Czasem podczas medytacji kiedy dochodzę do momentu szczytowego, schodek po schodku czuję się co najmniej tak jak podczas snu, ale nie do końca. Powiedziałbym że czuję się tak jak podczas narkozy, nie jestem świadomy, nie myślę, nie ma we mnie żadnej myśli - dosłownie nic jedyne co odczuwam to wibrujące struny nic poza tym - tak jakbym był pustką.
Trudno dojść do takiego momentu, ale jak się już dojdzie równie trudno się wybudzić. Jest ciemność i niemal nic poza tym. Zastanawiam się więc jaka jest różnica między narkozą/śmiercią kliniczną/biologiczną a głęboką medytacją i stanem absolutnej pustki w którą wkraczam. Wiem, zaraz napiszecie - po śmierci mózg nie działa, ale przecież odczucie jest niemal identyczne. Tu się mogę wybudzić bo płynie prąd, jestem energią zaś po śmierci co? Nie mogę zrobić identycznego triku? Czemu nie mogę być przetransportowany w postaci fotonu światła (orbsy często obecne w nawiedzonych miejscach pojawiające się kiedy robi się chłodno/albo udaje się uwidocznić evp) w stronę większego skupiska światła i za pomocą fotonu światła z powrotem na planetę ziemia w postaci płodu? Wiem - było wałkowane miliony razy. Ale warto o tym porozmawiać po raz milion-pierwszy.
Użytkownik Universe24 edytował ten post 01.11.2016 - 22:19