Skocz do zawartości


Zdjęcie

Czesław Klimuszko jasnowidz w habicie.


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
3 odpowiedzi w tym temacie

#1

Zbeeanger.
  • Postów: 504
  • Tematów: 67
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 9
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Niektórzy przewidywania o. Czesława przyjmowali jako żart. W 1978r. zakonnicy dowiedzieli się z Dziennika, że papieżem został wybrany Albino Luciani, który przybrał imię Jan Paweł I. Wśród ogólnej radości tylko o. Czesław pozostał smutny. Dlaczego oni go wybrali? – pytał zdziwiony – przecież on za miesiąc umrze. Zakonnicy przyjęli to oświadczenie jako żart. Niestety po miesiącu pontyfikatu umiera Jan Paweł I. Po jego śmierci zapytano o. Czesława, kto teraz zostanie papieżem. – Teraz papieżem zostanie kardynał Wojtyła – odpowiedział rozradowany jasnowidz. “Jeśli Włoch nie wyjdzie, to wyjdzie Wojtyła”. Poczytano to jako miły żart, który rzeczywiście się spełnił. Inny franciszkanin, ojciec Cezar zapamiętał, co ojciec Klimuszko powiedział o rozpoczynającym się pontyfikacie Jana Pawła II: “Będzie jednym z największych papieży. Od niego będzie się liczyć nowa epoka Kościoła i Polski. Imię Polski rozsławi po wszystkich krajach świata. Dla Kościoła jego panowanie będzie bardzo pomyślne”.

Dołączona grafika

Ojciec Klimuszko rzadko publicznie przekazywał swoje wizje. Jednakże ….

Wszystko w naszych rękach… modlitwa i czyn.
Słoneczny lipcowy dzień. Dwoje dzieci zbiera w lesie poziomki. Są tak pochłonięte zabawą i rozmową, że nie zauważają nadciągającej burzy. Zaskoczone deszczem chowają się pod krzakiem. Ulewa jest jednak tak potężna, że nawet to nie chroni ich przed przemoknięciem. Mimo że znają się niemal od kołyski, chłopiec dopiero teraz zauważa na dłoni dziewczynki liczne i szpetne brodawki, które nabrzmiały od deszczu. Bez namysłu zrywa rosnące w pobliżu jaskółcze ziele i jego sokiem naciera dłonie dziewczynki. Po kilku dniach brodawki znikają bez śladu, a chłopiec zaczyna się zastanawiać, skąd przyszło mu do głowy, żeby sięgnąć akurat po to zioło.
Chłopiec nazywał się Czesław Klimuszko. Deszczowa przygoda spotkała go w roku 1916, gdy miał 11 lat. Mieszkał wtedy w maleńkiej wsi Nierośno na Podlasiu. Rodzice, Wincenty i Zofia, byli niezamożni. Oprócz Czesia mieli jeszcze pięcioro dzieci, dwoje z nich wcześnie zmarło.

Czesław chodził jak inne dzieci z okolicy do szkoły powszechnej w Różanym stoku. Przed wyleczeniem dłoni małej Zuzi nie przejawiał specjalnego zainteresowania ani ziołami, ani przyrodą w ogóle. Wiele czasu spędzał jednak na spacerach. „Ciągnęło mnie do samotności, do lasów, do chmur” – wspominał potem. Dopiero po tamtym medycznym sukcesie zaczął przyglądać się kwiatom i ziołom. Nie umiał ich nazwać, ale wyraźnie czuł, że jedne są przyjemne, inne zaś odpychające. Nie ujawniał się jednakże swoją wiedzą i umiejętnościami, bo bał się podejrzeń o znachorstwo.

Dopiero kilka lat później, już podczas nauki w gimnazjum w Grodnie, natrafił na podręcznik zielarski, w którym znalazł potwierdzenie swoich przeczuć. Rośliny, które promieniowały błogością, okazały się lecznicze, te zaś, z których emanowała nieprzyjemna energia, były trujące.

Pierwsze widzenie.

W tym czasie miało miejsce jeszcze jedno dziwne zdarzenie związane z koleżanką z dzieciństwa. „Pewnego dnia, dokładnie 2 lutego 1925 r., zjawiła się przed moim wzrokiem ducha scena niespodziewanej śmierci mojej koleżanki z lat dziecinnych, wspomnianej już Zuzi. Zobaczyłem cały przebieg jej umierania. Mieszkała ona wtedy bardzo daleko. Po kilku dniach otrzymałem wiadomość potwierdzającą moje widzenie” – wspominał Klimuszko po latach. Potraktował to jednak jako incydent. W 1925 r. rozpoczął nowicjat w Kalwarii Pacławskiej. Tam otrzymał imię zakonne Andrzej. Po roku nowicjatu wrócił do Lwowa, by skończyć naukę w gimnazjum. O ile nauki humanistyczne przyswajał z łatwością, o tyle matematyka była dla niego udręką. Przeżywał boleśnie swoje szkolne porażki, a po latach żartował, że Gimnazjum X we Lwowie nie zanotowało w historii ucznia bardziej tępego w matematyce niż on. Natomiast jego zainteresowania związane z ziołolecznictwem wpisywały się bardzo dobrze we franciszkańskiego ducha umiłowania przyrody. Podobnie jak jego szczególna – jak wspominają zakonni współbracia – wrażliwość na cierpienie drugiego człowieka. Gdy pytano go o to, kim jest, do końca życia odpowiadał: „Kapłanem zakonu św. Franciszka”.

Poza granice świadomości.

W ostatnią sierpniową noc 1939 r. o. Klimuszce przyśnił się dziwny sen. Przed jego oczyma przesuwały się sceny bitew. Widział rozstrzeliwanych polskich żołnierzy i ludzi uwięzionych w obozach zagłady. Na koniec ukazał mu się zakrwawiony polski oficer i pokazał mu, jak wojska nazistowskie niszczą całą Europę. Ojciec Andrzej potraktował to jak senny koszmar, ale z każdym niemal dniem wojny przekonywał się, że jego sen spełnia się na jawie.

Z okupowanej Warszawy uciekł do klasztoru w Kaliszu. Tam jednak po pewnym czasie dopadło go gestapo. Został aresztowany. Po jakimś czasie zwolniono go, nakazano nie opuszczać miasta i pozostać do dyspozycji gestapo. Kiedy wyszedł z aresztu, poszedł prosto na dworzec i wsiadł do pierwszego lepszego pociągu, bez dokumentów i pieniędzy. W ten sposób udało mu się dotrzeć do Wierzbicy, w pobliżu Radomia. Tam postanowił zatrzymać się na kilka dni. Było lato 1940 r. Któregoś poranka do wsi wtargnął oddział Niemców z zamiarem ukarania mieszkańców za niedostarczony kontyngent drewna. Wszystkich mężczyzn -łącznie z o. Klimuszką – spędzono na rynek. Tam kolejno ich chłostano i kłuto bagnetami. Klimuszce, jako księdzu, kazano się temu przypatrywać. Na koniec hitlerowcy postanowili zrobić sobie widowisko: kazali franciszkaninowi pozować do zdjęć przy ofiarach. Gdy odmówił, zmuszano go, by biegał wokół rynku. Gdy i tego nie chciał zrobić, bito go, kopano i kłuto.
To było dla niego doświadczenie graniczne, w dosłownym rozumieniu. Właśnie wtedy po raz pierwszy przekroczył granice swojej świadomości: „Świadomość doznanej krzywdy oraz widok wynaturzenia człowieka z trupią główką na czapce, cały ten splot wypadków wywołał w mojej jaźni silny wstrząs, który z kolei wyzwolił we mnie drzemiące nieznane siły psychiczne, poruszył jakiś mechanizm w ośrodkach mózgu, obudził nad świadomość, dzięki której zacząłem przenikać psychofizyczną strukturę człowieka. Zacząłem dostrzegać w pewnych momentach za niektórymi ludźmi ciągnący się jakby film ze scenami ich przeżyć i przeszłości. Czułem wyraźnie, że w mojej sferze psychicznej nastąpił jakiś przełom, zaistniało coś, i to coś nie jest anormalne, lecz raczej ponadnormalne” – pisał o tym wydarzeniu o. Klimuszko w swoich wspomnieniach.

Tuż po tym wydarzeniu o. Andrzej poczuł, że patrząc na fotografie, również widzi wypisany na nich życiorys człowieka. Postanowił spróbować swych sił. Prosił ludzi, by pokazywali mu swoje fotografie, i opowiadał im, co na nich widzi. Był ciekaw, czy odpowiada to rzeczywistości. Odczytywał z fotografii nie tylko przeszłość, ale też stan zdrowia, uzdolnienia, upodobania itp. Traktował to jak rodzaj rozrywki, ale rosnąca liczba odgadniętych ludzkich losów dawała mu coraz częściej do myślenia.

W tym czasie również kilkakrotnie udało mu się uniknąć śmierci dzięki pojawiającemu się przeczuciu, ostrzeżeniu przed niebezpieczeństwem. Budził się np. w środku nocy, wsiadał na rower i jechał przed siebie, by następnego dnia dowiedzieć się, że jacyś bandyci napadli na dom, w którym spał. Innym razem, tknięty podobnym przeczuciem, uciekał z jakiejś wioski, zaczepiał spotkanych ludzi i ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Uznano go jednak za wariata. Kilka dni później wszystkich mieszkańców wioski rozstrzelano.

„Czytanie” z fotografii.
Po wojnie wraz z innymi zakonnikami został skierowany na Pomorze. Objął parafię w Prabutach. Zaczął odnawiać kościół, pomagał przesiedleńcom zza Buga zorganizować sobie życie na nowo. Wielu z nich opowiadało o zaginionych w czasie wojny krewnych. Zajęty pracą o. Andrzej zarzucił na jakiś czas „czytanie” z fotografii jako niepotrzebną zabawę. Gdy jednak udręczeni niepokojem o najbliższych parafianie przynosili mu zdjęcia zaginionych, uwierzył, że może pożytecznie wykorzystać swój dar. Odczytywał z tych fotografii miejsce pobytu lub pochowania ciała. Z czasem zaczęły napływać także listy z prośbami o pomoc w odnalezieniu bliskich. Ojciec Andrzej na wszystkie odpisywał. Wiadomość o wizjach franciszkanina szybko rozeszła się po kraju. Liczba listów była coraz większa. Gdy doszło do setki dziennie, Klimuszko przestał odpisywać. Do Prabut zaczęły więc ściągać tłumy spragnionych wiedzy o swoich najbliższych. Ojciec Andrzej udzielał im odpowiedzi, nie zastanawiając się głębiej nad tym, co robi. Działał niemal odruchowo. Opowiadał o tym tak: „Byłem chwilowo tym zbiegowiskiem i moją dla nich pracą jakby odurzony. Wnet jednak zawisłem w próżni między fikcją a realnością, między złudzeniem a rzeczywistością. Kiedy napływ ludzi do mnie stał się masowy, poczułem zaniepokojenie, zacząłem się zastanawiać, czy ja mimo swej dobrej woli nie oszukuję zbolałych ludzi i siebie samego, czy nie zaciągam moralnej odpowiedzialności względem udręczonych istot i względem obiektywnej prawdy”. Przyznawał się, że sam nie wierzy w to, że można tak przenikać ludzkie losy. Wydawało mu się, że są to szczęśliwe zbiegi okoliczności albo złudzenia. – fragment

Niesamowite wizje Ojca Klimuszki.

W 1947 r. będąc w Olsztynie o. Czesław przepowiedział zgon kard. Hlonda, Prymasa Polski. Podał nawet przyczynę śmierci. Przepowiedział także zgon bp. Łukomskiego. “Widzę niespodziewaną śmierć kardynała Hlonda 24 października. Przyczyną jego śmierci będą płuca, chyba grypę zaziębi. Zaraz po nim umrze nagle drugi dostojnik duchowny, nieco niższy w hierarchii kościelnej”. Po czterech miesiącach przepowiednia spełniła się szczegółowo. Przepowiednia sprawdziła się. Kard. Hlond zmarł w październiku 1947 r. na zapalenie płuc, natomiast bp Łukomski, wracając z pogrzebu kardynała, zginął w katastrofie w wypadku samochodowym.

O. Czesław nie tylko przewidywał przyszłość, ale także czytał ze zdjęć. Z fotografii mógł rozpoznać charakter człowieka, jego losy życiowe, aktualny stan zdrowia lub predyspozycje psychiczne. W małym miasteczku o. Czesław został zaproszony przez zaprzyjaźnionego nauczyciela do znajomych. Podczas rozmowy nauczyciel poprosił dwunastoletniego syna znajomych o pokazanie swojej fotografii. Nauczyciel podając fotografię chłopca o. Czesławowi powiedział żartobliwie do rodziców: No, teraz wiele rzeczy dowiecie się o waszym synku, czym on będzie i jak się sprawuje. Rodzice słysząc to dziwnie zareagowali, zostali przygaszeni, stracili chęć do dalszej rozmowy. Patrząc na zdjęcie o. Czesław powiedział parę zdawkowych słów i wkrótce pożegnał gospodarzy. Wracając powiedział do nauczyciela: Ależ ten chłopak to przyszły bandyta. – Niestety tak – odpowiedział nauczyciel. – Już kilku chłopców w szkole podźgał nożem. Na porządku dziennym są brutalne bójki z kolegami.

Mieszkając w Kwietnikach, dowiedział się od mieszkańców, iż w obrębie jego domu znajduje się dużo zakopanych rzeczy. Pewnego dnia zauważył w pustej stodole na klepisku zapadniętą ziemię w formie leja i w tym miejscu odkopał radio. Równocześnie ukazały mu się w stodole trzy inne miejsca, gdzie były zakopane różne rzeczy. O. Czesław był więc jasnowidzem. Sam o sobie tak powiedział:
“Jasnowidz. Ilekroć słyszę ten wyraz pod moim adresem, zawsze odczuwam pewne nieprzyjemne zażenowanie. Albowiem pod tym mianem kryje się wielkie ryzyko, udręka i odpowiedzialność. Nie lubię tej nazwy, lecz muszę się nią posługiwać, gdyż nie znam zastępczej. ”
Faktycznie na o. Czesławie spoczywała wielka odpowiedzialność. Po poradę zwracali się do niego nie tylko prości ludzie, ale i profesorowie, a także służby kryminalne. Każdy oczekiwał na rozwianie swoich wątpliwości, niepewności.
Uważał, że za darem jasnowidzenia kryje się “wielkie ryzyko, udręka i odpowiedzialność”.

Powiedział:
“Najbardziej wstrząsającym przeżyciem jasnowidza jest widzenie dramatycznych scen rozgrywającego się wydarzenia, wobec którego musi pozostać biernym widzem, bez możliwości wpływu. Podobny wstrząs rodzi w duszy jasnowidza świadomość odpowiedzialności za wynik powierzonej mu sprawy do rozstrzygnięcia”.
W czerwcu 1975 r. przedstawicielstwo pewnego czasopisma w Warszawie zwróciło się z prośbą do o. Czesława, aby wyjaśnił sprawę legendarnego partyzanta – majora Hubala. Konkretnie proszono o podanie miejsca, gdzie znajduje się jego grób. Patrząc na jego fotografię, zobaczył całą topografię terenu, gdzie odbyła się walka i śmierć bohaterskiego majora Dobrzańskiego o pseudonimie Hubal. [...]

Oprócz przewidywania i czytania ze zdjęć o. Czesław leczył także ludzi ziołami. Już od dziecka zajmował się ziołami i pozostawił po sobie 150 recept ziołowych na różne dolegliwości. Bardzo wielu ludzi skorzystało z jego porad, gdyż były one w ówczesnym czasie bardzo rewelacyjne i pozbawione rutyny. Dzięki swoim zdolnościom parapsychicznym o. Andrzej ratował nie tylko swoje życie, ale i życie drugich. Nie był jednak przez wszystkich doceniany. W Polsce niektórzy dziennikarze dążyli do ośmieszenia osoby o. Czesława. Nazywano go złośliwie “szarlatanem”.
W 1948 r. przyjechał do niego pewien pan prosić o informację o swoim synku, o którym nie miał wiadomości od rozpoczęcia wojny. O. Klimuszko popatrzył na zdjęcie i powiedział zainteresowanemu, iż widzi go jadącego na motocyklu z Łunińca do Puńska. W drodze zakrywa go jakaś gęsta chmura, z której już się nie wynurza. o. Czesław stwierdził zatem, że chłopiec nie żyje. Po tych słowach człowiek ów zerwał się nerwowo z krzesła i zaczął przepraszać o. Czesława za to, że przyjechał tutaj zdemaskować go jako oszusta, że zrobił zakład z kolegami, iż uda mu się ośmieszyć o. Czesława. Sprawa syna była rzeczą drugorzędną, a zakonnik doskonale wszystko wyjaśnił. Podobnych ludzi było wielu. Byli jednak i tacy, którzy sporo zawdzięczali o. Klimuszce. Do takich ludzi zaliczymy Polaków mieszkających w Monte Carlo, którzy po wizycie o. Czesława w tym mieście w 1975 r. tak napisali:

[...] Ogromnie cieszyła nas atmosfera zainteresowania wokół osoby Czesława Klimuszki. Specjalnością znanego jasnowidza jest, jak wiadomo, odnajdywanie zaginionych przedmiotów, ludzi, obiektów. Robi to właściwie bezbłędnie. Mogli się o tym przekonać w Monte Carlo wszyscy ci, którzy zetknęli się z nim osobiście. Przybywali do niego naukowcy pochodzący z różnych krajów, z najdalszych nawet zakątków świata. Przynosili fotografie osób, których jasnowidz ten nie znał i nigdy nie widział. Klimuszko opowiadał zaś o ich perypetiach życiowych, konfliktach rodzinnych i nękających chorobach, zadziwiając trafnością spostrzeżeń, dokładnością szczegółów. Tu już o jakimś zgadywaniu czy dopływie informacji innymi kanałami niż pozazmysłowe mowy być nie mogło. Wiedzieli o tym najlepiej przeprowadzający doświadczenia. Źle się więc stało, że niektórzy nasi dziennikarze doprowadzili w Polsce do ośmieszenia osoby wybitnego jasnowidza. Człowieka, który większość swego życia poświęcił bezinteresownej pomocy ludziom nieszczęśliwym, znikąd nie oczekującym już ratunku. Niedobrze się stało, że również naukowcy nie pofatygowali się do tej pory, aby zanalizować fenomen Klimuszki. Może i oni bali się ośmieszenia”

Zapewne. Natomiast takich obaw nie mieli kierownicy zagranicznych placówek badawczych. Od tygodni do prywatnego mieszkania Czesława Andrzeja Klimuszki napływa bogata korespondencja ze wszystkich niemal kontynentów świata. Mnożą się zaproszenia do wzięcia udziału w psychotronicznych eksperymentach. Świat naukowy poruszony jest wyjątkowymi zdolnościami skromnego, bardzo zapracowanego, siedemdziesięcioletniego już prawie Czesława Andrzeja Klimuszki.

Niektórzy przewidywania o. Czesława przyjmowali jako żart. W 1978 r. zakonnicy dowiedzieli się z Dziennika, że papieżem został wybrany Albino Luciani, który przybrał imię Jan Paweł I. Wśród ogólnej radości tylko o. Czesław pozostał smutny. Dlaczego oni go wybrali? – pytał zdziwiony – przecież on za miesiąc umrze. Zakonnicy przyjęli to oświadczenie jako żart. Niestety po miesiącu pontyfikatu umiera Jan Paweł I. Po jego śmierci zapytano o. Czesława, kto teraz zostanie papieżem. – Teraz papieżem zostanie kardynał Wojtyła – odpowiedział rozradowany jasnowidz. “Jeśli Włoch nie wyjdzie, to wyjdzie Wojtyła”. Poczytano to jako miły żart, który rzeczywiście się spełnił. Inny franciszkanin, ojciec Cezar zapamiętał, co ojciec Klimuszko powiedział o rozpoczynającym się pontyfikacie Jana Pawła II: “Będzie jednym z największych papieży. Od niego będzie się liczyć nowa epoka Kościoła i Polski. Imię Polski rozsławi po wszystkich krajach świata. Dla Kościoła jego panowanie będzie bardzo pomyślne”.
Ojciec Klimuszko rzadko publicznie przekazywał swoje wizje. Jednakże w gronie przyjaciół i znajomych czasami o nich mówił. Także w spotkaniach z dziennikarzami, między innymi z Wandą Konarzewską, jasnowidz oznajmiał:

“Polska będzie źródłem nowego prawa na świecie, zostanie tak uhonorowana wysoko, jak żaden kraj w Europie (…) Polsce będą się kłaniać narody Europy. Widzę mapę Europy, widzę orła polskiego w koronie. Polska jaśnieje jak słońce i blask ten pada naokoło. Do nas będą przyjeżdżać inni, aby żyć tutaj i szczycić się tym”.

W jednej ze swoich książek zatytułowanej “Moje widzenie świata” ojciec Czesław Klimuszko pisał wprost:

“Jeśli chodzi o nasz naród, to mogę nadmienić, że gdybym miał żyć jeszcze pięćdziesiąt lat i miał do wyboru stały pobyt w dowolnym kraju na świecie, wybrałbym bez wahania Polskę, pomimo jej nieszczęśliwego położenia geograficznego. Nad Polską bowiem nie widzę ciężkich chmur, lecz promienne blaski przyszłości”.

“Nadchodzi czas Polski i upadku jej wrogów. Przed Polską widzę jasność i wstępowanie do góry. Będzie bardzo dobrze”. Dodatkowo według Ojca Klimuszki z Polski miały pochodzić osoby, które będą zmieniać świat. Sugerował, abyśmy byli optymistami i wcale nie myśleli o końcu świata.


Czasami słynny polski jasnowidz ujawniał swoje wizje na temat przyszłości świata. Pisarz Tadeusz Konwicki twierdził, że ojciec Klimuszko bezbłędnie przepowiedział upadek komunizmu w 50 lat po zakończeniu II wojny światowej. Podobnie jak inni wizjonerzy, on także widział zagrożenia moralne i ekologiczne dla ludzkości i świata. Przyznał, że miał wizję potencjalnej wojny nuklearnej oraz wojen religijnych. Mówił tak:
“Widziałem żołnierzy przeprawiających się przez morze na takich małych, okrągłych stateczkach, ale po twarzach widać było, że to nie Europejczycy. Widziałem domy walące się i dzieci włoskie, które płakały. To wyglądało jak atak niewiernych na Europę. Wydaje mi się, że jakaś wielka tragedia spotka Włochy. Część buta włoskiego znajdzie się pod wodą. Wulkan albo trzęsienie ziemi ? Widziałem sceny jak po wielkim kataklizmie. To było straszne”.

“Wojna wybuchnie na Południu wtedy, kiedy zawarte będą wszystkie traktaty i będzie otrąbiony trwał pokój”.
“Potem rakiety pomkną nad oceanem, skrzyżują się z innymi, spadną w wody morza, obudzą bestie. Ona się dźwignie z dna. Piersią napędzi ogromne fale. Widziałem transatlantyki wznoszone jak łupinki… Ta góra wodna stanie ku Europie. Nowy potop ! Zadławi się w Gibraltarze ! Wychlupnie do środka Hiszpanii ! Wleje się na Saharę, zatopi włoski but, aż po rzekę Pad. Zniknie pod wodą Rzym ze wszystkimi muzeami, z całą cudowną architekturą [...]“
“Nasz naród powinien z tego wyjść nienajgorzej. Może pięć, może dziesięć procent jest skazane. Wiem, że to dużo, że to już miliony, ale Francja i Niemcy utracą więcej. Italia najwięcej ucierpi. To Europę naprawdę zjednoczy. Ubóstwo zbliża [...]“

Ludzie bardzo tłumnie gromadzili się u o. Czesława, szukając pomocy. Sam zakonnik stał się przedmiotem zainteresowania świata nauki, a szczególnie medycyny i psychologii. Brał zatem udział w różnych kongresach naukowych i spotkaniach, nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Jednak w ciągu ostatnich lat stan zdrowia o. Czesława, z powodu uciążliwej pracy, stopniowo ulegał pogorszeniu. Z wielkim trudem pokonał gruźlicę płuc, która bardzo osłabiła jego organizm. Można było zauważyć ogólne zmęczenie i wyczerpanie.

Na początku sierpnia 1980 r. o. Czesław przebywał w Lubomierzu. O. Anzelm Kubit stwierdził, że wyglądał on wówczas dość dobrze. Miał trochę sfałdowaną twarz, ale wyglądał na zdrowego, był pogodny, oczy miał żywe i bardzo ciekawie patrzył na świat. – Parę lat tylko – wspominał o. Anzelm – uczyłem go dogmatyki w Krakowie… później wyczuwałem, że wzrastał w kulturze. Wydelikatniał w obcowaniu z drugimi, znał wiele zagadnień z dziedzin jeszcze nie zbadanych dokładnie, wyczuwał w sobie nieszczęścia, szczególnie w czasie wojny, leczył nieraz osoby, które już opuścili lekarze. O współbraciach, którzy z pewnym lekceważeniem patrzyli na jego dziwną działalność, nic ujemnego nie mówił [...]. Gdy był parę razy w Krakowie, odwiedził mię w celi, zeznawał, że w jego akcji nie ma nic cudownego, ale chyba można wnioskować, że ludzie i rzeczy, których używają, emanują jakiś fluid, który przy swoim natężeniu psychicznym odczuwają, czy mogą zauważyć ludzie specjalnie wrażliwi [...]. Całą działalnością swoją zostawił po sobie wrażenie niezwykłego, niepospolitego człowieka. Zmierzała ona [...] do tego, aby ludziom przynieść radość, uwolnić ich od nieszczęść lub pocieszyć przynajmniej. Nie znałem go dokładnie, w szczegóły nie wchodzę, ale chwycił mnie mile ten jego postęp ku dobremu, wzrost duchowy, który nie tak często widoczny jest w życiu zakonnika, jego rozwój miłości bliźniego, aktywność, by coś dobrego więcej zrobić, a przy tym urabianie siebie samego [...].

Dnia 22 sierpnia 1980 r. przewieziono o. Czesława do szpitala. Tam wyspowiadał się, przyjął komunię św. i z pogodą ducha oczekiwał na spotkanie z Panem. Tuż przed swoją śmiercią powiedział swojemu przyjacielowi:
“Kraj ten oczekuje lata świetności. Jest to obecnie szczęśliwe miejsce. Gdybym miał się drugi raz narodzić, chciałbym przyjść na świat tylko w Polsce. Niech Polacy z całego świata wracają nad Wisłę. Tu się im nic nie stanie”.
W poniedziałek 25 sierpnia w godzinach rannych jego współpracownik – o. Lucjusz Chodukiewicz – udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych i odpustu na godzinę śmierci. Tego samego dnia po południu, po życiu wypełnionym służbą bliźniemu, Pan zabrał swojego sługę Czesława. Wierny syn św. Franciszka, “Samarytanin w habicie”, odszedł po wieczną nagrodę do Tego, od Którego otrzymał życie i te wszystkie niezwykłe dary, którymi umiał się dzielić z bliźnimi przez ponad siedemdziesiąt lat. Uroczystości pogrzebowe odbyły się 28 sierpnia w Elblągu. Mszy św. pogrzebowej przewodniczył bp Jan Obłąk wraz z pięćdziesięcioma kapłanami. Trumnę oblegali ludzie, którzy pragnęli uścisnąć i ucałować ręce zmarłego. Mimo zastoju komunikacji, na dość odległym cmentarzu zgromadziło się ok. 8 tys. ludzi. W ten sposób pragnęli oni podziękować o. Czesławowi za wielką miłość, jaką im okazywał.

Dołączona grafika

O. Czesław powiedział kiedyś bardzo znamienne słowa, które określały jego działalność i to, jak siebie oceniał: Sława dla głupców jest odurzającym narkotykiem… mnie rozgłos przyniósł najpierw zaskoczenie, potem rozczarowanie, wreszcie udrękę ciężaru odpowiedzialności wobec ludzi.
link

Użytkownik Zbeeanger edytował ten post 11.12.2013 - 23:29

  • 9

#2

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

W tym cytowanym proroctwie Klimuszko dodał jeszcze, iż jakby miał żyć jeszcze 50 lat nie wybrałby innego kraju jak Polska gdyż tutaj zmieni się klimat na cieplejszy i będą rosnąc owoce cytrusowe, od 1980 -50 lat to około 2030 rok pożywiom uwidzim
  • 2



#3 Gość_osiris

Gość_osiris.
  • Tematów: 0

Napisano

Toś mnie wyprzedziła z tymi palmami za oknem.
Ale ważne że będę płacił mniej za c. o. i to się liczy w tej przepowiedni.
Wreszcie będziemy mniej zależni od Rosji i jej gazu.
  • 0

#4

Aton.
  • Postów: 33
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

“Widziałem żołnierzy przeprawiających się przez morze na takich małych, okrągłych stateczkach, ale po twarzach widać było, że to nie Europejczycy. Widziałem domy walące się i dzieci włoskie, które płakały. To wyglądało jak atak niewiernych na Europę. Wydaje mi się, że jakaś wielka tragedia spotka Włochy. Część buta włoskiego znajdzie się pod wodą. Wulkan albo trzęsienie ziemi ? Widziałem sceny jak po wielkim kataklizmie. To było straszne”.

“Wojna wybuchnie na Południu wtedy, kiedy zawarte będą wszystkie traktaty i będzie otrąbiony trwał pokój”.
“Potem rakiety pomkną nad oceanem, skrzyżują się z innymi, spadną w wody morza, obudzą bestie. Ona się dźwignie z dna. Piersią napędzi ogromne fale. Widziałem transatlantyki wznoszone jak łupinki… Ta góra wodna stanie ku Europie. Nowy potop ! Zadławi się w Gibraltarze ! Wychlupnie do środka Hiszpanii ! Wleje się na Saharę, zatopi włoski but, aż po rzekę Pad. Zniknie pod wodą Rzym ze wszystkimi muzeami, z całą cudowną architekturą [...]“
“Nasz naród powinien z tego wyjść nienajgorzej. Może pięć, może dziesięć procent jest skazane. Wiem, że to dużo, że to już miliony, ale Francja i Niemcy utracą więcej. Italia najwięcej ucierpi. To Europę naprawdę zjednoczy. Ubóstwo zbliża [...]“
 

 

 

Fajnie brzmi ten fragment w kontekście barbarzyńców napływających do Włoch. Przepowiednia pozwala mieć nadzieję, że UE nie dokona przerzutu raka na inne kraje.


  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych