Pomijając fakt, że w temat wdarł się jakiś fanatyk - sam uważam, że życie po śmierci to bzdura i świadomość kończy się wraz ze śmiercią biologiczną. Wiem jak bardzo ciężko uświadomić sobie fakt, że mamy tylko jedno życie i w skali liczb, że wszechświat istnieje ileś tam miliardów lat przy naszym marnym żywocie ok. 70-100 lat z czego w pełni aktywnie możemy korzystać tylko z jego części. Nie wspominając już o chorobach czy wypadkach jakie mogą nas po drodze zabić. Z stąd ta religia żeby jednostki udźwignęły ciężar tej ponurej świadomości.
Ale jeden argument nie podoba mi się w tym temacie. Chodzi o zdanie "ale wszechświat przez miliardy lat radził sobie świetnie bez czegokolwiek o nim myślącego" przewinęła się podobna teza w całym temacie. Myślenie, że wszechświat jak długi i szeroki zdołał spłodzić tylko naszą cywilizacje przez miliardy lat istnienia jest zwyczajnie okryte jakimś zaćmionym myśleniem. Skąd niby ludzie mają wiedzieć, że miliard lat świetlnych od nas nie istnieje galaktyka gdzie poziom technologiczny i postęp cywilizacyjny nie sprawił, że są prowadzone regularnie gwiezdne wojny? Tak właśnie jak w te w filmie.
Ja osobiście uważam, że takich lub innych, podobnych cywilizacji jak nasza jest miliony. I są bezpośrednim skutkiem istnienia wszechświata. Nie uważam, że to wszystko to jest proces "matki", która tworzy sobie obserwatorów żeby mogła upajać się w świadomości istnienia. Świadomość istnienia i możliwość obserwacji to po prostu któryś etap drogi rozwoju, którą podąża ta karuzela stworzona z serii przypadkowych zdarzeń.
Na koniec dodam, że nie rozumiem zastanawiania się czy żyjemy sami we wszechświecie czy też nie. Jeżeli to wszystko co na niebie i w teleskopach to prawdziwe obiekty to jest ich tak wiele, że myślenie, że jesteśmy sami to nie mega a hiper-egoistyczne myślenie.