Skocz do zawartości


Zdjęcie

Duchy na szynach

duchy koleje pociągi zjawy

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
6 odpowiedzi w tym temacie

#1

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Było o okrętach - czas na inne środki transportu. :szczerb:

Zapraszam miłośników kolejnictwa i nie tylko.

 

Duchy na szynach.

 

Tory kolejowe są miejscem niebezpiecznym, ale też fascynującym. Czasem można zobaczyć na nich nieistniejące, widmowe pociągi lub lokomotywy. Niektóre maszyny, dawno już przeznaczone na złom lub zniszczone w katastrofach kolejowych, nadal odbywają regularne kursy.

Najsłynniejszy pociąg widmo to skład, który wiózł trumnę z ciałem 16. prezydenta Stanów Zjednoczonych, Abrahama Lincolna. Polityk ten interesował się spirytyzmem, był doskonałym medium, a nawet widywał swego sobowtóra. Za jego kadencji w Białym Domu odbywały się seanse wywoływania duchów. Podczas przedstawienia w waszyngtońskim teatrze 14 kwietnia 1865 r. śmiertelnie postrzelił go John Wilkes Booth, aktor, a zarazem szpieg konfederatów.

Prezydent już kilka dni wcześniej miał przeczucie, że czeka go jakaś tragedia. We śnie widział katafalk, na którym spoczywało jego ciało. Słyszał głosy z zaświatów, że zostanie zamordowany. Po śmierci zaczął ukazywać się w charakterze ducha. Niejeden gość Białego Domu spotkał się z nim oko w oko. Widzieli go m.in. Eleanor Roosevelt, żona prezydenta Franklina Delano Roosevelta, królowa Holandii Wilhelmina i premier Wielkiej Brytanii, Winston Churchill.

 

Żałobny pociąg prezydenta

Po zamachu trumnę z ciałem zmarłego wystawiono na widok publiczny w Białym Domu, a potem specjalnym żałobnym pociągiem powieziono do rodzinnej miejscowości Lincolna, Springfield w stanie Illinois. Jechał on okrężną trasą, aby jak najwięcej obywateli mogło pożegnać ulubionego polityka. Z Waszyngtonu wyruszył 21 kwietnia 1865 r., a na miejsce dotarł dopiero 3 maja. Po drodze trumna kilkakrotnie była zdejmowana z kolejowej platformy, ponieważ w niektórych miejscowościach organizowano uroczyste żałobne procesje. Pracownicy zakładów pogrzebowych czuwali, by ciało prezydenta nadawało się do pokazania ludziom. Robili makijaż, a woń rozkładających się zwłok maskowali bukietami silnie pachnących kwiatów. Po pogrzebie Lincolna zjawa jego żałobnego pociągu zaczęła każdej wiosny pojawiać się na trasie owego przejazdu. Doniesienia na temat widmowego pojazdu pochodzą między innymi z rejonu doliny rzeki Hudson.

– Pracowałem na trasie między Nowym Jorkiem i Albany. Pewnego razu pod koniec kwietnia otrzymałem wiadomość, że dzieje się coś niepokojącego na torach niedaleko naszej stacji. Było już ciemno, zbliżała się północ. Ruszyłem, by to wyjaśnić – opowiada kolejarz, który był świadkiem tego zdarzenia. Jego relację zanotował S.E. Schlosser, autor artykułu Lincoln Death Train. – Chmury zakryły księżyc, ale widziałem wszystko dobrze, bo przyświecałem sobie latarnią. Była ładna pogoda, ale zimno. Nagle poczułem silny podmuch ciepłego wiatru, który omal mnie nie przewrócił. Z trudem utrzymałem w dłoni latarnię. I wtedy zobaczyłem, że coś ogromnego porusza się po torach w moim kierunku. Poczułem taki strach, że chciałem zawrócić w kierunku stacji. Jednak nim zdołałem zrobić pierwszy krok, ogarnęła mnie ciemna, gęsta mgła. Moja latarnia zgasła. Zatrzymałem się, bo nie wiedziałem, co robić. Szyny po mojej prawej stronie otaczała jakaś dziwna, błękitna poświata. Byłem przerażony! Nie wiedziałem, co się dzieje.

Wówczas zauważyłem przednie, jasnoniebieskie światła nadjeżdżającego pociągu. Potem zjawiła się wielka parowa lokomotywa udekorowana czarną krepą. Ciągnęła kilka platform. Nie wiem, kto prowadził pociąg, bo w okienkach parowozu nie było nikogo. Usłyszałem jakąś smętną melodię. Na jednej z platform znajdował się mały zespół muzyczny: skrzypek, flecista i bębniarz. Ale nie byli to żywi ludzie, tylko szkielety w błękitnych, wojskowych mundurach. Obok nich siedział kościotrup w stroju kolejarza.

Kiedy pociąg przejechał, zobaczyłem światła następnego składu. Druga lokomotywa także była ozdobiona czarną krepą. Na jednej z platform znajdowała się trumna owinięta w amerykański sztandar i czarne wstęgi. Nagle pojawiły się latające zjawy żołnierzy, którzy zasalutowali, a potem rozwiali się w powietrzu. Wtedy zrozumiałem, że to żałobny pociąg Lincolna, więc stanąłem na baczność i oddałem mu honory. Pojazd wolno przesuwał się przed moimi oczami, aż w końcu zniknął w ciemnościach. Wtedy znowu zrobiło się chłodno. Chmury odsłoniły księżyc, a latarnia, którą cały czas ściskałem w dłoni, ponownie zaczęła świecić. Następnego ranka wszystkie dworcowe zegary na tej trasie, podobnie jak pociągi, spóźniały się o sześć minut. Opowiedziałem o tym zawiadowcy stacji. Odrzekł, że nie ma się czego bać, bo to tylko zjawa pojazdu, którym wieziono trumnę Lincolna.

Inne relacje są bardzo podobne. Różnią się tylko tym, że niektórzy świadkowie widzieli dwa pociągi, a inni – tylko jeden. Niektórzy twierdzą, że obok trumny prezydenta stoi szkielet żołnierza ubrany w mundur wojskowy z czasów wojny secesyjnej. Podczas przejazdu tego pociągu dziwne rzeczy dzieją się z urządzeniami mechanicznymi, często zatrzymują się zegarki i zacinają się kolejowe zwrotnice.

 

Tajemnicze światła w Kanadzie

W pierwszej dziesiątce najbardziej nawiedzonych miejsc w Kanadzie znajduje się nieużywane od dawna torowisko na trasie pomiędzy Prince Albert i St. Louis w prowincji Saskatchewan. W ciemnościach, na wysokości około półtora metra ukazują się tam różnokolorowe, szybko przesuwające się światła, które przypominają pędzący po szynach oświetlony pociąg. Czasem jest to jedno światło, kiedy indziej więcej. Na początku kręcą się w kółko, a potem przesuwają wzdłuż torów. Zjawisko zaczyna się, kiedy jest już ciemno, i trwa półtorej godziny. Bywa, że słychać przy tym jakieś głosy. Nieraz światła pojawiają się co noc, a kiedy indziej trzeba na nie polować przez parę dni.

– To było zdumiewające. One poruszały się wzdłuż szlaku kolejowego, zbliżały się i robiły się coraz jaśniejsze, a potem nagle znikły. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego – mówi Rita Ferland, mieszkanka St. Louis, która zobaczyła je, kiedy wieczorem zbierała z matką dzikie maliny rosnące na zboczu starego nasypu.

Dave Yanko w The St. Louis Ghost Train opisuje przeżycia człowieka, który od dzieciństwa nasłuchał się opowieści o lokalnym pociągu widmie. Bohater artykułu, Serge Gareau wraz z żoną Gail postanowił zaprezentować miejscową atrakcję znajomemu małżeństwu, które przyjechało do nich w gości. Wsiedli do samochodu i pojechali 130 kilometrów w kierunku St. Louis. Przybyli na miejsce około 23.00. Zatrzymali się obok opuszczonej linii kolejowej. Ponieważ było zimno, nie wyłączali silnika.

– Siedzieliśmy tak prawie godzinę i nic się nie działo. I wtedy nagle coś zobaczyliśmy. Wyglądało to tak, jakby nadjeżdżał jakiś pociąg. Zbliżało się do nas duże jasne światło, a poniżej było widoczne mniejsze czerwone. Obserwowaliśmy to prawie dwie godziny. Przez cały czas mieliśmy wrażenie, że światła zbliżają się do nas, ale faktycznie były nieruchome. W końcu postanowiliśmy wyjaśnić, co jest ich źródłem. Jechaliśmy dość długo starą drogą biegnącą równolegle do linii kolejowej. W pewnym momencie te światła zniknęły. Kiedy się rozejrzeliśmy, już ich nie było. To było przerażające jak diabli – twierdzi Gareau.

Burmistrz St. Louis, Emile Lussier, który prowadzi hotel niedaleko starej linii kolejowej, mówi, że nie wierzy w takie bzdury. Jednak kilka lat temu wybrał się ze szwagrem na nocną wycieczkę po torach. Kiedy przeszli mniej więcej półtora kilometra, zauważyli, że nisko, tuż przy ich stopach, pokazują się jakieś mocne, rzucające cień światła. Pojawiły się i zaraz zniknęły. Mężczyźni wrócili do domu i opowiedzieli, co im się przytrafiło. Syn Lussiera postanowił sprawdzić to w towarzystwie kolegów. Burmistrz podwiózł chłopców swoim samochodem. Młodzi wspięli się na nasyp, a ojciec został w aucie. Z oddali widział światła. Jednak chłopcy chodzący po torach niczego nie dostrzegli.

 

Pociąg widmo i duch kolejarza

Ludzie różnie tłumaczą pochodzenie tych świateł. Jedna z wersji głosi, że to pociąg widmo z latarnią umieszczoną z przodu lokomotywy. Popularna jest też opowieść o duchu pijanego hamulcowego, któremu rozpędzony parowóz uciął głowę. Zjawa wędruje po torach w tę i z powrotem, przyświecając sobie latarnią, by odnaleźć utraconą część ciała. Jeszcze inna historia mówi, że to pewien kolejarz szuka dziecka zmarłego w pociągu. Niektórzy podejrzewają, iż regularnie pojawiające się światła mają coś wspólnego z UFO.

Wielu śmiałków próbjących rozwikłać tę zagadkę najadło się strachu. Kiedy podchodzili bliżej, czuli dziwny chłód, a potem światła znikały. Inni na ich widok uciekali w panice do zaparkowanego obok nasypu samochodu, ale zwykle silnik nie chciał zapalić, bo w tym miejscu urządzenia mechaniczne płatają figle. Sporo osób próbowało robić tam zdjęcia i kręcić filmy, ale z reguły okazywały się złej jakości. Tajemnicze kanadyjskie światła były tematem jednego z programów telewizyjnej serii „Unsolved Mysteries” poświęconej zjawiskom paranormalnym.

Historie o pociągach widmach znane są prawie na całym świecie. To częsty motyw literacki i filmowy. Przeniknęły także do folkloru. W Szkocji, niedaleko Glasgow, na trasie, gdzie od dawna nie ma już torów, pojawia się „szary pociąg”. To lokomotywa, która ciągnie cztery wagony. Skład przesuwa się w powietrzu, około metra nad ziemią. W okolicy angielskiego miasta Crewe zaobserwowano lokomotywę typu diesel parę miesięcy po tym, jak została przeznaczona na złom i przetopiona. O „pociągu duchów” opowiadają w hrabstwie Seneca w amerykańskim stanie Ohio. Szwedzi natomiast twierdzą, że w sztokholmskim metrze pojawia się pociąg widmo zwany „Silverpilen”. W stolicy Libanu, Bejrucie straszy zjawa starego trolejbusu, mimo że linia trolejbusowa została zlikwidowana podczas wojny domowej. Na Ukrainie pojawia się duch pociągu, który na początku XX w. wjechał do tunelu i słuch po nim zaginął. Pół wieku później widziano go na Krymie, 20 lat temu zaczął regularnie jeździć w obwodzie połtawskim. Podobno pewnego razu wskoczył doń pewien miłośnik zjawisk paranormalnych i także zaginął bez wieści.

 

Alicja Łukawska

 

Korzystałam m.in. z:

http://beth-anderle....t-train-a124926

Anderle Beth, Abraham Lincoln's Ghost Train,

Dave Yanko, The St. Louis Ghost Train,

www.virtualsk.com/current_issue/ghost_train.html

 

źródło

 

I artykuł uzupełniający - w podobnym klimacie.

 

Pociągi, których nie ma

 

Na przestrzeni dziejów pojawiały się niezliczone opowieści o nawiedzonych miejscach czy domach. Nadprzyrodzonych mocy nabierały także i pojazdy - niegdyś powozy, później samochody. Od początku swego istnienia wyobraźnię ludzi pobudzały jadące nocą przez pustkowia pociągi. Dlatego wiele z opowieści o nawiedzeniach dotyczy właśnie ich.

 

W opowieściach pociągi-widma najczęściej wyłaniają się z nocnej mgły. Zwykle są nieco przezroczyste, rozmyte. Czasem wyglądają całkiem współcześnie, niekiedy zaś pochodzą z innych epok. Zdarza się, że suną tam, gdzie niegdyś były tory, lecz teraz już ich tam nie ma. Najczęściej zobaczyć je można w miejscach dawnych tragedii kolejowych lub dramatycznych wydarzeń. Bywa, że kursują w miarę “regularnie” - codziennie lub w określonych porach roku, niektóre ukazują się tylko w rocznice katastrof, inne zwiastują nadchodzące nieszczęścia lub pojawiają się nieregularnie. Czasem pociąg jest ciemny i opuszczony, lecz bywa, że przypadkowi świadkowie przejazdu przysięgają, że w oknach widzieli zjawy maszynisty lub pasażerów. Bywa, że pociąg przejeżdża w całkowitej ciszy, ale zdarza się, że wydaje zupełnie realne odgłosy.

 

Jednym z najbardziej znanych pociągów-widm jest jeżdżący w tunelach sztokholmskiego metra Silverpilen C5. Wagonów z tej serii wyprodukowano tylko osiem - jeden zespół trakcyjny. Były to jednostki testowe i wyróżniały się kolorem - nie malowano ich farbą, ich powierzchnię tylko polerowano. Siedem z tych wagonów zostało wycofanych z ruchu, ostatni został oddany do muzeum. Wkrótce pojawiły się pogłoski o kursującym widmie Silverpilen. Podobno każdy, kto wsiadł do dziwnego srebrnego pociągu znikał. Czasem pojawiał się po kilku tygodniach lub latach, zazwyczaj jednak ślad po nim ginął. Silverpilen miał zatrzymywać się jedynie na nieczynnej już stacji Kymlinge i wysiąść z niego mogli tylko martwi. Jego pasażerami miały być duchy osób, które popełniły w metrze samobójstwo.

 

Kolejnym znanym pociągiem-widmem jest pojazd z kanadyjskiego St.Louis. W nocy na torach widać przemieszczające się światła. Są to podobno przednie lampy pociągu. Inna teoria mówi o pijanym hamulcowym, który wpadł pod pociąg i stracił głowę. Teraz jego duch błąka się z latarnią po torach i szuka swojej głowy. Osoby, które chciały zbadać to zjawisko opowiadają, że w pobliżu świateł temperatura nagle się obniża. Sprzęty elektroniczne zaczynają szwankować. Świadkowie czuli też ogromny niepokój i nagle zaczynali czuć się źle. Nikomu nie udało się dotrzeć do źródła światła. W pewnym momencie ono po prostu znika.

 

Pociąg-widmo kursuje także na Ukrainie. Podobno przed wojną jadący na Krym pociąg wjechał do tunelu i zniknął. Wiele lat później widmo tego pociągu zaczęło regularnie kursować w okolicach Połtawy. Jeden ze świadków opowiadał, że na dworcu zobaczył tajemniczy, starodawny pociąg. Chciał do niego wsiąść, jednak kiedy dotknął klamki poraził go prąd, pociąg zaś rozpłynął się w powietrzu. Legenda głosi, że jednemu z badaczy zjawiska udało się wsiąść do tego składu i wszelki ślad po nim zaginął.

 

W amerykańskim mieście Statesville w sierpniu 1891 roku doszło do strasznej katastrofy kolejowej. Pociąg wykoleił się na moście i spadł w przepaść. Zginęło 30 osób. Od tamtej pory, co jakiś czas w tym miejscu wykoleja się pociąg-widmo. Świadkowie mówią, że wygląda to bardzo realnie. Słychać krzyki pasażerów, widać ludzi próbujących wydostać się z wraku. Niestety, miał tu miejsce jeszcze jeden tragiczny wypadek. Grupa badaczy zjawisk paranormalnych czekała na pociąg-widmo. Ku ich zdziwieniu nadjechał całkiem realny skład. Badacze zaczęli uciekać, jednemu z nich się to nie udało i zginął.

 

W kanadyjskiej miejscowości Medicine Hat tajemniczy niematerialny pociąg ostrzegał przed katastrofą kolejową. Pewnego wieczora prowadzący pociąg linii Canadian Pacific Railway zauważyli jadący na nich niezidentyfikowany pojazd. Tuż przed zderzeniem tajemniczy fantom skręcił na nieistniejący tor. Sytuacja powtórzyła się raz jeszcze. Była to zapowiedź rzeczywistej katastrofy, w której zginęli ci sami maszyniści, którzy wcześniej widzieli pociąg-widmo.

 

W Polsce również widywane są widmowe pociągi. Najczęściej pochodzą one z czasów I lub II wojny światowej i przewożą niemieckich żołnierzy. Słychać z nich wojskowe piosenki. Często pojawiają się w miejscach, w których od dawna nie ma torów. Kiedy ktoś próbuje do nich podejść, fantomy znikają.

 

Wiele legend krąży wokół widm pociągów jadących do obozów koncentracyjnych, szczególnie do Auschwitz. Świadkowie, którzy je widzieli opowiadają o dochodzących z nich jękach i krzykach.

 

Duchy pojawiają się także w realnych pociągach. Przykładem może być podróżujący z Carlisie do Londynu duch ubranej na czarno kobiety z woalką na twarzy. Pracownicy londyńskiego metra opowiadają o duchu kobiety, która zawsze pojawia się w tym samym miejscu i wygląda, jakby na kogoś czekała. Tam też pojawia się płaczący duch zamordowanej przez macochę Anne Naylor. W moskiewskim metrze kilkakrotnie zgłaszano pojawiajace się w pociągach i na stacjach zjawy. Na torach pojawiał się duch mężczyzny w starodawnym stroju. Pasażerowie opowiadali również o sytuacjach, kiedy w pociągach gasło światło, a po zapaleniu za oknami widzieli sceny z przeszłości.

 

Skąd się biorą pociagi-widma? Teorii jest wiele. Być może są to przesunięcia w czasie, a może to fantomowo odtwarzana przeszłość. Z pewnością jest to zjawisko fascynujące. Do tej pory nikomu nie udało się go wyjaśnić. Jest to wielkie wyzwanie dla badaczy zjawisk paranormalnych. A dopóki zagadka nie zostanie wyjaśniona, tajemnicze pociągi stanowią interesującą część legend miejskich.

 

źródło


Użytkownik pishor edytował ten post 11.04.2014 - 21:24

  • 17



#2

Ivellios.

    ÓSMY ZMYSŁ

  • Postów: 1625
  • Tematów: 401
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 109
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

To ja dorzucę coś od siebie ;)

Spokane Flyer: jak pociąg-widmo zapowiedział katastrofę

Pośród tysięcy relacji o spotkaniach ze zjawami istnieje pewna ilość doniesień opisujących obserwacje fantomowych wytworów ludzkiej myśli technicznej. Spośród nich, najwięcej dotyczy zetknięć z widmami samochodów i innych pojazdów kołowych (zdarzają się nawet historie o fantomowych trolejbusach!), samolotów oraz budynków mieszkalnych. Prawdziwą rzadkością są jednak historie opisujące spotkania z pociągami-widmo. Tego typu relacje można właściwie policzyć na palcach jednej ręki, w tym artykule zaś jedną z tych najbardziej znanych.

Katastrofa pociągu Spokane Flyer

Historia, którą za chwilę przytoczymy, jest dość dobrze udokumentowana i dziś stanowi ważną część historii miasta Medicine Hat w kanadyjskiej prowincji Alberta. Często wspominają o niej również kanadyjscy i amerykańscy badacze folkloru i historii kolejnictwa, między innymi Ted Ferguson i Barbara Smith. To właśnie stamtąd wyjeżdżał pociąg Spokane Flyer, należący do spółki Canadian Pacific Railway, który przecinał granicę między Kanadą a USA, kończąc bieg w Spokane w stanie Waszyngton.

8 lipca 1908 roku wydarzyła się na tej linii tragiczna w skutkach katastrofa kolejowa. O godzinie 8:30 pociąg Spokane Flyer zbliżał się do stacji w Swift Current, aby zabrać czekające tam wagony pasażerskie i zawieźć je do Moose Jaw. Kierujący pociągiem maszynista Jim Nicholson musiał wykonać serię skrętów pośród skarp i nasypów, aby w końcu wyjechać na znajdującą się za nimi równinę. Pracujący w tej okolicy rolnik dostrzegł jednak coś, czego maszynista nie był w stanie w porę zauważyć - z przeciwnej strony, po tym samym torze, nadjeżdżał pociąg pasażerski. Nicholson zapomniał sprawdzić, czy pociąg z Lethbridge wyjechał na czas. Okazało się, że nie, i ten właśnie pociąg w tym momencie jechał prosto na niego. Rolnik próbował dawać sygnały i machał ręką, próbując ostrzec załogę pociągu, jednak Nicholson i palacz tylko odmachiwali radośnie. W wyniku wypadku, który nastąpił chwilę później, lokomotywa z Lethbridge wykoleiła się, a wagon bagażowy został rozbity na kawałki. W katastrofie zginęło siedem osób, w tym maszynista Nicholson i maszynista pociągu z Lethbright, Bob Twohey.

W późniejszym czasie palacz, który często współpracował z Twoheyem, połączył ten wypadek z pewnym tajemniczym zdarzeniem, które miało miejsce zaledwie dwa miesiące wcześniej. Gus Day, bo tak nazywał się ów człowiek, opowiedział o podróży, którą odbył z Twoheyem tą samą trasą w maju, około godziny 23:00. Prowadzony przez nich pociąg miał odebrać kilka wagonów pasażerskich na stacji węzłowej w Dunmore, celem przekazania ich linii jadącej w kierunku Spokane. Nagle przed nimi pojawiło się wielkie, oślepiające światło. Twohey kazał swojemu palaczowi wyskoczyć, niektóre źródła podają również, że zaczął hamować, ale było już za późno - od zderzenia oba pociągi dzieliłi zaledwie sekundy. Wtedy nagle zbliżający się do nich skład przemieścił się na prawą stronę i minął ich pociąg, gwiżdżąc głośno na alarm. W tym miejscu znajdował się jednak tylko jeden tor. Day i Twohey widzieli wyraźnie mijający ich pociąg. "W oknach tego pociągu świeciło się światło, a członkowie załogi stali i machali pozdrawiająco w miejscach, w których normalnie się to robi, pozdrawiając przejeżdżający obok pociąg", wspominał później Day.

Tym razem katastrofa nie nastąpiła. Zbliżający się pociąg ostatecznie nie przejechał po tym samym torze, ale tuż obok... po nieistniejących szynach! Obaj mężczyźni byli wstrząśnięci. Nikomu nie opowiadali o swoim dziwnym doświadczeniu, a pierwszą dyskusję na ten temat między sobą odbyli dopiero po dwóch tygodniach. Żaden z nich nie był pod wpływem alkoholu ani środków odurzających. Później Twohey zwierzył się Dayowi, że wróżka przepowiedziała mu śmierć w ciągu jednego miesiąca, mimo iż był okazem zdrowia. Na wszelki wypadek, Twohey postanowił wziąć urlop i przez pewien czas trzymać się z daleka od pociągów.

Twohey wymigał się od kolejnej podróży do węzła w Dunmore, symulując chorobę. Zamiast niego wysłano więc Nicholsona, palaczem zaś ponownie został Day. W prawie tym samym miejscu mężczyźni ponownie natknęli się na pociąg-widmo. I znów pojawiło się oślepiające światło, pociąg skierował się na drugi, nieistniejący tor, głośno gwiżdżąc, a pasażerowie wyglądali zza widmowych okien.

Gus Day stawił się później na zmianie 8 lipca. Funkcję palacza na trasie do Dunmore objął człowiek nazwiskiem Thompson. Maszynistą został J. Nicholson. Mieli odebrać skład Spokane Flyer w Dunmore i zabrać go w dalszą podróż na wschód, do Swift Current w prowincji Saskatchewan. Po drodze znów dostrzeżono nadjeżdżający z drugiej strony inny pociąg, tym razem jednak był on prawdziwy - pociąg pasażerski nr 514, jadący z Lethbridge. Chwilę później doszło do katastrofy. Palacz Thompson zdążył wyskoczyć ze składu zaledwie chwilę przed zderzeniem i był on jedynym członkiem załogi swojego pociągu, który z katastrofy uszedł z życiem.

Choć kilku kolejarzy doskonale wiedziało o pojawianiu się pociągu-widma, nie wspominano o tym podczas śledztwa po katastrofie. Dopiero wiele lat później, w latach trzydziestych, Day opowiedział swoją historię reporterowi z Vancouver, a podany przez niego przebieg zdarzeń potwierdzili inni pracownicy kolei. Wśród nich był Thompson, który wraz z Nicholsonem dostrzegł gorączkowo wymachującego na alarm rolnika.

Inne relacje o pociągach-widmo

Jak wspomniano na początku, historia pociągu Spokane Flyer jest jedną z najbardziej znanych relacji o spotkaniach z pociągami-widmo. Inne interesujące doniesienie pochodzi z 27 sierpnia 1941 roku, kiedy to kobieta stojąca na Moście Bostońskim niedaleko Statesville w amerykańskim stanie Północna Karolina zaobserwowała widmo pociągu, który brał udział w katastrofie w tym miejscu dokładnie pół wieku wcześniej. 27 sierpnia 1891 roku około godziny trzeciej w nocy pociąg jadący do Asheville wykoleił się i spadł z mostu, powodując śmierć dwudziestu dwóch osób i raniąc dwadzieścia sześć kolejnych. W trakcie wypadku część pasażerów spała. Do dziś jest to największa katastrofa kolejowa, jaka wydarzyła się w tym stanie.

Kobieta, która zaobserwowała widmo pociągu, twierdziła później, że słyszała dokładnie odgłosy wydawane przez maszynę oraz krzyki przerażonych pasażerów. Kobieta po chwili pospieszyła z pomocą, wraz z nią na miejsce katastrofy pobiegł jej mąż oraz ekspedient miejscowego sklepu (który wcześniej pomagał wymienić przebitą oponę w ich samochodzie). W miejscu, w którym powinien znajdować się rozbity skład, nie znaleźli jednak niczego. Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że widmowy pociąg pojawia się w tym miejscu każdego roku, w rocznicę katastrofy.

Innym wartym odnotowania pociągiem-widmo jest zjawa pociągu pogrzebowego, który kursować ma regularnie między Waszyngtonem a Springfield w stanie Illinois. Pociąg jeździ dokładnie tą samą trasą, którą transportowano ciało zabitego w zamachu prezydenta Lincolna (pociąg zatrzymywał się po drodze w wielu miastach, aby mieszkańcy mogli oddać cześć zmarłej głowie państwa). Ludzie, którzy obserwowali ten pociąg, donosili o zatrzymywaniu się zegarków w okolicy toru, którym jechał.

Warto również wspomnieć o "Silverpilen", czyli sztokholmskim metrze-widmo, które sporadycznie pojawia się w szwedzkich legendach miejskich.

Opracowanie: Ivellios, Radio Paranormalium (tutaj artykuł z ilustracjami)

Bibliografia:
Margaret Read MacDonald, "Ghost Stories from the Pacific Northwest"
Ted Ferguson, "Sentimental Journey: An Oral History of Train Travel in Canada"
Barbara Smith, "Ghost Stories of Alberta"
AmericanFolklore.net
  • 3



#3

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

(...)
W późniejszym czasie palacz, który często współpracował z Twoheyem, połączył ten wypadek z pewnym tajemniczym zdarzeniem, które miało miejsce zaledwie dwa miesiące wcześniej. Gus Day, bo tak nazywał się ów człowiek, opowiedział o podróży, którą odbył z Twoheyem tą samą trasą w maju, około godziny 23:00. Prowadzony przez nich pociąg miał odebrać kilka wagonów pasażerskich na stacji węzłowej w Dunmore, celem przekazania ich linii jadącej w kierunku Spokane. Nagle przed nimi pojawiło się wielkie, oślepiające światło. Twohey kazał swojemu palaczowi wyskoczyć, niektóre źródła podają również, że zaczął hamować, ale było już za późno - od zderzenia oba pociągi dzieliłi zaledwie sekundy. Wtedy nagle zbliżający się do nich skład przemieścił się na prawą stronę i minął ich pociąg, gwiżdżąc głośno na alarm. W tym miejscu znajdował się jednak tylko jeden tor. Day i Twohey widzieli wyraźnie mijający ich pociąg. "W oknach tego pociągu świeciło się światło, a członkowie załogi stali i machali pozdrawiająco w miejscach, w których normalnie się to robi, pozdrawiając przejeżdżający obok pociąg", wspominał później Day.
(...)

 

A tak to wydarzenie opisuje sam palacz - Gus Day.

Opowieść "z pierwszej ręki" brzmi nieco bardziej dramatycznie i dlatego, dla podkręcenia nastroju przed snem 8) , zamieszczam jego relację

 

Opowieść o Pociągu Duchów z Medicine Hat.

 

"Byłem palaczem na kolei w tamtych czasach , pracując na linii CPR w Albercie. Pracowałem ciężko całymi dniami, ale otrzymywałem za to godziwe wynagrodzenie. Byłem wtedy młody i moja narzeczona właśnie przygotowywała dla nas mały domek na wsi, będący wszystkim, na co mogliśmy sobie pozwolić . Życie było dobre i myślałem, że wszystko będzie nadal toczyć się w ten sposób.

Pamiętam , że pamiętnego dnia w maju 1908 rok byłem na nockach w pracy w owym miesiącu , a mój kumpel Twohey był maszynistą. Byliśmy około trzy kilometry od Medicine Hat , kiedy nagle blask światła pojawił się przed naszą lokomotywą. To był inny pociąg na kursie kolizyjnym z nami! Twohey krzyknął na mnie, abym skakał , ale nie było czasu . Światło było tuż przed nami . Myślałem, że już nie żyję. Ale w ostatniej chwili nadjeżdżający pociąg skręcił w prawo i pędem nas ominął z głośnym gwizdem, a jego pasażerowie gapili się na nas przez okna. Ale był tylko jeden tor na tym odcinku wzgórza i to był właśnie ten na którym byliśmy! Spojrzałem na huczący i dudniący Pociag Duchów i zobaczyłem , że jego koła nie dotykają ziemi!

Cóż, byliśmy potężnie wystraszeni przez to zdarzenie . Twohey postanowił wziąć urlop od bycia maszynistą i rozpoczął pracę w lokomotywowni, ale ja ciągle pracowałem na nocną zmianę jako palacz, nie chcąc aby Ghost Train odebrał mi pracę, która mnie cieszyła.

Kilka tygodni później, podsycałem ogień dla maszynisty o nazwisku Nicholson , kiedy usłyszeliśmy jak przeraźliwy gwizd przedziera się poprzez nocną ciszę. Byliśmy na tym samym pojedynczym torze na obrzeżach Medicine Hat , kiedy jaskrawe światło Ghost Train, pojawiło nagle się znikąd, oślepiając nas . Nicholson wydał okrzyk przerażenia i poczułem, że moje serce zamiera. Tak jak poprzednio, Ghost Train skręcił w prawo w ostatniej sekundzie. Widziałem jak przemknął obok nas na torach , które nie istniały, a jego pasażerowie patrzyli ciekawie na Nicholsona i mnie z okien .

To mi wystarczyło. Nie miałem zamiaru wrócić na szlak po tym wszystkim Zacząłem pracować w lokomotywowni do końca miesiąca w maju i kilka tygodni w czerwcu . W końcu zdecydowałem, że dość tego , i zaciskając zęby, postanowiłem dać sobie spokój z pracą jako palacz. na szlaku.

Właśnie rozpalałem pod kotłem w lokomotywowni pewnego wieczoru na początku lipca, gdy nagle doszła nas wiadomość o wypadku. Pociągi Spokane Flyer i Lethbridge miały czołową kolizję na pojedynczym torze, trzy kilometry poza Medicine Hat, dokładne w miejscu, gdzie pojawił się Ghost Train . Lokomotywa pociągu Lethgridge wykoleiła się i zniszczony został wagon bagażowy. Siedem osób zginęło w wypadku , w tym dwóch maszynistów. Jednym z nich był mój kumpel Twohey , a drugim Nicholson ."

 

znalezione na forum Onetu, pod artykułem, który wkleiłem wyżej - post użytkownika Alex

Tłumaczenie z angielskiego, w/g Ghost Train, An Alberta Ghost Story retold by S. E. Schlosser

 

źródło


  • 1



#4

Magda72.
  • Postów: 758
  • Tematów: 36
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

W mojej okolicy-mieszkam w warszawskim Wawrze -krążą legendy o widywanym nad ranem pociągu widmo.

Tuż przed Świętami jadąc do pracy-a często jeżdżę w przedziale konduktorskim-usłyszałam z przedziału maszynisty-o k...wa...gwałtowne hamowanie.Kierownikowi pociągu maszynista powiedział-e zdawało mi się....

Słyszałam już wcześniej o podobnych zdarzeniach,nawet od kierowców jadących ulicą wzdłuż torów dlatego od pewnego czasu szukam info co to może być...

Prawdopodobnie jest to pociąg z czechosłowackimi kolonistami który uległ katastrofie w tym miejscu 6 lipca 1966.

Niestety wszystkie dostępne źródła podają bzdury na temat rozmiaru tej tragedii powielając informacje podane oficjalne jeszcze przez media PRL-u -gdzie jak wiadomo w szczęśliwym społeczeństwie nie było wypadków i ofiar.W/g świadków z którymi rozmawiałam było ok 100 ofiar.Zwłoki ładowane były na taczki i wywożone ciężarówkami...tymczasem oficjalne wiadomości to 1 ofiara  śmiertelna i 17 rannych...nie ma też mowy o tym że był to pociąg kolonistów...tymczasem w/g świadków były tam same dzieci.

Jeżeli ktoś więcej wie na ten temat to bardzo proszę o info tu na forum bo ta sprawa warta jest chyba nagłośnienia

"

PS.Tak wyglądają "oficjalne informacje"

Za wikipedią:

"Katastrofa w 1966

W dniu 6 lipca 1966 w pobliżu stacji Warszawa Wawer miała miejsce katastrofa kolejowa. Od strony Otwocka nadjechał sezonowy pociąg pośpieszny nr. 3810 relacji Rzeszów-Ustka prowadzony lokomotywą typu Pt31-21, semafor wskazywał wjazd na tzw. tor zwrotny gdzie dopuszczalna prędkość wynosiła jedynie 40 km/h. Pociąg w tym miejscy jechał z prędkością ok. 90 km/h. Doprowadziło to do wykolejenia składu i spiętrzenia wagonów. Z całego składu jedynie cztery ostatnie wagony pozostały na torze. Ciężko rannych zostało siedemnaście osób, drużyna obsługująca parowóz została dotkliwie poparzona parą wydostającą się z uszkodzonego kotła. Maszynista zmarł w wyniku odniesionych obrażeń podczas transportu do szpitala[3]." :facepalm:

O rozmiarach tej katastrofy świadczy ta-niestety jedna z niewielu fotek:

thumb46.jpg


Użytkownik Magda72 edytował ten post 21.04.2014 - 18:29

  • 0



#5

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Szperałem sobie dziś w internecie w poszukiwaniu jakiegoś interesującego materiału do wrzucenia i trafiłem  ciekawy artykuł, który, przy okazji bardzo fajnie uzupełnia ten, nieco już przykurzony temat.

Wprawdzie o rzymskim pociągu widmo była tu już krótka wzmianka ale to, co znalazłem opisuje ten przypadek dużo bardziej szczegółowo.

Dwa pozostałe, to zupełne świeżynki - tym razem ze wschodu, z terenów byłego ZSRR.

Zapraszam do lektury

 

Rzymski pociąg-widmo na Ukrainie

14 lipca 1911 roku z rzymskiego dworca wyjechał w trasę pociąg wycieczkowy, zbudowany przez firmę „Sanetti” dla bogatych turystów.

106 pasażerów podziwiało wspaniałe krajobrazy za oknami komfortowych wagonów pociągu.

Skład zbliżał się do długiego tunelu w Lombardii. I nagle, według relacji świadków, którzy zdążyli wyskoczyć z pociągu w biegu, wszystko dookoła zakryła mlecznobiała mgła.

Obłok stawał się coraz gęstszy, stopniowo zamieniając się w lepką ciecz.

Pociąg wjechał w tunel i … przepadł!

 

Ten włoski ekspres pojawił się dopiero po 80 latach w obwodzie Połtawskim. O tym zdarzeniu pisały w 1991 roku ukraińskie gazety. Gazeta „Forum” donosiła:

„Składający się z trzech wagonów pociąg-widmo przejechał niedaleko wioski Zawalicz w obwodzie Połtawskim, na przejeździe dyżurnej Eleny Czebrec. Pociąg z zasłoniętymi na głucho oknami, otwartymi drzwiami i pustą kabiną maszynisty poruszał się absolutnie bezgłośnie, rozganiając włóczące się po peronie kury.”

 

Co można o tym sądzić?

Fantazja dziennikarzy?

Sprawa okazała się jednak znacznie poważniejsza, niż można było przypuszczać. Ten trójwagonowy pociąg-zjawa pojawiał się na ukraińskich ziemiach również wcześniej, w pobliżu Sewastopola.

O tym również była notatka w gazecie, a były kolejarz, który pełnił czasem dyżur na przejeździe obok Bałakławy (miejscowość na Krymie, do 1957 samodzielne miasto, obecnie część Sewastopola), opowiedział pisarzowi Nikołajowi Czerkaszinowi tajemniczą historię.

Ten stary, rozsądny pracownik kolei, który nigdy nie brał alkoholu do ust, zobaczył pewnego dnia, jak od strony starego rozjazdu, gdzie dawno już rozebrano szyny i został tylko nasyp, jedzie jakiś dziwny, jakby bajkowy pociąg.

 

Kolejarz przetarł oczy: pociągi nie jeżdżą przecież po drodze bez szyn, a ten jechał! Parowóz i trzy wagony. I parowóz, i wagony były stare – jak z historycznego filmu, a na dodatek wyraźnie zagranicznej produkcji.

Pociąg przejechał na pełnym biegu obok oszołomionego dyżurnego ruchu. Było to 28 października 1955 roku, w przeddzień zatopienia pancernika Floty Czarnomorskiej „Noworossijsk” w Sewastopolu.

 

Fenomen pociągu-widma badało wielu uczonych. Przewodniczący komisji do spraw anomalnych Ukrainy W. Leszczaty wyraził opinię, że włoski pociąg w jakiś sposób przekroczył wymiar czasu. Czyż to nie ten pociąg widział kolejarz pod Bałakławą?

 

Pisarz Nikołaj Czerkaszin również skupił się na tej wersji. Jest przekonany, że istnieje szczególne pole chronalne planety.

 

Według niego, super długie tunele, super głębokie szyby, super wysokie wieże zmieniają bieg czasu, podobnie jak tamy i kanały zmieniają bieg rzek. Potwierdzeniem tej wersji może być fakt, że na krótko przed zniknięciem rzymskiego pociągu we Włoszech zaszło silne trzęsienie ziemi.

 

Pęknięcia i szczeliny mogły powstać nie tylko w skorupie ziemskiej, ale również w jej polu chronalnym. Czasowa dziura mogła znaleźć się nad górskim tunelem i przenieść pociąg z naszej przestrzeni trójwymiarowej w inny wymiar. Dlatego nieszczęsny pociąg, wypadłszy ze zwykłego czasu wektorowego, zaczął się swobodnie przemieszczać z teraźniejszości w przeszłość, a z przeszłości w czas przyszły.

Jako że ruch tego pociągu był określony przez czynniki przestrzeni, czyli tory kolejowe, może on pojawiać się tylko tam, gdzie kiedyś leżały szyny kolejowe, albo gdzie położą je w przyszłości. Prawdopodobnie wynurzy się gdzieś także w XXI wieku.

 

 

Tajemniczy wypadek kolejowy

To zagadkowe zdarzenie miało miejsce w połowie września 1998 roku w obwodzie Wołogodzkim (leży na północy europejskiej części Rosji). Dwoje grzybiarzy wyszło na zapomniany odcinek linii kolejowej, prowadzący do wyrobisk torfowych. Takich torów jest w Rosji wielkie mnóstwo. Zapomniane i nieużywane niszczeją powoli pod wpływem warunków atmosferycznych. Tak więc w pokrytych rdzą szynach i na pół zmurszałych podkładach kolejowych nie było niczego niezwykłego. Jednak grzybiarze zobaczyli coś, od czego włosy im na głowach stanęły ze strachu. Na torach leżały zakrwawione szczątki ludzkiego ciała. Kilka metrów torów było zachlapane krwią. Wyraźnie było widać, że człowiek zginął pod kołami pociągu.

 

O strasznym znalezisku świadkowie powiadomili odpowiednie organy. Jednak przybyli na miejsce policjanci znaleźli się w trudnej sytuacji. Ten odcinek kolei nie był używany od 20 lat, dlatego żadnego pociągu z założenia być tam nie mogło.

 

Na okoliczność śmierci człowieka pod kołami pociągu rozpoczęto śledztwo. Ekspertyza wykazała, że ofiara rozstała się z życiem przed trzema dniami. Przy czym skład, który ją zabił, poruszał się z bardzo dużą prędkością.

Można było, oczywiście, założyć, że tragedia wydarzyła się na czynnym odcinku kolei, a zwłoki przeniesiono na zapomniane tory.

Ta wersja mogła się jednak odnosić jedynie do fantastyki. Do czynnej magistrali było 12 km; kto byłby w stanie przenieść po lesie szczątki ofiary, aby upozorować jej śmierć gdzieś w głuszy.

Zdarzenie pozostało niewyjaśnione. Tragedia na zagubionym odcinku kolei wykazała, że istnieje zagadka pociągów, której nie można rozwiązać racjonalnie.

 

 

Śmierć kolejarza

Jeszcze jeden tajemniczy wypadek zdarzył się w czerwcu 2002 roku. W mieście Aszchabad (stolica i największe miasto Turkmenistanu) zginął kolejarz kontrolujący stan torów. Według oficjalnej wersji wpadł on pod lokomotywę. Jednak maszynista zaklinał się na wszystkie świętości, że to nie on spowodował wypadek.

Tłumaczył, że człowiek na torach znajdował się w odległości 50 m od niego, kiedy nagle zamachał rękami i runął na ziemię. Przy czym jego ciało było rozcięte praktycznie na pół i tam też była kałuża krwi.

 

Według słów maszynisty, jego lokomotywa zatrzymała się 15 m od zabitego. Śledczy zignorowali jednak ten fakt, podobnie jak brak jakichkolwiek śladów zderzenia na prowadzonym przez niego pojeździe.

 

Mamy więc już dwa wypadki, które bardziej pasują do dziedziny mistyki, niż do rzeczywistości. Jeden wskazuje na śmierć pod kołami pociągu, którego zwyczajnie nie mogło być w danym miejscu, drugi zaś przypisuje winę maszyniście, który zatrzymał pociąg kilkanaście metrów przed miejscem wypadku. Żadnego rozsądnego i racjonalnego wytłumaczenia nie widać. Jedno, co pozostaje, to przyjąć, że istnieją pociągi-widma, które stanowią dla człowieka realne zagrożenie.

 

źródło

 

 


  • 2



#6

noxili.
  • Postów: 2849
  • Tematów: 17
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

 

Tłumaczył, że człowiek na torach znajdował się w odległości 50 m od niego, kiedy nagle zamachał rękami i runął na ziemię. Przy czym jego ciało było rozcięte praktycznie na pół i tam też była kałuża krwi.(..)

Według słów maszynisty, jego lokomotywa zatrzymała się 15 m od zabitego. Śledczy zignorowali jednak ten fakt, podobnie jak brak jakichkolwiek śladów zderzenia na prowadzonym przez niego pojeździe.

 

 

  Pociąg to nie samochód. Droga hamowania 35 metrów  pociągu to tylko w kreskówkach lub przy prędkości 5 km/h. Po wpadnięciu człowieka pod lokomotywę często nie ma żadnych śladów zderzenia poza śladami krwi i wnętrzności i to też nie koniecznie.

 

Czasem sie zdarzają takie sytuacje jak z opowieści mojego znajomego ze wrocławskiej straży. "Wezwanie przez radio straży i pogotowia przez maszynistę pociągu" Człowiek skoczył mi pod pociąg. !!" Przyjeżdzają na miejsce, pół kilometra marszu wzduż torów a maszynista stoi w szoku na schodach lokomotywy. Gdzie człowiek ?Niema ma ! Maszynista jest przerażony , myśli ze zwariował, bo mimo że widział człowieka znikającego pod lokomotywą(z kabiny widać obszar do max 2 m przed pociągiem) to nigdzie nie widać zwłok czy rannego . Na lokomotywie niema śladu krwi, cała banda (strażacy ,policja ,ratownicy) maszerowali wzdłuż torów i nie było  niczego widać. Dopiero po dłuższych ogledzinach pociagu (policjanci zdązyli przetestować alkotestem biednego maszyniste i kombinowali jak go szybko przebadać na obecność narkotyków)  udało sie znaleść zwłoki. Ciało "wkreciło sie" w element jezdny dopiero pod koniec pierwszego wagonu. Nie zabardzo wiadomo było jak to możliwe.Malowniczo opisując oplotło od wewnątrz jedno z kół... Maszynista musiał zdać kierownie pociagu z powodu szoku ,leczył się tez potem z szoku pourazowego z tego co słyszałem.

 

Czasem bywa też tak jak pare lat temu w Piotrkowie Tryb. Jedzie drezyna spalinowa z ekipą remontową, nagle tuz przed wyskoim wiaduktem z krzaków wyskakuje koleś i siada po środku torów. Maszynista i ekipa słyszy uderzenie ciała o drezynę. Hamują gwałtownie, wyskakuja z drezyny a tu niema nikogo. Wezwane służby nikogo nie znajdują (to si edzieje w centrum miasta na wysokim nasypie). Być może był to człowiek odnaleziony kilkadziesiąt minut później ponad kilometr  dalej na trawniku. Liczne złamania i obtłuczenia. Przeżył ale z racji tego żebył totalnie ujarany i zgrzybiony, nic ale to nic nie pamiętał. Świr siadający na torach był ubrany  a ten był prawie nagi... Ciuchów nie znaleziono.


  • 1



#7

Pt47-106.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Tą historie Mój tato opowiedział mi tylko raz jak go pytam  teraz o to nie chce już  do niej wracać .Bało to w czasach gdy pracował na kolej jako palacz później jako maszynista na parowozach w latach 70 .Było to na Stacji Siekierki ,Wozili faszynę na niemiecka stronę .Była to ostania stacja przed granica państwa  .Nocowali na tej stacji ,parowóz stal na torze przy lesie . W nocy Mój tato poszedł podrzucić  do paniska żeby nie wygasło pod kotłem gdy szedł z budki maszynisty szedł w stronę miejsca gdzie odpoczywali  podszedł do niego straszy mężczyzna  w płaszczu wojskowym i czapce wojskowej .W  reku trzymał wiaderko ,zapytał czy może  nabrać  trochę węgla żeby się ogrzać .Mój tato odpowiedział ze oczywiście ze może trochę nabrać węgla i potnych słowach ruszył stronę kwatery .Ale obrócił się żeby nieznajomemu powiedzieć żeby uważał bo kocioł jest pod para . Tam już nikogo nie było wiec cofną się do budki maszynisty poświecił latarka do sierotka w sierodku nikogo nie było wszedł do sierotka poświecił do plecaka (był to parowóz serii TKt48 tak zwany tendrzak i zbiornik na węgiel nazwano plecak bo maił go stylu tak jak  człowiek nosi plecak tak parowóz miał zbiornik na węgiel ) i tam tez nic nie było .Wtedy  jak opowiedział mi to tato zapytałem go jak myśli koto był za człowiek i tak doszliśmy ze był to duch jakiegoś żołnierza bo w tym rejonie toczyły się ciężkie walki .

 

Proszę poprawić gramatykę i stylistykę posta, bo nie da się go czytać. Sierotku, sierodku - to samo słowo i dwa razy inaczej i źle napisane. Każda przeglądarka podkreśla błędy, więc miejmy do siebie troszkę szacunku :)

 

KP


Użytkownik Kronikarz Przedwiecznych edytował ten post 28.04.2016 - 09:56

  • 0




Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: duchy, koleje, pociągi, zjawy

Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych