Skocz do zawartości


Zdjęcie

Upiory i ich historie.


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1 odpowiedź w tym temacie

#1

Zbeeanger.
  • Postów: 504
  • Tematów: 67
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 9
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Upiorne opowieści

 

upior_zpsfd5569bb.jpg

 

       Opowiada się, jako rzecz pewną, że upiór jest zawsze zimny. Potwierdzają to Cardan i Alessandro Alessandri. Caetana podaje tego przyczynę, poznaną z ust pewnego ducha, który, spytany o to przez pewną czarownicę, odpowiedział, że trzeba, aby tak było. Odpowiedź jest satysfakcjonująca. Przynajmniej dowiadujemy się, że czasami również diabeł ucieka się do banałów. Don Calmety opowiadał historię pewnego upiora z Peru, objawiającego się jako duch-stukacz na seansie spirytystycznym. Było wiele takich przypadków, a i dziś także wiele mamy podobnych przykładów.

 

       Walter Scott w „Pevril du pic" opowiada, jak pewien piwowar z Chesterfield zjawiał się w sąsiedniej posiadłości, która też doń należała, i, jak wszyscy wiedzieli, przechadzał się w samotnej alei w towarzystwie doga, który za życia był jego ulubieńcem. Cokolwiek by mówili ci, którzy we wszystko wątpią, prawdziwe upiory istnieją.

 

       Lecz tysiąc razy liczniejsze są upiory rzekome: wynik oszustwa, nieporozumienia lub przypadku: Pewien Włoch, wracający z Rzymu, po pogrzebie towarzysza podróży, zatrzymał się wieczorem w gospodzie i położył do łóżka. Był sami i nie spał jeszcze, gdy wydało mu się, że jego zmarły przyjaciel, blady i wychudły, ukazał mu się i zbliżył do niego. Podniósł głowę i spytał zjawę z drżeniem, kim jest. Umarły nic nie odpowiedział, rozebrał się, położył do łóżka i przytulił do żywego, jakby chciał się ogrzać. Ten zaś nie wiedząc, jak się zachować, poruszył się i odepchnął nieboszczyka. Ów tak szorstko odrzucony, spojrzał z ukosa na swego dawnego towarzysza, podniósł się z łóżka, ubrał, włożył buty, wyszedł z pokoju i więcej się nie ukazał. żywy opowiadał, że dotknąwszy w łóżku nogi zjawy, znalazł ją zimniejszą niż lód. Ta anegdota może być tylko bajką.

 

       Ale oto inna, bardziej jasna: Pewien włoski oberżysta, który właśnie stracił matkę, wszedłszy wieczorem do pokoju zmarłej, wybiegł z niego bez tchu, krzycząc do wszystkich, którzy mieszkali w oberży, że jego matka wróciła z zaświatów i leży w swym łóżku. Widział ją, ale nie miał odwagi do niej przemówić. Ksiądz, który się tam znajdował, chciał wejść na górę. Cały dom się do niego przyłączył. Wszyscy weszli do pokoju. Podniesiono firanki przy łóżku i ujrzano starą kobietę o czarnej, pomarszczonej twarzy, w czepku na głowie, robiącą śmieszne grymasy. Spytano gospodarza domu, czy to na pewno jego matka. „O tak, tak, to moja biedna matka!" - wykrzyknął. Służący rozpoznali ją również. Wtedy ksiądz prysnął jej w twarz święconą wodą. Zmoczony duch skoczył na księdza. Wszyscy krzycząc rzucili się do ucieczki. Ale czepek spadł i ujrzano, że była to tylko małpa. Zwierzę widziało, jak jego pani zakładała czepek, więc ją po prostu naśladowało.

 

        Autor „Paris, Versailles et les provinces au dix-huitieme siecle" opowiada dość oryginalną historię o upiorze: Pan Bodry, syn bogatego kupca z Lyonu, został wysłany w wieku 22 lat do Paryża, z listami polecającymi od rodziców do ich korespondenta, któremu osobiście nie był znany. Zaopatrzony w dość znaczną sumę, która pozwoliłaby mu żyć jakiś czas przyjemnie w stolicy, poprosił jednego ze swych przyjaciół, niezmiernie wesołego, by towarzyszył mu w podróży. Gdy przybyli na miejsce, pan dostał silnej gorączki. Przyjaciel czuwał przy nim pierwszego dnia i nie chciał go opuścić, mimo nalegań chorego, by poszedł się rozerwać, zwłaszcza że udał się w tę podróż tylko z życzliwości, a w Paryżu nikogo nie znał. Pan Bodry namówił go w końcu, by udał się pod jego nazwiskiem do korespondenta jego rodziny i przedstawił listy polecające, z tym zastrzeżeniem jednak, że gdy poczuje się lepiej, on sam wyjaśni zamieszanie wynikłe z tego fałszerstwa. Tak osobliwa propozycja mogła się tylko spodobać młodemu człowiekowi. Pod nazwiskiem pana Bodry udał się do owego korespondenta, przedstawił listy polecające, przywiezione z Lyonu, świetnie zagrał swą rolę i został znakomicie przyjęty. Tymczasem, wróciwszy do zajazdu, zastał swego przyjaciela w stanie krytycznym; mimo wszelkich zabiegów, jakich nie szczędził, pan Bodry zmarł tej nocy. Poruszony tym to okrutnym wydarzeniem, młody człowiek zrozumiał, że nie będzie można zataić go przed korespondentem firmy Bodry. lecz jak przyznać się do kiepskiego żartu w tak smutnych okolicznościach? Nie mając nic na usprawiedliwienie, czyż nie naraziłby się dobrowolnie na najbardziej krzywdzące podejrzenia, na obronę mając tylko swą uczciwość, w którą nikt nie zechce uwierzyć?... Niemniej nie mógł nie oddać ostatniej posługi swemu zmarłemu przyjacielowi, a nie sposób było nie zaprosić, na tę ponurą uroczystość korespondenta, le różne refleksje, mieszając się z uczuciem bólu, wprawiały go w największe zakłopotanie, lecz nagle przyszła mu do głowy pewna oryginalna myśl i nasunęła rozwiązanie. Blady, wychudzony przez zmęczenie, przybity smutkiem pojawił się o godzinie dziesiątej wieczorem u korespondenta. Ten, w otoczeniu rodziny, uderzony wizytą o tak niestosownej porze, jak też jego zmienioną twarzą spytał, co mu się przytrafiło, czy spotkało go jakieś nieszczęście. „Niestety, panie, największe z możliwych: umarłem tego ranka i przyszedłem prosić, by uczestniczył pan w mym pogrzebie, który odbędzie się jutro" – odrzekł młody człowiek uroczystym tonem i korzystając z osłupienia, w które wprawił wszystkich obecnych, wymknął się, zanim ktokolwiek zdołał wykonać jakiś ruch. Stwierdzono, że młody człowiek oszalał, zatem korespondent postanowił udać się doń nazajutrz ze swoim synem, by udzielić mu pomocy, jakiej wymagałaby sytuacja. Przybywszy na miejsce, najpierw zmieszali się, widząc przygotowania do pogrzebu. Zapytali o pana Bodry. Odpowiedziano im, że zmarł poprzedniego dnia i zostanie pochowany tego ranka ... Na te słowa, przejęci wielką grozą, nie wątpili już, że to dusza zmarłego pana Bodry ukazała im się ubiegłego wieczoru, powrócili więc do domu, by przekazać, całej rodzinie te straszne wieści, pod których wrażeniem cały czas się znajdowali.

 

       Następującą historię można było przeczytać w wielu gazetach: Niewiarygodny zabobon spowodował ostatnio w komunie Buss-en-Oth, w departamencie Aube, podwójne samobójstwo. Oto okoliczności tego osobliwego i godnego pożałowania wydarzenia (1841): Młody człowiek z okolicy poszedł łapać żaby. Wrzucał je żywe do worka. Wracając zauważył idącego powoli wieśniaka. Kieszeń jego kaftana była rozchylona, więc wędkarz dla żartu wrzucił mu do niej niepostrzeżenie żabę. Wieśniak, nazwiskiem Joachim Jacquemin, wróciwszy do domu, położył się spać, zaś kaftan położył na łóżku. W środku nocy coś go obudziło. Poczuł na swej twarzy jakąś dziwną istotę, która poruszała się i wydawała nieartykułowane dźwięki. Była to żaba, która opuściwszy swe schronienie i szukając prawdopodobnie jakiejś drogi ucieczki, dotarła do twarzy śpiącego i zaczęła skrzeczeć. Wieśniak nie śmiał się poruszyć. Wkrótce jego nocny gość zniknął. Lecz biedny człowiek, którego rozum nie był zbyt wielki, nie wątpił, że miał do czynienia z upiorem, tymczasem jeden z jego przyjaciół, chcąc spłatać mu figla, przybył oznajmić mu, że kilka dni temu umarł jeden z jego wujów, mieszkający w Sens, i zachęcił go, by udał się na miejsce dla otrzymania spadku. Jacquemin kazał uszyć żałobne ubrania dla siebie i swojej żony i udał się w drogę do głównego miasta departamentu Yonne, odległego o osiem mil. Zjawił się w domu rzekomego nieboszczyka i pierwszą osobą, jaką zobaczył, był wuj spokojnie siedzący w fotelu i zdziwiony nieoczekiwaną wizytą bratanka. Jacquemin uścisnął rękę jego żonie i uciekł przerażony, nie dawszy zdziwionemu wujowi żadnego wyjaśnienia. Jednak żaba nie opuściła domostwa wieśniaka: ukryła się w szparze w podłodze, skąd często dochodziło jej skrzeczenie, wprawiające Jacquemina w straszną trwogę, zwłaszcza od czasu spotkania z wujem. Był bowiem przekonany, że to jego krewniak przychodzi co noc straszyć, go jako zjawa, wydająca owe głosy. Aby odpędzić czary, Jacquemin kazał odprawić egzorcyzmy, lecz bezskutecznie, ponieważ skrzeczenie wcale nie umilkło. Co noc nieszczęśnik wstawał z łóżka, brał swoją kołdrę, naciągał ją na głowę jak mnisi kaptur i śpiewał przed wielką szafą na ubrania, którą przekształcił w ołtarz. Skrzeczenie nie ustawało ... Wreszcie, nie mając już siły, zwierzył się kilku osobom, że chce zadać sobie śmierć i naiwnie prosił je, by mu w tym pomogły. Kupił żelazną obręcz, założył ją na szyję, zaś jeden z jego przyjaciół miał mocno przykręcić śrubę, by go udusić, lecz przestał dociskać, gdy sądził, że ból odwiódł Jacquemina od jego zamiaru. Wieśniak wybrał zatem inny środek i poprosił kogoś innego, by go udusił między dwoma materacami. Osoba ta udała, że się zgadza. Gdy doszła do wniosku, że Jacquemin dość już wycierpiał, przestała go dusić sądząc, że będzie to dla niego dobrą nauczką. Lecz umysł Jacquemina był zbyt żywo poruszony, a nieszczęście nieuchronne. Pewnego dnia zniknął. Przeszukano dom i znaleziono go powieszonego na strychu. Nazajutrz jego żona, zrozpaczona stratą męża, utopiła się.

 

       A oto skutki jednego z głupich żartów, jakich wiele robią nierozważni młodzi ludzie: W pewnej wiosce w Poitou mieszkał gospodarz nazwiskiem Hervias. Służący tego człowieka stwierdził, że byłoby dobrze ożenić się z jego posażną córką imieniem Catherine. Ponieważ on sam nie posiadał nic, a w dodatku rękę dziewczyny przyrzeczono jej młodemu kuzynowi, którego ona kochała, służący obmyślił pewien plan. Miesiąc przed weselem, gdy gospodarz spał w najlepsze, nagle obudził go gwałtowny hałas, dochodzący z pobliża. Jakaś ręka poruszyła zasłony jego łóżka, zaś w głębi sypialni dała się widzieć zjawa w długiej, białej koszuli, okryta czarnym prześcieradłem, w prawej ręce trzymając ledwo tlące się łuczywo, w lewej widły, ciągnąca za sobą łańcuchy. Miała błyszczący koński łeb. Hervias jęknął, a krew zastygła mu w żyłach. Ledwie miał siłę spytać zjawę, czego sobie życzy. „Umrzesz za trzy dni - odpowiedział brutalnie duch - jeśli choć pomyślisz jeszcze o ślubie córki z jej młodym kuzynem. Musisz wydać ją za mąż w domu, za pierwszego mężczyznę, którego zobaczysz jutro rano. Zachowaj tajemnicę. Jutrzejszej nocy przyjdę po odpowiedź". Wypowiedziawszy te słowa zjawa zniknęła. Hervias resztę nocy spędził bezsennie. Rankiem ktoś wszedł do jego sypialni, by spytać o polecenia. Był to służący. Gospodarz zmieszał się na myśl, że to jemu miałby oddać swą córkę, lecz nie dał nic po sobie poznać. Wstał, poszedł do Catherine i wszystko jej opowiedział. Zrozpaczona, nie wiedziała, co rzec. )ej młody kuzyn przyszedł tego dnia z wizytą i opowiedziała mu, jak się sprawy mają. Wcale się tym nie przejął i zaproponował przyszłemu teściowi, że spędzi noc w jego sypialni. Hervias zgodził się, ZAŚ młody Człowiek wieczorem udał, że odjeżdża, a po zachodzie słońca wrócił na farmę. Usiadł na krześle przy łóżku Herviasa i obaj cierpliwie czekali na widmo. Około północy okno się otworzyło i, tak jak poprzednio, ukazała się zjawa, w takim samym stroju, wydając takie samo polecenie jak wtedy. Hervias drżał, lecz młody człowiek, który nie bał się widziadeł, wstał i powiedział: „Zobaczymy, któż to nam tak wyraźnie grozi". Jednocześnie skoczył na widmo, które chciało uciec, złapał je i, czując w rękach ludzkie ciało, wykrzyknął: „To nie duch!" I wyrzucił rzekome widmo przez okno, a znajdowało się ono dwanaście stóp nad ziemią. Usłyszano tylko żałosny krzyk. „Ponieważ upiór nie ma śmiałości powrócić, chodźmy zobaczyć, jak się miewa" - powiedział młody człowiek. Gospodarz zebrał się na odwagę i obaj zeszli na dół. Demon okazał się być służącym. Nie było potrzeby zajmować się jego leczeniem, ponieważ upadek był śmiertelny. W przeciągu kilku godzin służący zmarł. W każdym razie to przykry koniec.

 

       W czasach młodości Ludwika XV, w zamku Ardivilliers, niedaleko od Breteuil, w Pikardii, głośno było o pewnym duchu: W zamku przez całą noc ukazywały się płomienie sprawiając, że wyglądał on jak w ogniu i słychać było przerażające wycie. Zdarzało się to jednak tylko w pewnym okresie roku, około Wszystkich Świętych. Nikt nie miał odwagi pozostawać wtedy w zamku, oprócz jednego dzierżawcy, z którym duch był oswojony. Jeśli jakiś nieszczęsny podróżny musiał tam przenocować, długo potem nie mógł dojść do siebie. Okoliczni  wieśniacy widzieli tysiąc widm, zwiększając przerażenie. Raz ktoś ujrzał tuzin duchów unoszących się nad zamkiem - wszystkie były z ognia i tańczyły kołysząc się „po chłopsku". Ktoś inny znów spotkał na łące nie wiem już ilu przewodniczących i radców w czerwonych sukniach, sądzących i skazujących na śmierć pewnego tutejszego szlachcica, któremu ucięto głowę już dobrych sto lat temu.

 

       Wielu innych widziało, lub przynajmniej słyszało, o cudach, dziejących się na zamku Ardivilliers: Ta farsa trwała cztery lub pięć lat, na wielką szkodę właściciela zamku zmuszonego dzierżawić, swoją ziemię za marne pieniądze. Postanowił on wreszcie z tym skończyć, przekonany przez różne okoliczności, że jest w tym jakieś oszustwo. Około Wszystkich Świętych przyjechał do swych posiadłości i miał przenocować w zamku w towarzystwem dwóch przyjaciół, szlachciców zdecydowanych na pierwszy hałas lub pojawienie się zjawy strzelać do niej z dobrych pistoletów. Duchy, które wszystko wiedzą, prawdopodobnie były świadome tych przygotowań, ponieważ nie pojawił się ani jeden. Zadowoliły się hałasowaniem łańcuchami w pokoju piętro wyżej; na te odgłosy żona i dzieci dzierżawcy przybiegły na pomoc swemu panu i rzucając się na kolana, błagały go, by nie szedł do Lego pokoju. „Ach, panie! — krzyczeli. — Cóż znaczy siła ludzka wobec istot z innego świata? Nikomu przed wami nie powiodło się podobne przedsięwzięcie". Tak lamentowali przed panem zamku, że jego przyjaciele, nie chcąc, by się narażał, sami poszli do tego pokoju, skąd dochodziły hałasy, z pistoletem w jednej, a świecą w drugiej ręce. Z początku nie widzieli nic poza gęstym dymem, chwilami potęgowanym przez wybuchające płomienie. Po chwili rozjaśniło się nieco i ukazał się niewyraźnie duch. Był to wielki diabeł, całkiem czarny, który podskakiwał, a po chwili skrył się w nowych kłębach dymu i płomieni. Miał rogi i długi ogon. Jego straszliwy wygląd nieco zgasił odwagę jednego ze śmiałków. „Jest w tym coś nadnaturalnego - powiedział do swego towarzysza - uciekajmy." - Nie, nie - odpowiedział drugi – to tylko dym i proch armatni ... A duch zna tylko w połowie swoje rzemiosło, skoro jeszcze nie zgasił naszych świec". Mówiąc te słowa ruszył do przodu za duchem, strzelił do niego, i nie chybił, lecz ten, zamiast upaść, odwrócił się i utkwił w nim oczy. Wtedy z kolei on zaczął się bać. Jednak opanował strach w przekonaniu, że to nie może być duch i widząc, że widmo unika zbliżenia się do niego, postanowił je schwycić, by sprawdzić, czy jest cielesne, czy też rozpłynie się między palcami. Atakowany duch wybiegł z pokoju i uciekł małymi schodami. Szlachcic podążył za nim, nie tracąc go z oczu, przeciął podwórza i ogrody, robiąc tyle okrążeń, co widmo, aż wreszcie zjawa, dotarłszy do otwartej stodoły, wpadła do środka i znikła w murze w chwili, gdy szlachcic sądził, że już ją schwytał. Woła więc ludzi, a w miejscu, gdzie zniknął duch, odkrywa zapadnie, zamykającą się na zatrzask. Schodzi na dół i znajduje zjawę na grubych materacach, pozwalających uniknąć zranienia po rzuceniu się głową w dół. Wyprowadza rzekomego ducha: pod maską diabła rozpoznają dzierżawcę, który przyznaje się do wszystkich sztuczek. Zostają mu one darowane pod warunkiem zapłacenia właścicielowi zamku należności za pięć lat dzierżawy, w takiej wysokości, jak ustalono, zanim pojawiły się duchy. I o, co uczyniło go odpornym na kulę z pistoletu, to była skóra bawołu, przylegająca ściśle do ciała...

 

       Ale wróćmy do poważnych upiorów. Ludy Północy znały pewien rodzaj upiorów, które, nawiedziwszy jakiś budynek lub miejsce, nie chroniły się przed ludźmi, ale robiły się uległe, gdy grożono im sądem. Eyrbigga Saga opowiada, że w Islandii dom należący do pewnego szanowanego obywatela, niedługo po zamieszkaniu stał się obiektem Lego rodzaju nawiedzenia: Z początkiem zimy w licznej dotąd rodzinie zaczęły się przypadki jakiejś zakaźnej choroby, która, zabrawszy kilka osób w różnym wieku, zdawała się grozić pozostałym przy życiu przedwczesną śmiercią. Zgon tych chorych miał osobliwy skutek: ich cienie błąkały się wokół domu, wzbudzając przerażenie żywych, którzy z niego wychodzili. Gdy wkrótce liczba zmarłych w rodzinie przekroczyła liczbę pozostałych przy życiu, duchy postanowiły wejść do domu i ukazać swe bezcielesne kształty i odrażające fizjonomie w izbie, gdzie płonął ogień dla ogólnego użytku domowników. W Islandii jest tu jedyne miejsce w domu. gdzie zimą może zebrać się cała rodzina. Pozostali przy życiu mieszkańcy, przerażeni, schronili się w drugim końcu domu, ustępując miejsca widmom. Zaniesiono skargę do kapłana boga Thora, cieszącego się znacznymi wpływami na wyspie. Za jego radą właściciel nawiedzonego domu zwołał sad. złożony ze swoich sąsiadów, w takiej formie, jakby miał orzekać w sprawie cywilnej. Pozywano pojedyncze dusze zmarłych członków rodziny, by odpowiedziały, jakim prawem zakłócają spokojne korzystanie z domu jego właścicielowi i jego służbie oraz z jakiej racji przychodzą niepokoić żyjących i przeszkadzać im. Cienie zmarłych zjawiały się w porządku, w jakim zostały przywołane i wymamrotawszy kilka słów żalu z powodu konieczności opuszczenia domu, znikały na oczach zdziwionych członków owego sądu. Wydano zatem wyrok zaoczny na duchy. „Próba sądu", której źródło tu odnajdujemy, zakończyła się sukcesem.

 

Zdarzenie, które przytoczyliśmy, zostało zaczerpnięte z „Demonologii" Waltera Scotta. W Gwinei wierzy się, że dusze zmarłych powracają na ziemię i zabierają z domów rzeczy, których potrzebują. Więc gdy coś zginie, oskarża się upiory. Jest to pogląd bardzo korzystny dla złodziei.

 

Na podstawie; Dictionaire Infernal - Repertoire Universel  J. Collin de Plancy


  • 1

#2

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

W starej gazecie wyczytałem taką i straszną i pocieszną historię:

 

Wieś Fejslawice pod Lublinem była widownią niezwykłego zdarzenia.   Pewnej nocy zbudził mieszkańców wsi przeciągły jęk dzwonów, co wywołało zrozumiały popłoch. Stwierdzono, że żadnego pożaru we wsi niema. Organista zdołał nakłonić kilku chłopaków, wdrapali się oni wraz z nim na dzwonnicę. Zgromadzeni przed dzwonnicą ujrzeli za chwilę organistę wypadającego z drzwi z okrzykiem "uciekajcie, djabeł dzwoni!" Przerażenie objęło całą masę zgromadzonych. Uspokoił ich dopiero proboszcz, który udał się na górę do dzwonów i po chwili zeszedł na dół, pędząc przed sobą prosiaka. Okazało się, że świnia była własnością jednego z gospodarzy i została skradziona przez nieznanych opryszków. Opryszki, bojąc się, by nie wpadli w ręce ścigających, zaprowadzili świnię na dzwonnicę, przywiązali ją do dzwonu poczem zbiegli. Świnia czując się skrępowaną w pętli, usiłowała się wydobyć i pociągała za sznur

http://curioza.blogs...-dzwonnicy.html


  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych