Skocz do zawartości


Zdjęcie

Kryzys Kubański.


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1 odpowiedź w tym temacie

#1

Zbeeanger.
  • Postów: 504
  • Tematów: 67
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 9
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Kryzys Kubański… polityczny gmach kłamstw.

W trakcie kubańskiego kryzysu rakietowego, dwa dni przed spotkaniem prezydenta J.F. Kennedy’ego i radzieckiego ministra spraw zagranicznych Andrieja Gromyki, we wtorek 14 października 1969r. Prezydent Kennedy został poinformowany przez Georga Bundy’ego, że lot samolotu U-2 nad Kubą dostarczył niezbitych dowodów, iż Związek Radziecki rozmieszcza tam rakiety. Wcześniej powtarzały się plotki na ten temat i w obliczu zbliżających się listopadowych wyborów Chruszczow (wg słów politologa Grahama Allisona) zapewnił prezydenta za pośrednictwem najbardziej bezpośrednich i osobistych kanałów, że rozumie problemy wewnętrzne Kennedy’ego i że nie uczyni nic, co by je skomplikowało. W szczególności Chruszczow udzielił prezydentowi solennych zapewnień, że Związek Radziecki nie umieści rakiet ofensywnych na Kubie.

Kennedy był wściekły (wg Artura Schlesingera) „…rozgniewany próbami oszukania go przez Chruszczowa…” przyjął nowinę spokojnie, lecz zdradzając zaskoczenie. Według słów Roberta Kennedy’ego, „kiedy tego ranka przedstawiciele CIA objaśnili fotografie wykonane przez U-2, uświadomiliśmy sobie, że to wszystko były kłamstwa, gigantyczny gmach kłamstw”.

Dołączona grafika

Tego dnia zaczęli się spotykać główni doradcy prezydenta, żeby rozważyć działania, jakie powinien podjąć rząd. Prezydent zadecydował, że „dopóki nie zostanie podjęta decyzja o działaniach i nie zostaną one przygotowane, nie powinno nastąpić ujawnienie faktu, że wiemy o radzieckich rakietach na Kubie. Względy bezpieczeństwa były najważniejsze i prezydent jasno dał do zrozumienia, że jest zdeterminowany, żeby raz w historii Waszyngtonu nie było żadnych przecieków

Dwa dni później, w czwartek 16 października, kiedy doradcy wciąż debatowali nad linią postępowania, którą powinien obrać kraj, prezydent Kennedy spotkał się z Gromyką. Gromyko był w USA już ponad tydzień, ale nikt nie znał dokładnie powodu jego przybycia, poprosił o przyjęcie go w Białym Domu. Prośba nastąpiła mniej więcej w tym samym czasie, co dostarczenie dokumentacji fotograficznej wykonanej przez U-2. Czy Rosjanie wykryli samolot U-2? Czy chcieli rozmawiać z Kennedym, żeby wyczuć jego reakcję? Czy wykorzystają to spotkanie do poinformowania Waszyngtonu, że Chruszczow w tym momencie ujawnia sprawę rakiet, odsłaniając swoje udane posunięcie, zanim Stany Zjednoczone będą mogły zareagować?

Kennedy był zaniepokojony, nadchodzącym spotkaniem, ale zdobył się na uśmiech witając Gromykę i Anatolija Dobrynina (ambasador radziecki) w swoim gabinecie. Nie będąc jeszcze gotowy do działania, Kennedy uważał za ważne ukrycie przed Gromyką faktu ujawnienia rakiet, żeby nie dawać Sowietom dalszej przewagi.

Spotkanie rozpoczęło się o siedemnastej i trwało do dziewiętnastej piętnaście. Jego świadkami z jednej strony byli sekretarz stanu Dean Rusk, Lewllyn Thompson ( były ambasador USA w ZSRR) i Martin Hildebrand (dyrektor biura spraw niemieckich). Obserwatorami z drugiej strony byli Dobrynin Władimir Semenor (radziecki zastępca ministra spraw zagranicznych) i jeszcze jeden urzędnik radziecki. Obecni byli również tłumacze każdej ze stron.

Dołączona grafika

Kennedy siedział w swoim bujanym fotelu naprzeciwko kominka, Gromyko po jego prawej stronie na jednej z sof. Weszli fotografowie, zrobili zdjęcia dla potomności i opuścili pomieszczenie. Rosjanin oparł się na poduszce i zaczął mówić.
Po trwającej pewien czas rozmowie na temat Berlina Gromyko zaczął w końcu mówić o Kubie. Według relacji R. Kennedy’ego Gromyko powiedział, że pragnie zaapelować do USA i do prezydenta Kennedy’ego w imieniu generalnego sekretarza Chruszczowa o zmniejszenie napięć istniejących w związku z Kubą. Prezydent Kennedy słuchał zdumiony, ale także z pewnym podziwem dla zuchwalstwa postawy Gromyki, sam Kennedy mówił pewnie, ale z wielką powściągliwością, zważywszy na prowokację. Dziennikarz Elie Abel relacjonuje: Prezydent dał Gromyce oczywistą sposobność ujawnienie prawdy, nawiązując do powtarzanych zapewnień Chruszczowa i Dobrynina, że rakiety na Kubie to tylko broń przeciwlotnicza. Gromyko uparcie powtarzał stare zapewnienia, o których prezydent teraz już wiedział, że są kłamstwami. Kennedy nie skonfrontował Gromyki z faktami. J.F.K. pozostawał opanowany nie zdradzając w żaden sposób napięcia czy gniewu komentuje Sorensen.

Dołączona grafika

Opuszczając Biały Dom Gromyko był w nastroju niezwykle pogodnym wspomina Abel. Reporterzy pytali go, co powiedziano w trakcie spotkania? Gromyko uśmiechał się do nich, ewidentnie w dobrym nastroju, i odrzekł, że rozmowy były pożyteczne, bardzo pożyteczne. Robert Kennedy relacjonuje: Przyszedłem wkrótce po opuszczeniu przez Gromykę Białego Domu. Prezydent USA, można powiedzieć, był wzburzony postawą rzecznika Związku Radzieckiego. Miałem straszliwą ochotę przedstawić mu nasze dowody, powiedział Kennedy, według politologa Davida Detzera. W swoim gabinecie Kennedy dzielił się opiniami z Lovettem i Byndym, którzy do niego przyszli: W tym pokoju nie dalej jak dziesięć minut temu Gromyko powiedział więcej bezczelnych kłamstw, niż kiedykolwiek usłyszałem w tak krótkim czasie. W trakcie całego tego zaprzeczania, miałem w środkowej szufladzie biurka te niewyraźne zdjęcia i ogromną miałem pokusę, żeby mu je pokazać.

Rozpatrzmy najpierw przypadek ambasadora Dobrynina. Przypuszczalnie był on jedyną osobą na spotkaniu, która nie kłamała. R. Kennedy sądził, że Sowieci wprowadzili w błąd ambasadora, nie ufając jego umiejętnością kłamania, a zatem że w trakcie wcześniejszych spotkań z nim Dobrynin mówił prawdę (zgodną ze swoja wiedzą) zaprzeczając obecności na Kubie jakichkolwiek rakiet. Wprowadzenie w błąd własnego ambasadora dla osiągnięcia takiego celu nie było niczym niezwykłym. J.F.Kennedy postąpił tak z Adlai Stevensonem nie informując go o Zatoce Świń. Jak wskazuje Allison: prawdopodobnie ambasador Japonii nie był powiadomiony o Pearl Harbour, ambasador Niemiec w Moskwie nie wiedział o Barbarossie(niemieckim planie inwazji na Rosję).

W okresie między czerwcem 1962 r., kiedy to przypuszczalnie zapadła decyzja Sowietów o umieszczeniu rakiet na Kubie, a spotkaniem w środku października, Sowieci posłużyli się Dobryninem i Bolszakowem, rzecznikiem prasowym ambasady radzieckiej, do powtarzania zapewnień wobec członków administracji Kennedy’ego ( R. Kennedy’ego, Chestera Bowlesa i Sorensona), że na Kubie nie są rozmieszczone żadne rakiety ofensywne. Bolszakow i Dobrynin nie musieli znać prawdy i przypuszczalnie rzeczywiście jej nie znali. Ani Chruszczow, ani Gromyko, ani też nikt inny, kto ją znał, nie spotkał się bezpośrednio z przeciwnikami aż do 14 października. Wtedy, na dwa dni przed spotkaniem Gromyki i Kennedy’ego, Chruszczow przyjął w Moskwie ambasadora amerykańskiego Foya Kohlera i zaprzeczył, że na Kubie są jakiekolwiek rakiety. Dopiero wtedy Sowieci po raz pierwszy zaryzykowali możliwość odkrycia ich kłamstwa, gdyby Chruszczow lub dwa dni później Gromyko popełnili błąd.

Podczas spotkania w Białym Domu były dwa kłamstwa: jedno Kennedy’ego i jedno Gromyki. Niektórzy z was mogą uważać za dziwne użycie określenia kłamstwo w odniesieniu do Kennedy’ego, a nie tylko do Gromyki. Większość ludzi nie zaaprobuje użycia tego słowa w stosunku do kogoś podziwianego, ponieważ uważa kłamanie za złe samo w sobie. Zachowanie się Kennedy’ego w trakcie spotkania odpowiada definicji kłamstwa w formie ukrywania. Obydwaj politycy, Kennedy i Gromyko, ukrywali wzajemnie przed sobą znaną sobie prawdę, że na Kubie są rakiety.
W całej sytuacji, ujawnienie kłamstwa było bardziej prawdopodobne ze strony Kennedy’ego niż Gromyki. Jeśli każdy z nich z góry przygotował, co mówić, a obydwaj mieli taką możliwość nie powinno być problemu z ukrywaniem wzajemnie przed sobą wiedzy, którą obaj posiadali. Ponieważ w grę wchodziła tak wielka stawka, obydwaj mogli odczuwać strach przed wykryciem.
Przypuszczalnie relacjonowany niepokój Kennedy’ego przy przywitaniu Gromyki to strach przed wykryciem. Stawka mogła być większa dla Kennedy’ego niż dla romyki, a co za tym idzie, mógł się on bardziej obawiać zdemaskowania. Stany Zjednoczone wciąż jeszcze nie zadecydowały, co robić. Nie było nawet pełnej informacji wywiadowczej o przybliżonej liczbie rakiet na Kubie i stadium ich gotowości. Doradcy Kennedy’ego uważali, że musi on utrzymywać odkrycie w tajemnicy. Obawiali się, że jeśli Chruszczow zostanie poinformowany, zanim USA podejmą działanie, to stosując uniki i groźby utrudni reakcje Ameryki i zyska przewagę taktyczną. Według Bundy’ego : Czyniło to wielką różnicę, czułem to wtedy i jestem o tym przekonany do dzisiaj, że Rosjanie zostali przyłapani na udawaniu, w nieporadny sposób, że nie zrobili tego, co dla świata było oczywiste, że zrobili. Sowieci również potrzebowali czasu, żeby dokończyć budowę swoich baz rakietowych, ale nie miałoby to wielkiego znaczenia, gdyby Amerykanie dowiedzieli się o rakietach teraz. Sowieci wiedzieli, że amerykańskie samoloty U-2 wkrótce je odkryją, jeśli już tego nie zrobiły.

Nawet jeśli zakładać, że stawka była różna dla obu stron, Kennedy mógł odczuwać większy strach przed wykryciem niż Gromyko, ponieważ prawdopodobnie mniej ufał swojej umiejętności kłamania. Z pewnością miał mniejszą wprawę niż Gromyko. Ponadto Gromyko mógł czuć się bardziej pewnie, jeśli podzielał opinię Chruszczowa o Kennedym, ukształtowaną podczas wiedeńskiego szczytu rok wcześniej, że nie jest on szczególnie twardym politykiem.

Niezależnie od możliwości, że Kennedy odczuwał silniejszy strach przed wykryciem niż Gromyko, zgodnie z relacjami, obciążały go też inne emocje, które należało ukryć. Przytaczane fakty stwierdzają, ze w trakcie spotkania Kennedy odczuwał zdumienie, podziw oraz oburzenie. Przeciek którejkolwiek z tych emocji mógł go zdradzić ponieważ te uczucia w tym kontekście sugerowały, że Kennedy wie o Sowieckim oszustwie. Z drugiej strony, Gromyko mógł odczuwać radość z oszukiwania. Z tym przypuszczeniem zgodne byłyby relacje, według których opuszczając spotkanie Gromyko wyglądał na bardzo zadowolonego.

Szanse pojawienia się przecieku lub wskazówek fałszu nie były wielkie, jako że obydwaj rozmówcy dysponowali odpowiednimi umiejętnościami i mieli cechy osobiste, dzięki którym potrafili ukrywać wszelkie przeżywane przez siebie emocje. Jednakże obciążenie Kennedy’ego było większe niż Gromyki. Odczuwał on (jak podają relacje z tego zdarzenia) więcej emocji i miał mniejszą wprawę w oszukiwaniu i mniejsze zaufanie do własnej umiejętności robienia tego. Różnice związane z odmiennością języków i kultur mogły ukryć wskazówki kłamstwa, ale ambasador Dobrynin powinien je wychwycić. Po wielu latach spędzonych w tym kraju doskonale znał sposób zachowania się Amerykanów i swobodnie władał ich językiem. Miał również przewagę będąc obserwatorem, a nie bezpośrednim uczestnikiem wydarzeń, i mógł skupić się na szczegółowej analizie zachowania podejrzanego. W podobnym położeniu był ambasador Thompson, mający największe możliwości wykrycia behawioralnych wskazówek kłamstwa w spektaklu odgrywanym przez Gromykę.

Podczas gdy jest wiele relacji z tego spotkania pochodzących ze strony amerykańskiej, które można było wykorzystać, brakuje informacji ze strony sowieckiej i trudno odgadnąć, czy Dobrynin rzeczywiście domyślał się prawdy, czy też nie. Według sprawozdań, Dobrynin wydawał się kompletnie zaskoczony i wstrząśnięty, kiedy cztery dni później sekretarz stany Rusk poinformował go o odkryciu rakiet i rozpoczęciu blokady Kuby przez amerykańskie siły morskie. Interpretuje się to jako dowód że do tego momentu Sowieci nie wiedzieli o amerykańskim odkryciu. Jeśli jego rząd trzymał przed nim fakt instalacji rakiet w tajemnicy, usłyszałby o tym wtedy po raz pierwszy. Lecz nawet gdyby Dobrynin wiedział o rakietach i o tym że USA je odkryło, to i tak mógłby być kompletnie zaskoczony i wstrząśnięty amerykańską decyzją o odpowiedzi militarnej. Większość analityków zgadza się co do tego, że Sowieci nie oczekiwali, iż Kennedy zareaguje na odkrycie akcją wojskową.

Nie jest istotny fakt, czy ukrywanie prawdy przez Kennedy’ego zostało wykryte. W tej sytuacji rozpoznanie wskazówek kłamstwa nie było sprawą łatwą i prostą. Kennedy podobno nie wychwycił żadnych błędów w kłamstwie Gromyki, ponieważ już znał prawdę, nie było potrzeby wyszukiwania wskazówek zdradzających oszustwo. Uzbrojony w tę wiedzę, Kennedy mógł podziwiać mistrzostwo Gromyki.

Analizując ten przypadek kłamstwa (w stosunkach międzynarodowych) możemy stwierdzić że Kennedy i Gromyko byli naturalnymi kłamcami, pomysłowymi i sprytnymi w tworzeniu fikcji, gładkimi mówcami, mającymi przekonywający sposób bycia.

Czy bardzo będziemy się mylić stwierdzając na tej podstawie że każdy polityk, który dochodzi do władzy częściowo dzięki umiejętnością publicznego przemawiania i spierania się, który potrafi z łatwością radzić sobie z pytaniami na konferencjach prasowych, ma efektowny wizerunek telewizyjny czy prasowy (ówcześnie również internetowy), obdarzony jest komunikacyjnymi predyspozycjami do bycia naturalnym kłamcą?
Czy decydują się na kłamstwo czy nie, mają niezbędne predyspozycje, żeby kłamać dobrze. Umiejętność kłamanie w bezpośredniej rozmowie, zdolność fałszowania słów w trakcie wypowiedzi, z towarzyszącą temu odpowiednią ekspresją mimiczną i gestami nie jest potrzebna, jeśli kłamca nie musi bezpośrednio spotykać się z okłamywanym czy z nim rozmawiać.

Tłumacznie i opracowanie Zbeeanger na podstawie Telling Lies: Clues to Deceit in the Marketplace, Politics, and Marriage.Paul Ekman

P.S.
Oszukiwać można na piśmie, przez pośredników, przez informacje przekazywane mediom, działania militarne itd. Jednak niezależnie od tego, jaka jest forma kłamstwa, nie udaje się ono, jeśli okłamujący nie ma umiejętności myślenia strategicznego, nie potrafi z góry przemyśleć posunięć swoich i swojej ofiary. Przypuszczalnie wszyscy przywódcy polityczni muszą być ludźmi przebiegłymi, umiejącymi wybiegać naprzód, ale tylko niektórzy potrafią kłamać w bezpośredniej rozmowie, kiedy znajdują się twarzą w twarz z ofiarą tak jak miało to miejsce w wyżej analizowanym przypadku.

Nie każdy umie kłamać albo chce to robić. Podejrzewam że większość przywódców politycznych gotowa jest kłamać, przynajmniej wobec pewnych osób, w pewnych okolicznościach.

Jak się można dowiedzieć, kiedy polityk kłamie?
Kiedy rusza ustami!

  • 4

#2

Nick.
  • Postów: 1527
  • Tematów: 777
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Nuklearna zagłada podczas kryzysu kubańskiego była dużo bliżej niż myśleliśmy. Dziś nie jest lepiej.

 

Historycy rozpływają się nad roztropnością prezydenta Kennedy'ego, dzięki której udało się w 1962 roku o mały włos uniknąć wojny jądrowej. Nie doceniają jak niewiele wiedział on o prawdziwych intencjach Sowietów, którzy dali zgodę liniowym dowódcom na użycie taktycznej broni atomowej, pisze dla POLITICO George Perkovich, ekspert z fundacji Carnegie.

 

Mówi się, że powściągliwe i pełne politycznej odwagi przywództwo Johna F. Kennedy'ego oraz radzieckiego lidera Nikity Chruszczowa ocaliło świat przed nuklearną zagładą podczas kryzysy kubańskiego. Natomiast dzisiaj, prezydent Donald Trump i najwyższy przywódca Kim są mniej rozważni więc obecna sytuacja jest o wiele bardziej niebezpieczna.

 

Być może to prawda, ale o wiele ciekawsza lekcja z kryzysu kubańskiego polega na tym, że dwaj przywódcy po przeciwnych stronach nuklearnej konfrontacji z konieczności mało wiedzą o zdolnościach militarnych przeciwnika, o jego intencjach i postrzeganiu sytuacji. A większość tego, co wiedzą i tak jest zapewne błędna.

 

Zważywszy na to, jak mało dziś USA i Korea Płn. rozumieją się nawzajem, powinno nas to niepokoić.

 

 

Nuklearna pułapka na Kubie

 

Zegar w kryzysie kubańskim zaczął tykać 16 października 1962 r., kiedy Kennedy'ego poinformowano, że amerykańskie samoloty szpiegowskie wykryły na Kubie rakiety średniego zasięgu, które miały w zasięgu większość terytorium Stanów. 22 października Kennedy powiedział o tym w telewizji i ogłosił wprowadzenie w ciągu dwóch dni morskiej „kwarantanny” wokół Kuby.

 

Ostrzegł, że wystrzelenie z wyspy choćby jednej rakiety wywoła „pełną akcję odwetową przeciw Związkowi Radzieckiemu”. Oznaczało to po prostu atak nuklearny na ZSRR i jego wschodnioeuropejskich satelitów – w tym oczywiście Polskę.

 

Najwyżsi rangą wojskowi, oficerowie służb, dyplomaci i urzędnicy Białego Domu pracowali całą dobę, by przygotować możliwe warianty działania dla prezydenta. Kennedy potajemnie nagrywał spotkania w sali obrad i w Gabinecie Owalnym. Nagrania ujawniają, że wojskowi naciskali nań, by zezwolił na inwazję, on zaś zadawał spokojnie pytania i przypominał wszystkim o konsekwencjach wojny jądrowej.

 

W tym czasie samoloty lotnictwa wojskowego i CIA latały nad Kubą, by zebrać informacje o sowieckich rakietach, mogące przydać się podczas przygotowań do ataku na najważniejsze obiekty i do inwazji na wyspę. W sobotę 27 października rakieta ziemia-powietrze zestrzeliła nad Kubą amerykański samolot szpiegowski U2.

 

- Czy to nie jest z ich strony eskalacja? – spytał Kennedy, zastanawiając się, dlaczego Chruszczow to zrobił. - Nie mam pojęcia, jak to zinterpretować, – odparł Sekretarz Obrony Robert McNamara.

 

Tego wieczora prezydent zlecił swemu bratu, prokuratorowi generalnemu Robertowi Kenedy'emu, by spotkał się potajemnie z ambasadorem ZSRR Anatolijem Dobryninem w Departamencie Sprawiedliwości. Robert Kennedy przekazał dwuczęściowe ultimatum, którego szczegóły ujawniono dopiero po wielu latach.

 

Po pierwsze zażądał, by Sowieci zaczęli wywozić rakiety z wyspy w ciągu 48 godzin, bo w przeciwnym razie USA je zaatakują. Ten warunek ultimatum wkrótce ujawniono publicznie. Drugie żądanie, które pozostało na długo utajnione, dotyczyło natychmiastowego zaprzestania ostrzału amerykańskich samolotów rozpoznawczych.

 

Według notatek Daniela Ellsberga ze ściśle tajnego opracowania, które wykonał w 1964 r. dla Departamentu Obrony, prokurator generalny oświadczył: „Jeśli kolejny samolot zostanie zestrzelony, zaatakujemy nie tylko baterię, która go zestrzeliła, ale zniszczymy wszystkie inne rakiety przeciwlotnicze i zapewne także wszystkie inne. W ślad za tym prawie na pewno pójdzie inwazja”.

 

Jak opowiada Elsberg w swoich przejmujących wspomnieniach „Maszyna końca świata: wyznania nuklearnego planisty”, amerykańscy politycy zakładali, że to Chruszczow wydał polecenie strzelania do samolotów. A tymczasem kubańscy wojskowi działali na rozkaz Fidela Castro.

 

W sobotę 27 października rano Castro obawiał się rychłej inwazji i polecił swoim oddziałom przeciwlotniczym strzelać do amerykańskich samolotów. Niektórych sowieckich żołnierzy tak porwał przykład idący od kubańskich towarzyszy, że zignorowali otrzymane rozkazy, by nie strzelać bez wyraźnej zgody sowieckiego generała dowodzącego wojskami na Kubie. Tak właśnie było w przypadku dowódcy baterii rakiet przeciwlotniczych, który zestrzelił w sobotę samolot U2 – Ellsberg ustalił to wiele la potem, bazując na ustaleniach naukowców.

 

Innymi słowy bracia Kennedy sformułowali ultimatum, o którym nie mieli pojęcia inni amerykańscy urzędnicy (oraz opinia publiczna) i co do którego nie mogli mieć potwierdzenia, że Chruszczow w ogóle je otrzymał.

 

Obaj nie brali pod uwagę, że Castro i jego ludzie mogą działać samodzielnie i że ich ultimatum do niego nie dotrze – niezależnie od tego, czy by się w ogóle przed nim ugiął, czy nie. Wysyłano sygnały w przekonaniu, że zostaną otrzymane i że właściwi ludzie podejmą w związku z nimi działania. Ale amerykańscy przywódcy nie wiedzieli, że nie wiedzą, kto jest właściwym graczem oraz czy ich przekazy dotarły zgodnie z ich intencjami.

 

Ale to nie były jeszcze te najbardziej niebezpieczne nieznane niewiadome. Aż do 1992 r., kiedy wyszło to na jaw podczas konferencji weteranów kryzysu z USA, ZSRR i Kuby, Amerykanie nie wiedzieli, że Sowieci rozmieścili na Kubie ponad 100 „taktycznych” pocisków nuklearnych.

Te mniejsze, przewidziane do stosowania na polu bitwy pociski miały służyć do obrony przeciwko amerykańskiej inwazji. Przed 22 października sowieccy oficerowie otrzymali zgodę na ich użycie przeciw wojskom amerykańskim.

 

Bracia Kennedy wraz ze wszystkimi doradcami mylnie sądzili, że jedyne zasoby związane z bronią jądrowa na Kubie to rakiety średniego i dalekiego zasięgu. Wywiad szukał głowic nuklearnych odpowiadających takim rakietom, ale nie był w stanie ich zlokalizować.

Fakt rozmieszczenia taktycznej broni nuklearnej był nieznany. Amerykańskim analitykom i przywódcom w głowie się nie mieściło, że obecni na wyspie dowódcy sowieccy dostali prawo do samodzielnej decyzji o ich użyciu.

 

Gdyby zestrzelono kolejny amerykański samolot, USA zareagowałyby zapewne bombardowaniem wyrzutni rakietowych. W zależności od reakcji Castro i jego oddziałów i od tego czy Sowieci rozpoczęliby wycofywanie rakiet, zlokalizowanych przez Amerykanów, Kennedy i jego dowódcy planowali ewentualną inwazję.

 

Wojskowi uważali, że taki wariant jest pożądany, a w każdym razie wykonalny, bo, jak powtarzał McNamara Kennedy'emu, na Kubie znajdowało się „8 do 10 tysięcy ludzi przysłanych przez Sowietów, prawdopodobnie wojskowych”.

 

Jak się okazało, była to „niewiadoma wiadoma” – coś, o czym Amerykanie sądzili, że wiedzą, ale tak naprawdę nie wiedzieli. Sowieci mieli tam w rzeczywistości więcej wojska – aż 42 tys. ludzi – co zostało ujawnione dopiero w 2008 roku.

 

Gdyby Kennedy uległ presji swoich generałów, by najechać na Kubę, większe od zakładanych siły sowieckie sprawiłyby, że sam desant i walki na lądzie okazałyby się trudniejsze do wygrania. To z kolei zwiększyłoby presję na Kennedy'ego, żeby eskalował działania, aby uniknąć politycznie kosztownej klęski.

 

Eskalacja skłoniłaby Kubańczyków/Sowietów do użycia przeciwko siłom inwazyjnym broni nuklearnej. Amerykanie uznaliby, że stało się to za zgodą Chruszczowa. A zatem to on według nich parłby do wojny nuklearnej.

 

W razie takiej ewentualności amerykańskie plany wojenne zakładały wystrzelenie przeciwko blokowi sowieckiemu i Chinom większości z ponad 18 tys. głowic jądrowych, jakimi dysponowało w 1962 r. amerykańskie wojsko.

 

Kiedy 30 lat po fakcie McNamara dowiedział się, że Sowieci mieli na Kubie taktyczną broń jądrową, oświadczył: „Nie musimy spekulować, co by się wydarzyło. Byłaby to dla świata absolutna katastrofa. Nikt nie powinien zakładać, że atak na amerykańskie wojsko za pomocą taktycznych ładunków jądrowych nie spotkałby się z odpowiedzią ładunkami jądrowymi. Jak by się to skończyło? Ostateczną katastrofą”.

 

Równie niepokojące rzeczy działy się na morzu, nawet w dniach, kiedy wydawało się, że kryzys się już zakończył. Sowieckie łodzie podwodne patrolujące wody wokół Kuby były wyposażone – o czym nie wiedzieli Amerykanie – w torpedy z głowicami nuklearnymi.

 

Kiedy amerykańskie okręty zrzucały „ćwiczebne” miny głębinowe, aby skłonić łodzie podwodne do wynurzenia, ich dowódcy sądzili, ze zostali zaatakowani. Dwie załogi przygotowywały się do wystrzelenia torped, ale z różnych powodów w końcu się wstrzymały. Kiedy załogi te wróciły do Rosji, zostały zrugane za to, że nie złamały heroicznie rozkazów i nie wystrzeliły torped.

 

Także w tym przypadku Amerykanie nie mieli o tym pojęcia i dowiedzieli się kilkadziesiąt lat po kryzysie.

 

 

Amerykański wywiad wie dziś dużo więcej, ale dalej za mało, by spokojnie spać

 

W ciągu 55 lat, jakie minęły, odkąd udało się uniknąć użycia pocisków nuklearnych podczas kryzysu kubańskiego, znacznie poprawiły się techniczne zdolności Amerykanów w zbieraniu informacji wywiadowczych. Ale nadal trudno jest oszacować, jak ich zagraniczni przeciwnicy postrzegają swoją sytuację i kalkulują swoje kroki, szczególnie kiedy kluczowe postaci będące na celowniku wywiadów nie ujawniają swoich przemyśleń w rozmowach telefonicznych, smsach czy mailach, które dałoby się przechwycić.

 

Doświadczenia z Iraku z roku 2003 pokazują ograniczenia informacji wywiadowczych. Władze USA mylnie „wiedziały” że Irak posiada broń masowego rażenia, a za to nie wiedziały, że Sadam Hussajn nie robi nic, by rozwiać to złudzenie, bo czyniło go to silniejszym w oczach własnej ludności i rywali w regionie.

 

USA i inne rządy wiedzą, że Korea Północna ma działającą broń nuklearną. Nie wiedzą tylko ile tego jest. Ocenia się, że od 15 do 60 sztuk. Korea Północna prowadziła próby wielu rakiet o zasięgu od 80 do 12 tys. km (stolica kraju Pyongyang leży 200 km od stolicy Korei Południowej, Seulu. Waszyngton jest oddalony o prawie 11 tys. km).

 

I znów: ich liczba i stopień niezawodności są niepewne. Ani obserwatorzy zewnętrzni, ani sam Kim Dzong Un nie wiedzą, czy głowice zamontowane na rakietach dalekiego zasięgu wybuchną zgodnie z planem.

 

Podobnie jak USA nie mogą być pewne, czy ich systemy obrony balistycznej, nigdy nie przetestowane w warunkach wojennych, zdołają zestrzelić koreańskie rakiety dalekiego zasięgu.

 

W październiku ub.r. Trump przechwalał się w wywiadzie telewizyjnym: „Mamy rakiety, które są w stanie zestrzelić inną rakietę w powietrzu w 97 proc. przypadków”. Eksperci szybko to zdementowali, a Pentagon też nie bronił tej tezy.

 

Ale jeśli prezydent naprawdę w to wierzy albo Koreańczycy wierzą, że on wierzy, ryzyko konfliktu nuklearnego może być większe niż gdyby nie wierzył. Przekonanie, że systemy antyrakietowe ograniczą możliwość odwetu może tylko ośmielić Trumpa.

 

Z tego samego powodu Kim może być bardziej skłonny do ustępstw, albo równie dobrze może go to zmotywować do rozbudowy arsenału nuklearnego i innych środków przenoszenia, np. statków towarowych wysyłanych do portów w Korei Południowej, Japonii czy USA, co dałoby mu większą pewność, że potrafi skutecznie kontratakować.

 

Jeśli chodzi o wiedzę na temat mentalności i skłonności przywódców Korei Północnej to jest jeszcze gorzej niż z informacjami wywiadowczymi na temat siły militarnej tego kraju.

 

Wysocy rangą oficerowie amerykańscy przyznają, że nie mają zbyt dużego pojęcia o tym, jak Kim i jego ludzie zareagowaliby na różne działania militarne ze strony USA albo kroki dyplomatyczne. Przedstawiciele zarówno obecnej administracji, jak i poprzedniej mówią, że o Korei Północej wiadomo mniej niż o każdym innym potencjalnym przeciwniku. Jednocześnie według osób, które ostatnio rozmawiały z przedstawicielami koreańskiej władzy wynika, że Koreańczycy mają problem z przewidywaniem, co faktycznie zrobi Trump.

 

Na takim oto tle, administracja Trumpa rozważa i przygotowuje uderzenia na północnokoreańskie obiekty wojskowe, jeśli kraj ten przeprowadzi kolejną próbę z rakietą międzykontynentalną albo bronią jądrową. Jak wynika z wiarygodnych doniesień, nie chodzi o podjęcie lub zasygnalizowanie możliwości podjęcia wojny w celu obalenia reżimu w Korei Północnej, lecz o wykazanie, że USA działają na serio, co miałoby zmusić Kima do zaprzestania dalszych prowokacji.

 

 

Co może pójść źle?

 

Z uwagi na stawkę w grze, dobrze by było, aby ludzie odpowiedzialni w Pentagonie, agencjach wywiadowczych, Białym Domu i Kongresie wyciągnęli nauczkę z historii i zadali sobie pytanie, co może pójść źle, jeśli Korea ma więcej broni albo innego rodzaju niż sądzi amerykański wywiad. Albo jeśli północnokoreańscy dowódcy i ich żołnierze zachowają się inaczej, niż przypuszczamy w razie ataku.

 

Tego rodzaju myślenie, przekraczające utarte schematy powinno być zastosowane także w stosunku do potencjalnych reakcji Korei Południowej.

Amerykańscy politycy nie są w stanie wiedzieć, czy ich północnokoreańscy odpowiednicy prowadzą podobne analizy własnych danych w stosunku do zdolności wojskowych, intencji i prawdopodobnych wzorców zachowań USA. Może dojdą do wniosku, że najroztropniej byłoby uniknąć konfliktu, którego nie są w stanie wygrać, a może nie.

 

Jak udokumentowali badacze James Blight i Janet Lang, młody i głęboko zideologizowany Fidel Castro wzywał w 1962 r. Chruszczowa do rozpoczęcia wojny nuklearnej z USA na Kubie. Wolał zatem samobójstwo swego kraju od inwazji i obalenia jego władzy.

 

Za 50 lat historycy będą mogli ustalić czy dzisiejsi antagoniści mieli szczęście, czy szczęścia nie mieli. Oraz czy byli mądrzy czy też niemądrzy.

https://wiadomosci.o...my-dzis/hzkm6qw


Użytkownik Nick edytował ten post 15.01.2018 - 01:24

  • 1





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych