Szczerze mówiąc nie widzę niczego oburzającego w tym co powiedział ten ksiądz. Może co najwyżej źle sformułował swój przekaz (świadczyć o tym może zresztą wewnętrzna sprzeczność - najpierw mówi że pomoc nie należy do zadań a potem mówi, że to zadania drugorzędne).
Problem z dużą niestety częścią księży, szczególnie tych "starszych stażem", tak to nazwijmy i rezydujących w mniejszych ośrodkach typu wsie, małe miasteczka, miejscowości, polega na tym, że nie potrafią oni wyartykułować poprawnie tego, co chcieliby powiedzieć. W efekcie czego, to co mówią brzmi i topornie i kuriozalnie zarazem.
Przyczyn jest co najmniej kilka - od słabego wykształcenia, poprzez lenistwo w dokształcaniu, wrodzony brak inteligencji, na zwyczajnej ignorancji odnośnie zmian w otaczającym ich świecie kończąc.
O pewnego rodzaju "bucie", będącej wynikiem przekonania, że świat się aż tak bardzo nie zmienił, nawet nie wspominam, bo ona dotyczy dużej części nie tylko zwykłych księży ale też i hierarchów, niezależnie od miejsca ich rezydowania.
Nie są oni oczywiście wyjątkiem, bo dotyczy to dużo większej części populacji ale w ich przypadku, w związku z tym, że występują oni niejako oficjalnie i to przed dość sporym gronem wiernych, te ich braki, czy tam niedoskonałości są jednak bardziej rzucające się w oczy.
Bo często sytuacja wygląda tak, że spora część ich słuchaczy jest nie tylko bardziej inteligentna od nich ale także posiada większą wrażliwość na otaczający ich świat i jego problemy.
A w związku z tym, odbiera to co słyszy w sposób krytyczny.
Dla mnie jest to jednak oburzające (tym bardziej, że problem dotyczy tak newralgicznej i jednak istotnej dla misji Kościoła kwestii), bo świadczy o pewnego rodzaju lekceważeniu tych, których chce się umoralniać, a przejawia się tym, że nieważne co i jak się mówi, bo wystarczy, że mówi się to z ambony i za mówiącym stoi autorytet instytucji, w imieniu której przemawia.
Tak może można było myśleć kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat temu ale, niestety (dla księży i autorytetu Kościoła) - czasy te minęły bezpowrotnie.
Teraz nawet we wsi, czy małym miasteczku, do kościoła przychodzą ludzie, których nie da się potraktować jak ciemną masę i sprzedać im każdy bełkot - żeby do nich dotrzeć, trzeba włożyć sporo wysiłku tak, w przygotowanie się do tego, co chciałoby się im przekazać jak i do samego wystąpienia.
Każda próba traktowania ich "po łebkach" odbierana jest przez nich nie tylko jako brak szacunku ale też coraz częściej krytykowana.
Co widać chociażby w tej dyskusji.
Notoryczność takiego działania skutkuje też coraz częstszym poluźnianiem więzi z Kościołem do zrywania ich włącznie (w czym pomaga zresztą cała masa dodatkowych, nazwijmy to, "czynników", o których można by rozprawiać godzinami).