Skocz do zawartości


Zdjęcie

Upiorna wojna pana Helwinga


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

Nick.
  • Postów: 1527
  • Tematów: 777
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

5a47bd754c4b2.jpg

Porter Jerzego Andrzeja Helwinga (Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie). Domena publiczna

 

 

Najbardziej nieustraszony łowca wampirów. Profesor Abraham van Helsing. Naukowiec, filozof, znawca okultyzmu. Znany z powieści Drakula Brama Stokera z 1897 roku. Zdaniem literaturoznawców, inspiracją dla pisarza przy wymyślaniu postaci van Helsinga mógł być jego przyjaciel Armin Vambery. Ten erudyta, naukowiec, podróżnik i szpieg, pochodzący z żydowskiej rodziny ze Słowacji, urodził się jakieś sto kilometrów od zamku hrabiny Elżbiety Batory, rzekomej wampirzycy.

 

Mocny kandydat. Jednak skąd nazwisko van Helsing? Brzmi ni to po holendersku, ni po skandynawsku (kojarzy się z miastami Helsingør i Helsingborg). Idąc tym tropem możemy dojść do zupełnie nowego pierwowzoru łowcy wampirów z Drakuli.
Mazurski trop

Gdyby Juliusz Verne mniej myślał o pieniądzach, w XIX w. cały świat poznałby pierwszego polskiego superbohatera. Niestety, ów mściciel pozostał ukryty… Adam Węgłowski

 

Nazywał się Helwing. Jerzy Andrzej Helwing. Urodził się w 1666 roku w Węgorzewie (Angerburgu) na Mazurach. Czyli w Prusach Książęcych, w czasach, gdy wymykały się z rąk polskim królom, choć ci wciąż jeszcze poważnie myśleli o ich odzyskaniu. Kto widział perypetie dzielnych bohaterów PRL-owskiego serialu płaszcza i szpady „Czarne chmury”, ten musi o tym pamiętać. Wróćmy jednak do Jerzego Andrzeja (czy raczej Georga Andreasa): jego rodzice mówili po niemiecku, jednakże wielu sąsiadów znało tylko polski.

 

W tym języku porozumiewało się też większość parafian, których Helwing został proboszczem. Wcześniej odbył gruntowne studia w Królewcu, podróżował po niemieckich, holenderskich i włoskich miastach. Choć wrócił do niewielkiego Węgorzewa, pozostał światowym człowiekiem. I miał bardzo bogate zainteresowania. Był nie tylko pastorem, lecz także lekarzem, przyrodnikiem, archeologiem. Pisał także artykuły do magazynu „Breslaunische Sammlungen von Natur – und Medizin geschichten” wydawanego we Wrocławiu. I to w nich można znaleźć tematy bardzo pasujące do książkowego  van Helsinga, na przykład: „O wilczym okrucieństwie i likantropii, o wilkołakach i niedźwiedziołakach [sic!]”, „O monstrualnych zwierzętach i ludziach”, a przede wszystkim „O polskim upiercu lub o samo zżerających się trupach i powstałej stąd obawie przed zarazą i pomorem bydła”.

 

Mazurski uczony wspomina tam o plotkach dochodzących z pobliskiej Rzeczypospolitej, jakoby na Podolu wybuchła zaraza, której przyczyn upatrywano w atakach upierców. Czyli wracających z zaświatów zwłok niedawno pogrzebanych ludzi. Istot przypominających –  wedle naszych standardów –  dobrze dziś znane zombie lub wampiry. Helwing przy tej okazji wspomina o tym, czego sam doświadczył podczas wielkiej epidemii dżumy na Mazurach w latach 1709–1711, która pochłonęła życie aż 200 tysięcy ludzi...

 

Głowa utrącona szpadlem

 

„We wsi Harsz, która była duża (…) i wiele osób zmarło, niektórzy powołali radę i uradzili jako środek zaradczy na zarazę wykopać zwłoki jednej zmarłej na nią osoby, i to takie, które będą miały znaki, świadczące o tym, że trup zaczął się sam pożerać w grobie. Ta rada bardzo spodobała się większości i osobom najznaczniejszym. Kazali oni wykopać niektóre zwłoki, a ponieważ nie znaleźli żadnych, które same by się pożerały, zaczęli ponaglać, aby wykopywać kolejne zwłoki, aby znaleźć winne. Jednak ciężko im to przychodziło, gdyż w grobach zmarłych nie znajdowali nic obciążającego” – opisywał Helwing kolejne etapy szaleństwa w Harszu, zakończone nieoczekiwaną decyzją łowców upiorów. – „Zgodzili się, aby jedno ciało tak urządzić, że porąbali mu dłonie i ramiona i poszarpali, aby twierdzić, że to właśnie były te samo pożerające się zwłoki.

 

Później przystąpili do dzieła: po uprzednim odśpiewaniu pewnych pieśni za zmarłych, ciału uroczyście utrącono głowę przy pomocy szpadla, a potem wrzucono z powrotem do grobu razem z żywym psem”. Jak jednak zaznaczył Helwing, środki podjęte przez mieszkańców wsi na niewiele się zdały, bo „zaraza zamiast zakończyć się, zaczęła jeszcze bardziej zbierać ofiary, tak że spośród tych, którzy wzięli udział w tym całym procederze, prawie nikt nie pozostał przy życiu”.

 

Czy Stoker kiedykolwiek zetknął się z tą relacją? Mógł – poprzez wspomnianego na wstępie Armina Vambery'ego. Nie mamy jednak na to żadnych bezpośrednich dowodów. Z drugiej strony, czy podobieństwo nazwisk van Helsing i Helwing oraz ich historii można zlekceważyć? Mazurski uczony nie walczył wprawdzie z wampirami przy pomocy osinowych kołków, bo w krwiopijców nie wierzył, lecz zetknął się z takimi wierzeniami na własnej skórze. Sam toczył inną batalię. Bił się jak mógł o życie ludzi zagrożonych śmiertelną epidemią: lecząc ich ziołowymi preparatami, dbając o dezynfekcję i wietrzenie odzieży. Zmagał się też z zabobonami. A te często są dużo gorsze i niebezpieczniejsze od samych potworów z zaświatów.

źródło


  • 6





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych