Historia wydarzyła się lata temu. Długo zastanawiałam się nad opisaniem jej na forum - jako ciekawostkę, lub gdyby ktoś mieszkający obecnie w tym mieszkaniu miał styczność z podobnymi zdarzeniami i szukał jakiegoś kontaktu czy wyjaśnienia.
Rzecz działa się w Szczecinie. Mieszkanie znajduje się na ulicy Mikołaja Reja (dokładnego adresu nie podam, bo nie wiem kto obecnie w nim mieszka i czy sobie tego życzy, jednak na google maps możecie sobie mniej więcej zobaczyć jak wyglądają tamtejsze kamienice). Mieszkałam tam od urodzenia, podobnie jak mój tata. Duże stare mieszkanie, składające się z jednego korytarza, od którego odchodziły pojedyncze pokoje, łazienka, a na końcu była kuchnia. Wszystko wydarzyło się lata temu - mieszkanie wielopokoleniowych rodzin pod jednym dachem było wtedy normą. Tak więc mieszkałam tam z bratem, rodzicami, dziadkami, wujkiem i pradziadkami (taka Pełna Chata).
Od zawsze działy się tam rzeczy dziwne, które dla mnie były normalne - w końcu urodziłam się tam i mieszkałam do 11 roku życia. Nigdy o tym nie rozmawiałam z rodziną (teraz już zresztą większość nie żyje, a z resztą nie mam kontaktu na co dzień), ale wydaje mi się, że też do tego przywykli. Regularnie było w nocy słychać kroki w korytarzu (uprzedzając - nikogo z domowników). Normą było przesuwanie się przedmiotów, czy spadanie rzeczy z półek. Panowała też w nim bardzo, bardzo zła energia. Ciężko mi opisać to dokładniej, bo wszystko to wspomnienia z dzieciństwa, jednak powietrze w domu było gęste, ciężkie i w jakiś sposób mroczne - nikt nie chciał w nim sam zostawać i brakowało pewnego elementu domowego ciepła (nie chodzi o sytuacje rodzinną - tu wszystko było ok).
Poza hałasami i stukotami, wydarzyło się kilka innych - większych - rzeczy, które chciałabym opisać.
Mój tata jako dziecko był parokrotnie duszony przez sen. Nic nie widział, czuł tylko chwyt za gardło, który ustępował kiedy jego brat, śpiący na łozku obok, poruszył się lub wydał jakiś dźwięk.
Kiedy ja byłam noworodkiem, spałam w kołysce w pokoju rodziców. Babcie się uparły, że nad kołyską niemowlaka powinna wisieć kołderka. Pewnej nocy moja mama miała sen (lub półsen), w którym starszy mężczyzna z opisu zbliżony do ojca Pio (tak zawsze opisuje go mama - caly czas jest święcie przekonana, że jest moim patronem) trzyma mnie w ramionach i każe jej wstać. Mówił, że teraz musi się obudzić i mi pomóc, ale niech się nie boi - on będzie przez resztę życia czuwal, żeby nic mi się nie stało. Mama obudziła się i jak się okazało, kołderka spadła. Gdyby leżała tak do rana, pewnie bym się pod nią udusiła.
Kolejne zdarzenie miało miejsce, kiedy ja miałam cztery latka, a mój brat dwa. Musicie wiedzieć, że moja rodzina (przynajmniej dziadkowie) była bardzo religijna. Codziennie słuchaliśmy o tym, że trzeba kochać bozię, odmawialiśmy z dziadkami modlitwy przed snem. Tego dnia mój brat stojąc przed wejściem do kuchni dostał ataku histerii. Rodzice nie mogli go uspokoić, bo zanosił się płaczem i cały trząsł (ja pamiętam to jak przez mglę, bardziej zdaję się n a ich opowieść). W końcu wydusili z niego tylko, że nad drzwiami jest "mała bozia" i on "bozi się boi bo bozia krzyczy" i "już bozi nie kocha".
Potem w pewnym momencie ja zaczęłam się bać wchodzić sama na klatkę schodową. Szczerze, nie mam pojęcia i nie pamiętam co się stało (i czy w ogóle coś się stało). Po prostu w pewnym momencie panicznie zaczęłam się bać klatki. Jeśli bawiłam się na podwórku albo wracałam ze szkoły, po zadzwonieniu domofonem ktoś z domowników musiał otworzyć drzwi od mieszkania (drugie piętro) i ze mną rozmawiać do momentu wejścia do mieszkania. Inaczej potrafiłam stać w drzwiach od klatki, póki ktoś po mnie nie zejdzie. Trzymało się mnie to bardzo długo, a i teraz (mam prawie trzydzieści lat), czuję ciarki na plecach, kiedy wchodzę klatką schodową (juz w innym mieszkaniu).
Jak wspominałam, kiedy wyprowadzilismy się z rodzicami, miałam 11 lat. Jednak moi dziadkowie nadal tam mieszkali i przyjeżdżaliśmy z bratem do nich na weekendy. Pewnej nocy (to był jeden z pierwszych weekendów) otworzyłam oczy i zobaczyłam, że stoi nade mną dziewczynka. Wyglądała na mniej więcej mój wiek, była ostrzyżona na pazia i miała długą koszulę nocną. Stała nad moim lóżkiem i się na mnie patrzyła i chociaż była biało - przezroczysta, ja doskonale wiedziałam, że miała rudo brązowe włosy (nie umiem inaczej tego opisać). Być może był to sen, jednak z tego co mi mówi pamięć, schowałam się pod kołdrę i do rana już nie zmrużyłam oka.
Jako ciekawostkę, niekoniecznie związaną z tematem, dodam - tuż obok, na Niemierzyńskiej, mieszkał i działał słynny szczeciński rzeźnik z Niebuszewa. Jego historię poznałam od babci i na początku traktowałam jako miejską legendę (dopóki nie trafiłam na opis w internecie). Tak, sprzedawał wtedy mięso ludziom. Tak, moja babcia i pradziadkowie kupowali od niego, kiedy była małą dziewczynką. Twierdzi, że było słodkie i bardzo smaczne Dalej staram się ją namówić na wywiad przed kamerą na ten temat.