Pogrzebani Zywcem.
Na autostradzie A23 doszło do czołowego zderzenia. Samochód kombi z trójką dorosłych i czwórką dzieci niespodziewanie zjechał na przeciwny pas ruchu na wysokości mostu w pobliżu Itzehoe. Za kierownicą siedział 18-letni syn emigrantów z Armenii, mieszkających w Husum. 36-letnia matka i sześcioletni brat kierowcy nie przeżyli czołowego zderzenia. Przybyła na miejsce wypadku ekipa pogotowia stwierdziła także zgon 72-letniej babci. Po przewiezieniu na oddział patologii szpitala w Itzehoe uznana za zmarłą kobieta nagle zaczęła samodzielnie oddychać. Natychmiast przewieziono ją na blok operacyjny. Nie wiadomo, czy staruszka przeżyje. - Rokowania nie są pomyślne - stwierdza Marko Fiege, zastępca ordynatora.
Powyższa historia budzi odwieczny lęk człowieka, że lekarze uznają go za zmarłego, choć nadal tli się w nim życie. Wiele osób odczuwa paniczny strach przed pochowaniem żywcem. Historia pewnej Kolumbijki pokazuje, że te obawy są uzasadnione. Otóż 45-letnia mieszkanka Bogoty oficjalnie uznana za zmarłą nagle zaczęła oddychać. Alfred Du Chesne, były lekarz sądowy z Münsteru dobrze pamięta inny niezwykły przypadek ”powstania z martwych”, gruntownie zbadany i udokumentowany przez francuską medycynę. Otóż w 1937 roku pewien motocyklista uległ śmiertelnemu wypadkowi drogowemu. Po wystawieniu aktu zgonu odbył się pogrzeb. Nieszczęśnik przeleżał dwa dni w grobie. Na szczęście firma ubezpieczeniowa zażądała ekshumacji zwłok. Niedoszły denat cieszył się życiem przez kolejne 24 lata.
Monachijski lekarz sądowy, Matthias Graw wraca pamięcią do przypadku pensjonariuszki domu opieki, która trafiła na pierwsze strony tabloidów. Staruszka została uznana za zmarłą, ale naprawdę zmarła dopiero kilka godzin później w chłodni z powodu wychłodzenia organizmu. W przekonaniu lekarza sądowego tego rodzaju drastyczne historie są wystarczającym powodem, aby apelować do kolegów po fachu o ”staranne oględziny zmarłego przed wystawieniem aktu zgonu”. Jednoznacznymi znamionami śmierci są plamy opadowe, stężenie pośmiertne i rozkład ciała. - W moim przekonaniu szybkie EKG, zrobione na miejscu wypadku nie wystarcza do miarodajnego stwierdzenia zgonu. Lekarz naraża się na konsekwencje karne w przypadku pobieżnych oględzin zwłok - dodaje Matthias Graw.
- Ofiary wypadków, uznane za zmarłe przewozimy na oddział patologii w naszym szpitalu i dopiero tam przeprowadzamy dokładne oględziny - wyjaśnia Marko Fiege, zastępca ordynatora szpitala w Itzehoe. Lekarz przyznaje, że przypadki, kiedy osoba uznana za zmarłą, nagle zaczyna samodzielnie oddychać, są niezwykle rzadkie i bezprecedensowe.
W średniowieczu śmierć towarzyszyła człowiekowi znacznie częściej niż w czasach współczesnych. Strach przed śmiercią łagodziła wiara w zmartwychwstanie. W epoce Oświecenia uznano śmierć za ostateczny kres żywota ziemskiego. Stopniowo wśród ludzi narastał lęk przed pogrzebaniem za życia. Zaczęto budować kostnice, aby zapobiec tego rodzaju pomyłkom. W pierwszej nowoczesnej kostnicy, zbudowanej w Weimarze w 1792 roku do rąk i nóg nieboszczyków przymocowywano dzwoneczki, aby zmarli mogli zasygnalizować powrót do życia. Kilkadziesiąt lat później pisarz Mark Twain relacjonował wrażenia z wizyty w monachijskiej kostnicy: ”Każda z pięćdziesięciu, nieruchomych postaci, wszystko jedno duża czy mała, miała na palcu pierścień. Przymocowano do niego przewód, biegnący do sufitu, a stamtąd do dzwonka w pokoju stróża, czuwającego dzień i noc, gotowego w każdej chwili pośpieszyć z pomocą, gdyby jakiś nieboszczyk powstał z martwych albo dawał oznaki życia”. W monarchii austro-węgierskiej lekarze dla pewności wbijali nieboszczykowi skalpel prosto w serce. Pomysłowi wynalazcy opatentowali trumny wyposażone w system katapultowania, wentylację, a nawet rakiety sygnalizacyjne.
Do pochowania żywcem dochodziło bardzo często w czasie groźnych epidemii. O jednym z takich przypadków opowiada austriacka piosenka ludowa ”Ach, kochany Augustynie!“ Opisuje przygodę wiedeńskiego śpiewaka, który w ostatniej chwili ocknął się z pijackiego amoku, gdy miano go wrzucić do masowego grobu ofiar dżumy. Powszechnie wiadomo, że Edgar Allan Poe, Alfred Nobel i Fiodor Dostojewski cierpieli na tafefobię, czyli lęk przed pogrzebaniem żywcem. Arthur Schopenhauer posunął się nawet do tego, że polecił w ostatniej woli, aby nie śpieszono się z pochówkiem i po stwierdzeniu zgonu pozwolono jego ziemskim szczątkom poleżeć kilka dni we własnym łóżku.
Autor:
Martin Zips
Źródło: Süddeutsche Zeitung