Skocz do zawartości


Zdjęcie

Zatajone katastrofy PRL


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
14 odpowiedzi w tym temacie

#1

ufo1987.
  • Postów: 357
  • Tematów: 79
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 14
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Zatajone katastrofy PRL



Katastrofy kolejowe, lotnicze, drogowe, morskie... w czasach komunistycznych w Polsce dla opinii publicznej niemal nie istniały. Władze w PRL niezmiernie rzadko informowały o nich w socjalistycznej ojczyźnie, bo przecież wypadki, w wyniku których ginęły dziesiątki osób, szkodziły wizerunkowi "idealnej" Polski Ludowej. Czasami zatajano informacje o katastrofach, innym razem, gdy już nie można było okłamywać społeczeństwa, władze komunistyczne tuszowały złą organizację akcji ratunkowej, nie podając prawdziwych informacji o liczbie ofiar lub o przyczynach wypadków.

Katastrofa pod Nowym Dworem Mazowieckim
Jeden z najbardziej tragicznych w skutkach wypadków kolejowy w Polsce. W 1949 roku pociąg ekspresowy jadący z Gdańska do Warszawy wykoleił się pod Nowym Dworem Mazowieckim. Komunistyczne media nie informowały o tragedii, która miała doprowadzić do śmierci ponad 200 osób. Najprawdopodobniej lokomotywa i kilka wagonów wypadło na łuku toru z szyn. O wykolejeniu pociągu pasażerskiego pisały tylko amerykańskie dzienniki "Reno Evening Gazette" z 24 X 1949 r. i "Gettysburg Times" z 25 X 1949, i to one podawały liczbę ofiar. Polskie władze nigdy nie potwierdziły tych informacji.

Dołączona grafika


Upadek bombowca
Dziesiątego czerwca 1952 roku na pracujących robotników przy budowie linii tramwajowej na Rataje, spadł bombowiec typu Pe-2FT, który należał do 21 Pułku Lotnictwa Zwiadowczego stacjonującego na lotnisku na Ławicy.
Po upadku samolotu eksplodowało paliwo, a pożar uszkodził okoliczne domy. Wszelkie informacje o katastrofie utajniono, łącznie z liczbą ofiar. Prawdopodobnie zginęło w niej trzech członków załogi i sześcioro cywilów - przechodniów i robotników pracujących w miejscu upadku samolotu.
Podobnie jak w innych przypadkach, dokładne przyczyny nigdy nie zostały oficjalnie podane. Mówiono też, że rodziny ofiar, rannych i świadkowie byli zastraszani, by nie opowiadać o wypadku.

Dołączona grafika


Katastrofa kolejowa w Sątopach-Samulewie
W archiwach próżno do dziś szukać informacji o zderzeniu pociągów, do którego doszło 17 stycznia 1954 roku. W Sątopach-Samulewie pociąg pośpieszny zderzył się tam z pociągiem towarowym. W katastrofie najprawdopodobniej zginęło kilkadziesiąt osób, było wielu rannych. Na miejscu pojawiła się tylko jedna karetka pogotowia. Ciężko rannym pomagali mieszkańcy Sątop. Wielu poszkodowanych zmarło z wychłodzenia i dlatego że nikt nikt nie potrafił udzielić im pomocy. Władze PRL, ani tym bardziej media, nie informowały o tej tragedii.

Dołączona grafika


Dramat w pobliżu lotniska
Do dziś niewiele się mówi o katastrofie lotniczej samolotu rejsowego PLL LOT Vickers Viscount 804, która miała miejsce 19 grudnia 1962 roku. Samolot rozbił się w pobliżu lotniska Okęcie w Warszawie, niedaleko od progu pasa. Zginęli wszyscy na pokładzie, łącznie 33 osoby. Za oficjalnie przyczyny katastrofy uznano błędne działanie załogi i wady systemu przygotowania załogi do lotu i kierowania działalnością lotniczą. Brytyjskie samoloty pasażerskie Vickers Viscount były jednymi z nielicznych zachodnich maszyn (zakupione od British United Airlines), jakie LOT miał na swoim wyposażeniu w czasach PRL.

Dołączona grafika


Wybuch przy produkcji mączki
22 lutego 1972 r. w Luboniu w hali Wielkopolskiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Ziemniaczanego w wyniku eksplozji zginęło 17 osób, a 10 osób zostało rannych. Dramat rozegrał się po godzinie 23, zapewne dlatego ofiar było mało. I w tym przypadku władze starały się zrobić wszystko, by zataić katastrofę. W rezultacie jest ona mało poznana i nawet dziś trudna do wyjaśnienia. Najprawdopodobniej wybuchł pył powstający przy produkcji mączki ziemniaczanej. Rozerwany wagon, w którym była mączka, przeleciał 80 metrów nad drogą, linią kolejową i wbił się w dach budynku administracji. Wybuch był słyszany w całym mieście.

Dołączona grafika


Śmierć polityków
Czterdzieści lat temu, 28 lutego 1973 r. pod Goleniowem roztrzaskał się samolot należący do 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Maszyna wykonywała rejs na trasie Warszawa-Szczecin. Jej pasażerami byli politycy z Polski i Czechosłowacji, którzy lecieli odwiedzić port morski w Szczecinie. Nie zdążyli, samolot rozbił się podczas podchodzenia do lądowania. Zginęli wszyscy, również szef resortu MSW PRL. To jedna z najbardziej tajemniczych katastrof lotniczych PRL-u.

Dołączona grafika


Katastrofa nad Jeziorem Żywieckim
Katastrofa, która wydarzyła się w 1978 roku w Oczkowie w Żywcu, uznawana jest za jedną z największych katastrof komunikacyjnych PRL-u. Zginęło w niej 30 osób - głównie osoby pracujące w kopalniach. 9 pasażerów uszło z życiem. Powodem katastrofy miał być upadek autokaru w przepaść z wysokości ok. 20 metrów do Jeziora Żywieckiego. Na moście przecinającym tzw. Wilczy Jar autobus wpadł w poślizg. Podobnie jak w innych przypadkach, służby specjalne PRL chciały sprawę zatuszować, choć oficjalnie, natychmiast po katastrofie powołano komisję rządową, mającą wyjaśnić powód zdarzenia.

Dołączona grafika


Katastrofa pod Otłoczynem
Za największą w powojennej Polsce uznawana jest katastrofa kolejowa, do której doszło 19 sierpnia 1980 roku pod Otłoczynem. Oficjalnie zginęło wtedy 67 osób. Do dziś nie wiadomo jak doszło do katastrofy. Stwierdzono, że zawinił maszynista pociągu towarowego, który wyjechał ze stacji Otłoczyn bez pozwolenia. Nie wiadomo jednak, dlaczego to zrobił. Na pewno był trzeźwy i do końca przytomny. Ustalono, że do momentu zderzenia świadomie obsługiwał urządzenia sterujące mocą lokomotywy. Mężczyzna zginął na miejscu. Katastrofa kolejowa w Brzozie Toruńskiej (zwana też katastrofą pod Otłoczynem) wydarzyła się podczas trwania strajków Sierpnia 1980 r.

Dołączona grafika




ŹRÓDŁA:
niewiarygodne.pl
  • 7



#2

Morningstar.

    לוציפר

  • Postów: 412
  • Tematów: 25
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Katastrofa lotnicza na Policy

Katastrofa, która miała miejsce 2 kwietnia 1969 na północnym stoku Policy w Paśmie Babiogórskim, na terenie Skawicy. W katastrofie rozbił się samolot An-24 SP-LTF, lot 165 Polskich Linii Lotniczych LOT. Na pokładzie znajdowały się 53 osoby (47 pasażerów i 6 członków załogi), wszyscy zginęli.

Władze w komunikacie oficjalnym nie ujawniły przyczyn katastrofy, które po dziś dzień pozostają niejasne. Niewyjaśnionym jest jak piloci mogli przeoczyć Kraków przy panującej wówczas dobrej widoczności. Ewentualnym wytłumaczeniem tego faktu może być jakość aparatury nawigacyjnej w Krakowie. Pojawiają się również sugestie, że piloci próbowali uciec z Polski, stąd też ich przelot na niskiej wysokości nad Beskidami, który mógł doprowadzić do katastrofy.

Dołączona grafika

http://www.wiadomosc...ona_180014.html

Użytkownik Niestabilny edytował ten post 27.11.2013 - 12:02

  • 2



#3

kpiarz.
  • Postów: 2233
  • Tematów: 388
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Warto też powiedzieć o największej katastrofie tramwajowej, jaka się wydarzyła w Polsce, a konkretnie w Szczecinie, w 1967 roku. O ile, w samym Szczecinie sprawa była wydarzeniem, o którym wiedzieli wszyscy mieszkańcy, to reszta Polski praktycznie nie została poinformowana o tej katastrofie, poza małą wzmianką w gazecie.

Przed świtem 7 grudnia 1967 r. tramwaj jadący ul. Wyszaka w Szczecinie wypadł na zakręcie z szyn i pociągnął za sobą dwa doczepione wagony. Na miejscu zginęło siedem osób. Dalszych osiem zmarło po przewiezieniu do szpitala, 140 osób zostało rannych.

Wszystkie trzy wagony zapełnione były pasażerami,/według szacunkowych danych w 3 wagonach jechało ok. 500 pasażerów/. Część z nich jechała na stopniach pojazdu. Gdy motornicza wozu utraciła możliwość hamowania, jadący na stopniach zaczęli wyskakiwać z tramwaju. Wtedy tramwaj, ścinając słup trakcyjny, przewrócił się na nich. Najbardziej ucierpieli pasażerowie pierwszego wagonu.

Akcję ratunkową utrudniał mrok. Wezwano dźwigi, gdyż wiele osób było przygniecionych przez wagony. Niektórzy z nich zostali dodatkowo poszkodowani lub nawet zabici już w trakcie akcji ratowniczej: podnoszony przez dźwig tramwaj zerwał się z liny i z wysokości kilkudziesięciu centymetrów spadł na rannych leżących na bruku.

http://www.money.pl/...0,0,303284.html
  • 3



#4

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Za RPL-u zasadniczo nie rozpisywano się o katastrofach, ale nie wszystkie opisane tu przypadki można uznać za utajnione.

Katastrofa w Otłoczynie była bardzo znana, pogrzeb ofiar był nawet w telewizji.
Wybuch w dekstryniarni (fabryka produkowała nie mączkę ale przerabiała mąkę na dekstryny) nie był specjalnie utajniany, co do przyczyn, kilka lat temu pisał o tym Wprost. Na podstawie raportów technicznych i policyjnych można było wyciągnąć wniosek, że wybuch sprowokowała jedna z ofiar która paliła papierosa w miejscu wyładunku mączki. Ponieważ UB miała w zakładzie wtykę, przeprowadzono śledztwo pod kątem sabotażu lub usuwania śladów szpiegostwa, ale do niczego nie doszli.

Katastrofa nad Jeziorem Żywieckim też nie była specjalnie utajniana, chyba że za utajnienie uznamy, że gazety przestały o tym pisać po kilku dniach zamiast trąbić cały miesiąc. Co do katastrofy pod Nowym Dworem - wprawdzie polska prasa mało o niej pisała, ale też to co pisała na ten temat prasa zachodnia budzi wątpliwości. Bardzo trudno było by ukryć śmierć 200 osób tak aby nie zostało śladu, a przecież dziś udało się dotrzeć do lekarzy przyjmujących rannych z tej katastrofy i do ratowników, i wygląda na to że 200 osób to suma zabitych i rannych. Ofiar mogło być maksymalnie kilkanaście. Podobnych przypadków było już kilka.

Inną sprawą jest to że wiele przypadków dawnych katastrof zostało najzwyczajniej w świecie zapomnianych i nie wynikło to z czyiś specjalnych starań, tylko braku chęci do przypominania. Czy wiecie że kiedyś w Wiśle zatonął prom ze 120 osobami? Albo że do Bugu wpadł autobus? Nikt nie wie, choć wcale tych przypadków nie utajniano.
  • 1



#5

ufo1987.
  • Postów: 357
  • Tematów: 79
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 14
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Czy wiecie że kiedyś w Wiśle zatonął prom ze 120 osobami? Albo że do Bugu wpadł autobus? Nikt nie wie, choć wcale tych przypadków nie utajniano.


Ja nie miałem pojęcia, a ten prom to poważna sprawa skoro aż 120 osób, a ile z nich zginęło, 120 to liczba zabitych czy tyle znajdowało się na pokładzie? Jak moższe to podaj więcej informacji na temat tych katastrof.
  • 0



#6

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Do katastrofy doszło koło Kazimierza Dolnego podczas I wojny światowej. W wyniku pomyłki sternika pierwszej łodzi, który chcąc szybciej dobić do brzegu wpłynął pod dziób drugiej, doszło do kolizji. Przestraszeni pasażerowie łodzi przesunęli się na drugą burtę a przeciążone łodzie połączone liną przewróciły się. Ponieważ był to środek nocy, akcja ratunkowa było opóźniona, w efekcie ze 145 pasażerów uratowały się 22 osoby.
Dogrzebałem się do tej informacji przeglądając stare gazety. Nikt niczego nie utajniał, a o katastrofie nikt nie słyszał bo sprawy wojenne bardziej zajmowały ówczesną prasę.
  • 0



#7

ufo1987.
  • Postów: 357
  • Tematów: 79
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 14
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

No w internecie pewnie na temat tej katastrofy nie znajdzie się zbyt wiele, prędzej w starych gazetach tak jak ty to zrobiłeś. Co do utajniania to w tamym okresie raczej nikt nie widział w tym potrzeby, w PRL-u trochę inaczej to działało.
  • 0



#8

Padael.

    Tauri

  • Postów: 1017
  • Tematów: 73
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Mało znane katastrofy, najpierw z mojego miasta, wydarzenia z 1 sierpnia 1975.

"Zatonięcie promu na Motławie.
Prom łączył ulicę Wiosny Ludów z Sienną Groblą, przez Motławę.
Promem podróżowało blisko 40 osób. Do katastrofy doszło, kiedy o napięte liny stalowe, po których prom był prowadzony, zaczepił przepływający tam statek. Statek wciągnął prom pod wodę i spowodował jego zatonięcie w ciągu niecałej minuty. Środkowa część promu była osłonięta blaszanym dachem, a boki brezentowymi ściankami. W momencie katastrofy to rozwiązanie stało się pułapką dla pasażerów. Zginęli ludzie, którzy zostali uwięzieni w obudowie promu oraz wciągnięci wirem, spowodowanym przez tonącą jednostkę.
W wyniku katastrofy zginęło 18 osób."

http://pl.wikipedia....mu_na_Motławie

Niewiele osób słyszało o tragedii harcerek w !948 roku na jeziorze Gardno.

"Wypadek łódzkich harcerek w 1948 roku

18 lipca 1948 roku na jeziorze miał miejsce wypadek, w wyniku którego utonęło 25 osób. Ofiarami były 22 nastoletnie harcerki z 15. Łódzkiej Drużyny Harcerskiej, organizatorka ich obozu w Gardnie Wielkiej, żona przewoźnika, oraz miejscowa kobieta zatrudniona w obozowej kuchni. Przyczyną była nieodpowiedzialność miejscowego przewoźnika, który w dwóch łódkach (jedna z silnikiem, a druga na holu) mogących w sumie pomieścić maksymalnie 21 osób, umieścił 40 osób. Celem przejażdżki miało być zobaczenie morza w miejscowości Rowy. W czasie rejsu zerwał się wiatr, a podniesiona nim fala spowodowała wywrócenie się obu łódek[2]. Między innymi utonęła wówczas 13-letnia córka prof. Stefanii Skwarczyńskiej - Joanna. Ofiary tej katastrofy w większości spoczywają w jednej kwaterze na cm. św. Józefa przy ul. Ogrodowej w Łodzi.
Była to największa tragedia w dotychczasowych dziejach łódzkiego i polskiego harcerstwa."

http://pl.wikipedia.org/wiki/Gardno

Użytkownik Padael edytował ten post 27.11.2013 - 18:13

  • 0



#9

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Jeśli jest o tym na Wikipedii, to nie jest to taka znów nieznana sprawa. Zresztą temat jest o katastrofach zatajonych. Myślę że nadawał by się tu wypadek na demonstracji w latach 60. gdy czołg przejechał kilkoro dzieci i eksplozja armaty w Kołobrzegu w latach 50. podczas jakiegoś święta wojskowego. Starano się też ukryć rozmiar pożaru biblioteki w Wielopolu Skrzyńskim.
  • 0



#10

ufo1987.
  • Postów: 357
  • Tematów: 79
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 14
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

O kurde. Czołg, który przejechał dzieci !? Jak widać wiele jest tych mniejszych i większych katastrof, o których nie słyszało zbyt wiele osób.
  • 0



#11

Zbeeanger.
  • Postów: 504
  • Tematów: 67
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 9
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Siedmioro dzieci zginęło pod gąsienicami T-54 podczas defilady wojsk Układu Warszawskiego w Szczecinie. 21 osób zostało rannych. - Byłem dowódcą tego czołgu przyznaje Bronisław Bieniarz, 50 lat po tragedii.

Spoza gór i rzek wyszliśmy na brzeg... Jest 9 października 1962. Około południa. Trwa defilada wojsk Układu Warszawskiego. Na zakończenie jadą czołgi. Radzieckie, enerdowskie i polskie. Pierwsze narzucają ostre tempo. "Dołączyć! Dołączyć!" - krzyczy dowódca naszych pancerniaków. Rozkaz to rozkaz. T-54 o numerze taktycznym 0165 z 1. Kompanii Czołgów w Słubicach przyspiesza. W poprzek ulicy przechodzą szyny tramwajowe. 36-tonowy kolos wpada w poślizg.
Demonstracja siły

Bronisław Bieniarz z Rzepina (Lubuskie) wyjmuje dokumenty sprzed ponad pół wieku. Pokazuje książeczkę wojskową. 3 lutego 1961 trafił do jednostki w Gubinie. Po przysiędze, 30 maja 1961 - do szkółki podoficerskiej pancernej w Komorowie. Wreszcie 23 października 1961 roku - do 1. Kompanii Czołgów w Słubicach przy zachodniej granicy. JW 2894. "Przydzielony do 1KCZ. Dowódca czołgu" - wpis potwierdza fioletowa pieczątka.

- To była pierwsza jednostka do walki w razie zagrożenia. Pierwsza, która ruszy w bój - wspomina. - Co rusz wyjeżdżaliśmy na poligon do Żagania. W Osiecznicy mieliśmy szkolenie z forsowania Odry. Dwa tygodnie przed defiladą w Szczecinie wylądowaliśmy w Drawsku Pomorskim. Mieliśmy ćwiczenia taktyczne. I symulację działań wojennych wspólnie z Rosjanami i Niemcami. Manewry w Drawsku zaliczyliśmy bombowo. Gdy dotarliśmy do Szczecina, dziękowała i gratulowała nam cała generalicja.

Wreszcie 9 października 1962 roku i słynna defilada, którą obserwowali m.in. minister obrony narodowej Marian Spychalski, szef Głównego Zarządu Politycznego WP Wojciech Jaruzelski, marszałek ZSRR i naczelny dowódca sił zbrojnych Układu Warszawskiego Andriej Greczko. - Trybuna była z prawej strony - wspomina pan Bronisław.

Parada w Szczecinie była demonstracją siły Układu Warszawskiego. Na Odrze pojawiły się jednostki marynarki wojennej, nad miastem latały śmigłowce, bombowce, myśliwce. A ulicami przetaczały się kolumny sprzętu bojowego. Wzdłuż trasy przejazdu ustawiły się tłumy wiwatujących ludzi.

- Przeszły już wszystkie jednostki. Radzieckie, niemieckie i polskie - w takiej kolejności. Defiladę zamykały czołgi. My jako gospodarze jechaliśmy na końcu. Ja w ostatnim czołgu, pierwsza kompania, trzeci pluton - wylicza pan Bronisław. - Ulica była bardzo szeroka. Ruscy narzucili tempo, a nasz dowódca, pułkownik Wojnar, krzyczał: "Dołączyć! Dołączyć!". I staraliśmy się dostosować. Bo rozkaz to rozkaz. W poprzek przechodziły szyny tramwajowe. I poślizg... W lewą stronę. Nie straciłem zimnej krwi i krzyknąłem do mechanika-kierowcy: "Karol! Hamuj! Zaciąg drążki do tyłu i co będzie, to będzie! Tylko nie manewruj!!!".

- A ludzi było tyle, że nie mieścili się na chodniku, stali też na ulicy. I w tej panice jeden drugiego wpychał pod gąsienice... Gdy ten tłum próbował się cofnąć, przypominał falę, jak na morzu - pan Bronisław na moment zawiesza głos i przymyka oczy. - Czołg lekkim skosem przejechał 150-200 metrów. I proszę nie pisać, że wjechał w tłum, bo jakby poszedł prosto, to dopiero byłby koszmar. Zatrzymaliśmy się przed krawężnikiem, spojrzałem w dół: milicjant stoi, nogi pod gąsienicami, zęby zaciśnięte, nic nie mówi... No to ja: "Karol! Mamy człowieka pod gąsienicą! Wycofuj! Biorę to na siebie!"

I wjechał czołg

Pan Bronisław podaje kasetę VHS z reportażem "... i wjechał czołg" autorstwa Iwony Bartólewskiej. W materiale wypowiadają się świadkowie tragedii:
"W momencie, gdy to się stało, znalazłem się pomiędzy gąsienicami. Zrobiło się ciemno i straciłem przytomność. Czołg najechał bratu na miednicę. Moja mama w jednym momencie mogła stracić dwóch synów".

"Leżąc, otworzyłam oczy. Widziałam gąsienice. Miałam głowę między krawężnikiem a gąsienicą. Pomyślałam sobie, że teraz mnie przejedzie. A on się cofał i zobaczyłam niebo".

"Na gąsienicy było rozmiażdżone, dosłownie rozmiażdżone, dziecko. Poznałam, że to jest mój uczeń, ponieważ miał charakterystyczne bardzo ubranie, a mianowicie spodenki w bardzo jaskrawych kolorach".

"Zobaczyłam, że leżą dzieci, dorosłe osoby, a wśród nich mój brat".
"Ja tylko zobaczyłam bucik mojego brata. Brązowy bucik".

- Ludzie zaczęli krzyczeć: "Mordercy!". Zamknęliśmy się w czołgu. Nie wiem, jak długo czekaliśmy, ale chyba dziesięć minut później ktoś zapukał we właz. Przyjechała obstawa z WSW - opowiada pan Bronisław. - Wychodzę z czołgu, patrzę: krew, włosy, strzępy ludzkich ciał... I pryzma pantofli, jak po jakimś pobojowisku. Przybiegł dowódca okręgu pomorskiego, dowódca drugiej kompanii zameldował o poślizgu i wypadku. Kompanie druga i trzecia zostały wstrzymane i po jakimś czasie od razu skierowane na dworzec. My czekaliśmy aż do zmierzchu. Cała moja załoga trafiła do prokuratury wojskowej przy ulicy Skargi. A potem do pobliskiego szpitala MSW na badanie krwi i moczu. Wieczorem i rano.

Do pana Bronisława przyszedł dowódca Śląskiego Okręgu Wojskowego generał Czesław Waryszak.

- Dlaczego wyście wycofali? - zapytał.

- Obywatelu generale, pod gąsienicą był nie tyle milicjant, ile przede wszystkim człowiek. I rozkazałem mechanikowi-kierowcy wycofać - dopowiedziałem. O nic więcej już nie pytał.

Komunikat

- Przez całą noc prokuratorzy jeździli po wszystkich szpitalach i sprawdzali rannych - dodaje pan Bronisław. - My do 11 października cały czas siedzieliśmy w prokuraturze. Przychodzili różni ludzie, niektórzy mieli pretensje. Pojawił się też mężczyzna z synem. Jednym, bo drugi zginął pod gąsienicą czołgu. Powiedział: "Nie mam do was pretensji". W końcu dostałem rozkaz wyjazdu do Rzepina, a potem do Słubic - dla całej załogi. Na dworzec szliśmy ubrani jak czołgiści, tylko spodnie mieliśmy drelichowe. Obok delikatesów zaczepili nas przechodnie: "Czołgiści, czołgiści, co wyście narobili...". A 10 października już rano zabrakło gazet w kioskach.

Co ludzie wyczytali w tych gazetach o tragedii na defiladzie? W "Głosie Szczecińskim" komunikat takiej treści: "Z głębokim bólem i żalem donosimy, że w dniu wczorajszym - w czasie przejazdu polskiej jednostki zmechanizowanej przez nasze miasto w pobliżu skrzyżowania ulic Jagiellońskiej i Piastów - zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. W wyniku doznanych obrażeń zmarło sześć osób, w tym pięcioro dzieci. Jednocześnie z przykrością stwierdzamy, iż mimo wielu apeli, w których proszono o zachowanie zdyscyplinowania na trasie przemarszu wojsk, część mieszkańców Szczecina nie wykazała właściwej postawy. Szczególnie przykrym jest fakt, iż wielu rodziców pozostawiło swoje dzieci bez właściwej opieki. W celu szczegółowego ustalenia przyczyn wypadku powołana została specjalna komisja".

Ile osób zginęło? Ile odniosło obrażenia? Ile do końca życia pozostało kalekami? Pan Bronisław nigdy się nie dowiedział. Po wypadku jeszcze kilka razy był przesłuchiwany przez prokuratorów. I dostał przydział na stanowisko sanitariusza w plutonie ratownictwa ogólnego w Rzepinie.

Z reportażu "... i wjechał czołg" dowiadujemy się, że z księgi oddziałowej chirurgii dziecięcej szpitala klinicznego nr 1 w Szczecinie wyrwane zostały kartki z informacjami o 30 małych pacjentach (od 7 do 13 października 1962 roku). W archiwum lecznicy brakuje dokumentów historii choroby z roku 1962. A w Archiwum Państwowym w Szczecinie nie ma protokołów posiedzeń prezydium z niemal całego ostatniego kwartału 1962. Z kolei prokurator Śląskiego Okręgu Wojskowego umorzył śledztwo równo pięć miesięcy po tragedii. Powód? Czołg nie wjechał na chodnik, a defilada była zabezpieczona odpowiednio.

Znicz

Tablica pamiątkowa na murze Szkoły Podstawowej numer 1 przy alei Piastów w Szczecinie:
Bogumiła Florczak, lat 8
Leszek Kolczyński, lat 9
Ryszard Krawczyński, lat 7
Henryk Sikuciński, lat 6
Ryszard Stachura, lat 9
Fryderyk Zawiślak, lat 12
Marian Zdanowicz, lat 10


Dołączona grafika

To śmiertelne ofiary defilady. Zginęło czworo uczniów tej szkoły, ośmioro zostało rannych.
- 9 października pojadę do Szczecina i zapalę tam znicz - mówi pan Bronisław. - Jeśli działonowy i ładowniczy mojej załogi żyją i przeczytają ten artykuł, to może też się pojawią, może się spotkamy. Będę około południa. Mechanik-kierowca już nie żyje. Zginął krótko po tamtej tragedii, prawdopodobnie w wypadku samochodowym.

LINK

Użytkownik Zbeeanger edytował ten post 28.11.2013 - 19:15

  • 2

#12

Padael.

    Tauri

  • Postów: 1017
  • Tematów: 73
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Najbardziej zatajone są te o których nikt nigdy nie słyszał ;)
Jeśli miały by być tak utajone niektórzy podnieśliby raban, że niewiarygodna bo nie ma świadków. Dogódź tu wszystkim, ach.

To napiszę o katastrofie samolotu we Wrzeszczu czyli częsci Gdańska o której nie dość, że nie ma na Wiki to jeszcze niewielu słyszało. Słyszałem o niej po raz pierwszy i jedyny od nieżyjącego niestety wujka. Opowiadał on, że samolot wbił się w rząd budynków mieszkalnych na ulicy Kościuszki. Zapomniałem o tym i sobie przypomniałem wraz z pojawieniem się tematu. Oto strona na forum którą znalazłem w necie w związku z zapomnianym wydarzeniem:

http://forum.dawnygd...opic.php?t=2989

A oto cytat:

"Katastrofa wydarzyła sie w roku 1954. Dwumiejscowy wojskowy samolot mający duże trudności z lotem uderzył ok. godz 13 w budynek mieszkalny przy ul. Kościuszki.
Samolot był uzbrojony co spowodowało bardzo duży problem z gaszeniem pożaru po katastrofie gdyż wybuchająca amunicja uniemożliwiała podejście strażaków. Pożar ugaszono dopiero w godzinach wieczornych. Członkowie załogi zgineli."

Wprawdzie zginęło dwóch pilotów ale w pożarze mogło stracić życie wiele więcej osób, znając realia tamtych czasów, niewiele się mówiło o takich tragediach. I jakby zgodnie z tym niedużo można dowiedzieć się na temat owej historii.
  • 0



#13

noxili.
  • Postów: 2849
  • Tematów: 17
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Pożar w kinie w Wielopolu Skrzyńskim – pożar 11 maja 1955 roku w Wielopolu Skrzyńskim, w którym zginęło 58 (lub według części źródeł 56) osób, w tym 38 dzieci, a 20 zostało rannych[1].

Pożar wybuchł w parterowym drewnianym baraku mieszczącym się na rynku i pełniącym rolę miejscowej biblioteki oraz klubokawiarni — w największej sali mieściła się mała scena. 11 maja 1955 r. do Wielopola Skrzyńskiego przyjechało kino objazdowe, które miało wyświetlić komedię "Sprawa do załatwienia". Pracownicy kina zażądali przygotowania wnętrza baraku do wyświetlania filmu — na scenie umieszczono ekran, do sali wniesiono drewniane ławy; stół, gdzie pracownicy kina postawili projektor został ustawiony obok wejścia (pracownicy kina nie chcieli wnosić dalej sprzętu); ponadto na żądanie pracowników kina zabito deskami wszystkie okna i zamknięto wejścia do baraku oprócz tego, obok którego stał projektor (pracownicy kina objazdowego nie chcieli, żeby do kina przez okna wchodzili widzowie bez biletów, ale również nie chcieli stać i pilnować okien podczas seansów — wszyscy usiedli potem na krzesłach za stołem). Na stole oprócz projektora rozłożono 10 zwojów taśmy filmowej wyjętych z pudeł (o łącznej wadze 18 kg; były to dwa zwoje Kroniki Filmowej i 8 filmu, czas projekcji każdego zwoju to 10 minut); było to poważne naruszenie zasad pracy z taśmą filmową wykonaną z bardzo łatwopalnego celuloidu, ponieważ należało nieużywaną w danej chwili taśmę przechowywać w metalowych pudłach z dala od projektora i źródeł ognia. Budynek nie posiadał wyposażenia przeciwpożarowego a ponadto w dużej sali były zawieszone liczne ozdoby z papieru (w tej sali odbywały się regularnie potańcówki), dodatkowo drewno, z którego był zbudowany barak, było wysuszone, bo wcześniej długo nie padały deszcze. Z powodu tego, że seans miał zacząć się dopiero po 2000 (po nabożeństwie majowym), pracownicy kina podczas oczekiwania pili wódkę, tak że do wyświetlania filmu przystąpili mniej lub bardziej pijani. Na seans przybyło około 200 widzów, w większości były to dzieci i młodzież. Według relacji świadków pijani pracownicy kina palili papierosy siedząc lub stojąc przy stole z projektorem i taśmami filmowymi, a niedopałki rzucali na podłogę (w tym miejscu drewniana podłoga była obita blachą), papierosy w tym miejscu także palili niektórzy widzowie. Gdy operator wyjął z projektora czwarty zwój, który się skończył, to albo na ten zwój wypadł mu z ust zapalony papieros albo też zwisający koniec taśmy filmowej dotknął niedogaszonego niedopałka papierosa na podłodze (zeznania świadków były rozbieżne). Zwój zapłonął od razu i operator rzucił go na podłogę. Jednak część kropli płonącego celuloidu spadła na pozostałe zwoje leżące na stole, które zapłonęły, a inna część z kolei spadła na podłogę nieobitą blachą, która także zajęła się ogniem, a od niej błyskawicznie zajęła się reszta baraku. Pracownicy kina uciekli przez drzwi i w obawie przed samosądem schronili się na posterunku MO. Widzowie natomiast zostali uwięzieni w środku płonącego baraku (płomienie wokół stołu zablokowały drzwi).
Część ludzi uciekła przez okno, w którym deski wybił ławą siedzący obok strażak. Pozostali próbowali dopchnąć się do innych wyjść (nie wiedzieli, że są zamknięte) i okien, ale padali na płonącą podłogę duszeni w ścisku i zatruci dymem z płonących taśm filmowych. Uratowali się ci, którzy byli przy ścianie, która wskutek nacisku ludzi zawaliła się. Z powodu wielkiej siły pożaru niewiele pomogła nawet interwencja miejscowej ochotniczej straży pożarnej przybyłej po 11 minutach (strażacy w większości byli na seansie — po uratowaniu się musieli wbierw dobiec do remizy, wyłamać drzwi i dotrzeć do pożaru ze sprzętem). Kiedy strażacy zdołali przewrócić płonącą ścianę przy tylnym wyjściu ujrzeli płonące zwłoki (głównie dzieci) na podłodze[2].
Reakcje[edytuj | edytuj kod]

Podczas II wojny światowej w Wielopolu zginęło 26 osób, dlatego rozmiar zdarzenia był dla mieszkańców ogromny. Wielu Wielopolan w obliczu pożaru włączyło się do akcji ratunkowej, jak m.in. Kazimierz Gasior, który zginął, gdy wszedł do płonącego budynku, aby ratować zaczadzonych.
Na zbiorowym pogrzebie ofiar byli obecni przedstawiciele UB i Milicji Obywatelskiej. Roman Lipa, miejscowy fotograf, został poinformowany o zakazie fotografowania ceremonii, zaś funkcjonariusze UB nie opuszczali go aż do jej końca. Z tego powodu nie istnieją żadne fotografie z tamtego wydarzenia, a jedynie obraz, który Lipa namalował 40 lat później.
Wszyscy pracownicy kina, jak i niektórzy ich przełożeni, zostali skazani na kary więzienia.
Po pożarze zaostrzono przepisy bezpieczeństwa w kinach i teatrach w całej Polsce. Zaczęto również zastępować łatwopalną celuloidową taśmę innym materiałem[3]
W drugiej połowie lat 80. w miejscu pożaru odsłonięto pomnik z krzyżem i tablicą upamiętniającą zdarzenie i jego ofiary.

WG wiki
Celuloid (oryginalny) pali sieo niebo lepiej niż benzyna.Działa tez jak paliwo rakietowe


Inny utajniany wypadek to zatonięcie statku Nysa.

MS Nysa - polski drobnicowiec pierwszy z serii typu B-51, zbudowany w Stoczni Gdańskiej na podstawie planów włoskiej stoczni Ansaldo z Genui. Należał do PŻM i używany był do prowadzenia tzw. żeglugi małej.
Zatonął 10 stycznia 1965 roku wraz z całą 18-osobową załogą u wybrzeży Norwegii. Wiał wówczas wiatr o sile 10 stopni w skali Beauforta (bardzo silny sztorm), a fale sięgały do 12,5 metra wysokości. MS Nysa płynął ze szkockiego portu Leith do Oslo, z ładunkiem 650 ton złomu w postaci pociętych szyn kolejowych. Kapitanem statku był Gustaw Gomułka.
W dniu katastrofy o 22:33, około 20 mil morskich na południe od Eger, norweski statek Berby zauważył jednostkę nadającą sygnały świetlne SOS, które wkrótce zanikły. Gdy o 22:50 Norwegowie dotarli na miejsce, niczego nie znaleźli. Nysa była jedynym statkiem, który wtedy zaginął. 11 stycznia znaleziono resztki szalupy Nysy, w następnych dniach m.in. koła ratunkowe i fragmenty kadłuba (drzwi), a w dniach od 14 stycznia do 16 stycznia morze wyrzuciło na wybrzeże Norwegii kolejno zwłoki 7 marynarzy.
Niemal pewnym powodem zatonięcia statku było przemieszczenie się źle umocowanego ładunku na skutek silnych przechyłów podczas sztormu. Inne możliwości w praktyce wykluczono, poza mało prawdopodobnym zalaniem statku wodą wskutek zerwania pokryw lukowych. Ustalono, że kapitan statku nie zażądał w Leith należytej ilości drewna sztauerskiego, prawdopodobnie z powodu ciągłych nacisków armatora, aby niczego nie nabywać w obcych portach za zachodnioeuropejskie waluty. W rzeczywistości drewno sztauerskie miał obowiązek dostarczyć spedytor, ale nieznający obcych języków kapitan prawdopodobnie nie zrozumiał odpowiedniego zapisu umowy frachtu. Ostatecznie zgodnie z orzeczeniem Izby Morskiej, oficjalnej przyczyny katastrofy nie ustalono. Izba zwróciła jedynie uwagę, by nie powierzać jednocześnie stanowisk kapitana i I oficera dwóm nowo awansowanym oficerom (taka sytuacja miała miejsce na Nysie).
Rodziny zmarłych marynarzy zamierzały się odwołać od orzeczenia i żądać ustalenia, że winę za wypadek ponosił po części armator, obsadzając statek oficerami o niedostatecznych kwalifikacjach (kapitan nie miał ukończonej żadnej szkoły morskiej i był kapitanem żeglugi małej z tzw. awansu społecznego, o podstawowym jedynie wykształceniu, I oficer, odpowiedzialny za załadunek, również niedawno awansowany, przed zatrudnieniem na Nysie został zmustrowany z innego statku na żądanie jego kapitana, który negatywnie ocenił umiejętności zawodowe oficera). Ostatecznie odwołania nie zostały wniesione, gdyż uzasadnienie orzeczenia było sporządzane przez prawie rok, a w tym czasie Służba Bezpieczeństwa naciskała na rodziny marynarzy, aby zrezygnowały z odwoływania się, gdyż okoliczności zatonięcia Nysy kompromitowały komunistyczny system zatrudniania marynarzy i kierowania przedsiębiorstwem żeglugowym. Okazało się to skuteczne i ostatecznie żadna z rodzin zmarłych nie odwołała się od orzeczenia.
Po wielu latach ujawniono znaleziony rzekomo w butelce list napisany przez jednego z marynarzy podczas zatonięcia Nysy. Wznowiono postępowanie przez Izbą Morską i w wyniku badań próbek pisma wszystkich członków załogi statku, które zachowały się w dokumentach armatora, ustalono, że list był sfałszowany.

Pożar w rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach był trzecim z kolei pożarem w rafinerii czechowickiej w 1971 roku. W styczniu zapaliła się wieża destylacyjna, na początku czerwca pożar objął kilkadziesiąt cystern pod nalewakiem. Oba te pożary ugasiła zakładowa straż pożarna, którą dowodził kapitan Tadeusz Baniak.
Wieczorem 26 czerwca 1971 nad Czechowicami przeszła niewielka burza. Trzecie - ostatnie wyładowanie uderzyło w kominek oddechowy zbiornika ropy znajdującego się w okolicy ul. Bolesława Prusa. W ciągu kilku minut pożar objął dach, powierzchnię zbiornika oraz ropę rozlaną na tzw. "tacy", która dostała się tam tuż po pierwszym wybuchu. Instalacje gaśnicze zbiorników były niesprawne, więc straż była zdana tylko na sprzęt przywieziony na wozach. Do godz. 1:00 27 czerwca do rafinerii ściągnięto strażaków z Bielska-Białej, Mazańcowic, Obronę Cywilną i żołnierzy.
Tragedia rozegrała się kilka minut po pierwszej. W czasie gaszenia do zbiornika dostało się kilkadziesiąt tysięcy litrów wody, które były podgrzewane przez palącą się na tacy ropę. O godz 1:07 woda ta osiągnęła temperaturę wrzenia i rozpoczęła przedzierać się ku górze zbiornika. Podnosząc lżejszą ropę naftową spowodowała jej wyrzut na odległość - w niektórych miejscach - nawet ponad 200 m. Podczas tego wyrzutu zginęło 33 ratowników (strażaków, żołnierzy, członków OSP). Najbardziej znana ofiara to 20-letnia Halina Dzida, która przybyła z drużyną OSP Mazańcowice dowodzoną przez jej ojca, który poparzony przeżył wybuch. W wyniku odniesionych ran i oparzeń zmarło jeszcze 4 ratowników. Po wybuchu ogień rozprzestrzenił się na wydział ABT (destylacji acetonem, benzenem i toluenem), front odbioru ropy i stojące tam cysterny, kolumny destylacyjne oraz zagroził elektrociepłowni.
Ze stolicy przyjechały najwyższe władze z Edwardem Gierkiem i gen. Jaruzelskim na czele. Odprawom załóg, które miały prowadzić "główne natarcie" przewodniczył późniejszy pierwszy sekretarz KC PZPR Stanisław Kania. Podkreślał on niezwykły spokój przygotowujących się do akcji strażaków. O godz 15:00 ponad 100 jednostek ponowiło atak na płonącą rafinerię. Po kolei dogaszano wydziały rafinerii, ale zbiorniki tliły się jeszcze trzy doby.
Tragiczny pożar miał wiele przyczyn z których najważniejsze to:
niesprawna instalacja chłodząca zbiorniki,
niedrożna instalacja pianowa,
brak odpowiedniego sprzętu technicznego i środków gaśniczych (piana tzw. ciężka),
zbyt ciasno rozmieszczone zbiorniki i ich przestarzała konstrukcja (brak tzw. pływających dachów),
nieodpowiednia instalacja odgromowa,
nieodpowiednie drogi pożarowe (wylane asfaltem - płonęły).


Ogladąłem kilka dokumentów o tym pożarze i jako strażak powiem, że głównie dlatego doszło do tragedii (ludzie zgineli) bo ktos wysoko postawiony podjął decyzję by pożar zagasić za wszelka cenę i to jak najszybciej. A mozliwości na miejscu (tzw siły i środki) były w sam raz by powstrzymac pożar przed rozszerzeniem (czyli działenie w tzw obronie), niebyło zaś możliwości zagasić całości. Rozsadny dowódca przeszedł by do obrony pozostałych obiektów(choćby przez pokrycie piana i chłodzenie) . I poprosiłby o dalsze wsparcie. Tu popełniono całą plejade błedów i to takich o których uczy sie na samym poczatku kursu podstawowego dla strażaków.
- Nie wyznaczono dróg ewakuacyjnych(dróg ucieczki)
brak ujednoliconej metody wydawani rozkazów czy ostrzerzeń (np przez umieszcony odpowiednio megafon.
-Za blisko samiochody (wężami można ciągnąć wode nawet z kilometra)
Brak odpowiednich środków gaśniczych (nie wolno gasic olejów , benzyn itp woda czy piana o dużej zawartości wody)i
za duzo ludzi w strefie zagrożenia itp.

Przy okazji ciekawostka. Do dzisiaj komunikat "GEJZER , GEJZER" czy to przez megafon czy przez radio znaczy "natychmiast uciakac lub szukac osłony w wyznaczonych miejscach( w zalezności co wcześniej zaplanowano)."


Pożar i tak opanowano dopiero po ściągnięciu odpowiedniego sprzętu, ale za to zgineło 33 osoby a ok 100 zostało poparzonych. Dodatkowo pożar gwałtownie objął inne sektory rafinerii.

http://www.youtube.com/watch?v=_jrgSmL8QbE


Dołączona grafika

Dołączona grafika

Najbardziej tajnym wypadkiem (a przynajmniej niemozna znaleśc zbyt wiele o tym zdarzeniu ) było zaczadzenie kilku - kilkudziesiuęciu (?)pasażerów pociagu po utknięciu w zaspie śnieżnej w czasie zimy stulecia . Prawdopodobnie był to pociag relacji Berlin-Moskwa.Czas: zima 1978-79.O sprawie dowiedziłem sie na bieżąco z 2 niezaleznych źródeł "nieoficjalnych".
  • 0



#14

ufo1987.
  • Postów: 357
  • Tematów: 79
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 14
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Natknąłem się na więcej fotek Tragedii w Wilczym Jarze



Dołączona grafika Dołączona grafika


Dołączona grafika Dołączona grafika


Dołączona grafika Dołączona grafika


Dołączona grafika


  • 0



#15

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Trochę zatajania było wokół trąby powietrznej w Białymstoku w 1987 roku, która zdemolowała osiedle dojlidy - podobno prasa ogólnopolska umniejszała rozmiar strat pisząc o burzy a w wieczornej prognozie pogody mówiono, że to nie była żadna trąba tylko wiatr szkwałowy. Poza prasą lokalną nie pojawił się żaden szerszy artykuł.
http://curioza.blogs...biaymstoku.html
  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych