Skocz do zawartości


Zdjęcie

Tragedia K-278 Komsomolec


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
6 odpowiedzi w tym temacie

#1

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Komsomolec w bardaku zatopiony

 

 

Ma­ry­na­rze nie umie­li roz­ło­żyć tratw i umie­ra­li w lo­do­wa­tej wo­dzie. Do­wód­cy bali się nadać sy­gnał SOS. 25 lat temu Morze Nor­we­skie po­chło­nę­ło su­per­ o­kręt pod­wod­ny, który ra­dziec­cy ad­mi­ra­łowie uwa­ża­li za nie­za­ta­pial­ny.

941ecec44e330565e021ee2a8a90b349.jpg
K-278 Komsomolec Foto: AFP
 

Nazwa okrę­tu była wy­mow­na. "Kom­so­mo­lec" – to był czło­nek czer­wo­nej mło­dzie­żów­ki w Związ­ku Ra­dziec­kim, Kom­so­mo­łu wła­śnie. Naj­młod­szy z fi­la­rów ko­mu­ni­stycz­ne­go pań­stwa, jego przy­szłość.

Kom­so­mo­lec-okręt miał być przy­szło­ścią ra­dziec­kiej floty i pro­jek­tem praw­dzi­wie re­wo­lu­cyj­nym dla roz­wo­ju okrę­tów pod­wod­nych. Nie tylko w ZSRR. Ame­ry­ka­nie cze­goś ta­kie­go w swoim ar­se­na­le nie mieli.

 

Duma z ty­ta­nu

Po­dwój­ny ka­dłub Kom­so­mol­ca był zbu­do­wa­ny nie ze stali, lecz ze stopu ty­ta­nu – kil­ka­krot­nie niż stal droż­sze­go, ale jed­no­cze­śnie lżej­sze­go i bar­dziej wy­trzy­ma­łe­go.

Okręt mógł się dzię­ki temu bez­piecz­nie za­nu­rzyć na osza­ła­mia­ją­cą głę­bo­kość ty­sią­ca me­trów (innym jed­nost­kom gro­zi­ło­by to zgnie­ce­niem ka­dłu­ba). Pły­wał pod wodą z pręd­ko­ścią 30 wę­złów. Mógł strze­lać za­rów­no tor­pe­da­mi z gło­wi­cą ją­dro­wą, jak i tzw. ra­kie­to­tor­pe­da­mi – taki po­cisk po wy­strze­le­niu wzla­ty­wał nad po­wierzch­nię wody, a potem tuż przed celem za­nu­rzał się znowu.

Już w fazie taj­ne­go pro­jek­tu, nad któ­rym pra­co­wa­ło w Le­nin­gra­dzie ponad ty­siąc osób, jed­nost­ka stała się dumą ra­dziec­kiej tech­ni­ki i sił zbroj­nych. Okręt wo­do­wa­no oczy­wi­ście pod sym­bo­licz­ną datą: 9 maja 1983 r., czyli w Dzień Zwy­cię­stwa Nad Fa­szy­zmem. To była jedna z naj­waż­niej­szych rocz­nic w ZSRR. Ad­mi­ra­li­cja od­trą­bi­ła przy tej oka­zji, że Kom­so­mol­ca nie spo­sób za­to­pić.

Okręt ofi­cjal­nie wszedł do służ­by we Flo­cie Pół­noc­nej w roku 1984. Jego por­tem ma­cie­rzy­stym była Za­pad­na­ja Lica na Pół­wy­spie Kol­skim – jedna z naj­więk­szych baz ra­dziec­kich nu­kle­ar­nych okrę­tów pod­wod­nych w cza­sie zim­nej wojny. Za­ło­ga li­czy­ła 50-60 osób, czyli nie­wie­le jak na ów­cze­sne stan­dar­dy: okręt był wy­so­ce zauto­ma­ty­zo­wa­ny. Choć kon­struk­cja była pio­nier­ska i dla­te­go w pew­nym sen­sie do­świad­czal­na, Kom­so­mol­ca uzbro­jo­no i od razu przy­sto­so­wa­no do zadań bo­jo­wych.

Naj­waż­niej­si kon­struk­to­rzy okrę­tu mieli do­stać Na­gro­dy Le­ni­now­skie i pre­mie war­to­ści wie­lo­let­nich za­rob­ków. Od­zna­cze­nia mieli ode­brać z rąk sa­me­go Gor­ba­czo­wa w Świę­to Pracy 1989 roku. Kom­so­mo­lec w tym cza­sie po­wra­cał z 40-dnio­we­go pa­tro­lu na Pół­noc­nym Atlan­ty­ku.

 

Nie można było opa­no­wać ognia

7 kwiet­nia, po­ra­nek na po­kła­dzie Kom­so­mol­ca. Okręt znaj­du­je się na głę­bo­ko­ści 300 m.

Nagle czuj­ni­ki tem­pe­ra­tu­ry w prze­dzia­le ru­fo­wym po­ka­zu­ją stan alar­mo­wy. Chwi­lo­wo nikt się tym nie przej­mu­je, bo parę dni wcze­śniej pod­czas prima apri­lis ma­ry­na­rze tu i ów­dzie przy­kła­da­li do ta­kich czuj­ni­ków za­pal­nicz­ki. Już tylko ta wzmian­ka mówi co nieco o po­zio­mie dys­cy­pli­ny na po­kła­dzie okrę­tu.

Ale tym razem na rufie rze­czy­wi­ście się pali. Nie wia­do­mo, skąd do­kład­nie wziął się ogień, ale nie­wy­klu­czo­ne, że wy­star­czy­ła iskra. Wszyst­ko z po­wo­du za­war­to­ści tlenu w po­wie­trzu.

Na każ­dym okrę­cie pod­wod­nym mu­sia­ły dzia­łać re­gu­la­to­ry za­war­to­ści tlenu. To były urzą­dze­nia klu­czo­we dla bez­pie­czeń­stwa za­ło­gi i jed­nost­ki. Zbyt mało tlenu na po­kła­dzie – to ozna­cza­ło­by po­wol­ne "przy­du­sza­nie" ma­ry­na­rzy. Ale zbyt wy­so­ka za­war­tość tlenu zwięk­sza­ła z kolei ry­zy­ko po­ża­ru.

W po­miesz­cze­niu, w któ­rym ten pożar wy­buchł, apa­rat do re­gu­la­cji był nie­spraw­ny. Za­ło­ga ponoć w ogóle go dez­ak­ty­wo­wa­ła przed wyj­ściem w morze, a ma­ry­na­rze mieli spraw­dzać war­to­ści na rufie ręcz­nym czuj­ni­kiem. Ten obo­wią­zek za­nie­dba­no – z tra­gicz­nym skut­kiem. A w do­dat­ku gdzieś na pod­ło­dze po­zo­stał roz­la­ny olej...

Ogień bły­ska­wicz­nie prze­pa­lił prze­wo­dy głów­nych zbior­ni­ków ba­la­sto­wych, a sprę­żo­ne w nich po­wie­trze za­czę­ło się wy­do­sta­wać na ze­wnątrz, two­rząc w prze­dzia­le ru­fo­wym efekt "ko­wal­skie­go mie­cha". Tem­pe­ra­tu­ra wzro­sła tam do 800 stop­ni. Wpraw­dzie gro­dzie po­mię­dzy po­szcze­gól­ny­mi prze­dzia­ła­mi okrę­tu szyb­ko za­mknię­to, pró­bu­jąc zdu­sić pożar w jed­nym po­miesz­cze­niu, ale ogień po oka­blo­wa­niu prze­do­stał się dalej.

 

SOS, nie zbli­żać się

Re­ak­tor awa­ryj­nie się wy­łą­czył, więc Kom­so­mo­lec w za­nu­rze­niu stra­cił napęd i nie­mal od razu po­ja­wi­ły się pro­ble­my z za­si­la­niem.

Za­ło­ga zdo­ła­ła wy­dmu­chać wodę ze zbior­ni­ków ba­la­sto­wych i okręt udało się wy­nu­rzyć – 180 km od Wyspy Niedź­wie­dziej na Morzu Nor­we­skim i kil­ka­set od ma­cie­rzy­stej bazy. Los Kom­so­mol­ca był już wów­czas prze­są­dzo­ny, ale nie dla wszyst­kich na po­kła­dzie było to oczy­wi­ste. Od za­uwa­że­nia ognia do wy­nu­rze­nia mi­nę­ło le­d­wie 10 minut i ka­pi­tan cią­gle nie wy­da­wał roz­ka­zu opusz­cze­nia okrę­tu.

Wpraw­dzie o po­ża­rze wie­dzia­ło do­wódz­two floty, ale w ra­dziec­kim sys­te­mie do­wo­dze­nia – w któ­rym do­wód­cy woj­sko­we­mu za­wsze to­wa­rzy­szył na po­kła­dzie ofi­cer po­li­tycz­ny – obieg in­for­ma­cji był za­wsze zdo­mi­no­wa­ny przez strach. "Dla czło­wie­ka ra­dziec­kie­go przy­zna­nie się do awa­rii było gor­sze od samej awa­rii, bo wie­dział, że na niego będą chcie­li zwa­lić winę" – mówił po la­tach jeden z ma­ry­na­rzy.

Za­ło­ga nie nada­ła sy­gna­łu SOS, choć mogła li­czyć na pomoc stat­ków pły­wa­ją­cych po tych wo­dach. De­cy­do­wał strach przed kon­se­kwen­cja­mi oraz reszt­ki wiary w to, że Kom­so­mo­lec jest nie­za­ta­pial­ny. Sy­gnał ra­tun­ko­wy nadał do­pie­ro nor­we­ski sa­mo­lot zwia­dow­czy, z po­kła­du któ­re­go do­strze­żo­no pożar na wy­nu­rzo­nym Kom­so­mol­cu.

Za­chod­nie stat­ki ru­szy­ły na pomoc. I wtedy Flota Pół­noc­na nada­ła nie­szy­fro­wa­nym sy­gna­łem ko­mu­ni­kat, aby nie zbli­ża­ły się do Kom­so­mol­ca pod groź­bą za­to­pie­nia. Ra­dziec­ki okręt palił się więc przez ko­lej­nych kilka go­dzin. Za­czął szyb­ko tonąć, gdy wy­so­ka tem­pe­ra­tu­ra roz­sz­czel­ni­ła ka­dłub. I wtedy za­czął się ko­lej­ny akt dra­ma­tu.

 

Śmierć w lo­do­wa­tej wo­dzie

Za­ło­ga nie za­ło­ży­ła spe­cjal­nych ska­fan­drów, bo spo­dzie­wa­ła się, że ra­tu­nek jest tuż-tuż. Tym­cza­sem bły­ska­wicz­nie zmie­ni­ła się po­go­da, a pomoc nie nad­cho­dzi­ła. Ma­ry­na­rze mieli pro­ble­my z uru­cho­mie­niem au­to­ma­tycz­nych tratw – te były ba­nal­nie pro­ste w ob­słu­dze, pod wa­run­kiem, że ma­ry­na­rze prze­szli­by od­po­wied­nie szko­le­nie. Nie prze­szli. Nie­do­pom­po­wa­ne tra­twy rzu­ca­no do lo­do­wa­tej wody przy sil­nym wie­trze. Od­wra­ca­ły się dnem do góry.

Okręt miał spe­cjal­ną kap­su­łę ra­tun­ko­wą znaj­du­ją­cą się w kio­sku. Schro­nił się w niej ka­pi­tan i sze­reg ofi­ce­rów, tyle że nie umie­li "od­strze­lić" kap­su­ły od okrę­tu i ta za­nu­rza­ła się razem z nim, gdy szedł na dno. Potem wy­nu­rzy­ła się zbyt szyb­ko z głę­bo­ko­ści ponad 1,5 tys. me­trów i więk­szość jej pa­sa­że­rów była nie­przy­tom­na. Już na po­wierzch­ni kap­su­ła otwo­rzy­ła się i szyb­ko za­to­nę­ła razem z ka­pi­ta­nem i ofi­ce­ra­mi.

W ostat­ni rejs Kom­so­mol­ca wy­pły­nę­ło na jego po­kła­dzie 69 osób. Wy­ło­wio­no z morza (źró­dła się róż­nią) nie­wie­le ponad 20, pod­czas gdy ponad 40 uto­nę­ło. Ale tylko kilku ma­ry­na­rzy zgi­nę­ło bez­po­śred­nio wsku­tek po­ża­ru – więk­szość za­ło­gi po pro­stu można było ura­to­wać, gdyby do­wódz­two Floty Pół­noc­nej ze­zwo­li­ło dość szyb­ko na pod­ję­cie akcji ra­tun­ko­wej.

W pew­nym sen­sie tra­ge­dia Kom­so­mol­ca była ty­po­wo ra­dziec­ka. Ka­ta­stro­fa w Czar­no­by­lu, ze­strze­le­nie ko­re­ań­skie­go sa­mo­lo­tu pa­sa­żer­skie­go, awa­ria re­ak­to­ra na po­kła­dzie okrę­tu K-19 w la­tach 60. – to tylko kilka epi­zo­dów, które miały jed­nak punk­ty wspól­ne. Bar­ba­rzyń­ski sto­su­nek do ludz­kie­go życia, tu­szo­wa­nie fak­tów przed opi­nią pu­blicz­ną w kraju i na świe­cie, lek­ce­wa­że­nie pro­ce­dur w at­mos­fe­rze po­wszech­ne­go bar­da­ku – czyli po pro­stu ba­ła­ga­nu. A potem: za­kła­my­wa­nie tra­ge­dii w tro­sce o spe­cy­ficz­nie po­ję­ty pre­stiż pań­stwa.

Zresz­tą upa­dek ZSRR nie ozna­czał ze­rwa­nia z tą men­tal­no­ścią i jej skut­ka­mi – warto sobie w tym kon­tek­ście przy­po­mnieć za­to­nię­cie okrę­tu pod­wod­ne­go Kursk czy skut­ki za­ma­chów ter­ro­ry­stycz­nych na Du­brow­ce i w Bie­sła­nie. Do wszyst­kich tych wy­da­rzeń do­szło już prze­cież w Rosji Pu­ti­na.

 

Za­ło­ga z przy­pad­ku

Pod­sta­wo­we, wy­da­wa­ło­by się, pro­ble­my z wy­szko­le­niem i dys­cy­pli­ną za­ło­gi Kom­so­mol­ca miały bar­dzo pro­ste wy­ja­śnie­nie.

Każdy okręt pod­wod­ny miał dwie za­ło­gi: gdy jedna wy­cho­dzi­ła w morze, druga dy­żu­ro­wa­ła w bazie. Cza­sem te prze­rwy trwa­ły mie­sią­ca­mi. Prze­pi­sy mó­wi­ły, że jeśli ma­ry­narz ma prze­rwę w pły­wa­niu dłuż­szą niż kwar­tał, po­wi­nien przejść szko­le­nie na nowo. Ta­kie­go szko­le­nia oczy­wi­ście nie było. Jedna z dwóch załóg pły­wa­ła na Kom­so­mol­cu w sumie czte­ry lata, druga – nie­ca­łe dzie­więć mie­się­cy, a na lą­dzie była od ośmiu.

Nie­trud­no zgad­nąć, że ka­ta­stro­fa spo­tka­ła za­ło­gę mniej do­świad­czo­ną. Zresz­tą zna­leź­li się w jej skła­dzie lu­dzie nie­mal przy­pad­ko­wi, np. 12 ofi­ce­rów, któ­rzy byli kom­plet­ny­mi żół­to­dzio­ba­mi – a to była nie­mal po­ło­wa stanu ofi­cer­skie­go.

Warto dodać, że np. Ame­ry­ka­nie, choć też dys­po­no­wa­li tech­nicz­ny­mi moż­li­wo­ścia­mi re­du­ko­wa­nia li­czeb­no­ści załóg swo­ich okrę­tów, po­zo­sta­wa­li przy sta­nach ponad stu­oso­bo­wych – na wy­pa­dek, gdyby ja­kieś sys­te­my okrę­tu pod­wod­ne­go wsku­tek uszko­dzeń bo­jo­wych wy­ma­ga­ły ręcz­nej ob­słu­gi.

Jeden z ofi­ce­rów, któ­rzy oca­le­li z ka­ta­stro­fy Kom­so­mol­ca, twier­dził, że część ma­ry­na­rzy nie umia­ła nawet pły­wać – w co nie­trud­no uwie­rzyć w świe­tle in­nych ob­ja­wów bar­da­ku na okrę­cie. W każ­dym razie pro­ku­ra­tu­ra woj­sko­wa usta­li­ła póź­niej, że do za­to­nię­cia jed­nost­ki nie przy­czy­ni­ły się ani uster­ki tech­nicz­ne, ani wady kon­struk­cyj­ne. Więk­szą część od­po­wie­dzial­no­ści zrzu­co­no na ka­pi­ta­na okrę­tu.

Na­gród i pre­mii dla bu­dow­ni­czych okrę­tu nie przy­zna­no. Or­de­ry Czer­wo­ne­go Sztan­da­ru do­sta­li tylko człon­ko­wie za­ło­gi Kom­so­mol­ca. Jed­nak ci, któ­rzy prze­ży­li, nie­rzad­ko wsty­dzi­li się je za­kła­dać.

 

Ty­ka­ją­ca bomba na dnie morza

Kom­so­mo­lec, za­miast stać się pio­nie­rem w kla­sie su­per­no­wo­cze­snych jed­no­stek pod­wod­nych, po­zo­stał okrę­tem je­dy­nym w swoim ro­dza­ju. Za­miast po­dob­nych jed­no­stek ZSRR za­czął bu­do­wać nieco inne okrę­ty my­śliw­skie klasy Sier­ra (w ko­dzie NATO).

Wrak Kom­so­mol­ca od­na­le­zio­no na głę­bo­ko­ści nie­mal 1,7 tys. me­trów. Ist­nia­ły uza­sad­nio­ne obawy, że ma­te­riał z re­ak­to­ra i tor­ped ją­dro­wych we wraku może spo­wo­do­wać po­waż­ne ska­że­nie wód w re­gio­nie i gi­gan­tycz­ne stra­ty dla ry­bo­łów­stwa. Dla­te­go już w la­tach 90. od­by­ło się kilka eks­pe­dy­cji głę­bi­no­wych, pod­czas któ­rych praw­do­po­dob­nie za­ła­ta­no więk­szość uszko­dzeń ka­dłu­ba – tak, aby nie do­szło do wy­cie­ku ra­dio­ak­tyw­ne­go. Trwa­łość tego "płasz­cza ochron­ne­go" oce­nia się na 20-30 lat.

Praw­dzi­wym zna­kiem cza­sów było jed­nak to, co wy­da­rzy­ło się już po tra­ge­dii Kom­so­mol­ca. Wy­zwa­niem dla ra­dziec­kiej ob­se­sji taj­no­ści, obo­wią­zu­ją­cej przez dzie­się­cio­le­cia w po­dob­nych przy­pad­kach, stał się po­stu­lat gła­sno­sti – jaw­no­ści – epoki Gor­ba­czo­wa.

Oczy­wi­ście nie od razu praw­da o przy­czy­nach tra­ge­dii Kom­so­mol­ca uj­rza­ła świa­tło dzien­ne. Ale i tak bu­dzi­ło po­wszech­ne zdu­mie­nie, że o przy­czy­nach tra­ge­dii nie­mal otwar­cie dys­ku­to­wa­no w ga­ze­tach. Po­ja­wi­ły się świa­dec­twa oca­lo­nych. Pa­da­ły py­ta­nia i wąt­pli­wo­ści do­ty­czą­ce stanu okrę­tu, po­zio­mu wy­szko­le­nia za­ło­gi, czy spóź­nio­nej akcji ra­tun­ko­wej.

To było coś, czego wcze­śniej w Związ­ku Ra­dziec­kim nie wi­dzia­no – i tym samym rów­nież sy­gnał, że pań­stwo trzesz­czy u sa­mych fun­da­men­tów. Miało się za­wa­lić dwa i pół roku po za­to­nię­ciu Kom­so­mol­ca.

  • Wykorzystałem i cytowałem m. in. reportaż Jacka Hugo-Badera "Komsomolec z głębin" (Gazeta Wyborcza, 1999), a także książkę "Fire at Sea: The Tragedy of the Soviet Submarine Komsomolets" (aut. D.A. Romanov).

źródło

 

 

Więcej informacji o Komsomolcu można znaleźć na Wiki


  • 10



#2

Cascco.
  • Postów: 589
  • Tematów: 9
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Jeden z moich profesorów mówił że gdy człowiek umiera na wskutek zamarznięcia to umiera w ekstazie,  zastanawiam się czy tak samo było z pechowymi marynarzami tego okrętu.


  • 1

#3

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Ciekawe pytanie - aż założyłem osobny temat :szczerb:

 

W jednym z artykułów w nim prezentowanym, znalazłem wyjątek dotyczący tej odmiany hipotermii, o którą pytasz - czyli wychłodzenia organizmu w wodzie.

Wygląda na to, że jest jednak pewna różnica pomiędzy "zamarzaniem" (chociaż nie dotycząca wszystkich przypadków - trudno ją więc uznać za normę), w wodzie i poza nią.

 

Krótki cytat o śmierci w wodzie:

 

"Trzeba pamiętać, że na hipotermię wpływ mają dwa czynniki: temperatura i czas. Śmiertelne przechłodzenie na powietrzu może nastąpić już przy temperaturze poniżej +10°C, jednakże ten proces przy dodatniej temperaturze jest długotrwały i zajmuje kilka godzin. Jeśli człowiek znajduje się w wodzie śmiertelne wychłodzenie może rozwinąć się o wiele szybciej (dosłownie w ciągu dziesięciu minut), ponieważ prędkość oddawania ciepła jest tam szybsza, niż na powietrzu. W zimnej wodzie, jeszcze zanim rozwinie się głęboka hipotermia, człowiek może umrzeć w wyniku zapaści naczyniowej, szoku, albo utonięcia. Po wyciągnięciu osoby z zimnej wody, przez pewien czas temperatura jej ciała nadal będzie spadała, mimo intensywnego ogrzewania".

 

i śmierci w górach:

 

"Ale wcześniej może się zdarzyć bardzo dziwna rzecz. Opowiadają o tym niektórzy alpiniści. Człowiek na granicy śmiertelnej hipotermii nie jest świadom realiów otaczającego go środowiska. Bardzo często pojawiają się słuchowe i wzrokowe omamy. W takich warunkach najczęściej doznajemy upragnionych stanów - w tym wypadku ciepła. Czasami wrażenie jest tak silne, że ludziom w czasie hipotermii wydaje się, że ich skora wręcz płonie. Wyprawy ratunkowe niekiedy znajdują wysokogórskich wspinaczy, którzy zmarli z wychłodzenia, bez kurtek. Odczucie ciepła było na tyle silne, że postanowili ściągnąć ubranie."

 

Rozumiem jednak, że są to szczególne przypadki, bo większość ofiar:

 

"...po prostu zasypia, a właściwie traci przytomność. Śmierć nadchodzi bardzo szybko. Jest cicha i spokojna."

 

źródło


  • 1



#4

Upadły.
  • Postów: 23
  • Tematów: 4
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

:| Jak widać łatwo wymyślić i zbudować niezatapialny okręt, trudniej go nie zatopić, nawet jeśli jest niezatapialny. Mając w powadze tragedię ludzką i zagrożenie dla środowiska, wynikłe wskutek katastrofy tego okrętu, powiem tylko że cała ta sprawa jest absurdalna i po prostu ''dobra'' jak filmy z Leslie Nielsenem.
  • 0

#5

Zbeeanger.
  • Postów: 504
  • Tematów: 67
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 9
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Jeden z ofi­ce­rów, k

Jeden z ofi­ce­rów, któ­rzy oca­le­li z ka­ta­stro­fy Kom­so­mol­ca, twier­dził, że część ma­ry­na­rzy nie umia­ła nawet pły­wać – w co nie­trud­no uwie­rzyć w świe­tle in­nych ob­ja­wów bar­da­ku na okrę­cie. W każ­dym razie pro­ku­ra­tu­ra woj­sko­wa usta­li­ła póź­niej, że do za­to­nię­cia jed­nost­ki nie przy­czy­ni­ły się ani uster­ki tech­nicz­ne, ani wady kon­struk­cyj­ne. Więk­szą część od­po­wie­dzial­no­ści zrzu­co­no na ka­pi­ta­na okrę­tu.

 

Takie stwierdzenia wygłaszane po fakcie, przez oficera który miał świadomość, że jego podopieczni nie potrafią pływać są trochę niesprawiedliwe. W końcu oficerowie są od szkolenia i w czasie pobytu załogi w porcie mając świadomość o braku umiejętności pływackich załogi mógł zabrać ich na basen i wyszkolić w kilka dni.

 

Odnośnie zjawiska hipotermii, musimy pamiętać że  woda ma 25-krotnie większe przewodnictwo cieplne oraz 1000-krotnie większe ciepło właściwe niż powietrze! Pływanie lub przebywanie w lodowatej morskiej wodzie, kończy się po kilku minutach i umiejętności pływackie tylko przedłużą to co nieuchronne, jeśli natychmiast nie dostaniemy się na tratwę lub inny środek ratunkowy a i tu przy takim wychłodzeniu organizmu, musimy mieć wiele szczęścia jeśli uda nam się przeżyć taką morską przygodę.
 


Użytkownik Zbeeanger edytował ten post 17.04.2014 - 05:18

  • 0

#6

Logos.

    Rozum Świata

  • Postów: 390
  • Tematów: 34
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 8
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Związek radziecki bazował na poborowych. Na łodziach podwodnych, jedynie kadra oficerska posiadała odpowiednie wyszkolenie i umiejętności, a zwykli marynarze byli od zadań nie wymagających większej wiedzy. Nie ma się co dziwić, że chłop z pod np. Kurska, który nie widział wcześniej głębokiej wody, nie umie pływać. Dziś jest to umiejętność podstawowa, wraz ze szkoleniem jak przetrwać katastrofę, ale wtedy było inaczej.


  • 1



#7

Manierystyczna cholera.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Taka śmierć jest chyba najłagodniejsza, wyłączając tę we śnie. Na sam koniec daje to, co upragnione. Uważam, że to niezwykle szlachetne z Jej strony.


  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych