Skocz do zawartości


Zdjęcie

Fenomeny paranormalne


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1 odpowiedź w tym temacie

#1

Staniq.

    In principio erat Verbum.

  • Postów: 6631
  • Tematów: 766
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 28
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Odkrycia naukowe z początku XX wieku i narodziny postmodernizmu jeszcze bardziej podważyły ten paradygmat, który wydawał się wieczny i wiązał się z nazwiskami Kartezjusza i Newtona. Okazuje się bowiem, że świat, który obserwujemy, jest dużo bardziej złożony i nieprzewidywalny, niż się wcześniej wydawało. Można by nawet powiedzieć za Sokratesem: im więcej widzimy, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z własnej ślepoty. Mimo to istnieje wiele osób wierzących w racjonalny porządek rzeczy, w którym nie ma miejsca na jakiekolwiek zdarzenia nadprzyrodzone. Wszystkie procesy i zjawiska w przyrodzie muszą dla nich znaleźć jakieś naukowe, rzeczowe uzasadnienie. Cała reszta to jedynie urojenia i zbiorowe mity. Materialiści i racjonaliści nie zakładają istnienia innych wyjaśnień niż te, które podpowiada zdrowy rozsądek. A przecież sam fakt, że powstał świat, życie i ludzka świadomość są już zbyt niesamowite, by zaakceptować je z naukowego punktu widzenia. A jednak je akceptujemy…

 

dwa-szczurki-ksiazki-kot.jpeg

fot/na-telefon.org

 

Ortodoksyjni akademicy wierzą w Einsteinowski czasoprzestrzenny model rzeczywistości. Tymczasem w historii cywilizacji niejednokrotnie delikatna struktura naszego uniwersum została rozerwana, a w bieg dziejów włączał się pierwiastek nadprzyrodzony. W końcu zgodnie z ideą Kanta czas i przestrzeń to tylko kategorie naszego umysłu, a prawdziwej natury świata nie znamy. Warto przyjrzeć się więc najsłynniejszym zjawiskom i wydarzeniom, w których prawa nauki przestawały funkcjonować, rzeczywistość zderzała się z innym wymiarem, a czasoprzestrzeń traciła rację bytu.

Czy naprawdę o naturze naszego świata wiemy już wszystko?

 

10. Zaginięcie batalionu z Norfolk

 

Desant sił alianckich na półwysep Gallipoli w 1915 roku, podczas I wojny światowej, okazał się całkowitą klapą. W walkach o turecki przyczółek zginęło ponad 30 tysięcy żołnierzy, los wielu innych na zawsze pozostał nieznany. Doszło też do wydarzenia przeczącego zdrowemu rozsądkowi. Jeden z nowozelandzkich batalionów biorących udział w bitwie rozpłynął się ponoć w powietrzu. Według świadków pochłonęła go tajemnicza mgła.

 

G800-Happy-Twenty-2nd-4th-Battalion-Norfolk-Regiment_W.jpg

fot/greatwarmemorialarchive.org

 

Historia ta wyszła na jaw dopiero podczas obchodów 50. rocznicy walk o Gallipoli. Wówczas to trzej weterani wojenni zdecydowali się ujawnić szokującą prawdę o zniknięciu całego batalionu w czasie I wojny światowej.

 

Zgodnie z ich relacją, 21 sierpnia 1915 roku uwagę żołnierzy przykuło kilka nietypowych, jasnoszarych chmur w kształcie bochenków chleba. Zwłaszcza jedna z nich była dobrze widoczna. Miała około 245 metrów długości, 65 metrów wysokości i 60 metrów szerokości. Była bardzo gęsta, jej struktura wyglądała na zwartą. Znajdowała się kilometr od nowozelandzkiego regimentu.

 

B129-Unnamed-soldier-Norfolk-Regiment-1.jpg

fot/bezimienny żołnierz 4-tego Regimentu z Norfolk/greatwarmemorialarchive.org

 

Jeden z trzech świadków, który podpisał się pod oświadczeniem, były saper Frederick Reichert stwierdził, że niemal 300 żołnierzy tworzących 4. batalion pułku Norfolk pod osłoną mgły wmaszerowało tego dnia do wnętrza owej chmury, gdy ta znalazła się wystarczająco nisko. „Jakąś godzinę później, gdy ostatni z szeregu wszedł w chmurę, ta wzniosła się powoli, podobnie jak mgła i powoli dołączyła do innych chmur. (…) W przeciągu około trzech kwadransów wszystkie znikły z pola widzenia” – zakończył relację Reichert.

 

W opowieści tej nie wszystko się zgadza. Zniknął nie 4. a 5. batalion pułku Norfolk i nastąpiło to najprawdopodobniej nie 21 a 12 sierpnia. Ponadto w 1919 roku odkryto na jednej z miejscowych farm masowy grób 180 żołnierzy, z których 2/3 stanowili członkowie zaginionego 5. batalionu.

 

pvtbullimore.jpg

fot/historic.uk/szeregowy 1432, Cecil Ernest Bullimore, zginął podczas działań wojennych 12 sierpnia 1915 roku podczas walk o Gallipoli.

 

Nie zmienia to jednak faktu, że los pozostałych osób z tej formacji do dziś pozostaje nieznany. Wielu niezależnych badaczy wierzy, że część nowozelandzkiego pułku Norfolk została uprowadzona przez UFO. Jeszcze inni uważają, iż przenieśli się do sąsiedniego, alternatywnego wymiaru. Być może jest to tylko kolejna wojenna legenda, wymysł emerytowanych weteranów szukających rozrywki. Nie można jednak całkowicie wykluczyć, że w sierpniu 1915 roku w Gallipoli miało miejsce zjawisko wymykające się racjonalnym tłumaczeniom.

 

9. Twarze z Belmez

 

To jedna z najbardziej niezwykłych i budzących grozę tajemnic XX wieku. W 1971 roku w jednym z domów w andaluzyjskiej miejscowości Belmez, na kamiennych ścianach i betonowej podłodze zaczęły nagle pojawiać się wizerunki twarzy. Zjawisko trwa niemal nieprzerwanie aż do dziś. Mimo że sceptycy od lat próbują dezawuować paranormalny charakter fenomenu, żadne z przytaczanych przez nich tłumaczeń nie znalazło potwierdzenia w faktach.

 

118343933.jpg

fot/fotoblog.pl

 

Wszystko zaczęło się w sierpniu 1971 roku w domu Marii Gomez Camara przy ulicy Rodrigueza 5. Na początku na podłodze pojawiła się plama. Wkrótce zaczęła ona zmieniać kształt, formując się w oczy, nos i usta mężczyzny. Po kilku dniach można było już wyraźnie dostrzec rysy twarzy. Nie minęło kilka tygodni, a pojawił się kolejny portret. Jakby tego było mało, wkrótce obok niego zaczął powstawać następny.

 

twarze.jpg

fot/strasznehistorienafaktach.wordpress.com

 

Belmez to mała miejscowość, więc wkrótce o „domu twarzy” zaczęło być głośno już w całej okolicy. Obserwatorzy zwracali uwagę na zmieniającą się mimikę „uwięzionych” w betonie ludzi i ich martwe, budzące lęk oczy. Powstawaniu każdego wizerunku towarzyszył taki sam proces: przez kilka dni obraz wyostrzał się, nabierał wyrazistych kształtów, po czym bladł i znikał, a jego miejsce zajmowały kolejne.

 

Wkrótce postanowiono rozebrać podłogę. Podczas remontu okazało się, że pod posadzką spoczywały niezidentyfikowane kości. Nie pomogło jednak ani pochowanie szkieletów, ani przebudowa podłogi. Twarze z Belmez nadal się manifestowały.

 

Najprostszym i najpopularniejszym wyjaśnieniem całego zjawiska były mediumiczne zdolności pani Gomez, zwłaszcza że wizerunki zdawały się później „przemieszczać” wraz z nią. Wilgotny beton stanowił materiał, przez który materializowała się niezwykła psychiczna energia właścicielki domu. Jednak poltergeisty nie przestały się pojawiać nawet po jej śmierci.

 

Słynny badacz zjawisk niewyjaśnionych Hans Bender, który na miejscu robił badania, nie znalazł żadnej przyczyny powstawania portretów. W czasie rutynowych nagrań zidentyfikowano jednak głos, jakoby mówiący, że jest to brama piekielna. Mimo tego zainteresowanie fenomenem z Belmez powoli przycichło. Tymczasem twarze pojawiają się nadal (choć rzadziej i mniej intensywnie), a ich natury i pochodzenia nie wyjaśniono do dziś.

 

8. Tajemniczy Nefilim

 

Żaden z biblijnych passusów nie budzi tyle kontrowersji co wzmianka o olbrzymach, którzy zasiedlali Ziemię w czasach przedpotopowych. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że równocześnie ze zwykłymi ludźmi żyły kiedyś inne istoty myślące i czujące, zupełnie różniące się od homo sapiens budową?

 

W Księdze Rodzaju możemy przeczytać: „Synowie Boga, widząc, że córki człowiecze są piękne, brali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się tylko podobały, (…) A w owych czasach byli na ziemi giganci; a także później, gdy synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający sławę w dawnych czasach”.

 

Cała historia opisana jest w zaledwie 24 wierszach i sprawia wrażenie, jakby w Biblii znalazła się przez przypadek, cudem uniknąwszy losu wielu innych fragmentów i pism, uznanych za apokryficzne. Znacznie szerzej losy Nefilim, jak nazwano po hebrajsku gigantów, opisano w odrzuconej przez Kościół Księdze Henocha (pradziada Noego), uważanej przez niektórych za najstarszy manuskrypt świata. Wątek zstąpienia aniołów i ich kontaktów z ludźmi został zaprezentowany w niej bardzo szczegółowo.

 

823395cb7692141dd71e02dc8c79b28e.jpg

fot/pinterest.com

 

Aniołów, których zauroczyły piękne ziemskie córki, było dwustu. Zstąpili oni na górę Hermon, następnie związali się przysięgą, wybrali sobie po jednej ziemskiej kobiecie, po czym: „zbliżyli się do nich i współżyli z nimi jak mąż i żona; nauczyli je czarnoksięstwa i zapoznali z właściwościami korzeni i drzew. I kobiety te poczęły i urodziły olbrzymów”. Byli oni wysocy na trzy tysiące łokci. Ponieważ ludzie nie potrafili ich wyżywić, ci zwrócili się przeciwko nim.

 

Według Biblii Nefilim zostali zgładzeni w potopie. Apokryficzna Księga Jubileuszów podaje, że olbrzymi zabili się sami po tym, jak Jahwe zesłał na nich boski szał. Jeszcze inna wersja głosi, że jako istoty nie z tego świata nie umarły, tylko pozbawiono je powłoki cielesnej, dlatego też Nefilim do dziś żyją pośród nas jako złe duchy.

 

7. Człowiek-ćma

 

Pojawił się znikąd w Wirginii Zachodniej (USA) w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Jego natury ani celu wizyty nigdy nie odkryto, wszedł jednak na stałe do amerykańskiego folkloru i przez kilkanaście miesięcy budził w okolicy niezdrowy, hipnotyczny wręcz lęk. Posiadał nadnaturalne zdolności i w niczym nie przypominał jakiegokolwiek znanego stworzenia. Nazwano go Mothmanem – człowiekiem-ćmą.

 

Mothman.jpg

fot/pl.creepypasta

 

Pierwsze obserwacje tej tajemniczej istoty miały miejsce już w 1961 roku, jednak najsłynniejsze ze spotkań z Mothmanem odnotowano w okolicy miasteczka Point Pleasant na przełomie 1966 i 1967 roku. Pewnego jesiennego wieczoru mieszkającemu tam Newellowi Partridge’owi niespodziewanie zgasł odbiornik telewizyjny. Gdy po chwili samoczynnie się włączył, na ekranie pojawił się obraz rybich ości, któremu towarzyszyło buczenie generatora prądu. Na zewnątrz zaczął ujadać niemiecki owczarek gospodarza. Gdy ten wyjrzał przez okno, by sprawdzić, co tak niepokoi czworonoga, zauważył dwa czerwone, intensywne światła.

 

Dopiero po chwili mężczyzna zorientował się, że patrzy w oczy najdziwniejszego stworzenia, jakie kiedykolwiek widział. Jednocześnie zdjął go paraliżujący strach, uniemożliwiający jakąkolwiek interwencję. Partridge przeczekał noc ze strzelbą w ręce. Rano nie było jego psa. Wokół stodoły znalazł tylko ślady owczarka, świadczące o tym, że biegał tam bez ładu i składu.

 

Relację mężczyzny można by uznać za epizod, gdyby tego samego wieczora identycznej istoty nie dostrzegły dwie młode pary, jadące nocą samochodem w pobliżu opuszczonej fabryki trotylu. Ludzie ci także zauważyli intensywne, jarzące się w ciemnościach niczym żarówki czerwone światła. Postać tę opisali jako stworzenie „przypominające człowieka, ale większe, wysokie może na dwa metry, z dużymi skrzydłami złożonymi na plecach, bez ramion i bez głowy, poruszające się niezgrabnie niczym pingwin”.

 

Przez kolejnych kilka tygodni człowieka-ćmę widywano w pobliżu fabryki trotylu znacznie częściej. Niektórzy świadkowie mówili, że weszli z nim w kontakt podprogowy i usłyszeli przepowiednie dotyczące zamachu na Roberta Kennedy’ego czy też zawalenia pobliskiego mostu w Point Pleasant. Okoliczne dzieci opowiadały o snach, w których występował anioł ze świecącymi czerwonymi oczami, a w telefonach, radiach i telewizorach słyszano szmery i zniekształcone głosy.

 

Most w Point Pleasant rzeczywiście runął 15 grudnia 1967 roku, grzebiąc pod gruzami 46 osób. Od tej pory Mothmana nikt już więcej nie widział.

 

6. Zielone dzieci z Woolpit

 

Miało to miejsce w okolicach roku 1200 w brytyjskim hrabstwie Suffolk. Choć sama historia brzmi nieprawdopodobnie, relacje o niej znajdują się w dwóch wiarygodnych kronikach autorstwa Williama von Newburgha i opata Ralpha z Coggeshall. Nigdy wcześniej ani później świat nie usłyszał o zielonoskórych dzieciach.

 

Rzecz wydarzyła się latem, podczas żniw. Pewnego dnia nagle z jednej z jam zastawionych na wilki wyczołgała się dwójka maluchów: chłopiec i dziewczynka. Dzieci były bardzo wymizerowane, cały czas płakały i wydawały odgłosy w dziwnym języku. Ich ubrania zrobiono z nieznanych wieśniakom materiałów. Najbardziej zdumiewał jednak kolor skóry niespodziewanych gości – zielony.

 

hqdefault.jpg

fot/youtube.com

 

Osłabiony chłopiec, mimo interwencji, wkrótce zmarł. Z kolei jego siostra, odznaczająca się zdecydowanie lepszym zdrowiem, wróciła do sił. Z czasem przyswajała coraz więcej brytyjskich słów, a jej skóra zaczęła blednąć, by w końcu osiągnąć taki sam kolor, jak u innych mieszkańców Woolpit, miejscowości, w pobliżu której ją znaleziono. Wkrótce przyjęła imię Agnes, wyszła za mąż, a większość mieszkańców przestała przywiązywać wagę do jej zagadkowego pochodzenia. Po latach, jako dojrzała już kobieta, wróciła jednak do czasów, gdy wraz z bratem pojawili się w Suffolk i opowiedziała swoją historię.

 

cf76774a1c2bbaabbb397d3c93c1d479-d460r5w.jpg

fot/zhistorii.blogspot.com

 

Pochodzić miała z chrześcijańskiego (prawdopodobnie zamorskiego) kraju, który najbardziej czcił świętego Marcina. Słońce nigdy tam nie wschodziło, rzucając jedynie nad ranem lekką poświatę, stąd też wszyscy mieszkańcy tej tajemniczej krainy byli równie zieloni jak Agnes i jej brat. Pewnego dnia, usłyszawszy przepiękny dźwięk dzwonów dochodzący z pobliskiej jaskini, dziewczynka i chłopiec postanowili pójść za odgłosem i sprawdzić, skąd pochodzi. Gdy wyczerpani po długiej podróży wyszli na światło dzienne, znaleźli się właśnie w Woolpit…

 

Na temat tej historii powstało mnóstwo hipotez i teorii. Niektórzy upatrują tu podróży przez międzywymiarowe wrota, inni dowodów na istnienie podziemnego królestwa istniejącego wewnątrz wydrążonej ziemi. Sceptycy uważają, że dzieci chorowały po prostu na blednicę i mieszkały w pobliżu tutejszej kopalni krzemienia, a średniowieczne przesądy wyolbrzymiły całą sprawę i uczyniły z nich zjawisko nadprzyrodzone. Co ciekawe, nikt jednak nie podważa, że zielone maluchy naprawdę przybyły pewnego dnia do Woolpit.

 

5. Niezwykły lot Lindbergha

 

Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że podczas słynnego lotu amerykańskiego pilota Charlesa Lindbergha wydarzyło się coś niezwykłego, co wykracza poza normy racjonalnego poznania świata. Krytycy utrzymują, że słowa wypowiedziane przez lotnika po szczęśliwym lądowaniu były efektem złudzenia, któremu uległ zmęczony umysł. Wiele wskazuje jednak na to, że na pokładzie, nomen omen, Ducha St. Louis, miało miejsce niecodzienne zjawisko.

 

Lindbergh był zmęczony i zdezorientowany. Od chwili, w której podjął się karkołomnego zadania przelecenia jako pierwszy człowiek samotnie przez Atlantyk, minęło już 25 godzin, tymczasem na horyzoncie nadal nie było widać żadnego skrawka europejskiej ziemi. Było to 21 maja 1927 roku, mimo to cały kadłub samolotu był oblodzony, a pilot miał ogromne trudności z nawigacją. Dodatkowo, w wyniku braku snu od 48 godzin, pojawiły się u niego kłopoty z koncentracją. Sytuację komplikowała też mgła. Wówczas Lindbergh zapadł w sen.

 

biggy.jpg

fot/charleslindbergh.com

 

Gdy po chwili się zbudził, jego umysł został wprowadzony w niezwykły trans. Jak sam wspominał: „Czaszka stała się jednym wielkim okiem, które widziało naraz wszystko”. Na pokładzie samolotu znalazło się nagle tysiące eterycznych, przezroczystych postaci. Amerykanin określił je mianem przyjaznych duchów, gdyż jak uznał, to ich wskazówki pozwoliły mu pozbyć się lodu z kadłuba, dokonać nawigacyjnych korekt i skierować awionetkę na właściwy kurs. „Te fantomy mówiły ludzkim głosem” – powiedział potem Lindbergh. „Były zbudowane jakby z pary, mogły pojawiać się i znikać w dowolnym momencie oraz przenikać ściany (…). Dyskutowały problemy nawigacyjne i przekazywały wiadomości o stopniu ważności nieosiągalnym w zwyczajnym życiu” – dodał.

 

550x415x27142-004-A915C197.jpg.pagespeed.ic.nT5GeB1DVz.jpg

fot/britannica.com

 

Pilot osiągnął swój cel, docierając szczęśliwie do Paryża o 22.34, po trwającym 33 godziny locie. Na jego drodze wszędzie stali wiwatujący ludzie, trasę Ducha St. Louis specjalnie oświetlano. Śmiałek został bohaterem po obu stronach Atlantyku. Jego niezwykłe życie było od tej pory źródłem zainteresowania mediów, polityków i... badaczy „nieznanego”. W końcu do dziś nie udało się jednoznacznie odgadnąć, kim były słynne „przyjazne duchy”, które asystowały mu w ostatnich godzinach przełomowego lotu. Lindbergh określił je jako „osoby przypominające mu starych znajomych, spotkanych po latach rozłąki lub znanych w poprzednim życiu”.

 

4. Niebo w Norymberdze

 

Do dziś można podziwiać rycinę autorstwa XVI-wiecznego architekta Hansa Glasera, przedstawiającą niezwykły obraz nieba nad Norymbergą dnia 4 kwietnia 1561 roku. Jest to układ wielokolorowych kul, krzyży, tub i obiektów o ostrych krawędziach, przelatujących na tle pomarańczowego słońca w szalonym tańcu lub bitewnej zawierusze.

 

Zgodnie z relacjami świadków owego dnia o zmierzchu na niebie rozegrał się niewytłumaczalny, apokaliptyczny wręcz spektakl. Firmament przecięły dziesiątki sferycznych obiektów o barwie żółtej, czerwonej, zielonej, niebieskiej i czarnej. Towarzyszyły im szkarłatne krzyże i cylindry wypełnione świecącymi obiektami. Kilka takich elementów eksplodowało w powietrzu, spalając się do cna. Inne spadły nieopodal, wywołując panikę wśród mieszkańców. Dookoła słychać było odgłosy wybuchów i strzałów, jakby w pobliżu rozgrywała się wielka bitwa. Na samym końcu pojawił się ogromny czarny przedmiot w kształcie włóczni, którego przybycie oznaczało swoiste zawieszenie broni i koniec widowiska.

 

Aerial_conflict.jpg

fot/google

 

Pięć lat później o podobnym zdarzeniu informowano w szwajcarskiej Bazylei. Napisał o tym jeden z mieszkańców miasta – Samuel Coccius. Tym razem oprócz obiektów nieznanego pochodzenia na nieboskłonie wystąpiło drugie słońce, wprawiając miejscowych w nieopisaną trwogę. Owe wydarzenia odbierano bowiem jako przestrogę, a nawet znak końca świata lub boskiej kary za grzechy, która spotka całą ludzkość.

 

Wiele z wydarzeń tamtych czasów uważa się za legendy o niewielkim znaczeniu historycznym. Gazety jeszcze nie istniały, a rzekome zapiski o spektaklach na norymberskim niebie uchodzą za mistyfikacje mające na celu zastraszenie ówczesnych ludzi. Inne wyjaśnienie fenomenu podniebnej bitwy przynosi opis obchodów zakończenia wojny trzydziestoletniej z 1651 roku, kiedy to w Norymberdze urządzono pokaz chińskich sztucznych ogni. Może zatrwożeni mieszkańcy, po raz pierwszy mający do czynienia z fajerwerkami, uznali to za walkę sił nadprzyrodzonych, a złośliwy chochlik przestawił cyfry w dacie wydarzeń (1561 i 1651)?

 

Każde wyjaśnienie jest możliwe, ale żadne do końca satysfakcjonujące.

 

3. Legenda Trójkąta Bermudzkiego

 

5 grudnia 1945 roku o godzinie 14 z lotniska wojskowego w Fort Lauderdale wystartowało pięć bombowców typu Grumman TBM Avenger. Na ich pokładach znajdowali się doświadczeni piloci, a lot miał jedynie rutynowy charakter. Pogoda tego dnia była bez zarzutu, nieba nie zasłaniały żadne chmury, morze wydawało się wyjątkowo spokojne. A jednak żaden z samolotów nie wrócił do hangaru. Zarówno maszyny, jak i ich piloci zniknęli bez śladu. Pod ziemię zapadła się też wysłana im na ratunek wojskowa łódź latająca. W ten sposób narodził się mit Trójkąta Bermudzkiego – złowieszczego regionu, w którym działają niezrozumiałe dla współczesnej nauki siły.

 

trojkot.jpg

fot/archiwumx51.republika.pl

 

O dziwnych światłach nad tym terenem pisał już Krzysztof Kolumb po jednej ze swych wypraw do Ameryki. Szekspir nazywał to miejsce przeklętym, a marynarze unikali go jak ognia, nadając mu miano siedliska szatana. Od niepamiętnych czasów w rejonie tym ginęły statki. Czasem wraki udało się odnaleźć, ale na ich pokładach nigdy nie było członków załogi.

 

Legendą obrosła historia Mary Celeste, która samotnie dryfowała po Atlantyku. Nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego statek opuścili doświadczeni żeglarze, żona i dwuletnia córka kapitana, skoro stan maszyny był bardzo dobry, nie brakowało zapasów żywności, a zgodnie z wykresami na mapie od celu dzieliło ich niewiele.

 

statek-3451761-6120e46c6cddd2698,750,470,0,0.jpg

fot/gadzetomania.pl

Los Mary Celeste podzieliły m.in. niemiecki bark Freya w 1902 roku, pięciomasztowy amerykański szkuner Carroll A. Deering w 1921 roku, japoński parowiec Raifuku Maru w 1925 oraz dziesiątki innych statków. Najczęściej znikały, czasem jednak znajdowano żaglowce w stanie nienaruszonym, a na pokładzie ślady jeszcze niedawno krzątającej się załogi. W 1945 roku nastąpił przełom. Nad Trójkątem Bermudzkim zaczęły ginąć także samoloty.

 

Historia pięciu Avengerów spowodowała gwałtowny wzrost zainteresowania regionem. Nazwę nadał mu Vincent Gaddis w swoim artykule „The deadly Bermuda Triangle”. Wierzchołkami niezwykłej figury miały być Miami na Florydzie, Puerto Rico i oczywiście Bermudy, jednak z czasem powierzchnię tajemniczego obszaru rozciągnięto na większą część Atlantyku, a słynny badacz zjawisk nadprzyrodzonych Ivan T. Sanderson uznał, że na świecie znajduje się 12 takich newralgicznych miejsc, w tym m.in. niesławne Diabelskie Morze w okolicach Japonii.

 

Wśród wyjaśnień fenomenu zabójczego trójkąta poszukiwacze przygód jednym tchem wymieniają wrota do świata równoległego, nadmierną działalność UFO i znajdującą się w pobliżu podwodną bazę wojskową Atlantów. Naukowcy tajemnicze zaginięcia tłumaczą miejscowymi wybuchami metanu. Jego złoża znajdują się na oceanicznym dnie (powstały na bazie metanu płyn ma gęstość niższą od wody, co powoduje utratę wyporności przez statki). Żadna z hipotez nie potrafi jednak jednoznacznie rozwikłać zagadki.

 

2. Eksperyment filadelfijski

 

Według tajemniczego Carlosa Allende, żołnierza amerykańskiej piechoty morskiej, w 1943 roku przeprowadzono udany zabieg teleportacji niszczyciela USS Eldridge. Użyto do tego najnowszych odkryć na temat jednolitej teorii pola. O ile jednak sam okręt zniknął i powrócił na swoje miejsce bez problemu, to niepożądane skutki dosięgnąć miały stacjonującą na nim załogę.

 

Cała historia wyszła na jaw dopiero w 1956 roku, kiedy badacz UFO, a dawniej astronom Morris Ketchum Jessup otrzymał list od mężczyzny podpisującego się pseudonimem Carlos Allende. Znajdował się w nim opis eksperymentu przeprowadzonego ponoć przez amerykańską armię w październiku 1943 roku, w którym na pokładzie okrętu wygenerowano jednobiegunowe pole magnetyczne. W jego wyniku statek okrył się szarą mgłą, a następnie przy oślepiającym błysku światła rozpłynął się w powietrzu.

 

pobrane.jpg

fot/pebx.pl

 

Allende skupił się zwłaszcza na efektach, jakie całe zjawisko wywarło na załodze USS Eldridge. Pole wygenerowane wokół niszczyciela rozciągnęło się na obszar 100 metrów, zamazując kontury nie tylko statku, ale też marynarzy. Część z nich wydawała się rozpłynąć w powietrzu, inni zastygli w bezruchu. Po powrocie kilku z nich zwariowało, jeden zaczął przenikać przez ściany swojego mieszkania (sic!), dwóch uległo samospaleniu, a dwóch innych przeniosło się w przestrzeni do odległego baru Gin Mill, gdzie wywołali sprzeczkę, po czym rozpłynęli się w powietrzu.

 

W rewelacje Allende’a trudno było uwierzyć, jednak rząd amerykański nigdy jednoznacznie nie zdementował tych informacji. Co więcej, w posiadaniu Biura Badań Morskich USA znajdował się egzemplarz książki Jessupa Kwestia UFO z naniesionymi na marginesach notatkami, tak jakby tamtejsi naukowcy zajmowali się „na poważnie” technologiami innej cywilizacji.

 

Allende twierdził, że jednolitą teorię pola udało się odkryć dr. Franklinowi Reno, jednak osoby o takich personaliach nigdy nie zatrudniono ani w amerykańskiej armii, ani w podległych jej instytucjach naukowych, a zatem był to prawdopodobnie pseudonim. Nieoficjalnie w badaniach mieli też uczestniczyć Albert Einstein i Nicola Tesla, tego też nie udało się jednak potwierdzić. W 1959 roku Jessup niespodziewanie popełnił samobójstwo. Sprawa została oficjalnie „zamknięta”.

 

1. Taniec słońca w Fatimie

 

Od 13 maja 1917 roku trójce portugalskich dzieci w małej wiosce Fatima pokazywała się ponoć świetlista postać pięknej kobiety, która mówiła o sobie, że pochodzi z nieba i przekazywała informacje na temat przyszłości świata. Mimo iż oprócz Łucji, Hiacynty i Franciszka nikt jej nie mógł dojrzeć, ich wypowiedzi były na tyle spójne i intrygujące, że coraz więcej ludzi zaczęło interesować się całą sprawą.

 

p1.jpg

fot/adonai.pl

 

Na październik „świetlista postać” zapowiedziała spektakl, którego świadkiem mieli być wszyscy zgromadzeni na polu Cova da Iria w pobliżu Fatimy. Zainteresowanie tym wydarzeniem było ogromne – przybyło przeszło 70 tysięcy osób. Początkowo nic nie zapowiadało „cudu”, padał deszcz. Nagle ciemne chmury zniknęły, a oczom zebranych ukazało się słońce. Rozpoczęło się najbardziej niesamowite widowisko naszych czasów.

 

Najpierw słońce zaczęło się obracać wokół własnej osi niczym wirujący bąk. Towarzyszyła temu feeria rozmaitych, zmieniających się jak w kalejdoskopie barw. Po chwili wszystko ustało, a za moment ponownie cały proces się powtórzył. Za trzecim razem coś się zmieniło. Ku przerażeniu gapiów słońce z niezwykłą prędkością zaczęło zmierzać w kierunku ziemi. Kiedy już wydawało się, że eksplozja jest nieunikniona, nagle cały fenomen ustał. Niebo było spokojne jakby nigdy nic. Powoli zasnuwało się chmurami, z których lada moment znów miał spaść deszcz.

 

Newspaper_fatima-crop-580x412.jpg

fot/glasbrotnja.net

 

Wydarzenia fatimskie najczęściej tłumaczy się w kategorii cudu. Są jednak teorie wspominające o tym, że świetlista postać była przybyszem z obcej cywilizacji lub wymysłem trójki pastuszków. Solarny fenomen z 13 października 1917 roku interpretuje się z reguły jako zbiorową halucynację lub niezwykły, acz całkowicie racjonalny, efekt pogodowy. Z drugiej strony wszystkie niemal przepowiednie, które piękna pani przekazała trójce młodych pastuszków, sprawdziły się. Objawienia dotyczyły m.in. II wojny światowej, reżimu komunistycznego w ZSRR, zamachu na papieża i rychłej śmierci Franciszka i Hiacynty. Łucja przeżyła ich o 85 (Hiacyntę) i o 86 lat (Franciszka).

 

Przemysław Nowakowski

 

Źródło: logo.jpg





#2

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

 

10. Zaginięcie batalionu z Norfolk

 

(...)

 

Nie zmienia to jednak faktu, że los pozostałych osób z tej formacji do dziś pozostaje nieznany. Wielu niezależnych badaczy wierzy, że część nowozelandzkiego pułku Norfolk została uprowadzona przez UFO. Jeszcze inni uważają, iż przenieśli się do sąsiedniego, alternatywnego wymiaru. Być może jest to tylko kolejna wojenna legenda, wymysł emerytowanych weteranów szukających rozrywki. Nie można jednak całkowicie wykluczyć, że w sierpniu 1915 roku w Gallipoli miało miejsce zjawisko wymykające się racjonalnym tłumaczeniom.

 

 

Akurat ta sprawa została dość dogłębnie wyjaśniona już jakiś czas temu i ma niewiele wspólnego nie tylko z porwaniem przez ufo ale też z tajemniczym zaginięciem.

Na forum jest temat poświęcony temu wydarzeniu, a jakiś pół roku temu uzupełniłem go takim oto wpisem link.

Odsyłam w nim do artykułu poświęconemu temu wydarzeniu, który bardzo racjonalnie i dokładnie wyjaśnia co stało się z batalionem z Norfolk.

 

Króciutki fragment tego artykułu brzmi tak:

cyt.

W swej książce pt. „Zaginiony batalion" (z 1991 roku) McCrery wskazuje na nowe dowody, które wyjaśniają dlaczego nie ujawniono wszystkich faktów, które wyszły na światło dzienne po odwiedzeniu przez kapelana masowych grobów żołnierzy w 1919 roku.

 

Odkrył on dowody na polityczny spisek, który jednak nie wynikał z faktu uprowadzenia przez kosmitów.

Chodziło o zatajenie wojskowych gaf oraz zbrodni wojennych. Jak się bowiem okazało, większość z ludzi, którzy dostali się do niewoli otrzymała kulę w głowę.

 

Dowody na to wspierają relacje uciekinierów, z których jeden wyznał przed śmiercią w 1969, że widział tureckich żołnierzy dobijających rannych bagnetami i strzelających do innych.

Wszystko to działo się w lesie, w którym zaginął batalion.


  • 2





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych