Otóż, w Złotorii jest pewien dom, który uległ pożarowi. Mieszkał w nim mężczyzna (nie będę wymieniać imienia, więc będzie to Stefan, pan Stefan). Był to kolega mojego dziadka. Pewnego dnia do pana Stefana przyszedł kolega. Gdy pan Stefan zapalił, odłożył papierosa i poszedł do kolegi. Niestety, nie zgasił go do końca, więc dom zaczął się palić. Stefan uciekł, lecz jego kolega (z niewiadomych przyczyn) nie zdążył wyjść z domu. Spalił się żywcem. Dom stał opuszczony, gdyż Stefan po powrocie ze szpitala, nie miał ochoty odbudowywać swego mieszkania, więc zamieszkał niedaleko. Niedługo po tym zmarł. Dziadek bardzo to przeżył, lecz krótko po tym dom został całkowicie zapomniany, dziadek zabraniał mi tam wchodzić. Lecz, gdy skończyłam 11 lat, moja ciekawość zaczęła się budzić. Gdy wraz z moją przyjaciółką (nazwijmy ją Ania) oraz kuzynami przyjechałam do dziadków, postanowiłyśmy wejść do tego domu. Z tyłu działki, gdzie znajdowało się wejście, było pełno śmieci, starych toreb, buda dla psa z zerwanym łańcuchem, studnia oraz szopa. W szopie było pełno narzędzi, oraz stół, a na nim karty z prenumeraty Play-Boy'a. Wzięliśmy z szopy kilka narzędzi, które miały nam posłużyć do obrony (dziecięca wyobraźnia) i postanowiliśmy wejść do środka. W korytarzu, jak i na zewnątrz, znajdowały się śmieci. Wśród nich był ketchup, aktówki, ale naszą uwagę przykuły dokumenty. Były to dokumenty ze szpitala, pana Stefana. Składały się m. in. z wypisu i badań. Po przeczytaniu dokumentów (oczywiście nic nie zrozumieliśmy, mieliśmy tylko 11 lat) rzuciliśmy je z powrotem na ziemię. Weszliśmy głębiej do mieszkania. Za korytarzem znajdował się hol, dwa pokoje oraz kuchnia (pomieszczenie, w którym zaczął się pożar). Były tam również drzwi, lecz za nimi było zbyt ciemno, więc postanowiliśmy iść do pierwszego pokoju. Znajdowała się tam kanapa, oraz jak się można domyślić, śmieci. Było tam okno, więc wszystko dobrze widzieliśmy. W drugim pokoju były sterty ciuchów, można podejrzewać, że mieszkańcy wsi wyrzucali tam zbędne części garderoby. Po dokładnych oględzinach weszliśmy do kuchni. W kuchni była spalona kuchenka, osmalone blaty i...... materac, również spalony. Wszyscy zaczęliśmy na nim skakać. Nagle w domu rozległ się szum (jak przy ognisku), oraz łomot drzwi. Wmówiliśmy sobie, że to wiatr, chociaż dobrze wiedzieliśmy, że tak nie było. Przestraszeni, choć nie dawaliśmy tego po sobie poznać, wyszliśmy z domu. Wtedy zauważyłam, że dom wewnątrz jest o wiele mniejszy, niż powinien. Co najdziwniejsze, z dziury w dachu wystawała piękna, stara brzoza, choć nigdzie w domu jej nie widzieliśmy. Wtedy kuzyn zauważył okno, którego w domu nie było. Miało podwójną szybę, więc trudno było cokolwiek zobaczyć. Zaczęliśmy się bawić kamieniami, ścigając się, kto pierwszy zbije szybę. Pierwszą zbiłam ja, drugą mój kuzyn. Postanowiliśmy na razie tam nie wchodzić, tylko się rozejrzeć. Przez okno można było dostrzec łóżko, a na nim pełno różnych materiałów. Pod oknem, które zostało wybite, znajdował się stolik i świeca. Musieliśmy już wracać, ponieważ robiło się ciemno. Drugiego dnia ja i Ania musiałyśmy już jechać do domu.
Po dwóch tygodniach znów tam przyjechałam, lecz tym razem tylko z kuzynami. Poszliśmy do tego domu. Okno dalej było wybite, lecz było oczyszczone ze szkła. Weszliśmy do środka, lecz łóżka już nie było. Na ścianie był narysowany potwór, zaś na podłodze pentagram. Wiedziałam, że służył on do satanistycznych rytuałów. W pokoju znajdowała się dziura po drzwiach. Nie prowadziły one jednak ani do korytarza, ani do holu. W tym pomieszczeniu powinna znajdować się brzoza, lecz jej tam nie było, zresztą, nie było jej nigdzie. Brzozę wycięto, lecz nie było po niej nawet najmniejszego śladu. Wtedy mój kuzyn zauważył cień i zaczął krzyczeć. A krzyczał dla tego, że nas było trzech, a cieni było czterech. Czwarty cień należał do dorosłej osoby, sylwetka przypominała sylwetkę mężczyzny. Jestem pewna, że nie było to malowidło, ponieważ po jakimś czasie cień zniknął. Wystraszeni wybiegliśmy z pokoju i wyskoczyliśmy przez okno. Wybiegliśmy przed dom. Jakiś czas się mu przypatrywaliśmy i zauważyliśmy drzwi do garażu. Były one zamknięte, lecz wyposażeni w latarki przypatrywaliśmy się mu przez dziurkę od klucza. Niestety ni było za dużo widać, ale zobaczyliśmy, że w środku są drzwi, zamurowane drzwi. Wtem zauważył nas nasz dziadek. Bardzo na nas krzyczał, zabronił nam tam wchodzić.
Po sześciu miesiącach, gdy dziadek odzyskał do nas zaufanie, znowu je naraziliśmy. Postanowiliśmy ponownie tam wejść. Każdy pamiętał incydent z cieniem, więc weszłam tam tylko ja i mój kuzyn, kuzynka została koło domu, na "czatach". Nie dziwię się jej, była najmłodsza i miała prawo się bać. Więc weszłam z kuzynem przez okno do środka. W pokoju, gdzie niegdyś stało łóżko, znalazłam na kamieniu saszetkę, a koło niej zardzewiały klucz. Wzięłam je i po dalszej penetracji wyszliśmy z domu. Poszliśmy do naszej leśnej kryjówki, która znajdowała się nieopodal i zobaczyliśmy co było w saszetce. Znajdowała się tam kartka z napisem "Zjedz, a zobaczysz", naszyjnik oraz dwie tabletki. Przestraszona, że mogą być to narkotyki schowałam je do kieszeni, choć nie ukrywam, że bardzo kusiło mnie, żeby je zjeść. Naszyjnik założyłam na szyję. Po powrocie do domu, następnego dnia poszłam do szkoły. Spotkałam się z Anią i pokazałam jej moją saszetkę wraz z zawartością, oraz naszyjnik, który wciąż znajdował się na mojej szyi. Ania zakazała mi "spróbowania" tabletek, lecz nie posłuchałam jej. Na następnej przerwie poszłam do toalety i upewniając, że nikogo tam nie ma zjadłam je. Moje powieki same się zamknęły, a wtem zobaczyłam na nich napis "list ode mnie". Przestraszona, pobiegłam do Ani i opowiedziałam jej o tym. Ona okrzyczała mnie, lecz zaraz potem zaczęła się o mnie martwić. Byłyśmy już w 6 klasie, więc wiedziałyśmy, że mogły to być narkotyki.
Więcej już nie weszłyśmy do tego domu, lecz co dnia, po tylu latach wciąż trawi nas to od środka, lecz mimo to, na pewno jeszcze kiedyś tam wejdziemy. I, uprzedzając niedowiarków, to jest historia całkowicie prawdziwa, mogę nawet podać namiary!!!
Użytkownik BUMBACZANGA edytował ten post 16.11.2012 - 19:09