Skocz do zawartości


Zdjęcie

Naukowcy - masochiści

naukowcy-masochiści niebezpieczne eksperymenty naukowcy badania

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

Alis.

    "Zielony" uspokaja ;)

  • Postów: 690
  • Tematów: 171
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Naukowcy-masochiści. Geniusze, którzy śmiertelnie niebezpieczne eksperymenty przeprowadzali… na samych sobie!

 

 

Szpikulec wbity w oko, wielokrotne transfuzje krwi, skóra poparzona aż do mięsa… Wybitni naukowcy zrobią wszystko, by dowiedzieć się czegoś nowego. Bo kto mówił, że bycie uczonym to bezpieczna kariera?

 

Kiedy w 2005 roku Kevin Warren i Barry Marshall otrzymali Nagrodę Nobla, emocje wzbudzały nie tylko wyniki ich pracy przy opisywaniu działania bakterii Helicobacter pylori, ale także sposób, w jaki do nich doszli. By udowodnić, że bakteria ta jest odpowiedzialna za stany zapalne i chorobę wrzodową żołądka, Marshall… wypił zawiesinę, w której się znajdowała. Swój szczególny „posiłek” ciężko odchorował, ale opłaciło się.

 

1.jpg

Obecnie takie eksperymenty należą wśród naukowców do rzadkości. Nie zawsze tak było. Jeszcze do niedawna testowanie na sobie działania leków czy nowych substancji wydawało się uczonym czymś całkowicie naturalnym. Choć z różnych powodów, robili to wszyscy – od Newtona, przez małżeństwo Curie, aż do legendy hippisów z lat 60., Timothy’ego Leary’ego.

 

 

W pogoni za nieśmiertelnością

Na raczkującą w XVII wieku chemię patrzono z początku podejrzliwie, jako na dziedzinę niebezpiecznie bliską dość powszechnie już wtedy pogardzanej alchemii. Metoda eksperymentalna i praca w laboratoriach, zastępująca rozmyślania i skomplikowane obliczenia, wydawała się uczonym niepoważna. Nie uświadamiano sobie też jeszcze w pełni związku chemii z medycyną.

 

2.jpg

Robert Boyle zainteresował się chemią, szukając… nowych lekarstw, które chętnie testował na sobie i swoich znajomych. Podobno bardziej sobie tym szkodził, niż pomagał, choć na portrecie Johanna Kersebooma wygląda jeszcze całkiem zdrowo (źródło: domena publiczna).

 

Ta kiepska reputacja nowej nauki utrzymałaby się może dłużej, gdyby nie hipochondria Roberta Boyle’a (1627-1691), irlandzkiego fizyka i chemika. Przyczynił się on do budowania prestiżu chymiatrii, czyli chemii lekarskiej… między innymi testując na sobie nowe lekarstwa. Jego biografka, Marie Boas, twierdzi nawet, że to właśnie nadmierna troska o własne zdrowie skierowała jego zainteresowania w tę stronę.

Boyle, wiecznie skarżący się na różne dolegliwości, czy to gorączkę, czy „słabość oczu”, entuzjastycznie przepisywał podejrzane leki sobie i innym. Paradoksalnie, fakt, że mimo tych zabiegów nieźle się trzymał, pokazuje, jak dobrego był zdrowia. Niektórzy koledzy wykpiwali go zresztą bezlitośnie, twierdząc, że osłabiają go głównie własne cudowne mikstury.
W poszukiwaniu sposobu na wieczną młodość najdalej zaszedł jednak Aleksandr Bogdanow (1873-1928), rosyjski lekarz, pisarz science fiction i działacz komunistyczny. Nadzieję pokładał w transfuzjach krwi, które aplikował obficie sobie i innym. W jego eksperymentach brała udział między innymi siostra Lenina, Maria Uljanowa.

 

 

Sam Bogdanow przeszedł w latach 1924-1928 aż 12 zabiegów, utrzymując, że dzięki kolejnym transfuzjom udało mu się powstrzymać łysienie, a nawet poprawił mu się wzrok. Niestety! Ostatnia próba odmłodzenia skończyła się tragicznie – naukowiec zmarł po wymianie krwi z 28-letnim studentem cierpiącym na gruźlicę.

 

 

Bezdroża ciekawości

Wiele wskazuje na to, że kolegą po fachu Boyle’a w (al)chemicznych poszukiwaniach eliksiru życia mógł być także inny genialny hipochondryk: Isaac Newton (1642/1643-1727). Twórca zasad dynamiki na pewno dociekliwie czytał co bardziej ezoteryczne pisma irlandzkiego eksperymentatora. Są to jedne z niewielu cudzych prac, które publicznie komentował.
Newton wyniósł jednak masochistyczne testy na zupełnie inny poziom, i to tylko dla… zaspokojenia własnej ciekawości. A może miało w tym także udział jego ponure i depresyjne usposobienie? Grunt, że pewnego dnia, chcąc „zrozumieć naturę światła”, Newton sięgnął po spory szpikulec i… wetknął go sobie między oko a kość czaszki, tak blisko wrażliwego organu, jak tylko się dało.

 

3.jpg

Isaac Newton, by zaspokoić swoją ciekawość, był gotowy poświęcić nawet własne oko (źródło: domena publiczna).

 

 

Newtona interesowały efekty wizualne, jakie wywoła ucisk o stałym i zmiennym natężeniu. Takie słowa, opisujące drastyczny eksperyment, przypisuje mu w fabularyzowanej biografii Philip Kerr:

Kiedy naciskałem końcem szpikulca na oko (…) jawiły mi się liczne białe, ciemne i kolorowe kółka. Kółka te były najwyraźniejsze, kiedy kontynuowałem pocieranie oka ostrzem szpikulca, ale kiedy nie ruszałem ani okiem, ani szpikulcem, mimo ciągłego ucisku kółka zaczynały blaknąć, a nawet znikały; aż do momentu, gdy wznawiałem ruch, czy to oka, czy szpikulca.

Wybitny fizyk miał sporo szczęścia, wychodząc cało z tego doświadczenia. Fortuna nieco mniej sprzyjała natomiast żyjącemu prawie dwieście lat później Francisowi Galtonowi (1822-1911). Twórca eugeniki i kuzyn Karola Darwina jeszcze jako początkujący lekarz tak bardzo wciągnął się w swoją pracę, że postanowił przetestować na sobie wszystkie leki z kodeksu aptecznego, idąc w porządku alfabetycznym.

 

 

Zapału wystarczyło mu aż do końca litery C, kiedy trafił na stosowany jako lek na uporczywe zaparcia olej krotonowy (ang. croton oil). Podsumowując cały eksperyment, skwitował:

 

Było to interesujące doświadczenie, ale miało oczywiste słabości (…). Głupio myślałem, że dwie krople nie mogą mieć zauważalnych skutków przeczyszczających i wymiotnych. Jednak miały i pamiętam je do dzisiaj.

O tym, jak bolesne może być testowanie na sobie substancji o nieznanych właściwościach, przekonali się także Maria Skłodowska-Curie (1867-1934) i Piotr Curie (1859-1906). Już podczas doświadczeń z aktywnymi materiałami zauważali różne niepokojące symptomy: łuszczenie, bolesne podrażnienia skóry na rękach, zapalenie opuszków palców… Nie powstrzymało ich to jednak przed dalszymi testami.

 

4.jpg

Maria i Piotr Curie sprawdzali działanie substancji aktywnych na własnej skórze. I nie przerywali eksperymentu, choć rana na ramieniu Piotra stawała się coraz głębsza (rys. André Castaigne, źródło: domena publiczna)

 

 

Jak opisuje w wydanej właśnie biografii Marii Skłodowskiej-Curie Laurent Lemire, rolę królika doświadczalnego wziął na siebie Piotr. Przyłożył sobie do ramienia owinięty w celuloid radonośny bromek baru. Nie zdjął go nawet, gdy poparzenie stało się ewidentne. Tak przedstawiał kolejne stadia „eksperymentu”:

Dwudziestego dnia utworzyły się strupy, a później rana, którą opatrywano bandażami. Czterdziestego drugiego dnia na brzegach zaczął się tworzyć naskórek, rozszerzając się ku środkowi, zaś pięćdziesiątego drugiego dnia pozostaje jeszcze rana o powierzchni jednego centymetra kwadratowego, która przybiera kolor szarawy, wskazujący na to, że martwica sięga głębiej.

 

 

Na dobry początek

W niektórych przypadkach otwartość na nowe doznania prowadziła do przełomowych odkryć. Tak było w przypadku Horace’a Wellsa (1815-1848), dentysty z Hartford, który pozwolił zademonstrować na sobie działanie gazu rozweselającego. W ten sposób poznał jego znieczulające właściwości. Zaprezentował je później znowu na sobie, dając sobie wyrwać ząb w momencie, gdy znajdował się pod działaniem gazu.

 

Dla Wellsa byłoby pewnie lepiej, gdyby na tych badaniach poprzestał. W późniejszych latach zaczął eksperymentować z chloroformem, od którego szybko się uzależnił. Do tragedii doszło w 1848 roku, kiedy w stanie kompletnego oszołomienia wybiegł na ulicę i… oblał kwasem solnym dwie przechodzące prostytutki. W więzieniu, odzyskawszy przytomność umysłu, popełnił samobójstwo.
Mało historii kończyło się jednak aż tak tragicznie. W XX wieku eksperymentowano zwłaszcza z substancjami psychoaktywnymi. Tak stworzono i spopularyzowano LSD. Jego twórca, Albert Hoffman (1906-2008), odkrył psychodeliczne właściwości LSD przez przypadek. Próbując uzyskać substancję, poczuł lekkie zawroty głowy. Nie wiedząc, co się z nim dzieje, przerwał pracę w laboratorium i poszedł do domu. Tak opisywał przełożonemu swój stan:

 

W domu położyłem się do łóżka i zapadłem w całkiem przyjemny nastrój jakby odurzenia, charakteryzujący się szczególnym pobudzeniem wyobraźni. W stanie podobnym do snu, z oczami zamkniętymi, (blask dziennego światła sprawiał mi przykrość), chłonąłem zmysłami nieprzerwany strumień fantastycznych obrazów i niezwykłych kształtów z mocną, kalejdoskopiczną grą kolorów.

 

 

5.jpg

Timothy Leary testował dobroczynne działanie substancji psychoaktywnych najpierw na sobie (fot. Dr. Dennis Bogdan, lic. CC BY-SA 3.0).

 

 

Prawdziwą karierę odkryta przez Hoffmana substancja zrobiła jednak dopiero dzięki Timothy’emu Leary’emu (1920-1996). Ten niekonwencjonalny psycholog, który wcześniej jako pierwszy zaczął promować terapię grupową, swoją przygodę z psychodelikami rozpoczął od grzybów psylocybinowych, którymi poczęstował go znajomy. Zafascynowany ich działaniem, uznał, że substancje psychoaktywne mogą pomóc mu w poznaniu wcześniej nieznanych stron własnej psychiki. Próbował pokazać też (całkiem skutecznie!) ich przydatność w… procesie resocjalizacji przestępców.

 

Jego badania nie zdobyły jednak uznania ze strony kolegów-uczonych i władz. Leary musiał opuścić Harvard, a w późniejszych latach wielokrotnie aresztowano go za posiadanie niedozwolonych substancji. Mimo, że długo musiał się ukrywać – był poszukiwany przez policję – zaangażował się w ruch kontrkulturowy i został ikoną epoki „dzieci kwiatów”.

 

6.jpg

By udowodnić, że komary przenoszą żółtą febrę, Jesse Lazear (z lewej) i James Carroll (z prawej) sami wystawili się na ugryzienie. Niestety dla pierwszego z nich eksperyment skończył się tragicznie (źródło: domena publiczna).

 

 

Szukając dowodu

Naukowcy uciekali się też do eksperymentów na sobie… z desperacji. Jak wskazuje badający podobne przypadki wśród lekarzy Allen Weisse, decydowali się na nie często ci, którzy byli przekonani o prawdziwości swoich twierdzeń, ale brakowało im ostatecznego dowodu. Tak było w przypadku Warrena i Marshalla.

Za ich bardziej pechowych prekursorów można uznać grupę naukowców badających żółtą febrę. Pracująca w 1900 roku na Kubie komisja pod wodzą Waltera Reeda zaplanowała eksperyment, polegający na… wystawieniu się na ugryzienia przenoszących chorobę komarów. Reed ostatecznie zrezygnował, ale jego koledzy: James Carroll (1854-1907) i Jesse Lazear (1866-1900), plan zrealizowali. Z tragicznym skutkiem. Lazear zmarł w wyniku choroby, a Carroll wprawdzie przeżył, ale do końca życia nie odzyskał pełni zdrowia.

 

 

źródło


  • 0






Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: naukowcy-masochiści, niebezpieczne eksperymenty, naukowcy, badania

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych