Witam,
Jestem tu nowa, ale chciałabym się z Wami czymś podzielić.
Odkąd pamiętam, zawsze przytrafiały mi się jakieś dziwne sytuacje. W dzieciństwie było ich niewiele, w porównaniu z czasami obecnymi. Ale do dziś pamiętam zdarzenie, kiedy leżałam na kanapie (to była sobota albo niedziela, bo czekałam na obiad, który właśnie kończyła moja mama) i tak jakby "zapatrzyłam się na lampkę przykręconą nad moim biurkiem - miała ona włącznik OI, jeśli kojarzycie o co mi chodzi. I tak patrzę (nie mam pojęcia czemu aż tak się "zawiesiłam" wtedy) i patrzę..i nagle na moich oczach pstryknął ten włącznik i lampka się włączyła. Mogłam mieć wówczas koło 11-12 lat, ale do dzisiaj pamiętam to przerażenie i bieg do mamy do kuchni - pobiłam wszelkie rekordy prędkości.
Kolejne to już takie drobniejsze wydarzenia, aż do czasu kiedy mi centralnie odwaliło i postanowiłam kupić sobie tarota i zaczęłam go stawiać (koleżanka miała i mnie bardzo zafascynował). Wtedy zaczęły się już ciekawsze wydarzenia. Pierwsze właśnie u tej koleżanki w pokoju. Zostałam u niej na noc. Pogadałyśmy sobie tak do północy i postanowiłyśmy pójść spać. Koleżanka na swoim jednoosobowym łóżku, a ja na prowizorce zrobionej z poduszek fotelowych. Ze względu na "ciekawość" konstrukcji, nie mogłam się ułożyć - poduszki mi się co chwile rozjeżdżały pod plecami i pupą. Kiedy w końcu umęczona zaczęłam powoli "odpływać" (ale jeszcze nie spałam, to taki stan odprężenia), nagle coś/ktoś dotknął mojego gołego ramienia takim lodowatym dotykiem. I to nie było muśnięcie, tylko złapanie za ramię, bardzo mocne i wyraźne. Tak się wystraszyłam (dobrze, że nie wrzasnęłam i nie obudziłam rodziców koleżanki), że się zerwałam i bez słowa wskoczyłam do koleżanki do łóżka. Nie byłam w stanie wydusić słowa, tylko się trzęsłam jak osika. Na jej pytania, powtarzałam tylko, że ją błagam, nie chcę tam spać, tylko muszę z nią i powiedziałam, co się stało. Ona nic się na to nie odezwała, tylko się zgodziła i tak do rana spałyśmy na tym wąskim łóżku:)) ciężka noc, nie ukrywam, ale było mi raźniej. Rano natomiast dowiedziałam się (o czym nie miałam pojęcia), że jej chora na raka starsza siostra umarła w TYM pokoju jakieś 2-3 lata wcześniej i często ona ją tam czuje.
Podobne nieciekawe, sytuacje - ale już bez dotykania - miałam w każdym mieszkaniu, w którym mieszkałam jako studentka. Jakby coś za mną "chodziło". Najwięcej w starej kamienicy, gdzie mieszkałam z chłopakiem - to było jego mieszkanie (po dziadkach, nota bene - jego dziadek (albo babcia, bo już nie pamiętam) umarł w tym pokoju, gdzie my spaliśmy. Pozostałe były wynajmowane studentom. Studenci wymieniali się średnio co pół roku i każde opowiadało nam o dziwnych sytuacjach w pokojach lub kuchni. Np. tłuczenie się garnkami..raz o 1 w nocy coś hałasowało w kuchni pokrywkami, jakby ktoś gotował. Ja i mój chłopak myśleliśmy, że to lokatorzy. A oni z rana do nas z pretensją (para), czemu tak hałasowaliśmy o tak późnej porze. Mieli nawet wtedy wstać do nas, ale szybko to ucichło (chwilę trwało), więc sobie darowali. Dodatkowo jak ucichło, zgasiło się też światło, jakby ktoś wyszedł. Nie wiedzieliśmy co o tym myśleć. A że sytuacji było troszkę, nasza para (kolejna) się wyniosła w ciągu miesiąca (w środku roku akademickiego). Takich wymian lokatorów było sporo i zawsze wychodziły tego typu sytuacje. Mieszanie łyżeczką w szklance stojącej w naszym pokoju za szafą (to był duży pokój podzielony na dwie części regałem), bardzo głośne i wyraźne - my obydwoje w łóżku, przerażeni, jak się skończyło włączyliśmy TV (po tym zdarzeniu zasypialiśmy już przy włączonym TV ustawionym na wyłączenie po 2h). Uprzedzę pytania - ja jestem cykor i mój partner z tego okresu - także był cykorem, żadne nie odważyło się sprawdzać kto miesza. Nikt nie wszedł, bo byliśmy wtedy sami w mieszkaniu.
W obecnym mieszkaniu (już z moją rodziną) podobnie. To nowy blok, ale co się dowiedzieliśmy na początku kupna - pod naszym mieszkaniem wykopali jakieś grobowce z jakiegoś wieku..11 albo 12, nie pamiętam. Cudnie... i tu podobnie, ale na szczęście w mniejszym natężeniu. Zresztą, w tamtym mieszkaniu była taka jakby gęsta, nieprzyjemna atmosfera strachu. W obecnym czuje się COŚ, ale jakby tom ująć, nie czuję, że to coś jest złe. Już wszyscy też się przyzwyczaili, nawet mój niewierzący w takie rzeczy mąż, raz jak był sam w domu a 4 razy pod rząd włączał mu się sam TV, on go wyłączał, a on znowu pstryk, to nie wytrzymał i podobno strofował "to coś", żeby sobie ja nie robiło. Najczęściej widuję COŚ w przedpokoju, kątem oka, więc nie zwracam na to zbytnio uwagi. Jakąś taką postać, może z 165-170 cm, jasną, tyle widzę..oprócz standardowym odgłosów, które zawsze można jakoś wytłumaczyć często włączają się same TV lub laptop, albo wyłączają, ciągle coś samo spada, ale to już norma. Najciekawsze miałam dwa zdarzenia w środkowym pokoju jak spałam. Raz jak się obudziłam rano, koło 5 może, bo już jasno było, patrzę, a tu stoi w kącie pokoju (małego, więc widać dobrze) jakaś dziewczynka, może tak miała 10-12 lat, z blond długimi włosami rozpuszczonymi po bokach i w długiej, jasnej jakby koszuli nocnej, takiej płóciennej i patrzy na mnie. Ja siedzę rozbudzona i patrzę, a ona dalej stoi. Tak się wystraszyłam, że się zerwałam z łóżka (chciałam wybiec z pokoju) i wtedy zniknęła. Niezłe omamy senne. Drugi podobno, z 2 lata później (niedawno), tym razem o 3 w nocy. Budzę się z jakimś niepokojem (wręcz mnie zerwało), opieram się na łokciu, a tu NADE MNĄ stoi dziewczyna, taka może z 20 lat albo więcej (miałam lampkę w pokoju nocną zaświeconą, ale taką słabą, bo to taka do kontaktu - mam małe dziecko i z nim śpię). Włosy zaczesane do tyłu, coś a'la kok Ania z Zielonego Wzgórza, jakaś ciemna sukienka do podłogi i pamiętam te oczy..niby ciemno było, ale stała i intensywnie się wpatrywała, takie duże oczy miała, ale nie widziałam dokładnie źrenic, dziur też na pewno nie miała zamiast oczu. Jakieś musiała mieć, ale słabo widoczne. Stała na odległość ramienia (nie całej ręki) bardzo blisko, nachylona i tak się wpatrywała. Ja też tak patrzę, dopóki do mnie nie dotarło co widzę. Jak się zerwałam, to prawie w szafkę bym wpadła. Zaświeciłam światło i oczywiście mojego ZWIDU już nie było.
Trochę długi ten "elaborat", ale to i tak 1/10 wszystkich sytuacji. Powiem jeszcze tylko, że tarot spaliłam lata temu, jeszcze za czasów kamienicy, bo moją mamę w innym mieście zaczepiła cyganka i ni z gruszki ni z pietruszki powiedziała, że córka powinna się pozbyć tarota. Mama do dzisiaj mi wypomina moją głupotę i bezmyślność w tego typu sprawach, bo bardzo się wówczas wystraszyła - bo jakim cudem ta cyganka takie rzeczy jej powiedziała? Tylko to powiedziała i poszła dalej.
I co wy o tym myślicie, tylko na poważnie? Uprzedzam, nic nie biorę, nie zażywam, chorób psychicznych nie posiadam i staram się raczej racjonalnie podchodzić do tego typu zdarzeń (inaczej bym pewnie musiała zacząć coś brać).
Pozdrawiam,
Maggi