Skocz do zawartości


Zdjęcie

Uciekł władzy aż 29 razy - historia najsłynniejszego złodzieja PRL-u

zdzisław najmrodzki złodziej uciekinier

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

Lili.
  • Postów: 89
  • Tematów: 14
  • Płeć:Kobieta
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Takich złodziei już nie ma. Zdzisław Najmrodzki ukradł około 100 polonezów. Włamywał się wyłącznie do Peweksów i kradł ekskluzywne dżinsy, czekoladę czy sprzęty AGD. W końcu wpadł w ręce milicji. Gdy zabrali go do aresztu, obezwładnił funkcjonariusza, zabrał mu mundur i wyszedł z komisariatu. Milicja zorganizowała następne poszukiwania, znów go złapali, a ten po raz kolejny im umknął, obnażając nieudolność ówczesnych służb. I tak 29 razy z rzędu... Jak mu się to udało? Oto historia króla złodziei i mistrza ucieczek rodem z PRL-u.

 

najmrodzki_640.jpeg

fot/nasygnale.pl

 

Zdzisław Najmrodzki urodził się w 1954 roku w Stomorgach w ówczesnym województwie kieleckim. Pochodził z biednej rodziny, która później mieszkała w małej miejscowości Sokule, niedaleko Żyrardowa (woj. mazowieckie). Jego ojciec był robotnikiem, a matka prowadziła mały sklepik. W młodości był zdolny i bystry, ale ukończył tylko pięć klas podstawówki. Dlaczego? Przyczyną tego był wypadek. Zdzisław spadł z drzewa i uszkodził głowę. W skutek tego częściowo utracił zdolność poprawnego pisania i mówienia.

 

Jako nastolatek uczęszczał do szkoły specjalnej o profilu samochodowym. Trafił także do wojska. Odkrył tam zadatki na dobrego sportowca. Jego specjalnością był sprint i rzut granatem. On sam marzył o tym, by zostać kierowcą rajdowym. Po zakończeniu służby rozpoczął pracę w warsztacie. Tam nauczył się wszystkiego o samochodach. Jak nimi dobrze jeździć, ale również, jak najlepiej włamać się do środka i ukraść auto. I tak właśnie, z pozoru całkiem niewinnie, rozpoczęła się "kariera" największego złodzieja PRL-u.

 

Miłość do kradzionych polonezów

 

Początkowo młody Najmrodzki działał sam. Opracował specjalną metodę kradzieży samochodów. Odklejał uszczelkę tylnej szyby auta i wchodził do środka. Zwalniał bieg samochodu i wypychał go kilkaset metrów od domu, spod którego kradł auto. Gdy już był w bezpiecznej odległości, odpalał go "na krótko" (bez użycia kluczyków, poprzez złączanie odpowiednich kabli przy stacyjce) i odjeżdżał. Po pewnym czasie zorganizował sobie wspólników i na dobre rozkręcił nielegalny interes. Drżeli przed nim wszyscy właściciele polonezów, bo tylko te auta były w centrum zainteresowania Najmrodzkiego.

 

Do jego bandy dołączyło 10 osób. Działali jak prężna i dobrze zorganizowana firma. Doszli do perfekcji w kradzieżach polonezów. By nie budzić niepotrzebnego zainteresowania, odprowadzali je do kilku dziupli samochodowych, które były rozlokowane w różnych małych miejscowościach na Mazowszu. Zawożenie tylu aut - rodem z fabryki FSO - do jednego miejsca mogłoby wzbudzić podejrzenie.

 

W dziuplach zajmowali się przygotowaniem "poldków" do sprzedaży. Wszystko było dokładnie zorganizowane. Sprytni złodzieje wcześniej włamali się do urzędów, by skraść wzory dokumentów. Gdy w melinie pojawił się "nowy" samochód, przebijali mu numery nadwozia i silnika, zmieniano tablice rejestracyjne i dokumenty. Następnego dnia auto było gotowe do wystawienia na giełdzie.

Tam złodzieje odgrywali sceny, niczym z teatru. Wcielali się w role troskliwych właścicieli aut, którzy z bólem serca oddają swoje wysłużone polonezy za tak okazyjne ceny. W rzeczywistości przeliczali kolejne zyski.

 

Włam "na plakat"

 

Szacuje się, że Najmrodzki ukradł około 100 polonezów. Ale nie była to jedyna jego specjalizacja. Jak każdy w ówczesnych czasach, marzył o sprzętach z Peweksu. Choć w jego kieszeni, po seriach kradzieży był już spory plik dolarów, Najmrodzki postanowił mimo wszystko do Peweksów wchodzić nocą, niezauważony przez nikogo. Wraz ze swoimi kompanami opracowali skuteczną - jak na tamte czasy - metodę włamań na tzw. plakat. O co chodziło?

 

Ówczesne zabezpieczenia sklepów nie były zbyt skomplikowane. Bandyci wycinali więc otwór w szybie i wchodzili do środka. By nikt nie zauważył ich obecności, otwór zaklejali... plakatem. Potem plądrowali sklep. Zabierali alkohol, sprzęty AGD, czekoladę, zabawki czy dżinsy. Skradzionym towarem handlowali na bazarach.

 

Kolejna słabość "Szaszłyka"

 

Prócz ulubionych polonezów i luksusów rodem z Peweksów, Najmrodzki miał jeszcze jedną słabość. Uwielbiał dobre jedzenie. Było dla niego czymś więcej, niż zwykłym pokarmem. Pełen pasji, mógł rozmawiać o nim godzinami. Najbardziej lubił jeść mięso z grilla, stąd też szybko wśród kolegów po fachu i na bazarkach zyskał sobie ksywę "Szaszłyk".

 

Po serii włamań i kradzieży milicja w końcu zainteresowała się działalnością Najmrodzkiego. On sam nie specjalnie się przed nimi krył. Wszystko przez jego zamiłowanie do szybkiej jazdy, nierzadko pod wpływem alkoholu. Nagminnie przekraczał dozwoloną prędkość i wpadał prosto w ręce drogówki.

 

Tak było za pierwszym razem. Milicjanci od razu rozpoznali w nim ściganego przestępcę. "Szaszłyk" został aresztowany i zawieziony na komisariat w Pałacu Mostowskich w Warszawie na przesłuchanie. Gdy został sam na sam z jednym z oficerów, uderzył go skutymi w kajdanki rękoma. Ten oszołomiony padł na ziemię. Złodziej, przy pomocy wytrycha, który zawsze nosił przy sobie, uwolnił dłonie, założył na siebie kurtkę milicjanta i zabrał mu legitymację. Pokazał ją przy wyjściu z komendy i wyszedł niezauważony.

 

Ta sytuacja w ogóle go nie przestraszyła. Król złodziei samochodów dalej szarżował na drogach. Kilka tygodni później znów jechał po pijanemu. Gdy zauważył goniący go patrol, wcisnął gaz do dechy. Spowodował jednak wypadek. Milicjanci znaleźli go nieprzytomnego w samochodzie, który uderzył w drzewo. Zawieźli go do szpitala. Nie rozpoznali w nim wtedy poszukiwanego przestępcy.

 

Dopiero podczas analizy odcisków palców zorientowali się, z kim mają do czynienia. Pogłoski o tym, że w szpitalu jest słynny złodziej Najmrodzki szybko się rozniosły. Od razu ustawiła się kolejka do jego sali. Pielęgniarki, pacjenci, odwiedzający - wielu chciało zobaczyć, okrzykniętego już przez media, "króla złodziei". Byli i tacy, którzy prosili go nawet o autograf...

 

Zapadł się pod ziemię

 

Gdy przestępca doszedł do siebie, odbyła się rozprawa. Najmrodzki został skazany na 12 lat więzienia. Trafił do więzienia w Gliwicach jednak długo nie zagrzał tam miejsca. 3 września 1983 roku wyszedł, jak zwykle, na spacerniak. Nagle zapadł się pod ziemię. I to dosłownie.

 

Strażnicy, którzy przybiegli na miejsce, zobaczyli 1,5-metrową dziurę w ziemi. Wydrążony pod murem więziennym tunel prowadził do szkoły po drugiej stronie ulicy. Najmrodzki wyszedł ze środka, wsiadł na motocykl i odjechał. W ucieczce najprawdopodobniej pomagała mu matka.

 

Gdy złodziej poczuł oddech oficerów na swoich plecach, postanowił zrobić sobie operację plastyczną twarzy. Wybrał się więc do lekarza. Tam zaczaiła się na niego MO. Najmrodzki nie byłby sobą, gdyby nie próbował uciekać. Wyskoczył więc z balkonu, wprost w ramiona mundurowych. Trafił do aresztu i... znowu uciekł! Podczas przewożenia go pociągiem z jednego aresztu do drugiego wykorzystał moment, w którym eskortujący go milicjanci byli zamroczeni wódką. Wyskoczył z wagonu i tyle go było widać. Innym razem, siedząc w areszcie, wraz z kompanami przepiłował kraty.

 

Spektakularne ucieczki Najmrodzkiego były szeroko opisywane w mediach. Społeczeństwo, które wiernie śledziło poczynania "króla ucieczek", miało różne zdanie na jego temat. Było wielu takich, którzy kategorycznie potępiali złodzieja. Jednak w większości budził skrytą sympatię. Nie był niebezpiecznym i brutalnym przestępcą. Poza tym, jak nikt inny potrafił obnażyć nieudolność i ośmieszyć nieskuteczność ówczesnych organów ścigania. W końcu 29 razy uciekł z konwoju, sądu lub więzienia. Grając milicji na nosie, rozbudził w nich wściekłość. Być może dlatego, po kolejnej już ucieczce, postanowili wyciągnąć wnioski, a jego zatrzymanie stało się sprawą honoru organów ścigania.

 

Kilka miesięcy później "Szaszłyk" znów naciął się na patrol. Spektakularny pościg odbył się na trasie między Warszawą a Ciechanowem. Najmrodzki uciekał swoim BMW do momentu, aż milicjanci przebili mu oponę strzałem w koło. Później próbował uciekać pieszo. Przez pola dobiegł do szosy. Tam zatrzymała się kobieta i zaczęła do niego machać, przywołując go. Uradowany podbiegł i otworzył drzwi. To była jednak zasadzka. Na tylnym siedzeniu leżał funkcjonariusz, który od razu wymierzył w niego pistolet.

 

Nie było odwrotu.

 

Tym razem milicjanci poszli po rozum do głowy i nie dali się już wykiwać przestępcy. Zadbali o wszelkie zabezpieczenia. Sala w sądzie i jego cela zamieniły się w twierdze. Strzegło ich kilkudziesięciu policjantów. Za wszystkie kradzieże i ucieczki, którymi tak rozzłościł ówczesne władze, został skazany na 20 lat za kratkami. Trafił do więzienia w Strzelcach Opolskich.

 

Przemiana gangstera

 

Stamtąd nie udało mu się uciec. "Szaszłyk" poddał się więc resocjalizacji. Aktywnie uczestniczył w zajęciach, a nawet pisał wiersze. Wydał je w 1990 roku w postaci tomiku w Oficynie Wydawniczej "Galicja" pod tytułem "Oblicza prawdy". Książka znalazła aż siedem tysięcy nabywców.

 

W listopadzie 1994 roku, po 11 latach odsiadki, ówczesny prezydent RP Lech Wałęsa podpisał akt łaski dla Zdzisława Najmrodzkiego. Umotywowane było to tym, że "Szaszłyk" miał swój złodziejski kodeks honorowy. Nie był mordercą, nie napadał z bronią w reku, nikogo nie ranił, a swoje już odsiedział. Poza tym psychologowie i wychowawcy wystawili mu opinię zapewniającą, że pomyślnie przeszedł proces resocjalizacji. Sam "król złodziei" potwierdził, że kradł tylko w PRL-u. Nową Polskę, która przeszła pozytywne zmiany szanuje, dlatego chce być uczciwym obywatelem. Mówił, że chce założyć legalny biznes na Mazurach.

 

Przestępca swoje życie zakończył w samochodzie. 1 września 1995 roku, 12 kilometrów za Mławą, zdarzył się wypadek. Prowadzone przez Najmrodzkiego BMW wpadło w poślizg i najechało na jadący z naprzeciwka samochód ciężarowy marki liaz. "Szaszłyk" nie przeżył potwornego zderzenia. Na miejscu zginęli również podróżujący wraz z nim 14-letni Marcin S. i 12-letni Tomasz S., synowie przyjaciela "Szaszłyka".

 

Najmrodzki jechał wtedy na Mazury. Czy miał zamiar rozpocząć legalny biznes? Nie wiadomo. Pewne jest jednak to, że siedział za kierownicą kradzionego auta z fałszywymi tablicami rejestracyjnymi! W kieszeni miał podrobiony dowód osobisty...

 

Artykuł powstał na podstawie filmu dokumentalnego "Wielkie napady PRL-u" wyemitowanego przez program TVP Historia.

 

źródło:http://nasygnale.pl/...3&ticaid=5174a4


  • 4



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych