Skocz do zawartości


Zdjęcie

Upadek ZSRR: Sukces Zachodu czy stracona szansa?


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1 odpowiedź w tym temacie

#1

Nick.
  • Postów: 1527
  • Tematów: 777
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

3.jpg

Thinkstock

 

Podpisany 8 grudnia 1991 r. układ białowieski oznaczał koniec Związku Radzieckiego. Wielu amerykańskich komentatorów uznało to za wielki sukces Zachodu. Tymczasem tak naprawdę rozpad ZSRR oznaczał zaprzepaszczenie szans na ewolucyjną modernizację obszaru postsowieckiego – twierdzi Stephen F. Cohen. Amerykański sowietolog porównuje wydarzenia z grudnia 1991 z... rewolucją 1917 roku.

Istnieje wiele znaczących podobieństw między rokiem 1991 a 1917: w obu przypadkach mieliśmy do czynienia z zamachem stanu, a następnie z zawłaszczaniem olbrzymiego majątku przez rządzącą grupę. Tymczasem prawdziwą szansą dla Rosji i innych republik były zmiany zapoczątkowane przez Michaiła Gorbaczowa – rozumiała to znakomita większość Rosjan, którzy ówcześnie opowiadali się przeciwko rozwiązaniu ZSRR i do dziś uważają to rozwiązanie za tragedię.

 

„Patrząc z późniejszej perspektywy, Rosjanie o różnych poglądach doszli do wniosku, że polityczny ekstremizm i niepohamowana zachłanność pozbawiły ich w tamtych miesiącach szansy na demokratyczny i gospodarczy postęp".

 

Zmarnowana szansa postsowieckiej modernizacji

 

Najbardziej brzemienne w skutki wydarzenie drugiej połowy XX wieku miało miejsce w rezydencji Wiskula w Puszczy Białowieskiej – 8 grudnia 1991 roku przewodniczący rad najwyższych 3 spośród 15 republik radzieckich, z Borysem Jelcynem na czele, spotkali się tam potajemnie, by podpisać dokumenty rozwiązujące 74-letnie państwo.

 

Kres istnienia Związku Radzieckiego wywołał i do dzisiaj wywołuje bardzo różne reakcje. Dla przytłaczającej większości amerykańskich komentatorów był to jednoznacznie pozytywny punkt zwrotny w dziejach Rosji i świata. Rozpad ZSRR szybko stał się momentem kulminacyjnym nowej amerykańskiej epopei triumfu. Zapomniano o nadziejach rządu USA, że demokratyczno-rynkowe reformy Michaiła Gorbaczowa (zakładające jednak dalsze istnienie ZSRR) zakończą się sukcesem. Zróżnicowaną i skomplikowaną historię sowiecką media przedstawiały jako „siedem dekad bezwzględnego i brutalnego rosyjskiego państwa policyjnego”, dzieje „w każdym calu tak zbrodnicze, jak sądziliśmy – albo jeszcze bardziej”.

 

Felietonista „New York Timesa” sugerował nawet, że faszystowska Rosja byłaby „o niebo lepsza”. Podobnie, chociaż w mniej publicystycznym stylu, zareagowali amerykańscy akademicy. Również zapominając, co sami jeszcze niedawno pisali, prawie wszyscy powrócili do przedgorbaczowowskich sowietologicznych aksjomatów: system zawsze był niereformowalny i skazany na upadek. Przeciwstawny pogląd, że historia sowiecka mogła się potoczyć innymi torami, został ponownie odrzucony jako „mało wiarygodny", oparty na „wątpliwych”, a może nawet niepatriotycznych przesłankach. Reformy Gorbaczowa, mimo że tak imponująco rozmontowały dyktaturę KPZR, były „ułudą” i dlatego Związek Radziecki umarł z „braku alternatyw”.

 

Większość amerykańskich sowietologów nie stawiała już – nawet w obliczu ludzkich tragedii w latach 90. – pytania, czy zreformowany Związek Radziecki nie byłby najlepszym rozwiązaniem na postkomunistyczną przyszłość Rosji i innych republik. (Żaden ze znanych komentatorów nie zastanawiał się również, czy przetrwanie ZSRR nie byłoby korzystniejsze z geopolitycznego punktu widzenia). Wręcz przeciwnie: doszli oni do wniosku, że – by posłużyć się słowami jednego z najwybitniejszych autorytetów akademickich – wszystko, co sowieckie, musiało zostać zlikwidowane przez „zburzenie całego gmachu stosunków polityczno-gospodarczych”. Tylko takie przekonanie jest obecnie poprawne politycznie w amerykańskich kręgach rządowych, medialnych i uniwersyteckich.

 

 

1.jpg

TAR-TASS/PAP

 

Z drugiej strony znakomita większość Rosjan żałuje, że ZSRR się rozpadł (od 15 lat regularnie dają temu wyraz w sondażach opinii) - nie dlatego, że tęsknią za komunizmem, lecz dlatego, że stracili znajomy i bezpieczny model życia. Co równie istotne, nie podzielają niemal jednogłośnego zachodniego poglądu, że upadek Związku Radzieckiego był nieunikniony ze względu na immanentne wady systemu.

 

Rosjanie uważają – i mają po temu podstawy – że o rozpadzie ZSRR zdecydowały trzy „nieobiektywne” czynniki: sposób przeprowadzenia reform polityczno-gospodarczych przez Gorbaczowa, walka o władzę między Jelcynem i Gorbaczowem (ten pierwszy rozwiązał ZSRR, by obalić drugiego) oraz zachłanna sowiecka nomenklatura, w 1991 roku bardziej zainteresowana „prywatyzowaniem” ogromnego majątku państwa niż obroną tegoż państwa. Większość Rosjan, nie wyłączając uwięzionego postsowieckiego oligarchy Michaiła Chodorkowskiego, grudzień 1991 roku uważa za tragedię, co znajduje odbicie w powiedzeniu:

 

„Kto nie żałuje rozpadu Związku Radzieckiego, ten nie ma serca”. (Część druga: „A kto sądzi, że można go odbudować, ten nie ma rozumu”).

 

Ponadto coraz większa liczba Rosjan twierdzi, że ich kraj stracił coś bardzo ważnego: marnotrawioną od wieków historyczną szansę na polityczną i gospodarczą modernizację państwa – poprzez kontynuację (z Gorbaczowem lub bez) reformy ZSRR, nazwanej przez Gorbaczowa pierestrojką. Specjalistom amerykańskim rozpad ZSRR kazał powrócić do zimnowojennych pojęć historycznej konieczności, natomiast wielu ich rosyjskich odpowiedników przekonał, że „w historii zawsze istnieją alternatywy” oraz że reforma ZSRR była jedną ze „straconych alternatyw” – szansą na zdemokratyzowanie i urynkowienie Rosji metodami bardziej ewolucyjnymi, mniej kontrowersyjnymi społecznie i mniej traumatycznymi, a tym samym owocniejszymi i mniej kosztownymi niż te przyjęte po 1991

 

Nieunikniona katastrofa?

 

Czy jakaś wersja gorbaczowowskiej pierestrojki była straconą szansą na „niekatastrofalną transformację” Rosji (zamiast tradycyjnej „modernizacji przez katastrofę”) – o tym niech zdecydują historycy. Jednak od samego początku było, a w każdym razie powinno być jasne, że sposób, w jaki ZSRR zakończył swój żywot - w fatalnych okolicznościach, które w większości amerykańskich relacji historycznych są pomijane milczeniem albo mitologizowane – źle wróży na przyszłość.

 

Według jednego z mitów, lansowanych przez zwolenników Jelcyna, ten ostatni rzekomo uchronił kraj przed krwawym losem Jugosławii, a likwidacja ZSRR przebiegała w sposób „pokojowy”. Tymczasem w Azji Środkowej i na Zakaukaziu wkrótce wybuchły wojny domowe na tle etnicznym i inne konflikty, w wyniku których setki tysięcy byłych obywateli sowieckich poniosły śmierć, a jeszcze większa ich liczba padła ofiarą brutalnych przesiedleń. Konflikty te do dzisiaj nie wygasły. Mówiąc bardziej ogólnie, istnieją groźne paralele między rozwiązaniem ZSRR a upadkiem caratu w 1917 roku.

 

W obu przypadkach obalenie starego porządku doprowadziło do prawie całkowitego zniszczenia rosyjskiej państwowości, pogrążając kraj w długotrwałym chaosie, konflikcie i nędzy. To, co nastąpiło później, Rosjanie nazywają smutą – ten dramatyczny termin dosłownie oznacza „zamęt” i pierwotnie odnosił się do kryzysu w państwie moskiewskim w latach 1605-13. I rzeczywiście kres Związku Radzieckiego przypuszczalnie miał mniej wspólnego ze specyfiką systemu komunistycznego niż z powracającymi w dziejach Rosji katastrofami.

 

Przy wszystkich istotnych różnicach podobieństwa między 1991 i 1917 rokiem były znaczące. Nadzieje na ewolucyjny postęp ku demokracji, dobrobytowi i sprawiedliwości społecznej znowu zostały zgaszone. Niewielka grupa radykałów, tym razem skupionych wokół Jelcyna, poddała kraj drastycznej kuracji. Zajadłe walki o własność i terytorium burzyły fundamenty ogromnego wieloetnicznego państwa, a zwycięzcy niszczyli utrwalone struktury gospodarcze i same podstawy funkcjonowania państwa, aby budować zupełnie od nowa, „jakbyśmy nie mieli historii”. Elity znowu działały pod sztandarem lepszej przyszłości, a społeczeństwo i tym razem boleśnie się podzieliło w swoich odpowiedziach na kolejne z odwiecznych rosyjskich „przeklętych pytań”: dlaczego coś takiego się zdarzyło. Największą cenę zapłacili zwykli ludzie.

 

Dyskusja nad sensem wydarzeń toczyła się – pośród wzajemnych oskarżeń o zdradę – od sierpnia do grudnia 1991 roku, kiedy to po kawałku rozmontowywano państwo sowieckie. Początek i koniec tego okresu wyznaczyły (podobnie jak w 1917 roku) zamachy stanu – najpierw nieudany pucz wojskowy przeciwko Gorbaczowowi zorganizowany przez jego ministrów w centrum Moskwy, potem rozwiązanie ZSRR przez Jelcyna w Puszczy Białowieskiej. Następnie elity zrobiły rewolucję przeciwko sowieckiemu systemowi władzy i własności. Patrząc z późniejszej perspektywy, Rosjanie o różnych poglądach doszli do wniosku, że polityczny ekstremizm i niepohamowana zachłanność pozbawiły ich w tamtych miesiącach szansy na demokratyczny i gospodarczy postęp.

 

I rzeczywiście trudno sobie wyobrazić bardziej ekstremalny akt polityczny niż likwidacja państwa, które przy wszystkich trawiących je kryzysach i wadach było supermocarstwem atomowym z 286 milionami obywateli. A przecież Jelcyn zrobił to – jak przyznają nawet jego zwolennicy – pospiesznie, w sposób „pozaprawny i niedemokratyczny”. Było to odejście od filozofii Gorbaczowa, któremu zależało na praworządności i mandacie społecznym władzy; był to „neobolszewizm”, powrót do tradycji narzuconych zmian (jak nazwało to wielu rosyjskich, a nawet kilku zachodnich komentatorów). Tego rodzaju poczynania musiały zagrozić demokratyzacji osiągniętej w ciągu sześciu lat pierestrojki.

 

Jelcyn i jego doradcy obiecywali na przykład, że zastosowane przez nich drastyczne rozwiązania będą „przejściowe”, ale nie po raz pierwszy w historii Rosji – poprzedni taki przypadek to stalinowska przymusowa kolektywizacja rolnictwa w latach 1929-33 – zbudowano na nich cały system rządzenia państwem. (Planowano nawet kolejne tego typu rozwiązania, a mianowicie ekonomiczną „terapię szokową”). Te wstępne kroki miały swoje dalsze konsekwencje polityczne.

 

Po rozwiązaniu państwa sowieckiego bez podstawy prawnej i mandatu społecznego (w przeprowadzonym zaledwie 9 miesięcy wcześniej referendum 76 proc. głosujących – przy dużej frekwencji – opowiedziało się za dalszym istnieniem ZSRR) rządząca grupa Jelcyna szybko zaczęła się obawiać prawdziwej demokracji. Rosjanie o nieposzlakowanych demokratycznych referencjach mówią nam, że niezależny, wybrany w wolnych wyborach parlament i możliwość utraty władzy budziły w ludziach Jelcyna strach przed tym, że "zostaną osądzeni i wsadzeni do więzienia". Efekt był taki, że niedługo potem Jelcyn zbrojnie obalił parlament.

 

Gospodarka na kolanach

 

Nie mniej istotne były gospodarcze skutki spotkania w Białowieży. Likwidacja ZSRR bez żadnych stadiów przejściowych rozbiła silnie zintegrowaną gospodarkę. Była to jedna z najważniejszych przyczyn załamania się produkcji na terytorium byłego ZSRR – w latach 90. produkcja spadła prawie o połowę. Spowodowało to powszechne zubożenie społeczeństwa i towarzyszące mu patologie społeczne, które według szanowanego ekonomisty moskiewskiego do dzisiaj pozostają „zasadniczym faktem” rosyjskiego życia.

 

2.jpg

domena publiczna

 

 

Jeszcze istotniejsze były pobudki ekonomiczne, które kryły się za poparciem Jelcyna przez elitę w 1991 roku. Ówczesny zwolennik Jelcyna napisał po 13 latach: „Prawie wszystko, co wydarzyło się w Rosji po 1991 roku, było w znacznym stopniu wynikiem rozgrabienia majątku byłego ZSRR”. Również i tutaj można dostrzec źle wróżące precedensy historyczne. W XX wieku w Rosji dwukrotnie konfiskowano majątki na ogromną skalę – włości ziemiaństwa oraz fabryki i inną własność burżuazji podczas rewolucji bolszewickiej, a potem ziemię 25 milionów chłopów podczas kolektywizacji. Tragiczne skutki tych wywłaszczeń ciągnęły się przez wiele dziesięcioleci.

Sowieckie elity przejęły znaczną część ogromnego majątku państwa (który przez lata określały prawnie i ideologicznie jako „własność całego narodu”) z równie niewielkim jak bolszewicy poważaniem dla procedur prawnych i odczuć opinii publicznej.

 

Aby utrzymać swoją dominującą pozycję i wzbogacić się, elity pragnęły odgórnego rozdzielenia najcenniejszego majątku narodowego, bez udziału legislatur i innych przedstawicieli społeczeństwa. Realizowali ten cel najpierw sami poprzez „samoczynną prywatyzację nomenklaturową”, a potem, po 1991 roku, dzięki kremlowskim dekretom Jelcyna, który – by zacytować jednego z jego najważniejszych doradców – „grał pierwsze skrzypce w tej historycznej grabieży”. W rezultacie jednak prywatyzacja cierpiała na „podwójny brak legitymizacji – z punktu widzenia prawa i w oczach ludności” – jak powiedział pewien rosyjski akademik.

 

Konsekwencje polityczne i ekonomiczne można było łatwo przewidzieć. Lękając się o zdobyty wątpliwymi metodami majątek, a nawet o życie, nowi posiadacze, którzy tworzyli postsowiecką elitę, byli równie zdeterminowani jak Jelcyn, by ograniczyć zakres demokracji parlamentarnej wprowadzonej przez Gorbaczowa. Pragnęli ją zastąpić swoiście pretoriańskim ustrojem politycznym, który miał stać na straży ich bogactwa i który zasługiwał co najwyżej na miano „demokracji kierowanej”. (Stąd wybór Władimira Putina, energicznego człowieka służb specjalnych, który w 1999 roku zajął miejsce schorowanego prezydenta Jelcyna). Nie mając pewności, jak długo uda im się utrzymać swój kolosalny majątek, woleli okradać gospodarkę z kapitału, niż w nią inwestować. W rezultacie pod koniec lat 90. wystąpił 80-procentowy spadek inwestycji, jak również proces, który można nazwać demodernizacją.

Dlaczego – na przekór tym wszystkim mało zachęcającym okolicznościom – tak wielu amerykańskich komentatorów (polityków, dziennikarzy i akademików) dostrzegło w rozpadzie ZSRR „przełom” prowadzący do demokracji i kapitalizmu wolnorynkowego? Ponieważ chodziło o Rosję, ich postawa wynikała z antykomunistycznej ideologii i chciejstwa, nie zaś z trzeźwej oceny rzeczywistości.

 

Mówiąc o krótkowzroczności ludzi, którzy dążyli do destrukcji państwa sowieckiego, pewien moskiewski filozof stwierdził później z goryczą: „Mierzyli w komunizm, ale trafili w Rosję”.

 

Jeden z najbardziej zideologizowanych mitów otaczających koniec Związku Radzieckiego głosił, że państwo sowieckie „zostało obalone rękami jego obywateli” i do władzy doszli „Jelcyn i demokraci” – czy wręcz „moralni przywódcy” – którzy „reprezentowali naród” (by przytoczyć słowa innego felietonisty „Timesa” oraz wybitnego amerykańskiego historyka). Nie było rewolucji, wyborów ani referendum, które by usankcjonowało rozpad ZSRR, toteż nie istniały empiryczne dowody na potwierdzenie tej tezy. Fakty sugerowały zasadniczo odmienne interpretacje – jak już dawno temu zauważyła większość Rosjan.

 

Jeśli chodzi o rolę Jelcyna, to nawet najwięksi przywódcy potrzebują wykonawców swoich historycznych decyzji. Jelcyn rozwiązał ZSRR przy poparciu koalicji, która miała swój prywatny interes w takim rozwoju wydarzeń. Wszystkie wchodzące w jej skład grupy określały się jako „demokraci” i „reformatorzy”, ale dwaj najważniejsi sojusznicy nie bardzo pasują do tej charakterystyki: pierwszy z nich to nomenklaturowe elity idące za „zapachem własności jak drapieżnik za swoją ofiarą” (tą wiele mówiącą metaforą posłużył się... jeden z ministrów Jelcyna) i przywiązujące znacznie większą wagę do osobistego wzbogacenia się niż do demokracji i konkurencji wolnorynkowej, a drugi to prodemokratyczne – wedle własnych deklaracji – skrzydło inteligencji. W przedgorbaczowowskim systemie sowieckim te dwie grupy społeczne były ze sobą tradycyjnie zwaśnione, ale w 1991 roku nawiązały współpracę, głównie dlatego, że radykalnie wolnorynkowe koncepcje inteligencji zdawały się uzasadniać prywatyzację nomenklaturową.

 

Ale najbardziej wpływowi projelcynowscy inteligenci, którzy odgrywali najważniejsze role w jego postsowieckim rządzie, nie byli ani przypadkowymi wspólnikami nomenklatury, ani prawdziwymi demokratami. Od końca lat 80. przekonywali, że gospodarkę wolnorynkową i masową prywatyzację trzeba będzie narzucić opornemu społeczeństwu rosyjskiemu „żelazną ręką” reżimu. Ten opiewany przez nich „wielki skok” miał wymagać „twardych i niepopularnych” posunięć prowadzących do „powszechnego niezadowolenia”, a zatem musiał zostać zrealizowany „antydemokratycznymi metodami".

 

Podobnie jak łapczywa na majątek narodowy elita, inteligencja widziała w świeżo wybranych legislaturach przeszkodę. Miłośnicy gen. Augusta Pinocheta, który brutalnie narzucił Chilijczykom przemiany ekonomiczne, mówili o Jelcynie, swoim nowym przywódcy: „Niech będzie dyktatorem!”. Nic dziwnego, że wiwatowali (razem z rządem USA i głównymi amerykańskimi mediami) w 1993 roku, kiedy Jelcyn posłał czołgi na demokratycznie wybrany parlament.

 

Dwa lata wcześniej wciąż istniały w Rosji inne rozwiązania polityczne i gospodarcze. Brzemienne w skutki starcia i decyzje wciąż były jeszcze kwestią przyszłości. Żaden z czynników, które doprowadziły do rozpadu Związku Radzieckiego, nie był nieuchronny. Ale nawet jeśli do tych czynników można zaliczyć autentyczne aspiracje demokratyczne i wolnorynkowe, to pojawiła się również żądza władzy, polityczne zamachy stanu, zachłanność elit, ekstremistyczne koncepcje oraz powszechne odczucie frustracji i braku zaufania do państwa. Wszystkie te czynniki nadal odgrywały swoją rolę po 1991 roku, ale już wtedy powinno być oczywiste, które z nich zwyciężą.

 

Stephen F. Cohen, przeł. Tomasz Bieroń

 

źródło


  • 4



#2

Taper.
  • Postów: 293
  • Tematów: 44
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Z dzisiejszego punktu widzenia brzmi to jak political fiction.


  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych