Setki marokańskich kobiet, często w podeszłym wieku, dźwiga codziennie przez przejście graniczne, dzielące enklawy hiszpańskie od reszty Afryki, pakunki wielkości pralki. "Kobiety-muły" nie umieją zazwyczaj czytać ani pisać, zapytane o nazwiska, wyciągają tylko swoje paszporty. Większości nie uda się zarobić więcej niż 15 do 20 euro tygodniowo - podaje "New York Times".
Każdego roku do portu w Melilli wpływają towary warte ok. 300 mln euro, większość z nich eksportowana jest następnie do Maroka lub w głąb kontynentu. "Kobiety-muły" noszą je na własnych plecach przez granicę, aby marokańscy przedsiębiorcy mogli uniknąć podatków przywozowych. Każdy pakunek przenoszony ręcznie jest bowiem uważany za bagaż, nie trzeba więc płacić od niego cła.
"Kobiety-muły" znajdują się wśród szczęśliwców, którzy mieszkają w regionie bezpośrednio otaczającym enklawy. One nie potrzebują wizy, aby przekraczać granicę. W ciągu ostatnich dwóch dekad, ten skromny przywilej okazał się dla nich jedynym ratunkiem przed ubóstwem. Zarabiają w ten sposób trzy do 10 euro za podróż.
Hiszpańscy urzędnicy mówią, że niewiele mogą zrobić z tym, co dzieje się na granicy, nawet jeśli odbywa się to na hiszpańskiej ziemi. Problemem jest fakt, że kobiety te mogą przechodzić przez granice z "bagażami" legalnie. Jedynie, co można zrobić, to wyeliminować te praktyki, ale to mogłoby pozostawić je bez środków do życia.
(onet.pl )