Witam!
Z góry przepraszam za błędy lub brak kropek/przecinków. Proszę was weźcie tą sprawę na poważnie. Mieszkam na wsi w Podkarpaciu. Za naszym domem (jakieś 50 metrów) znajduję się szopa z królikami. Parę tygodni temu moja mama poszła zaświecić im światło na noc. Było około 22. Po kilku minutach wraca do domu i mówi mi żebym z nią poszedł bo coś się dzieje. Psy szalały i szczekały w stronę pól uprawnych. Więc idziemy do królików, stajemy obok szopy i patrzymy w dal. Po chwili słychać coś jakby bardzo głośne skrzeczenie ptaka. Po chwili nasuwa się teoria, że to był kruk. Dzisiaj (24.07.) około godziny 20 wybrałem się na spacer w pole. Jakieś 400 lub 500 metrów od domu zaczynają się bardzo wysokie trawy (sięgały mi prawie po oczy a mały nie jestem). Omijam je i idę polem sąsiada. Po lewej stronie jest dosyć długi lasek brzozowy. Po chwili marszu usłyszałem znowu ten dźwięk. Tylko różnił się od tamtego słyszanego kilka tygodni temu. Oddalony był może jakieś 150-200 metrów ode mnie. Dobiegał zza lasku brzozowego. Był bardzo dziwny. Coś jakby drący się orangutan zmiksowany z krzyczącym człowiek któremu ktoś wbija pręt w oko. Ciary mi przeszły po plecach. Ale byłem bardzo ciekawy co to mogło być. Więc idę dalej a dźwięk powtarza się co kilka sekund. Po przejściu może stu metrów zawróciłem. Niczego nie widziałem. Słyszałem tylko ten dźwięk. Do domu wróciłem prawie biegiem. Nie mógł to być ptak, ponieważ dźwięk był dosyć gardłowy. Jelenie na rykowisku też nie. Jelenie mają sezon godowy gdzieś we wrześniu więc to nie one (z resztą wydają inny odgłos). Dzik też odpada. To nie jest żadna prowokacja. Ani też nie zmyślona historyjka. Wszystko działo się na prawdę. Jakąś godzinę temu. Dalej mi się trochę trzęsą ręce . Jeśli ktoś ma jakiś pomysł co to mogło być to proszę pisać mi na pw. Postaram się w najbliższym czasie znowu wybrać się w pola. Może znajdę jakieś ślady czy coś.