Skocz do zawartości


Zdjęcie

Duchy z piekła rodem


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

Kronikarz Przedwiecznych.

    Ten znienawidzony

  • Postów: 2247
  • Tematów: 272
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 8
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Dark_Tunnel_by_superdud3.jpg

 

Nawiedzenia "dużego kalibru", czyli uwzględniające najgorsze formy duchowej manifestacji, mogą doprowadzić ludzi na skraj rozpaczy lub obłędu. Takie historie nie tylko wywołują lęk, ale też podważają naszą wizję świata. Najbardziej przerażające w opowieściach o duchach wrogich z natury jest jednak to, że wydarzyły się one naprawdę…

 

W domu coś stuka, na strychu słychać kroki, a na tle ścian przemykają czyjeś cienie. Tak zwykle zaczynają się historie o nawiedzeniach. Wywołują one gęsią skórkę, niepokoją, ale zazwyczaj w takich przypadkach ludziom nie dzieje się krzywda. Zazwyczaj. Zdarza się bowiem, że do miejsc lub osób "przylepia się" siła nie z tego świata o szczególnie złym, wręcz demonicznym charakterze.

 

Horror Beanów

 

Dla Billa Beana publiczne opowiadanie o swoich przerażających przeżyciach z dzieciństwa jest jak odreagowywanie traumy. Do dziś jest on przekonany, że otarł się wtedy o zło w najczystszej postaci. Wszystko zaczęło się w 1970 roku, kiedy jako 4-latek wprowadził się z rodzicami i dwójką rodzeństwa do małego domu w Glen Burnie (Maryland) na przedmieściach Baltimore. Dom wyglądał przerażająco… normalnie i Beanowie nie mieli powodów, by przypuszczać, że jest z nim coś nie tak.

Bill mówi, że horror zaczął się bardzo subtelnie - od dziwnych dźwięków dochodzących z poddasza oraz pokojów. Jego ojciec starał się ustalić, skąd pochodzą hałasy, ale nie mógł znaleźć ich źródła. Wkrótce drzwi w domu zaczęły się samoczynnie otwierać, a pokój córki Beanów stał się niczym chłodnia - zawsze panował w nim nienaturalny ziąb. Bill i jego brat bali się z kolei zasypiać, słysząc nieustanne kroki niewidocznego człowieka.

 

Po kilku latach niewidzialny lokator, z którym dzielili dom stał się bardziej złośliwy: atakował domowników, rzucał przedmiotami, odkręcał krany, a nawet rzekomo zabił czworonoga Beanów. Po domu zaczął się też rozchodzić nieznośny smród. Matka Billa, Patricia, która znalazła się w centrum ataków nadprzyrodzonej siły, zaczęła wyraźnie podupadać na zdrowiu. Z kolei jego ojciec - zwyczajny ciężko pracujący mężczyzna, nie mogąc pogodzić się z obecnością ducha, zaczął "odchodzić od zmysłów" i w końcu opuścił rodzinę.

 

- Z bardzo kochającej się rodziny staliśmy się grupą ludzi pozbawionych uczuć, która żyła z dnia na dzień i starała się przetrwać - mówił Bean. - Wierzę, że to złe siły i istoty, które były w tamtym domu sprawiały, że matka chorowała. (…) Ktoś odebrał nam dzieciństwo. Nie było u nas żadnych przyjęć, spotkań. Nie odwiedzał nas żaden kolega, wszyscy bali się, że złe siły coś im zrobią.

Bean do dziś nosi w sobie traumatyczne wspomnienia tamtych wydarzeń, a szczególnie momentu, kiedy "Zły" zaatakował go w łóżku. Dodaje, że jego rodzina była zbyt biedna, by z marszu opuścić feralny dom. Uczynili to dopiero w 1980 r., zaś Bill nie mówił o swych doświadczeniach aż do 2002. Co ciekawe, ludzie, którzy zajęli budynek po Beanach nie doświadczyli w nim niczego dziwnego.

 

Zły duch z Niewieścina

 

W Polsce o nawiedzeniach mówi się rzadko, a powodów tego jest kilka. Najczęściej mieszkańcy budynków z duchami, bojąc się plotek lub najazdu ciekawskich, nie rozpowiadają o swojej gehennie. Jednym z wyjątków był przypadek państwa Matłoszów, którzy w połowie lat 80. od gospodarza nazwiskiem Siuda z Niewieścina k. Bydgoszczy zakupili gospodarstwo z domem.

Mężczyzna zmarł w fotelu w pokoju gościnnym niedługo po sfinalizowaniu transakcji. Przez następnych kilkanaście lat Matłoszowie wiedli normalne życie, ale w 1999 r. zaczęły się u nich dziać dziwne rzeczy. Nocami domownicy czuli na szyjach zaciskające się lodowate palce. Upiór-cień nie tylko ich przyduszał, ale też panoszył się po gospodarstwie, nawet za dnia.

 

- To jest jakby cień człowieka, ale bez głowy - mówił o nim Tadeusz Matłosz - właściciel nawiedzonego domu, któremu duch pokazał nie raz, że nie toleruje go na swym terenie. - Kiedyś jak go zobaczyłem za dnia, to taka mnie złość wzięła, że sięgnąłem do szafy po pistolet-straszak i strzeliłem. Ślepakami w ducha: raz, drugi, trzeci. Poszedł sobie, ale szybko mi się zrewanżował. Kilka godzin później położyłem się spać. Nagle, w środku nocy, coś mnie budzi. Czuję przy skroni coś zimnego i ciężkiego, jakby mi kto lufę pistoletu do głowy przystawił! - powiedział Wojciechowi Chudzińskiemu, współautorowi zbioru reportaży "Niewyjaśnione zjawiska w Polsce".

Kimkolwiek był, duch zniknął w 2001 r. po wizycie świeckiej egzorcystki z Łodzi. Inni, łącznie z księdzem, nie dawali mu rady. Co ciekawe, niemal identyczna historia rozegrała się we wsi Topolinek (również kujawsko-pomorskie), gdzie państwo Tomzowie byli atakowani przez ducha dawnego gospodarza domu, który nabyli.

Snedekerowie i obsesja śmierci

 

Ta historia stała się podstawą głośnej książki oraz horroru klasy "B" i zgodnie z tym, co twierdzili jej bohaterowie, wydarzyła się naprawdę. Wszystko, jak w większości tego typu spraw, zaczęło się dość niewinnie. W 1986 r. państwo Snedeker wraz z szóstką dzieci wprowadzili się na parter rezydencji Hallahan House w Southington (Connecticut). Przeprowadzka była konsekwencją choroby ich syna, Philipa, który, cierpiąc na ziarnicę złośliwą, przechodził kurację w szpitalu dla dzieci w nieodległym Hartford.

Pewnego dnia nastolatek zaczął opowiadać, że widzi duchy. Bliscy początkowo nie negowali tego otwarcie, nie chcąc pogarszać jego stanu psychicznego i zdając sobie sprawę, że chłopiec może cierpieć na halucynacje wywołane lekami onkologicznymi. Problem jednak pogłębiał się i wkrótce niewidoczni mieszkańcy domu zaczęli "opętywać" Philipa. Okazało się ponadto, że Hallahan House był wcześniej domem pogrzebowym, a w piwnicach znajdowały się jeszcze elementy dawnego wyposażenia.

 

Młodego Snedekera owładnęła obsesja śmierci i zabijania. Powiedział, że zawarł "układ" z niewidocznymi siłami, które mieszkały w domu. Jego rysunki i notatki wypełniały drastyczne treści. Philip ubierał się na czarno, interesował się bronią i zrobił się bardzo agresywny. Carmen - jego matka, nie wiedząc, co robić, zwróciła się o poradę do lekarzy, którzy uznali, że u chłopaka rozwija się schizofrenia i jakiś czas później został on umieszczony w specjalnym zakładzie.

Snedekerowie przekonali się jednak, że duchy nie były wymysłem. W domu rzeczywiście słychać było szepty i hałas przypominający brzęk łańcuchów, nocami czyjeś ręce dotykały śpiących, a niewidzialna siła napastowała Carmen.

Bardziej przyziemna wersja mówiła jednak, że rodzina nieco "podrasowała" swą opowieść, by na niej zarobić.

 

Dziecko - magnes na duchy

 

Historia Wyricków, podobnie jak opowieść Beana i Snedekerów, zyskała spory rozgłos m.in. dzięki serialowi dokumentalnemu "A Haunting" produkcji Discovery Channel (w Polsce wyemitowanego jako "Duchy"). W ich przypadku było jednak inaczej i to nie dom, w którym mieszkali ściągał duchy, tylko lgnęły one do ich starszej córki, Heidi.

 

W 1989 r. rodzina przeprowadziła się do Ellerslie (Georgia). Wkrótce Heidi zaczęła opowiadać rodzicom, że podczas zabaw w ogrodzie odwiedza ją starszy pan zwany "Gordy", który prowadzi z nią długie konwersacje. Wyrickowie początkowo bali się, że to jakiś dewiant, ale nie zaobserwowali, by ktoś kręcił się koło ich domu i uznali, że to "zmyślony przyjaciel" córki. Ich zaskoczenie było jednak ogromne, kiedy niebawem okazało się, że James S. Gordy istniał naprawdę, mieszkał niedaleko i zmarł w 1974 r. Heidi oczywiście nie mogła mieć o tym pojęcia.

 

Starszy pan nie był jedyną postacią, którą spotykała dziewczynka. Drugą był mroczniejszy "Lon" (zidentyfikowany jako Lon Batchelor) - zmarły w 1957 r. na raka mężczyzna, mieszkaniec okolicy, który, zgodnie z relacją Heidi, po raz pierwszy pojawił się przed jej domem, tłukąc w drzwi zakrwawioną ręką (ramię stracił w wypadku). Jego aktywności towarzyszyły dziwne wydarzenia, w tym samoczynne poruszanie się przedmiotów i ataki na domowników.

Sprawy przybrały gorszy obrót w 1994 r., kiedy do Heidi przylgnął jeszcze złośliwszy duch. Na jego widok dziewczynka reagowała paniką, mimo że nie bała się poprzednich zjaw. Mroczny cień dopuszczał się ataków na nią, zostawiając na jej twarzy głębokie ślady po pazurach. Sprawą zajął się wkrótce znany parapsycholog, William G. Roll.

Co ciekawe, Heidi dziś ma się dobrze i nadal widuje duchy. Nauczyła się nawet, jak odróżniać te dobre od złych: "Kiedy czuję zło, to dosłownie robi mi się niedobrze" - mówi.

 

"Pan Nikt" z Pontefract

 

Ta historia należy do najbardziej dramatycznych nawiedzeń w Wielkiej Brytanii. Zaczęła się dość nietypowo, nie od przeprowadzki, ale sprowadzenia ducha do domu (!) przez syna państwa Pritchardów z Pontefract. Pewnego dnia w 1966 r., kiedy jego rodzice i siostra na krótko wyjechali, a chłopiec pozostawał pod opieką babki, wrócił on do domu, a za nim przypętał się dziwny "chłód", który wypełnił pomieszczenia mimo ciepłej pogody. Niebawem z sufitu zaczął opadać dziwny proszek, a na podłodze pojawiły się kałuże wody. Wezwani na miejsce hydraulicy nie znaleźli usterki, a wieczorem duch po raz pierwszy dał o sobie znać, samoczynnie poruszając przedmiotami i zmuszając babkę z wnukiem do ucieczki z domu.

 

Powrót państwa Pritchard i ich córki rozzłościł upiora jeszcze bardziej. Przedmioty w domu zaczęły poruszać się same z siebie, słychać było dudnienie w ściany. "Fred" lub "Pan Nikt", jak potem nazwano ducha, dopuszczał się też bardziej wymyślnych psikusów, z których wiele obserwowali postronni świadkowie: rozbijał jajka, mieszał zawartość kuchennych torebek czy chował klucze. Ale miał też mroczniejsze oblicze. Z nieznanych przyczyn upodobał sobie molestowanie córki Pritchardów, Diany, którą wyrzucał z łóżka, a raz na oczach rodziców wyciągnął ją z salonu za sweter i próbował wwlec na górę po schodach.

 

Ostatnią fazę nawiedzenia przez Freda charakteryzowały ślady i materializacje. Znany pisarz i parapsycholog, Colin Wilson, tak opisywał to, co raz znalazła na podłodze pani domu: "Uświadomiła sobie, że dywan w holu jest cały przesiąknięty wodą. Gdy przyjrzała się dokładniej, zauważyła, że są na nim ślady stóp. Bardzo duże ślady".

Z kolei kiedy duch pokazał się w widocznej formie, wyglądał jak wysoki mnich w ciemnej szacie.

Co najciekawsze, Pan Nikt opuścił dom Pritchardów równie niespodziewanie, jak się pojawił. Po prostu pewnego dnia sobie poszedł, a życie rodziny wróciło do normy.

 

http://strefatajemni...la-rodem/ff7ybr


  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych