Hej wszystkim
Postanowiłam podzielić się z Wami historią sprzed lat. Jest to jedyne "paranormalne" przeżycie w mojej karierze, którego nie potrafię wytłumaczyć w żaden sposób. Może Wy pomożecie?
Zdarzyło się to prawie 8 lat temu, kiedy z ówczesnym facetem zamieszkaliśmy na wsi w domu jego rodziców. Zajęliśmy pokój naprzeciwko tego, w którym mieszkał brat mojego chłopaka - rok wcześniej popełnił samobójstwo (w domu).
Jak ogólnie wyglądało piętro: wchodziło się na nie po betonowych schodach wyłożonymi płytkami (żadne drewniane, które mogłyby generować dźwięki same z siebie). Na wejściu na "klatkę schodową" znajdowały się drzwi, które zawsze na noc były zamykane, aby ewentualne hałasy od nas nie przeszkadzały niedoszłym teściom. Na szczycie schodów był malutki korytarzyk, który łączył dwa wspomniane pokoje - betonowy oczywiście, na podłodze cienki parkiet, jakaś imitacja właściwego - nie wiem, jak to nazwać. [Edit: chyba to było linoleum, znalazłam podobne na G. Grafika]
Wracając do historii: tej nocy mój partner nie wrócił, więc leżałam na górze sama. Godz. 1 w nocy, telewizor mi cichutko szemrał (teściowie jak zwykle poszli spać o 22), ogólnie cisza i spokój. Nagle usłyszałam kroki na schodach. Normalny dźwięk, jakby ktoś sobie spokojnym tempem wchodził w skarpetkach, znałam już to, zdążyłam tam chwilę pomieszkać. Wyraźnie słyszałam, jak idą z dołu do góry i zatrzymują się na tym maleńkim korytarzyku tuż przed zamkniętymi drzwiami do naszego pokoju. Do tego CZUŁAM czyjąś obecność. Zjeżyły mi się włosy na ciele, ale zaczęłam sobie szybko tłumaczyć, że mam pewnie jakieś jazdy, bo ten brat się zabił i mi to na podświadomość działa. I pewnie bym sobie to z powodzeniem tak wytłumaczyła, gdyby nie to, że wtedy raptownie obudził się nasz kot. Było to zwierzę nad wyraz towarzyskie, gdy ktoś przychodził zawsze przybiegało się przywitać, non stop kręciło się wokół człowieka itp. Wyskoczył z łóżka i z miaukiem podbiegł do drzwi wpatrując się w nie intensywnie. Wtedy już oblał mnie zimny pot. Zaczęłam kota wołać do siebie z powrotem. Po kilku przywoływaniach w końcu zaczął do mnie wracać, ale niechętnie, oglądając się na drzwi. Wskoczył na łóżko i nadal lustrował wejście do pokoju. Nie trwało to jakoś strasznie długo, aż też nagle poczułam, że "tego kogoś" już tam nie ma. Tak jakby napięcie w jednej sekundzie odpuściło, kot również momentalnie stracił zainteresowanie drzwiami i się z powrotem położył.
Następnego dnia zapytałam się teściów, czy z jakiegoś powodu weszli w nocy na górę, zaprzeczyli. Brałam pod uwagę lunatykowanie któregoś z nich, ale raz, że nie było słychać, żeby ten ktoś schodził, a dwa, że jak wspomniałam u dołu schodów były zamknięte drzwi i nie było możliwości, żeby ktoś bez jakiegokolwiek dźwięku mógł je otworzyć i zamknąć, bardzo to się zawsze niosło.
I jeszcze jeden smaczek: niedługo później pojechaliśmy do brata mojego faceta, któremu nic nie wspominaliśmy o tym, co się wydarzyło. Razem z żoną zaczęli opowiadać, że mieli ostatnio dziwną sytuację, tzn. leżeli w nocy w łóżku na dole, wszystko powygaszane, dzieciaki na górze spały, cisza jak makiem zasiał. W pewnym momencie żona usłyszała, jak ktoś wchodzi po schodach.
- Słyszysz? - zapytała.
- Słyszę - odpowiedział - Chyba przyszedł.
Również czuli, że ktoś tam jest. Kroki zatrzymały się na szczycie schodów przed pokojami dzieci i nie było słychać żadnego otwierania drzwi (że niby któreś zeszło na chwilę po ciemku i wracało do siebie) ani drogi powrotnej.
Jeszcze kilka innych rzeczy się wydarzyło, ale wiem to z opowiadań teściów, a drugą rzecz, którą doświadczyłam osobiście, traktuję z przymrużeniem oka, więc już mniejsza z tym. Nie wiem tylko, jak wytłumaczyć to co się stało tamtej nocy.
Użytkownik Nefer edytował ten post 07.01.2018 - 19:30