Napisano
15.04.2013 - 12:28
Też pominę dyskusję, a odniosę się do głównego pytania tematu. Co bym zrobiła? Wkurzyłabym się, bo byłoby to równoznacze z przekreśleniem wszelkich moich długoterminowych planów. Nie przeszkadza mi śmierć sama w sobie - tego i tak trzeba doświadczyć, ale skoro już jakoś staram się ułożyć sobie życie, a tu nagle bach, okazuje się, że zdechnę, to naprawdę wpadłabym w szał. Na zrobienie wszystkiego nie starczyłoby mi czasu, a warto coś zrobić, prawda? Skoczyć na bungee, ze spadochronem, spotkać się ze swoim idolem (albo odwiedzić jego grób) - to takie standardy, a kompletnie nie mogłabym ich zrealizować, co za gówno. Nie satysfakcjonuje mnie samo załatwianie spraw z ludźmi, podziękowania, przeprosiny i tak dalej. Zresztą, ludzie, którym jestem wdzięczna, wiedzą o tym, nielubiani przeze mnie też o tym wiedzą, przepraszam też na ogół na bieżąco (zazwyczaj po swego rodzaju przewrocie w moim światopoglądzie, jak układam sobie sprawy z okresu ostatnich 2-3 miesięcy) - takich rzeczy raczej nie zostawiam na 'potem'.
Więc budzę się rano i dowiaduję się, że to ostatni dzień mojego życia - czyli mam jakieś 14, może 15 h na to, żeby jeszcze coś z niego wykrzesać. Pewnie spakowałabym portfel i jakieś pierdoły do plecaka, a następnie wyszłabym z domu. Najpierw poszłabym do miejsca z dziecięcych wspomnień - zajęłoby mi to jakieś 3h łącznie, żeby tam dojść i się rozejrzeć. Potem wsiadłabym do pociągu (mandat-srandat, nie kupiłabym biletu, bo nawet nie miałabym na to kasy) i pojechała gdziekolwiek by zmierzał (chociaż byłoby miło, gdyby zahaczał o jakiś Poznań, Gdańsk czy Warszawę). Patrzyłabym, obserwowała i doświadczała - bo przecież to ostatni czas, żeby napatrzeć się na cokolwiek. Żeby nie martwić rodzinym znajomych, siebie i zrobić większe wrażenie - nikomu nic bym nie powiedziała, ale powysyłałabym kartki z miejsca, do którego bym dotarła. Z podciętymi skrzydłami (czytaj: bez możliwości zrealizowania planów, do których się zawsze przymierzałam) robiłabym głupie i gimbusiarskie rzeczy w stylu chodzenia środkiem drogi, jazda bez trzymanki na rowerze, zatrzymanie gościa w terenowym samochodzie i wkręcenie mu fazy, żeby dał mi poprowadzić, może poszłabym sobie do aquaparku przetracić ostatnią w życiu kasę, może kupiłabym sobie dobrą czekoladę i żarcie - przed śmiercią trzeba zjeść coś dobrego, powspominałabym jakieś wakacje ze znajomymi i różne pierdoły z tych moich x przeżytych lat, pewnie bym płakała, może kupiłabym drogi alkohol (chociaż pewnie ustatysfakcjonowałoby mnie porządne piwo), kupiłabym kredę, albo jakiś sprayi zostawiła po sobie pamiątkę, zrobiłabym sobie głupie zdjęcie smartfonem (byłoby bardzo miło, jakby mnie pociąg wywiózł w góry albo nad morze - dobre tło jest w cenie, co nie?) i wstawiła na równie głupi portal społecznościowy z pozdrowieniami i z braku laku kontynuowałabym takie kretyńskie działania - co tylko mi wpadnie w oczy i do głowy.
A w gruncie rzeczy - nie wiem, jak bym się zachowała. Trochę szkoda mi czasu na takie gdybania.