Kojarzy nam się obraz kozła jednoznacznie w dobie dzisiejszego zainteresowania teoriami różnej maści. Nie przeczę, że show przypomina rytuał, ale trzeba tu pamiętać o paru faktach. Lokacja to tzw. przełęcz św. Gotarda.
Wiki mówi tak:
"Od imienia biskupa Gotarda wzięła nazwę przełęcz w Alpach, łącząca południowy obszar niemieckojęzycznych terenów obecnej Szwajcarii z północną częścią obszarów włoskojęzycznych. Nazwano ją imieniem Gotarda, ponieważ w czasie, gdy był on biskupem Hildesheim, prowadził na terenie obecnej miejscowości Sankt Moritz dom, służący jako noclegownia dla podróżnych, którymi byli najczęściej pielgrzymi udający się do Rzymu."
Dalej, w innej pisowni ale to samo słowo: Goatherd to pastuch, bardziej znane tłumaczenie angielskie to shepherd, więc pasterz. W Szwajcarii, jak wspomniano wyżej kozy stanowiły i nadal stanowią jeden z filarów gospodarki żywnościowej i tutaj nie ma możliwości by nie było odniesienia do tych zwierząt.
Od razu przypomniał mi się świetny film, jeden z ulubionych moich dzieciaków, pt. "Dźwięki muzyki" (The sound of music), którego fabuła opowiada o ostatnich dniach przed hitlerowską okupacją. Ulubionym momentem filmu córek jest piosenka "The lonely goatherd", o kózkach właśnie Tak na marginesie, jeśli główna aktorka rzeczywiście to samodzielnie wyśpiewała to padam na ryj z uznania. Parę screenów:
Także kóz nie unikniemy, co do zombiaków i tych oczu natomiast, cóż... ktoś tu może popłynął za mocno?
I sam kawałek, na poprawę humoru polecam