Witam, czytam to forum już ponad 2 lata i postanowiłem przedstawić dosyć ciekawą historię, która spotkała moją babcie w 2010 roku.
A więc do rzeczy, zdarzenie miało miejsce niedzielnym porankiem 2010 roku. Moja babcia - zapalona grzybiarka postanowiła pójść na grzyby do pobliskiego lasu. Nic nadzwyczajnego, robiła to pewnie tysięczny raz aby dorobić do emerytury. Las zna praktycznie na pamięć (biorąc pod uwagę fakt, że mieszka w tej okolicy praktycznie od urodzenia). Na wstępie również poinformuję, że babcia mimo 73 lat bardzo dobrze się trzyma fizycznie jak i psychicznie, ciężko pracuje każdego dnia od samego rana do późnych godzin wieczornych.
Ta wizyta w poszukiwaniu grzybów w pobliskim lesie jednak była wyjątkowa. Babcia tak jak zwykle z koszykiem chodziła po lesie, to tu to tam schylając się po grzyby. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że miejsce, w którym jest jest tak jakby dla niej nowe, wcześniej nie była w tym miejscu (a tj. wspominałem znała las na pamięć, i to dosłownie na pamięć). Wystraszona błądziła po lesie (długi okres czasu, mówiła, że około godziny) aż wreszcie wróciła do miejsca, które kojarzyła. Z opowieści wiem, że była zaskoczona tym, że w miejscu gdzie jest praktycznie co 2-3 dni od urodzenia zgubiła się, kompletnie nie wiedziała gdzie się kierować a miejsce po prostu wydawało się jej obce. Gdy już wróciła na znajome szlaki kontynuowała zbieranie grzybów, spotkała sąsiadkę, która po krótkiej pogawędce poinformowała babcie, że dosłownie jakieś 20 minut temu kompletnie zgubiła się w lesie i nie mogła znaleźć drogi powrotnej (również mieszkała tu od urodzenia). Babcia nie informowała jej, że też dziwnym trafem kompletnie zgubiła drogę, zachowała to dla siebie choć na pewno było to dla niej dziwne. Koleżanki poszły w swoje strony. Nagle moja babcia dostrzegła mężczyznę również z koszykiem, jakieś 100-150 m od niej. Co dziwne, mężczyzna podszedł do mojej babci, zaczął mówić jaki to piękny dzień, ile to on dziś nazbierał itd. Po czym zadał pytanie, a rydzów to pani ma trochę? Babcia mówi, że nie. Tajemniczy mężczyzna odpowiedział: 'to możemy się kawałek przejść, tu obok w lasku jest ich dużo, pokaże pani'. Babcia poszła wraz z mężczyzną (bardzo wysoki, elegancko ubrany, rozmowny) jakieś 300-400 m do małego lasku obok gdzie faktycznie mężczyzna pokazał jej miejsca gdzie było dużo grzybów tego gatunku. Babcia nazbierała od groma rydzów a mężczyzna odszedł (nawet nie zorientowała się kiedy, spojrzała i już go nie było). Postanowiła wrócić do domu, gdy wracała dostrzegła, że na dróżce prowadzącej do przyległego lasu są ślady jej butów a obok nich .... ślady kopyt, 2 kopyt na całej długości drogi, którą przebyła z mężczyzną, żadnych innych śladów (urwały się dopiero przy miejscu gdzie spotkała mężczyznę). Wystraszona wracała do domu znaną drogą, na której to znalazła kapelusz (tajemniczy mężczyzna miał go na sobie) wypchany aż po brzegi grzybami, nic więcej. Jego natomiast nie było, ani w pobliżu, ani gdzieś dalej, zostawił tylko ten 'prezent'.
Babcia po powrocie z grzybobrania opowiedziała to wszystko córce, która tak jak ona była przerażona. Nic dziwnego, ja też pewnie bym wracał z lasu biegiem. Babcia pytała również sąsiadki o dziwnego mężczyznę, ta również spotkała go tego samego dnia jednak ona nie była zainteresowana jego sprawdzonym miejscem grzybów. Nie zauważyła także nic dziwnego w jego zachowaniu (wysoki, elegancki mężczyzna, w wieku ok 50-55 lat) pytał mnie czy wiem gdzie rosną rydze i czy nie chce aby mi pokazał.