Skocz do zawartości


Zdjęcie

Przeklęte przedmioty.


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
6 odpowiedzi w tym temacie

#1

MoniqueT.
  • Postów: 5
  • Tematów: 4
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Strach jest uczuciem, który towarzyszy nam od zawsze. Ale czy nie lubimy się bać? Kiedy nie mamy do czynienia z sytuacjami, które wywołują lęk, sami zaczynamy poszukiwać sposobów na to, by podnieść sobie poziom adrenaliny. Pewnie stąd tak wielka popularność horrorów. To pewnie także dlatego w kulturze funkcjonuje również tak wiele mrocznych legend i opowieści.

Niektóre z nich opisują sytuacje irracjonalne, ale według zapewnień licznych świadków - prawdziwe. Tak jest m.in. z historiami klątw oraz opowieściami na temat przedmiotów, które rzekomo zyskały "nadprzyrodzoną moc". Siła ta ma sprawiać, że ludzi, którzy wejdą w posiadanie takiego rekwizytu lub będą mieli z nim kontakt, zaczną prześladować nieszczęścia. To wszystko brzmi oczywiście niedorzecznie, ale w wielu wypadkach trudno jest się oprzeć niepokojącemu wrażeniu, że... ciężko racjonalnie wytłumaczyć niektóre zdarzenia i wypadki.

Oto 10 przedmiotów, o których mówi się, iż ciąży na nich klątwa. Wiele z nich przysporzyło właścicielom cierpień i licznych tragedii. Te mroczne historie pokazują, iż zło przybiera czasami bardzo realną, konkretną postać. A może to zbyt proste tłumaczenie?


10. Skarb Argonautów

Ta historia powiązana jest w znaczącym stopniu z mitologią grecką. Po tzw. skarb Argonautów wyruszyć miała grupa 52 osób, którzy pod wodzą Jazona poszukiwali złotego runa baranka.
Opowieść ta bardzo zaintrygowała pewnego archeologa, Andrieja Czamkina, który przez 15 lat poszukiwał skarbu Argonautów, aż w końcu udało mu się znaleźć coś niezwykłego, co - jak wierzył Czamkin - stanowiło właśnie skarb Argonautów.
Szacunkowa wartość skarbu, który pełen był pełen złota oraz srebra, została określona na równowartość 50 tysięcy dolarów. Czamkin uznał, że jego marzenie się ziściło. Skarb trafił do muzeum, ale dookoła Czamkina oraz jego bliskich zaczęły się dziać rzeczy naprawdę dziwne - na całą jego rodzinę spadła fala nieszczęść, które, jak twierdził Czamkin, miały mieć związek z odnalezieniem skarbu. W krótkim czasie 15 członków rodziny archeologa zmarło.

http://i.wp.pl/a/f/jpeg/29969/000_Par2041917.jpeg


9. Mumia z Titanica
Ta historia krąży w różnych zmodyfikowanych wariantach. Według niektórych osób, to właśnie w tej opowieści należy dopatrywać się przyczyn katastrofy słynnego transatlantyku. Jej osią jest jeden z pasażerów Titanica - pisarz i dziennikarz Wiliam Thomas Stead. Jegomość ten, niedługo przed katastrofą, sklecił opowiadanie.
Główną postacią jego opowieści był archeolog, który znalazł zmumifikowane zwłoki egipskiej kapłanki. Od tego momentu ludzie, którzy mieli jakikolwiek kontakt z zakonserwowanym ciałem Egipcjanki, zaczęli umierać w dziwnych okolicznościach. Mumia rzucała bowiem klątwę na wszystkich, którzy zakłócali jej spokój.
Sytuacja zmusiła bohaterów opowiadania do podjęcia błyskawicznej decyzji o pozbyciu się konia trojańskiego. Muzeum postanowiło wyekspediować kapłankę do Ameryki. Mumia została umieszczona w lukach statku o nazwie... Titanic. Co ciekawe, wśród wielu teorii spiskowych będących pochodną opowieści autorstwa Wiliama Steada, który poszedł na dno razem z uszkodzonym transatlantykiem, na pokładzie jednostki rzeczywiście miała znajdować się mumia.

http://i.wp.pl/a/f/jpeg/28810/mum938d.jpeg


8. Kamienie z góry Uluru
Położona w Australii góra Uluru zdołała wystraszyć nie na żarty już niejednego turystę. Sława obiektu górskiego, będącego świętym miejscem dla ludności aborygeńskiej sprawiła, że regularnie ściągają tam tłumy. Ale nie wszyscy zachowują z tego miejsca dobre wspomnienia. Na górze Uluru systematycznie dochodzi do tajemniczych wypadków.
Bardzo często zdarza się, że turyści, który przybywają, by zobaczyć monolit, tracą przytomność. W najgorszej sytuacji znajdują się jednak ci, którzy zdecydują się zabrać na pamiątkę elementy skalne. Wiele osób, które wzięły ze sobą do domu kamień, było potem doświadczanych przez różnorodne wypadki.
Zdarzało się, że do nieszczęść dochodziło w ich otoczeniu. Co ciekawe, każdego roku skruszeni turyści odsyłają pamiątkowe skały do dyrekcji parku, na terenie którego znajduje się góra Uluru, załączając do paczki listy, w których wyrażają skruchę za to, że zdecydowali się wynieść coś, co nie należało do nich i licząc na to, że zwrot kamieni ściągnie z nich klątwę.

http://papilot.mykmyk.pl/img/660/0/gora-uluru75409485.jpg


7. Terakotowa Armia
To jedna z największych atrakcji turystycznych Chin. Spektakularny zbiór 7,5 tysiąca figur przedstawiających żołnierzy i konie znajduje się w prowincji Shaanxi, 1,5 kilometra od sarkofagu pierwszego cesarza Chin. Wykonane z terakoty rzeźby odkryte zostały przypadkowo przez mieszkańców wsi Yang, którzy wykopywali studnię.
To, co stało się błogosławieństwem dla regionu Shaanxi, okazało się przekleństwem dla osób, które dokonały odkrycia oraz mieszkańców całej wsi.
Ludność Yang nie tylko nie otrzymała nic za dokonanie odkrycia, ale wkrótce została też zmuszona do przeprowadzki. Miejsce, w którym wcześniej mieszkali, zostało przejęte przez rząd. Ich domy znajdujące się we wsi zostały zrównane z ziemią. Wielu mieszkańców zaczęły prześladować nieszczęścia. Trzech rolników bezpośrednio odpowiedzialnych za odkrycie zmarło niedługo po jego dokonaniu. Jeden z nich popełnił samobójstwo.

http://img.interia.pl/turystyka/nimg/Terakotowa_armia_2075786.jpg


6. Maski Maorysów
Maorysi, którzy wywodzą się z ludu polinezyjskiego, zamieszkują terytorium Nowej Zelandii, dokąd ich przodkowie licznie migrowali pomiędzy 800 a 1350 r. Byli plemieniem wojowniczym. Ich bogaty ryt, który towarzyszył każdorazowo przygotowaniom do walki, jest podziwiany do dziś.
Jednym z kultywowanych przez nich zwyczajów, poprzedzających działania wojenne, było tworzenie masek oraz rzeźb, do których trafić miały ich dusze, gdyby ponieśli śmierć na polu bitwy.
Już wtedy wielu osobom wywodzącym się z Maorysów zaczął towarzyszyć pogląd, że maski mogą wyrządzić szkodę kobietom, które są w ciąży lub mają menstruację. W wielu środowiskach wiara ta obecna jest do dziś - do tego stopnia, że w placówkach muzealnych wywieszane są komunikaty, które przestrzegają kobiety, które np. są w stanie błogosławionym przed wchodzeniem do części wystawienniczej.

http://bi.gazeta.pl/im/3/5733/z5733543Q,Maoryska-maska.jpg


5. Samochód arcyksięcia Ferdynanda
28 czerwca 1914 roku w Sarajewie zginęła książęca para. Na spotkanie ze śmiercią pojechali specjalnie skonstruowanym na tę okazję, czerwonym kabrioletem.
Kolejnym właścicielem samochodu został generał Potiork. Co ciekawe znajdował się on w feralnym aucie w dniu zamachu. Generał, nowy właściciel pojazdu, odpowiedzialny był za działania wojenne, prowadzone na terenie Serbii. Jednak po klęsce, jaką odniósł w potyczce z dużo słabiej wyposażonymi Serbiami, został wezwany do Wiednia i okrył się hańbą. Wkrótce potem popadł w głęboką depresję, która doprowadziła go do szaleństwa, a w końcu do śmierci.
Kolejni właściciele owego luksusowego samochodu ginęli przeważnie w tragicznych okolicznościach, najczęściej w wypadkach samochodowych. W końcu wóz zdecydowano się umieścić w wiedeńskim muzeum, gdzie stoi do dziś.

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/fd/Franz_Ferdinand_Automobile_AB.jpg


4. Zielony diament Marii Antoniny
Gwałtowaną i tragiczną śmierć przynosi swoim właścicielom "zielony diament". Jego pierwszą właścicielką była Maria Antonina, która jak powszechnie wiadomo, zginęła przez ścięcie. Następnym posiadaczem klejnotu był William Fals, ale po tym, jak wszedł on w posiadanie diamentu, popadł w nędzę i umarł.
Kolejni właściciele klejnotu umierali z głodu, ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach bądź zapadali na różne choroby. Innych dosięgało bankructwo. Jedną z ostatnich ofiar klątwy krążącej nad kamieniem była Lotena Ladne, którą znaleziono martwą. W jej dłoni znajdował się właśnie "zielony diament".
Obecnie nie wiadomo, kto jest właścicielem klejnotu. Wszelki ślad po nim zaginął.

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/0/02/Marie-Antoinette;_koningin_der_Fransen.jpg/521px-Marie-Antoinette;_koningin_der_Fransen.jpg


3. Obraz "Płaczącego chłopca"
O tym obrazie krążą legendy. Większość z nich potrafi przyprawić o dreszcz emocji. Trudno się dziwić. Większość tych, którzy weszli w jego posiadanie, zaświadczyło o jego tajemnej mocy, która może sprawić, że dom czy mieszkanie stają nagle w płomieniach, często obracając w pył dobytek życia właściciela. A wszystko zaczęło się od niewinnego portretu, wykonanego przez hiszpańskiego malarza.
Artysta namalował smutnego chłopca, którego rodzina spłonęła w pożarze. Jak się niedługo okazało, mężczyzna, uwieczniając malca na płótnie, nadał swojemu dziełu niewyjaśnioną siłę. Sam się o tym przekonał, kiedy w płomieniach stanęła jego pracownia.
Co gorsza, przeklęty portret szybko zaczął robić błyskotliwą karierę. Chętnie go powielano. I tu znów ujawnił się dziwny charakter wizerunku płaczącego chłopca. Okazało się, że także w pomieszczeniach, w których znajdowała się kopia obrazu płaczącego chłopca, zaczęło dochodzić do pożarów. Finał zawsze był jednak taki sam - ogień trawił wszystko z wyjątkiem przeklętego portretu.

http://i.wp.pl/a/f/jpeg/29923/boy425.jpeg


2. Pierścień Rudolfa Valentino
Historia tego pierścienia nie jest do dziś całościowo znana. Wiadomo tyle, że został nabyty przez hollywoodzkiego gwiazdora w salonie jubilerskim w San Francisco. Sprzedawca ostrzegł Valentino przed krążącą nad przedmiotem klątwą, jednak ten, urzeczony pięknem klejnotu, zignorował je i nabył pierścień. Błyskotkę tę możemy nawet dostrzec na palcu hollywoodzkiego amanta w filmie "Młody Radża", który okazał się totalną klapą.
Feralny klejnot błyszczał na palcu aktora również w filmie "Syn szejka", który był ostatnim w karierze Valentino. Wkrótce po zakończeniu zdjęć do tej produkcji gwiazdor zmarł z powodu zapalenia otrzewnej, a w chwili śmierci... pierścień tkwił na jego palcu. Kolejną ofiarą przeklętego klejnotu była bliska przyjaciółka aktora, Pola Negri, która zaraz po tym, jak weszła w posiadanie pierścienia, poważnie zachorowała.
Pomimo że udało jej się pokonać chorobę, kariera hollywoodzkiej aktorki załamała się. Także kolejni właściciele nie mogli cieszyć się długo klejnotem, gdyż wszystkim przynosił on śmierć. Jednych dosięgały wypadki, inni nagle zapadali na ciężkie choroby.

http://i.wp.pl/a/f/jpeg/29969/rud.jpeg


1. Samochód Jamesa Deana
"Mały bękart", tak swoje srebrne Porsche nazywał James Dean. młoda, zaledwie 24-letnia gwiazda kina lat pięćdziesiątych. Wszystko zaczęło się 23 września 1955 roku, kiedy doszło do spotkania Deana z Alekiem Guinnessem, podczas którego młody gwiazdor pochwalił się swoim nowym nabytkiem. Guinness, patrząc na samochód, poczuł niepokój, a następnie wypowiedział dziwne, złowieszcze słowa. Zapowiedział, że, jeśli Dean nie będzie trzymał się z daleka od tego samochodu, to równo za tydzień o tej porze będzie już martwy.
Słowa te zszokowały nie tylko wypowiadającego, ale również samego gwiazdora, który postanowił je jednak zignorować. I to był błąd. Przepowiednia okazała się bowiem trafiona. 30 września 1955 r. o godzinie siedemnastej, James Dean zginął w wypadku samochodowym. To nie był jednak koniec klątwy. Wrak samochodu nabył George Barris, przedsiębiorca zajmujący się handlem częściami samochodowymi.
I już w warsztacie, w którym znalazł się wrak, doszło do kolejnej tragedii - podczas rozmotywania samochód stoczył się, przygniatając mechanika i łamiąc mu obydwie nogi. Kolejnymi ofiarami "małego bękarta" byli kierowcy aut, w których zamontowano części z rozbitego samochodu. Ostatnie wieści dotyczące wraku pochodzą z roku 1960, kiedy samochód był transportowany pociągiem do nowego właściciela. Nigdy nie dotarł do miejsca przeznaczenia, gdyż w czasie transportu zaginął w tajemniczych okolicznościach.

http://www.infotuba.pl/upload/article/1026/7814/1.jpg


Dołączona grafika
Aquila
  • 2

#2

daxx.
  • Postów: 558
  • Tematów: 116
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

2. Pierścień Rudolfa Valentino
Historia tego pierścienia nie jest do dziś całościowo znana. Wiadomo tyle, że został nabyty przez hollywoodzkiego gwiazdora w salonie jubilerskim w San Francisco. Sprzedawca ostrzegł Valentino przed krążącą nad przedmiotem klątwą, jednak ten, urzeczony pięknem klejnotu, zignorował je i nabył pierścień. Błyskotkę tę możemy nawet dostrzec na palcu hollywoodzkiego amanta w filmie "Młody Radża", który okazał się totalną klapą.
Feralny klejnot błyszczał na palcu aktora również w filmie "Syn szejka", który był ostatnim w karierze Valentino. Wkrótce po zakończeniu zdjęć do tej produkcji gwiazdor zmarł z powodu zapalenia otrzewnej, a w chwili śmierci... pierścień tkwił na jego palcu. Kolejną ofiarą przeklętego klejnotu była bliska przyjaciółka aktora, Pola Negri, która zaraz po tym, jak weszła w posiadanie pierścienia, poważnie zachorowała.
Pomimo że udało jej się pokonać chorobę, kariera hollywoodzkiej aktorki załamała się. Także kolejni właściciele nie mogli cieszyć się długo klejnotem, gdyż wszystkim przynosił on śmierć. Jednych dosięgały wypadki, inni nagle zapadali na ciężkie choroby.


Rudolf Valentino żył w latach 1895 - 1926, zmarł mając lat 31, faktycznie na jakieś powikłania po operacji wrzodu żołądka.

Pola Negri a właściwie Barbara Apolonia Chałupiec (tak to pierwsza Polka w Hollywood) urodziła się w 1897, zmarła natomiast dopiero w 1987 roku - miała 90 lat! Śmierć aktorów dzieli 61 lat. Zakładając, że pierścień nabyła zaraz po śmierci Valentino, to długo się męczyła na tym padole. Nie zauważyłem też jakiegoś załamania w karierze, na koncie kobieta ma mnóstwo filmów. Bardziej chodziło o zmierzch kina niemego. Mało aktorów kina niemego grało potem w filmach dźwiękowych. U niej był problem z barwą głosu i z akcentem. Co w wikipedii można sprawdzić. Aktorka grała jeszcze w filmach niemieckich, bo Hitler ją uwielbiał, choć żydowskiego pochodzenia była i Goebbels zakazywał grania "podludziom". Potem była wojna, a po wojnie pewnie nikt nie chciał jej zatrudnić, bo u hitlerowców grała.

8. Kamienie z góry Uluru
Położona w Australii góra Uluru zdołała wystraszyć nie na żarty już niejednego turystę. Sława obiektu górskiego, będącego świętym miejscem dla ludności aborygeńskiej sprawiła, że regularnie ściągają tam tłumy. Ale nie wszyscy zachowują z tego miejsca dobre wspomnienia. Na górze Uluru systematycznie dochodzi do tajemniczych wypadków.
Bardzo często zdarza się, że turyści, który przybywają, by zobaczyć monolit, tracą przytomność. W najgorszej sytuacji znajdują się jednak ci, którzy zdecydują się zabrać na pamiątkę elementy skalne. Wiele osób, które wzięły ze sobą do domu kamień, było potem doświadczanych przez różnorodne wypadki.
Zdarzało się, że do nieszczęść dochodziło w ich otoczeniu. Co ciekawe, każdego roku skruszeni turyści odsyłają pamiątkowe skały do dyrekcji parku, na terenie którego znajduje się góra Uluru, załączając do paczki listy, w których wyrażają skruchę za to, że zdecydowali się wynieść coś, co nie należało do nich i licząc na to, że zwrot kamieni ściągnie z nich klątwę.


To akurat moim zdaniem jest plotka rozsiewana przez Aborygenów, ponieważ jest to ich święte miejsce. Do tego: (cytat za wikipedią)

Jest to święte miejsce dla miejscowych aborygenów, w jaskiniach u podnóża skały znajduje się wiele malowideł ściennych. Nazwa "Ayers Rock" została nadana przez europejskich osadników na cześć premiera Australii Południowej sir Henry'ego Ayersa. Tradycyjną, aborygeńską nazwą jest "Uluru" i od lat 80. XX w. jest to oficjalna nazwa tej skały, choć wiele osób nadal nazywa ją Ayers Rock.
W 1985 rząd Australii oddał prawo własności Uluru miejscowym aborygenom, plemieniu Anangu, które oddało ją rządowi w 99-letnią dzierżawę. W miejscu tym utworzono mający 1325 km² park narodowy Uluru-Kata Tjuta. Wjazd dla turystów na teren parku jest płatny (25 dolarów australijskich za osobę - stan na 2009).
Park jest corocznie odwiedzany przez setki tysięcy turystów. Dla pragnących wejść na szczyt góry, zainstalowano poręcz z łańcucha, ale samo podejście jest bardzo strome i wiele osób rezygnuje z wejścia już w drodze. Prawie każdego roku na Uluru ginie kilka osób w trakcie wchodzenia na nią, najczęściej na skutek poślizgnięcia lub na atak serca. W okresie trwania australijskiego lata, w godzinach od 10 do 16, ze względu na wysokie temperatury, wchodzenie na skałę jest zabronione.


Użytkownik daxx edytował ten post 20.10.2012 - 21:52

  • 3



#3

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

W nawiązaniu do punktów 1 i 5 z listy przeklętych przedmiotów, ciekawy (myślę) artykuł, który pojawił się na Onecie, dość szczegółowo opisujący historie związane z samochodami Jamesa Deana i arcyksięcia Franciszka Ferdynanda...

Samochód, który zabijał
W historii były samochody, które zabijały dosłownie. Uśmiercały jednego właściciela, by zaraz potem – po gruntownej naprawie – pozbawić życia kolejnego i nieraz wielu następnych. W historii motoryzacji powstało wiele samochodów, które bez problemu określić można by mianem piekielnych. Piekielne z całą pewnością było Daewoo Tico, którego – z racji niewątpliwych walorów – nie dopuszczono do sprzedaży w Niemczech. W momencie najdrobniejszej kolizji składało się w harmonijkę, a złośliwi twierdzą, że wystarczyło zbyt szybko wjechać na krawężnik, by najmniejsze Daewoo kwalifikowało się do kasacji. Niezbyt pozytywne legendy krążyły też wokół samochodu GAZ-21, znanego jako Wołga i uwielbianego przez radzieckich oficjeli. We wschodniej Polsce przyjazdem „czarnej Wołgi” i porwaniem dzieci lubiano straszyć najmłodszych, ale i dorośli poddawali się zabobonowi. Gdy GAZ-21 pojawiał się w wiosce, z hukiem zatrzaskiwano drewniane okiennice.

„Little bastard”

Wyprodukowane w 1955 roku Porsche 550, nazywane Spyder, było jednym z 90 pierwszych egzemplarzy. Wyposażone zostało w 1,5-litrowy silnik typu bokser, rozwijający – jak na dzisiejsze warunki niezbyt imponującą moc 110 koni mechanicznych przenoszoną na koła za pośrednictwem czterostopniowej ręcznej skrzyni biegów. Dopiero później pojawił się nieco mocniejszy, 133-konny wariant. Imponowała – zwłaszcza w odniesieniu do współczesnych realiów – masa, która ledwie przekraczała pół tony. 550 kilogramów 2-osobowego Porsche Spyder umożliwiało rozpędzenie się nawet do 225 km/h. Model ten pozwolił niemieckiemu producentowi na zwycięstwo w Targa Florio. Ale nie wszyscy byli optymistami.

23 września 1955 roku sir Alec Guiness miał powiedzieć Deanowi, że Porsche wygląda złowrogo. „Jeśli wsiądziesz do tego samochodu, za tydzień znajdą cię w nim martwego”, miał rzekomo ostrzegać. Jak się później okazało, słusznie. Prawdopodobnie jednak i sam Guiness przerażony był dosłownością swoich wypowiedzi. James Dean zginął bowiem dokładnie siedem dni później – za kierownicą „małego drania”, jakim to przydomkiem Hackman, nauczyciel aktora, obdarował osławione Porsche 550. Spiesząc na wyścigi w Salinas, Dean zderzył się czołowo z jadącym z naprzeciwka i skręcającym w lewo Fordem. Choć sam wypadek przeżył, wyzionął ducha ledwie pół godziny później. Niestety na tym nie skończyła się krwawa historia.

Klątwa Porsche kolekcjonuje ofiary

Z każdym kolejnym właścicielem klątwa Porsche wydawała się ożywać. Jakiś czas po wypadku, w wyniku którego śmierć poniósł James Dean, samochód odkupił George Barris. Znał egzemplarz bardzo dobrze – jeszcze za życia Deana odpowiedzialny był za modyfikacje dokonane w Porsche. Zapłacił 2.500 dolarów i... niewiele brakowało, a przypłaciłby zakup życiem. „Little bastard” zsunął się z lawety wprost na mechanika, doszczętnie łamiąc mu obie nogi. Barris, człowiek nieskory do walki z losem, odsprzedał dalej silnik oraz układ napędowy 550. Koniec? Skądże! Życie miało lepszy pomysł.

Kupione części Troy McHenry i William Eschrid zamontowali w swoich samochodach, po czym ramię w ramię stanęli do wyścigu. Pierwszy z szacownych dżentelmenów podczas pojedynku był uprzejmy owinąć samochód na drzewie i zginąć na miejscu. Drugi z kolei – po tym, jak w jego aucie niespodziewanie na zakręcie zblokowały się koła – dachował, odnosząc bardzo poważne obrażenia. I wtedy George Barris przypomniał sobie, że „nie wszystko jeszcze sprzedane” - znalazł dwie opony wymontowane z „małego drania” i zamienił na gotówkę. Obie eksplodowały podczas jazdy... zabijając kierowcę. Była to trzecia ofiara Porsche Jamesa Deana. I nie ostatnia.

Ponure żniwa trwają dalej

Wieść o feralnym samochodzie niosła się szybko i daleko. James Dean, choć dopiero pośmiertnie nominowany do największych nagród filmowych, już wtedy był sławny, a chęć posiadania jakiejkolwiek należącej doń rzeczy częstokroć górę brała nad rozsądkiem. Nadal znajdujące się w posiadaniu mechanika pozostałości 550-tki zwróciły uwagę dwóch początkujących złodziei. Jak szybko jednak zamiar kradzieży powzięli, tak szybko go porzucili. Pierwszy bardzo dotkliwie rozciął sobie ramię, próbując wymontować z Porsche kierownicę, drugi natomiast poranił się sięgając po fotel, na którym wciąż jeszcze widniały ślady krwi legendy amerykańskiego kina.

Wtedy poważnie już traktowano klątwę, która ciążyła nad małym Porsche. Widząc, jak sprzedawane części uśmiercają kolejnych jego klientów, George Barris postanowił skazać „małego drania” na zapomnienie w odosobnieniu. Kiedy jednak poproszono go o wypożyczenie wraku na wystawę promującą bezpieczną jazdę, nie odmówił. I cały „bezpieczny plan” szlag trafił. Budynek wystawowy, w którym za pierwszym razem pojawił się „Little bastard” spłonął doszczętnie, choć płomienie w zaskakujący sposób ominęły Porsche. Podczas następnej wystawy – w jednym z liceów – Spyder zsunął się z przeznaczonego mu miejsca, miażdżąc biodro stojącego w pobliżu studenta. Następne wystawy także nie przedstawiały się lepiej.

Porsche Jamesa Deana przewożone było z miejsca na miejsce na ciężarówkach, choć – jak można się domyślać – zdecydowanie preferowało własne koła. I upodobania te wyrażało bardzo bezpośrednio. Za pierwszym razem kierowca ciężarówki stracił kontrolę nad pojazdem i wypadł z kabiny, by chwilę później zostać przygniecionym spadającym z naczepy Porsche. Dwa kolejne razy, kiedy auto spadało z ciężarówki, szczęśliwie nie pociągnęły za sobą ofiar. Ale tego było już zdecydowanie zbyt wiele.

Pożegnanie „małego drania”

California Highway Patrol, który odpowiedzialny był za organizację pechowych wystaw, uznał, że więcej igrać z losem nie można. Zadecydował o natychmiastowym zwrocie tego, co z Porsche zostało, prawowitemu właścicielowi resztek – Georgowi Barrisowi. „Little bastard” nigdy więcej jednak do niego nie dotarł. Podczas ostatniej, jak mówiono, podróży zniknął, a wszelki ślad po nim zaginął. Nikomu nie było spieszno go szukać.

Samochód, który rozpętał I wojnę światową

Historia Porsche Jamesa Deana, która rozgrywała się pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku nie była pierwszym przypadkiem „samochodowej klątwy”. Należący niegdyś do Franciszka Ferdynanda, następcy austro-węgierskiego tronu, sześciomiejscowy Graf & Stift Phaeton wyprodukowany został w 1914 roku. Miał przedni napęd i czterocylindrowy silnik, a także wspaniały, dumnie się prezentujący czerwony lakier. Jedną z pierwszych jego podróży był wyjazd do Sarajewa, w który wybrał się arcyksiążę Franciszek z małżonką. Dla członka królewskiej dynastii była to ostatnia podróż. Na rogu jednej z ulic siedzący w samochodzie Franciszek Ferdynand i żona jego Zofia zastrzeleni zostali przez Gavriiła Principa, studenta-anarchistę, który w ten właśnie sposób postanowił wyrazić swój sprzeciw wobec całego świata. Od tego zdarzenia rozpoczęła się wojna, określana później mianem światowej. Pozytywny akcent? Luksusowy jak na owe czasy samochód pozostał nienaruszony.

Lawina ofiar ruszyła

Samochodem zaopiekował się austriacki generał nazwiskiem Potiorek. Przegrał bitwę pod Valjevo, umarł w odosobnieniu, oskarżony o coraz poważniejsze problemy psychiczne. Mówiono, że oszalał. Graf & Stift z kolei przeniósł się w ręce innego z dostojników austriackiej armii. Jegomość ten, z nazwiska jednak nie zapamiętany, nie miał więcej szczęścia niż poprzednicy. Podczas jednej z podróży rozpędzonemu samochodowi zastąpili drogę dwaj piesi. Zderzenia nie udało się uniknąć. Samochód zsunął się dalej z drogi i ostatecznie uderzył w drzewo. Wypadkowa przeszłość nie zmniejszyła jednak zainteresowania potencjalnych nabywców.

Jednym z nich, prawdopodobnie najbardziej upartym, był gubernator Jugosławii. Jemu tak podobał się Phaeton, że do samochodu zraził się dopiero po czwartym wypadku, w wyniku którego stracił rękę. Przeklęty samochód czy feralne czasy? Gubernator doszedł do wniosku, że to z samym autem coś musi być nie tak. Nie uwierzył mu przyjaciel, doktor Siris i na rzekomy dowód zwycięstwa rozsądku nad zabobonami odkupił Phaetona. Ostatnie pół roku życia Sirisa właśnie się rozpoczęło. Zakończyło – oczywiście wypadkiem samochodowym, w wyniku którego auto przewróciło się na dach, miażdżąc kierowcę. Gubernator miał rację, ale cóż to za pocieszenie po stracie przyjaciela?

Wyliczanka śmierci

Następnym właścicielem samochodu, który rozpętał I wojnę światową, został jubiler specjalizujący się w handlu diamentami. Popełnił samobójstwo. Samochód przeszedł więc w ręce kierowcy wyścigowego. Ten uderzył w ścianę i wyrzucony został z wnętrza pojazdu. Rzecz jasna, szczątków nie było sensu zeskrobywać. Serbski rolnik, kolejny właściciel Grafa, nie mógł uruchomić pojazdu, więc postanowił umieścić go na lawecie. Przeklęty gruchot zsunął się jednak, pozbawiając właściciela życia.

Ostatni na drodze

Samochód arcyksięcia Ferdynanda zadał cios raz jeszcze, zanim na dobre został unieruchomiony. Kupiony przez Hibera Tirschfelda, miał dostarczyć jego i piątkę jego znajomych na ślub. Z nieznanych przyczyn wymknął się spod kontroli, brutalnie kończąc i tak ryzykowne wyprzedzanie. Tylko jeden z pasażerów pojazdu przeżył. Po tym zdarzeniu Graf & Stift, nazywany seryjnym mordercą, znalazł ukojenie w murach wiedeńskiego muzeum, gdzie przebywa po dziś dzień.

Śmiertelna pułapka

Na nic jednak śmierć Jamesa Deana, na nic wysiłki arcyksięcia Franciszka, kiedy i tak miano "najbardziej przeklętego" samochodu w historii motoryzacji nosi... Ford Pinto. I czym na to zasłużył ten mniejszy krewniak doskonale się sprzedającego Mustanga? Drobnym szczegółem konstrukcyjnym, który konkurencja obrała sobie za cel. Montowanym za tylną osią zbiornikiem paliwa, co miało zapobiec konieczności zmniejszenia bagażnika. Problem w tym, że wyjątkowo miękkie zderzaki Forda Pinto nie dość wystarczająco chroniły bak, sprawiając, że przy każdym, niedużym nawet uderzeniu tył auta zajmował się ogniem. Tak przynajmniej twierdzili ówcześni, między innymi japońscy konkurenci.

Do Pinto przytknęła łatka "śmiertelnej pułapki", "ognistej broni" czy "samochodu dla samobójców". Boleśnie odczuły to wyniki sprzedaży i reputacja producenta, który jeszcze przez długie lata nie był w stanie uwolnić się od negatywnego wizerunku.

Prawda jednak była nieco inna. Umieszczony na samym końcu pojazdu zbiornik paliwa to rozwiązanie, które w tamtych latach stosowane było bardzo często, a liczba wynikających z tego problemów w Pinto nie odbiegała w znaczący sposób od statystyk opracowanych dla samochodów konkurencji. Zatem mit o "najbardziej przeklętym" samochodzie w historii nie ma w sobie wiele prawdy. Czego nie można powiedzieć o przypadkach Porsche Jamesa Deana i Phaetona Franciszka Ferdynanda. W historii ich samych oraz ich ofiar nie ma niestety nawet ziarna przeinaczenia.

autor: Kuba Brzeziński
źródło: http://moto.onet.pl/...ul.html?node=13

Użytkownik pishor edytował ten post 19.12.2012 - 15:30

  • 0



#4

Aeq.
  • Postów: 160
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Numerki 1/2/3 już kiedyś były. Ciekawe nie ukrywam.

Numer 4 - Diament mógł mieć wartość nie pojętą dla zwykłych ludzi którzy szaleli przez to. Druga sprawa że skoro diament był wprost od Marii Antoniny, dla kogoś mógł mieć większą wartość i niektóre śmierci nie były przypadkowe.

Numer 7 - Wina rządu a nie przeklęty przedmiot.
  • 0



#5

Code 06.
  • Postów: 43
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Dosyć ciekawy artykuł a najlepsze jest to że w mojej miejscowości też był/jest przedmiot uważany za przeklęty według mieszkańców i pracowników muzem.Przedmiot znajdował/znajduje się w muzeum jest to dużej wielkości miecz przypominający nieco miecz kata, podobno w nocy kiedy muzeum jest już zamknięte słychać szlochanie. (według pracowników jest to właściciel owego orężu). Podobno jeśli jakaś osoba zbliży się do tego miecza będzie nieszczęśliwa w życiu nie odnajdzie swojej drugiej połówki, będzie mieć koszmary senne i wiele innych rzeczy o których zapomniałem.Myślę że jest to legenda chociaż zawsze jakiś dreszczyk jest..

Użytkownik Code 06 edytował ten post 02.01.2013 - 19:04

  • 1

#6

KrwawyMarek.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

,,Behind this mask there is more than just flesh. Beneath this mask there is an idea... and ideas are bulletproof'' :)) :)) :)) :)) :)) :)) :)) :)) :))''

Złamanie punktu 3.11 i 7.1 Regulaminu Forum.
Dołączona grafika
/Connor

  • 0

#7

hansel.
  • Postów: 104
  • Tematów: 29
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Stead miał nieszczęście płynąć Titanikiem ale po swojej śmierci powrócił do córki żeby jej opowiedzieć jak wyglądają zaświaty Co myślicie o tej historii ?

 

 

Podpinam temat pod inny. Jak już zakładasz wątek to napisz coś więcej o historii a nie raptem jedno zdanie i film. Przypuszczam, że reklamujesz kanał na youtubie. Na przyszłość proszę pisać obszerniejsze tematy albo post wyląduje w koszu.

TheToxic


  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych