Skocz do zawartości


Zdjęcie

Roy Chapman Andrews - człowiek, który był Indianą Jonesem


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Steven Spielberg na potrzeby swoich filmów wymyślił wiele postaci od zera. Jednak nie Indianę Jonesa.

Tu wzorował się na prawdziwym człowieku.

Pierwowzór filmowego archeologa awanturnika, z fedorą na głowie i biczem przy pasku, nazywał się Roy Chapman Andrews.

 

 

Roy%20Chapman%20Andrews%201.jpg

 

 

W "Poszukiwaczach zaginionej Arki" Spielberg fantazjuje aż miło. Tereny zajęte przez Niemców w Egipcie przesuwa aż do Kairu (w rzeczywistości Afrika Korps nie doszedł do Aleksandrii). Indianie Jonesowi każe wpław dopłynąć do U-boota. Arkę Przymierza ukrywa w piaskach egipskiej pustyni, choć nikt nie wie, co się z nią stało. Etiopczycy np. uważają, że jest u nich, w Lalibeli albo w Aksum.

 

Jednego jednak Steven Spielberg nie wymyślił z całą pewnością - samej postaci Indiany Jonesa. U niego Indiana (właściwie Henry Walton Jones Jr, imię Indiana odziedziczył po psie) był jednak archeologiem. Jego pierwowzór nie szukał artefaktów, ale... dinozaurów. To znaczy, tak wyszło, gdyż początkowo miał zupełnie inne plany.

 

 

CHŁOPAK, KTÓRY SZUKAŁ WALENIA

Nazywał się Roy Chapman Andrews i jako dwudziestotrzylatek pastował podłogi w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. A że nie była to praca nadmiernie zajmująca, pomagał przy wypychaniu zwierząt, które następnie miały stanąć w gablotach. Chłopak z Beloit w stanie Wisconsin znał się na tym - dobrze strzelał i polował już od dzieciństwa, a ustrzelone okazy wypychał.

 

Kiedyś nawet omal nie utonął w czasie takiego polowania w lodowatych nurtach Rock River. Rzeka wywróciła łódź, Andrews nie umiał pływać w ogóle, teoretycznie nie miał szans. Pomógł mu jakiś konar, chłopak się uratował. Odtąd uważał się za szczęściarza, dzięki czemu łatwo podejmował ryzyko, niekiedy nadmierne.

 

Pierwsza duża wyprawa Andrewsa też omal nie skończyła się tragicznie. Zaczęło się od tego, że któregoś dnia do nowojorskiego muzeum dotarła informacja - ocean wyrzucił na brzeg niedaleko Long Beach martwego wieloryba! Nie było nikogo pod ręką poza Andrewsem, a szykowała się okazja do zdobycia cennego szkieletu. Wysłano więc młodzieńca, by go zabezpieczył i spreparował. Ogromny ssak zrobił na nim równie ogromne wrażenie. Zwierzęta te owładnęły jego wyobraźnią. Zaciągał się odtąd na każdy statek wielorybniczy czy badawczy, który płynął na spotkanie wielorybów. Nowojorskie muzeum w trzy lata zgromadziło dzięki niemu największą kolekcję waleni na świecie.

 

W 1910 r. wyruszył na długą wyprawę do Indii Holenderskich (dziś to Indonezja). Omal nie zapłacił za to życiem. Najpierw statek ledwo uszedł przed tajfunem, następnie podczas polowania ranny wieloryb z impetem zaatakował łajbę i uszkodził ją. Na Jawie Andrews wpadł w ręce sekty morderczych mnichów (coś wam to przypomina?) i prawie zginął w uścisku ogromnego pytona (a to?).

 

 

DLACZEGO AKURAT WĘŻE?!

W "Poszukiwaczach zaginionej Arki" jest scena, w której Harrison Ford w roli Indiany Jonesa spada do wnętrza egipskiej Świątyni Dusz, a jej podłoga zasłana jest wężami. Jones staje oko w oko z okularnikiem (swoją drogą - okularnik w Egipcie, kto to wymyślił?!) i mówi z żalem: - Węże... czy to muszą być akurat węże?!

 

To nie przypadek, że filmowy Indiana panicznie bał się tych gadów. Wtedy, na Jawie, Andrews bardzo przeżył atak pytona. Strach przed wężami nigdy go już nie opuścił. Członek jego wyprawy do Mongolii opowiadał, jak któregoś dnia Andrews zaczął podskakiwać i wrzeszczeć spanikowany na widok gada. - Proszę się uspokoić. To jest kawałek sznura - uspokoił go kolega.

 

Steven Spielberg nigdy nie przyznał się do tego, że to właśnie Roy Chapman Andrews zainspirował go do stworzenia postaci Indiany Jonesa, ale nie jest tajemnicą, że był nim zafascynowany. Jako dziecko, jeszcze w latach 50. obejrzał film dokumentalny poświęcony jego wyprawie do Mongolii. Oglądał jak zahipnotyzowany wyjście wielkiej karawany złożonej ze 150 wielbłądów i kompletnie do nich nie pasujących ośmiu automobilów z miasta Kałgan w północnych Chinach, a już szczególne wrażenie zrobił na nim szef tej niezwykłej eskapady - nieogolony facet z wysmaganą wiatrem, ogorzałą od słońca twarzą, w skórzanej kurtce, charakterystycznej fedorze na głowie, ze zwiniętym pejczem przy pasku i coltem .38 zatkniętym za nim.

 

Tak wyglądający Chapman Andrews pochylał się na tym filmie nie nad Arką Przymierza, nie nad złotym bożkiem z peruwiańskiej dżungli, nie nad medalionem w Nepalu, ale nad... skamieniałymi kośćmi dinozaurów. Nie był bowiem archeologiem, ale paleontologiem i jego wielka, fascynująca Spielberga wyprawa była związana z poszukiwaniem śladów dawnego życia.

 

 

PAN ERECTUS Z CHIN

Na tę wyprawę namówił go Henry Fairfield Osborn, wybitny paleontolog z Uniwersytetu Columbia. W 1905 r. zasłynął odkryciem i opisaniem "króla jaszczurów", przerażającego tyranozaura o zębach wielkości kuchennych noży i karłowatych przednich łapach o zaledwie dwóch palcach. Nadał mu nazwę Tyrannosaurus rex. Dzięki Andrewsowi miał wkrótce opisać jeszcze jednego fascynującego dinozaura - zwinnego welociraptora z zakrzywionym niczym hak pazurem na nodze. Niezwykłe, że to właśnie te dwa gatunki dinozaurów to główni bohaterowie "Parku Jurajskiego" Spielberga.

 

 

Roy%20Chapman%20Andrews%202.jpg

 

 

Osborn wiedział, że Azja i wielka przygoda fascynują Andrewsa, odkąd na statku "Albatross" dotarł do Indonezji, a potem do Chin i Korei. Po wielogodzinnych dyskusjach o tym, skąd wywodzi się życie i skąd wzięli się ludzie, zaszczepił mu pomysł wielkiej wyprawy do wnętrza Azji - przygody, jakiej nikt dotąd nie zorganizował i nie przeżył.

 

Od początku wieku zaczęły się pojawiać w Europie ciekawe znaleziska, kupione przez niemieckich badaczy na jakimś chińskim bazarze, nazywane przez Chińczyków "kośćmi smoka". Smocze szczątki były w istocie fragmentami szkieletu praczłowieka, prawdopodobnie naszego pierwszego przodka, który chodził wyprostowany. Dlatego nazwano go Homo erectus. Niemcy twierdzili, że to właśnie w Azji należy szukać początków istnienia ludzi na Ziemi. Osborn też był takiego zdania.

 

Andrews również. Zwłaszcza gdy do argumentacji Osborn i stojący za nim ludzie dołożyli pokaźne wsparcie finansowe. Kryła się za nim m.in. amerykańska firma Kodak, która właśnie wprowadzała na rynek aparaty fotograficzne i kamery dla zwykłego człowieka. Zależało jej na testach i reklamie. Andrews wziął sprzęt Kodaka i uwiecznił nim wyprawę. To ten film oraz te zdjęcia po latach oglądał Steven Spielberg.

 

 

NAJWIĘKSZY SSAK W DZIEJACH

Problem polegał na tym, że Chiny i Mongolia bardzo się po I wojnie światowej zmieniły. Żeby dokładnie opisać, co tam się działo, trzeba by kilku książek historycznych. Wystarczy powiedzieć, że naparzali się tam między sobą Japończycy, chińscy nacjonaliści, pro-japońscy Chińczycy, rosyjscy białogwardziści, mongolscy bolszewicy oraz Mongołowie wierni kapłanom i potomkom Czyngis-chana.

 

Słowem: pogranicze chińsko-mongolskie, gdy wyruszała tam wyprawa Andrewsa, było jednym z najmniej bezpiecznych miejsc na świecie. Amerykański łowca przygód nie był aż tak głupi, aby wyruszyć w sam środek toczących się tam licznych wojen bez przygotowania. Pomagał mu John Van Antwerpen MacMurray, dyplomata i konsul, znawca Chin i Dalekiego Wschodu, o rozległych kontaktach. Andrews tak bardzo go zafascynował, że MacMurray nie tylko załatwił część pieniędzy na ekspedycję, poparcie i ochronę wojsk miejscowego chińskiego gubernatora, ale sam ochoczo wziął udział w wyprawie, która wyruszyła w stronę pustyni Gobi.

 

To było rozgrzane do 40 stopni w cieniu i 100 stopni na słońcu piekło, w którego piaskach kryły się jednak prawdziwe skarby. Andrews zakładał, że znajdzie szczątki praludzi, ale pierwsze kości, jakie odkrył, należały do monstrualnego zwierzęcia zwanego Baluchitherium - bezrogiego nosorożca, największego lądowego ssaka w dziejach, znacznie większego od słonia afrykańskiego. Kolejne znalezisko go przeraziło - były nim kości gigantycznego drapieżnego ssaka, który miał szczęki większe niż tygrys, a ciało potężniejsze niż niedźwiedź grizzli. Monstrum nazwano Andrewsarchus, na cześć odkrywcy.

 

Wreszcie wyprawa dokonała epokowego odkrycia - w skałach Shabarakh Usu w Mongolii natknęła się na skamieniałe jaja. Dotąd nikt nie wiedział, jak rozmnażały się dinozaury. Andrews wykazał, że były jajorodne, jak żółwie czy jaszczurki. Obok jaj odnaleziono też kości drapieżnego dinozaura, którego nazwano oviraptor, czyli złodziej jaj. Wszystkim wydawało się, że plądrował gniazdo tuż przed śmiercią. Dopiero w latach 90. rentgenem udało się zajrzeć do środka tych jaj - okazało się, że są tam embriony... owiraptora. On nie plądrował gniazda, on wysiadywał jaja jak kura!

 

Potem nasz bohater znalazł jeszcze szczątki wspomnianego welociraptora oraz małą czaszkę, dzięki której wiemy, że pierwsze ssaki żyły już w czasach dinozaurów.

 

 

UBRAĆ INDIANĘ JAK ROYA

Wyprawa skończyła się, mając na koncie pełno przełomowych znalezisk. Andrews po odpoczynku chciał wrócić, ale sytuacja w Azji zmieniła się. Mongolia stała się drugim, po Rosji Radzieckiej, krajem komunistycznym świata. Roya Chapmana Andrewsa oskarżono o szpiegostwo i działalność kontrrewolucyjną. W Chinach też nie był bezpieczny, tu z kolei postawiono mu zarzut rabunku i wywozu bezcennych skarbów kultury. Wszystko przez to, że - by zyskać środki na kolejna wyprawę - Andrews wystawił na licytację jedno skamieniałe jajo dinozaura. To była światowa sensacja. Dowiedzieli się o tym Chińczycy i uznali, że badacz handluje jajem... smoka, uważanego za święte zwierzę.

 

Próbował jeszcze wedrzeć się do Chin, ale było to coraz bardziej ryzykowne. Jakby tego było mało, rozbił go zupełnie wielki kryzys z października 1929 r. W 1930 r. był w Azji po raz ostatni w życiu.

 

Jeśli dzisiaj ktoś zapyta Spielberga, czy protoplastą Indiany był ten awanturnik i łowca dinozaurów, pewnie zaprzeczy. Temu, że oglądane w dzieciństwie filmy z wyprawy na Gobi zainspirowały go do stworzenia "Poszukiwaczy zaginionej Arki" (a może i "Parku Jurajskiego") - pewnie też. Wszak to George Lucas napisał opowiadanie "Przygody Indiany Smitha", na którym potem oparto scenariusz. A Philip Kaufman wymyślił, aby Indiana szukał Arki Przymierza, o której opowiedział mu dentysta podczas borowania zęba. Steven Spielberg przejął jednak pomysł na film od zajętego "Gwiezdnymi wojnami" Lucasa, zmienił nazwisko bohatera na Jones i ubrał go w skórzaną kurtkę, założył na głowę fedorę, do pasa przypiął bicz i kaburę z coltem.

 

Mówiąc krótko - wystylizował go na łowcę dinozaurów Roya Chapmana Andrewsa.

 

źródło

 

 

 

 

 


  • 4





Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych