Na takich kursach obiecują cuda, a tak naprawdę większość tego, co musisz wiedzieć znajdziesz w krótkich poradnikach w internecie. Najpierw każe się wielokrotnie ćwiczyć normalne czytanie, a potem dochodzi do tego wymuszanie przyśpieszonego tempa czytania i stosowanie paru drobnych technik np. czytanie selektywne, ze wskaźnikiem i rozszerzanie pola widzenia peryferyjnego. To ostatnie akurat nie pomaga, co zostało udowodnione eksperymentalnie. A z tą prędkością czytania, to też nie jest tak optymistycznie. Istnieje fizyczna granica, która nie pozwala czytać szybciej niż około 400 wyrazów na minutę. Wszystko powyżej opiera się na pomijaniu tekstu i domyślaniu się tego, czego się nie zobaczyło. Nazywa się antycypacją i może prowadzić do zapamiętania czegoś, czego nie było (syndrom fałszywej pamięci).
Stosowanie takich technik jest problematyczne z powodu przeładowania pamięci roboczej. Prowadzi to do prawie natychmiastowego zapomnienia przeczytanej treści, ponieważ pamięć krótkotrwała szybko się opróżnia i zapełnia nowymi informacjami. Pewną rolę może tu odgrywać także hamowanie retroaktywne, w którym wcześniej wyuczony materiał jest zapominany z powodu nauki nowego. A przecież dowiedzenie się czegoś jest głównym powodem, dla którego ludzie chcą czytać szybciej. Możliwe, że to właśnie z powodu małej ilości pozyskanej wiedzy szybkość czytania mierzy się za pomocą testów z gotowymi odpowiedziami typu "abc". Nawet jeśli mózg nie da rady wykorzystać umiejętności świetnego rozpoznawania (priming), która góruje nad umiejętnością odtwarzania z pamięci bez podpowiedzi, to zawsze można zgadnąć właściwą odpowiedź. Pisałem kiedyś o tym artykuł, w którym wyjaśniłem szerzej, na czym to wszystko polega.
W zasadzie nie opłaca się chodzić na takie kursy. Lepiej poćwiczyć w domu.