Kilka lat temu w moim domu wydarzyła się dziwna sytuacja. Miałam kilkanaście lat, rodziców nie było w domu więc zaprosiłam koleżanki na noc. Nie robiłyśmy nic szczególnego, oglądałyśmy jakiś film, a koło północy poszłyśmy się przejść na spacer. Rano, gdy dziewczyny rozeszły się już do swoich domów zauważyłam coś dziwnego u mnie w pokoju, coś czego wcześniej nie było - mianowicie plamę z atramentu na suficie. Nawet jeśli ktoś, w momencie bliżej przeze mnie nieznanym, "wylał atrament na sufit" to nie rozumiem jakim cudem atrament utrzymał się tam w idealnym kształcie i nie spłynął na dół. Pokój już został przemalowany, plamy nie ma, lecz do tej pory nie daje mi spokoju fakt skąd i jak on się tam wziął. Kilka dni po tym wydarzeniu ćma w moim pokoju robiła za Pudziana i przytrzaśnięta słownikiem jakiś czas później leżała pół metra od słownika choć jestem pewna, że ani ja ani nikt inny (bo w pokoju byłam cały czas tylko ja) słownika z niej nie podnosił.
Te dwie sytuacje były najdziwniejszymi w moim życiu i do tej pory nie mogę znaleźć ich logicznego wyjaśnienia...