Ja też miałam bardzo dziwny epizod ze swoją kotką. Miała wtedy już kilka lat. Miałam ją od małego.
Mieszkaliśmy przez te lata w mieszkaniu w centrum Warszawy na 4 piętrze z widokiem na dziedziniec, nie na ulicę. Kotka nigdy nie była wypuszczana z domu (nie było takiej możliwości w Centrum Warszawy). Miała jednak okazję zaznać wolności braliśmy ją na Mazury na wakacje, tam chodziła wolno, polowała sobie na ptaki, żabki.. (bez powodzenia oczywiście,tak dla zabawy) i zawsze wracała na noc do domu.
Na co dzień jednak całym jej światem było mieszkanie i obserwowanie świata przez okna, a w ciepłe dni wychodzenie na balkon, parapet. Była kotką zwariowaną, skorą do zabawy, bardzo energiczną. Atakowała nas zawsze dla zabawy, nikogo się nie bała. Nie straszne jej były dźwieki miasta, karetek, wozów strażackich, petard...
Któregoś dnia wróciłam do domu i nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Pierwszy raz nie wyszła do mnie, aby mnie przywitać. Szukałam jej wszędzie, mieszkanie nie było duże. W końcu po dłuższym czasie się poddałam. Nie miałam żadnego pomysłu, gdzie ona może być. Nie miała przecież możliwości opuścić mieszkania, była zima i okna były zamknięte. Kiedy tak siedziałam i zastanawiałam się przerażona co się stało usłyszałam takie jakby stękanie, charchanie, mruczenie... taki dziwny dźwięk, który wydaje ranne i konające zwierze.. poszłam za tym głosem i znalazłam ją za pralką w zabudowie w kuchni. W to miejsce wchodziła jak była bardzo mała i bala się nas jeszcze ale potem po prostu przestała tam włazić. Można było się tam dostać wchodząc jakby pod zlewem za szafkę a potem za meblami aż do pralki była taka mała wnęka po starych "lodówkach" (niektórzy pewnie wiedzą o co chodzi). Kotka była potwornie przerażona. Jedno oko miała wybite. Nie dała mi się w żaden sposób dotknąć, drapała mnie niemiłosiernie aż do krwi. Było w niej tak ogromne przerażenie i agresja (pierwszy raz), że potrzebowałam pomocy, aby ją złapać.
Weterynarz dał jej leki przeciwbólowe i przeciwzapalne i stwierdził, że kot wygląda jakby samochód go potrącił, że wyczuwa pęknięcie czaszki, obrażenia wewnętrzne, obrażenia przedniej łapy i głęboki szok. Źrenice jej były tak wielkie, że oczy sprawiały wrażenie całkowicie czarnych. Nieustannie wydawała z siebie ten przerażający koci dźwięk potwornej wściekości (ktoś kto ma kota to pewnie słyszał to nie raz).
To wszystko nie wydaje się jednak tak dziwne jak to, że kotka od tamtej pory bardzo długo dochodziła do siebie.. bo prawie rok. Bała się potwornie jednego z okien. Nie było żadnej możliwości posadzić jej już nigdy na parapecie jednego z okien. Omijała tę stronę pokoju szerokim łukiem. Nigdy później już nie była normalna. Po jakimś czasie zmieniłam miejsce zamieszkania i kotka przy byle sposobności uciekła. uciekała jak najdalej tak jakby tylko czekała a moment jak może to zrobić i nigdy już nie wróciła.
Pewnie wytłumaczenie jest proste, może coś ją bardzo przestraszyło np. ptak uderzający w okno i w szoku spadła z parapetu i cała się połamała i tak wszyscy znajomi mi tłumaczą. Przecież to takie proste... Tyle tylko, że ja po prostu znałam swojego kota od jej urodzenia niemal... więc jakoś to mi nie pasuje.
Czy to możłiwe, aby kot po prostu oszalał i sam się okaleczył? Co mogło przerazić zwierze na 5 piętrze w zamkniętym mieszkaniu,że doprowadziło do takich obrażeń? Czy kot mógł zwariować na zamkniętej przestrzeni bez możliwości wyjścia? Wcześniej nigdy przecież nie domagała się wychodzenia.. nawet jak były otwarte drzwi na klatkę to wychodziła na metr i wracała. Wcześniej nie przejawiała żadnych objawów apatii. Wprost przeciwnie. Do dzisiaj nie rozumiem co się mogło wtedy stać.
Użytkownik Claire edytował ten post 09.02.2015 - 22:01