Skocz do zawartości


Zdjęcie

Najlepiej płatne zawody średniowiecza


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

Yenisey.
  • Postów: 62
  • Tematów: 32
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Tkaczki skarżyły się na swój los, a hafciarki opływały w luksusy. Kat… musiał dorabiać, choć i tak powodziło mu się lepiej niż wielu naukowcom. W których zawodach tysiąc lat temu naprawdę opłacało się pracować, a których należało zdecydowanie unikać?

Wyobraź sobie, że przenosisz się w czasie na kilka dni do średniowiecznego miasta. Jest dzień targowy, wokół panuje gwar. Ludzie i zwierzęta tłoczą się i przepychają, kupcy zachwalają zamorskie towary, a rzemieślnicy swoje wyroby. Chciałbyś skorzystać z okazji i przywieźć z tej niezwykłej podróży prezenty dla rodziny i przyjaciół. Tylko jak zdobyć na nie pieniądze?

Zarabianie na życie w średniowieczu nie było łatwym zadaniem. Niezależność finansowa leżała poza zasięgiem większości ludzi z niższych klas. Można było wzbogacić się na wiele sposobów, choćby poprzez handel czy wojaczkę, ale w tych dziedzinach już na wstępie trzeba było mieć jakieś „plecy”. Prawo podjęcia pracy w średniowiecznym mieście przysługiwało tylko jego wolnym obywatelom. Gdybyś zapragnął zostać kupcem, na przykład w średniowiecznym Londynie, musiałbyś więc mieć albo kupieckie pochodzenie, albo… pieniądze. Tylko to pozwoliłoby ci wstąpić do gildii.

 

Fucha na budowie

Może w takim razie dobrym rozwiązaniem byłoby najęcie się do sezonowej pracy fizycznej jako niewykwalifikowany pracownik? Brzmi być może mało zachęcająco, ale w gruncie rzeczy mógłbyś liczyć na nie najgorsze wynagrodzenie. Podobnie jak dziś, w średniowieczu „budowlanka” była dobrze prosperującym sektorem gospodarki. Na przykład kamieniarze pracujący przy budowie katedry w Exeter w 1306 roku mogli w skali roku zarobić około 7 funtów. Nie była to wcale niska suma.

Sto lat później w Lyonie pomocnik murarza otrzymywał wynagrodzenie miesięczne w wysokości 20-25 solidów. Pozwalało to wcale nieźle uporać się z codziennymi potrzebami. Jeden solid tureński równał się 12 denarom, a funt chleba kosztował zaledwie trochę ponad jednego denara.

 

miniatura-340x340.jpg

Zarabianie na życie w średniowieczu to ciężki kawałek chleba. Ilustracja do „De Claris mulieribus” Giovanniego Boccaccia, 1403 r.

 

 

Sto lat później w Lyonie pomocnik murarza otrzymywał wynagrodzenie miesięczne w wysokości 20-25 solidów. Pozwalało to wcale nieźle uporać się z codziennymi potrzebami. Jeden solid tureński równał się 12 denarom, a funt chleba kosztował zaledwie trochę ponad jednego denara.

 

2d-%E2%80%94-kopia.jpg

W średniowieczu mogłeś zostać na przykład… łaziebnikiem.

 

Jeszcze lepiej powodziło się mistrzowi kamieniarskiemu czy stolarskiemu. W średniowiecznej Anglii rocznie zarabiali oni kilkanaście funtów, co plasowało ich obok wykształconych na uniwersytetach prawników czy lekarzy. Dla porównania można wspomnieć, że prokurator miasta Lyonu dostawał pensję roczną jedynie około dwukrotnie wyższą, niż pomocnik murarza…

 

Dla uzdolnionych manualnie

Tym, którym nie w smak życie budowlańca, można polecić rzemiosło. Tu trzeba było jednak liczyć się z tym, że początki mogą być trudne. Czeladnicy, chcący terminować u mistrza musieli liczyć się z wydatkami, na przykład na opłatę wpisową. A zarabiali niewiele: na przełomie XIV i XV wieku w Krakowie mogli liczyć na dzienne wynagrodzenie w wysokości 1-3 groszy. Przy odrobinie szczęścia wystarczało to na zakup garnca masła czy kopy jaj.

Wykształconym rzemieślnikom powodziło się już zdecydowanie lepiej. Dowodem na ich niezłą sytuację może być choćby liczba mistrzów, jakimi dysponowały XV-wieczne miasta. W średniowiecznym Wrocławiu funkcjonowało na przykład aż 92 kuśnierzy i 23 złotników! Gród zamieszkiwało też 93 krawców, 96 szewców i 30 kiełbaśników. A przecież oprócz nich swoje zakłady mieli także przedstawiciele innych rzemiosł, w tym kapelusznicy, garncarze, mydlarze, młynarze…

 

Całkiem dobrze żyło się zwłaszcza aptekarzom, którzy poza wyrobem farmaceutyków przygotowywali także wina i słodycze. W XIV-wiecznym Krakowie niejaki Konrad zarobił tyle, że był w stanie nabyć w 1333 roku posiadłość miejską. Inny farmaceuta, Piotr, dzięki swoim zarobkom zdołał wraz z synami rozkręcić dochodowy interes w postaci handlu saletrą. Aptekarz Kazimierza Wielkiego miał własny dom na Grodzkiej, a jego kolega po fachu, Grzegorz, był właścicielem kilku nieruchomości w mieście.

 

 

Tylko dla zdolnych…

Zasada wynagradzania pracy w przypadku rzemiosła była prosta. Wysoko ceniono w średniowieczu zwłaszcza unikatowe umiejętności, na przykład mistrzów witrażystów. Ich wyroby były równie rzadkie i kosztowne, co kamienie szlachetne. Wykonanie witraża wymagało współpracy szklarza z malarzem, a nakład pracy był wysoki.

Jakie były ceny? Za samo białe szkło do witraży w zamku w Ragnecie Krzyżacy zapłacili w początkach XV wieku półtora grzywny za cetnar (czyli około 50 kilogramów), a za kolorowe po 1 grzywnie i 5 skojców za cetnar. Niższy koszt wynikał w tym przypadku jedynie z tego, że zamawiano bezpośrednio od huty.

 

839px-Legenogapotekeren-768x937.jpg

„Doktor i aptekarz”, ilustracja z „Medicinariusa” Hieronymusa Brunschwiga.

 

Nadal jest to wysoka cena. Wystarczy wspomnieć, ze dobrze zarabiający krakowski aptekarz Andrzej rocznie mógł liczyć na 12 grzywien. A więc samo szkło na witraż kosztowało więcej, niż wynosiły jego miesięczne zarobki… Bohaterka powieści Wielki ogień autorstwa Jeanne Bourin, żona witrażysty, nie może zatem narzekać na swój los. Jej rozmówca tak komentuje jej położenie:

Twoje ognisko domowe jest płodne, a w swoim fachu twój mąż wyrobił sobie solidną renomę. Ma dobry zawód. Ten, co się nim para, nie musi płacić podatku pogłównego ani dziesięciny, nie obowiązuje go prawo przymusu, cieszy się nawet takim przywilejem, że może ścinać drzewa i paprocie bez żadnej opłaty, i dobrze mu się wiedzie.

 

…i przede wszystkim dla mężczyzn

Czy dla każdego rzemiosło było równie opłacalnych fachem? To zależy. W typowo kobiecych zawodach szanse na otrzymanie bajońskiej sumy za pracę były niewielkie. Przytoczmy wypowiedź tkaczek wyzwolonych przez Iwajna w romansie Chretiena de Troyes Rycerz z lwem, które skarżą się na swój los:

Zawsze tkać będziemy jedwabie, lecz same nigdy nie będziemy lepiej przyodziane. Zawsze będziemy biedne i nagie, zawsze nas będzie dręczył głód i pragnienie. Nigdy nie będzie nas stać na lepszą strawę […]. Kto zarabia dwadzieścia su tygodniowo, nigdy się nie wydobędzie z nędzy […], a gdy my cierpimy niedostatek, ten, dla którego pracujemy, bogaci się naszym trudem […].

 

 

hafciarki.jpg

Praca hafciarek wymagała cierpliwości i precyzji. Rycina z książki „De rechami per elquale se impara in diuersi modi lordine e il modo de recamare… Opera noua” opublikowanej przez Alessandro Paganino.

 

 

Na szczęście zdarzały się wyjątki. Na swój los nie skarży się na przykład inna bohaterka powieści Wielki ogień, hafciarka Isambora. Mieszka ona i pracuje wraz z krewnymi swej pani, hrabiny Adeli i dwiema innymi służebnymi, Aweliną i Bazylią. Ich praca znaczyła dla hrabiny tak wiele, że kobiety nie mogły udać się do domu nawet na święta. Faktycznie, ich fach był w średniowiecznej Europie bardzo pożądany.

Z mistrzowskich haftów słynęli zwłaszcza Anglicy. Ich dzieła, nazywane opus anglicanum, cechowały się precyzyjnymi ściegami i subtelnymi zestawieniami barw jedwabnych nici. Były poszukiwane w całej XIII- i XIV-wiecznej Europie. Słynęły przede wszystkim ze złotej nici i zdobień, które mieniły się przepięknie w blasku oświetlonych światłem świec kościołów.

W 1246 roku papież Innocenty IV był tak zachwycony zdobionymi szatami duchownych angielskich, którzy pojawiali się na jego dworze, że zapytał, gdzie zostały wykonane. Gdy usłyszał, że w Anglii, miał określić kraj mianem „ogrodu rajskiego”. Słał też listy do zakonu cystersów, by ci przysłali mu haftowane tkaniny. Jedną z takich przepięknych szat, należących do papieża Klemensa V, z haftem przedstawiającym Mękę Pańską, można do dziś oglądać w katedrze Saint-Bernard de Comminges w Gaskonii.

 

6ebd82721d059f03e51a398f7e4c2515-medieva

Hafty na szatach angielskich duchownych tak zachwyciły papieża Innocentego IV, że nakazał sprowadzić dla siebie ozdobione nimi tkaniny. Przykład haftu opus anglicanum, ok. 1320-1340 r.

 

Co ciekawe, było to też rzemiosło zdominowane przez kobiety. Do tego stopnia, że zachowały się źródła na temat ich umiejętności i zarobków. Jesienią 1239 utalentowana hafciarka imieniem Mabel ozdabiała na przykład na zlecenie Henryka III Plantageneta ornat i szaty ofiarne, za co otrzymała sumę 10 funtów. Gdy król zażyczył sobie więcej pereł i złota, musiał dodatkowo dopłacić. Same prace trwały aż dwa lata!

Niedługo później Mabel otrzymała kolejne zlecenie, tym razem na ozdobienie jedwabnej tkaniny złotem i postaciami Matki Boskiej oraz św. Jana. Dzieło miało trafić do Opactwa Westminsterskiego. Artystka otrzymała ponownie 10 funtów, król pokrył także koszty zakupu materiałów. Henryk był zresztą niezwykle zadowolony z tej współpracy. Kilka lat później, podczas pobytu w Bury St Edmunds, gdzie Mabel mieszkała, podarował jej drogocenne tkaniny i płaszcz zdobiony króliczym futrem. Wszystko „w podzięce za długoletnią służbę królowi i królowej”.

 

 

Ciepła posadka w urzędzie

Jeśli nie masz zdolności manualnych, a celujesz raczej w pracy umysłowej, może zachęciłaby cię posada pisarza miejskiego? Miesięcznie w średniowiecznym Krakowie zarabiał on około 2,5 grzywny. Było go stać na zakup wołowiny czy wina. Podobnie płacił Wrocław – pierwszy pisarz miejski zarabiał 28 groszy tygodniowo, a więc trochę ponad pół grzywny (jedna grzywna to 48 groszy). Drugi pisarz mógł liczyć na 18 groszy. Co więcej, otrzymywali oni świadczenia w naturze. Obejmowały one odzież i artykuły żywnościowe, a prawdopodobnie także mieszkanie i opał.

 

Escribano.jpg\

A może by tak posada pisarza miejskiego? Mógłbyś sobie pozwolić na wołowinę lub wino! Jean Le Tavernier, „Portret Jeana Miélota”, po 1456 r.

 

Dla porównania, wrocławski mistrz budowli miejskich zarabiał 9 groszy tygodniowo, wójt – jedynie 8 groszy, a strażnik na wałach i celnik na Odrze tylko po 3 grosze. Dwudziestu strażników miejskich w XIV wiecznym Krakowie, którzy pilnowali w mieście porządku i ścigali przestępców, otrzymywało zaś uposażenie w wysokości 12 groszy na tydzień.

Gorzej od pisarza miejskiego wynagradzano też mistrzów szpitalnych. Opiekowali się oni chorymi lub ubogimi, odpowiadali za szpitalny porządek, prowadzenie rejestru chorych. Udzielali informacji rodzinom i dbali o zaopatrzenie w żywność. Przysługiwało im roczne uposażenie w wysokości od 4 do 6 grzywien. Tymczasem uchodzące za rarytas śląskie piwo ze Świdnicy kosztowało 8 grzywien za wóz!

Na pocieszenie dodajmy jednak, że jako uzupełnienie zarobków wrocławscy szpitalnicy otrzymywali latem 5 funtów masła tygodniowo, na Wielkanoc i jesienią pół wołu, a na Boże Narodzenie 6 gęsi. Mieli też gwarantowaną roczną pensję na starość, a także dach nad głową i wyżywienie u swego następcy.

 

9d8a6fd1e27d9b55ca4051d00bae329e-768x563

Mistrzowie szpitalni zajmowali się między innymi opieką nad chorymi, prowadzeniem rejestru chorych i udzielaniem informacji rodzinom oraz zaopatrzeniem szpitala w żywność.

 

Małodobry, ale za to nieźle sytuowany

Profesja kata nie należała może do najprzyjemniejszych, niemniej jednak stanowił on nieodłączny element miejskiej społeczności. I całkiem dobrze opłacany. W Krakowie ten tak zwany „małodobry” mógł liczyć na tygodniowe uposażenie w wysokości kilkunastu groszy. Za swoją wypłatę mógł bez problemu kupić garniec wina, kwartę piwa czy krowę.

Dochód ten powiększały jeszcze różne zajęcia dodatkowe. Kaci parali się torturami, naganiali świnie do zagród gospodarzy, wyłapywali i zabijali psy oraz wraz z żonami prowadzili lupanary, czyli domy publiczne. Handlowali także ciałami straceńców, czy raczej tymi ich częściami, których potrzebowali medycy lub alchemicy, oraz uznawaną za magiczną mandragorą.

Przynajmniej na początku zdobycie tej szczególnej posady nie było też takie trudne. Wprawdzie z biegiem czasu profesja stała się dziedziczna, ale jeszcze w XIV wieku na tym stanowisku można było spotkać ławników, a nawet skazańców. Ci ostatni szybko wypadli jednak z łask ze względu na… brak doświadczenia.

 

19609eaywrbnwjpg-768x762.jpg

Profesja kata nie należała może do najprzyjemniejszych, niemniej jednak stanowił on nieodłączny element miejskiej społeczności. Ilustracja z XIV-wiecznego manuskryptu „Chroniques de France ou de St Denis”.

 

Profesora nie stać na… togę

Jeśli podróżując w czasie szukałbyś szybkiego i intratnego sposobu na wzbogacenie się, zdecydowanie odradzamy za to…. karierę naukową. W  średniowieczu zarobki profesorów były przez lata nie tylko niskie, ale i nieregularne, więc wykładowcy utrzymywali się głównie z wpłat studentów. Tak przynajmniej wyglądała sytuacja w Krakowie. I to mimo tego, że król Kazimierz Wielki przeznaczył na pensje wybitnych profesorów ponad 300 grzywien, chcąc ich związać z uczelnią. Wygląda na to, że tylko on rozumiał potrzebę pozyskania dla nowo powstałej szkoły wyższej najlepszej kadry wykładowców.

Pierwotne uposażenie naukowców wynosiło tylko 25 grzywien kwartalnie. Na lepsze warunki mogli liczyć co najwyżej uznani i wybitni uczeni, którzy bywali zapraszani na uniwersytety przez rajców miejskich i przybywali zachęceni wysokim wynagrodzeniem. Wybitny uczony epoki, Mateusz z Krakowa, został skuszony pensją w wysokości 40 grzywien rocznie.

Jego koledzy zatrudnieni przez uczelnię nie mieli tyle szczęścia. W 1408 roku krakowscy profesorowie skarżyli się, że nie otrzymali nawet należnych 13 groszy na tydzień, a w 1449 roku byli na tyle biedni, że uczelnia musiała zakupić dla nich sukno na togi. Można jedynie mieć nadzieję, że nie obniżało to diametralnie poziomu ówczesnego nauczania…

 

źródło:http://ciekawostkihi...redniowiecza/5/


Użytkownik Yenisey edytował ten post 04.09.2017 - 07:53

  • 4



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych