Na 8 kilometrze z Trzcianki do Wołowych Lasów, po prawej stronie szosy jeszcze dziś bez trudu można zauważyć pozostałości zniszczonego domu. Widać fragmenty fundamentów, rozrzucone kamienie budowlane i cegły. Próbują jeszcze o swoje życie walczyć skarale i zdziczałe pozostałości drzew owocowych. Od strony szosy zachowały się fragmenty żywopłotu i po tak wielu latach każdego roku bardzo wczesną wiosną bielą się tu przebiśniegi. Zasadzone niegdyś ręką człowieka odradzają się przez długie dziesięciolecia. Nieco później zakwitają niezapominajki. Z tego miejsca zdają się wołać do współczesnych o zachowanie w pamięci minionych wydarzeń.
Ten leśny dom na skraju szosy przetrwał czas wojennych zniszczeń. Od dawna mieszkał tu gajowy z rodziną. Wobec zbliżającego się frontu żona gajowego i dzieci wyjechały w głąb Niemiec. Na straży domu i części pozostawionego dobytku pozostał samotny leśnik. Coraz wyraźniej słychać było zbliżający się front. Ludność niemiecka opuściła pobliskie miejscowości: Wołowe Lasy, Bukowo, Podgórze, Nałęcz i Czaplice. Pozostało jednak trochę rodzin i samotnych osób, w tym także autochtoni.
Niemcy rozpoczęli intensywne i pospieszne przygotowania do obrony Wału Pomorskiego. W lasach zaroiło się od różnych informacji wojskowych, ale nikt nadal nie interesował się samotnym domem gajowego. Zupełnie niespodziewane pod dom podjechały dwa samochody ciężarowe z bardzo silną ochroną. Samochody należały do dywizji piechoty SS Lettland. Te szczegółowe informacje pochodzą od mieszkańca wsi Trzcinno, który był zatrudniony w lesie i z ukrycia obserwował poczynania żołnierzy. Zdołał też odczytać nazwę i zapamiętać znak dywizji. Pobyt żołnierzy tej dywizji w tym miejscu budził wątpliwości, bo rejonem jej działania były obszary położone bardziej na południowy wschód. Okazuje się jednak, że w skład dywizji wychodziła grupa pułkowa „Rhode”, która często zmieniała miejsce postoju i otrzymywała ściśle tajne zadania. Mieszkaniec Trzcinna zatem nie kłamał.
Do piwnic domu wyładowano duże i ciężkie skrzynie. Tajemnica skrzyń nie jest znana do dnia dzisiejszego. Długo trwały walki o przełamanie Wału Pomorskiego. Po obu stronach były wielkie straty, zwycięskie wojska poszły dalej na zachód aż do ostatecznego zwycięstwa. Bez uszczerbku wyszedł z wojny gajowy i jego dom. O skrzyniach pamiętał jedyny świadek ich wyładowywania. Pozostał w swoim Trzcinnie i tylko nielicznym w wielkiej tajemnicy opowiadał o tym, co widział.
W tej historii znaczące wydarzenie nastąpiło w 1946 roku. Którejś nocy w bardzo tajemniczych okolicznościach dom został wysadzony. Siła wybuchu była tak wielka, że ocalały tylko piwnice. Mówiono, że gajowy zginął pod gruzami. Mieszkańcowi Trzcinna tajemnica piwnicy nie dawała spokoju. Postanowił więc dokładnie ją spenetrować. Zabrał ze sobą odpowiednie narzędzia i z dużą energią poszukiwał wejścia do podziemia. Coraz bardziej rozpalał się na myśl o skarbie. Tak zapamiętał się w pracy, że nawet nie zauważył jak wokół niego zgromadziła się sfora psów. Zacieśniały krąg z obnażonym kłami, a gardłowym skowytem manifestowały swoje złowrogie zamiary. Przestraszony poszukiwacz skarbów porzucił wszystko i w wielkiej trwodze zaczął uciekać. Chciał wygrać bieg o życie. Nie udało się. Nie wytrzymało serce. Padł martwy na mech i suche gałęzie. Znaleziono go dopiero po kilku dniach. Po pozostawionych narzędziach zorientowano się czego szukał, ale nie wiedziano przed kim uciekał. Od tego czasu w pobliskich miejscowościach mówi się, że skrzyń ze skarbami pilnuje duch gajowego.
Mieszkańcy Trzcianki często tam jeżdżą po jagody. Niektórzy z nich opowiadają, że widzą czasami, jak w pewnej odległości zbierających jagody obserwuje pies. Są niemal pewni, że to wysłaniec psiego stada. Gdyby ktoś próbował się dostać do tajemniczej piwnicy z pewnością zawiadomiłby swoich psich kompanów. A piwnica jednak kusi. Mieszkaniec pobliskiego Przyłęgu zdobył się na odwagę i również chciał dotrzeć do piwnicy. Tym razem został zaatakowany przez stado dzików. Całą noc przesiedział na wysokim drzewie, a do domu mógł wrócić dopiero w południe następnego dnia. Sporo jest stróżów piwnicznych skarbów.
Miało miejsce także inne zdarzenie, jakby z tymi leśnymi kosztownościami nie bardzo związane. Kilka lat temu mieszkaniec Trzcianki wybrał się na grzyby w pobliżu tajemniczej ruiny. Samochód zostawił po drugiej stronie, na szerokiej drodze prowadzącej do punktu czerpania wody. Na grzybach był niecałą godzinę. Bardzo zdziwił się, gdy spostrzegł, że samochód stoi nieco bliżej szosy, niż go zostawił. Dokładne oględziny przyniosły dwa spostrzeżenia: silnik był mocno rozgrzany, a na liczniku było 250 kilometrów więcej. Nie ulegało wątpliwości, że z pojazdu ktoś korzystał. Gdy opowiadał o tym kolegom w Trzciance – ci żartowali, że zapewne duch gajowego miał do załatwienia kilka spraw w oddalonych nieco miejscowościach. Ale nawet duch w ciągu godziny nie może przejechać tylu kilometrów. Zupełnie realne było natomiast zużycie paliwa. Grzybiarz na resztkach rezerwy, ledwo zdołał dojechać do swojego domu. I jak to zawsze bywa: jedni w prawdziwość wydarzenia uwierzyli, inni powątpiewali.
Zapewne znów zazieleni się mocno zniszczony żywopłot. Bielą ozdobią las przebiśniegi, delikatnym błękitem przypomną się niezapominajki. A piwnica nadal będzie kusić swoim prawdziwym albo rzekomym bogactwem. Czy znajdzie się jeszcze jeden śmiałek? Wszak do trzech razy sztuka.
LINK