Nie żyje Nelson Mandela, słynny przywódca ruchu przeciw apartheidowi, były prezydent RPA, obrońca praw człowieka. Miał 95 lat. O jego śmierci poinformował prezydent RPA, Jacob Zuma.- Odszedł spokojnie, otoczony przez rodzinę. Nasz naród stracił swojego największego syna. Nasi ludzie stracili ojca - mówił Zuma Był ikoną walki z apartheidem, rasistowskim systemem gnębiącym czarnych, który panował w Republice Południowej Afryki do połowy lat 90. XX wieku. Ten system polityczny zakładał osobny rozwój ludzi różnych ras, zakazane były małżeństwa międzyrasowe, a od 1950 roku sądem karano nawet osobę, która odbyła stosunek seksualny z przedstawicielem innej rasy. Wyznaczono osobne strefy dla ciemnoskórych, których nie można im było opuszczać.
Mandela walczący z apartheidem pierwszy proces miał w 1956 roku. Wtedy postawiono mu zarzut działalności wywrotowej, ale został uniewinniony. Po zdelegalizowaniu Afrykańskiego Kongresu Narodowego w 1960 roku Mandela zaczął działać w podziemiu.
Dwa lata później pojechał do Algierii na przeszkolenie wojskowe, został aresztowany podczas próby powrotu do kraju i skazany najpierw na pięć lat więzienia, a potem na dożywocie. 18 lat z zasądzonego okresu kary Mandela spędził w więzieniu na wyspie Robben Island, gdzie pracował w kamieniołomach. Po 27 latach spędzonych w niewoli wyszedł na wolność w 1990 r., m.in. pod wpływem nacisków międzynarodowych władz i organizacji.
Trzy lata po odzyskaniu wolności Mandela dostał Pokojową Nagrodę Nobla jako ikona walki z apartheidem. W latach 1994-99 był prezydentem RPA. Później, głównie ze względu na problemy zdrowotne, wycofał się z życia publicznego.
"Wielbiłem ideał demokratycznego i wolnego społeczeństwa"
Mógł panować dożywotnio, lecz oddał władzę. Mógł się dorobić, ale wolał zadbać o innych. Zamiast szukać zemsty - przebaczał. Był politykiem jak z innego świata, wzorem, którego nie próbowano doścignąć.
11 lutego 1990 r. wyszedł przez bramę więzienia Pollsmoor. Posiwiały, ale nie złamany 27-letnim pobytem za kratami. Na widok uradowanych tłumów wzniósł w górę pięść zaciśniętą w geście zwycięstwa. Wieczorem przemówił z balkonu w Kapsztadzie. Powtórzył słowa, jakie wypowiedział tuż przed uwięzieniem: "Wielbiłem ideał demokratycznego i wolnego społeczeństwa, w którym wszyscy ludzie, bez względu na kolor skóry, będą żyli w zgodzie, ciesząc się takimi samymi prawami i możliwościami. Jest to ideał, o który walczyłem i dla którego pragnę żyć. Ale jeśli będzie trzeba, jestem także gotów oddać życie za ten ideał".
Nie oddał życia jak Mahatma Gandhi - z którym go porównywano - zabity przez fanatyka. Nelson Mandela dożył słusznego wieku 95 lat, zanim zmarł w otoczeniu najbliższych.
Może czasem lepiej nie żyć tak długo... Było mu dane zobaczyć, jak jego polityczni następcy obniżają poprzeczkę do poziomu ogólnie przyjętego, jak podniesione przezeń na piedestał ideały obrony praw człowieka pleśnieją w lamusie, jak czarni policjanci strzelają do strajkujących czarnych górników, jak naród pyta: "Dałeś nam wolność - dobrze, ale gdzie jest godna praca i płaca?".
Droga na wyspę Robben
Rolihlahla Mandela przyszedł na świat 18 lipca 1918 r. w rodzinie wodza królewskiego szczepu Thembu w wiosce Mvezo.
Jako pierwszy w rodzinie idzie do szkoły. Nauczyciel nazywa go Nelsonem, bo nie może wymówić jego imienia.
W 1941 r., po studiach prawnicznych w Fort Hare, Mandela ucieka do Johannesburga przed aranżowanym małżeństwem. Tam podejmuje pracę w firmie prawniczej. Rok później wstępuje do Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC).
W Południowej Afryce rządziła wtedy biała mniejszość, istniała segregacja rasowa, ale nie było jeszcze apartheidu jako systemu rządów. ANC od chwili powstania w 1912 r. nie kwestionował segregacji. Stawiał na sojusz z liberalnymi ugrupowaniami białej ludności, by w ramach istniejącego systemu wspólnie stworzyć kolorowym lepsze warunki rozwoju. Mandela wespół z innymi młodymi politykami zakwestionował tę linię. ANC po raz pierwszy zaczął żądać pełni praw politycznych dla kolorowych. Odbywały się masowe mityngi, strajki i kampanie biernego oporu wzorowane na działaniach Gandhiego w Indiach.
W 1948 r. wybory wygrała Partia Narodowa, obiecująca zaostrzenie barier rasowych w gospodarce. Podobało się to białym robotnikom, obawiającym się konkurencji ze strony kolorowych, jak i farmerom, obawiającym się odpływu czarnej siły roboczej do miast. Nowy rząd wprowadził apartheid.
W 1952 r. Mandela - na spółkę z Oliverem Tambo - zakłada pierwszą czarną kancelarię prawniczą. W 1956 r. razem ze 155 innymi aktywistami dostaje zarzut działalności wywrotowej. Po trwającym cztery lata procesie sąd go uniewinnia.
W 1960 r. rząd wprowadza stan wyjątkowy i delegalizuje ANC. Mandela zostaje wiceprzewodniczącym partii i przechodzi do podziemia. Tworzy i obejmuje dowództwo armii partyzanckiej Umkhonto we Sizwe (Włócznia Narodu). W 1962 r. nielegalnie przekracza granicę i odbywa przeszkolenie wojskowe w Algierii. Aresztowany podczas próby powrotu do kraju, zostaje skazany na pięć lat więzienia. Podczas obławy na farmę pod Johannesburgiem policja znajduje wojskowe plany ANC. Mandela i jego siedmiu towarzyszy dostają wyroki dożywocia za próbę zbrojnego przewrotu. Trafiają do więzienia na wyspie Robben, afrykańskiego Alcatraz.
Jak skończył się apartheid
To był złożony proces. Gdzieś w połowie lat 70. gospodarka RPA zaczęła się sypać, w dużej mierze za sprawą międzynarodowych sankcji, wprowadzonych jako wyraz potępienia dla rasistowskich rządów. Jednak źródła niewydolności tkwią w samym systemie: zaniżanie płac czarnych pracowników (zarabiali cztery razy mniej niż biali) powoduje słabość rynku wewnętrznego i nieopłacalność modernizacji. Budżet na walkę z kryzysem znacząco obciążają prowadzone przez RPA działania wojenne, zwłaszcza na pograniczu Namibii i Angoli.
Tymczasem sąsiednie państwa jedno po drugim uzyskują niepodległość. ANC korzysta z ich pomocy. Szkolone za granicą grupy bojowników przenikają do RPA, gdzie organizują akcje sabotażowe i zamachy bombowe.
W 1986 r. wybucha kolejne antyrządowe powstanie. Władze wprowadzają stan wyjątkowy, społeczność międzynarodowa nakłada dalsze sankcje. Mandela pisze z więzienia list do prezydenta Pietera W. Bothy, proponując dialog w sprawie przyszłości kraju. W lipcu 1989 r. pod wpływem międzynarodowych nacisków, rebelii w murzyńskich miastach i kryzysu gospodarczego prezydent Botha po raz pierwszy rozmawia z Mandelą.
Trzy miesiące później, po odejściu Bothy spowodowanym wylewem, urząd prezydenta obejmuje Frederik de Klerk. W grudniu spotyka się z Mandelą w więzieniu. Wkrótce potem ogłasza koniec polityki apartheidu i uwalnia go. Trzy lata później obaj odbiorą Pokojową Nagrodę Nobla.
Czarny prezydent
W 1994 r. Mandela zostaje wybrany na pierwszego czarnoskórego prezydenta Południowej Afryki. Stawia na przebaczenie, porozumienie i kompromis.
Jeszcze w więzieniu podkreślał, że w przeciwieństwie do innych krajów Afryki, gdzie osadnicy z Europy byli jedynie najeźdźcami, tutaj są współgospodarzami: - To jest także ich dom. Chcemy, by żyli z nami i dzielili z nami władzę - mówił w 1986 r.
Do okrągłego stołu zasiadł nie po to, by negocjować z białym reżimem warunki jego kapitulacji, ale żeby znaleźć formułę, która pozwoliłaby Południowej Afryce uniknąć przepowiadanej wojny domowej, pogromów i gospodarczego upadku. Powołano Komisję Prawdy. Za wyjawienie zbrodni (w latach 1960-94 w zamieszkach zginęło ponad 25 tys. ludzi) stający przed Komisją politycy, policjanci, żołnierze, szpicle, zabójcy z tajnych szwadronów śmierci, ale także partyzanci i zamachowcy z ruchu wyzwoleńczego mogli prosić o łaskę. Przez osiem lat działalności Komisja udzieliła 1,2 tys. amnestii.
Mandela powierzył teki ministerialne w swoim rządzie kilku prominentom epoki apartheidu, m.in. de Klerkowi i "Pikowi" Bocie.
Botha w rozmowie z Wojciechem Jagielskim tak wspominał pierwsze posiedzenia koalicyjnego rządu: - Człowiek, który całe życie spędził w konspiracji i więzieniu, rozsiadł się na prezydenckim fotelu z taką swobodą i gracją, jakby przygotowywał się do tej roli od lat. Był przywódcą w każdym calu, w każdym geście. A tak niewiele brakowało, byśmy uniemożliwili mu spełnienie jego misji. Myślę, że my wszyscy, którzy zasiadaliśmy w rządzie, poczuliśmy wtedy, że byliśmy po prostu uzurpatorami, trzymając go w więzieniu przez tyle lat.
Tylko żonie nie wybaczył
Jako prezydent Mandela, żywa legenda, zajmuje się promocją kraju za granicą. Światowi przywódcy go podziwiają i są pod wrażeniem jego ujmującej osobowości: jest absolutnie szczery, uczciwy, szarmancki, dba o wygląd i maniery. Nie pali, nie pije, nie przeklina. Mówią o nim: "gigant XX stulecia", "patriarcha", "żywy dowód, że dobro zwycięża nad złem".
Krajem w rzeczywistości rządził wiceprezydent Thabo Mbeki, którego Mandela namaścił na następcę. Sam zaś podróżował po świecie i swoją osobą promował nową Południową Afrykę.
Wielu komentatorów dobrowolne odejście z urzędu po upływie kadencji (w 1999 r.) uważa za największe dokonanie Mandeli. Z łatwością mógł przedłużać swoje rządy w nieskończoność, jak Robert Mugabe w Zimbabwe, Paul Kagame w Ruandzie, Yoweri Museveni w Ugandzie, i wielu im podobnych. Lecz Mandela ocalił swoją legendę. I stworzył precedens, pokazując, że rządy w Afryce nie muszą się wiązać ze złodziejstwem i kurczowym trzymaniem się władzy.
Życie prywatne miał nieudane. Pierwsza żona, Evelyn, w 1958 r. kazała mu wybierać między rodziną i polityką. Wybrał politykę. Drugą żonę Winnie skazał na samotność, idąc do więzienia z dożywotnim wyrokiem, a ona odpłaciła się licznymi romansami. Kiedy wyszedł, wystąpił o rozwód. "Potrafił wybaczyć swoim najgorszym wrogom, którzy wtrącili go do więzienia i odebrali mu 30 lat życia. Ale nie potrafił wybaczyć Winnie, którą kochał i która poświęciła dla niego życie" - pisała Ndileka, jedna z wnuczek Mandeli.
- Zastanawiałem się, czy jakakolwiek sprawa może być wystarczającym usprawiedliwieniem dla porzucenia żony, rodziny. Ale koniec końców myślę, że postąpiłem właściwie - mówił on sam.
W jesieni życia niespodziewanie zakochał się i ożenił po raz trzeci. Młodsza od niego o 30 lat Gracja Machel jest wdową po pierwszym prezydencie Mozambiku, Samorze Machelu, który zginął w niewyjaśnionej katastrofie lotniczej nad RPA w 1986 r. Była z Mandelą do końca.
Skazy na krysztale
Z czasem, w zderzeniu z przyziemnymi realiami, nawet najdoskonalsza legenda blaknie.
Po upadku apartheidu przepaść między nielicznymi bogatymi i masą biedoty niewiele się zmniejszyła, bezrobocie sięga 40 proc. Pod rządami kolejnego prezydenta, Mbekiego, i obecnego, Jacoba Zumy, socjalistyczny ANC przepoczwarzył się w partię liberalną, nieskłonną do ugięcia się pod żądaniami pracowniczymi. Czarni radykałowie w szeregach ANC chcą brać spóźniony odwet na Białych. Dzisiejsi przywódcy odmawiają spotkania z Dalajlamą, lepszy interes widząc we współpracy z Pekinem, ściskają się z afrykańskimi dyktatorami. To zresztą zarzucano i Mandeli, nieskłonnemu porzucić starych przyjaciół, do których zaliczał np. Muammara Kaddafiego.
Wciąż obfite żniwo zbiera AIDS. Za ignorowanie tego problemu Mandela zbierał największe cięgi. Jego zastępca, Mbeki, otwarcie przyznawał się do niewiary w związek HIV z AIDS i marnował przeznaczone na walkę z najgorszą zarazą końca XX wieku fundusze. Dopiero kiedy w 2005 r. ta właśnie choroba zabrała Mandeli syna, przyznał się do błędu i został adwokatem walki z AIDS.
Na emeryturze, póki starczyło mu sił, Mandela wciąż jeździł po świecie, promując swoje ideały i kraj. M.in. pomagał załatwić organizację mistrzostw świata w piłce nożnej. Założył kilka fundacji swego imienia zajmujących się działalnością charytatywną, prawami człowieka i rozwiązywaniem konfliktów. Poza kilkoma domami w różnych częściach kraju nie zgromadził majątku. Bezcenna jest jego rozpoznawalna na całym świecie marka - walka o prawo do niej rozpoczęła się jeszcze przed śmiercią patriarchy.
Mandela starał się unikać roli mentora, mimo to był wciągany w niemal każdą afrykańską wojnę. Jego romantyczna naiwność, brak doświadczenia, a także zazdrość sąsiadów spowodowały, że większość dyplomatycznych inicjatyw kończyła się fiaskiem.
- Jestem rozczarowany, bo wierzyłem, że powodzenie naszej pokojowej transformacji przekona także innych, że wszelkie konflikty da się rozwiązywać bez użycia siły - mówił w 2004 r.
- Jednak mimo wszystko ziszcza się sen, który śnił mi się przez te wszystkie długie, samotne, zmarnowane lata w więzieniu - dodał, cytując Martina Luthera Kinga. - Jestem szczęśliwym człowiekiem. I jestem przekonany, że gdy nadejdzie mój czas, odejdę z uśmiechem na ustach.
Źródło: http://wyborcza.pl/1...ial_95_lat.html
http://www.youtube.com/watch?v=iWYq6wpqQuI
http://www.youtube.com/watch?v=1HNF2W_oNZI
Użytkownik Sventer edytował ten post 06.12.2013 - 09:18