Co do liczby rzeczywistości - powiedzmy, że logicznie jest zakładać, że jest ona jedna albo też jest ich nieskończenie wiele (bo gdzie jest w innym razie czynnik, który miałby ograniczać ich liczbę?). Jeśli jest ich nieskończenie wiele to znów dwa wyjścia - albo wszystkie są takie same albo każda inna i począwszy od pierwszej reakcji fizycznej/chemicznej każda przebiega swoim torem tworząc niczym nieograniczoną liczbę kombinacji. Począwszy od takich, które mają tylko jeden punkt wspólny u startu, aż po takie, które się (na ten moment) tylko jednym punktem różnią. Co świadczyłoby o tym, że ich liczba (coś jak wszechświat) nie dość, że jest nieskończona, to jeszcze się nieustannie rozszerza. Coś jak założyć, że dla każdej komórki naszego ciała powstają w każdym momencie dwa stany - w jednym rozwija się w niej rak, w drugim nie i każdy z tych stanów jest punktem wyjścia dla zupełnie innej historii. I tak dla każdego człowieka, zwierzęcia itd. z każdym możliwym procesem od początku do końca istnienia świata (podobnie z reakcjami materii nieożywionej). Mam nadzieję, że kumacie o co mi chodzi. Oczywiście to wszystko przy założeniu, że rzeczywistości te mają tak samo materialny charakter jak nasza. Skoro ich liczba byłaby więc tak nieskończona, matematycznym szaleństwem byłoby sądzić, że przemieszczamy się akurat pomiędzy rzeczywistościami tak sobie podobnymi (musiałoby istnieć między nimi coś na kształt korytarzy/tuneli albo musiałyby one w jakimś sensie na siebie zachodzić - a na to mocnych dowodów nie ma).
Wrócmy jednak do podpunktu pierwszego - nieskończona liczba rzeczywistości identycznych. W jakimś sensie możemy tu mówić więc o jednej i tej samej rzeczywistości skopiowanej nieskończoną ilość razy. Jeśli jest gdzieś tu miejsce na deja vu to w przesunięciach czasowych tych rzeczywistości względem siebie. I tu jednak jest słaby punkt - bo jeżeli jedna z rzeczywistości się przesunęła, to musiałaby potem wyrównać (nie żyjemy przecież w poczuciu permanentnego deja vu). Zaginając czas przestałaby jednak być identyczna względem rzeczywistości naszej, która stanowi punkt odniesienia. No i podobnie jak w pierwszym przypadku - jak wytłumaczyć fakt, że "łączymy się" akurat z tą rzeczywistością, w której jest w tym momencie error. Zauważmy zresztą, że takie przesunięcie rzeczywistości względem siebie połączone z ich połączeniem ze sobą pozwoliłoby nam odczytać tę przyszłość na kilkanaście sekund do przodu. A to by już było jasnowidzenie, a nie deja vu. W trakcie deja vu (a zdarza mi się ono nieraz, trwając i po kilkanaście sekund) nie jestem przecież w stanie powiedzieć co się stanie, a jedynie, że "już to gdzieś widziałem", ale to dopiero po momencie, gdy się to wydarzyło. Być może umysł jest w stanie wykonywać takie kilkunastosekundowe eskapady w czasie, ale nawet jeśli, to niekoniecznie musi być to powiązane z teorią wielu rzeczywistości, tak jak ją rozumiemy na tę chwilę. Tak mi się w każdym razie wydaje.
Znając "potęgę" umysłu, który jest w stanie kreaować alternatywne, skomplikowane, ale trzymające się kupy światy mitomanom, schizofrenikom, czy nawet każdemu z nas w trakcie snu, skłaniałbym się więc osobiście raczej ku interpretacjom z pogranicza psychologii, psychiatrii i neurologii. Argumenty z Newseeka o korelacji tej "przypadłości" z dojrzewaniem czy schizofrenią potwierdzają to zresztą. Do takiego rozwiązania skłania mnie zresztą i osobiste doświadczenie - nigdy nie zdarza mi się mieć deja vu, gdy jestem sam. Zawsze dotyczy ono sytuacji, gdy jestem w relacji z innymi ludźmi (i na ogół od razu dzielę się z nimi swoim odczuciem), co też świadczyłoby o tym, że jakiś schemat w mózgu przypisany do tego rodzaju sytuacji akurat w tym momencie niedomaga.