Skocz do zawartości


Zdjęcie

Holograficzne obrazy przeszłości i inne fenomeny chronoportacji


  • Please log in to reply
13 replies to this topic

#1

kamilus.
  • Postów: 1231
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Oprócz fizycznego przemieszczenia w przeszłość niekiedy pojawiają się towarzyszące mu obrazy. W takim przypadku uczestnik wydarzeń znajduje się w swoim czasie (bieżącym) i nie współdziała z osobami oraz przedmiotami, które widzi.

Przygoda w Wersalu i desant w Normandii

W sierpniu 1901 roku dwie angielskie nauczycielki,Charlotte Moberly oraz Eleanor Jourdain podczas podróży turystycznej do Francji spacerowały po ogrodach wersalskich. Nagle zwróciły uwagę, że wokół nich znajdują się ludzie w ubiorach z XVIII wieku, co wyglądało bardzo dziwnie. Kiedy podeszły do pałacyku Petit Trianon ze zdziwieniem zobaczyły w otoczeniu dam piękna, zamyśloną arystokratkę, która przypominała małżonkę Ludwika XVI Marię Antoninę.

Damy nie zwracały żadnej uwagi na turystki, mimo że ich kostiumy ze spódniczkami do kolan, a także sposób zachowania wyraźnie odstawały od otoczenia. Angielki zaś doszły do wniosku, że przypuszczalnie trafiły na plan filmowy, ewentualnie imprezę kostiumową, Jakież więc było ich zdumienie, gdy dziwne zbiorowisko nagle znikło.

Wstrząśnięte Eleanor i Charlotte przez dziesięć lat milczały na temat tego wydarzenia, obawiając się, że w przeciwnym razie wystawią się na pośmiewisko. Dopiero w 1911 roku wydały książkę Przygoda, w której opisały osobliwy incydent. Do tego czasu zapoznały się z historią Wersalu, co umożliwiło im określenie przybliżonego czasu zdarzenia na lata 1788-1789. Charakterystyczne dla omawianego przypadku było to, że dwie angielskie turystki dla ludzi, których wówczas spotkały, pozostawały niewidoczne, o czym świadczy brak z ich strony reakcji. Nie przeniosły się więc w czasie do XVIII wieku - był to tylko obraz holograficzny. Podobnych historii można przytoczyć znacznie więcej.

Dźwiękowe obrazy z historii

Oprócz obrazów holograficznych zdarzają się także pochodzące z przeszłości obrazy dźwiękowe. W sierpniu 1952 roku dwie angielskie bliźniaczki spędzały urlop w północnej Francji. Działo się to w spokojnej nadmorskiej miejscowości Puys w pobliżu Dieppe w Normandii.

Pewnego razu. w środku nocy turystki obudził odgłos artyleryjskiej kanonady, który następnie zamienił się w ryk silników pikujących bombowców i grzmoty wybuchów, przez które chwilami przebijały się głośne ludzkie krzyki i jęki. Przestraszone kobiety wsłuchiwały się w te złowieszcze odgłosy przez blisko trzy godziny, a nazajutrz zaczęły szukać przyczyn dźwiękowych halucynacji.

Okazało się. że dokładnie dziesięć lat wcześniej, 19 sierpnia 1942 roku alianci dokonali w tym rejonie pierwszej próby wysadzenia morskiego desantu z Anglii na zajęte przez Niemców francuskie wybrzeże. Operacja ta okazała się krwawa tragedią, gdyż z 6 tysięcy uczestników przeprawy ponad połowa zginęła, została ranna lub dostała się do niewoli. Dodajmy, że początek akcji miał miejsce o 3 w nocy, wszystko natomiast skończyło się o 6 rano, co odpowiadało przedziałowi czasu, w którym siostry słyszały odgłosy walki.

Przemarsz legionów

Podobny przypadek wydarzył się w 1974 roku, kiedy pisarz A.S. Mckercher, który niedługo przed tym zdarzeniem zamieszkał z rodzina na peryferiach pewnego szwedzkiego miasta, udał się przed snem na przechadzkę.

Była jasna noc. Jej ciszę nagle zakłóciły dziwne dźwięki. Mackercherowi wydawało się, że w pobliżu kotłuje się masa ludzi. Po upływie krótkiej chwili dźwięki nasiliły się, a ich źródło przybliżyło się. Pisarz usłyszał kroki setek łudzi, odgłosy końskich kopyt, dźwięk metalu, a także trudne do rozpoznania głosy. Stwarzało to wrażenie, że w pieszych i konnych szeregach poruszają się tysiące żołnierzy, przy czym marsz ten nie ma końca.

Zdenerwowany pisarz wrócił do domu. a po pewnym czasie uzyskał informację, że w miejscu zagadkowego incydentu biegł w starożytności rzymski trakt oraz że w Szkocji stacjonował elitarny „Dziewiąty hiszpański" legion Rzymian. Miał on za zadanie zdławić powstanie kilku szkockich plemion. W efekcie walk toczonych z rebeliantami w 60. latach n.e. powstanie wprawdzie upadło, lecz legion poniósł duże straty, a następnie zaginął bez śladu.

Podróże w przyszłość

Opisany przeze mnie wcześniej (zob. NŚ nr 6/2010 przyp. red.) przypadek podróży w przeszłość w parku w Marsylii miał swoją kontynuację w postaci podróży w przyszłość. Wspomniany w jego kontekście badacz Paul Dechane sądził, że jeżeli w marsylskim ogrodzie okresowo otwierało się okno w przeszłość, to równie możliwe jest przeniknięcie w nasze czasy ludzi z minionych wieków, co dla nich stanowiłoby podróż w przyszłość Z okolic cmentarza dla biednych w okno mogli przedostać się tylko ludzie z. niższych warstw społecznych, dla których adaptacja do warunków panujących w XX wieku byłaby dość trudna. Mogliby bowiem znaleźć się w świecie przestępczym lub w domu dla osób chorych psychicznie.

Z tą myślą Dechane podjął poszukiwania w szpitalach psychiatrycznych Marsylii, gdzie natknął się na niezwykły przypadek. Mianowicie niejaki Jacques Traverse został aresztowany za kradzież chleba. Po przeprowadzeniu dochodzenia uznano go za pomyleńca i umieszczono w zamkniętym ośrodku lam właśnie odwiedził go badacz.

Traverse wyglądał na 40-50 lat, był dobrze zbudowany, a jednocześnie zdradzał oznaki wygłodzenia. Zapewniał, że urodził się w roku 1741 i pracował w porcie jako tragarz. Opowiedział, że kiedy będąc na rauszu obrał drogę przez cmentarz, nagle znalazł się na tamtym świecie jak odebrał naszą rzeczywistość.

Jacques dokładnie opisał realia życia w XVIII wieku. Było przy tym oczywiste, że swoich informacji ze względu na poziom wiedzy i wykształcenia nie mógł zaczerpnąć ani z literatury, ani z cudzych relacji. Niestety, ponieważ archiwa i kościelne księgi w okresie Wielkiej Rewolucji Francuskiej poważnie ucierpiały, Dechanowi me udało się odnaleźć zapisów o narodzinach Jacquesa Traverse ani pięciu innych pacjentów szpitala psychiatrycznego. którzy twierdzili, że urodzili się i żyli w XVIII wieku. Daty ich przyjść były różne - od 1765 do 1790 roku. Okazało się natomiast, że u wszystkich sześciu mężczyzn brak jest śladów po szczepieniu ospy. Wykazują oni za to brak odporności na gruźlicę i podatność na kilka rodzajów infekcji. Skończyło się na tym, że dyrekcja szpitala zabroniła Dechane prowadzenia dalszych prac z chorymi, a wspomnianych pacjentów przeniosła do innego szpitala, gdzie po pewnym czasie zmarli na gruźlicę.

Został tylko kapelusz

Przypadek przejścia, o którym obecnie opowiemy, miał miejsce w Anglii w 1912 roku. W jednym z przedziałów wagonu pociągu relacji Londyn-Glasgow jechał inspektor Scotland Yardu oraz pielęgniarka. Nieoczekiwanie na siedzeniu przy oknie pojawił się mężczyzna w podeszłym wieku, który w pewnym momencie zaczął krzyczeć ze strachu. Na jego głowie widniał stary trójgraniasty kapelusz, tak zwany pieróg, spod którego wystawały zaplecione w długi warkocz włosy, a na nogach miał buty z dużymi klamrami. W rękach trzymał długi bicz.

Ponieważ nieznajomy był wyraźnie wystraszony, inspektor z pielęgniarką starali się go uspokoić. Wypytywali, kim jest i skąd pochodzi. Ten - płacząc - wykrzykiwał, że nazywa się Pat Drake, pracuje jako woźnica w Chathnam i nie rozumie, gdzie jest oraz w jaki sposób znalazł się tutaj.

Chcąc go uspokoić, inspektor otworzył okno i zaproponował, by mężczyzna wyjrzał na zewnątrz. W tym momencie pociąg jechał po łuku torów, dzięki czemu widać było lokomotywę. Wystraszyło to mężczyznę do tego stopnia, że próbował wyskoczyć przez okno. W tej sytuacji, obawiając się o los dziwnego pasażera, inspektor udał się po konduktora. Gdy jednak go przyprowadził, okazało się, że nieznajomy zniknął. Został po nim tylko pieróg oraz bicz. Natomiast pielęgniarka znajdowała się w głębokim szoku.

Wyjrzawszy przez okno funkcjonariusz Scotland Yardu nie zauważył nikogo na nasypie kolejowym. Wówczas postanowił wszcząć w tej sprawie śledztwo.

Opinie etnografów oraz eksperta od kapeluszy i bicza pozwoliły stwierdzić, że zabezpieczone przedmioty pochodzą z drugiej połowy XVIII wieku. Na podstawie danych archiwalnych ustalono też, że kolej żelazna przejeżdża obecnie przez miejscowość, gdzie jeszcze na początku XIX wieku znajdowała się nieduża wioska Chathnam. Natomiast w archiwach kościoła natrafiono na pewne zadziwiające informacje. W księdze rejestracji zmarłych z 1772 roku figurowało bowiem nie tylko nazwisko woźnicy, lecz były tam również adnotacje miejscowego pastora o tym, że - będąc już człowiekiem w podeszłym wieku - Drake przeżył nieprawdopodobną historię. Pewnego razu wracając wieczorem z podróży zobaczył diabelski powóz, który - według jego relacji - był długi i ogromny jak wąż, a także pałał ogniem i dymem. Następnie, nie wiadomo w jaki sposób, znalazł się wewnątrz tego pojazdu. Podróżowali w nim ludzie o dziwnych ubiorach, najwidoczniej słudzy diabła. Wystraszony Drakę zaczął błagać o pomoc Boga i wówczas ocknął się nagle w przydrożnym rowie. Natomiast po powozie i koniach zaginął ślad.

Już w domu woźnica dowiedział się. że godzinę przed zdarzeniem mieszkaniec sąsiedniej wioski przyprowadził jego konie, które odnalazł kilka mil dalej. Od tego momentu Drake postradał zmysły. Stale opowiadał o diabelskim powozie i oburzał się. że nikt mu nie wierzy. Warto dodać, że jego trójgraniasty kapelusz jest do dziś eksponowany w muzeum Brytyjskiego Towarzystwa Badań Parapsychicznych.

Niezwykły pacjent doktora Li

Na początku 1995 roku w chińskim mieście Siuan-Che na ulicy pojawił się dziwnie ubrany chłopiec, który mówił nieznanym dialektem. Przyprowadzono go na policję, gdzie udało się ustalić, że nazywa się Chon-Chen i mieszka w klasztorze niedaleko Czen-Dżo.

Chłopiec miał ok. 11-12 lat. Wyglądał na wystraszonego i cały czas wypytywał, gdzie się znajduje, co to za miasto i dlaczego wozy jeżdżą bez koni. Ponieważ policjanci doszli do wniosku, że ma coś nie w porządku z głową, wysłano go do szpitala psychiatrycznego. Okazało się jednak, że nastolatek jest zdrów.

Doktor Li, który badał Chon-Chena, żywo zainteresował się niezwykłym pacjentem. Zaprosił specjalistów z innych dziedzin nauki i zaproponował im przeprowadzenie z chłopcem rozmów. Wnioski uczonych były szokujące, gdyż mały pacjent mówił po chińsku z dialektem właściwym dla XVII wieku.

Ostatecznie Chon-Chen spędził w szpitalu rok, po czym na początku 1996 roku nieoczekiwanie zniknął. Jego poszukiwania nie przyniosły żadnego wyniku.

Doktor Li postanowił odnaleźć klasztor, o którym opowiadał Chon-Chen. Ustalił, że rzeczywiście on istnieje i został założony na początku XVII wieku. Doktor Li udał się tam i w archiwum świątyni natrafił na dziwny zapis. Wspomina się w nim o Chon-Chenie, jako posługującym w klasztorze. Na początku roku (co odpowiada rokowi 1695) Chon-Chen nieoczekiwanie zniknął i pojawił się dopiero po kilkunastu miesiącach opętany złymi duchami.

Ponieważ historia Chon-Chena tak czy inaczej wydawała się niezwykła, zakonnicy uznali za celowe odnotować to zdarzenie w swoich archiwalnych zwojach. Chłopiec opowiadał, że - jak rzekomo wyjaśniali dorośli - przeniósł się w przyszłość, w przybliżeniu 300 lat, i że ludzie w tej przyszłości nie są tacy jak teraz, ale jeżdżą na wozach bez koni, rozmawiają z lustrami, a po niebie latają gwiaździste rydwany.

Na podstawie relacjonowanego wydarzenia można wysnuć następujące przypuszczenie: jeżeli ów chłopiec przedostał się z przeszłości w przyszłość, a następnie mógł wrócić z powrotem do swojego czasu, oznaczałoby to, że przeszłość i przyszłość istnieją równocześnie. Wynikałoby z tego również, że podróże w czasie nie dokonują się chaotycznie, lecz są celowo ukierunkowane. Powrót odbywa się do tego samego czasu, z którego rozpoczęła się podróż i prawie w to samo miejsce, z którego człowiek zniknął.

Przypadek Alberta Gordoni

A na koniec o jeszcze jednym przypadku podróży - sądząc z analizy opisu - w daleką przyszłość.

W miejscowości Taccone (południowe Włochy) w XVIII wieku żył szanowany przez wszystkich Alberto Gordoni. W maju 1753 roku zaproszono go razem z żoną do zamku hrabiego Zanetti. Kiedy goście przechodzili przez dziedziniec zamku, Alberto nieoczekiwanie zniknął. Wyglądało to tak, jakby w całym znaczeniu tego słowa, wyparował na oczach żony, hrabiego oraz służących.

Osłupieni ludzie przeszukali wszystko wokół, nie znajdując jednak żadnego zagłębienia, do którego zaginiony mógł wpaść.

Ale to nie koniec tej historii. Dokładnie po upływie 22 lat Alberto Gordoni zjawił się bowiem w tym samym miejscu, z którego zniknął na dziedzińcu zamku. Sam utrzymywał, że był nieobecny bardzo krótko i przebywał w przepięknym kraju. W rezultacie - jakże by inaczej umieszczono go w szpitalu psychiatrycznym.

Poważnie potraktował go jedynie lekarz, ojciec Mario, któremu zawdzięczamy szczegółową relację o tym przypadku. Wynika z niej, że Alberto zachował na długo odczucie, iż pomiędzy jego zniknięciem i powrotem upłynęło niedużo czasu. Opowiadał ojcu Mario, że nieoczekiwanie przedostał się jak gdyby do tunelu i wyszedł z niego na biały świat. Były tam jakieś dziwne urządzenia i coś podobnego do niedużego płótna, całego w gwiazdach i punkcikach, pulsujących każdy w swoim rytmie. Mówiąc współczesnym językiem, zapewne zobaczył on jakiś pulpit sterowniczy z migającymi światełkami wskaźników. Spotkał tam również wysoką istotę z długimi włosami, która powiedziała mu, że wpadł w szczelinę czasu i przestrzeni i że powrót stamtąd będzie bardzo trudny.

W okresie, gdy Alberto oczekiwał na transport, o który żarliwie prosił, istota ta opowiedziała mu o dziurach w przestrzeni, tajemniczych białych „kroplach", myślach, które przemieszczają się błyskawicznie, a także o duszach bez ciała i latających miastach, których mieszkańcy są wiecznie młodzi.

Lekarz był pewny, że Alberto nie kłamie. Dlatego poszedł z nim na dziedziniec zamku Zanetti, aby pacjent wskazał miejsce, z którego zniknął. Chodziło o to, by teren ten ogrodzić. Kiedy znaleźli się na dziedzińcu zamku, Alberto postąpił kilka kroków do przodu i... ponownie zniknął, tym razem już na zawsze. Ze swej strony ojciec Mario, wykonawszy znak krzyża, wskazał, które miejsce należy odizolować przez wybudowanie specjalnej ściany. Nazwał je potem Pułapką Diabła.

Generalnie można stwierdzić, że znanych przypadków chronoportacji odnotowano na razie zbyt mało, aby można było wyprowadzić z tego jakieś ogólne wnioski dotyczące analizowanego zjawiska. Wiarygodność wielu z nich wydaje się jednak niemożliwa do zakwestionowania.

Źródło: Nieznany Świat 07/2010
  • 9



#2

Wszystko.
  • Postów: 10021
  • Tematów: 74
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 1
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Generalnie można stwierdzić, że znanych przypadków chronoportacji odnotowano na razie zbyt mało, aby można było wyprowadzić z tego jakieś ogólne wnioski dotyczące analizowanego zjawiska. Wiarygodność wielu z nich wydaje się jednak niemożliwa do zakwestionowania.


Naprawdę tak trudno to zakwestionować? Nie wydaje mi się.
Takie historie to głównie miejskie legendy wymyślane przez ludzi, niemające żadnego pokrycia w faktach. Często takie opowieści tworzyli miejscowi pisarze.
Takich historyjek z tamtych czasów jest od groma.
Oto w 1113 widziano pod Weroną w biały dzień armię duchów w powietrzu i poznano wśród niej zabitego hr. Enrico. Dnia 14 marca 1191 pod Nogent le Retrou widziano w powietrzu bitwę, słyszano głos trąb, rżenie koni i szczęk broni. Na pamiątkę mieszkańcy ufundowali pomnik. Wielkie masy manewrujacych jeźdćców unosiły się 20 września 1835 r. w Brystolu. Nie było to żadne złudzenie. Widzowie rozpoznawali lejce, strzemiona, pałasze.

Zobacz http://www.paranorma...nuremberg-1561/

W parafii Thurn-Heroldsbach w Bawarii Maryja objawiła się nie tylko siedmiu młodziutkim wizjonerkom, lecz także setkom, a nawet tysiącom ludzi. Na Boże Narodzenie 1949 roku pojawił się cudowny żłobek, a ponadto miał tam miejsce tzw. „cud słońca”. Dzieciom ukazała się nie tylko Maryja, lecz także ponad czterdziestu świętych i niezliczona rzesza aniołów. Między nimi a dziećmi powstała bardzo osobista, rodzinna więź.
http://www.kultmaryj...p?article_id=28
  • 1



#3

kamilus.
  • Postów: 1231
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Możliwe, że część została wymyślona, tego nigdy się nie dowiemy. Najbardziej znany przypadek to ten pierwszy, z dwoma kobietami w Wersalu - ale czy prawdziwy? Kto wie. Poza tym ja bym nie umieszczał "przemieszczeń" w czasie na równi z objawieniami. Jak dla mnie oba te wydarzenia niezbyt pasują do siebie.
  • 0



#4

kamilus.
  • Postów: 1231
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

ZAGADKI CZASU

Ludzie, o których mowa w tej publikacji, znikali i pojawiali się w naszej rzeczywistości na przekór znanym prawom fizyki. Niektórych nigdy nie odnaleziono, a pozostali najczęściej trafiali do szpitala psychiatrycznego. Czy słusznie?

Trudno nam sobie wyobrazić podróże w czasie, ponieważ w życiu codziennym widzimy tylko przejścia z teraźniejszości do przyszłości. Jednak fizyka teoretycznie nie wyklucza przemieszczania się w inny okres czasu. Nie tak dawno amerykański uczony Kip S. Thorne, wspólnie z fizykami z Kalifornijskiego Instytutu Technologicznego ogłosił, iż - rozwijając teorię Einsteina - można założyć, że istnieją tunele czasoprzestrzenne, w których ciała materialne przemieszczają się z teraźniejszości w przeszłość - i odwrotnie. O podobnych badaniach jest mowa w artykułach uczonego z NASA Alana C. Holta dotyczących teorii pola. Natomiast Brytyjskie Towarzystwo Badań Parapsychicznych, które istnieje 150 lat, zgromadziło w swoich archiwach około 200 faktów odnoszących się do zdarzeń, które świadczą o przenikaniu z teraźniejszości w przeszłość i z przeszłości w teraźniejszość. Zapoznajmy się z niektórymi z nich.

Zaginieni przez trzy miesiące

Zdarzenie, o jakim będzie mowa, jest związane z angielskim statkiem do przewożenia suchych ładunków "Millena", który w 1983 roku zaginął na kilka miesięcy bez śladu na trasie do Bombaju. Według relacji kapitana tej jednostki Williama Tuckera i członków jej załogi, incydent miał następujący przebieg:
12 lipca "Millena" dostała się w obszar nieoczekiwanego szkwału, któremu towarzyszyła potężna burza z wyładowaniami atmosferycznymi. Po pewnym czasie, kiedy burzowe chmury i potoki deszczu ustąpiły, okazało się, że w maszynowni doszło do awarii i statek zaczął dryfować.

Z relacji:
- Nie zdążyliśmy jeszcze jeszcze przyzwyczaić się do jaskrawego nieba i tak szybkiej zmiany pogody, kiedy nagle zobaczyliśmy zbliżający się żaglowiec starej konstrukcji. Podszedł prawie na styk z nami, na naszą burtę zarzucono haki i zaczęło się Na pokład statku zaczęli włazić ludzie. W okrzykach trudno było zrozumieć pojedyncze słowa, jednak załoga "Milleny" odniosła wrażenie, że nie są one podobne do żadnych współczesnych nam języków. Najpierw nasi marynarze odpychali napastników bosakami i wszystkim, co mieliśmy pod ręką. Starszy pomocnik kapitana rzucił się do kajuty po przechowywany tam karabin maszynowy i otworzył ogień. Definitywne rozgromienie piratów nastąpiło z chwilą użycia okrętowych węży strażackich oraz gaśnic piankowych. W ich szeregach nastąpiła wówczas panika. Żaglowiec odpłynął od naszego statku, pozostawiając na pokładzie jednego zabitego napastnika.

Ciało przenieśliśmy do kajuty, gdzie zostało poddane dokładnym oględzinom. Należało ono do mężczyzny, który ewidentnie nie wiedział o istnieniu mydła, brzytwy itp. Miał przy sobie szeroki, zakrzywiony nóż typu malajskiego. Na odzież zabitego składała się zgrzebna koszula, kamizelka i szerokie, przewiązane pasem spodnie.

Kapitan polecił przenieść zwłoki do zamrażarki okrętowej, a "dowody rzeczowe" zamknął we własnym sejfie. Maszynownię naprawiono i statek ruszył swoim kursem. Wkrótce jednak "Millena" znowu znalazła się w pasie burzowo - szkwałowym o nieprawdopodobnej sile i - jak się później okazało - w tym czasie trup z zamrażarki zniknął.

Radiotelegrafista "Milleny" uważał, że sprawcy napadu posłużyli się egzotycznym kamuflażem i połączył się z portem w Bombaju, do którego płynął statek, aby zawiadomić o wydarzeniu. Pytania, które popłynęły z Bombaju zaskoczyły go: "A więc odnaleźliście się? Jesteście żywi? Przecież nie było was przez trzy miesiące!".


Kierownictwo kompanii wysunęło pod adresem załogi serię nieprawdopodobnych zarzutów. Przede wszystkim dotyczyły one trzymiesięcznego spóźnienia się . Właściciele statku wytoczyli kapitanowi W. Tuckerowi oraz jego załodze głośny proces. W jego trakcie marynarzy oskarżono o zmowę wszystkich członków załogi, którzy około trzech miesięcy spędzali czas na hulankach i wypoczynku, ukrywszy statek w cichej zatoce , a Times napisała, że Tucker i jego ludzie powinni zostać izolowani w domu wariatów.

Broniąc się przed sądem kapitan powoływał się na wskazania przyrządów - sondy elektronicznej oraz innych instrumentów samorejestrujących. Okazało się, że w rejonie, w którym zaginęła "Millena", pomiędzy 7 a 20 stopniem szerokości północnej oraz 70 i 80 stopniem długości wschodniej, z eteru jak gdyby ginęły sygnały radiostacji nadbrzeżnych i okrętowych, które pracowały na sąsiednich falach i były słyszalne na statku. Natomiast analiza dokonana metodą węgla radioaktywnego, a także inne eksperymenty dotyczące rzeczy zmarłego wskazały, że tkanina spodni (uszyta w starym stylu) jest płótnem workowym z XVI - XVII wieku. Z tego samego okresu pochodziły: kamizelka, pas w postaci szerokiego szala oraz nóż. Ślady na nadburciu statku, które powstały w wyniku zadrapań od zagiętych metalowych przedmiotów oraz pozostałości drobnych kawałków metalu, wskazywały z kolei, że przedmioty te były wykonane z użyciem technologii niestosowanej już od ponad stu pięćdziesięciu lat. Wszystkie te dane potwierdziły prawdziwość zeznań kapitana i jego załogi.

Pod pięknym, nieistniejącym od wielu lat cisem

W roku 1929 czwórka obywateli amerykańskich, podróżująca samochodem po Francji, zatrzymała się w mieście Rabastens w departamencie Tarn. Turyści udali się na obiad do hotelowej restauracji Pod pięknym cisem Ich podziw wzbudziło wykonane w starym stylu wnętrze lokalu. Personel był ubrany zgodnie z modą panującą na początku stulecia, a na stole leżał numer Le Figaro z 1903 roku. Podróżnicy pomyśleli, że w celu przyciągnięcia klientów celowo została tam stworzona atmosfera starych dobrych czasów .

Obsługa okazała się bez zarzutu, także obiad był nadzwyczaj smaczny. Nic więc dziwnego, że przybysze postanowili zawitać do tak przyjemnego hotelu w drodze powrotnej. Gdy po kilku dniach trafili w to samo miejsce, ze zdziwieniem ujrzeli zrujnowany, zabity deskami dom. Doszli do wniosku, że prawdopodobnie pomylili drogę i skierowali się do merostwa, chcąc dowiedzieć się, jak dojechać do hotelu Pod pięknym cisem . Tam wyjaśniono im, że przed I wojną światową w miejscu tym rzeczywiście stał wspaniały hotel, słynny ze swojej kuchni i wyśmienitej obsługi. Jego właściciel jednak w 1908 roku zmarł, a syn kilka lat później zginął. Od tego czasu budynek stopniowo niszczał.

Gdy Amerykanie zapoznali z tym wydarzeniem Brytyjskie Towarzystwo Badań Parapsychicznych, podjęto badania, które potwierdziły, że relacje podróżników na temat ubiorów gospodarzy obiektu i wystroju wnętrz pokrywają się z opisami mieszkańców, odwiedzających ów hotel w czasach, kiedy był on jeszcze czynny.

Pacjenci doktora Chempena

Dwa przypadki podróży w przeszłość analizował psychiatra Douglas Chempen. Poświęcił się on badaniom tajemnic czasu, ponieważ w swojej praktyce lekarskiej napotkał dziwnych ludzi, których uważał za cudaków lub osoby niezupełnie normalne. Wszyscy oni twierdzili, że przemieszczali się w czas przeszły, a jednym z takich odmieńców okazał się jego nowy sąsiad Peter Bred.

Wśród mieszkańców domu, w którym mieszkał, był uważany za dziwaka. Pewnego razu Chempenowi udało się porozmawiać z Bredem. W czasie tej konwersacji lekarz nie dostrzegł u niego objawów żadnych dziwactw lub też odchyleń od normy, obserwował natomiast symptomy wielkiego niepokoju. Wkrótce Chempen wyjaśnił jego przyczynę. Okazało się, że ów stan miał swoje źródło w zagadkowych zdarzeniach z przeszłości.

Mianowicie kilka lat wcześniej Peter i jego żona Elsa wyjechali za miasto na weekend, zatrzymując się w malowniczym miejscu nad brzegiem niedużego jeziora. Postawili tam namiot, zjedli obiad i udali się na spacer do lasu. Według ich zgodnej relacji nieoczekiwanie leśny pejzaż w pewnym momencie rozpłynął się, a oni znaleźli się w jakimś mieście!

Peter i Elsa jakiś czas kontynuowali przechadzkę. Nie była to już jednak ziemia pokryta jesiennymi liśćmi, lecz stara ulica wyłożona masywnymi otoczakami. Obok nich z łoskotem przemknęła kareta, a ludzie, którzy przechodzili obok, przyglądali im się ze zdziwieniem. Zszokowani zajściem małżonkowie, przeniesieni w średniowieczną scenerię - z chłodnej jesieni w gorące lato - w tej sytuacji zawrócili i pobiegli tam, skąd przybyli, mając nadzieję, że dziwne miasto zniknie i znów znajdą się w lesie. Ale miasto nie znikało . Jedne domu zastępowały następne, a zamiast okazałych budowli zaczęły pojawiać się pałacyki. Przechodnie zatrzymywali się i wskazywali na nich palcami, coś krzyczeli. Elsa, która znała język francuski, zorientowała się, że mówią właśnie po francusku. Podeszła więc do jednej z kobiet, próbując wyjaśnić, gdzie się znajdują.

- Jesteśmy cudzoziemcami, pomóżcie nam - poprosiła.

Kobieta odpowiedziała od niechcenia, że są na terenie Królestwa Francji, a na tronie zasiada Jego Wysokość Najmiłościwszy Franciszek I.

- Przecież to XVI wiek! - krzyknęła Elsa. - Teraz wiem, dlaczego z trudnością ich rozumiem.

Natomiast Peter nie rozumiał niczego z tego, co się działo. Wydawało mu się, że za chwilę postrada zmysły. Chwycił żonę za rękę i zaczął ciągnąć do przodu.

Najpierw szli szybkim krokiem, potem zaczęli biec. Po upływie około 15 minut zadyszana Elsa osunęła się na ziemię. Peter wykonał jeszcze kilka kroków i również upadł. Gdy zaś otworzył oczy, stwierdził, że leży na jesiennych liściach, dookoła jest las i kropi deszcz. Podniósł się, obrócił i krzyknął: - Elsa, wróciliśmy. Odpowiedziało mu jedynie echo. Obok nie było nikogo.

Nieszczęsny człowiek jak szalony rzucił się wówczas na poszukiwanie żony. Trwało ono kilka godzin i okazało się bezskuteczne.

Peter nie pamiętał, ile czasu przesiedział w jednym miejscu. Przypomina sobie jedynie, że w końcu przyjechali jacyś ludzie i siłą go stamtąd zabrali. Opowiedział o tym, co zaszło, prosząc o pomoc w znalezieniu żony, lecz wysłano go do szpitala psychiatrycznego. Po wyjściu z niego każdego roku jesienią przyjeżdżał w to samo miejsce i spędzał tam długie godziny, a czasem dni. Oczekiwał na żonę - był pewny, że kiedyś powróci.

Do kliniki, w której pracował Douglas Chempen, przybył też pewnego dnia Tim Harrison, który walczył w Wietnamie. Zależało mu na wykonaniu badań, które wykluczyłyby u niego zaburzenia psychiczne, ponieważ niejednokrotnie wmawiano mu, ze jest nienormalny.

Lekarz nie znalazł u Harrisona symptomów tego rodzaju zaburzeń, udało mu się natomiast pozyskać zaufanie Tima, który opowiedział mu następujące zdarzenie.

W czasie jednej z potyczek, kiedy przebywał w Wietnamie, został poważnie ranny. Po operacji odprawiono go do USA, lecz w trakcie przelotu nad Pacyfikiem doszło do nieprawdopodobnego wydarzenia. Tim Harrison znikł z samolotu Zamiast 17 rannych samolot dostarczył na miejsce tylko 16 osób!

Personel medyczny skomentował to w ten sposób, ze Harrisona zapewne zapomniano zabrać ze szpitala polowego. Jednak przy załadunku do samolotu każdy ranny został odnotowany w specjalnym dzienniku.

W tej sytuacji zadzwonili do szpitala polowego w Wietnamie, z którego rannego odtransportowano. Okazało się, że tam również go nie ma. Wszczęte przez władze poszukiwania nie dały rezultatu - Harrison przepadł jak kamień w wodę, a po upływie dwóch miesięcy jego sprawę zamknięto, wysyłając rodzinie powiadomienie o zaginięciu żołnierza.

Tymczasem po upływie czterech miesięcy Tim nieoczekiwanie pojawił się . Kiedy minął pierwszy szał radości, rodzina zaczęła wypytywać go, gdzie przez ten czas przebywał i co robił. Tim twierdził, że pamięta, jak go ułożono w samolocie, później natomiast stracił przytomność. Kiedy zaś odzyskał świadomość, zobaczył, że znajduje się w szpitalu wojskowym. Mimo że głowa pękała mu z bólu, zwrócił natychmiast uwagę na dziwne otoczenie. Siostry miłosierdzia były ubrane staromodnie, a pomiędzy nimi snuły się zakonnice.

Wkrótce do Tima podeszła siostra i widząc, że odzyskał przytomność, wezwała lekarza oraz jakiegoś żołnierza. Obaj zaczęli wypytywać, w jakim służył pułku, jaki posiada stopień wojskowy; pytali też o rok urodzenia i inne szczegóły. Gdy zaś Harrison zaczął im opowiadać swą historię, zauważył na ich twarzach zdumienie i zakłopotanie. Nagle też uświadomił sobie, jakie umundurowanie posiada stojący obok żołnierz: był to mundur z czasów pierwszej wojny światowej!

Następnego dnia Tim poprosił siostrę o przyniesienie aktualnej gazety. Okazał się nią The New York Times z 18 kwietnia 1916 roku! Podejrzenie Harrisona potwierdziło się więc: oto w niewiadomy sposób znalazł się w przeszłości i został pacjentem szpitala wojskowego z okresu I wojny światowej .

Mijały dni, zdrowie Tima powoli poprawiało się, a on sam nie wiedział, co ma począć i jak wrócić do domu. Ostatecznie w szpitalu przeleżał dwa miesiące. W końcu został całkowicie wyleczony, ale nie miał gdzie się podziać.

Pewnego razu zmęczony bezczynnością i tęsknotą postanowił pospacerować po mieście. Po wyjściu ze szpitala powoli szedł ulicą, przypatrując się niezwykłemu dla niego życiu. Nagle przed jego oczami wszystko popłynęło i znalazł się w ciemności. Gdy zaś oprzytomniał, odkrył, że stoi na poboczu jakiejś szosy. Obok z rykiem silników przejeżdżały samochody. Idąc wzdłuż drogi ku swemu zdziwieniu zaczął rozpoznawać to miejsce. Było ono położone blisko jego domu. Niestety, po radosnym spotkaniu z rodziną nastąpiło niezbyt radosne powitanie ozdrowieńca w wojskowej komendanturze, a następnie całkiem już nieprzyjemne tete a tete z lekarzami, w wyniku których Harrisona umieszczono wklinice psychiatrycznej.

W ostatnich dwóch opisanych zdarzeniach, jak łatwo zauważyć, doszło do przemieszczenia się nie tylko w czasie, lecz i w przestrzeni, czyli do tzw. Teleportacji. W pierwszym przypadku bohaterowie przenieśli się z USA do Francji XVI wieku, w drugim - z regionu Pacyfiku do USA z roku 1916. Trudno przy tym oprzeć się wrażeniu, że całym tym fenomenem steruje jakaś siła, ponieważ związane z nimi wydarzenia nie występują chaotycznie. Np. ranny z samolotu trafia ostatecznie do szpitala, a nie gdzie indziej. Przypadek z Harrisonem wydaje się szczególnie dziwny, gdyż spośród wszystkich pasażerów samolotu przemieszczenie w czasie objęło tylko jego. A przecież - jeśli samolot przeleciał linię przejścia czasu - przemieścić z czasie powinni się także inni jego pasażerowie oraz załoga. Powrót Tima nastąpił do tej samej epoki i z czasu, z którego wystartował w przeszłość i w miejsce, od którego wszystko się zaczęło. Harrison powrócił do swojego domu. Niestety, w odniesieniu do zjawiska teleportacji ciągle więcej jest pytań niż odpowiedzi.

Przypadek Bernadette Lorel

W roku 1951 młoda Belgijka Bernadette Lorel spędzała urlop w Marsylii. Pewnego dnia poszła na przechadzkę do parku, gdzie, chcąc odpocząć, przysiadła na ławce. Nagle zobaczyła mały kościół, chociaż mogłaby przysiąc, że parę minut wcześniej go tam nie było. Zdziwiona własnym roztargnieniem dziewczyna skierowała się prosto w kierunku świątyni, gdy zaś przecięła aleję, znalazła się na niedużym cmentarzu.

Kontrast był oszałamiający. Chwilę wcześniej widziała tu posypane piaskiem ścieżki parku i podstrzyżone klomby, tymczasem teraz stała pośród pochylonych krzyży oraz zarośli i chwastów.

Kościółek wznosił się pośrodku cmentarza, a jego wnętrza dobiegały słowa modlitw po łacinie. Później wyszła z niego procesja żałobników. Czwórka mężczyzn, ubranych w koszule z grubego płótna i w jakieś workowate spodnie, niosła trumnę, za którą postępowała wraz z kilkoma dziećmi młoda płacząca kobieta. Wszyscy byli ubrani w biedną odzież, której Bernadette nigdzie i nigdy wcześniej nie widziała.

Przerażona udała się w powrotną drogę, a gdy po kilku minutach ochłonęła, obejrzała się za siebie. Przekonała się, że nie widzi już ani kościółka, ani cmentarza.

Następnego dnia poszła do miejskiego archiwum, gdzie ustaliła, że przed Wielką Rewolucją Francuską w miejscu, gdzie obecnie znajdował się założony w końcu XIX wieku park, grzebano biedaków.

Bernadette opowiedziała tę historię dziennikarzom, którzy opisali ją w gazecie. Na publikację zwrócił uwagę profesor Bergie z obserwatorium w Brignon. Zlecił on psychiatrze z katedry neurologii i psychiatrii Uniwersytetu Marsylskiego Paulowi Dechane zbadanie tego wydarzenia. Jednak eksperymenty na miejscu niczego nie wyjaśniły i nie zdołano otworzyć drzwi do XVIII wieku. Udało się to natomiast dwóm studentom z Lyonu, którzy - po przeczytaniu artykułu w prasie - dwa miesiące później przyjechali do Marsylii. Skierowali się do parku, w którym wcześniej odpoczywała Bernadette, a gdy jeden z nich poszedł prosto przed siebie aleją, po wykonaniu kilku kroków zniknął . Drugi rzucił się w ślad za nim, lecz po chwili zastanowienia uznał, że bezpieczniej będzie zatrzymać się. Odczekał do zmroku, po czym zwrócił się o pomoc do policji. Ta jednak nie wiedziała, w jaki sposób interweniować. Śledczy przeanalizowali natomiast policyjne archiwa Marsylii. Okazało się, ze w okolicy parku, w którym przebywała Bernadette, w okresie pięciu lat poprzedzających jej przygodę zginęło bez śladu 28 osób , a później jeszcze troje, łącznie ze wspomnianym studentem. Ustalono też, ze łączna liczba tego rodzaju przypadków była tam trzykrotnie wyższa niż w innych dzielnicach miasta.

Źródło: Nieznany Świat 6/2010
  • 4



#5

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Ponad 3 godziny trwało niezwykłe zjawisko w prowincji Shandong
we wschodnich Chinach na wybrzeżu miasta Penglai.
Na wodzie powstał miraż (fatamorgana) przedstawiający nowoczesne miasto
z widocznymi samochodami i przechodniami.
Zjawisko obserwowało tysiące osób (turyści i lokalni mieszkańcy).


-- W mieście Penglai przez dwa dni intensywnie padało zanim ten rzadki fenomen miał miejsce. Eksperci mówią, że w przeszłości wiele miraży było widywanych w Penglai, które to uczyniły tą miejscowość znaną pod nazwą “Miejsca Bogów”.

-- Wyjaśniono, że miraż jest formowany kiedy powietrze nagrzewa się bardziej niż powierzchnia wody, następuje refrakcja promieni słonecznych i tworzy się odbicie krajobrazu w powietrzu… jak jednak powstało odbicie miasta (zupełnie innego niż Penglai??) tego nie wie nikt.
Powstało wiele teorii na temat tego zjawiska, a jedna z nich zakłada
że jest to tunel czasoprzestrzenny. Według tego założenia w niektórych miejscach na ziemi pojawia się budowla która istnieje fizycznie ale w innych czasach..

-- Możliwość istnienia takiego tunelu dowiódł właśnie rosyjski fizyk Siergiej Krasnikow z Obserwatorium w Petersburgu - pisze dziś tygodnik “New Scientist”.
Już wiele lat temu ze zdziwieniem przekonano się,
że ogólna teoria względności Alberta Einsteina dopuszcza zakrzywienie czasoprzestrzeni i możliwość stworzenia drogi na skróty między miejscami, które chcielibyśmy odwiedzić. Do tej pory jednak wszystkie wymyślane przez fizyków tunele nie nadawały się
do jakiejkolwiek podróży. Nawet mała mysz by się nimi nie prześlizgnęła. Miały mikroskopijne gardziele albo były niestabilne, tzn. najmniejsze zaburzenie - np. obecność astronauty w tunelu - powodowałoby, że tunel zasklepiałby się. Większość ekspertów, w tym np. brytyjski fizyk Stephen Hawking, sądzi, że prawa natury muszą zabraniać ich istnienia. Mogłyby bowiem służyć również do podróży w czasie, a to prowadziłoby do znanych paradoksów (np. podróżnik cofa się do czasów sprzed narodzin i zabija swoich rodziców). Krasnikow znalazł jednak taki model, który może mieć dowolnie dużą gardziel, jest stabilny i nie stoi w sprzeczności ze znanymi prawami fizyki. Jego tunel, tak jak inne, ma wciąż jeden podstawowy feler. Musi być wypełniony egzotyczną materią, której nikt jeszcze nie widział na oczy, choć teoretycznie może istnieć. - Sprawa jest wciąż otwarta. Udowodnienie, że coś jest teoretycznie możliwe, nie dowodzi jeszcze, że to istnieje - mówi Paul Davies z Imperial College w Londynie.

-- Próba skonstruowania tunelu jest na razie poza zasięgiem obecnej technologii, choć Krasnikow wierzy, że takie tunele mogły powstać tuż po Wielkim Wybuchu i pozostać do dziś. - Wystarczy znaleźć jeden z nich, np. pomiędzy Ziemią a gwiazdą Wega, by użyć go jako skrótu.
Dziwnym efektem słynnej teorii Einsteina, choć już zakorzenionym w świadomości fizyków i którego istnienie potwierdzono eksperymentalnie, jest możliwość podróży w przyszłość. W poruszającym pojeździe czas biegnie wolniej. Podróż z prędkością bliską świetlnej do środka naszej galaktyki i z powrotem (choćby po to, by przekonać się, czy faktycznie, jak przypuszczają astronomowie, tkwi tam olbrzymia czarna dziura), trwała by dla załogi tylko kilka lat, ale na Ziemi upłynęło by w tym czasie kilkadziesiąt tysięcy lat.
-- Szybko poruszający się podróżnicy po prostu dokonują skoku w przyszłość. Taki efekt, zwany dylatacją czasu, został potwierdzony tysiące razy w ziemskich laboratoriach. Czas życia np. mionów - cząsteczek elementarnych, które normalnie szybko giną i rozpadają się - bardzo się wydłuża, gdy zostaną rozpędzone do ogromnych prędkości w akceleratorze. Być może w taki sposób przedostają się do naszego rzeczywistego świata wizerunki miast przyszłości tak jak miało to miejsce w Chinach. Jak mawiał prof. Andrzej Szymacha, sceptyków, którzy nie wierzą w dylatację czasu, powinno przekonać to, że w doskonałej zgodności z teorią Einsteina od lat działają akceleratory, na których budowę wydaje się miliardy dolarów…

Niestety ów tekst otrzymałem bez podania do niego źródła.

MUNDUS VULT DECIPI, ERGO DECIPIATUR. POZDRAWIAM ERIK.
  • 4



#6

kpiarz.
  • Postów: 2233
  • Tematów: 388
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku pojawiła się relacja, która bez watpienia zasługuje na miano jednej z
najniezwyklejszych w historii badań zjawiska widma. Rzecz przytrafiła się dwóm małżeństwom z Dover w paździe-
rniku 1979 roku, państwu Geoffowi i Paulinie Simpsonom oraz Leonowi i Cyntii Gisby. Cała czwórka jechała samo-
chodem na wakacje do Hiszpanii. Przejeżdżając przez Francję, późnym wieczorem skręcili z autostrady w okolicach
Montelimar, aby zapytać o wolne pokoje w pobliskim motelu. Nie było, niestety, ani jednego wolnego łóżka. Poin-
formowano ich,że być może znajdą nocleg nieco dalej przy tej samej drodze.

Nie opodal stał długi, jednopietrowy dom z kamienia. Zaparkowali samochód, a Len Gisby wszedł do budynku.
Znalazł się w duzym hallu z barem. Okazało się,że choć Francuz nie mówił po angielsku, a pan Gisby bardzo
słabo po francusku, że mogą przenocować.

Hotel, o ile można było tak nazwać ów budynek, zdumiewał staroswieckim wyglądem i wyposażeniem. Okna sypia-
lni nie były oszklone, ale posiadały podwójne okiennice. Prześcieradła były z grubego perkalu, a role poduszek
spełniały twarde podgłówki, wypełnione prawdopodobnie sianem. W łazience turyści spostrzegli śmieszny widok : mydło nadziane na metalowy pręt. Nie można było jednak narzekać na czystośc i schludność domu. Po późnym obiedzie, zadowoleni, udali się na nocny wypoczynek.

Najbardziej niezwykłe rzeczy miały się wydarzyć nastepnego ranka. Podczas wspólnego śniadania państwa Gisby
i Simpson do hotelu weszły 3 osoby : kobieta z małym pieskiem, a po chwili 2 żandarmów. Cała trójka wygladała
równie staroświecko jak hotel. Kobieta miała na sobie długą suknię i sznurowane trzewiki, żandarmi kamasze,
peleryny i wysokie czapki.

Największym szokiem okazał się wystawiony rachunek. Za obiad, piwo, nocleg, sniadanie dla 4 osób opiewał na
19 franków / cena kilku bagietek /. Pomyłka była wykluczona, gdyż miły gospodarz z uporem powtarzał tą sumę.

Zadowoleni z tak niskiej ceny, postanowili oczywiście zatrzymać się w niecodziennym hoteliku równiez w drodze
powrotnej. Zjechali z autostrady w tym samym miejscu, lecz... po tanim noclegu nie było sladu. Nie było też
miejsca, w którym poprzednio zaparkowali samochód. Kilkakrotnie objechali okolicę, aż w końcu, nie bardzo
wiedząc, co się stało, zaniechali poszukiwań. Musieli zadowolić się hotelem koło Lyonu, gdzie za nocleg zapłacili
247 franków,co na rok 1979 było ceną zupelnie normalną, choć 13-krotnie większą od poprzedniego rachunku.

Nie był to bynajmniej koniec niespodzianek. Po kilku tygodniach młodzi Anglicy odebrali zdjęcia wykonane w
czasie urlopu. Obaj mężowie pamiętali,że tuż przed śniadaniem robili zdjęcia żonom wygladającym z okien
sypialni tajemniczego hotelu. Na obu filmach negatywowych nie było ani jednego śladu zdjęć z owego miejsca.
Numaracja na perforacji filmów była ciągła, a emulsja nie wykazywała wad.

Cyntia Gisby uważa, że przede wszystkim brakujace zdjęcia wskazują na niezwykłość przygody. Wcześniej
słyszała o kilku przypadkach przemieszczenia się ludzi w czasie i choć sama nie jest tego pewna, wiele czynników
wskazuje, że własnie to spotkało obie pary.

Źródło :

Księga tajemnic - Thomas De Jean

Użytkownik kpiarz edytował ten post 11.05.2011 - 07:43

  • 2



#7

Herme5.
  • Postów: 425
  • Tematów: 1
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Mily pan gospodarz nie zauwazyl, ze te franki jakos sie roznia wygladem ? i maja jakies fantastyczne daty ?
  • 0

#8

kpiarz.
  • Postów: 2233
  • Tematów: 388
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Sądzę, że własciciel hotelu był już przyzwyczajony do odwiedzin z przyszłości. Anglicy nic nie pisali, o ewentualnym zdumieniu Francuza na widok samochodu czy też ubiorów końca lat siedemdziesiątych. Widocznie odwiedziny z
przyszłości nie należały już do rzadkości i miły gospodarz traktował je z filozoficznym spokojem.
  • 0



#9

kamilus.
  • Postów: 1231
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Przemieszczenia w czasie

Przemieszczenia w czasie wg. doktora Chempena

Psychiatra Douglas Chempen zainteresował się tajemnicami czasu od kiedy napotkał ludzi, którzy twierdzili, że przemieszczali się w czas przeszły. Jednym z nich był jego nowy sąsiad Peter Bred, uważany za dziwaka. Pewnego razu Chempenowi udało się porozmawiać szczerze z Bredem. W czasie konwersacji lekarz nie dostrzegł u niego objawów odchyleń od normy, jedynie symptomy silnego niepokoju. Oto jego opowieść:

Kilka lat wcześniej Peter i jego żona Elsa wyjechali na weekend, zatrzymując się w malowniczym miejscu nad brzegiem jeziora. Postawili tam namiot, zjedli obiad i udali się na spacer do lasu. Nieoczekiwanie leśny pejzaż rozpłynął się, a oni znaleźli się w mieście na starej ulicy wyłożonej masywnymi otoczakami. Obok nich z łoskotem przemknął powóz, a ludzie przechodzący obok, przyglądali im się ze zdziwieniem. Małżonkowie przeniesieni zostali w średniowieczną scenerię - z chłodnej jesieni w gorące lato. Zszokowani zawrócili i pobiegli tam, skąd przybyli, mając nadzieję, że dziwne miasto zniknie i znów znajdą się w lesie. Ale miasto nie znikało.

Przechodnie zatrzymywali się i wskazywali na nich palcami, krzycząc. Elsa zorientowała się, że mówią po francusku. Podeszła więc do jednej z kobiet, próbując wyjaśnić, gdzie się znajdują. - Jesteśmy cudzoziemcami, pomóżcie nam - poprosiła. Kobieta odpowiedziała od niechcenia, że są na terenie Królestwa Francji, a na tronie zasiada Jego Wysokość Najmiłościwszy Franciszek I - Przecież to XVI wiek! - krzyknęła Elsa. - Teraz wiem, dlaczego z trudnością ich rozumiem. Natomiast Peter nie rozumiał niczego z tego, co się działo. Wydawało mu się, że za chwilę postrada zmysły. Chwycił żonę za rękę i ciągnąc ją do przodu. Zaczęli biec. Po jakimś czasie zmęczeni padli na ziemię. Gdy Peter otworzył oczy, stwierdził, że leży na jesiennych liściach. Podniósł się, obrócił i krzyknął: - Elsa, wróciliśmy. Odpowiedziało mu jedynie echo. Obok nie było nikogo. Jak szalony rzucił się na poszukiwanie żony. Ale bezskutecznie. Nie pamiętał, ile czasu to trwało. Przypomina sobie jedynie, że w końcu przyjechali jacyś ludzie i go stamtąd zabrali.

Opowiadał innym o tym, co zaszło, prosząc o pomoc w znalezieniu żony, lecz wysłano go do szpitala psychiatrycznego. Po wyjściu z niego każdego roku jesienią przyjeżdżał do tego samego lasu, w to samo miejsce i spędzał tam długie godziny, a czasami dni. Oczekiwał na żonę - był pewny, że kiedyś powróci.

Inny przypadek dotyczył Tima Harrisona, który walczył w Wietnamie i został skierowany do kliniki na badania. Doktor nie stwierdził u Harrisona zaburzeń, ale dowiedział się przy okazji o ciekawym zdarzeniu.

W czasie walk w Wietnamie Tim został ranny. Po operacji odprawiono go do USA, lecz w trakcie przelotu nad Pacyfikiem nagle znikł z samolotu. Personel medyczny stwierdził, że Harrisona zapomniano zabrać ze szpitala polowego. Chociaż przy załadunku każdy ranny był odnotowany w specjalnym dzienniku. Harrisona nie było jednak także w szpitalu. Wszczęte przez władze poszukiwania nie dały rezultatu - Harrison przepadł jak kamień w wodę, a po upływie dwóch miesięcy jego sprawę zamknięto, wysyłając rodzinie powiadomienie o zaginięciu. Tymczasem po upływie czterech miesięcy Tim nieoczekiwanie odnalazł się. Kiedy minął pierwszy szał radości, rodzina zaczęła wypytywać go, gdzie przez ten czas przebywał i co robił. Tim twierdził, że pamięta, jak go ułożono w samolocie, później natomiast stracił przytomność.

Kiedy ją odzyskał, zobaczył, że znajduje się w szpitalu. Zaskoczyło go dziwne otoczenie. Siostry były ubrane staromodnie, a pomiędzy nimi snuły się zakonnice. Podeszła do niego pielęgniarka i widząc, że odzyskał przytomność, wezwała lekarza oraz jakiegoś żołnierza. Obaj zaczęli wypytywać, w jakim służył pułku, jaki posiada stopień wojskowy; pytali też o rok urodzenia i inne szczegóły. Gdy zaś Harrison zaczął im opowiadać swą historię, zauważył na ich twarzach zdumienie i zakłopotanie. Nagle też uświadomił sobie, jakie umundurowanie posiada stojący obok żołnierz: był to mundur z czasów pierwszej wojny światowej! Następnego dnia Tim poprosił siostrę o przyniesienie aktualnej gazety. Okazał się nią The New York Times z 18 kwietnia 1916 roku! Podejrzenie Harrisona potwierdziło się, że znalazł się w przeszłości i został pacjentem szpitala wojskowego z okresu I wojny światowej. Jego zdrowie powoli poprawiało się, a on sam nie wiedział, jak wrócić do domu. W szpitalu przeleżał dwa miesiące. W końcu został wyleczony, ale nie miał gdzie się podziać.

Pewnego razu zmęczony bezczynnością i tęsknotą postanowił pospacerować po mieście. Powoli szedł ulicą, przypatrując się niezwykłemu dla niego życiu. Nagle przed jego oczami wszystko popłynęło i znalazł się w ciemności. Gdy oprzytomniał, odkrył, że stoi na poboczu jakiejś szosy. Obok z rykiem silników przejeżdżały samochody. Idąc wzdłuż drogi ku swemu zdziwieniu zaczął rozpoznawać to miejsce. Było ono położone blisko jego domu. Po radosnym spotkaniu z rodziną nastąpiło niezbyt radosne powitanie w wojskowej komendanturze, a następnie całkiem już nieprzyjemne spotkanie z lekarzami, na wniosek których Harrisona umieszczono w klinice psychiatrycznej.

Wrzucony w inny czas

Opowieść nauczycielki matematyki, Taisy Iwanownej N. z Moskwy:

Latem 1980 roku w Moskwie odbywały się Igrzyska Olimpijskie i na półkach radzieckich sklepów pojawiły się zagraniczne towary, m.in. papierosy "Marlboro", "Kent", "Salem" i mentolowe "Newport". Kosztowały rubla i były uważane za bardzo drogie. Pewnego dnia, gdy gotowała w kuchni, ojciec wrócił do domu straszliwie zdenerwowany. Milcząc postawił na stole butelkę wódki i paczkę papierosów "Newport", chociaż nigdy nie palił i nie nadużywał alkoholu. A wtedy nalał do pełna i wypił duszkiem jej zawartość jak wodę. Przeraziła się i zrozumiałam, że coś nim wstrząsnęło. Opowiedział jej wtedy ciekawą historię. Kazał też przysiąc, że nie powie o niej nikomu, dopóki on żyje.

W roku 1946 ojciec - młody i nie żonaty służył w Referacie Spraw Wewnętrznych w mieście Sobinka we Władimirskiej Obłasti. Pewnego razu patrol milicji odstawił na posterunek dziwnie wyglądającego człowieka w porozdzieranej odzieży i z rozbitą głową. Był w szoku, nie mógł mówić i nieprzytomnie rozglądał się dookoła. Wszystko, co miał w kieszeniach, dostało się na biurko ojca, który sporządzał protokół z zatrzymania. Było tam m.in. wieczne pióro zagranicznej produkcji", "zapalniczka w metalowym futerale", "paczka zagranicznych papierosów marki Newport", i to, co najważniejsze: "nie uznawany na terytorium ZSRR dowód tożsamości w językach rosyjskim i angielskim, wydany na nazwisko obywatela Pokrowskiego.

Ojciec wziął do ręki ten dokument "pokryty celuloidem" i przeczytał, co w nim było napisane: "Strefa ścisłej odpowiedzialności dowództwa NATO. Murmańsk, Norweska Strefa Okupacyjna. Dowód tożsamości. POKROWSKIJ. Data urodzenia -1 marca 1972 roku. Miejsce urodzenia - Murmańsk, Rosja. Wydano dnia takiego-to-a-takiego 2008 roku, przez komendanturę miasta Murmańska. Ważne do 2009 roku. Poza tekstem ojca porażała także fotografia figurująca w tym dokumencie. Była barwna! To, że siedział przed nim zagraniczny szpieg, wydawało się poza dyskusją. Ale te daty w dokumencie! Przecież za oknami był rok 1946!

Ojciec zatelefonował do władimirskiego oddziału MGB - Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego i stamtąd natychmiast wysłano "czarną wronę" (żargonowa nazwa samochodu do przewożenia aresztantów lub więźniów) oraz grupę funkcjonariuszy. Nakazano im zawieźć podejrzanego od razu do stolicy, nie zatrzymując się we władimirowskim oddziale MGB. Ojciec nigdy go już nie widział. Po kilku dniach do Sobinki przyjechali ludzie z Łubianki. Przesłuchali ojca i milicjantów, kazali im podpisać papier o zachowaniu wszystkiego w tajemnicy i wrócili do stolicy. Sprawa "norweskiego szpiega" przypomniała się ojcu w 1949 roku, kiedy w radio podano wiadomość o utworzeniu wojskowego paktu NATO. Widział ten skrót na dokumencie odebranym Pokrowskiemu trzy lata wcześniej! Drugim przywołaniem dziwnego wydarzenia było pojawienie się w sklepach w 1980 roku papierosów marki "Newport". Ojciec doskonale zapamiętał ich biało-zielone opakowanie, które leżało przed nim na biurku w 1946 roku.

Źródło
  • 1



#10

zak.
  • Postów: 1198
  • Tematów: 5
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Świetny temat, bardzo mnie ciekawią tego typu historie.. trochę nie mieści mi się to w głowie. Aha i wkurza mnie, że wszystkich od razu do psychiatryka wrzucają. Pamiętajcie : jak lekarze Cię o coś zapytają to mów, że nic nie pamiętasz, bo chyba miałeś amnezję. Unikniesz zostania lekomanem w psychiatryku.
Elo medycyna.
  • 0

#11

Alembik_Vina.
  • Postów: 1030
  • Tematów: 16
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Też uwielbiam czytać o takich historiach. Chcę więcej :D

Jestem zwolennikiem teorii, że są to tak zwane miasta duchów. Chociaż są dziwne dowody na to, że często te miasta duchów oddziałują na ludzi dość fizycznie. Takie przeniesienie w czasie nie może zmienić przyszłości, najwyżej tworzy jej nowy rękaw, który idzie innym biegiem. Ale zazwyczaj prawa fizyki nie pozwalają na tego typu fenomeny dlatego ludzi przenosi do miast duchów. Myślę, że takie przejścia są powiązane z magnetyzmem Ziemi. W pewnym momencie atmosfera jest tak naładowana że ułatwia to spotkanie z duchami zamierzchłych czasów. Kiedyś lubiłem o tym fantastykę czytać i tam niejasno było wyjaśnione. Czy to się zdarzyło naprawdę? Tak. Wszystko co się wydarzy, wydarza się naprawdę. Skoro ludzie uważają, że tylko to co dostrzegają oczami jest prawdą większą od tego co postrzegamy umysłem, to są głupcami. Tak samo prawdziwie dostrzegamy ducha jak i świat, który jest dla nas rozetą kolorów. Kolory to twór umysłu. Kolory zależą od długości fali świetlnej. Kolory to bardzo iluzoryczne pojęcie a jednak ludzie w nie wierzą bo je widzą. Czemu więc nie wierzą w duchy, skoro tak wielu ludzi je widziało i czuło ich obecność :D

kolega wyżej ma rację. unikajcie psychiatrów jak ognia, oni wywołują choroby psychiczne, żeby je później móc leczyć.

Użytkownik Alembik_Vina edytował ten post 11.05.2011 - 12:28

  • 0

#12

Herme5.
  • Postów: 425
  • Tematów: 1
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Jakie miasta duchow ?, a zauwazyles, zeby Murmansk byl aktualnie pod okupacja norweska ?

Wyjasnienia:
Science: czasowe zaburzenia pracy mozgu, halucynacje-zwidy, choroby psychiczne, zarty, chec rozglosu ...
Fiction: oprocz podanych wyzej, alternatywne wymiary, matrix ...

Ogolnie tematyka bardzo ciekawa z zakresu s-f :), a jak jest naprawde: nie wiem :(, ale chcialbym wiedziec.
  • 0

#13

kamilus.
  • Postów: 1231
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Próbowałem zmienić nazwę tematu, by był bardziej ogólny i pasował do tego, co się w nim aktualnie znajduje, lecz niestety nie mogę już edytować pierwszego posta...

----------------------------------------------------------

O tego typu podróżach opowiadają liczne książki i filmy fantastyczno-naukowe. Badacze zjawisk paranormalnych odnotowali jednak sporo przypadków przemieszczenia się ludzi w czasie. Czy niedawne odkrycie w Chinach to namacalna pozostałość po takiej wędrówce?

Pod koniec grudnia zeszłego roku agencje informacyjne doniosły o szokującym odkryciu, którego dokonano podczas prac archeologicznych w regionie Shangsi w Chinach. Tamtejsza ekipa badawcza w trakcie odkopywania grobowca z epoki Ming (od 1368 do 1644 r.), natrafiła na niezwykły artefakt.

- Gdy oczyszczaliśmy z ziemi otoczenie sarkofagu, w grobowcu nagle spadła gruda i rozbiła się o podłoże. Usłyszeliśmy brzęk metalu i ze środka wypadł pierścień. Obok niego leżał przedmiot z ceramiki. Przedmiot ten wyglądał jak zegarek na rękę - oświadczył dr Jiang Yanyu, kustosz muzeum okręgu Guangxi.

Odkrycie to rzeczywiście budzi zaskoczenie, bo zegarki na rękę powstały dopiero w XIX stuleciu, a ich rozkwit i miniaturyzacja przypadły na koniec wieku XX. Skąd więc w grobowcu starszym o pół tysiąclecia znalazł się ceramiczny wyrób, wyglądający jak popularny dziś i masowo produkowany zegarek?

Wskazówki na glinianym cyferblacie wskazują godzinę 10:06. Niestety, nie ma tam datownika, co by mogło wspomóc badaczy w ustalaniu kolejnych szczegółów. Tajemniczy artefakt ma zostać przeanalizowany przez ekspertów z Pekinu. Już teraz jednak zaczęła krążyć hipoteza próbująca wyjaśnić ten szczególny anachronizm. "Ceramiczna replika zegarka to dowód na wędrówki w czasie" - twierdzą niektórzy badacze zjawisk niezwykłych. Przybysz z przyszłości trafił do Chin epoki Ming, a jakiś chiński artysta skopiował to, co zobaczył na przegubie podróżnika w czasie. Z tego też powodu gliniany przedmiot, jako cenny obiekt, znalazł się w wyposażeniu grobowca chińskiego dostojnika.

Przypadek to, czy realny dowód na przeniesienie współczesnego nam człowieka o ponad pół tysiąclecia w przeszłość? Archeologów artefakt z Chin wprawił w osłupienie, jednak badacze zjawisk paranormalnych odnotowali już podobne zajścia. Za przykład może tu służyć incydent sprzed półwiecza, kiedy to pewien Amerykanin został przerzucony w czasie. Mężczyzna ten w nieznany sposób przeniósł się o 80 lat w przyszłość!

Wydarzyło się to na początku lat 50. XX wieku, w Nowym Jorku. Był późny wieczór, kiedy przed jednym z teatrów na Broadwayu pojawił się nagle jakiś mężczyzna. Człowiek ten liczył około trzydziestu lat i ubrany był w strój z czasów wojny secesyjnej. Początkowo sądzono - zważywszy "westernowy" strój i miejsce będące wszak nowojorską dzielnicę teatrów - że to jakiś aktor. Jednak człowiek ten zachowywał się dziwnie. Mówił coś do siebie, nawet krzyczał. Znajdował się w stanie silnego wzburzenia. Wreszcie przedarł się przez otaczający go tłumek gapiów i pobiegł na oślep przed siebie. Prosto na jezdnię zatłoczoną pojazdami! Mężczyzna zginął na miejscu.

Policja zabrała się za rutynowe śledztwo, bo z góry założono, że chodzi tu o jakiegoś szaleńca. Szybko jednak okazało się, że sprawa nie jest taka prosta. I to nie z braku informacji, ale dlatego, że były one niezgodne z porządkiem rzeczy. Po pierwsze, wszystkie przedmioty znalezione przy tragicznie zmarłym - odzież, zegarek, wizytówka, jakieś kwity - powstały ponad 80 lat wcześniej. Jak na amerykańskie realia, były to więc cenne zabytki, niełatwe do skompletowania. Po wtóre: szybko ustalono adres ofiary wypadku, nawet znaleziono liczne jej fotografie. Potem ustalono też adres córki zmarłego - przypomnijmy, że mężczyzna ten liczył około 30 lat. Szkopuł tkwił w tym, że gdy policjanci odwiedzili córkę ofiary, okazało się, że nie jest to dziecko, lecz kobieta w podeszłym wieku.

Córka tego mężczyzny miała zaledwie roczek, kiedy jej ojciec wyszedł z domu i przepadł. Zmarły na jezdni Broadway'u wyglądał tak samo, jak na fotografiach wykonanych krótko przed jego zniknięciem. W jaki sposób stał się wędrowcem w czasie? Tej zagadki dotąd nie rozwikłano.

Źródło

 
Edycja: Kurczak.
Napisz jak ma wyglądać nowa nazwa tematu, to zmienię.



  • 0



#14

kudlaty88.
  • Postów: 195
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Może to nie tyle celowa podróż w czasie co przypadkowe przeniesienie.

Gdzieś czytałem o tym że mogą istnieć naturalne bramy do innych wymiarów/czasów.
Pojawiają się one w różnych miejscach na ułamek sekundy i przenoszą wszystko co znajdzie się w pobliżu.
Jak tylko znajdę artykuł o tym to wkleję na forum.
  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych