Skocz do zawartości


Zdjęcie

Fikcyjni herosi. Jak radziecka propaganda tworzyła wojennych bohaterów


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
5 odpowiedzi w tym temacie

#1

Nick.
  • Postów: 1527
  • Tematów: 777
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

atak.jpeg

http://waralbum.ru/296145/

 

Kilka pokoleń Rosjan wychowało się na mitach wielkich bohaterów Armii Czerwonej. Opowieści o nich stworzyła radziecka propaganda, która olbrzymie straty poniesione podczas II wojny światowej przekuwała w pomnik.

 

Żołnierz Armii Czerwonej, Saszka, melduje dowódcy: „Towarzyszu majorze! Niemieckie czołgi!”. Major pyta: „Ile? „Dwadzieścia” – opowiada czerwonoarmista. „Spokojnie” – mówi dowódca. Za drugim razem Saszka melduje o 40 czołgach i słyszy tę samą odpowiedź. W końcu melduje o 100 czołgach, na co major daje mu granat i każe ruszyć do ataku. Po pewnym czasie ledwo żywy Saszka wraca i melduje: „Towarzyszu majorze! 20 czołgów zniszczonych, 30 unieruchomionych, reszta uciekła!”. Major patrzy na niego i mówi: „Dobra robota Saszka, a teraz oddaj granat”. Dla jednych dowcip śmieszny, dla innych nie, lecz świetnie oddaje to, że propaganda ZSRR nie miała sobie równych w koloryzowaniu bohaterstwa żołnierzy Armii Czerwonej.

 

Gorliwa propaganda

 

Wiktor Suworow w „Cieniu zwycięstwa” pisze bez ogródek: „Wystarczy uważnie przyjrzeć się klasycznym radzieckim gierojom, którzy mieli służyć za wzór obywatelom ZSRR, a wszelki heroizm znika bez śladu”. Przyjrzyjmy się im. Do najbardziej znanych (i kuriozalnych) mitów Armii Czerwonej, którymi karmiono kolejne pokolenia, należą trzy.

 

Pierwszy: 28 gwardzistów nazywanych panfiłowcami zniszczyło 18 czołgów i zabiło od 70 do 800 Niemców pod Moskwą w 1941 roku.

 

Drugi: pięciu marynarzy zniszczyło 10 czołgów w obronie Sewastopola w 1941 roku.

 

Trzeci: szeregowy Aleksander Matrosow własnym ciałem zasłonił otwór strzelniczy niemieckiego karabinu i umierając okrzykiem: „Naprzód”, zachęcił towarzyszy do ataku pod wsią Czernuszki w 1943 roku.

 

Jak pisze Borys Sokołow, autor książki „Prawdy i mity wielkiej wojny ojczyźnianej 1941-1945”, te wydarzenia były fikcją.

 

Trudno się dziwić gorliwości radzieckiej propagandy. Armia Czerwona nie miała się czym pochwalić. Już w czasie wojny zimowej z Finlandią jak bańka mydlana prysła legenda o niezwyciężonej armii. W grudniu 1939 roku żołnierz z ukraińskiego batalionu pisał w dzienniku: „Wszystko jest stracone. Idziemy na pewną śmierć. Zabiją nas wszystkich (…). Wybijają nas jak muchy”. Nastroje w armii trzeba było poprawić za wszelką cenę.

 

Mit pierwszy. Panfiłowcy wymyśleni przez dziennikarzy

 

O bohaterskim czynie 28 żołnierzy z 316. Dywizji Piechoty dowodzonej przez gen. Iwana Panfiłowa mieszkańcy Związku Radzieckiego po raz pierwszy dowiedzieli się z korespondencji Wasilija Czernyszewa „Chwała nieustraszonym patriotom” w „Komsomolskiej Prawdzie” z 26 listopada 1941 r. Opisał on pododdział gwardzistów politruka Wasilija Kłoczkowa, który 16 listopada odpierał niemieckie ataki. W czasie walki grupa 28 żołnierzy z 4. Kompanii 2. Batalionu 1075. Pułku 316. Dywizji Piechoty [18 listopada przemianowana na 8. Dywizję Gwardyjską – przyp. L.M.] miała zniszczyć 18 z 54 atakujących ich niemieckich czołgów oraz zabić od 70 do 800 żołnierzy w okolicach wsi Dubosiekowo na przedmieściach Moskwy.

 

Jednak to nie Czernyszew wypromował 28 bohaterów, lecz jego kolega, korespondent wojenny Wasilij Korotiejew. 27 listopada opublikował w „Czerwonej Gwieździe” artykuł „Gwardziści Panfiłowa w walkach o Moskwę”.

 

Czernyszew i Korotiejew powiedzieli prawdę dopiero w 1948 r., w czasie dochodzenia w sprawie jednego z 28 panfiłowców – Iwana Jewstafijewicza Dobrobabina, który nie zginął 16 listopada. Trafił do niewoli, a co gorsza – służył w niemieckiej policji pomocniczej. W czasie przesłuchania obaj przyznali, że napisali to, co opowiedział im instruktor polityczny Jegorow ze sztabu 316. Dywizji gen. Panfiłowa.

 

Chcieli pojechać na miejsce, jednak rozmówca sugestywnie im to odradził. Skąd wzięła się liczba 28? O tym opowiedział śledczym Korotiejew. Gdy wrócił do Moskwy, złożył redaktorowi naczelnemu „Czerwonej Gwiazdy” Dawidowi Ortenbergowi raport, w którym opowiedział o walce kompanii z czołgami. Ortenberg spytał, ilu żołnierzy liczyła kompania. Korespondent odpowiedział, że może 40, może 30 i dodał, że dwóch zdradziło. Stanęło na liczbie 30 minus zdrajcy. Początkowo naczelny uważał, że o zdrajcach pisać nie wolno, jednak po naradzie z kimś ważniejszym postanowił, że można wspomnieć o jednym.

 

W „Testamencie 28 poległych bohaterów” pióra Aleksandra Jurijewicza Krywickiego, sekretarza literackiego „Czerwonej Gwiazdy”, zdrajca próbował się poddać i natychmiast został zastrzelony przez patriotycznych żołnierzy. Było to zgodne z wytycznymi z samej góry. Stalin w rozkazie nr 308 z 18 września 1941 r. żądał, by „żelazną ręką poskramiać tchórzy i panikarzy”. Nie wszyscy, którzy trafili na listę 28 bohaterów, polegli. W spisie zabitych znaleźli się również dezerterzy, którzy przeszli na stronę wroga, oraz sześciu rannych (omyłkowo zostali uznani za zabitych, później wrócili na front do innych jednostek).

 

Liczbę niemieckich czołgów również wymyślono w redakcji: dwa na każdego bohatera – razem 56. Naczelny po namyśle odjął dwa, uznając, że liczba 54 będzie lepiej wyglądała. W usta politruka Kłoczkowa dziennikarz włożył słowa, które wkrótce znał cały kraj: „Wielka jest Rosja, ale cofać się nie możemy: za nami Moskwa!”. Opis końca walk jest bajkowy i nielogiczny, autor „Testamentu” pisał: „Faszystowskie maszyny zbliżyły się do transzei. Niemcy wyskoczyli z czołgów, chcąc pojmać ocalałych bohaterów żywcem i rozprawić się z nimi”. Nie sposób zrozumieć, z jakiego powodu Niemcy mieliby chcieć pojmać żywcem czerwonoarmistów, aby następnie ich zastrzelić. Do tego rezygnując z osłony pancerzy.

 

Prawdę ujawnił były dowódca 1075. Pułku, płk Ilja Wasilijewicz Kaprow, w którego 4. Kompanii 2. Batalionu walczyć miało 28 panfiłowców. Pułkownik stwierdził, że w 4. Kompanii służyło 120-140 żołnierzy, mających niewielką ilość broni przeciwpancernej. Cała dywizja nie miała żadnego działka przeciwpancernego, a za artylerię służyły stare działa francuskie i niewielkie działa przeznaczone do walk w górach. Podkreślał też, że cały 2. Batalion miał zaledwie cztery ciężkie działa. 16 listopada o godzinie 11 na pozycje batalionu ruszyli Niemcy wspierani przez 12 czołgów. Ile zostało skierowanych na 4. Kompanię? Nie wiadomo. Pierwszy atak został odparty, zniszczono 5-6 maszyn. Około godziny 14-15 nastąpił kolejny atak. Na odcinek broniony przez pułk Niemcy skierowali ok. 50 czołgów. W ciągu 45 minut 2. Batalion został zmiażdżony. Jeden czołg przedarł się nawet pod stanowisko dowodzenia. Pułkownik Kaprow ocalał dzięki szybkiej ucieczce.

 

Z 4. Kompanii pozostało 20-25 ludzi, zginęło ponad 100, a nie 28. W tych dniach (16 i 17 listopada 1941 r.) 1075. Pułk z 316. Dywizji stracił 400 żołnierzy, 600 zaginęło, 100 było rannych. Jak pisze Sokołow, stosunek strat bezpowrotnych do sanitarnych 10:1 wskazuje na znaczną liczbę jeńców oraz na to, że wielu rannych pozostawiono bez pomocy na polu walki, gdzie wykrwawiali się i ginęli z zimna. Powyższa statystyka była charakterystyczna dla Armii Czerwonej. Nie liczono się ze stratami.

 

Do grudnia 1941 r., w ciągu niespełna sześciu miesięcy trwania wojny, Armia Czerwona straciła 4,5 mln żołnierzy, tylko w czasie bitwy i obrony Kijowa ok. 700 tysięcy. Catherina Merridale w książce „Wojna Iwana” pisze, że Armia Czerwona była w toku wojny niszczona i odbudowywana od podstaw co najmniej dwa razy. Tylko straty wśród oficerów sięgały 35 proc., i tym samym były czternastokrotnie większe niż w armii carskiej w czasie I wojny. Borys Gorbaczewski we wspomnieniach „Przez wojenną zawieruchę” pisał o dziwnym zjawisku dotykającym kadrę oficerską. Otóż im oficer był inteligentniejszy, przejawiał inicjatywę i cieszył się szacunkiem podkomendnych, tym szybciej ginął. Ci oficerowie byli izolowani, a z czasem przydzielano im zadania samobójcze.

 

Przyjrzyjmy się stratom Niemców. Według opisów dywizja Panfiłowa zabiła w walkach 30 tys. żołnierzy wroga i zniszczyła ponad 150 czołgów (od 16 października do 18 listopada 1941 r.). Ale w tym czasie cała armia niemiecka walcząca na froncie wschodnim straciła 35 591 osób (zabitych i zaginionych), a od 16 do 18 listopada, gdy doszło do walk z panfiłowcami – 7637 żołnierzy.

 

Już w 1948 r. władze radzieckie wiedziały, że historia panfiłowców, którzy padli w boju, ale nie przepuścili wroga, to wierutna bzdura. Jednak zapadła ona w pamięć społeczeństwa i postawiono już zbyt dużo pomników bohaterów, aby się z tego wycofać.

 

 

Mit drugi. Niszczyciele czołgów, których nie było

 

Drugim znanym mitem jest historia pięciu marynarzy, którzy pod dowództwem politruka Nikołaja Filczenkowa bronili Sewastopola. Jak pisze Borys Sokołow, w formalnym wniosku o nadanie tytułu Bohatera Związku Radzieckiego Wasilijowi Cybulce, Daniłowi Odincowowi, Iwanowi Krasnosielskiemu, Jurijowi Parszynie oraz dowódcy stwierdzono, że 7 listopada 1941 r. w rejonie wsi Duwankoj „zniszczyli około 10 czołgów przeciwnika, wróg został odparty”. Według szczegółowego opisu „Towarzysz Szykajew [starszy politruk samodzielnego 18. Batalionu – przyp. L.M.] zorganizował grupę niszczycieli czołgów pod dowództwem starszego politruka [w rzeczywistości tylko politruka – przyp. L.M.] Filczenkowa”. Organizator grupy Szykajew w tym samym czasie miał – według raportu – z dwoma żołnierzami i cekaemem zająć stanowisko ogniowe i izolować piechotę wroga. Szeroka publika poznała historię bohaterskiej piątki z opowiadania Andrieja Płatonowa „Natchnieni ludzie”.

 

Według opisu Płatonowa: „w nierównej walce pięciu marynarzy (…) zniszczyło trzy czołgi faszystowskie, pozostałe nie wytrzymały natarcia marynarzy i wycofały się. Hitlerowcy ponowili atak ze wsparciem 15 czołgów... Ranni marynarze nie upuścili stanowisk, niszcząc i uszkadzając wozy bojowe faszystów”.

 

Na początku walki Cybulko trafił z karabinu maszynowego w szczelinę obserwacyjną jednego czołgu, a pozostali obrońcy butelkami z benzyną i granatami spalili trzy z siedmiu atakujących maszyn. Gdy nastąpił kolejny atak, tym razem wspierany przez

15 czołgów, Cybulko strzelił w szczelinę obserwacyjną i wyeliminował pierwszy z nich. Dwoma granatami zniszczył kolejne dwie maszyny. Krasnosielski czterema koktajlami Mołotowa uszkodził dwa czołgi, po czym zginął. Gdy czołgi zbliżyły się na odległość 20 metrów, Filczenkow „żegna się z towarzyszami i z granatami rzuca się pod gąsienice”. Zginął, ale czołg wybuchł. „W ślad za nim podążyli Parszyn i Odincow, którzy zniszczyli kolejne dwie maszyny”.

 

Zakończenie tej historii jest jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Otóż pozostałe osiem czołgów wycofało się pospiesznie. Szczegółowe badania prowadzą do wniosku, że wydarzenie z 7 listopada nie nawiązuje do jakichkolwiek realiów walk o Sewastopol. Dzielni marynarze nie mogli zniszczyć 10 czołgów, nie mogły zniszczyć nawet jednego, ponieważ niemiecko-rumuńskie oddziały oblegające twierdzę sewastopolską nie miały w tym czasie czołgów ani dział szturmowych! Świadczą o tym szczegółowe raporty dowódcy wojsk osi na Krymie, gen. Ericha von Mansteina, który pisał o braku broni pancernej swoich oddziałów. Z tą opinią zgadzają się dziś nie tylko zachodni, ale i rosyjscy historycy.

 

Badacz Siergiej Piereslegin pisze: „Wszędzie w naszych dokumentach [z jesieni 1941 roku – przyp. L.M.] ataki wojsk Mansteina wspierane są nieistniejącymi grupami czołgów po 30, 50, 70 wozów… Manstein skarży się, że nie miał ani jednego czołgu, a wychodząc z ogólnej operacyjnej sytuacji na froncie wschodnim i struktury niemieckich sił zbrojnych, nie można mu nie wierzyć”. Mityczne czołgi były potrzebne sowieckim dowódcom tylko po to, aby usprawiedliwić porażkę na Krymie pod koniec października i na początku listopada 1941 r., gdy obrońcy półwyspu zostali zmuszeni do wycofania się do Sewastopola. 23 października 1942 r. piątce marynarzy przyznano tytuł Bohaterów Związku Radzieckiego, gdy Sewastopol był już zajęty przez Niemców.

 

Armia Czerwona, jak to ujął pewien anonimowy rekrut, była maszynką do mielenia mięsa. Borys Gorbaczewski wspominał, że przynajmniej jego szkolenie wojskowe na początku 1942 r. było farsą. Ciągłe powtarzanie i wkuwanie na pamięć regulaminów (także pełnienia warty) nijak się miało do nowoczesnej walki.

 

Mit trzeci. Takie piękne samobójstwo

 

Ostatni przypadek jest szczególny. Stworzono bowiem legendę, którą rozpowszechniano jako wzór do naśladowania – to kamikadze Armii Czerwonej. W czasie II wojny w ślady Aleksandra Matrosowa poszło ponad 400 czerwonoarmistów. Przyjęto, że 23 lutego 1943 r. (dokładnie 27 lutego, lecz datę zmieniono na bardziej świąteczną), w 25. rocznicę powstania Armii Czerwonej, szeregowy Aleksander Matwiejewicz Matrosow w walce pod wsią Czernuszki niedaleko Wielkich Łuków własnym ciałem zasłonił otwór strzelniczy umocnionego niemieckiego gniazda ogniowego, czym umożliwił swojej jednostce dalszy atak. Starszy lejtnant Wołkow z 91. Brygady syberyjskich ochotników napisał w raporcie: „W walce o wieś Czernuszki komsomolec Matrosow (…) dokonał wyczynu bohaterskiego – zasłonił własnym ciałem otwór strzelniczy niemieckiego schronu polowego”.

 

Jest wiele wersji śmierci tego żołnierza, który otrzymał rozkaz zniszczenia stanowiska karabinu maszynowego. Dowódca plutonu, w którym służył, lejtnant L. Korolew, opisywał, że jego podwładny „podbiegł do punktu ogniowego i padł na otwór strzelniczy. Karabin maszynowy zachłysnął się krwią bohatera i zamilkł”. Matrosow miał krzyknąć: „Naprzód!”. Cały pluton ruszył do zwycięskiego ataku. Dowódca pisał również o sześciu zabitych Niemcach. Do tych rewelacji trzeba podchodzić ostrożnie, żadne rzetelne źródło ich nie potwierdziło.

 

W 1991 r. pisarz kombatant Wiaczesław Kondratiew po zebraniu i wysłuchaniu relacji wielu świadków napisał, że Matrosow dokonał bohaterskiego czynu, ale innego, niż został opisany. W jego wersji czerwonoarmista nie miał granatów, które mógłby wrzucić do otworu strzelniczego. Obszedł więc punkt strzelniczy, wdrapał się na niego i z góry starał się chwycić cekaem za lufę lub próbował przez otwór strzelać do obsługi działa. Niemcy go trafili. Spadając, przygniótł lufę karabinu maszynowego i zasłonił otwór strzelniczy własnym ciałem. Niemców nie było sześciu, lecz dwóch. Gdy jeden próbował odrzucić ciało, drugi po prostu nie mógł strzelać. Ten moment miał wykorzystać oddziałMatrosowa. Obaj Niemcy, przeczuwając, co się zbliża, uciekli.

 

Czyn Matrosowa opisywany przez sowiecką propagandę to jedna wielka mistyfikacja, która przez dziesięciolecia utrwaliła się w świadomości społecznej. W żaden sposób nie da się zasłonić ludzkim ciałem szczeliny strzelniczej. Nawet jeden karabinowy pocisk zwala człowieka z nóg, a czołowa seria z karabinu maszynowego odrzuca ciało nawet o dużej masie.

 

Mit propagandowy nie może zanegować praw fizyki, jednak – jak się okazuje – jest w stanie sprawić, aby naród o tych prawach zapomniał. W latach 1941-1945 Sowieci kreowali opowieści, w których czerwonoarmiści za cenę własnego życia torowali drogę swoim towarzyszom.

 

źródło


  • 3



#2

noxili.
  • Postów: 2849
  • Tematów: 17
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Te sprawy sa dośc znane i bulwersujace. Jednak największy blamaż i największe kłamstwo radzieckiej i rosyjskiej propagandy to to związane z Dniem Armii Czerwonej

23 lutego 1918 roku, młoda Armia Czerwona pokonała kajzerowskie Niemcy w bitwach pod Pskowem i Narwą. Tyle sowiecka propaganda. Tak naprawdę, komuniści ponieśli zawstydzającą porażkę!

Rosja na początku 1918 roku nie miała armii. Zniósł ją dekretami Włodzimierz Lenin. Dopiero pod koniec stycznia 1918 roku zaczęto tworzyć zalążki Armii Czerwonej. Jej podstawą w owym okresie byli marynarze bałtyccy, którymi dowodził Paweł Dybienko. Owi marynarze przez całą I wojnę światową dekowali w portach. Nie walczyli z Niemcami. Przez to dyscyplina zanikła, pojawiło się rozprzężenie i coraz większe swawole.

Niechlubny odwrót

Trocki starał się przekonać Niemców, że bolszewicy mają pokojowe zamiary. Ci nie uwierzyli i wysłali w rejon Piotrogrodu niewielkie oddziały. Przeciw nim zostali skierowani marynarze Dybienki. Stanęli twarzą w twarz z przeciwnikiem. Jednak po kilku drobnych potyczkach pod Pskowem i Narwą (23 lutego), owa "niezwyciężona" Armia Czerwona uciekła w popłochu, aż do Gatczyny (120 km od Narwy) i do tego na piechotę, brnąc przez zaspy! Kiedy tam doszli, zajęli pociąg jadący w kierunku wschodnim. W kwietniu dotarli do Samary, aż za Wołgę! Mieli zatrzymać pochód Niemców na Piotrogród, a jak się okazało to ich trzeba było zatrzymywać.

Los Pawła Dybienki

Dybienko za bezprzykładną ucieczkę z pola walki został usunięty z partii (powrócił do niej w 1922 roku). Trocki nie miał wyjścia i w marcu 1918 roku, podpisał traktat brzeski, niezwykle korzystny dla Niemców. W 1922 roku, władze bolszewickie ustanowiły 23 lutego Dniem Armii Czerwonej i Floty. Paweł Dybienko zaszedł bardzo wysoko w hierarchii państwowej. Napisał wiele książek, które opiewały jego wspaniałe, bohaterskie czyny. Władze wybaczyły Dybience niesławny odwrót. Swoje grzechy odkupił "walcząc" z marynarzami w Kronsztadzie, którzy w 1921 sprzeciwili się władzy bolszewickiej. Napisałem walcząc w cudzysłowie, bowiem czy walką można nazwać atakowanie z bronią w ręku, kilkakrotnie mniej licznych i do tego bezbronnych marynarzy? Ponoć bolszewicy wykazali się wtedy tak ogromnym barbarzyństwem (topienie, rozstrzeliwania, rozrywanie ciał końmi), że Finowie zdecydowali wtedy o budowie umocnień przygranicznych, nazwanych później "Linią Mannerheima". Cóż, takich "bohaterów" jak Paweł Dybienko, było w owym czasie całkiem sporo. Nie dziwi więc fakt, że Stalin starał się zrobić z nimi porządek.

W 1938 roku, Paweł Dybienko został oskarżony o szpiegostwo na rzecz USA, pijaństwo i rozwiązły tryb życia. Podczas 17-to minutowej! rozprawy, został na niego wydany wyrok śmierci. Zginął 29 lipca 1938 przez rozstrzelanie.

Propaganda, która istnieje do dzisiaj

Po rozpadzie ZSRR nie zlikwidowano tego święta. Zmieniono tylko nazwę. We wszystkich krajach Wspólnoty Niepodległych Państw (za wyjątkiem Ukrainy, której prezydent zniósł to święto w 2014 roku) 23 luty to dzień wojska i mężczyzn.

 

Polecam "Oczyszczenie" Suworowa.Sprawa Dybienki ma jeszcze kilka aspektów które propaganda starannie omija.

 

http://www.zapisanew...obchodzone.html


  • 1



#3

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Niedawno w Rosji nakręcono film o Panfiłowcach zgodny z utrwaloną legendą. Reżyser wiedział że historia jest nie prawdą.

http://belsat.eu/pl/...inach-wideo-pl/


Użytkownik Zaciekawiony edytował ten post 07.10.2017 - 18:33

  • 0



#4

noxili.
  • Postów: 2849
  • Tematów: 17
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Oglądałem jakiś film o panfiłowcach jeszcze w latach 70tych.

Sowieckie filmy wojenne fajnie się oglądało 


  • 0



#5

Padael.

    Tauri

  • Postów: 1017
  • Tematów: 73
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Mniej lub bardziej propaganda działała i działa we wszystkich konfliktach zbrojnych, czym bardziej totalitarny kraj tym bardziej przeinaczone lub wyimaginowane historie.

Wysokie morale jest często ważniejszym elementem wojny niż przewaga uzbrojenia czy liczebności. Inscenizowane zdjęcia były wykorzystywane przez wszystkie strony konfliktu tak samo jak podnoszące na duchu opowieści. 


  • 1



#6

Taper.
  • Postów: 293
  • Tematów: 44
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Jakoś trzeba być silnym. Choćby w gębie. ;)


  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych