Każdy z nas zna opowieści o tych tajemniczych stworzeniach, pojawiających się w kulturze masowej od zarania dziejów. Smoki, bo o nich właśnie mowa, na trwałe zapisały się w świadomości każdego niemal człowieka na świecie. Wiemy jak wyglądały, wiemy jak groźne były i wiemy, że nie istniały... Czy aby na pewno to tylko mit?
Z gawędami, bajkami czy legendami o smokach spotkać się można w pismach wielu narodów Europy i Azji już od najdawniejszych czasów - opowiadali o nich Sumerowie, Asyryjczycy, Persowie i Hindusi. Występują w mitach o stworzeniu świata, pojawiają się w dziejach dawnych Słowian i Germanów. W europejskiej symbolice smok ucieleśniał zło, nieszczęście, grozę i cierpienie. Zgoła inaczej natomiast przedstawiano je we wschodniej Azji - smok do dziś uchodzi za symbol szczęścia, sprawiedliwości i urodzaju. Pochodzenie smoków jako mitycznych stworzeń okrywa nadal tajemnica. Zadziwia podobieństwo między opisami i wizerunkami smoków a odnalezionymi szczątkami prehistorycznych gadów. Jednak nie istnieje między nimi żaden związek - pierwszych ludzi od ostatnich dinozaurów oddzielają przecież miliony lat. Pochodzenia ich zatem trzeba szukać gdzie indziej - ale czy na pewno tylko i wyłącznie w ludzkiej wyobraźni i fantazji...?
Ich obecność w podaniach, mitach i ikonografii niemal wszystkich narodów Europy i Azji przez wiele stuleci zmusza nas do zadania sobie jednego pytania: skąd wzięły się smoki? Bo przecież nie sposób uwierzyć w to, że starożytni czy średniowieczni ludzie, znajdując w jaskiniach kości i czaszki niedźwiedzi jaskiniowych, w swych prymitywnych umysłach ubrali owe kości w ciało i uzyskali niemal identyczny wizerunek w Niemczech, w Siedmiogrodzie czy w Chinach. Kontakty między kontynentami w tamtych czasach, co prawda istniały ale na niewielką skalę. Jednak obecność w legendach wielkich podróżników jest odnotowana w dużo mniejszym stopniu niż obecność smoków..
.
Wizerunek smoka w średniowiecznym bestiariuszu z Aberdeen
Starożytne i średniowieczne bestiariusze, czyli ilustrowane księgi zawierające opisy znanych ówcześnie zwierząt, są niezwykle bogate w przykłady najróżniejszych „fantastycznych” stworzeń, często bardzo szczegółowo omówionych, a staranność i powaga z jakimi były przedstawiane budzą dzisiaj wielkie zdziwienie. Księgi te nie są traktowane poważnie przez współczesną naukę, jednak istnienie wielu opisanych w nich stworzeń znalazło odzwierciedlenie między innymi w znaleziskach archeologicznych. Z cała pewnością można bezdyskusyjnie udowodnić ich istnienie, chociażby na podstawie skamieniałości. Są wśród nich także takie stworzenia jak olbrzymie gady, potwory morskie, gigantyczne węże, latające jaszczury, jednorożce i oczywiście smoki.
Pierwsze wzmianki na temat tajemniczych stworzeń opisywanych jako "latające węże" pochodzą już z Mezopotamii oraz Starożytnego Egiptu, od ok. 3 tysiąclecia p.n.e., gdzie były czczone jako boskie zwierzęta oraz symbole mądrości. Badania archeologiczne dowodzą, że skrzydlaty wąż nie dość, że był częstym motywem artystycznym w Starożytnym Egipcie, to dodatkowo traktowany był jako zwierzę powszechnie znane, występujące w tamtym regionie. Na terenie Egiptu oraz Izraela odnaleziono kilka pieczęci przedstawiających sceny polowania skrzydlatych węży na bydło.
Wizerunek skrzydlatego smoka był wtedy trochę inny niż to sobie dzisiaj wyobrażamy. Opisy z tamtego okresu mówią o zwierzęciu z wyraźnie wężową sylwetką, posiadającą błoniaste skrzydła oraz jedną parą szponiastych odnóży. Inne cechy pojawiające się równie często to rogi lub uszy umiejscowione w tylnej części głowy oraz spłaszczony płat w kształcie rombu, znajdujący się na końcu ogona.
Egipska pieczęć przedstawiająca wizerunek Ibisa broniącego człowieka (po prawej) przed kobrą (po lewej) i skrzydlatym wężem (u góry) - Egipt XII-XIII w. p.n.e.
Popularna sylwetka smoka z dodatkowymi przednimi kończynami pojawiła się, jak podaje Sir Grafton Elliot Smith w "The Evolution of the Dragon" z 1919 r., dopiero w okolicach XVI wieku. Natomiast w starożytnych pismach egipskich, opisujących dowodzoną przez Mojżesza wyprawę Egipcjan przeciwko Nubijczykom, możemy znaleźć cytat żydowskiego historyka Józefa Flawiusza:
"Tymczasem Mojżesz, zanim wrogowie dowiedzieli się o jego wyprawie, powiódł wojsko do walki, wybrawszy drogę nie przez rzekę, ale przez ląd. Podczas tej przeprawy wspaniale okazał swoją roztropność. Droga bowiem była niezmiernie trudna z powodu mnóstwa wężów, od których roją się owe miejsca; a są tam takie węże, jakich nigdzie więcej nie można spotkać, niezwykłe siłą, złośliwością i przedziwnym wyglądem; niektóre z nich mają nawet skrzydła, tak że mogą nacierać na ludzi wynurzając się z kryjówek w ziemi, albo niespodziewanie spadając na nich z przestworzy. Aby przeprowadzić wojsko bezpiecznie i bez szkody, Mojżesz wynalazł taki oto sposób, wielce przemyślny: kazał upleść z kory papirusowej kosze na kształt skrzyń i nieść je napełnione ibisami. Ten ptak jest wielkim nieprzyjacielem wężów. Na widok ibisa wąż rzuca się do ucieczki, a wtedy ibis chwyta go jak jeleń i połyka.”
(„Dawne dzieje Izraela”, tłumaczenie Zygmunta Kubiaka i Jana Radożyckiego, 1979 r.)
W V wieku p.n.e. grecki historyk Herodot opisuje występujące w Arabii oraz Egipcie latające węże jako zwierzęta o niewielkich rozmiarach, otaczające często całymi stadami drzewa kadzidłowca. Arystoteles, Ammianus Marcellinus, Cyceron, Pomponiusz Mela, Solinus oraz Klaudiusz Aelianus również opisują te stworzenia, dodatkowo większość z nich wzmiankuje, że były jadowite.
Słynny średniowieczny przyrodnik, Prosper Alpin, w roku 1580 opisując historię Egiptu w „Histoire Naturelle de l'Egypte” wymienił żyjący na tam gatunek "latających węży". W swoim dziele napisał, że gatunek ten posiada pewien rodzaj grzywy (mały kawałek skóry na głowie), długi ogon o grubości palca, zwieńczony płatem skóry na podobieństwo liścia, a całkowita długość jednego osobnika mierzy tyle ile gałązka palmy.
O ŚWIĘTYM, CO SMOKA UBIŁ...
"Św. Jerzy i smok" pędzla Gustave Moreau
Na początku XI wieku pojawia się legenda o św. Jerzym, rzymskim trybunie ludowym, żołnierzu oraz członku gwardii samego cesarza Dioklecjana w III w. Według podań Św. Jerzy miał rzekomo zabić smoka terroryzującego mieszkańców miasta Silene w Libii (współcześni historycy twierdzą, że chodzi tutaj o miasto Cyrena położone na północnym wybrzeżu Afryki), ratując tym samym życie córki lokalnego władcy. Na drodze smoka stanął, bestię z bożą pomocą ubił, a w nagrodę, jak to zawsze w legendach bywa, otrzymał rękę, jak również pozostałą resztę uratowanej niewiasty. Uciekając zaś przed zagrożeniem (nie wiadomo przed czym uciekał, może przed zemstą smoków a może przed rodziną panny młodej?) dotarł do Anglii i stał się z czasem patronem tego kraju. Prawdziwa historia Jerzego (Georgius) jest jednak zgoła inna... Otóż w 303 roku Dioklecjan wydał edykt zezwalający na prześladowania chrześcijan na terenie Imperium. Jerzy zmuszony został do uczestnictwa w prześladowaniach, pomimo tego, że sam był chrześcijaninem. Gdy publicznie odważył się skrytykować decyzję cesarza, rozwścieczony Dioklecjan nakazał torturować go i zabić. 23 kwietnia 303 roku, po wielu torturach Jerzy został ścięty pod murami miejskimi Nikomedii (dzisiejszy Izmir w Turcji). Jego ciało wróciło do Lyddi, gdzie zostało pochowane. Wkrótce potem chrześcijanie zaczęli modlić się do niego, jako do męczennika. Jak widać legenda mija się z prawdą całkowicie ale i tak Św. Jerzy znany jest dzisiaj głównie ze swojego pojedynku z gadem, stał się również symbolem walki z wszelkim grzechem i złem. Najstarsze ilustracje przedstawiające smoka z Silene zgadzają się niemal całkowicie zarówno ze starożytnymi, jak i średniowiecznymi opisami "skrzydlatych węży" występujących na tamtych terenach.
Nie tylko dzielni rycerze mieli do czynienia ze smokami. Zwykli ludzie także stykali się z tymi bestiami i to w codziennym życiu. A popyt na wyroby z ziejących ogniem stworzeń był ogromny. W aptekach sprzedawano "sanguis draconis" - smoczą krew. Była to żywiczna, czerwono-brązowa substancja, bezzapachowa i bezsmakowa, zmielona na proszek. Pozyskiwano ją z łupin owoców wschodnioindyjskich palm Calamus Draco, lub z pociętych pni rośliny Dracaena Draco L., która rosła na Wyspach Kanaryjskich. Św. Hildegarda, przeorysza klasztoru benedyktynek w Disibodenbergu (1098-1179), zalecała chorym, którzy cierpieli na kamicę, pić smoczą krew. Krew należało przechowywać w jakimś wilgotnym miejscu, żeby trochę tą wilgocią nasiąkła. Potem wrzucało się do wody, która od krwi się zagrzewała. Pić ją trzeba było na czczo przez 9 dni i zaraz potem coś zjeść. Św. Hildegarda jednak ostrzegała przez używaniem czystej smoczej krwi, bo groziło to człowiekowi nagłą i bolesną śmiercią. Interesująca legenda wiąże się z założeniem benedyktyńskiego klasztoru w Wiltenie, na przedmieściu Insbrucku. Założyć miał go olbrzym Heymo, krótko po tym jak zabił okrutnego smoka, pilnującego miasta. W miejscu, gdzie smok został zabity, zaczęła wyciekać z ziemi czarna, ohydnie pachnąca "smocza krew", której ludzie z powodzeniem używali do leczenia rozmaitych chorób stawów i skóry. Dzisiaj wiadomo, że ta "smocza krew" to olej ziemny (tzw. ichtiol), który zawiera triasowe łupki bitumiczne. Wierzono też, że w mózgu smoka znajduje się "smoczy kamień", który jako niezastąpiony środek przeciwko wszelkim truciznom, był wysoko ceniony. Jeśli został wyjęty z głowy smoka za życia, ten kto go posiadał, nie musiał się obawiać otrucia.
Wysokie ceny osiągał magiczny proszek z zębów smoka, rzekomo o działaniu odmładzającym. Lecznicze właściwości smoczych szczątków badał i opisał lekarz z Preszowa (dzisiejsza Słowacja), Johann Paterson Hain (1615-1675). Smocze kości z okolicznych jaskiń pozyskiwał od miejscowych obywateli, albo ich sam poszukiwał. Wyniki badań publikował w czasopiśmie „Miscellanea medico-physica Academiae Naturae Curiosorum sive Ephemeridum medico-physicarum Germanicarum curiosarum”, które wydawała niemieckie towarzystwo przyrodoznawcze. W jednym z numerów wspomniał o jaskini Aksamitka koło Haligowiec, którą uważano na przybytek smoków, ponieważ znajdowano w niej mnóstwo „smoczych” kości:
"Kości znalazł w bardzo głębokiej i bardzo długiej jaskini niedaleko klasztoru kartuzów koło Dunajca... W górach Karpat jest jaskinia niemal zapełniona kośćmi, jak mówią letni pasterze owiec. Także mówią, że te bestie umierają jedna na drugiej, kiedy są mianowicie zmożone chorobą i szukają ulgi, stąpają po leżących kościach, a kiedy zawieje po jamach i rozpadlinach wiatr, zwierzę tak sobie odpocznie, że aż tam zdechnie i powiększy kupę innych padlin. Mówi się, że bestia w nocy wychodzi, a niekiedy się tam ukrywa... Powiadają, że jakiś Włoch przyszedł do tej jaskini, magicznymi sztuczkami wyprowadził z niej smoka, siadł na niego i odleciał."
W roku 1672 Hain napisał:
„Wieśniak, który odwiedza smocze dziury, doniósł był prześwietnemu panu hrabiemu Władysławowi Rakoczemu cały szkielet z kości młodego smoka. Te to zmielone kości sprzedawano przeciwko padaczce”.
O „smoczych kościach" w jaskini koło Haligowiec pisał i polski geograf Stanisław Duńczewski ok. roku 1760, powołując się na Macieja Bela. Kości i zęby znajdowane w jaskiniach należały oczywiście do wymarłych zwierząt. Ich poszukiwacze uzyskiwali za swoje znaleziska dobre ceny, dlatego wiele kości, które mogły być obiektem badań paleontologicznych, bezpowrotnie przepadło.
Ogromną rolę smoki odgrywały także w chińskiej medycynie ludowej. We wszystkich aptekach można było kupić "smocze" kości i zęby - na choroby serca, nerek i krążenia, jak również na upławy, gorączkę i suchoty. Najdroższy był proszek ze smoczych zębów, który był ulubionym środkiem odmładzającym. W rzeczywistości były to jednak kości i zęby dawno wymarłych zwierząt. Chińscy aptekarze kupowali kości od poszukiwaczy, którzy z tego mieli spore dochody, więc znaleziska ukrywali i uniemożliwiali do nich dostęp paleontologom.
W istnienie smoków wierzyli nie tylko prości i niewykształceni ludzie, ale i poważni uczeni. Po wynalezieniu druku, na coraz szerszą skalę zaczęto wydawać popularne zielniki, bestiariusze i przyrodnicze publikacje, kopiując stare rękopisy. Dzisiaj nazwalibyśmy to szeroką dystrybucją. W taki właśnie sposób w ręce ogółu dostały się zapiski świętej Hildegardy, która tak oto opisuje smoka:
"(...) ma suchą skórę i niezwykłą temperaturę. Jego mięso nie jest we wnętrzu ani trochę ogniste. Za to oddech ma taki ostry, że się na powietrzu rozżarza jak iskra wykrzesana z kamienia. Człowieka bardzo nienawidzi i ma diabelską naturę. Kiedy oddycha jadowitym oddechem, otrząsa się powietrze. Mięso i kości z niego nie nadają się na lekarstwa, tyko sadło. Jak smok wyda ostatnie tchnienie, jego krew wysycha i nie płynie, ale jak zatrzyma w sobie oddech, jego krew wilgnie i płynie, i nie można jej używać do celów leczniczych."
Francuski mnich Fulko z Chartres, zmarły w 1127 roku, tak pisał o smokach:
"Smoki charakteryzują się długimi, wstrętnymi pyskami, ostrymi zębami i ognistym językiem, uszy mają podobne do rogów, kark jest długi a ciało jaszczurcze. Dwie nogi są podobne do orlich pazurów, a skrzydła mają jak nietoperze. Smoki mieszkają w Indiach i w Etiopii, gdzie stale jest lato. Są to największe zwierzęta na świecie."
Kanonik Conradus Megenbergensis, znany szerzej jako Konrad z Megenbergu (1309-1374) w swoim dziele „Księga przyrody” z roku 1349 zamieścił taki opis:
"Smok jest jednym z największych zwierząt na świecie. To zwierzę nie ma jadu. Gardło ma wąskie, a chodząc wystawia język. Paszczę rozwiera szeroko i wydaje skomlące dźwięki, zębami nie szkodzi. Ale przecież i nieznaczne jego ugryzienie jest szkodliwe. Szkoda jednak nie pochodzi z zębów, ale z tego, że pożera jadowite rzeczy. Smok trzyma się najwięcej w jaskiniowych skałach, szczególnie w ciasnych miejscach między skalnymi ścianami. Robi tak z powodu nadmiernej ciepłoty swojego ciała. Takie miejsca wyszukuje przede wszystkim wtedy, kiedy długo lata po kraju albo kiedy w lecie jest nadmiernie gorąco. W krainach, gdzie żyje, bywa też bardzo gorąco natychmiast po wschodzie słońca. Głosem i krzykiem straszy ludzi. Ludzie nie mogą wytrzymać jego spojrzenia i natychmiast umierają... Jeden rodzaj smoków nie ma nóg i pełza na brzuchu, a inny rodzaj, rzadszy, ma nogi."
Dzieło "Buch der Natur" ("Księga przyrody") autorstwa Konrada z Megenbergu, rok 1349.
Athanasius Kircher (1602 - 1680)
Interesujące wzmianki o smokach podał także słynny niemiecki medyk, teolog i jezuita Athanasius Kircher (1602 - 1680) w swoim przyrodniczym dziele „Mundus Subterraneus” („Podziemny świat”). Przyznaje on, że wierzy w istnienie smoków, powołując się przy tym na Pismo Święte, Arystotelesa, kapitanów statków i wielu znanych uczonych. Opisał smoki, których istnienie popierał wieloma wspomnieniami i opisami rzekomo wypchanych smoków z najróżniejszych kolekcji ważnych osób. Wymienia czworonogiego, skrzydlatego smoka, którego rycerz zakonny Deodatus z Gozon, zgładził na wyspie Rodos. Dwunogi smok – wielki jaszczur bez skrzydeł, według Kirchera, należał do kolekcji przyrodnika Aldrovandiego, a uskrzydlony smoka z dwiema nogami oraz dwunogi i dwuskrzydły, który dumnie zdobił kolekcję kardynała Baberiniego. Smok ten miał zostać w roku 1660 zabity nieopodal Rzymu, kiedy to niejaki Lanio, obywatel tego miasta, wyszedł na połów ptaków i dostrzegł smoka wielkości sępa. Sądząc, że to ptak, zarzucił na niego swoją sieć, czym zranił bestię w skrzydło. Rozzłościł tym smoka niemiłosiernie i ten w okamgnieniu rzucił się na mężczyznę. Lanio zdołał jednak bestię ubić, jednak tej samej nocy zmarł i on. Niewątpliwie jedną z przyczyn śmierci nieszczęśnika, według Kirchera, było to, że:
"go smok opryskał zieloną jadowitą śliną, albo dostał zakażenia krwi, kiedy go opryskała krew zabitego smoka, albo się zatruł jadowitym oddechem potwora."
Ilustracja smoka autorstwa Athanasiusa Kirchera
w "Mundus Subterraneus", rok 1678.
Wkrótce po tym incydencie, na miejscu potyczki szczęśliwym trafem znaleziono martwego smoka, po czym wypchany wełną trafił do kardynalskiego muzeum.
Ten sam Athanasius Kircher w 1678 roku w drugim tomie swojego „Mundus Subterraneus” opisał dzieje pewnego męża o imieniu Winkelried, który miał rzekomo zabić smoka w czasie budowy swojej osady na terenie Szwajcarii. Zamieszczony w książce przez Kirchera, jego własnoręczny rysunek owego smoka okazał się być tyle przekonujący, że nawet słynny niemiecki paleontolog Peter Wellnhofer opublikował go w swojej książkce „Wielka encyklopedia pterozaurów” z 1993 roku (str. 20), jako obraz zgodny z odkrytymi skamieniałymi szczątkami pterozaura z okresu Mezozoiku.
Wzmianka z grudnia 1691 roku, także zasługuje na naszą uwagę. Otóż jak podają w swojej książce "The Book of the Dragon" Judy Allen i Jeanne Griffith, jedną z jaskiń niedaleko Rzymu zamieszkiwał potwór określany jako "skrzydlaty smok", który podobno miało terroryzować okolicznych mieszkańców. W posiadaniu niejakiego Ingegniero Cornelio Meyera zachował się jedyny sporządzony przez niego w tamtym okresie szkic, przedstawiający szkielet owego stworzenia. W 1998 roku John Goertzen zidentyfikował je jako gatunek znany pod nazwą "Scaphognathus Crassirostris", czyli pterozaur z rodziny Rhamphorhynchoidea. Charakterystyczne cechy przedstawione na wspomnianym szkicu to według Goertzena:
Szkic smoczego szkieletu według
Ingegniero Cornelio Mayera z 1691 r.
"- gładki czubek głowy ozdobiony jedynie wyrastającym w tylnej części podwójnym płatem skóry,
- dokładnie pięć palców wyraźnie widocznych na każdej łapie o podobnej długości z wyjątkiem jednego, krótszego wyrastającego w przeciwnym kierunku do reszty (cecha charakterystyczna dla gatunku Scapognathus)
- ślady szponów na skrzydłach,
- błoniaste skrzydła są wyraźnie bliżej głowy niż tylne odnóża i graniczą z kręgami zgodnymi z odnalezionymi współcześnie skamieniałościami Scapognathusa,
- kość udowa jest poprawnie narysowana jako pojedyncza, kości strzałkowa i piszczelowa są również widoczne.
Dokładny opis skóry powyższego zwierzęcia, kształt płatów na głowie, uszy oraz dokładny kształt błony na skrzydłach dowodzi, iż nie mamy tutaj do czynienia z rysunkiem skamieniałości, ale realnymi resztkami ciała po żyjącym w tamtym czasie stworzeniu."
(John Goertzen: "The Rhamphorhynchoid Pterosaur Scaphognathus crassirostris:
A 'Living Fossil' Until the 17th Century," 1998 r.)
SMOKI NOWOŻYTNE
Rysunek przedstawiający atak "Kongamato" na rybaków Kaonde.
W 1923 roku przyrodnik Frank Melland w swojej książce o wierzeniach i obyczajach plemienia Kaonde z dzisiejszej Zambii opisał spotykane z bardzo niebezpiecznymi zwierzętami, określanymi przez tubylców jako "Kongamato" (zgniatacze łodzi). Według jego relacji, latające stwory bez piór, o gładkiej, czarnej lub czerwonej skórze, ze skrzydłami mierzącymi nawet do 7 stóp, posiadały długi dziób pełen ostrych zębów. Do tego zachowując się niezwykle agresywnie, miały atakować i wręcz niszczyć łódki rybaków w dystrykcie Mwinilunga w zachodniej Zambii. Zdarzały się również ataki na ludzi, gdy tylko ośmielili się na nie spojrzeć. Wodzowie plemienia Kaonde, którym przedstawiono książkę z ilustracjami pterozaurów, zgodnie identyfikowali Kongamato jako przedstawiciela wymarłego gatunku Pterodactylus, żyjącego niegdyś na terenie Europy i Afryki (według współczesnych paleontologów) w okresie późnej Jury.
W latach 1932-33 miała miejsce ekspedycja do Afryki Zachodniej, wysłana przez Muzeum Brytyjskie, którą dowodził Ivan Sanderson, znany pisarz i zoolog. W dzienniku wyprawy zanotował on spotkanie z pewnym tajemniczym, niezwykle interesującym stworzeniem:
"(...)zaatakowało mnie wieczorem podczas polowania nad rzeką. (...)zwierzę było niezwykle agresywne, posiadało wielkie, czarne, podobne do Draculi skrzydła, wydające dźwięk 'shss-shssing', oraz (...) dużą paszczę najeżoną ostrymi zębami..."
Podobnych relacji, opisujących spotkania ze zwierzętami przypominającymi pterozaury aż po dziś dzień jest bardzo wiele, z czego najwięcej pochodzi od tubylczych plemion afrykańskich z okolic Zambii, Kenii, Rodezji, Zimbabwe, Angoli, Namibii, Tanzanii oraz Kongo - zarówno z terenów leśnych, jak i pustynnych.
Żołnierze Unii z zestrzelonym przez nich "ptakiem gromu"
Obie fotografie wykonano w latach 60-tych XIX w.
Nie tylko dzikie plemiona Afryki natknęły się na tajemnicze stworzenia przypominające smoki lub dinozaury. Po drugiej stronie globu, w cywilizowanych przecież i obeznanych ze współczesną nauką Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej często dochodzić miało do bliskich spotkań z podobnym zwierzęciem.
Zachodnioamerykański historyk Mari Sandoz napisał o "latającym wężu", który był widziany nad Missouri przez pasażerów parowca w latach 50-tych XIX wieku. Dekadę później, w latach 60-tych, doniesienia z czasów wojny secesyjnej informowały o zestrzeleniu przez żołnierzy Unii kilku wielkich, nieznanych nauce ptaków, nazywanych przez miejscowych "ptakami gromu" (Thunderbirds). Z tego okresu zachowało się kilka fotografii, przedstawiających żołnierzy z martwym stworzeniem bardzo przypominającym pterodaktyla.
W latach czterdziestych XX wieku pisarz Robert Lyman także doniósł, że widział ptaka o rozpiętości skrzydeł co najmniej 6 metrów, lecącego w stronę lasów Pennsylvanii. Sądził, że jest to młody okaz "ptaka gromu", który zgodnie z indiańską legendą był odpowiedzialny za zsyłanie grzmotów i błyskawic. Również w 1976 roku o opisie olbrzymiego ptaka przelatującego nad partiami Rio Grande mówił cały kraj. Jego wzrost wynosił 4 stopy (około 1,3 metra) i miał czarne pióra, długi dziób i błyszczące, czerwone oczy. Gazety natychmiast nazwały go "wielkim ptakiem" (nazwa pochodziła od postaci z "Ulicy Sezamkowej")
SMOKI A SPRAWA POLSKA
Smok wawelski,
pomnik w Krakowie
Poruszmy teraz temat nam najbardziej bliski - nasze polskie smocze podwórko. Trzeba to sobie szczerze powiedzieć, że w naszym kraju jeśli chodzi o smoki i relacje o nich, nie mamy się za bardzo czym pochwalić. Jest co prawda stary i poczciwy smok wawelski, może nie imponował swoimi rozmiarami (można tak sądzić po wielkości jego nory), ale reprezentował najbardziej typowy smoczy gatunku: skrzyżowanie jaszczurki z krokodylem, wężem i może jeszcze nietoperzem. Żywił się głównie dziewicami, a kiedy populacja kobiet "nietkniętych" przez chłopa drastycznie spadła – musiał zadowolić się jedzeniem zastępczym w postaci miejscowego bydła a nawet okolicznych wieśniaków. Zionący ogniem, przykry, brzydki, cuchnący i zawsze groźny nie padł, jak powszechnie wiadomo w szlachetnym boju z dzielnym rycerzem. Stał się natomiast ofiarą spisku, podstępu i swojego łakomstwa. Niejaki pomocnik szewca, zwany Dratewką (lub Skubą według XVI-wiecznego historyka Marcina Bielskiego), podsunął bestii owce nafaszerowaną siarką. Smok zjadł, dostał zgagi, po czym tak długo pił wodę z Wisły aż pękł. Dzisiaj pewnie obeszłoby się zarówno bez owcy jak i bez siarki - do zabicia gada wystarczyłaby w zupełności sama woda z Wisły.
Na miano drugiego z polskich smoków zasługuje niewątpliwie warszawski Bazyliszek, może mniejszy od swojego poprzednika, ale posiadający znacznie groźniejszą broń skuteczniejszą od kłów czy pazurów - zabójcze spojrzenie. Pierwowzorem w tym przypadku wydaje się być Grecka Meduza, która prócz kłów dzika, skrzydeł i węży zamiast włosów, posiadała zdolność zabijania wzrokiem. Bardzo możliwe, że prototypem i Bazyliszka, i Meduzy był sumeryjski Duch Śmierci, posiadający podobne moce, przeciwko któremu użyto zwierciadła...
W XII-wiecznej Kronice Galla Anonima smoki osobiście nie występują. Jedną z nielicznych wzmianek autora jest nadanie smoczych cech Bolesławowi Krzywoustemu. Trzeba jednak zauważyć, że smok ma tu niewątpliwie skojarzenia pozytywne, komplementujące króla:
"(...) I jak ogniem zionący smok, samym tylko tchnieniem paląc wszystko dokoła, a to, co nie spłonęło, rozbijając ruchem ogona, przebiega ziemię, by czynić spustoszenia - tak Bolesław uderzył na Pomorze, niszcząc żelazem opornych, a ogniem warownie."
Skromne wzmianki o smokach w naszym kraju nie odbiegają zbytnio od tych, jakie znaleźć można w innych częściach świata od kilkuset lat. Jest tylko jedna rzecz, która wyróżnia naszego gada od tysiąca innych bestii. Chodzi tutaj o samą nazwę „gatunkową” potwora. We wszystkich niemal językach indoeuropejskich smok wywodzi się z greckiego słowa "drakon", co dawniej znaczyło „bystrooki”. Dziś po grecku smok to "δράκος", po angielsku i francusku – "dragon", po hiszpańsku – "dragón", po włosku – "drago", po rosyjsku – "дракон", po niemiecku – "Drache". Po słowacku i czesku – "drak", czasami można też spotkać nazwę "šarkan", co pochodzi od węgierskiej nazwy smoka - "sárkány". Wbrew pozorom wyraz ten nie pochodzi od "siarki", którą to smok śmierdział, lub którą go należało zabić. Siarka po węgiersku to "kén", a jak powszechnie wiadomo, Węgrzy wszystko mają inaczej. Co najwyżej odwrotnie: polska „siarka” może pochodzić od węgierskiego "sárkány".
Określenie "smok" jest czymś zupełnie oryginalnym i według Aleksandra Brücknera (Słownik etymologiczny języka polskiego z roku 1927) może pochodzić od słów "smoktać" lub "cmokać", co dawniej znaczyło "ssać" bądź "połykać". W języku starocerkiewnosłowiańskim "smok" może oznaczać "węża", a wszystko to razem ma źródłosłów indoeuropejski "śmaśru" oznaczający "połykanie". Brückner pisał też, że w południowej Polsce słowo "smak" wymawiało się często jak "smok", ale dziś raczej już się tego nie spotyka.
CZY DARWIN SIĘ POMYLIŁ
Karol Darwin. Fotografia z roku 1854
Jednym z powodów, dla którego istnienie wspomnianych wyżej istot nie może być traktowane poważnie, jest wymóg dostosowania wszelkich aspektów otaczającej nas flory i fauny do zasad „teorii ewolucji" Karola Darwina, która w dzisiejszych czasach jest błędnie rozumiana przez wielu ludzi. To właśnie między innymi z tego powodu niektórzy, mimo wielu dowodów w postaci archeologicznych odkryć, nie mogą uznać kilku gatunków zwierząt za możliwe do spotkania przez człowieka, ponieważ ich zdaniem żyły one i wymarły, miliony lat temu. Wymarły i koniec... Powołują się przy tym na teorię Darwina, która (według nich) jasno to potwierdza. Czy maja rację w tej kwestii? Sprawa nie jest jednoznaczna, ponieważ Darwin nie wykluczał niczego. Czy aby na pewno gatunek raz uznany za wymarły, nie mógł przetrwać gdzieś w ukryciu, w niedostępnych rejonach naszej planety? Teoretycznie mógł i pewnie gdzieś przetrwał. Wielu współczesnych badaczy błędnie próbuje sugerować się faktem, iż starożytne pisma ani razu nie wspominają słowa „dinozaur”. Brak wzmianki o dinozaurach jest, logicznie rzecz biorąc, całkowicie oczywiste. Przecież słowo „dinozaur” powstało dopiero w XIX wieku, więc jakim cudem miałoby się znajdować w pismach sprzed setek czy tysięcy lat? Wszelkie stworzenia uznawane dzisiaj za fantastyczne, znane jako smoki, potwory morskie czy latające węże są wielokrotnie wspominane nie tylko w Biblii, ale również w wielu innych księgach historycznych. Co ważne, są tam one traktowane jako zwierzęta powszechnie znane, choć wielokrotnie podkreślany jest fakt, że spotkać je można stosunkowo rzadko.
A co jeśli wszystkie spotkania ludzi ze smokami faktycznie miały miejsce? Jeśli ludzie widząc te stworzenia, opisywali je tylko jednym znanym przez siebie słowem "smok"? Skoro jeszcze 150 lat temu ludzie zarówno z Afryki jak i z Ameryki donosili o bliskich kontaktach z groźną, latającą bestią, to równie dobrze mogli tego doświadczać w czasach zamierzchłych, od starożytności po średniowiecze. Jeśli jakimś trafem ptaki podobne do pterodaktyli, czyli słynne "ptaki gromu" lub "Kongamato", nie wyginęły i cudownym zrządzeniem losu dotrwały do naszych czasów, to niemal pewne jest, że latały po niebach również kilkaset lat temu. Budziły strach i trwogę miejscowej ludności, siały zniszczenie i zagrażały bezpieczeństwu zwykłych ludzi. Dzielni rycerze walczyli z nimi i często je zabijali. Wtedy nie znano takich słów jak "teoria ewolucji", "dinozaur", "pterodaktyl", więc najprościej było dać im własną nazwę. Stworzenia te były szybkie, zwinne i trudne do schwytania, więc dawni badacze nadali im nazwę "bystrookie" - z greckiego "drakon", czyli po naszemu "smok"...
POSTSCRIPTUM..
Latimeria (łac. Latimeria menadoensis)
Odkryty w 1938 r. gatunek, który oficjalnie
"wyginął" ponad 60 mln lat temu
.
Prawda jest taka, że kierując się zdrowym rozsądkiem, niezmiernie trudno jest uwierzyć w istnienie zwierząt, które przynajmniej teoretycznie, mogłyby zionąć ogniem, czy posiadać inne cechy nie spotykane u znanych nam współcześnie gatunków. Jednakże kierując się identyczną logiką, każdy z nas nie powinien również skłaniać się do wiary w to, że legendy i podania o istnieniu tych stworzeń, wzięły się znikąd i są wyłącznie wytworem ludzkiej wyobraźni. Przecież krokodyle żyją od czasów dinozaurów, nie zmieniając się za bardzo fizycznie przez 80 milionów lat i co najważniejsze, mają się zupełnie dobrze... Co roku na lądzie, w morzu i w powietrzu odkrywane są nowe gatunki zwierząt. Co jakiś czas archeolodzy odnajdują nowe zagadki i tropy w teorii ewolucji, zupełnie wcześniej nie przewidziane. Południowo-afrykańskie morze przed II wojną światową, dokładnie 22 grudnia 1938 roku, wyrzuciło na brzeg trzonopłetwą latimerię, która rzekomo wymarła mniej więcej w tym samym czasie, co dinozaury. Jak się okazało około 1000 dorosłych osobników latimerii zamieszkuje dziś jaskinie w szelfach Oceanu Indyjskiego. Ciekawe, co by na to powiedział Darwin?
http://wmrokuhistori...a-czy-fakt.html
Użytkownik kpiarz edytował ten post 11.04.2014 - 09:58