Skocz do zawartości


Zdjęcie

Przysionek śmierci w Poznaniu, czyli jak wrócić z zaświatów


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Pod koniec lat 20. XIX wieku na mieszkańców Poznania padł blady strach. Strach przed pogrzebem za życia. A wszystko przez zagadkowe odkrycie na jednym z miejscowych cmentarzy. Efektem psychozy była niezwykła budowla zwana przysionkiem śmierci albo domem dla pozornie umarłych.

 

 

Cmentarz%20i%20zombie.jpg

 

 

Uderzenia łopat powoli traciły swój rytm. Duszne, lepkie powietrze, które rozpełzło się po cmentarzu, utrudniało teraz każdy ruch. Sił nie dodawał też powtarzający się widok bielejących kości, obróconych w drzazgi trumien, rozpadających się ubrań. Dla grabarzy co prawda takie obrazki nie były niczym nowym, ale na dziś mieli już wyraźnie dość.

 

Mężczyźni przyjechali do Winiar (dziś dzielnica Poznania), by ekshumować szczątki spoczywające na miejscowym cmentarzu. Pruska administracja nakazała zrównać z ziemią całą wieś, a mieszkańców wysiedlić do pobliskiego Poznania. Tam też powinny powędrować prochy ich przodków. Na miejscu Winiar wkrótce miała powstać Cytadela. Była późna wiosna 1828 roku.

 

Naraz grabarzy wyrwał z odrętwienia niezwykły widok. Po rozkopaniu kolejnego grobu natknęli się na kompletny szkielet, który jednak przodem sylwetki zwrócony był ku dołowi. Kilka mogił dalej - to samo. - Tak nie chowa się ludzi. Jakaś siła musiała przewrócić ciała już w grobie. Albo same zmieniły położenie… - rozprawiali grabarze.

 

Wieść lotem błyskawicy obiegła okolicę. O niezwykłym znalezisku plotkował cały Poznań. A im więcej ludzie o tym mówili, tym większą mieli pewność: nieszczęśników pochowano żywcem, ocknęli się już pod ziemią, a potem rozpaczliwie próbowali wydostać się na powierzchnię. Strach, który oplótł miasto, tężał z każdym dniem.

Pogłoski o pozornie umarłych dotarły też do hrabiego Edwarda Raczyńskiego. On także był przerażony.

 

 

 

Ksiądz Skarga przewraca się w grobie

Lęk przed pogrzebaniem za życia towarzyszył ludziom od niepamiętnych czasów. I nie był to lęk całkowicie irracjonalny. Pod koniec XVII wieku głośno było w Krakowie o przypadku księdza Piotra Skargi.

 

Słynny kaznodzieja zmarł w 1612 roku. Kilkadziesiąt lat później ruszył proces beatyfikacyjny, który miał go wynieść na ołtarze. Przy tej okazji otwarty został jego grobowiec. Ciało Skargi ponoć leżało w nienaturalnej pozycji, a wnętrze trumny było podrapane.

Wniosek: ksiądz trafił do grobu w stanie śmierci klinicznej, potem się przebudził i walczył o życie. Proces beatyfikacyjny został przerwany, istniało bowiem podejrzenie, że pogrążony w strachu i rozpaczy kaznodzieja mógł bluźnić Bogu.

 

XIX wiek obfitował w podobne historie. Powtarzała je ulica, z lubością przytaczały gazety. Złożenie żywcem do grobu opisał w jednym z opowiadań prekursor literackiej fantastyki i horroru Edgar Allan Poe. Im było ich więcej, tym częściej ludzie zastanawiali się, jak uniknąć złego losu.

 

Jedna z metod polegała na przypalaniu trupa rozgrzanym żelazem bądź polewania go wrzątkiem. Jeśli nieboszczyk znajdował się tylko w stanie letargu, jego skóra pokrywała się bąblami. Były też bardziej wyrafinowane metody.

 

W latach 80. dworzanin rosyjskiego cara Aleksandra III kazał zbudować dla siebie specjalną trumnę z otworem, do którego podłączona została długa na kilka metrów rura. Miała ona umożliwić oddychanie pod ziemią, a jednocześnie prowadziła do pudła rezonansowego. Przebudzony nieboszczyk mógł za jego pośrednictwem zaalarmować pracowników cmentarza.

 

Żaden sposób nie dawał jednak stuprocentowej gwarancji. Lęk nadal więc tlił się w ludziach. Żyje zresztą do dziś. Naukowcy określają go mianem tafefobii.

 

 

 

Hrabia Raczyński boi się pozornej śmierci

Hrabia był w ówczesnym Poznaniu jedną z najbardziej znanych i znaczących postaci. Żołnierz napoleoński, pisarz, podróżnik, filantrop, wielki ekscentryk.

 

Wybrał się do Azji Mniejszej, by prowadzić wykopaliska w legendarnej Troi, próbował skonstruować szybowiec z trzciny, a na jeziorze w swoim majątku organizował wielkie inscenizacje bitew morskich. Nawet umrzeć postanowił w nietypowy sposób. Trawiony przez depresję popełnił samobójstwo, strzelając sobie w głowę z niewielkiej armatki.

 

To jednak miało nastąpić dopiero za kilka lat. Na razie hrabia żył pełnią życia, ale gdzieś w głębi zżerał go robak strachu i niepewności: "a co będzie, jeśli i ja trafię do grobu żywy?". Tak łamał się przez lata. Wreszcie postanowił działać i ufundować miastu przysionek śmierci.

 

- W XIX wieku ludzie najczęściej umierali w domu. Stamtąd trafiali od razu na cmentarz i do grobu. Nikt nie wymagał dokumentów stwierdzających zgon. Miało się to zmienić dopiero pod koniec stulecia. Wtedy też na szerszą skalę zaczęły się pojawiać kostnice - tłumaczy Maciej Czarnecki, historyk z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który pisze doktorat o poznańskich nekropoliach.

Hrabia Raczyński nie działał w całkowitej próżni. Przysionek nie był jego wynalazkiem. Taki przybytek istniał choćby w niemieckim mieście Eisenach. I to właśnie stamtąd w 1843 roku hrabia nakazał sprowadzić niezbędne dokumenty, które posłużyły za wzór.

 

Sporządzenie instrukcji dla pracownika instytucji, tzw. kopacza, zlecił Karolowi Libeltowi. Przysionek miał stanąć na cmentarzu należącym do parafii farnej, który mieści się na Wzgórzu Świętego Wojciecha. Raczyński zamierzał zapłacić za jego budowę i finansować go przez sześć lat. Potem obowiązek ten miało wziąć na siebie miasto.

 

Wkrótce projekt był gotowy, ale budowa długo nie ruszała. Hrabia zapalił się do innych rzeczy. Postanowił na przykład ufundować Złotą Kaplicę w poznańskiej katedrze. A potem była depresja i samobójczy strzał z armaty. Do projektu przysionka wrócił jego syn Roger Raczyński. Ostatecznie budowla została oddana do użytku 1 stycznia 1848 roku. Jak wyglądała?

 

 

 

Kropla nafty na język nieboszczyka

Opis przysionka, zwanego też domem dla pozornie umarłych, znajduje się w książce innego poznańskiego historyka prof. Witolda Molika ("Edward Raczyński 1786-1845", Poznań 1999).

 

Był to niewielki budynek podzielony na trzy sale. W jednej stale dyżurował wspomniany kopacz. Pozostałe dwie przeznaczone były dla nieboszczyków - oddzielnie mężczyzn i kobiet. W każdej na katafalkach stały wyściełane pościelą kosze, w których składano ciała.

Dozorca za pomocą sznureczków łączył palce zmarłych z dzwoneczkami. A potem siadał i słuchał. Dźwięk dzwonka miał stanowić niezawodny dowód na to, że rzekomy nieboszczyk jednak żyje. Gdyby tak się stało, kopacz miał wezwać lekarza, który przeprowadzi reanimację. Polegała ona na upuszczeniu kropli nafty na język, natarciu okolic nosa spirytusem i masażu serca.

 

Czy w poznańskim przysionku udało się kogoś przywrócić do życia? Tego nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że instytucja nie cieszyła się przesadnie dużym zainteresowaniem, a przynajmniej, że z roku na rok zainteresowanie to malało. W ciągu przeszło dwudziestu lat fala strachu zdążyła już w mieście opaść.

 

Ostatecznie cztery lata po otwarciu dom dla pozornie zmarłych został zlikwidowany. Budynek na polecenie Rogera Raczyńskiego rozebrano. Pozyskany w ten sposób budulec trafił na sprzedaż, a pieniądze - na pomoc dla ubogich. Sam cmentarz pod koniec XIX wieku został zamknięty dla pochówków.

 

Dziś nekropolia jest zabytkiem. Nosi nazwę Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan. Turyści, którzy tam trafią, mogą podziwiać bogato zdobione XIX-wieczne nagrobki, a także barokową figurę Matki Boskiej, która została przeniesiona z dzielnicy Śródka.

Dom dla pozornie zmarłych istnieje już tylko w opowieści - po trosze zapomnianej, ale z pewnością pasjonującej. Tak czy inaczej chętnych do odwiedzenia nekropolii nie brakuje.

 

źródło

 

autor Łukasz Zalesiński


  • 7





Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych