Witam mam na imię Marek, ale mówcie mi Maro Jestem nowy na tym forum, postanowiłem założyć konto i podzielić się z wami moimi przeżyciami. W ostatni weekend patrolowałem las sudecki jak co weekend wziąłem ze sobą plecak z wyposażeniem oraz puszeczkę dobrej taterki hehe. Praca pozwala mi na wypicie piwa, dwóch w czasie służby - nic specjalnego się nie dzieje, więc można sobie pozwolić. Po pierwszych dwóch nic specjalnego nigdy nie zauważam, akcja zaczyna się po czterech taterkach, wiatr nie wieje, kij się chwieje - wiecie co jest grane. Wtedy przed moim jakże szkaradnym obliczem ukazała się młoda dziewczyna - widocznie wystraszona, zapytałem więc o co chodzi. Dziewczę ów opowiedziało mi o incydencie sprzed kilku chwil - dokładniej jej chłopak oddalił się w celu załatwienia potrzeby - ta zaaferowana, że chłopaka nie ma od pięciu minut zaczęła go szukać - niczego szczególnego nie znajdując. Automatycznie otworzył mi się umysł - akcja jedna na sto, więc szybko kręcimy dyżurkę. Dostałem polecenie, by pieszo szukać mężczyzny (czas po którym policja zjawi się na miejscu to jakieś 2/3h). Więc lekko wstawiony chwyciłem damę pod pachę i dawaj w długą i dziką puszczę lasów sudeckich. Ku naszemu zdziwieniu po kilkudziesięciu metrach znaleźliśmy chłopaka. Był strasznie przytłoczony, jakby wyjęty z innej rzeczywistości. Szybki telefon na dyżurkę i sprawa zamknięta. Odprowadziłem młodych pod ścieżkę i jazda dalej w teren. Chłopak nie chciał nic powiedzieć, więc na własną rękę poszukałem trochę po lesie - w miejscach, gdzie znaleźliśmy chłopaka i w pobliżu. Wtedy coś chwyciło mnie za ramię - nie patrząc na nic, obróciłem się i zobaczyłem wielkiego jak skała mężczyznę - wyjętego jakby z innego wymiaru. Ledwo przymknąłem oczy a on już zniknął. Automatycznie dobyłem gazowy pistolet na metalowe kule - przydatny w razie ataku dzikiego zwierza, czy żeby odstraszyć nieproszonych ludzi. To co stało się potem, było dla mnie totalnym szokiem... Znowu ta sama dziewczyna, jakby cofnięta w czasie podbiega do mnie i prosi o pomoc. Cholernie się przestraszyłem. Uderzyłem się kilka razy w twarz, lecz ona dalej tam była. Nie kręciłem na dyżurkę, od razu poszedłem z nią szukać zguby. Widok który zastaliśmy był dla nas szokiem. Gościu siedział przykulony w samych slipkach w środku pieprzonego lasu, płacząc jak małe dziecko. Nie powiedział nic konkretnego, jedynie wspomniał coś o odejściu od ścieżki w celu załatwienia potrzeby. Był załamany, cholernie przestraszony. Dyżurka zadzwoniła - powiedzieli, że ZGŁASZAŁEM zaginięcie mężczyzny i jednostka ratunkowa GOPR jest już w drodze. To był drugi szok, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Po wszystkim złożyłem ekwipunek, zastanawiając się co to do cholery mogło być. Do dziś cholernie zastanawiam się co to mogło być. Z własnej woli przeniosłem się w niższe tereny lasów sudeckich. Jestem przerażony, pieprzony las do dziś doprowadza mnie o dreszcze.
Tyle, chciałem opisać wam jak to wyglądało. Co do piwa i tak dalej - jest to normalne, jesteś praktycznie sam i nie masz obowiązku poruszania się pojazdem (zależy od stopnia). Normalna praktyka, wśród leśników wysoko-górskich.