Skocz do zawartości


Zdjęcie

Siódme Niebo


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
43 odpowiedzi w tym temacie

#31

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

„Wszystko czym jesteśmy jest rezultatem naszych myśli” Budda 623 rok p.n.e.


Żydzi głoszą, że są „Narodem Wybranym”, nic bardziej mylnego gdyż nawet wierząc w te wszystkie dyrdymały o „bogach” i ich wpływie na ich wyznawców to właśnie żydzi stracili swego zwierzchniego bożka Jahwe kiedy to on odwrócił się od nich w VII wieku p.n.e.
JHWH jest kauzatywną (niedokonaną) formą hebrajskiego czasownika hawah i może być tłumaczone na "on powoduje że się staje" Można więc powiedzieć, iż imię JHWH oznacza [On] jest zawsze lub Istniejący. Nie ma ono formy rzeczownikowej lecz czasownikową, aby nie dać możliwości Izraelitom "oswoić" Boga, umieścić w swoim świecie jako kolejnego elementu. Bóg jako istniejący jest transcendentny wobec świata, czyli nie uczestniczy inaczej postuluje ono obojętność Boga wobec historii człowieka i świata, zamykając Go w Jego pozaświatowej sferze egzystencji

Sens staje się jeszcze bardziej oczywisty, gdy dalej w Księdze Wyjścia czytamy:

Ja objawiłem się Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi jako Bóg Wszechmocny, ale imienia mego, Jahwe, nie objawiłem im. (Wj 6,3 BT).

Patriarchowie poznali Boga jako tego, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, ale nie poznali go jako Boga, który jest zawsze blisko nich, pragnie ich bliskości i wszędzie im towarzyszy. Ten przełom nastąpił z chwilą, gdy Bóg zstąpił do Izraelitów na górze Synaj i od tamtego czasu jego obecność cały czas im towarzyszyła. W ten sposób Izraelici poznali Boga jako Tego, który zawsze jest tutaj a więc następuje pomylenie pojęć
Zawsze jest przy wybranych przez siebie i dlatego w ich mniemaniu jest wieczny.
Powyższą interpretację znaczenia imienia JHWH potwierdza także fragment z Księgi Amosa.( czas jego działalności nie jest znany, choć bez wątpienia przypadała ona na okres panowania Jeroboama II, czyli na lata 782-753 p.n.e.) Prorok zapowiada klęskę, która spadnie na Izrael z powodu jego grzechów i mówi:

I pozostanie tylko krewny, aby wynieść zwłoki z domu. A gdy zapyta kogoś, kto jest w zakątku domu: Czy jest jeszcze kto z tobą? A tamten odpowie: Nie ma! To doda: Cicho! Gdyż nie wolno wspominać imienia Pana. (Am 6,10 BW)

Innymi słowy – Amos, posługując się silną ironią mówi, że Bóg, który zawsze był z Izraelem, opuści go (lud Izraela) z powodu jego grzechów i, chociaż dotychczas jego imię brzmiało [On] JEST, odtąd zamieni się ono na NIE MA [Go].
Lecz rozumując całkiem teoretycznie, jeśli ten „Bóg”, jako nadczłowiek czy jakiegoś rodzaju super człowiek, istniał naprawdę czy odszedł od żydów za ich domniemane grzechy – czy po prostu skończyła się jego kadencja?


Od samego początku Drugiej Księgi Królewskiej, która rozpoczyna się wyrokiem na króla Izraela, Ochozjasza (854-853), który, tak jak i jego poprzednicy, ucieka się po radę do obcych bóstw zamiast do Jahwe, za co umiera na swym łożu i nie zostaje uzdrowiony.
Dopiero Jehu powrócił do wiary praojców. Pozabijał on wszystkich czcicieli Baala. I wielu po nich nastało władców w Izraelu i Judzie, a większość z nich czyniła to, co złe w oczach Pana, czyli grzeszyła bałwochwalstwem. Aż w końcu wypełniły się zapowiedzi Jahwe o nadejściu kary.
Kiedy Izraelem rządził Ozeasz (731-722), król asyryjski najechał Samarię i wziął Izraelitów w niewolę, wysiedlając ich do Asyrii. Stało się to, gdyż jak mówi Pismo, lud wybrany odstąpił od Pana i dlatego Bóg ich odrzucił.
Mimo objawień i znaków dawanych przez Boga poprzez swoich proroków " narodowi wybranemu", ten nie wytrwał w Przymierzu z Panem i prócz kilku władców większość sprzeniewierzyła się Panu i czciła innych bogów.
Lecz czy odejście Jahwe było skutkiem ich grzechu bałwochwalstwa, czy faktycznie szukanie pomocy u innych „Bogów” było aktem desperacji i za razem rozpaczy tych ludzi widzących, czujących lub w jakiś inny sposób zdajających sobie sprawę z nieobecności w ich życiu ich niedawnego jeszcze protektora, który pozwalał im na wszelkiego rodzaju akty gwałtu, kradzieży i mordu tylko, dlatego, że go wyznawali, jako swego „Boga”?
Takie działające do dziś wśród żydów prawo Kalego: Jak Kali ukraść krowę, to dobrze; ale jak Kalemu ukraść krowę, to źle” poprzez fakt skoligacenia ich zaprzeszłego kultu z Chrześcijaństwem i Islamem („Religia Księgi”) od dawna rzutuje na wszystkie aspekty naszego życia.
Ponieważ na wydarzenia opisane w owych tekstach patrzy się za zwyczaj jedynie przez pryzmat religijny, większość rozumuje, iż owo odejście od Boga stało się powodem upadku Jerozolimy i popadnięcia w niewolę przez naród wybrany. I tak jak kończy się Druga Księga Królewska –i zgodnie z proroctwami (zazwyczaj napisanymi po tych zdarzeniach) Księstwa Judy i Izraela zostają oddane w ręce Asyrii i Babilonu.

Z tego też powodu aby ponownie przypochlebić się żydowskiemu bóstwu Jahwe i na powrót powrócić do jego domniemanej łaski i z tym płynącą bezkarnością obecnie żydzi na siłę próbują odbudować związaną z tym "przymierzem" III Świątynie Salomona

Niestety aby poznać prawdę należy zapoznać się z argumentami wszystkich ze stron, gdyż każdy wybielając siebie pokazuje trochę prawdy o swych wrogach.
I tak protestanci i kreacjoniści często traktując Biblie dosłownie w niektórych punktach słusznie dyskredytują założenia katolicyzmyu wytykając jego błędy.
Inni tacy jak na przykład żydzi mimo swego kłamliwego charakteru również wynajdują pewne prawdziwe fakty dyskredytujące Islam i Chrześcijaństwo.
Islamiści w tym wszystkim również nie są nikomu nic winni i podobnie wysuwają swe często słuszne postulaty.

Oczywiście mimo swych błędów również i katolicy oraz instytucja kościoła Katolickiego prawidłowo potrafi odnaleźć błędy innych.

Dalej mamy pragmatyków, relacjonistów i ateistów i wszyscy oni mają swe słuszne argumenty.

Tak więc pytanie jest gdzie jest prawda jeśli wszyscy po części ją mają?

Moim skromnym zdaniem jeśli prawda nie jest po środku jak to często się określa, musi ona być gdzieś całkiem z boku tej całej skłócającej, dezinformującej i zniewalającej ludzi zadymy
Niedawno pewien nieświadomy żyd oznajmił mi, iż został w latach sześćdziesiątych w czasie czystek i przesiedleń żydów za Gomułkowskich rządów bezpardonowo wysiedlony i że obecnie pokochał swą nową „ojczyznę” a nawet zamierza walczyć o jej „suwerenność” przeciwko Palestynie (i nie tylko) „do ostatniej kropli krwi”. Ten obywatel Izraela powszechnie wylewając swój „żal” za tak złe potraktowanie go przez Polskę, nadal pisuje po Polsku na polskich forach, agitując bojących się nie być okrzykniętymi antysemitami a dokładniej antysyjonistami do jego i jemu podobnym prywatnej wojny przeciwko poszkodowanej w tym przypadku Palestynie.
Lecz jeśli nie jest on znów kolejnym trollem próbujących grać na nutach kultu holokaustu czy uwielbianej broni żydów polegającym na sztucznym współczuciu za sobie zadane przez nich wielokrotnie wyolbrzymione zbrodnie, zapewne musi być niezbyt rozgarnięty i nie ma prawdopodobnie pojęcia, że został tam wysłany nie z powodu niechęci Polskich władz do żydostwa, które niemal od zawsze pleniło się i pleni się w Polskich rzeczywistościach ale, że była to odgórnie właśnie przez światowe żydostwo zorganizowana akcja aby zasiedlić Izrael nowym „armatnim mięsem”.

Wielokrotnie zastanawiałem się jak dotrzeć do większości zmanipulowanych i ograniczonych znajomych mi ludzkich indywiduów.
Zamierzałem sklecić jedną w miarę spójną wypowiedź, którą mógłbym odpowiadać na większość debilnych pytań, tematów czy postów ludzi niewidzących swego zaślepienia i niewolnictwa.
Gdzie wszelkiego typu regimentu ortodoksi, wyznawcy swych religii, polityki, patrioci a nawet debilowaci trolle lub wieczni „realiści” pragmatycy, sceptycy, jak również silący się dowcip debilowaci prześmiewcy czy omamieni kultem New Age- owskiej tak zwanej „bezgranicznej miłości” nie wiedzą, że robią dokładnie to czego od nich się oczekuje czyli fabrykowanie fermentu i pozornej obrony tak zwanych cnót poprzez i na zasadzie obrony swej sekty, narodu państwa polityki czy takich treści jak nieistniejące tak naprawdę ideały typu „Bóg, Honor, Ojczyzna”
. Pacyfistyczne ruchy takie jak zamydlający oczy „Greenpeace”, lub powodujące zagłębianie się w ciszę, spokój, bezruch, bezdziałanie, bezczynienie, bezmyślenie, czy bezczucie i towarzysząca tym stanom tak zwana” bezwarunkowa miłość” jako zagwarantowany w taki sposób bierny opór ,lub często brak jakiegokolwiek oporu ,nawet w obliczu agresji. często jedynie posiłkując się słownymi cytatami tak zwanych mistrzów, guru czy mesjaszy (typu Jezus) i ich wątpliwych postaw , słów i związanych z nimi zdarzeń.
Z tego wszystkiego wszech obecni agenci i trolle zapewne traktujący to zajęcie przynajmniej jako swą ”pracę” choć i tak ten jakiś wpojony im proceder i obowiązek ogłupiania, obrażania, straszenia i oczywiście przekonywania do racji propagowanej przez swych pracodawców rzutuje tak samo na nich samych jak na naiwnych lub głupawych użytecznych idiotów którzy nie mając swego zdania często wspierają zdać by się mogło erudytorskie wypowiedzi niekiedy całych trollowych sztabów tak zwanych „specjalistów”

W zamian za moje głosy sprzeciwu wobec głupocie i manipulacji mnie również wielokrotnie chciano przekonać, zmanipulować, otruć, przekupić a nawet na przykład między innymi ekskomunikować są to znane od zarania działania pozbawionych często racji i kontrargumentów agentów stojących za tym wszystkim służb.

Podobnie wszystko, co nie zgadza się na przykład z "nauką" kościoła automatycznie przez jego zwolenników uznaje się za grzech, kuszenie szatana,i tym podobne dyrdymały
Ostatnio słyszy się również nagonkę na wszystko co mogłoby zaszkodzić popularności Chrześcijaństwa.
Ciekaw jestem co powiedzą zwolennicy podobnych doktryn i wywodów na fakt że na przykład Ajurweda jak i pewne dziedziny tak zwanej medycyny niekonwencjonalnej czy takie od zawsze uznawane dziedziny leczenia jak akupunktura czy joga potrafią zdziałać cuda mimo, że instytucja kościoła broniąc się przed nimi jak przed diabłem ( w obawie o swe własne rynki wpływów) przyklaskuje oficjalnej zbrodniczej medycynie)

Te pochodzące z Chin i Indii metody leczenia zaistniały i pochodzą z czasów kiedy nikt jeszcze nie myślał nawet w o Chrześcijaństwie i jego późniejszym zatrzymaniu lub nawet uwstecznieniu wszystkich dziedzin życia szczególnie w okresie europejskiego średniowiecza a wszelkie indywidualne zrywy intelektu były traktowane jako szatańska manipulacja lub atak na kościół broniący się inkwizycją i stosami.
W czasie debaty nad tak zwanym rytualnym (koszernym) ubojem zwierząt dla żydostwa i krajów arabskich jako ideologiczny wegetarianin mogę jedynie powtórzyć za Georgem Bernardem Shaw-em „Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta" gdyż one to wspierają przede wszystkim swoje rasy i stadne rodziny a nie tak jak głupi ludzie jakieś sprytnie narzucone im polityczne czy religijne ideologie gdyż wasze wybory w tej kwestii podobne są argumentów nie do odrzucenia na modłę tych przedstawionych w filmie „Ojciec Chrzestny”( „I'm gonna make him an offer he won't refuje”.)
Bardzo lubię ten film więc może zacytuję z niego jeszcze dwie wypowiedzi , pierwszą jest to, iż : „Polityka i zbrodnia, to jedno i to samo”.
Kolejnym zaś jest jedna z moich ulubionych scen kiedy to : Michael (Al Pacino) rozmawia z Kay Adams(Diane Keaton)
Michael: -Mój ojciec jest taki, jak każdy, kto ma władzę. Jak każdy, kto odpowiada za innych. Jak senator lub prezydent.
Kay Adams: -Jesteś naiwny.
Michael: -Czemu?
Kay Adams: -Oni nikogo nie zabijają.
Michael: -I kto tu jest naiwny, Kay? Kto tu jest naiwny?
Z biegiem czasu i pogrążającej nas dezinformacji w natłoku kłamliwych informacji i w tych narzuconych nam wyborach jesteśmy często mniej świadomi, niż kiedy one były narzucane naszym przodkom.

Kiedy mojej koleżanki syn wolał na kolację zamiast kanapek jeść słodycze ona wpadła na podobny sposób, jakie daje się często nam wybory i teraz zamiast nakazywać jemu, aby zjadł kanapkę daje jemu wybór „czy chcesz zjeść kanapkę z serem czy wędliną” Podobnie my mamy wybory czy głosować na PiS czy Po, czy być katolikiem ateistą czy żydem niemniej jednak, co kol wiek byśmy nie uczynili to i tak napędzamy tę samą machinę zniewolenia i dezinformacji.

Moje niedowierzanie w monoteistycznego abrahamowego boga bierze się z poznania wszelkich dostępnych źródeł o nim mówiących i przez ich analizę dojście do przekonania, że nie był on nigdy Bogiem przez duże „B”.
Idea dobrych i złych bogów istniała od zawsze z czasem jednak władza tych bóstw zaczęła się centralizować i tworzyć głównych bogów i opiekuńczych bogów plemiennych.
Prawdopodobnie najczęściej chodziło o wpływ jakiegoś jednego starszego plemienia czy różnego rodzaju mesjaszy, którzy naprawdę lub w swych urojeniach mieli kontakt z jakąś siłą, boską postacią itp. przejmując te swoje personalne objawienie, nawiedzenie, wizję lub channeling i narzucając je pozostałym członkom swej rodziny, plemienia czy narodu.

Jednymi z pierwszych, którzy miewali takie bliskie spotkania III, IV i V stopnia z „Bogiem” byli ktośie chowający się pod pseudonimem Abraham, Zaratustra, Egipski Faraon Amenchotep IV, który po jednym z takich spotkań przyjął, jako postać swego Boga objawiającego się jemu boga Atona i przerobił swoje imię na Echnaton (tak zresztą jak miał to zrobić np. mitologiczny Abraham lub Paweł) •Następny był bardziej lub mniej fikcyjny Mojżesz, który jako wychowanek córki faraona i kapłan z Heliopolis nie mógł nie znać takich koncepcji jak monoteizm Echnatona Księga Umarłych czy Teksty Piramid późniejsze koncepcje dekalogu czy pomysł na Sąd Ostateczny- Sąd Ozyrysa wklecony do kanonu Chrześcijaństwa za sprawą chęci zaistnienia Szawła – Pawła z Tarsu.

Po znanym z mitologii Biblijnej stopniowym wprowadzeniu monoteizmu przez żydów (Izraelitów) okazało się jednak, że ich plemienne bóstwo Jahwe nie powinien być jednocześnie dobry i zły (zazdrosny) dlatego też coraz bardziej skłaniano się ku wprowadzeniu dualistycznej koncepcji Zaratustry i jego dobrego i złego boga.
Wymyślono więc Szatana wtłaczając wszystkie możliwe opowieści o podobnej postaci z innych wcześniejszych kultur i narodów między innymi Egipski Set, Zaratusztriański Angra Mainju (Zły Duch) , Upadli Aniołowie Sumerów Agigi itp.
Lecz wówczas jeszcze „Zły” żydów był jeszcze jedynie posłańcem i pracownikiem Boga tak jak widać to w Księdze Hioba (mimo wtłoczenia sumeryjskich opowieści o konflikcie Enkiego z Elnilem między innymi w „Edenie „ nieposłuszeństwo Ewy i Adama )

Idea walki Dobra ze złem zaistniała w takiej formie w jakiej ona przetrwała do naszych czasów w apokaliptycznych wizjach żydów, Islamistów i Chrześcijan może dopiero w II wieku pne.
W sekcie Esseńczyków (Zwoje z nad Morza Martwego) Jezus i jego zastępczy alternatywny kandydat na wodza i przyszłego króla Żydów Jan Chrzciciel, jako wychowywany w tej społeczności ( nie z Nazaretu ale Nazarejczyk co znaczyło w jego czasach wyznawca czystego Judaizmu właśnie takiego jaki był kultywowany w anty Rzymskiej sekcie Esseńczyków o czym dodatkowo świadczy sposób ubrania i uczesania Jana Chrzciciela i Jezusa jako sprzeciw kulturze Rzymu ).

Jezus miał być dla żydów wyczekiwanym Mesjaszem (czyli pomazańcem królem, który poprzez rewolucję miał spowodować wyzwolenie Galilei z pod okupacji Rzymu, dlatego w niektórych przypisywanych wypowiedziach mamy takie jak „Nie przyszedłem nieść pokoju ale wojnę” .

Podobnie w grupie bliskich współpracowników (apostołów ) Jezusa mamy kilku rewolucjonistów (Zelotów) i mamy ich agresję Obcięcie ucha strażnikowi świątyni przez Piotra, pytania Jezusa o miecze, lub między innymi wmanipulowane do ewangelii teksty o alternatywnym uwolnieniu Jezusa lub Barnaby gdzie Bar-nebuch oznaczya tyle co syn pocieszenia, syn proroctwa lub syn ojca czyli dotyczy właśnie Jezusa i Jezus był jedynym na tym procesie i jednocześnie był sądzony jako Zelota, rewolucjonista i wróg Rzymu za co w kodeksie Rzymu była tylko jedna kara ukrzyżowanie.
Po śmierci przywódców niedoszłej rebelii jej członkom pozostało jedynie czekać na kolejnego ewentualnego swego Króla przywódcę lub (z jakiegoś powodu) uznać, wymyślić lub uwierzyć w bajkę o zmartwychwstaniu swojego wodza co dawało im szansę na ogłoszenie kolejnego przyjścia Jezusa (jeszcze za swego życia) aby tym razem mógł on rozprawić się z Rzymskim napastnikiem .

Po nieudanej rewolucji z 66 roku (podobno prorokowanej przez Jezusa lecz znanej jedynie z tekstów po rewolucji)
Jan na wygnaniu podobnie jak nasz Słowacki czy Mickiewicz pisze swą Apokalipsę ( nie totalna zagłada lecz objawienie tego co ponoć miało być schowane, zakryte) i wtłacza tam prawdopodobnie futurystyczny tekst ku pokrzepieniu serc o Megido (Armagedon) jako przyszła kolejna rozstrzygająca bitwa między dobrem czyli żydami i złem czyli okupacją Rzymu co ma stać się niebawem.

W kabalistyce liczba 6 jest liczbą świętą i specjalną -6 dni stwarzania świata, 6000 lat od stworzenia świata itp. dlatego rokiem wybuchu powstania Żydów był rok 66 symbolem bestii w Objawieniu Jana jest 666 czyli Rzym lub cesarz Neron (prześladowca Żydów) jest to również liczba ilości „sprawiedliwych” 144 000 które podzielone przez liczbę lat w jednej Erze Zodiakalnej 2160 daje liczbę 66,666666666

Jest to bardzo ciekawa przesłanka mogąca mówić o cyklicznym astronomiczno-astrologicznym systemie gdzie rzeczywiście mamy do czynienia z „dynastiami” dwóch (dualizm) grup, frakcji, rodzin „Boskich” władców Ziemi gdzie ten zły jest zawsze tym który jest zastąpiony tym, który właśnie sprawuje władzę („Zwycięzca ma zawsze rację i to on pisze historię”)
Tym lepszym dla ludzi miałby być ten który stworzył człowieka dbał o jego rozwój wiedzę itp., czyli Enki, Prometeusz vel Thot, Ozyrys, Quetzalcoatl i właśnie Lucyfer (niosący światło - wiedzę ) itp.
Złym zaś ten który zaczął swe panowanie tak jak głosili to Esseńczycy lecz Rzym był tylko obrazem jego działalności na terenie Judei i Galilei w stosunku do żydowskiego pojmowania rzeczywistości .
Czyli w Erze Ryb 72 rok pne.
I był nim sprytnie zastąpiony imieniem Jezusa jako „Boga” w Erze Ryb.
Abraham służył w Nippur w siedzibie Enlila, a Elnil vel Zeus, Set, itp. z kolei, jako jedno z uosobień „Boga” walczącego z Jahwe- Mardukiem –Era Barana – Elnil zaś był „Bóstwem” Ery Byka
Bóstwa męskie
60 - Anu
50 - Enlil
40 - Ea/Enki
30 - Nanna/Sin
20 - Utu/Szamasz
10 - Iszkur/Adad

Bóstwa żeńskie
55 - Antu
45 - Ninlil
35 - Ninki
25 - Ningal
15 - Inanna/Isztar
5 - Ninhursag

To jest wielka dwunastka i tabela kodowania "bóstw"..

Według żydowskich proroctw i kabalistycznych wyliczeń ponowna szansa na przyjście mesjasza ma być znów po odbudowaniu Świątyni Salomona po „Ohydzie Spustoszenia” i po ofiarnej śmierci 6 milionów Żydów w oczyszczających płomieniach (o czym głosi się już od XIX wieku).

Tak więc jeśli cała wiara Judo-chrześcijańska nie dotyczy jedynie żydów i została stworzona i spisana jedynie przez żydów dla żydów i rzeczywiście dane im było jako uprzywilejowanemu narodowi jednego z rządzących tą Planetą frakcji ich 5 minut w czasie Ery Barana kiedy szczycą się jego zwierzchniością to może po okresie Ery Ryb i z początkiem Ery Wodnika (2089 rok) gdzie według Apokalipsy Jana mówi się o uwięzieniu Szatana znów miała by nastać Era ich „Boga” ale w takim razie należało by się spytać kim jest nasz „Bóg” i czy na pewno nim jest czczony przez nas Jezus (lub ktoś kogo on zastępuje)i wiele innych intrygujących pytań.
Istnieje ciekawy tekst pokazujący chronologię kilku władców w okresie Ery Byka i Barana:
„Po tym, jak Marduk stał się Amunem, królestwo w drugim rejonie rozpadło się, zapanował nieporządek i zamęt.
Po tym, jak przestało istnieć Agade, w pierwszym rejonie zapanował nieporządek i zamęt.
W pierwszym rejonie królestwo pogrążało się w chaosie między miastami bogów i ludzi.
Do Unug-ki, Lagasz, Urim, Kiszu, Isin i do dalszych miejsc przenosiło się królestwo.

Potem Enlil, naradziwszy się z Anu, złożył królestwo w ręce Nannara.
Po raz trzeci przyznano królestwo Urim, w którego glebie niebiańsko-jasnyo biekt już był zasadzony.
W Urim Nannar wyznaczył prawego pasterza ludzi jako króla, jego imię brzmiało Ur-Nammu.
Ur-Nammu zaprowadził sprawiedliwość w krajach, położył kres gwałtom i walkom, we wszystkich ziemiach zapanował dobrobyt.

Właśnie w owym czasie Enlil miał w nocy sen-wizję:
Ukazał mu się obraz człowieka, był jasny i świecący jak niebo.
Gdy zbliżył się i stanął przy łożu Enlila, Enlil rozpoznał jasnowłosego Galzu!

Galzu trzymał w lewym ręku tabliczkę z lapis lazuli, narysowane na niej było niebo gwiaździste.

Niebiosa podzielone były znakami na symbole dwunastu gwiazdozbiorów,
Galzu wskazywał je lewą ręką.
Od Byka do Barana przesunął palec, ruch ten powtórzył trzy razy.
Potem w owym śnie-wizji Galzu przemówił i wyrzekł do Enlila te słowa:
— Po sprawiedliwym czasie dobrobytu i pokoju nastąpi czas nieprawości i rozlewu krwi.
W trzech częściach niebios Baran Marduka zastąpi Byka Enlila
Ten, który ogłosił się bogiem najwyższym, zdobędzie na Ziemi najwyższą władzę.
Wydarzy się katastrofa, przez los zrządzona, jakiej nigdy przedtem nie było!”
(Wojna z użyciem Broni masowego rażenia, opisana między innymi w Mahabharacie)
„Tak jak w czasie potopu, trzeba wybrać prawego i dobrego człowieka,
Aby przez niego i jego ród cywilizowana ludzkość przetrwała, zgodnie z wolą Stwórcy Wszechrzeczy!
Tak Galzu, boski wysłannik, powiedział do Enlila we śnie-wizji.
Kiedy Enlil obudził się z nocnego snu-wizji, obok jego łoża nie było tabliczki.
„Czy była to wyrocznia z nieba, czy wszystko to wyobraziłem sobie w duszy?", zastanawiał się Enlil.
O tym śnie-wizji nie powiedział żadnemu ze swych synów ani też Nannarowi, ani żonie Ninlil.
Wśród kapłanów świątyni Nibru-ki wypytywał o znawców nieba,
Arcykapłan wskazał mu Tirhu, kapłana wyroczni.
Był to potomkek Ibru, wnuka Arbakada, należał do szóstego pokolenia kapłanów Nibru-ki”.
Tutaj dochodzimy dopiero do Abrahama syna Tirhu.....i nuklearnej zagłady , w Biblii opisanej zniszczeniem 5 miast w tym Sodomy i Gomory.

Powrócę znów na chwilę do Chrześcijaństwa, ktoś niedawno usiłował pokazać mi, że Frankoni byli potęgą i Pepin nie potrzebował wsparcia papieży, aby stać się silnym władcą.
Tak to prawda, że państwo Franków było silne i mogło konkurować z Cesarstwem Bizantyjskim jednak (tak jak pisałem wcześniej) Początkowo mamy żądnego władzy Pepina, którego wspiera papież Zachariasz (działający na kilka frontów) chciwy, sprytny i zawistny gościu

Zachariasz zaraz po wyborze miał wysłać legatów do młodego cesarza Konstantyna V (Kopronima), czyli w tym przypadku chodziło o ruch szerzący się w VIII-IX wieku na terenach Bizancjum i w państwie Franków czyli kult świętych obrazów co nie podobało się ortodoksyjnie i fanatycznie przestrzegającym w teologicznym rozumowaniu dosłowności Biblii i jej przykazań Rzymowi i pierwszych papieży usiłujących za wszelką cenę zdominować świeckich władców : "Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią.
Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. "

Problem prezentowania sacrum jak to pisano na ścianach był ideologią dominacji (bronią) przeciw wszystkim którzy inaczej niż Rzym to czczą i rozumieją a Zachariasz kontynuował politykę swych papieskich poprzedników.
Opierał się ikonoklastycznym roszczeniom cesarza Konstantyna który z kolei kontynuował tradycyjną politykę Bizantyjską ozdabiania ikonami i świętymi obrami swych kościołów
W Rzymie broniono się również przed ustanowioną przez Konstantyna Wielkiego tradycyjną chęcią wpływania cesarzy Bizancjum na wiarę katolicką czemu papieże się sprzeciwiali z tego powodu później sfałszowano dokument (Donacja Konstantyna) w którym to niby sam Konstantyn miałby oddawać swą władzę (i swych następców) papieżom jako „jedynym przedstawicielom Boga na Ziemi”

Wracając jednak do Zachariasza który zagrożony przez Longobardów starał się nie zrywać więzów z cesarstwem i grać na zwłokę jednak nienawiść obu władców do siebie nawzajem doprowadziła szybko, ze gdy już w 742 roku nowy cesarz ruszył na wyprawę przeciw Arabom i zdradziecko zaatakował go Artabasdes który w pierwszym starciu pokonuje Konstantyna V papież od razu uznaje napastnika za legalnego cesarza.

Lecz ten nie utrzymuje władzy i po kolejnych 16 miesiącach władzę w cesarstwie utrzymuje Konstantyn, który od tej chwili nieprzychylnie patrzy na władze papiestwa.
Zachariasz knuje więc z Pepinem Kródkim i na podstawie treści sfałszowanego dokumentu (Donacja Konstantyna , z łaciny - Constitutum Constantini lub Donatio Constantini), na mocy którego cesarz rzymski Konstantyn Wielki nadaje Kościołowi Rzymskiemu liczne dobra i przywileje.

Dokument ten jest najprawdopodobniej sfabrykowany właśnie na zlecenie Zachariasza i miał posłużyć do odebrania władzy prawowitym władcą Franków Merowingów i wyznaczenie swego marionetkowego władcę w postaci Pepina Krótkiego, który oprócz wsparcia militarnego Rzymu i papiestwa (za jego wsparcie duchowe ) miał we wczesnej Francji zniszczyć rozprzestrzeniający się tam w stylu Bizantyjskim kult obrazów co jak pisałem we wczesnym kościele Rzymskim było uważane za bałwochwalstwo.
Tak więc niby na prośbę Pepina Krótkiego Zachariasz wydał formalne rozporządzenie, aby tytuły królewskie nadawano tym, którzy faktycznie sprawują władzę (Donacja Konstantyna) a w efekcie popierając papieskim „autorytetem „ detronizuje ostatniego króla z dynastii Merowingów, Childeryka III , nie wie jednak że syn Childeryka przeżył w ukryciu tworząc później (jego potomkowie) opozycję dla władzy Rzymskich papieży .

Kiedy w roku 751 Childeryk III został odsunięty od rządów przez swego wcześniejszego poplecznika Pepina Krótkiego podobno nie został zabity, lecz według tego co głosił kler wysłano jego do klasztoru w co jedynie można domniemywać gdyż Papiestwo obawiało się jego uwielbienia wśród ludu

Wcześniej ośmieszono go wygalając jemu głowę tak jak mnichowi (tonsurę) •Wszyscy Merowingowie nosili długie włosy (oznakę rodu), w których według wierzeń frankijskich kryła się magiczna moc; ( podobne do Biblijnego mitu o Samsonie, lub detronizacji Jana Chrzciciela, który de facto wcale nie musiał być ścięty przez ścięcie głowy, ale właśnie może zdyskredytowanie jego władzy i mocy przez ścięcie włosów) ich obcięcie oznaczało utratę władzy i wykluczenie z rodu do czasu aż ponownie odrosły.

Legat papieski niejaki „św. Bonifacy” namaścić Pepina Krótkiego na nowego króla Franków
I teraz znów powtórzę to co pisałem wcześniej Jezus w wydaniu Rzymskiego papiestwa był kimś innym niż wiedzieli o nim kultywujący jego ród Merowingowie gdzie było więcej uzdrawiających mocy, gnozy, okultyzmu, mistyki, astrologii niż w przedstawianym przez papieski katolicyzm kult strachu i cierpienia . Łatwo jest tego dowieść gdyż np. symbolem Jezusa jest ryba i że zaistniał on właśnie w Erze Ryb bynajmniej nie jest oczywiście przypadkiem tak samo zresztą jak przypadkiem nie jest fakt że po części jego kult jest kultem bogini nie tylko w odniesieniu do innych wcześniejszych religii świata (Ozyrys, Horus, Izyda)
Również astrologicznie na horoskopowym i zodiakalnym „Kole Zwierzyńcowym” po drugiej stronie na Kole zwierzyńcowym (w opozycji ) do Ryb znajduje się Panna czyli oficjalnie
Dziewica Maria, jest konstelacją Panny, znaną także jako Dziewica Panna. "Virgo" (Panna)
Reprezentacją Panny jest dziewica trzymająca kłos pszenicy, a najjaśniejsza gwiazda Panny, to Spica.

Podobnie Templariusze i masoni (kamieniarze) budowali gotyckie katedry średniowiecza pod wezwaniem Notre-Dame co tłumaczy się jako Nasza Pani i odnosi się do Matki Boskiej (lub jakiejś innej ważnej kobiety z życia Jezusa zapewne też Marii.)

Jakiś czas temu namalowałem cykl projektów kart z mojego prywatnego Tarota, jedną z nich jest Joanna d’ Arc, jak również Królowa mieczy według Dużych Arkanów w Tarocie.
Obraz na płótnie akrylik 55”x34” ( 140 cm x 87 cm), wymiar odpowiada „Złotym Proporcjom”.
W obrazie tym oprócz symboliczno-znaczeniowych treści Tarota, najważniejszy jest słynny sztandar Joanny, na którym widnieje napis „Jheus Maria” (potoczne powiedzonko zdenerwowanych, rodzaj zaklęcia używanego w Polsce i kilku krajach, częściej używane przez „wtajemniczonych” już od wieków średnich).
W tym przypadku tak napis, jak i zaklęcie dotyczy działalności sekretnych bractw usiłujących przywrócić zdyskredytowaną przez Watykan we wczesnym średniowieczu dynastię Merowingów ( 751 rok spisek Pepina Krótkiego przeciwko Childerykowi III ) i przejęcie władzy przez poddańczych władzom kościelnym rodów Karolingów, Kapetyngów, Walezjuszy i na koniec Burbonów.
Polityka ścierania się, rywalizowania ze sobą tych frakcji doprowadziła między innymi do zaistnienia „Wypraw Krzyżowych” i osadzania na Królów Jerozolimy hrabiów i książąt Lotaryńskich od 1099r ( Gotfrid z Bouillon), aż do przejęcia Lotaryngii przez teścia Ludwika XV (polski król elekcyjny Stanisław Leszczyński) i w konsekwencji do zaistnienia Rewolucji Francuskiej, Amerykańskiej Wojny o Niepodległość, obu wojen światowych, jak i na przykład bolszewickiej rewolucji w Rosji.
Napis na sztandarze Joanny d’ Arc ( Jheus Maria ) nie dotyczy syna i matki, lecz męża i żony i ich „świętego potomstwa”, podobnie jak wszystkie finansowane lub budowane przez Templariuszy i Masonów gotyckie katedry Notre Dame, jak i nazwiska i instytucje noszące tę nazwę dotyczą żony, a nie matki Jezusa (Nostradamus to przeinaczone Michel de Nostredame żydowskiego pochodzenia wizjoner i szpieg tajnych stowarzyszeń wspierających sprawę Merowingów.
Wbrew pozorom sprawa domniemanego potomstwa Jezusa jest tutaj drugoplanowa, a Joanna jest tutaj bezwolną ofiarą wykorzystaną przez frakcje związane z "panowaniem" Jezusa jako Boga i króla Ziemi w Erze Ryb (2160 lat od ok 72r. p.n.e. do 2089 n.e.)
Lecz przejdźmy ponownie do sprawy spisku papieży Rzymu usiłujących przejąć całą możliwą władzę płynącą z wiary w Jezusa , tak więc kolejnym bohaterem tej układanki będzie słaby papież Stefan II, który to nękany przez Longobardów i atakowany przez króla Longobardzkiego, Aistulfa nie mogący liczyć na wsparcie Konstantyna po głupiej polityce swego poprzednika który uznał przeciwnika Konstantyna jako prawowitego cesarza Stefan postanawia przejść Alpy i zwrócił się po pomoc do frankijskiego króla Pepina Małego, który z kolei swą władzę zawdzięczał intrydze i przejęciu władzy ze wsparciem papiestwa Rzymskiego tak więc uczestnicząc w pokutnej procesji Stefan tworzy przedstawienie gdzie niby prosi swego dłużnika o pomoc .
Pepin, pamiętając o długu wdzięczności, i kożyściach płynących z takiego układu sił wysyła do papieża Chrodeganga z Metzu, który wraz ze Stefanem wyrusza do stolicy Królestwa Longobardów .6 stycznia 754 Pepin spotkał się z papieżem, który w pokutnym stroju padł mu do stóp i prosił o ochronę przed Longobardami. w roku 755.
Pepin i jego synowie zobowiązali dbać o bezpieczeństwo Rzymu oraz kilku innych miast i obszarów, jako własności św. Piotra (darowizna Pepina Małego, która dała początek Państwu Kościelnemu – jego pozostałością jest dzisiejszy Watykan)

W rewanżu papież Stefan II namaścił króla i jego rodzinę oraz nadał dziedziczny tytuł „patrycjusza rzymskiego” (patricius romanorum)
Wszystko jest wynikiem jakichś sytuacji, postaw czy osobistych zdarzeń , lecz istnieją siły które za pośrednictwem konspiracji i manipulacji często poprzez religię lub patriotyczne slogany naginają te nasze drobne postawy, zapatrywania czy wierzenia w taki sposób jak jest to dla sił stojących za tą manipulacją korzystne i wygodne.

Na pewno duma patriotyzm czy w jakimś sensie nacjonalistyczny sposób widzenia i gloryfikowania tego co mojsze jako tego co lepsze nie zawsze musi być złe.

Jednak taka postawa często może być czymś w rodzaju samo oszukiwania siebie prowadząc do jakiejś osobistej lub nawet ogólniejszej klęski, choroby, biedy a nawet śmierci , gdy na przykład na wzór naszych heroicznych bohaterów często w przysłowiowy sposób rzucających się na „czołgi z równie „przysłowiowymi cepami” , kiedy ich wodzowie podpisywali haniebne ugody, kapitulacje czy zawieszenia broni, lub uciekali po prostu za granicę.

Wzorem mogą tutaj być takie bardziej lub mniej potwierdzające regułę wątki z historii Polski gdzie w obie strony przeplata się prawie zawsze niepotrzebny heroizm z bardziej lub mniej głupimi czy zdradzieckimi lecz prawie zawsze z perspektywy czasu i wydarzeń niepotrzebnymi czy błędnymi decyzjami .
Trudno oczywiście dziś jest powiedzieć na ile i w jakich aspektach lepsza była obrona Westerplatte gdzie przez tydzień obrony zginęło tylko 15 żołnierzy z ponad 200 np. do wielotysięcznych strat jakie poniosło mało tak naprawdę taktycznie przydatne Powstanie Warszawskie, gdzie oba te zdarzenia były źródłem pokrzepiających serca i zapał polaków do przeciwstawiana się zaborcy i późniejszej np., walce z komunizmem.

Na ile przydatniejsza była np., nieudolność i opieszałość chroniących się za Linią Maginota Francuzów którzy nauczeni już bezsensem ginięcia w okopach I Wojny Światowej woleli praktycznie bez obrony oddać Niemcom swe państwo, lecz w ten sposób również ratując wielu własnych obywateli i przynajmniej w tym etapie wojny nie niszcząc infrastruktury swych miast.

Chodzi mi w tym moim wywodzie o to aby nie dać się zwariować tłumom porywającym na barykady ale samemu wyważyć co jest dobre, rozsądne, sprawiedliwe a nawet w jakimś sensie opłacalne czy stanowiące tak zwane mniejsze zło.

Ja osobiście przeszedłem przez to już dawno temu i mając za wzór właśnie swego ojca żołnierza AK Leopolda Sosnowskiego pseudonim „Kuna” , który swój szlak bojowy przetrwał na Okęciu w Powstaniu Warszawskim, (Warszawski Okręg Armii Krajowej - VIII Samodzielny Rejon Okęcie - 7. pułk piechoty "Garłuch" - III batalion - 4. kompania - pluton 32),który za zabicie 7 Niemców nawet od jakiegoś głupiego klechy nie otrzymał rozgrzeszenia przy spowiedzi z czasem uznałem, że z wielu podobnych względów bezsensowne jest nadstawianie głowy za innych, tym bardziej jeśli oni nawet nie widzą szansy lub potrzeby zadbania samych za siebie.
Ta „mądrość” dotarła do mnie jednak nie od razu gdyż najpierw wraz z grupą osób zamierzaliśmy walczyć z systemem politycznym Polski lat 70 i 80 tych również w zamian nie otrzymując zrozumienia a tym bardziej wsparcia od tych w których imieniu walczyliśmy.

Był to mój osobisty „punkt zwrotny „ kiedy to na moje szczęście w miarę szybko zrozumiałem, że poświęcanie się wyższym celom takim jak naród, ojczyzna, religia itp. wcale nie jest czymś mądrym czy rozsądnym i że nie należy się z tej strony spodziewać za życia odwzajemnienia czy sprawiedliwości, jedynie najwyżej pośmiertny order i patetyczne miano bohatera.

Zrozumiałem, ze w gruncie rzeczy utopią jest jakaś enigmatyczna tak narodowościowa, ekonomiczna czy religijna wspólnota z której to powinniśmy być dumni lub dawać ją sobie za wzór tylko dlatego, że ona istnieje i gdzieś tam w jakimś naszym wyimaginowanym postrzeganiu jej musi być jako coś wobec czego mamy jakieś zobowiązania a co ze swej strony faktycznie nijak lub prawie niczym poza naszymi zniewalającymi nas obowiązkami, dekalogami i paragrafami nie musi i faktycznie nie odwzajemnia nam tego naszego altruistycznego uwielbienia

Utożsamiając podobne postawy do dziecięcej radości z uczestnictwa we wspólnej zabawie z rówieśnikami uważam patriotyzm lub ślepy nacjonalizm i niedojrzałą infantylną radość z przynależności do grona, społeczeństwa, partii czy kościoła za zaślepienie serwowane nam już od urodzenia za pośrednictwem haseł, sloganów, filmów i wszystkich innych manipulacji które to z czasem staje się nałogiem i narkotykiem, który to konsekwentnie serwujemy kolejnym jeszcze nie świadomym generacją naszych potomków.
Na pewno chciało by się żyć w sprawiedliwym, bogatym państwie, wśród mądrych rozsądnie myślących ludzi, ale powinniśmy wiedzieć z historii iż samo już założenie istnienia takiego państwa jest podobną utopią jak tekst opisany w dialogu Platona pod tytułem „Państwo” z 360 roku p.n.e.

Tak więc jeśli od tak dawna nie udało się stworzyć lub odnaleźć podstaw do zaistnienia idealnego państwa czy społeczności czyż nie lepiej jest żyć jako wolny bez partyjny czy bezideowy i bez wyznaniowy człowiek i w miarę potrzeby( choć może to być trudne) dostosowywać lub jeszcze lepiej będąc wolnym odnajdywać najlepsze pod względem bytowania materialności i ideologii miejsca na Świecie gdzie w miarę możliwości nie trzeba było by dokonywać wyborów wbrew sobie i pozwalać wszystkim innym żyć w miarę nie zagrażających, narzucających innym swych potrzeb i ideologii itp.

Pod tym względem Kanada jako państwo wielokulturowe i wolne pod względem narzucania komuś ideologii i jakiejś państwowej religii , jest moim zdaniem jeszcze najbardziej optymalnym miejscem na Ziemi choć i tak już zaczynają pokazywać się jakieś nacjonalistyczne poglądy czy oboszczenia.

Z drugiej jednak strony niby słuszna idea państwa Światowego ( Kontynentalnego) z jego wielokulturowością i jedną (kilkoma) uniwersalnymi religiami coraz bardziej zbliża się do Orwellowskiej idei „1984” i w tym względzie na pewno trudno znaleźć prawidłowe postępowanie a nawet kompromis, pozostając jedynie z nadzieją co niektórych że jeszcze jest czas na te totalitarne plany lub że są to jedynie tak zwane „Teorie Spiskowe”, a jeśli tak to naprawdę nie ma się czym przejmować.
Z tym, że z tego, co zostało mi w jakiś sposób „uświadomione”, wygląda to niestety na realizację zaplanowanych zmian i przemian w przededniu nadchodzącej nowej Ery Wodnika (2089 rok)
Niedola wojna czy klęska (rzadziej dobrobyt) na pewno w jakimś sensie mogą łączyć ludzi ze sobą i nawet czasem mogą urosnąć do siły przezwyciężającej takie agresje, klęski czy trudności.

W takim kontekście narodowościowy patriotyzm lub religia, jako braterstwo a niekiedy mniejsze lub konieczne zło nie raz spełniło swe zadanie szczególnie włośnie w dobie obrony narodu, wojen czy klęsk żywiołowych.
Jednak w czasie względnego spokoju mało, kto wydaje się być na tyle światłym czy zapobiegliwym, aby potrafił przeciwstawiać się temu jeszcze niedokonanemu złu lub zabezpieczać się prewencyjnie przed kataklizmami typu powodzie a nawet poprzez rozsądne budownictwo również i przed innymi klęskami żywiołowymi w myśl zasady „Polak mądry po szkodzie”.

Wychodząc z tego założenia na pewno ważniejsza jest rozsądna prawidłowa ocena sytuacji ponad czczym gloryfikowaniem religijnego czy narodowościowo nacjonalistycznego i plasowania się czy w tych kryteriach przynależności pojmowania swego miejsca na Świecie, co też jest ważne, ale nie zawsze i wszędzie najważniejsze, aby w najlepszym przypadku nie stać się marionetką w rękach tych, którzy jedynie dbają o własne korzyści.

Standardowy przeciętny współczesny człowiek nie próbuje nawet przed sobą samym udowadniać swego „człowieczeństwa” gdyż jego ontologiczny statut ( człowieczeństwo) określa jego wyznanie religijne lub właśnie przynależność do jakiejś partii, państwa lub narodu a nawet stanowisko czy stan konta.
Taka postawa jest bojaźnią, niepewnością lub nawet ideologicznym lenistwem zbiorowego a nie personalnego pojmowania Świata poprzez wieczne konfrontowanie siebie z społecznymi lub religijno- ideowymi większościami jak i kształtowanie i realizacja siebie zgodnie z ich zasadami, paragrafami lub przykazaniami stając się z czasem bezwolnym trybikiem w machinie Światowej manipulacji wszystkimi naiwnymi, zbyt ufnymi, lub pokornymi czy głupimi.

Obecnie już po prastarym i wszechobecnym manipulatorstwie trudno jest podjąć kierunek życiowej drogi już nawet nie wolny od spisku i manipulacji, ale w jakiś sposób z ograniczonymi efektami udziału tych totalitarnych działań , ale na pewno zawsze możemy bardziej zaufać sobie samym i naszej podświadomości niż jakimś instytucjom, rządom , lub kościołom czy kryjącym się za ich murami religiom .
Popularny slogan ”Bóg, Honor, Ojczyzna” jest nawet ideowo wzniosłym I pięknym utopijnym hasłem , ale jest on jednocześnie naiwny i infantylny, a nawet może stać się niebezpiecznym szczególnie jeśli ktoś popadając w taką nacjonalistyczną skrajność przynależności do swej religii lub ojczyzny zatraci zdrowy rozsądek.

Ta moim zdaniem skrajna forma patriotyzmu nie znająca pośredniej racjonalniejszej swej wersji bycia bardziej człowiekiem niż Polakiem, Rosjaninem, Chińczykiem czy powiedzmy Żydem gdy nawet jeśli tak się złożyło że żyje się gdzieś na terenach obecnie nazwanych Polską, Republiką Rosyjską, Ludowymi Chinami czy Izraelem i chce kultywować swą przejętą po tradycji ojców wiarę jest prędzej czy później zdana na zagładę, zatracenie lub nie zawsze potrzebną walkę o te zdać by się mogło szczytne ideały.

Moim zdaniem wyznanie czy lokalny patriotyzm należy odczuwać bardziej osobowo czy personalnie aby nie pozwolić aby te cechy naszego pojmowania Świata czy religii nie stały się narzędziem poprzez które ktoś mógłby nami manipulować ale jedynie siłą potrzebną aby móc i umieć jeśli zajdzie taka potrzeba przeciwstawić się zaborczym siłom.
Ostatnio bojkotowana i zwalczana polskość i narodowościowość ma za zadanie poprzez zakaz pewnych twórczości artystyczno literackiej, a z drugiej strony kolportowanie dyskredytujących tę narodowościowość produktów propagandowych wielu dziedzin od literatury do kinematografii i filmów typu „Pokłosie” czy „Tajemnica Westerplatte” w nowy sposób zwalczać patriotyzm, który jako duma narodowościowa jest jak najbardziej czymś pozytywnym.

Lecz jak to się mówi kij ma dwa końce i w tym paradoksalnym patriotycznym klimacie można również w drugą stronę spowodować że całkowicie zatracimy realia pojmowania świata i zdrowy rozsądek tworząc z dumy narodowościowej niepotrzebny kult , który tak jak większość kultów czy religii prowadzi z reguły na manowce zdrowego rozsądku i historycznego racjonalizmu a dalej prowadząc do zaślepienia , fanatyzmu kieruje nas do klęski.

To również są podstępne działania i w rezultacie szanse na kolejne wmanipulowanie się poprzez niezdrowe sentymenty w głupie lub haniebne pakty militarno- polityczne , czy posunięcia o charakterze religijno-narodowościowym, które z pozornej siły tak zjednoczonego w jakiejś ideologii narodu łatwo wykorzystać (tak jak bywało to czasem w przeszłości) przeciwko niemu.
Moim zdaniem wszystko wymaga równowagi, rozsądku i racjonalnego umiaru i choć może nie jest to zbyt wzniosłe ale też w konsekwencji (z reguły) nie koniecznie bywa ekstremalne, a co za tym idzie jest bezpieczniejsze i może dawać szansę plasowania lepszych pozycji nawet w jakichś ekstremalnych sytuacjach dziejowych .

Gdyż moim zdaniem lepiej w taki rozsądny sposób niweczyć jakieś imperialistyczno-spiskowe zakusy naszych przeciwników niż jedynie poddawać się ślepym modlitwom czy prowadzeniem patriotycznych wzniosłych przysłowiowych już szarż na czołgi z szablami czy religijne (często zaaranżowane przez naszych wrogów) protesty i pikiety ,kiedy angażującym się w nie idealistom w tym samym czasie ustanawia się haniebne, zniewalające lub nawet trujące realia życia i okradające ich ustawy rządowe.

Dlatego skrajności i zdać by się mogło istniejące opozycje kiedy myśląc o „wolnym wyborze” i siłach gdy zwalcza się jedna pozycję czy ruch polityczno-religijny drugą jego stroną ideologicznej biegunowości , dualizmu kiedy często ta opozycja jest nie tylko lustrzanym odbiciem jakichś tez, ideałów czy religii, ale jest de facto składowymi tego samego planu, gdyż nie widząc właściwego, i prawdziwszego z naszymi zamysłami stanu pośredniego walczymy i przeciwstawiamy się tak naprawdę jednej z opcji tej samej zniewalającej nas idei.

Tak jak ta moja znajoma, mimo, że specjalnie nie wzorowała się na systemach, którymi jesteśmy poddawani, również zaoferowała swemu synowi wybór nie pozostawiając jemu jednocześnie żadnego wyboru i kiedy jej małoletni syn nie chciał nic jeść oprócz słodyczy dała jemu podobny wybór, jakie mają między innymi nasi rodacy i w jej przypadku zamiast na pozór odmiennych partii politycznych dała synowi podobny, choć żywnościowy wybór a mianowicie czy chce on zjeść kanapkę z szynką czy z serem, wcale nie dając milszej i bliższej (nie mówię zdrowszej) dla chłopca pośredniej opcji słodyczy zamiast chleba.

Podobnie my w naszych wyborach mamy jedynie takie jakie uważają dla nas za dobre ci co za nas myślą dając nam szansę (nie zawsze) na pracę i możliwość zarabiania na chleb, samemu zaś zostawiając sobie ciastka gdyż tak jak mylnie przypisuje się Marii Antoninie że kiedy usłyszała, że lud nie ma chleba, odpowiedziała: "Niech jedzą ciastka!"

Naprawdę jednak też i ją chciano poświęcić dla „dobra” swych rewolucji do których doprowadzali ci sami którzy najpierw wynieśli ją do rangi królowej, a przypisywana jej naiwność polityczna była częścią ich planu (eksperymentu rewolucyjnego) gdyż Maria powiedziała również „Francji bardziej potrzebne są okręty niż brylanty” gdyż tak naprawdę nie chciała kupować wielu klejnotów co świadczy, że nie była tak próżna jak ją oczerniano.
Całe dzieje człowieka związanego od początku z "duchową wiarą ze swoim Stwórcą" to jedynie monoteizm czyli zaratusztrianizm wiara w Ahuro Mazdę, nieco Hinduizm gdzie już mamy aspekt "Absolutu" jako stwórczą ideę objawiającą się najczęściej w trzy osobowych Bóstwach -Wisznu,Brahma i Śiwa (Inaczej trójistność w jedności i jedność w trójcy czyli tak zwana "trójca hinduistyczna" inaczej Trimurti ).
W Egipcie mamy Ptaha- boga stwórcę zastąpionego Przez Amenhotepa IV (Echnatona) na jedne bóstwo o nazwie Aton - (jedna z wersji boga Amona, Amena, Re, Ra), a później to już żydzi (Wyznawcy religii Mojżeszowych)i ich "Jestem kim jestem" pod tytułem Jahwe, Elohim itp z tej koncepcji powstaje w I wieku Jezus (król żydów, rewolucjonista, zelota, eseńczyk inaczej "Nazarejczyk").
Do naszych czasów było wiele "rewolucji" tych które zmieniały dotychczasowe oblicze Jezusa i religii gdzie należy wspomnieć o Albigensach , Katarach, Bogómiłach, reformy Luterańskie, Kalwińskie, odmienności kościoła Ebonitów z kościoła Jerozolimskiego, Koptów, kościół Etiopski, Bizantyjski, a dopiero później rewolucje Francuską, Wojnę o niepodległość w Ameryce, rewolucje bolszewicką w Rosji i Hiszpańską, gdzie wszystkie te koncepcje były odmiennym spojrzeniem na oszukańczą "religie Pawłową" czyli tak zwany "Rzymski kościół katolicki".

Tak jak wspominałem wcześniej jestem deistą, tak więc wierzę w tego prastwórcę czymkolwiek to lub kto by to nie był, dlatego właśnie poszukując go przez wiele lat zahaczyłem prawdopodobnie o wszelkie możliwe i odnalezione przeze mnie koncepcje religijno-filozoficzne.
Dzięki tym poszukiwaniom i zdobytej wiedzy dawno temu odrzuciłem koncepcje Boga (bogów) Biblijnych (hebrajskich) jako jedynie mgliste echa wielu innych wcześniejszych manifestacji tej istoty, wtłoczone właśnie nie jako "do jednego worka" przez w zasadzie pozbawionych własnej kultury i religii prażydów, którzy jeszcze jako wędrowni pasterze opowiadali sobie przy ogniskach zasłyszane przez siebie mity i legendy ludów i kultur gdzie przyszło im bywać.
Następnie przez wmieszanie się do przemieszczających się hord Hurycko-hetyckich dotarli oni do Egiptu (niechlubne lata Hetyckich rządów w Egipcie "Nowe Państwo" XVIII i XIX dynastia władców Egiptu) a dalej to już żydowska Tora (pięcioksiąg) itp.

Na pewno ludy tak zwane „prymitywne" i wczesny człowiek wyznawali i wyznają koncepcję stwórcy o wiele prawidłowiej niż odbywa się to w wierze wielkich religii Judaizm, Chrześcijaństwo, Islam gdzie uczłowieczono Boga i jego pomocników, jest to wynikiem z jednej strony zatracania związku z naturą jak i wmieszaniu się w religię pewnych frakcji i ich polityki służącej zdominowaniu szeregowego człowieka.

Historia Biblii i religii jako takiej jasno pokazuje gdzie jak i dlaczego to wszystko się zaczęło i z tego względu nie powinno się tego nie uwzględniać nawet jeśli ktoś miałby bezpośrednie "kontakty" z Bogiem- bogami za sprawą odmiennych stanów świadomości, intuicji, hipnozy, narkotyków i psychodelików takich jak Ayahuasca czy Marihuana

Jednak jeśli mamy do czynienia z jakimś "Bóstwem" ale bezspornie to "bóstwo" nie jest w niczym podobne z jego Chrześcijańskim pojmowaniem jako dobrego, sprawiedliwego i miłującego ludzi Boga !!!
  • 2



#32

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Jak żyć dobrze, zdrowo i w zgodzie z samym sobą?
Wynikający z pojęć rzeczywistości czy racjonalizmu, czyli na pozór właśnie racjonalność, normalność i rozsądek, tak w pojmowaniu jak i w widzeniu otaczającego nas Świata wydaje się być czymś słusznym i właśnie racjonalnym.
Lecz kiedy z naszymi pytaniami dotyczącymi postrzegania Świata wyjdziemy z i z poza zwykłych (pospolitych) pytań jak i od tego, co codziennie i nieustannie postrzegamy, jako właśnie taką codziennie otaczającą nas rzeczywistość okazać się może, iż nasz Świat nie jest wcale taki racjonalny i rzeczywisty jak wielu „zaślepionym” racjonalistom i pragmatykom mogłoby się to wydawać.
Wierzę a może nawet powinienem powiedzieć: wiem, znam i doświadczyłem czegoś odrębnego, choć na pozór czegoś ulotnego i należącego do innego Świata, ale tym samym również rzeczywistego. Nie piszę tutaj o infantylnej w mym przekonaniu wierze chrześcijan, która w najlepszym przypadku jest spekulacją i manipulacją masami przez tych, którzy te bajki „sprzedali” pospolitemu Światu w czasach ciemnoty i zabobonu, lecz o funkcjonowaniu dookoła nas wielu alternatywnych i równoległych Światów z wielością różnorodnych bytów (nawet tożsamych z nami samymi). I tak jak dziecko, które wierzy w świętego Mikołaja, albo krasnoludki, które to te opowieści w wieku kilku latka mogą być nawet właściwą (bajkową) formą jego rozumowania Świata jak i delikatniej przekazaną skarbnicą jakiejś podstawowej wiedzy czy zasobem podstawowych łatwiej przyswajalnych norm moralnych, jednak również te pozorne bajki są również echami jeszcze w miarę świeżej (po inkarnacyjnej) wiedzy o innych, odmiennych miejscach (Światach), w, których jeszcze nie tak dawno temu dzieci te przebywały.

Tak, więc należy usprawiedliwić kilkulatków lgnących do iluzorycznych bajkowych Światów i egzystencji w nich, lecz jednak, kiedy podobne bajki (o dobrej bozi) nadal są powtarzane przez dorosłych świadczyć to może o ich głupocie, naiwności lub jakiejś patologii, często implikując (insynuując) i wzmacniając w takich osobnikach ich wrodzony masochizm lub brak własnego zdania gdzie lepiej im i wygodniej jest dla nich funkcjonowanie w stadzie podobnych im owiec i baranów.


Jakkolwiek dla większości postrzegających „Świat” istot jawi się, jako niezależna od ich mentalnego wpływu struktura (plan), który można jedynie kształtować w fizyczny sposób i z uwzględnieniem fizycznych czynników takich jak praca (ingerencja w tę rzeczywistość) z uwzględnieniem narzędzi itp.
Jednak zaznajamiając się z wieloma „przypadkami” (zdarzeniami) świadczącymi z jednej strony o bardziej duchowej (nie do końca materialnej strukturze lub duchowości przejawiającej się w tej materii) budulca, z którego może być stworzony nasz „Świat” może świadczyć o tym, że nie tylko jest to nie do końca materialny a bardziej nie, jako holograficzny „subatomowy” twór („Boska cząstka”), siłą rzeczy mogący być prawdopodobnie bardziej kształtowany np. myślą lub intencją niż paradoksalnie iluzorycznymi narzędziami materialnymi, które same w sobie są również rodzajem iluzji.

Piszę atomowy gdyż właśnie atomy, jako podstawowy budulec „Świata”, z których to cegiełek (często pozostałości po wybuchach „Super Nowych”) zbudowana jest cała tak ożywiona jak i nieożywiona materia.

Można by tutaj domniemać się, ze tak jak np. dla obrazu (jego nośnikiem) może być np. światło i cień, emulsja fotograficzna, lub np. farba za pośrednictwem, której można w zasadzie przedstawić dowolnie wszystko, co tylko się zapragnie, tak samo możliwość stwarzania i przekształcania tak zwanej „rzeczywistości” za pomocą „malowania myślą” ( wyobraźnia i kreacja poprzez nią, która nie, jako przenikając do „świata materialnego” ma moc jego zaginania lub przekształcania.

Fizycy, szczególnie fizycy zajmujący się „Fizyką kwantów” od lat głowią się nad opracowaniem (Grand unification theory), czyli „Teorii wielkiej unifikacji” łączącej fundamentalne prawidła, zależności jak i siły oddziaływania w jedną spójną teorię, która w wielu swych aspektach jest podobna lub nawet tożsama z czymś na kształt religii Jakiś czas temu miałem okazję zapoznać się z ideą Petera Plichty w jego książce: „Tajemnicza formuła boga” gdzie udowadnia on np., że liczby nie mają charakteru przypadkowego, że nie są abstrakcyjnym wymysłem, lecz są można powiedzieć „Boskim” wyznacznikiem podstaw budowy materii i nie przez przypadek w tytule jego pracy znajduje się wspomniany Bóg.
Lecz ten „Bóg” znów w niczym nie przypomina żadnego z osobowych bóstw wielu kultur i religii, ten „Bóg” jest, bowiem przede wszystkim „budowniczym” jakiegoś fraktalno-geometryczno- atomowego wzorca podstawowego istnienia strukturalnej inteligentnej materii.

Może ujmę to w taki sposób, a mianowicie o Światach równoległych, alternatywnych itp. głoszą nie tylko „nowe” koncepcje fizyki Kwantów takie jak np. Teoria Strun i Super Strun, ale echa tych Światów można znaleźć w koncepcyjnych religiach takich np. jak Hinduizm

Ktoś powiedział kiedyś, iż fizyka kwantów jest czymś podobnym do jakiejś nowej religii, i może w tym stwierdzeniu jest jakieś ziarno prawdy, lecz idee zawarte w tych koncepcjach nie są aż takie nowe.
Wiadomo, bowiem, iż pewne grupy filozoficzne takie jak np. pitagorejczycy, lub wyznawcy platonizmu a nawet wczesne sekty chrześcijańskie (gnostyczne) takie jak te związane z grecko-egipskim hermetyzmem są bardzo do siebie podobne w przekazywanych treściach.
Te koncepcje tak filozoficzne jak i religijno-filozoficzne wychodziły z założenia, iż postrzegany przez nas świat dzieli się, co najmniej na, dwa jeśli nie kilka (wiele światów) współzależnych z sobą lub wynikających z siebie (rozdzielonych z siebie), choć tylko ten jeden (znany nam, ten, w którym istniejemy i funkcjonujemy) obecnie Ziemski świat jesteśmy w stanie w pełni doświadczać i zauważać.
Często te bliższe naszej kulturze przesłanki tych wierzeń wynikającej z Judo-chrześcijaństwa lub nawet odłamów Islamu opierając się na dualizmie (piekło-niebo) również w pewnym ukrytym sensie niosą w sobie idee światów równoległych czy alternatywnych, gdzie istnieje nie tylko możliwość doświadczania poprzez doznania duchowe (koncepcje i dogmaty wiary), ale nawet, (jeśli ktoś się tylko odważy) istnieje możliwość kreowania tych światów (najczęściej w mniejszym stopniu tego, w którym się znajdujemy lub tworzenie w nim zmian).
Tworzenie nowych światów w momencie odejścia od tradycji, (ingerencja w ten świat) i wprowadzaniu zmian w swoim życiu {istnieniu} jak i pojmowaniu istoty Świata i związanych z nim rzeczy), jest jednak o tyle trudne na fizycznej, materialnej i dualistycznie uzależnionej Ziemi, na ile wynika to z zapalczywości charyzmy, i uplasowaniu nas w planie istnienia i zmian na Ziemi, choć nie ma w zasadzie takich ograniczeń po życiu Ziemskim w innych (często naszych własnych światach alternatywnych czy równoległych).

Świat, który znamy zaistniał kiedyś, jako bardzo prosty (w jakimś sensie podstawowy, prymitywny) twór, i wcale nie koniecznie (tak jak np. głoszą to pewne sekty i religie {w oparciu między innymi na Biblii}) został on stworzony (zaistniał, jako świat ludzi- stworzony dla ludzi, gdzie człowiek miałby być tak zwaną „koroną stworzenia”).
Pierwotnie (podstawowo) był to świat minerałów i struktur, który z biegiem czasu i poprzez inspirację siebie (przeistaczania się w coraz to bardziej złożone formy egzystencji) dotarł do zdominowanego (przynajmniej ten znany nam Świat) przez ludzi, jako dotychczas najbardziej znaną i dominującą ten Świat formę egzystencji.
Lecz doszło do tego dzięki pewnemu przypadkowi i prawidłowej obserwacji otaczającego świata przez całkiem prymitywnego osobnika (mało współistotnego z człowiekiem), który to zaobserwował lub odczuł, iż to, przed jakimi staje wyborami było już kiedyś, i poddając się intuicji najpierw indywidualnie a następnie w grupie (stadzie) zaczął bazując na odczuciu i intuicji powielać pomyślne lub przeciwdziałać złym decyzją.
Ta jeszcze wolna od wpływów innych istot, grup i instytucji prekognicja pozwoliła tym kilu jednostką prawidłowo potrafiącym wybierać słuszniejsze życiowe decyzje, zdominować inne stada i grupy jeszcze niepotrafiących (niezauważających takiej możliwości istot).
To zdarzenie właśnie było zaistnieniem istot rozumnych i z czasem wyodrębnieniem człowieka, jako obecnego „Króla Ziemi”, który szybciej jak inne istoty nauczył się kontrolować nie tylko swe przyszłe zdarzenia, ale również z czasem nauczył się dominować i kontrolować inne istoty w tym pewne przyszłe grupy generacji ludzi stając się dla nich „Mistrzami”, „Bogami”, „Aniołami”, „Opiekunami”, „Obserwatorami” itp. Itd.
Możliwość takiej zależności czy czasem symbiozy wynika z charakteru i struktury koegzystencji i istnienia na planecie Ziemia, jako na gigantycznej „Pętli Czasoprzestrzennej” gdzie istoty z poprzedniego cyklu przez wiele takich powtarzających się cykli nauczyły się, jako „bogowie” ingerować w naszą rzeczywistość zmieniając jeszcze nie zaistniałą przyszłość.
Kiedyś ktoś mi zarzucił, że zaczynając mówić o Niebie kończę rozmowę na przysłowiowym chlebie, jednak zazwyczaj tak ten ktoś jak i zasadnicza większość ktosiów nie zdaje sobie sprawy z tego, iż wszystko w tym świecie współzależy ze sobą i jest związane ze wszystkim innym.
W naszym tak zwanym „pojmowaniu świata” wielu ludzi również szuka jakiejś enigmatycznej prawdy, lub narzuca innym to, co uznaje za prawdę.
Jednak w moim przypadku i w przypadku tego, co ja przyjmuję za prawdę w „Prawdzie” nie ma tu w zasadzie miejsca dla jakiegoś jednomyślnie przekazującego swe tezy guru, gdyż w myśl zasady, którą uważam za jedną z fundamentalnych zasad funkcjonującego w świecie (wszechświecie) prawidła to jest zasada, że wszystko w Świecie jest możliwe jedynie może być nieskończenie mało prawdopodobne.
Tak, więc każda nawet najgłupsza idea ma prawo tutaj lub gdzieś zaistnieć jest tylko kwestią tego na ile jest ona wydumana, zmanipulowana lub zniewalająca innych zbyt głupich, ufnych czy uzależnionych od otaczających ich prawnych, „naukowych” lub religijnych dogmatów.
Dając każdemu prawo do posiadania swej indywidualnej „prawdy” jednocześnie w Ziemskim materialnym świecie nie można im wszystkim pozwolić na ich realizację gdyż spowodowałoby to nieokreślone w swych skutkach kompromisy ścierania się skrajnych, przeciwstawnych tez i dążeń a w konsekwencji konflikty prowadzące nawet do zniszczenia życia na Ziemi lub nawet samej Ziemi, jako Planety.
Człowiek, jako złożony wielo-istnieniowy organizm przeżywa na planecie Ziemia swe 5 minut z czasu innych istot znanego nam Świata, które uzyskał za pośrednictwem ingerencji w istniejące humanoidy (australopitek, neardentalczyk itd.) przez ingerencje w nie innej ludzko podobnej formy (prawdopodobnie w jakimś sensie spokrewnionej ze współczesnym jak i archaicznym człowiekiem).
Ta (te) istoty w pewnych kulturach i koncepcjach filozoficzno-religijnych pozostają tożsame lub są utożsamiane z „Bogiem” jedynie w jakiejś szczątkowej (częściowej) formie posiadając (posiada) typowo ludzkie atrybuty. Utożsamianie tego „pra-stwórcy” z człekokształtnymi tworami jest jedynie echem tych w miarę niedawnych ingerencji w świat zwierząt na Ziemi (w skali czasu istnienia kosmosu) przez obce w jakiś sposób też spokrewnione z wcześniejszym życiem na Ziemi istot (ok. 500 000 lat temu).
Choć jako deista mogę pośrednio również odnajdywać istnienie człowieka, w jakich splotach kosmicznych tym razem zdarzeń i choć jego zaistnienie ma jedynie pośrednie znaczenie z zaistnieniem czegokolwiek w tym życia na planecie Ziemia (i może więcej w kosmosie) to odpowiedzialny za to może być nie „Bóg” w pojmowaniu większości religii, ale raczej jakaś nie koniecznie materialna forma inteligentnego istnienia, która swą chęcią, pragnieniem lub jakimś odczuciem zapoczątkowała cykl, myśleniowy, którego konsekwencją jest wszystko, co istnieje, (co się stwarza) od struktur atomowych i minerałów aż do złożonych organizmów tak fizycznych jak i fizyczno duchowych, gdzie duchowość jest również formą istnienia jedynie tylko opartej na innej odmiennej strukturze fizyczno biologicznej niż np. my.
Ta pra istota (myśl), która nie koniecznie musi jeszcze w ogóle istnieć swą ingerencją spowodowała zaistnienie nie tylko pra- Ziemi (jednej ze znanych nam egzystencji, światów może któryś z już dawno z nami niezwiązany świat równoległy czy alternatywny), i może nawet spowodowała w jakiś sposób nasz Ziemski świat, jako więzienie „czasoprzestrzennej Pętli” i karmiczno –reinkarnacyjny teatrzyk, jako wciąż odgrywany dramat z nami w rolach głównych.
Co za tym idzie nie koniecznie również ta siła „stwórcza” (początkowa) nadal kontroluje lub chociażby „pilotuje” swój zapoczątkowany w początkach istnienia „projekt”, który de facto stał się takim projektem samoczynnie i bezwiednie?
Choć oczywiście tak jak głoszą to pewne religie czy filozofie nie można tego wykluczyć jak i np. nie sposób wykluczyć (brak dowodów), że np. człowiek może być jednym z wielu i wcale nie koniecznie najważniejszym (jedynie jednym z wielu podległych czemuś istot).

Ten "Plan" jest lub może być również czymś w rodzaju "snu" wariata, w tym konkretnym przypadku istnienia nas na płaszczyźnie postrzeganego przez nas świata (ten wszechświat, jego płaszczyzna na nieskończonej ilości światów równoległych i alternatywnych), do, których miewamy ograniczony dostęp podczas życia Ziemskiego (sny, medytacje, marzenia) z większym dostępem w okalających tę scenę („Pętle Czasoprzestrzenną”) istnieniach po życiu fizycznym i miedzy życiami.
Jeśli jest to niejako wykreowana przez jakiś byt "ideę" plan podobny do teatralnej (filmowej) sceny, na którym my, jako pojedyncze podmioty(podobnie zwierzęta, rośliny czy minerały) nie, jako realizujemy samych siebie w wielości karmiczno -reinkarnacyjnych cykli „doskonalenia” samych siebie, co jest jednocześnie realizacją założonego przez kreatora (ideę) jak największego przepracowania pewnych teoretycznych wzorców zachowań i „współistnień” współzależności z innymi podmiotami („aktorami” tej sceny lub scen) a wszystko to po to, aby kiedyś powrócić (całkowity powrót po całym inkarnacyjnym cyklu wszech istnienia) do źródła, którym jest ta „istota” (prawdziwy „BÓG” pra myśl idea itp., której jesteśmy częściami składowymi mogła dokonać pełni Tak teoretycznej jak i praktycznej realizacji samej siebie w nas), czyli poznania wszystkiego, na zasadzie wykorzystania wszystkich potencjalnych wariantów wszystkich podmiotowych zdarzeń istnień czy zachowań, to jest to mega PLAN w pomniejszych planach bardziej już przez nas postrzeganych w sposób fizykalny.



Wychodząc z tych tez, od, których zapoczątkowałem mój wywód to na początku nawet w zamrożonym czasie Ziemskiej „Pętli Czasoprzestrzennej” ten „Świat” mógł być mało skomplikowany, a nawet jakiś jednostkowy i w miarę komplikowania się rozrastania i uświadamiania sobie o swych indywidualnych drogach rozwoju poprzez wpływ prekognicji i intuicji, jako dróg rozwoju doprowadził nas do tego, kim obecnie jesteśmy, obalając w ten sposób przedstawiane nam teorie ewolucji i doboru naturalnego.

Jag kol wiek może podobny schemat, jako powielanie jednych kodów myślowo -stwórczych w inne był cechą i efektem powielania się światów w jakimś postępie geometrycznym (element silni) w skali kosmicznej to jednak na Ziemi mogło się to odbywać nieco odmiennie.
Wielokrotnie słyszy się, iż czas, światło, itp. astronomiczne pojęcia są wieczne i niekończące, ja osobiście nie zgadzam się z takim poglądem, który dla mnie jest tezą zadufanych w sobie bufonów „nauki”, którzy w taki właśnie sposób (przy pomocy podobnie niesprawdzalnych tez) usiłują narzucić światu niemyślących samodzielnie ignorantów swe abstrakcyjne pomysły, jako „objawioną naukowo wiedzę”.
Tak, więc jak powiedziałem, jeśli tych poza Ziemskich „światów” może być nieskończenie wiele, można też, więc założyć, iż przy jakichś określonych okolicznościach (nie koniecznie tradycyjnie pojmowane fizyczne zagłady kosmiczne) może z czasem dojść do wymieszania (uproszczenia) pewnych nawet całych Światów.

Wynikiem takiego zdać by się mogło „wstecznego” procesu może być zarówno intencja (skończona intencja) początkowej siły (intencji) stwórczej jak i np. wyczerpanie się możliwości (prawdopodobnych konfiguracji zdarzeń, istnień itp.).
Jeśli jednak nie istnieje takie zagrożenie lub jeśli jeszcze daleko do wyczerpania się wszelkich możliwych kombinacji zdarzeń (światy alternatywne i równoległe, mogą czasem różnić się od naszego {znanego nam Świata} nawet jedynie o jeden atom), to może dobrze było by przyjrzeć się prawdopodobieństwom współzależności samych tych procesów związanych z istnieniem i zależnościami skutku i przyczyny.
Oficjalnie przyjmuje się, że każdy skutek (zdarzenie) ma swą przyczynę i niezmiennie funkcjonuje to właśnie w taki sposób SKUTEK ZDARZENIA= PRZYCZYNA ZDARZENIA.
Lecz paradoksalnie w pojmowanym przez nas „Świecie” (światach), mimo, iż każdy skutek ma swoją ściśle z nim związaną przyczynę, lecz również często te przyczyny nie, jako manifestują zamiar swego zaistnienia, jako zdarzenia lub jakieś zdarzenie (jego początkowy skutek) może dać nam o sobie znać zanim jeszcze oficjalnie zostanie on objawiony (się zmaterializuje).
Co teoretycznie zdaje się być logiczne, kiedy uświadomimy sobie, że np. wchodzenie po drabinie niesie w sobie szansę upadku z niej, lecz rzecz jest nieco bardziej zawiła i w tym przypadku, mimo, że sama już intencja wchodzenia po drabinie może nieść w sobie teoretyczne zagrożenie upadkiem, to świadomość tego niebezpieczeństwa (w pewnych przypadkach) może być nie, jako (przy pewnych zachowaniach nie koniecznie związanych tylko z ostrożnością) ewidentnym zwiastunem upadku jak i szansą na jego uniknięcie, mimo, że początkowo był on bliski pewnikowi.
Te pewniki pochodzą zarówno z poprzedniego cyklu „Pętli Czasoprzestrzennej”, jako zaistniałej już w przeszłości -teraźniejszości i potencjalnej, (mimo iż jeszcze niewykreowanej przyszłości), lub mogą pochodzić z równie już zaistniałych naszych własnych światów alternatywnych i równoległych.

Bojaźń kogoś jadącego zbyt szybko po autostradzie często, jako przelotna myśl, może być czymś, co niektórzy nazywają przeczuciem i ta myśl, jeśli nie będzie odpowiednio skorygowana może w konsekwencji nie, jako zmaterializować policjanta wręczającego nam mandat za szybką lub niebezpieczną jazdę, który robił to już w przeszłości.
Oczywiście w takich przypadkach, jeśli otrzymujemy sygnał od naszej świadomości( podświadomości), że za szybko jedziemy to oczywiście lepiej i bezpieczniej jest nie oglądać się na adrenalinę czy chęć zaimponowania innym pasażerom i po prostu zwolnić, gdyż bezspornie jest to zwiastun realnego niebezpieczeństwa.
Podobnie w innych dziedzinach życia, sytuacjach i przypadkach np. palacz, do którego docierają głosy o szkodliwości palenia papierosów wcześniej lub później, ale zawsze odczuje tego konsekwencje, i choć w większości przypadków alkoholicy, lub „palacze”, „kawosze” tak „miłośnicy’ jak i wrogowie „jedzenia” itp. swe nałogi nabywają lub to poprzez chęć np. bycia dorosłym (zakazany owoc), chęć utożsamienia się z otoczeniem (przyjaciółmi) autorytetami lub też w jakiś masochistyczny sposób odnajdując tak (poprzez to) szansę ukarania kogoś (rodzice, współmałżonek, dzieci itp.) lub nawet złudność krótko-chwilowej ucieczki przed problemem, stresem itp.
Dla mniej odpornych, lub bardziej wyczulonych (delikatniejszych) powodem do stresu, depresji, itp. będą nie tylko jakieś naprawdę dramatyczne wydarzenia takie jak choroba, śmierć, utrata bliskiej osoby (nieszczęśliwa miłość, nieodwzajemnione zakochanie) strata lub problemy w pracy itp., ale nawet prawdziwa lub urojona wrogość sąsiada.
Dla tych właśnie osób prawidłowe rozpoznanie płynących ze świata symboli i przestróg (intuicji) bądź to nie jest rozpoznawalne, bądź to wręcz odwrotnie wykorzystują one tą informacje do jeszcze większego „znęcania” się nad sobą samym.
Takich znaków „drogowskazów”, o których piszę jest z reguły dużo więcej niż zwykło się to przyjmować, jako zwykły zwiastun „intuicji” i są one (mogą być) łatwiej zauważalne dla osoby na nieotwartej” (wierzącej w taką możliwość).

W takich okolicznościach, kiedy poprzez „odczynienie” jakiegoś zdeterminowanego zdarzenia ktoś zmienia jego przebieg mamy za zwyczaj do czynienia z osobą, która potrafi świadomie zmienić taki tok zdarzeń (przeznaczenie, alternatywne przeznaczenie) gdyż potrafi wykorzystać do tego celu zwiastuny jego zaistnienia (ich zmiany) w wizji (intuicji) z jeszcze nie zaistniałego zdarzenia (podobno na innych polach egzystencji {światy alternatywne i równoległe} można zmienić nawet to, co już zaistniało.
Tak, więc wiedząc już, że jesteśmy w stanie zaniechać lub zmienić przypisywane przeczuciu (intuicja) przyszłe zdarzenia powinniśmy świadomie wczuć się w otaczające nas symbole(zwiastuny zdarzeń) i zacząć doświadczać życia bardziej praktycznie, (jeśli tego już bezwiednie nie robimy) podobnie jak robi to twórca (rzemieślnik, reżyser, plastyk, artysta).
Często niestety pewni nieświadomi swych możliwości ludzie (lub masochiści) niewiedzący tego, lub wierzący w nieuniknioność przeznaczenia (kreowanego np. przez tak zwanego „Boga” bogów) poddając się takim przekonaniom (upewniając się w nich) nie, jako akceptują nawet te najgorsze i najdramatyczniejsze zdarzenia.
Poprzez przeświadczenie, iż wszystko pochodzi od „Boga” ignorują symbole i zwiastuny zdarzeń, które również mogłyby być dane im od tego samego ich, (choć inaczej pojmowanego) „Boga” powodując zgodę a w konsekwencji nie zależne od nich samych zaistnienie takiego niekorzystnego zdarzenia.

Jeśli tak właśnie jest, (o czym jestem osobiście przekonany) to wszystko to wygląda na iście koncepcyjny scenariusz naszego życia, w którym to właśnie my jesteśmy (powinniśmy być) reżyserami, scenografami i scenarzystami naszego życia.
Zależnie, więc od „naszych własnych sprawdzonych” „korekt” do tego scenariusza życia, może ono być dla nas pasmem cierpień, strachów, niepowodzeń lub przeciwnie wiedząc, że coś nam się należy „nawet bezpodstawnie” to coś powinniśmy otrzymać i nie od losu jak to się zwykło mawiać, ale od nas samych.

Większość utartych poglądów w kwestii dobra, zła i karmy jest poniekąd prawdziwa i za razem fałszywa, gdyż rzeczywiście, jeśli będziemy w sobie pielęgnować winy i ułomności tak będzie wyglądać nasze obecne lub przyszłe życie.
Tak, więc ta koncepcja jest z gruntu błędna gdyż generalnie nie otrzymujemy tego, na co "zasłużyliśmy”, ale to, czego oczekujemy.
Wszelkiego rodzaju umartwiania się prowadzą w złym kierunku i lepiej, jeśli ktoś jest beztroski, lub nawet nieświadomy swych poczynań niż taki, który widzi w nich coś złego.
Idąc dalej tym tokiem rozumowania morderca, który nie będzie obwiniać siebie mimo kodeksu karnego przynajmniej w karmicznej sprawiedliwości nie będzie mordercą, dlatego też najidealniejszym według mnie sposobem jest świadome życie gdzie według swojego własnego personalnego kodeksu karnego nie staramy się być źli, ale jednocześnie za nic, co ma swe uzasadnienie, jako grzech, błąd, nieprawidłowość, przestępstwo nie obwiniamy się.
I właśnie może koncepcja rycerskości jest tutaj najwłaściwszą formą egzystencji gdzie nie jesteśmy biernymi obserwatorami, ale wojownikami w słusznej sprawie, jak to zwykł nazywać brazylijski pisarz i poeta Paulo Coelho „Wojownik Światła”, który nie rozczula się nad tymi, którzy padli od jego miecza, ale przede wszystkim dąży do wytyczonego sobie celu.
Niedocenianie lub poniżanie samego siebie (jak to między innymi odbywa się w misteriach mszy kościołów chrześcijańskich- obwinianie się w powtarzanych mantrach „moja wina”) jest wbrew pozorom jednym z najniebezpieczniejszych masochistycznych zachowań, gdzie przynajmniej właśnie w kwestii karmy i oddziaływania jej na naszą egzystencję dostajemy właśnie to, czego oczekujemy (nawet, jeśli obiektywnie nie całkiem na to zasługujemy lub w drugą stronę nawet, jeśli jesteśmy czemukolwiek winni, co mogłoby nam przeszkodzić w uzyskaniu tej „nagrody”)

Wielość charakterów, osobowości, ideałów i wszelkiego rodzaju odmienności w istniejących dziś społeczeństwach wynika z wielokrotnego zdublowania i wymieszania się tak zwanych pra wzorców osobowościowych, kiedy to w okresie teoretycznego początku istnienia człowieka, jako istoty miał on zaledwie kilka podstawowych cech osobowościowych wyróżniających jak i stanowiących odmienność i kontrast dla innych osobników.
Z biegiem czasu jednak te cechy zaczęły się nie, jako mieszać ze sobą i między sobą tworząc dziś konglomerat wielu tych podstawowych „atrybutów cech charakteru” i „osobowości” każdego z nas, jako wypadkowe, karmiczno-reinkarnacyjno –egzystencjalnych związków.
Jest to poniekąd podobne do gry w karty lub układania pasjansa gdzie, np. przy grze na każdego gracza przypada kilka kart (zależnie od rodzaju gry), które tożsame z cechami charakteru tworzą swoistą pulę grającego lub składowe pasjansa, jako złożony karmiczno- reinkarnacyjny osobowy obraz jak i charakterystykę każdego z nas.
Dla tych, którzy prowadzą tę grę w życie istotne jest jedynie, aby nie zaginęła podstawowa talia, jako podstawowy składnik funkcjonowania społeczeństw ignorując jednocześnie (przynajmniej na razie i na tym etapie egzystencji) wszystkie możliwe konfiguracje wynikające z prawdopodobieństw układu „kart”, jako podstawowych cech.
Między innymi również i z tego powodu w niedalekiej przyszłości ( na granicy czasu zaistnienia Er astrologiczno-astronomicznych można się spodziewać wyeliminowania „niepotrzebnych” i jednocześnie, jako ludzka masa zagrażającym tym naprawdę rządzącym planetą Ziemia elitom nawet w wielkości około 75% populacji (bez ich zdaniem uszczerbku na subtelnych cechach kształtujących tak zwany humanizm, czyli na różnorodności podstawowych cech osobowościowych „karty”)

Aby w takiej sytuacji względnie najlepiej zadbać o swe życie (tak obecne jak i ewentualne przyszłe) należy moim zdaniem zadbać przede wszystkim o swój własny wizerunek tego, kim chcemy być nawet egoistycznie odrzucając większość gotowych tak moralno-społecznych jak przede wszystkim wszelkiego rodzaju sekciarsko-religijnych (religijnych) wzorców i samemu je w sobie weryfikując stworzyć własną ideologię, religię a nawet swój własny kodeks karny, który oczywiście nie powinien być zbudowany na jakiejś krzywdzie innych osób, ale jednocześnie nie powinien obniżać czy umniejszać naszej własnej osoby względem innych osób jak i systemów tak społeczno państwowych czy religijnych i na tyle liberalny (wolnościowy względem wszelkich
Kolektywizmów) aby nie tworzył niepotrzebnych paradoksów, konfliktów czy dysonansów kulturowo- obyczajowych.
Czyli nie potrzebnych konfliktów między systemem, treściami kulturowymi, oczekiwaniami, sposobami myślenia itp.., Co dzieje się często, kiedy taka „wyzwolona” z zatwardziałych norm i zasad jednostka znajdzie się w owym nowym (nowo wykreowanym otoczeniu) gdzie to otoczenie kulturowe jest z reguły narzucane tej (podległej systemowi) osobie.
Tak, więc przy tworzeniu przekształcaniu swego „świata” należy uważać, aby nie wykreować często w ten sposób kolejnej anarchii (często rewolucyjnej), która ponownie jest niczym innym jak kolejnym systemem narzucanym jednostce.

Taka sytuacja, kiedy z założenia szczytne cele przekształciły się w kolejny system ucisku większości przez nielicznych wynika z charakteru ludzi, którzy już od swego urodzenia (często poprzez swe środowisko i wychowanie) stają się typami przywódcy i pana lub niewolnika.

Często nawet ci, którzy w ogólnej ocenie osiągnęli dużo, dalej uważają siebie za kogoś nie godnego i są potencjalnymi niewolnikami tych, którzy bądź to są w jakiś sposób pozbawieni zbytniej samokrytyki bądź z jakiegoś powodu (np. tak zwane „dobre” urodzenie, pochodzenie, talent, bogactwo ekscetera.) wywyższają się ponad innymi.

Źle rozumiana osobista godność, skromność itp., czego częstym wynikiem jest przynależność do sekt lub religii, do, których zostaliśmy przypisani, lub sami z jakiegoś powodu tam wstąpiliśmy (sami się z nimi utożsamiamy) gdzie tak jak np. w katolicyzmie mamy do czynienia z obwinianiem samych siebie (fałszywa, narzucona i źle zrozumiana cnota) objawiająca się między innymi w mantrycznym powtarzaniu formułki: ”Moja wina, moja wina, moja wielka wina”.
Oczywiście, jeśli ktoś świadomy nawet wywodzi się z takiej pomniejszającej jego wartość osobową sekty (religii), rodziny, tradycji, narodu itp. to zawsze (mimo ze niejednokrotnie nie jest to łatwe) ma osobistą szansę, aby się z takiego stanu, idei, otoczenia wyzwolić.
Jest to podstawowy warunek „uzdrowienia” swych relacji ze światem a tym samym sobą i można tego dokonać nawet w połowie dorosłego życia.

Niekiedy pół życia bita przez męża kobieta (szczególnie, kiedy agresja przechodzi również na dzieci) znajduje w sobie siłę (motywację) nie tylko do obrony siebie i swych pociech, ale nawet do generalnych zmian w swym życiu, doprowadzając niejednokrotnie nie tylko do rozwodu (pozbycia się napastnika), ale nawet do uwierzenia w swe możliwości (przeświadczenia), iż może sobie poradzić w innych życiowych sprawach.
Owo nowo zafundowane sobie życie często też procentuje w szczęśliwym i bogatym tak duchowo jak i materialnie związku będącym często w pewnym sensie nagrodą i zadośćuczynieniem za tragedie i dramaty początkowego etapu życia.
Oczywiście istnieją również i odwrotne sytuacje, kiedy to np. dobrze urodzone bogate z domu i kochane dziecko w swym późniejszym dorosłym życiu stacza się czy to za sprawą swej tak zwanej nierozwiązanej karmy czy poprzez tak zwane „złe towarzystwo”, w które również można wpaść (jak się nie wie, w jaki sposób się ustrzec), aby rozwiązać jakieś karmiczne związki i zależności, niepotrzebnie wcale doprowadzając swe życie do roli straceńca czy nieszczęśnika.
Mimo jak by się mogło wydawać nieuchronności związków karmicznych to tak naprawdę może się okazać, iż to my sami mamy podstawowy i główny głos (decyzję) jak chcemy przeżyć nasze życie i czy lub w jaki sposób odpowiedzieć na zaprzeszłe karmiczne związki.
Tak, więc tak jak próbuję tego dowieść często posiłkując się własnymi lub „przepracowywanymi” wspólnie z innymi osobami (terapie) praktycznie w żadnym ze znanych mi przypadków sytuacji lub zdarzeń nie miałem do czynienia z tak zwanym „przypadkiem” ich zaistnienia, ani też z jakimś do końca zdeterminowanym „odgórnie” nakazem.
Z czego można wysnuć wniosek, iż wszystko, co dajemy i otrzymujemy jak i kim jesteśmy i kim się możemy stać wynika i jest wynikiem nas samych jak i sposobu, w jaki widzimy (odczuwamy) lub „odczytujemy” otaczający nas Świat i zawarte w nim symbole „klucze”, które mogą nas prowadzić tak samo do szczęścia jak i do niepowodzenia i upadku.
  • 2



#33

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Everything in your life is a reflection of a choice you have made. If you want a different result, make different choices.

U mnie z jakimś nasileniem zaczęło się to kiedy po raz kolejny wracając do artystycznej twórczości zapragnąłem namalować tryptyk, aby było to bardziej twórcze sam wykonałem blejtramy o odpowiednich wymiarach 55 x 34 cala (ok. 140 x 86, 5 cm) wszystko w myśl zasad „Złotego Podziału”.
Wcześniej (kilkanaście lat temu) oprócz w sumie dorywczych prac artystycznych, gdy wraz z mym bratankiem próbowałem zaistnieć finansowo na amerykańskiej ziemi robiliśmy srebrną biżuterię.
Kiedy malowałem pierwszy z tych obrazów przedstawiający boginie księżyca Selenę (olej), moja żona właśnie uznała iż jest gotowa na inicjacje Reiki i kiedy ja kończyłem wspomniany pierwszy z serii obraz właśnie znalazła w gazecie ogłoszenie, że mistrzyni Reiki z Polski organizuje inicjacje. Owa pod każdym kątem ciekawa osoba przybrała sobie pseudonim „Lilith”, której mitologiczny pierwowzór nie postrzegam tak monstrualnie jak powszechnie jest to uznawane, przede wszystkim za sprawą judaizmu a później chrześcijaństwa. Tak czy inaczej ja również postanowiłem odbyć ten personalny kurs Reiki. W tym „mistycznym” doświadczeniu obowiązują pewne zasady, które według przynajmniej jednej ze szkół są objęte tajemnicą, w skład czego wchodzą pewne tajemne znaki klucze „wdrukowywane” osobie inicjowanej przez mistrza. Aby dokonać owego wkodowania znaków najpierw należy ustawić i oczyścić czakry, z czym moja mistrzyni miała jakieś problemy, gdyż jak to ona ujęła byłem w jakiś sposób samo zabezpieczony na wypadek jakiejś zewnętrznej ingerencji, co mogło mieć swe przyczyny w młodości a nawet w dzieciństwie kiedy to jako niesforny, wszystkiego ciekawy jak i w jakiś sposób osamotniony w tłumie wówczas jeszcze rodziny i pięciorga rodzeństwa szukając odpowiedzi na swe pytania co raz narażałem się na jakieś wypadki. Lilith jednak obeszła blokady, a w czakrze „Splotu Słonecznego” odnalazła blokujące jej prawidłowe funkcjonowanie „myślokształty”. Po oczyszczeniu i ustawieniu czakr mistrzyni oznajmiła mi, iż jej zdaniem powodem zanieczyszczenia „Splotu Słonecznego” było kumulowanie w nim niemożności wypowiedzenia samego siebie w otaczającym mnie świecie (w tym przypadku czakra Serca jest niejako osią dla kolejnych par czakr ze sobą współpracujących Splot Słoneczny- Czakra Gardła, Seksualna- Trzecie Oko, Korzenia-Korony. Było to dotychczas nieuświadomioną dla mnie prawdą, gdyż praktycznie od zawsze miewałem kłopoty aby wyrazić swe pomysły i idee w znanym mi otoczeniu. Po inicjacji czułem się lepiej i nie wiedząc czy tego przyczyna tkwiła w oczyszczeniu i ustawieniu czakr, czy w sile stwórczej samego Reiki pozwalającej nie tylko łatwiej i więcej pojmować, ale i eksperymentować tak z sobą jak i wówczas właśnie krystalizującej się grupie znajomych, wśród których niedługo później udało się mi odnaleźć „Reinkarnacyjną Rodzinę” (społeczność nawzajem karmicznie uzależnionych od siebie osób, o czym pisze w innych miejscach). Wszystko wskazywało na to, że po oczyszczeniu Splotu Słonecznego wcześniejsza niemożność twórczego dialogu miała być niefortunną przeszłością. W kwestii Reiki zaistniało jeszcze jedno „dziwne” zdarzenie (w Świecie nie ma przypadków), kiedy już prawie na zakończenie kursu Lilith wręczyło nam (mi i żonie) rysunki mające graficznie przedstawiać owe trzy najważniejsze znaki inicjacyjne, wówczas dotarło do mnie, iż dwa z pośród nich są bliźniaczo podobne do obrazów z mego tryptyku (wstawie je ponownie na NK). Na kolejnym spotkaniu pokazałem Lilith zdjęcia mych obrazów a ona uznając, iż są one bliższe energetycznym ideom od jej graficznych przedstawień poprosiła mnie czy może wykorzystywać i rozdawać kopie mych obrazów (Selena, Siódme Niebo) zamiast tych, które dotychczas rozdawała swym uczniom, na co oczywiście się zgodziłem. Poprosiła mnie również o namalowanie trzeciego obrazu przedstawiającego boginkę ognia Pele. Do tego obrazu zabrałem się niedługo później, lecz całkowicie straciłem kontakt ze swą mistrzynią Lilith, która niedługo później wyjechała do Polski. To był dobry czas pełen energii, zabaw i nowych wartościowych kontaktów. Kiedyś poznałem bardzo zaprzyjaźnionego z koleżanką mieszkającą w Seattle USA mistrza i uzdrowiciela ( między innymi uzdrawiał ludzi chorych na raka) do którego często przyjeżdżaliśmy. Kiedyś zabrałem do niego zdjęcia swych prac z zapytaniem „czy jego zdaniem jest sens spędzania czasu i energii dla fizycznego tworzenia podobnych obrazów jeśli samą myślą i pomysłem zaistniałym w naszych głowach już to tworzymy w świecie wirtualnym”. W odpowiedzi powiedział mi iż te moje obrazy mają moc uzdrawiającą i powinny wisieć w szpitalach. Na taką nieoczekiwaną odpowiedź, prawdopodobnie na równi podbudowującą mą wiarę w możliwość spełniania przez sztukę dobrych uczynków, jak i po połechceniu mego ego energicznie zabrałem się do pracy. Zamierzałem nie tylko zawrzeć w swych obrazach jakieś uzdrawiające choroby energie, ale zakodować tam różnego rodzaju pomocne wibracje jak i pewne moim zdaniem ważne treści. Zabrałem się więc do tworzenia mojego prywatnego Tarota. Jako, iż w tym właśnie czasie zbankrutowała stocznia luksusowych jachtów oceanicznych (szósta pod względem jakości na świecie), gdzie od dziesięciu lat pracowałem, miałem kilka miesięcy czasu na znalezienie sobie innej pracy, czego część wykorzystałem właśnie na twórczość, efektem czego było kilkanaście płócien, głównie ikon mego Tarota (filmik „Wernisaż” ). Pierwszy z tej serii obraz sprzedałem kiedy znajoma mojej żony odwiedziła nas w sprawie zrobienia nam corocznego rozliczenia podatkowego, czym właśnie się zajmowała od dłuższego czasu. Kiedy ona weszła do pokoju w którym wisiały moje obrazy od razu wbiła wzrok w jeden z owego tryptyku zapoczątkowującego ową moją nową fale. Jest to ten trzeci, nie wybrany przez moją mistrzynie Reiki obraz, przedstawiający nagą kobietę tyłem wznoszącą swe ręce do słońca. Pani, która przyszła robić rozliczenie spytała czy jest on na sprzedaż, gdyż jej zdaniem przedstawia on ją w czasie walki z rakiem krtani kiedy to nie poddała się rutynowym działaniom onkologów mimo, iż dawano jej pół roku życia i oprócz chińskiej medycyny alternatywnej właśnie leczyła się czerpiąc energie ze słońca. Na takie oświadczenie chciałem podarować jej ten obraz lecz ona niejako wmusiła mi pieniądze a następnego dnia jej mąż nabył kolejny obraz z tej serii (wspomniana pani wbrew tradycyjnej medycynie przeżyła zamiast pół roku 17 lat, a umarła prawdopodobnie tylko dlatego, że wróciła do starego sposoby życia i myślenia).
Ważnym lub może najważniejszym etapem mego życia był w tym czasie okres poszukiwań zaprzeszłych wcieleń zaprzyjaźnionych osób, które to od zabawy przerodziło się najpierw w pasję a następnie rozpoznałem w tym coś na kształt filozofii życia czy związków wcieleń niektórych z nas (grupa ok. 25 osób) z planem istnienia na Planecie Ziemia. W rezultacie wspólnie odkryliśmy ok. 150 postaci historycznych związanych z kilkoma etapami polityczno-dziejowych przemian na Ziemi.


Cel i sens tego wszystkiego w pełni zrozumiałem dopiero po zdarzeniu z 9 Lipca 2012 roku dotarło również do mnie jak i upewniło mnie (głównie po kilku sesjach hipnotycznych, którym się poddałem), iż praktycznie wszystkie działania i zainteresowania mojego życia miały swe przyczyny i skutki właśnie w jakimś rodzaju kontraktu „spisanego” ( nie w dosłownym znaczeniu) bardzo dawno temu.
W mojej karierze, jako hipnotyzer i „poszukiwacz” poprzednich wcieleń („grupa reinkarnacyjna”) myślę, że poznałem 8 swych historycznych wcieleń postaci, z których co najmniej 5 w jakiś sposób było związane ze „Światowym Rządem”, Monarchią, i pośrednio z Masonerią lub podobnymi jej frakcjami lub odłamami.
W czasie ostatnich sesji, tym razem przeprowadzanych na mnie (past life) na pytanie hipnotyzerki-, Kiedy nastąpił pierwszy kontakt z tymi istotami (ludzie z innego przeszłego czasu Ziemskiej pętli czasoprzestrzennej – 1 obrót ok. 82 miliony lat), zobaczyłem siebie, jako jakiegoś pół dzikiego młodego osobnika (nie potrafię stwierdzić, jakiej rasy), który szedł po jakimś pustynno- tropikalnym terenie w poszukiwaniu pożywienia. Wiem, że chciał upolować kojota i wówczas, kiedy jedynie tropił wspomnianego kojota odczuł obecność jakiejś inteligentnej istoty lub siły (energii), która w telepatyczny sposób spytała jego, kim chciałby być, na co on (ja) odparł, że musi upolować kojota gdyż to pomoże jemu zostać czymś w rodzaju „starszego wojownika”. Kolejna wizja pokazała, iż ten „ja”, (kiedy umiera) jest starcem i jednocześnie jest już „Starszym” wioski?
Czas, w którym miałoby to się zdarzyć określiłem na ok. 3, 500 lat wstecz.
Tak, więc jak myślę nie całkiem moją winą lub intencją jest również fakt, iż ja wiem coś, co niedane było wiedzieć większości.
A co do mej osobistej wiedzy, to, mimo, iż wiem jak mniej więcej funkcjonuje ten Świat (iluzja istnienia i istnienie poprzez realizację personalnej karmy), to również mam świadomość, iż z tych samych względów powodujących istnienie tego Świata mało, kto (również i nie do końca ja)jest tu na etapie poznania Prawdy w tej „Prawdzie”.
Jeśli byłbym w posiadaniu fotografii przedstawiających obiekt UFO stojący na ziemi obok mnie to na pewno poszedłbym z tym dalej niż jedynie tu.
Poza tym nie piszę (nie napisałem) tego po to, aby kogokolwiek przekonywać, ale jedynie, aby w jeszcze jednym miejscu było to w jakiś sposób udokumentowane, a poza tym z powodu ewentualnego zaznajomienia się z podobnymi przypadkami.
Wiem, że jeśli miałbym choćby 2 świadków zajścia (pytałem sąsiadów czy czegoś nie widzieli, niestety nie) to dziś przyszły park przy moim domu stałby się kolejnym miejscem pielgrzymek typu Fatima czy Medziugorie.
O chorobie natomiast wspomniałem nie po to, aby liczyć na czyjąś litość (poza tym czuję, że jest coraz lepiej gdyż już niczym się nie przejmuję- nawet życiem), lecz aby zaprezentować moim zdaniem istniejący związek choroby ze zdarzeniem.
Kiedy to po swojego rodzaju apatii i stresie związanej z niemożnością dotarcia nawet do bezpośrednio zainteresowanych osób związanych z naszymi grupowymi dociekaniami w sprawie odnalezionej przez nas „grupowej reinkarnacji” i po powrocie z kilkoosobowej „ekspedycji” do Francji gdzie w 4 osobowej grupie zwiedzaliśmy (odwiedzaliśmy) miejsca naszym zdaniem związane z naszymi (i naszych bliskich)poprzednimi wcieleniami. Kiedy to przemierzyliśmy Alzację, Lotaryngię, Szampanię, Lie-de France oraz Region Centralny. Miał to być czas do zdobycia nowych materiałów do napisania artykułu o związkach Katedry w Chartres z legendami i pobliskimi katedry menhirami i dolmenami w Regionie Centralnym, w departamencie Eure-et-Loir, jako kultu poprzedniej Ery. Owe przed Celtyckie budowle posłużyły w zawiłej intrydze Katolicyzmu do wyniszczenia przed Chrześcijańskich kultur jako budulec do wzniesienia katedry. Jednak wobec braku zainteresowania i ignorancji mego otoczenia w tę jak i kilka innych moich tez, zafundowałem sobie śmiertelną chorobę, z którą obecnie się borykam (mam nadzieję, że wychodzę z niej), co ma związek z kolejnymi dziwnymi zdarzeniami w tym przede wszystkim z czymś, co można by nazwać „Bliskim Spotkaniem V Stopnia”, które zaistniało 9 Lipca 2012 roku w Kanadzie gdzie mieszkam od prawie 25lat.
Zdarzenie poprzedzała nasza (z żoną) wizyta u znajomych, którzy niedawno przyjechali z Polski przywożąc żonie zamówione przez nią książki.
Tak więc w niedziele 8 Lipca pojechałem z moją żoną Danutą do znajomych mieszkających w New Westminster, British Columbia (jedno z satelitarnych miast tak zwanego „Wielkiego Vancouver” (Greater Vancouver) i do naszego domu przy 72A Avenue, Surrey, BC (ok. 20 km.) wróciliśmy między 23 a północą. Noc była parna, ale i gorąca, zmęczeni zasnęliśmy dość szybko, ze snu wyrwała nas około 2- 2, 30 w nocy burza ( przez całe 25 lat w Kanadzie przeżyłem zaledwie może 10 burz w tym ok. 5 w ostatnich kilku latach). Wstałem, więc aby na patio poskładać i pochować pod parasol krzesła, żona wróciła do łóżka a nasza kotka schowała się pod łóżko.
Kiedy w deszczu składałem krzesła poczułem nieodparte pragnienie wejścia na roztaczający się za płotem mojej posesji przyszły park (ustalony, jako park, lecz jeszcze miasto nie posiada funduszy na jego realizację?. Tak, więc prawie pół świadomie (dziwny rodzaj jakiegoś transu lub odrętwienia) poszedłem poprzez garaż do tylnych drzwi a dalej przez płot (drewniany 6 ‘ ok. 170 cm.) z przejściem w stronę „parku” nie było problemu gdyż do płotu są przyłączone boczne płotki z furtką.
Kiedy przeskoczyłem w wysokie trawy rosnące za płotem ( wysokość człowieka) w powstałym już błocie zgubiłem papcie, lecz jakoś tym się jeszcze nie przejąłem (chyba nie całkiem byłem tego świadomy) boso przedarłem się poprzez trawy jakieś 200m (na wschód) zbliżając się do czegoś dziwnego o sino –błękitnym świetle, kiedy zbliżyłem się do tego czegoś na odległość ok. 2-3 m. zatrzymałem się (nie pamiętam abym odczuwał strach, może jedynie jakieś zainteresowanie. Obiekt był czymś (jak mi się obecnie wydaje) w rodzaju urządzenia lub przekaźnika (raczej nie była to istota) o wysokości ok. 2, 5- 3 m. proste z dołu tubowa te do jakiejś ¾ swej wysokości z niewielkim zwężeniem zakończonym owalnie, emitowało to coś jakiś rodzaj sinego światła (jakby fluorescyjnego). Byłem jak w transie hipnotycznym i zdawałem się komunikować z tym czymś ( bezdźwięcznie przekazywało mi obrazy, coś w rodzaju przekazu telepatycznego). Czułem coś w rodzaju upewnienia i jakby odnowienia kontraktu (współpracy), kiedy ocknąłem się była ok. 6 rano stałem całkowicie przemoczony na środku trawiastego przyszłego parku, wróciłem chodnikiem do domu (musiałem obejść go gdyż jedynie z tyłu domu były otwarte przeze mnie drzwi) wykąpałem się, lecz już nie potrafiłem zasnąć. Kiedy wstała moją żona ok. 9 rano opowiedziałem jej zajście i razem z nią poszliśmy na miejsce zdarzenia (robiąc kilka fotografii) później poszedłem z drugiej strony płotu gdzie znalazłem zabłocone papcie i siedząc na balkonie (jedząc śniadanie) usiłowałem skontaktować się ze znajomym (Robert Spicer) czynnie działającym w ufologicznej organizacji MUFON (The Mutual UFO Network). Nie udało mi się z nim jednak skontaktować gdyż ok. południa przyjechała ekipa 3 ludzi z City (ludzie zajmujący się strzyżeniem trawników w mieście) i wielkimi samobieżnymi kosiarkami skosili całe pole (z reguły wcześniej robili to dopiero we Wrześniu) może zrobiono to wcześniej gdyż niedługo później (we wtorek) zaczęto malować płot.
Po późniejszych kilku seansach hipnotycznych pojąłem cześć związków łączących mnie z tym dziwnym zjawiskiem jak i fakt, iż jeszcze żyję, choć można by powiedzieć, że żyje na kredyt, albowiem statystycznie przeżywaną do 5 lat chorobę (Mielofibroza) zdiagnozowano u mnie ponad 5 lat temu.


Tak więc jak wspomniałem związki te zostały mi bardziej przybliżone po zapoznaniu się z Reiki i kiedy minął jakiś czas, i ja coraz bardziej odnajdywałem siebie i innych w karmiczno-reinkarnacyjnych zależnościach, natomiast większość tych, których to dotyczyło w najlepszym przypadku traktowało to jako formę dobrej zabawy. W tamtym czasie oprócz ciągłego remontu w naszym wiekowym już domu zamierzałem napisać opowiadanie, w którym mógłbym zawrzeć łatwiejsze do strawienia przez ogół swe przemyślenia(napisałem 700 stron rękopisu i kilkaset na komputerze), część mojej opowieści miała rozgrywać się we Francji. gdzie ponownie pojechaliśmy wraz z parą, jak mi się wówczas wydawało dobrych przyjaciół - ona (najlepsze moje medium), przez to czego doświadczyła poprzez nasze rozliczne seanse hipnotyczne i inne techniki odkrywania poprzednich wcieleń wierzy w reinkarnację, choć podchodzi do zagadnienia nieco inaczej jak ja. Natomiast jej mąż jeszcze bardziej traktował całą sprawę jako rozrywkę, a jednocześnie chcąc zawsze być w centrum zainteresowania nieco po cichu bojkotował tak moje jak i swej żony posunięcia i inicjatywy (również karmiczne związki i uzależnienia). Jednym z powodów naszej wspólnej wyprawy do Francji oprócz odnalezienia naszych zaprzeszłych korzeni, było również przekonanie go do mych poczynań i planów, gdzie oczekiwałem nie tylko aprobaty, pomocy, ale również zgody na ujawnienie pewnych niekiedy pikantnych faktów w łączących się z nami karmicznych związkach. Oczekiwanej pomocy jednak nie uzyskałem co spowodowało rodzaj załamania i depresji, wynikiem czego miesiąc po przyjeżdzie z Francji spadła mi hemoglobina z normy ok. 130 do 56, wynikiem czego był pobyt w szpitalu i transfuzja krwi, diagnoza okazała się druzgocąca - mylofobroza - dość rzadka w moim wieku choroba, efektem której jest zwapnienie szpiku kostnego i przejęcie tej funkcji przez śledzionę, w konsekwencji jak wspomniałem 5lat temu dano mi najwyżej dwa lata życia, jedyny ratunek upatrując w przeszczepie szpiku dając 25 % szans na przeżycie. Będąc w szpitalu przeanalizowałem zagadnienie i odkryłem zależność mej blokady Splotu Słonecznego z przed lat z obecnym wzrostem śledziony i przejęciem przez nią życiowych funkcji. W konsekwencji nie zgadzam się na przeszczep a jedynie co dotychczas zastosowałem (oprócz kontroli i zachowanie pewnego balansu i zażywanie tabletek na zmniejszenie śledziony) to zmiana dotychczasowego uzależnienia się od wrogo lub destrukcyjnie nastawionych do mnie osób w myśl zasad Ks. Klimuszki, Jezusa Eliasza czy Zaratustry, że nie można zostać uznanym wśród sobie bliskich. Czyż nie przypomina to np. zasad Nowej Germańskiej Medycyny, która tak naprawdę nie jest taka wcale nowa i chcąc znaleźć dla siebie terapię też w niej należy przede wszystkim wejrzeć w siebie.

Teoretycznie powodów wszelkich twórczości jest tak wiele jak twórców wytwarzających jakąkolwiek ze sztuk, począwszy od rzemiosła, a na sztukach pięknych skończywszy. Niestety nie zawsze jest to jedynie związane z naszymi odczuciami, pragnieniami czy bardziej egoistycznymi kalkulacjami. Niezależnie więc kto lub co nas inspiruje, równie ważne jest , do czego ta inspiracja ma doprowadzić . W większości przypadków mamy do czynienia z aktualnymi modami czy trendami , w obrębie których się znajdujemy, a przez ich odwzorowywanie, a często nawet kopiowanie, usiłujemy osiągnąć jakiś sukces. Tak jednak jak wytwórstwo przedmiotów codziennego użytku czy wykonywanie usług będzie jeszcze wciąż potrzebnym i motywowanym materialnie działaniem wymiennym te dziedziny będą mogły funkcjonować. Gorzej natomiast w naszych czasach zaczyna wyglądać sprawa tak zwanych sztuk wyższych, czy pięknych o charakterze klasycznym , których zasadniczym przesłaniem istnienia było zawsze wytwarzanie niewymiernych finansowo odczuć estetyczno- duchowo- poznawczych. Począwszy od literatury, teatru, muzyki, malarstwa czy rzeźby, dziedziny te, które jeśli się nie potrafią dostosować czy przekształcić do coraz to płytszych oczekiwań odbiorcy, często po prostu zatracają sens swego istnienia i giną ustępując miejsca szmirze, chałturze i kiczowi. Złożonych powodów takiego stanu rzeczy jest wiele, podstawowym jednak jest stan nasilającej się rewolucji kulturalno-technicznej , której oprzeć się nie sposób i tym bardziej, jeśli ktoś zamierza czerpać jakiekolwiek korzyści ze swej działalności, będzie musiał się jej poddać . Co ciekawe, jednak również podążanie z nurtem tej kolejnej przemiany w taki sposób, aby za jej sprawą osiągnąć sukces jest, jak to bywało również w przeszłości, w zasadniczej mierze jedynie możliwe przez jednostki niejako wybrane i wpisane w plan owych trendów czy przemian ( najczęściej chodzi o płytką wiedzę, apolityczną postawę i brak jakichkolwiek ukrytych treści , ograniczające ich dzieła jedynie do wzornictwa przemysłowego, czy bezpiecznej dekoracji). Wszystkim innym ideowym zwolennikom, którzy z pewnych względów w późniejszym czasie dostosują się, czy to za sprawą podążającego w tę modną stronę tłumu, będą wspierać te nowe tendencje, pozostanie jak zwykle rola mięsa armatniego, kozłów ofiarnych i wszelkiego typu niemyślących samodzielnie, poddanych nowym dogmatom sztuki wyznawców . Oczywiście każdy podobny ruch społeczny zawsze miewał swych często również wpisanych w ów plan oponentów, którzy najczęściej na początku próbują walczyć, z reguły jednak zostają przytłoczeni czy to zarażonymi ideowo masami, w tym przypadku upowszechnionej taniej antysztuki, gdyż mimo pozornych szans wyłowienia przez to udostępnienie większej liczby talentów, rodzi to w rezultacie braku podstawowej wiedzy o sztuce, zubożenie jej przez wyniesienie na piedestał awangardowych przedstawicieli płytkiej prymitywnej sztuki awangardowej. Wyalienowane jednostki osamotnionych twórców na podobieństwo reliktów zapomnianej już niemodnej maniery twórczej będą jeszcze przez jakiś czas z uporem maniaka próbować wskrzesić klasyczne trendy i wieszczów tradycyjnych sztuk, lecz i tak prawdopodobnie ich donkiszoteria nie będzie w stanie ocalić klasyki i tradycji, zostawiając ich odtwórcom jedynie samozadowolenie ze swej pogardzanej przez ogłupiony już tłum bezkrytycznych wyznawców i klakierów. Bowiem wpuszczanie przysłowiowego świeżego powietrza pozornie bywa jedynie twórcze w przypadku nauk ścisłych, jednak w sferze kultury i sztuki z reguły kończy się wrzucaniem pereł ( w tym przypadku choćby zdobyczy sztuki antycznej i klasycznej) między wieprze ( co może obrazować chociażby wyniesienie zbuntowanej przeciwko wszystkiemu awangardy początków XX w na piedestał sztuki). Zaistnienie awangardy a przede wszystkim impresjonizmu ( jako jednego z pierwszych) w sztuce powinno moim zdaniem uzyskać nie priorytetowe, ale jedno z mniej uprzywilejowanych miejsc w historii sztuki, w rezultacie bowiem mamy do czynienia ze swoistym synonimem konia trojańskiego, którego bezwiednie wpuszczono ponad sto lat temu do gmachu sztuki , czego konsekwencją jest wciąż nowe plądrujące jego sale żołdactwo. Ale czy musi tak być?
Nie bez powodu nawiązuję tutaj do Wojny Trojańskiej, a za jej pośrednictwem do niemal wszystkich późniejszych wojen świata, gdyż właśnie termin bodajże najbardziej określający ów nasilający się od ponad stu lat fenomen planowanego zubożania sztuki wywodzi się właśnie z terminologii wojskowej. Terminem tym jest oczywiście „AWANGARDA”, który to ze słownika taktyki wojennej bodajże po raz pierwszy został adoptowany do tego celu (też nie przypadkowo) podczas Rewolucji Francuskiej (1789 r.) użyty do określenia nowych trendów w polityce i sztuce.
Przedtem termin „Awangarda” , znaczył tyle co taktyczny manewr wykonywany przez oddział, pododdział maszerujący przed siłami głównymi armii.
Zadaniem awangardy jest ubezpieczanie maszerującej kolumny przed uderzeniem od czoła i zapewnieniem siłom głównym dogodnych warunków do rozwinięcia się i wejścia do walki. Taki rodzaj taktyki wojennej znany był od starożytności na przykład wojska Burgundów (Synowie północnego wiatru) zamieszkujących zachodnio północne tereny współczesnej Polski w 4 w p.n. e., Którzy to wraz ze spokrewnionymi z polskimi Słowianami Wandalami ( Mieszko I) złupili Rzym. Ale aby nie oddalić się zanadto od mego głównego wątku dodam jedynie iż jest silny i zasadniczy związek z terminem „Awangarda” które z militarnej służby wkroczyło do skojarzeniowych znaczeń związanych ze sztuką określając obecnie nową falę, rewolucyjną myśl, odwagę, i świeże młode spojrzenie. I jeśli Awangarda stanowi element ubezpieczenia ugrupowania marszowego może powinienem wspomnieć jeszcze o jej opozycji czyli Ariergardzie, co znaczy oddział, pododdział maszerujący z tyłu za głównymi siłami związku taktycznego (oddziału). Zadaniem ariergardy jest ubezpieczanie maszerującej kolumny przed uderzeniem od tyłu i zapewnienie jej swobodnego wykonywania marszu. Awangarda i Ariergarda taktyczna stanowiły domenę zadań bodaj, że najbardziej chyba owianych legendom Templariuszy , którzy właśnie w taki sposób zabezpieczając armie uczestniczyli w świętych wojnach krzyżowych. Owa awangarda w sztuce mimo równie malowniczemu i romantycznemu wizerunkowi wielu ze swych przedstawicieli (Van Gogh, Monet, Picasso itd.) w gruncie rzeczy i wbrew pozorom przejawia się jako synonim zubożania i zastępowania Sztuki przez duże „S” antysztuką coraz bardziej degradując ją im bardziej zbliżymy się do naszych czasów. Mimo, że ów proces nasila się z biegiem czasu jego efekty zauważalne są we wszystkich „rewolucjach kulturalnych” na przestrzeni wieków, gdzie coraz bardziej odsuwamy się od zasad sztuki klasycznej Takich kolejnych przeciwników zreformowanej już sztuki po krótkiej walce z nimi, niedługo później stawia się na cokołach poprzednich wielkich mistrzów, proces gdzie nowe zastępuje stare jest powszechnie znany i mógłby być nawet twórczy gdyby przy okazji tego co złe i skostniałe nie niszczył jednocześnie wspaniałych i pięknych zdobyczy tradycji w najlepszym przypadku pozwalając staremu żyć równolegle z nowym. W podobny sposób wielokrotnie słyszę głosy ludzi nawiązujących do religijnych tradycji swych ojców zapominając o tradycji ich dziadków i pradziadów, czcząc coraz to nowe tradycje i trendy religijne potępiając i niszcząc ich starsze wersje. W sztuce ostatnich czasów zjawisko podobne zainspirowane zostało przede wszystkim tak zwaną rewolucję techniczną i zaistniało jako bunt przeciwko wszystkiemu co klasyczne, piękne czy tradycyjne i w ostatnim stuleciu zaowocowało takimi rodzajami antysztuki jak : Futuryzm, Ekspresjonizm, Kubizm, Dadaizm, Sur i Nad realizm, Fowizm, Konstruktywizm, Konceptualizm, Zaawansowany Abstrakcjonizm czy Sytuacjonizm , który oficjalnie zaistnieć miał w latach pięćdziesiątych XX wieku jako ruch społeczno-artystyczny, skupiający głównie artystów, architektów i radykalnych działaczy studenckich w kilku państwach zachodniego świata. Moim zdaniem jakkolwiek np. Sytuacjonizm mógł być jedynie echem ideowo podobnych jemu grup i prowadzących do rewolucji i wojen ugrupowań anarchistycznych (socjaliści, bolszewicy, faszyści itd.) to bardziej w moim przekonaniu była to nowa próba dojścia do władzy i preludium do kolejnej rewolucji w świecie zachodnim. Gdyż wg sytuacjonizmu, dźwignią rewolucji społecznej jest przewrót w świadomości zbiorowej. Dlatego tak często w związku z ich działalnością pojawiał się postulat kreowania sytuacji kontrkulturowych (kontrkultury) - stąd termin sytuacjonizm. Młodzież z właściwą jej żywą twórczością jest podmiotem walki rewolucyjnej, bojówki tego ruchu prowadziły bardziej radykalne niż jedynie pokojowe protesty ("bezpośrednie działanie polityczne"). Sytuacjoniści wywodzili swoją teorię filozoficzną bezpośrednio od marksizmu lub anarchizmu, zaś od strony artystycznej nawiązywali m.in. do dadaizmu i surrealizmu, co doprowadziło ich do całościowej krytyki kultury świata Zachodu. Generalnie proces umierania i przekształcania się sztuki wygląda na ukartowane długoplanowe działanie mimo iż powierzchownie zdać by się mogło że w grę przede wszystkim wchodzą techniczno kulturowe przemiany. Na przykład zaistnienie fotografii a następnie komputeryzacji i co za tym idzie zmiany czy upowszechnienie dostępu do dowolnego przekształcania obrazu niejako zdyskredytowało tradycyjną do niedawna formę uwieczniania rzeczywistości za pośrednictwem wyspecjalizowanego w tej dziedzinie artysty. Z kolei bezsens konkurowania z owymi najnowszymi sposobami uwieczniania rzeczywistości ukierunkował chcących sukcesu i żadnych poklasku praktyczniejszych twórców do odejścia od tradycjonalizmu klasycznego tworząc coraz to radykalniejsze oblicza awangardy, to z kolei ośmieliło wszelkiego typu oszołomów, praktycznych pozbawionych talentu cwaniaków do chęci zaistnienia w tej tak niedawno jeszcze hermetycznej i samoistnie broniącej się dziedzinie ludzkiej twórczości. Tym autsajderom sztuki pomogły zaistnieć między innymi takie hasła jak „Sztuką jest to co obecnie tworzę” czy przekształcony Gebelsoski slogan „Tysiąc razy zaprezentowany kicz staje się dziełem sztuki”. Wykrzywianie do granic możliwości obrazu otaczającego nas świata przez żerujących na zdobyczach sztuki anty-artystów tworzy bardzo niebezpieczne w swych konsekwencjach zmiany i sytuacje obecnie jeszcze będące zwiastunem i orędownikiem i to nie tylko zmian w artyzmie i pojmowaniu sztuki. Ludzie ci znów będący czymś w rodzaju bojówki i nawet nieświadomi tego przez swą „sztukę” i postawę są nośnikami dekadenckich haseł i nastrojów zwiastując, wspierając , podburzając , unaoczniając i przygotowując do czynnej wojny czy rewolucji nie tylko w sztuce ale we wszystkich fizykalnych aspektach naszej egzystencji dokładnie jak to bywało w okresach poprzedzających wojny i rewolucję. Ten wielopłaszczyznowy ruch dążący coraz mocniej do ponownego upolitycznienia sztuki wydaję się być ruchem nadrzędnym, choć wbrew pozorom w jakiś również sposób cyklicznym i choć moim zdaniem z reguły nie da się za jednego twórczego życia przetrwać jego destruktywnych założeń, a co za tym idzie muc popisać się przyrodzonym, wyuczonym czy nabytym prawdziwym talentem twórczym w jakiejkolwiek z dziedzin prawdziwej sztuki. W naszych czasach ostatnio uznawana sztuka klasyczna usiłuje bronić się w na wszelkiego rodzaju specjalistycznych ukierunkowanych tylko na nią konkursach czy wystawach od koncertów i konkursów muzyki klasycznej do pokazów baletu czy paradoksalnie coraz modniejszych szkół i konkursów tańca towarzyskiego. Oczywiście tak jak krytycy sztuki i akademie hermetyzują pojęcie sztuki do uznanych klasycznych stylów i ścisłych zasad ich funkcjonowania co w pewien sposób przynajmniej w przeszłości ograniczało sztukę, artystów jak i ich samą definicję do osób które jedynie pokończyły szkoły sztuki czy w pewnych skrajnych przypadkach i okolicznościach tak zwanych amatorów, którzy zostali uznani za artystów gdyż podporządkowali się i w swym działaniu czy twórczości trzymali się klasycznego kanonu. Tak jak wspominałem wyżej mamy obecnie tendencje do separowania czy identyfikowania i uściślania się nowej klasyki ( sztuki teatralne, taniec klasyczny) co świadczyć może o desperackiej obronie i kontr ofensywie dobrze w tym miejscu jest przypomnieć jaka właściwie jest różnica między klasyką i klasycyzmem i tak klasycyzm (z łac. classicus – doskonały, pierwszorzędny, wzorowy, wyuczony) – styl w muzyce, sztuce, literaturze oraz architekturze odwołujący się do kultury starożytnych Rzymian i Greków. Styl ten nawiązywał głównie do antyku. W Europie tzw. "powrót do źródeł" (klasycznych) pojawił się już w renesansie - jako odrodzenie kultury wielkiego Rzymu. I jak widać nie było to jedynie kopiowanie antyku i jako styl dominujący epoki wpływał na kształt innych nurtów kulturowych okresu jak Manieryzm, Barok, Rokoko. Klasyka natomiast jest pojmowana jako zbiór dzieł uznawanych za najważniejsze dla danego gatunku. Zasadniczo klasyka nigdy się nie starzeje ale jednocześnie w bardzo niewielki sposób ewoluuje i tak na przykład taniec klasyczny od jakiegoś czasu staje się rodzajem dyscypliny sportowej gdzie pośród wielu norm i zasad nie ma już niestety za wiele miejsca na indywidualizm czy kreatywność mimo prób scenografów, choreografów itp. na wprowadzenie czegoś nowego co i tak nie może przekroczyć ustalonych granic czy wzoru, zasad funkcjonowania i definicji owego stylu czy sztuki. Siłą rzeczy taka forma obrony klasyki przed naporem awangardy mimo pewnego rodzaju jej upowszechnienia a nawet stwarzania na nią realnej mody również wyalienowuje ją wtłaczając ją z jednej strony do swego rodzaju olimpijskich rozgrywek i zadość uczynniając pospolitym ludzkim instynktom tworzy nowego rodzaju gladiatorów odpowiadając w ten sposób na żądanie pospólstwa „Chleba i igrzysk”. Z innej zaś strony sama sztuka powielana jedynie w ramach ograniczonych zasad również z biegiem czasu może stać się podobna do skostniałego , często już nie modnego już hermetycznie określonego tworu podobnego do wszelkich mitologii stających się dla co niektórych w wielu przypadkach jedynie pozbawionymi sensu legendami czy romantycznymi nie adekwatnymi do życia baśniami. Taka dążność i zbliżanie się przez rywalizacje jedynie do jakiegoś wcześniej ustalonego skończonego ideału czy wzorca odpowiadającego w jakimś danym stylu jest zapewne jakimś samo ustalającym się schematem przetwarzającym wcześniejszą awangardę w późniejszy zamknięty w ramy zasad i definicji „nowy klasycyzm”. Tak czy inaczej mimo iż dziś nikt oczywiście nie zabrania nikomu tworzyć, tańczyć, grać czy recytować w jaki chce sposób, lecz ci którzy nie będą robić tego w ustalonych granicach zostaną zdyskredytowani do roli nieuznawanych przez krytyków amatorów i mimo tworzenia czegoś oryginalnego czy innego mogą jedynie przyłączyć się lub tworzyć jakąś nową awangardę. Bo mimo, że ewolucja jest naturalnym objawem otaczającego nas świata, należy odróżnić ją od dewiacji, czyli negatywnych mutacji czym na pewno jest zaistnienie rewolucji, która stwarzając nowe wzorce czy ideały z reguły przynajmniej na jakiś czas niszczy to co było stare i często jeszcze całkiem dobre. Bo czyż prawidłowym jest na przykład aby na konkursie Chopinowskim ktoś zagrał utwór Fryderyka Chopina zamiast na fortepianie na syntezatorze komputerowym? Moim zdaniem jeśli zrobi to fachowo to jak najbardziej tak gdyż nie powinien przyświecać twórcą slogan „ do perfekcji odwzorowuję dzieło klasyczne” bo jest to kopiarstwo i w najlepszym razie nie artyzm ale rzemiosło, ani „sztuką jest wszystko to co aktualnie robię, obojętnie co by to nie było” co jest często domeną awangardy, ale „staram się uwypuklić w tym co robię zamysł i piętno”. W przeciwnym przypadku jeśli nie chcemy stać się rzemieślnikami powielającymi w malarstwie, rzeźbie, muzyce, tańcu czy na scenie teatru tego co piękne, twórcze i wzniosłe ale często jednocześnie mimo iż klasyczne lecz jednocześnie również niezrozumiałe, powinniśmy starać się przedłużyć żywot sztuk klasycznych przez świadome kreowanie a nie ich bezmyślne powielanie. Takie działanie nie tylko pozwoli nam na powrót stać się artystami obranej przez nas twórczej dziedziny, ale też w jakiś sposób odsunie widmo idącej za awangardą dekadencji i rewolucji, które jeśli nawet nie doprowadzą do rzeczywistej wojny to oczywiście zamiast wzbogacać z reguły zubaża sztukę tak jak co jakiś czas mogą zubażać ją skostniałe kryteria jej oceny niepozwalające na swobodniejszą wypowiedź czy dowolność wyrazu. Wprowadzanie świeżego powietrza do często już zatęchłych sal klasycyzmu jest moim zdaniem jak najbardziej prawidłowe twórcze i jednocześnie jest to najlepszy sposób aby naprawdę w niektórych wybranych dziedzinach sztuki nie dotrzeć do dna sposobu ich wyrażania.
Może więc istotne było by prawidłowe zrozumienie kim i czemu właśnie tym kimś jesteśmy co może pomogłoby nam zadecydować czy chcemy trwać niezłomnie przy prawdziwej sztuce czy też poddać się nurtowi sił destruktywnych i ich zwiastunom w formach bezkrytycznie wpuszczanych do naszych domów antysztuk a w dalszej konsekwencji na rewoltę a dopiero jakiś czas po niej zazwyczaj następujący nowy renesans.
  • 2



#34

Maja.
  • Postów: 78
  • Tematów: 4
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Pamientam Twoje piekne obrazy-takie uduchowione, to co piszesz brzmi dziwnie ale tyle dziwnych jest rzeczy na swiecie ?

Nie wiem jak to pogodzic ze znana nam wiedza o swiecie, ale kto wie , moze i jest tak jak piszesz.

Jakbys mogl troszeczke bardziej wytlumaczyc to co myslisz ze sie Tobie zdarzylo to byla bym zobowiazana gdyz mnie ciekawia takie tematy jakie poruszasz i choc troszeczke sama rozumuje to chyba nieco inaczej, ale chetnie poznam i to co Ty masz do powiedzenia, a moze znajde wiecej wspolnego.
  • 0

#35

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Witaj Maju dawno tutaj nie pisałem, a to, co napisałem w większości przypadków wynika ze zdarzeń, które miały ostatnio miejsce w moim życiu.

Chwilowo nie maluję nie mam motywacji.

Mogę napisać i więcej o sobie przekopiować z innych miejsc, choć nie wiem czy Ciebie nie zanudzę, ale może masz rację, że to, co pisze jest dla kogoś z boku (wydaje się) wyrwanym z kontekstu (ja po prostu nie pomyślałem, że przecież tak naprawdę mnie nie znacie)



Dano mi na imię Ireneusz Tadeusz

Piszę to, aby stworzyć możliwość zaistnienia enklawy dla wolnych od umysłowych ograniczeń, wyzwolonych z dogmatów, paradygmatów lub aksjomatów religii i akademickiej nauki, osób.
Piszę to dla i do osób szukających Prawdy bliższej ich odczuciom, wiedzy i przekonaniom.
Osobiście zawsze traktuję każde spotkanie, forum czy zdarzenie zarówno, jako konstrukcje mych przyszłych, wciąż ewoluujących poglądów (tekstów), jak i jako terapię. Sokratesowe „wiem, że nic nie wie wiem” jest etapem, do którego dotarłem jakiś czas temu do tej granicy wiedzy i niewiedzy, w związku, z czym chętnie zawszę dowiem się więcej, jeżeli tylko Ty (kimkolwiek jesteś) masz ochotę na to, aby otworzyć się na to zostało mi przekazane i wyrazisz swą opinię na ten temat. •Chętnie również podzielę się swymi spostrzeżeniami, a nawet z Tobą, (kim kol wiek jesteś pofilozofuję), jeśli taka nadarzy się okazja, jeśli oczywiście jesteś na to otwarty lub również poszukujesz Prawdy, a otaczający Ciebie świat nie jest w stanie Tobie odpowiedzieć na nurtujące Cię odpowiedzi.


Staram się być tolerancyjny, dlatego też szanuję prawo każdego człowieka do życia według jego upodobań czy ideałów i wierzeń, lecz jednocześnie nie cierpię wszelkiego rodzaju ideologicznego terroryzmu tak w wydaniu wyznawców jakichkolwiek religii i ideologii jak i wszelkiego rodzaju napuszonych pragmatyków lub wyznawców uznających, iż jedynie oni mają rację.
Moją intencją jest przede wszystkim budzenie z iluzji i skłanianie, na podstawie pewnych moim zdaniem ważnych zdarzeń, sytuacji, tez i opinii, do samodzielnego wyzwolonego myślenia.

Nie zamierzam jednocześnie niczego nikomu udowadniać na siłę.
Jeśli więc jesteś wielbicielem rozumu, pragmatykiem czy racjonalistą, to sam, osobiście zbadaj dany temat i jeśli chcesz zdobądź satysfakcjonujące Cię dowody.
Osobiście nie uznaję żadnych autorytetów, mistrzów, bogów itp., choć często, jeśli zajdzie taka sposobność i będzie to możliwe mogę również zgodzić się na dialog z tymi osobami czy istotami.

Nie wojuje z kościołem i ani nie jestem racjonalistą czy ateistą, lecz po prostu stałem się, można powiedzieć, heretykiem wiary. Oczywiście nie znaczy to, że nawróciłem się na jakąkolwiek inną religię. Jedynie po prostu poznając zniewalające niuanse wiary postanowiłem wyzwolić się z tego jarzma.

Choć moje poglądy wynikające z wielu lat dociekań i wielu zdarzeń, sytuacji czy eksperymentów mogą wydawać się skrajne, lecz w stosunkowo małym stopniu podpieram się w nich innymi ideami i ich twórcami czy myślicielami. A jeśli robie to, to oczywiście z jednej strony zgadzam się w jakiejś mierze z ich ideologią, z drugiej zaś mogę podpierać się ich przykładami dla większej przejrzystości niejednokrotnie trudnych tematów, do których nawiązuję. Często też w swych wątkach posiłkuję się bądź na powszechnie uznanych lub popularnych teoriach czy ideach i choć często w mniejszym stopniu się z nimi zgadzam, lecz czynię tak tylko po to, aby móc je omówić na przykład w gronie ich zwolenników.

Wiem również teraz i to, że we Wszechświecie może być nieskończenie wiele prawdziwych prawd, które łączy w sobie jedna uniwersalna „PRAWDA” o tych wszystkich indywidualnych prawdach i wiem, że jeśli mianem tej „Prawdy” przez duże „P” określimy jakiegoś „BOGA” to i tak tym „Bogiem” nie będzie żadne z osobowych bóstw ukrywających się w jakiejkolwiek oficjalnie uznawanej religii Świata.

Na chrzcie dano mi imię Ireneusz Tadeusz, nigdy nie lubiłem ani jednego ani drugiego imienia, choć oba są imionami rzymskimi. Ireneusz podobnie jak jego żeński odpowiednik Irena znaczy „pokój” lub niosący pokój, a nawet jak o tym imieniu można znaleźć w imiennikach: „Imię Ireneusz, po grecku "Eirenaios", pochodzi od bogini pokoju, Eirene. Ale tam, gdzie mowa o pokoju, na pewno jeszcze słychać echa wojny.

Dlatego Ireneuszowie zwykle żyją pomiędzy skrajnościami i nie mogą się zdecydować, czy milszy jest im porządek i równowaga, czy też życie pełne przygód, sporów i mocnych wrażeń. Zwykle ich życiowa ścieżka jest kręta i z niejednego pieca chleb jedzą; mają masę przeżyć i mogliby całymi dniami opowiadać o swoich przygodach. Często też swoje doświadczenia potrafią przekazać w artystycznej formie. Pomaga im w tym ich liczba, liczba twórców - siedem.

Imię to jest najbardziej odpowiednie dla wszystkich niespokojnych duchów ze znaków Ryb, Lwa, Bliźniąt i Wodnika, a planetarnym patronem Ireneuszów jest Uran.”
Tak jak napisałem nigdy w młodości nie lubiłem swojego imienia, może było to spowodowane tym, że jednym z najsławniejszych Ireneuszów był bardzo ortodoksyjny Ireneusz z Lyonu (łac. Irenaeus, gr. Eirenaios), (ur. ok. 140 w Smyrnie, w Azji Mniejszej, zm. ok. 202 w Lyonie) – biskup Vienne, teolog, apologeta, Ojciec Kościoła, męczennik i święty Kościoła katolickiego. Poza tym imię to było według mnie zbyt archaiczne i bardzo mało popularne, ja osobiście w Polsce poznałem tylko jednego Irka, z którym nie za bardzo się zgadzałem mimo pewnych encyklopedycznych podobieństw.

Drugim powodem zmiany mojego imienia była emigracja, a nawet jeszcze wcześniej, kiedy to na półkach w polskich sklepach stał jedynie ocet, a już na Słowacji czy Węgrzech było, czego dusza zapragnie wtedy przez kilka lat byłem właścicielem lub współudziałowcem w kilku małych prywatnych firmach „Krawiectwo lekkie i malowanie na tkaninach”, „Dekoratorstwo oraz malowanie obrazów na różnych podłożach” itp. Tak czy inaczej w tamtym czasie miałem na tyle dużo pieniędzy, że mogłem sobie pozwolić na częste handlowo-turystyczne wypady na przykład na Węgry, a tam nie dość, że i tak trudno na początku było się dogadać to jeszcze blokowało me kontakty trudne do wypowiedzenie imię- wówczas najczęściej kazałem na siebie mówić Irko.

Z racji swego wychowania i wzorów narodowej i kościelnej sprawiedliwości, te, o których piszę otrzymałem w swym dzieciństwie i młodości poprzez relacje niewinnie więzionego Ojca za uczestnictwo w Powstaniu Warszawskim i nieprawidłowe potraktowanie jego w KK.
Najpierw, jako bardzo młody ktoś starałem się walczyć z socjalistycznym reżimem, (między innymi nasza bojówka „CPS”) jednak, jako starszy nie widząc sensu tej mojej donkiszoterii, zacząłem odchodzić od przedtem przyświecającego mi frazesu „Bóg Honor Ojczyzna” chcąc (zaczynając chcieć) myśleć o sobie.

Tak, więc jak o tym już wspominałem nikogo nie może dziwić, iż wyjeżdżając do Włoch uznałem siebie za obywatela świata.
Ale wracając jeszcze znów na chwilę do mego imienia, już będąc w Kanadzie okazało się, że żadne z dotychczasowo przeze mnie używanych form mego imienia tutaj się nie nadaje, a brzmienie imienia Irek jest jednakowe z angielsko- brzmiącym słowem earache, czyli ból ucha. Tak, więc, aby przez wypowiadanie imienia Ireneusz nie powodować u kogoś i u siebie bólu uszu, zacząłem kazać nazywać się Erik, Eryk lub Eric zależnie od tego, z kim mam do czynienia i chyba już przy takim imieniu pozostanę.

Choć wychowywałem się w duchu rodziny katolickiej i religijnej, ze strony mego ojca chyba nigdy nie odczułem jakiegoś dewotyzmu. Katolicyzm odczuwałem, więc jako obowiązek i zło konieczne, matka pod tym względem, jak to kobieta bywała bardziej wymagająca i dbająca o nasze katolickie wychowanie.

Mój Ojciec nie żyje już od kilku lat, a ja postrzegałem go wcześniej, jako tyrana i często się z nim nie zgadzałem. Ojciec nie był alkoholikiem, ale lubił sobie wypić, rozumowałem to, jako rodzaj beztroski a nawet nałogu.
Na powrót mój kontakt z Ojcem zacieśnił się po śmierci mojej Matki i wówczas zrozumiałem, że nic nie jest takie jednoznaczne i proste jak to mi się wcześniej wydawało.

Mój ojciec był zawsze bardziej zamknięty w sobie i mało wylewny i dopiero alkohol nieco go rozluźniał. Lecz czemu tak właśnie było zrozumiałem dopiero stosunkowo niedawno, jako już ktoś całkiem dorosły.

Ojciec mój, jako kilkunastoletni młodzieniec walczył w oddziale szarych szeregów Armii Krajowej w powstaniu Warszawskim, używając pseudonimu „Kuna”. Z jego młodzieńczo-patriotycznego poświęcenia wynikły dwa Jego życiowe konflikty i rozterki. Po pierwsze, zaraz po powstaniu dostał wiadomość od kogoś życzliwego, że jest na liście poszukiwanych przez S.B., czy U.B. musiał, więc coś zrobić, aby nie zostać aresztowanym. Salomonowym wyjściem okazało się wstąpienie do milicji, jako kierowca, gdyż mój ojciec od młodzieńca przejawiał zamiłowania do motoryzacji. I zapewne musiał w tej dziedzinie być bardzo dobry, gdyż dostał stanowisko, jako kierowca samego szefa milicji warszawskiej, jeśli się nie mylę będącego w randze generała. Ojciec miał do dyspozycji 3 samochody w tym jeden, który przed wojną należał do J. Kiepury.

Jako kierowca ojciec mój też nie był związany z żadną ideologią komunistyczną, ale jako, że należał kiedyś do AK. okresowo musiał meldować się na U.B. W taki sposób ojciec mój był chroniony do momentu, kiedy to jakiś czas później na skutek namowy swego brata nie wyjechał na rekonesans na ziemie odzyskane do Zielonej Góry (Grünberg).

Tutaj poznał i zakochał się w mojej matce, wrócił, więc do Warszawy jedynie po to, aby zrezygnować z pracy w milicji jakoś się to jemu udało, ale sielanka nie trwała zbyt długo. Kilka lat później mój ojciec został pod jakimś byle powodem uwięziony na trzy lata, oczywiście, że w domyśle za przynależność do A.K. i powstanie Warszawskie. Drugą rozterką, która dręczyła go praktycznie aż do śmierci było to, że za zabicie siedmiu Niemców - jako niby, że za zabójstwo, ojciec nigdy nie dostał rozgrzeszenia. Nie wiem, może, kiedy za pierwszą próbą spowiedzi spotkał go taki afront ze strony jakiegoś głupiego klechy nigdy później nie próbował? Tak czy inaczej, kilka lat przed śmiercią został On odznaczony kilkoma krzyżami walecznych i zrehabilitowany przez komunę, lecz nie uzyskał tego od kleru.

Z perspektywy czasu, kiedy poznałem powody zachowania mojego Ojca, wiem, że alkohol był dla niego lekarstwem duszy. Wierząc w reinkarnację wiem również, iż moja, jak i mojego Ojca obecność w tym właśnie życiu jest konsekwencją planu i wyborów, jakie robimy przed naszym urodzeniem. Wiem, że najprawdopodobniej spotkam się z nim jeszcze może nie raz, obecną rozłąkę traktując jedynie, jako nie wspólne wakacje, choć zapewne nie zgłębiłem wszystkich powodów i skutków myślę, że przynajmniej w jakimś zakresie rozumiem mojego Ojca.


Sądzę, że w mojej rodzinie miałem przedtem korelacje z kilkoma jej członkami, z czego mój ojciec był mym starszym bratem, a starszy brat, o którym wspomniałem wyżej w „Moja historia” był pierworodnym synem Jeana de Joinville, (czyli nieskromnie mówiąc moim) i nazywał się Anzelm de Joinville dziedziczny Seneszal Szampanii i członek Wielkiej Rady Filipa V, jako marszałek Francji.
Lecz wracając do mego obecnego życia,

wychowania i wzorów narodowej i kościelnej sprawiedliwości, te, o których piszę otrzymałem w swym dzieciństwie i młodości. Tak, więc zapewne nikogo nie może dziwić, iż wyjeżdżając do Włoch uznałem siebie bardziej za obywatela świata niż za Polaka. Ludzie w Polsce na pewno tak jak na całym świecie również potrafią żyć godnie i być szczęśliwymi( znam kilku takich).I jeśli chodzi na przykład o mnie, to ja ogólnie też nie miałem tak źle, nawet na emigracji, mimo, że po początkowym okresie sponsorstwa rządu Kanady dalsze lata w Kanadzie byłem na własnym utrzymaniu, (mam również na myśli czas spędzony we Włoszech w oczekiwaniu na załatwienie formalności w celu wyjazdu do Kanady, kiedy to moja działalność anty socjalistyczna pomogła mi uzyskać sponsorstwo rządu Kanady). We Włoszech po pracy na plantacjach oliwek i winogron, pracowałem na myjni samochodowej, zakładzie samochodowym, a później, jako spawacz w pewnym ogromnym ośrodku kempingowym nad Morzem Tyrreńskim.

Ośrodek nazywa się „Clemalu”, a jako że nie było tam dobrej informacji o oddalonych od siebie obiektach tego ośrodka, zabrałem się za tworzenie drogowskazów, tablic i reklam ośrodka( w Polsce pracowałem między innymi, jako starszy dekorator i liternik w „Wojewódzkim oddziale WSS Społem”) zaproponowałem właścicielowi zająć się stworzeniem szyldów, drogowskazów i tablic reklamowych.

Capo, czyli szef zgodził się, abym, jako sprawdzian moich umiejętności rozpracował kolorystycznie dotychczas jednobarwne godło tego ośrodka, ale miałem to robić po pracy(, jako spawacz gdzie wykonywałem i naprawiałem całe kilometry ogrodzeń i konstrukcji coraz to nowych domków kempingowych). Eksperyment się udał i za pierwszą artystyczną pracę we Włoszech otrzymałem niebagatelną dla mnie sumę 600 000 lirów i z dnia na dzień ze spawacza stałem się artystą i liternikiem ośrodka. Kiedy zacząłem już malować wielkie obrazy mające być wystrojem wnętrza powstającej kawiarnio- restauracji zaistniało pewne zabawne zdarzenie, Jako że kiedy ja reprodukowałem turystyczne atrakcje Włoch i prowincji Lazio, moja żona malowała wielkie kilkunastometrowej długości reklamy ośrodka, które miały być ustawione na drogach tak, aby były widoczne nawet z 10 kilometrów. W tym czasie znano mnie, jako Taddeo z powodu, że wszelkiego rodzaju odmian imienia Erik, Jurek, Jarek, Irek czy Mirek było tak wiele wśród pracowników ośrodka, że postanowiłem używać mojego drugiego imienia Tadek. W owym czasie, kiedy byłem zajęty przy jakimś obrazie przyszedł do mnie jeden z pracujących tam Włochów z zapytaniem jak nazywa się po Polsku malarz, a ja opacznie zrozumiałem, że pyta się on o jakiegoś polskiego malarza i odpowiedziałem jemu Matejko. Jakże się później uśmialiśmy z żoną, kiedy usłyszeliśmy, że co niektórzy Włosi na ośrodku mówią na mnie Matejko a na moja zonę Matejka. Powszechnie nazywano mnie tam Taddeo Pollacco. To był chyba jeden z najszczęśliwszych okresów w tym moim życiu. I to może w niejednym życiu było mi we Włoszech tak dobrze.

Tak jak Tadeuszowi Kuntze -po Polsku znanemu, jako Tadeusz Konicz. We Włoszech jak wspominałem miałem też taki sam przydomek jak ten jeden z najwybitniejszych polskich malarzy XVIII wieku. „Taddeo Pollacco”. Tadeusz Konicz, (ur. 20 kwietnia 1727 w mym rodzinnym mieście Zielonej Górze, zm. 8 maja 1793 w Rzymie). Był nadwornym artystą malarzem biskupa Stanisława Załuskiego, studiował w Krakowie i Rzymie. Większość swojego życia spędził jednak we Włoszech.

Z kilku mych domniemanych żyć, czy osób w jakiś sposób ze mną związanych, aż trzech - wszyscy malarze- w bardzo silny sposób było związanych z Polską lub Polakami. Tak jak w moim przypadku, gdzie też nazywano mnie tak jak Tadeusza Konicza Taddeo Pollacco. Co najmniej w trzech domniemanych moich poprzednich żywotach również byłem Włochem Pierwsze moje dzieła nawiązywały do malarstwa religijnego, tak jak ten temat był pierwszym i najpopularniejszym wątkiem twórczości Konicza. Obrazy i freski Konicza-Kuntzego zdobią ściany i wypełniają liczne ołtarze, sklepienia kościołów i świątyń: Krakowa, Kocka, Warszawy i Rzymu. Może, dlatego jakiś czas później najważniejsza dla mnie stała się kwestia reinkarnacji. Reinkarnacja, jako temat, jak i wiele pokrewnych z nim spraw i zagadnień, stanowi efekty bez mała mych 30 letnich studiów i przemyśleń nad tymi zagadnieniami, naszym miejscem w świecie i celem istnienia.

Te jakże filozoficzne poszukiwania zacząłem rozpracowywać przez pryzmat swego własnego odnalezienia swych powodów istnienia i zaistnienia.
Wszystko to, jak w to wierzę, bez tak zwanego przypadku i nie bez jakiejś podświadomie wyczuwalnej zewnętrznej przyczyny, w mym obecnym życiu prawdopodobnie zaczęło się, kiedy miałem około 5 lat, dziś wiem (po serii sesji hipnotycznych), że wówczas miałem pierwsze Spotkanie IV stopnia ze zjawiskiem „Obcych”, również, jako pięciolatek poszedłem do 1 klasy, ( jako najmłodszy w szkole wręczałem nawet kwiaty dla jakichś ówczesnych bohaterów i dygnitarzy), Jako pięciolatek też kiedyś sam wybrałem się pewnej letniej niedzieli do kościoła, który od mego miejsca zamieszkania był stosunkowo niedaleko. Jako, że nasza rodzinna trzódka stanowiła wielodzietną 8 osobową rodzinkę, byliśmy podobni do dość niesfornego trudnego do skontrolowania stadka baranków- może czasem nawet i czarnych? •

Tak czy inaczej, wspomnianej niedzieli, zapewne, aby móc zaliczyć zawsze kolidującą z dziecięcym programem w telewizji msze świętą pomaszerowałem sam do kościoła. (Na marginesie zastanawiające jest, czy chodziło tu bardziej o sabotaż komunistycznych władz nadawających owe programy w niedziele rano, czy trochę też o manipulacje przedstawicieli parafii, w taki sposób zmuszając do poświęceń i próbując gruntować u młodych ludzi wiarę?)

Lecz jeszcze wówczas nie myśląc o takich rzeczach, wolny od kontroli rodziców i rodzeństwa chcąc zaliczyć mszę świętą znalazłem się w kościele. Tam, czego zawsze bardzo nie lubiłem zwyczajowo zmuszono mnie z kilkoma innymi dziećmi i wyrostkami do przemieszczenia się bliżej ołtarza.
Na tej właśnie mszy, kiedy znów starając się kopiować zachowania ludzi znajdujących się dookoła mnie w pewnym momencie również ruszyłem z ciżbą i tak jak inni ustawiłem się w znanej już mi z wypadów do sklepu zwyczajowej w Polsce kolejce, nawet chyba się nie zastanawiając, że tym razem byłem jednak w kościele. Kiedy wreszcie przy wtórze kościelnych pień dotarłem do balustrady dzielącej ołtarz od reszty kościoła, wykonując te same czynności i gesty w końcu też otrzymałem od księdza jakiś skromny pokarm w postaci białego okrągłego wafelka.

Po powrocie do domu chcąc pochwalić się swym chrześcijańskim zachowaniem zdałem relacje z zajścia swej Matce, lecz o dziwo zamiast słów pochwały dowiedziałem się od niej, że zgrzeszyłem, gdyż do tego obrządku, który ma Matka nazwała „Komunią świętą” miałem dopiero być przygotowywany w jakiejś dla mnie nieokreślonej przyszłości.
Tak czy inaczej, to na pozór nie istotne zdarzenie zmieniło całe moje życie.

Od tego czasu zamiast mechanicznie powtarzać jakieś dziwne niezrozumiałe dla mnie wcześniej słowa, pojęcia i zachowania, tak pacierzy jak i jakichś ceremonii, zacząłem się zastanawiać nad ich treścią analizując bez mała każdy gest czy słowo.
Dużo później doszło do tego wiele kościelnej lub ateistycznej, w różny sposób pomocnej, fachowej literatury.
Kolejnym mym spotkaniem z dziwnym i nieznanym była lektura pożyczonej od kogoś w wojsku pierwsza bestselerowa książka Erica von Denikena „ Wspomnienia z przeszłości”.

To odrębne spojrzenie na wpajane mi przez rodzinę, szkołę i katolicką tradycję spojrzenie na ewentualną historie świata zmusiło mnie do poszukiwania podobnych koncepcji, a z biegiem czasu do odnajdywania ich w wielu wierzeniach i niedomówieniach, tak zwanych „świętych ksiąg” wielu kultur i narodów, w legendach, mitologiach czy historycznych relacjach historyków i kronikarzy.

Ta działalność badawczo-analityczna doprowadziła mnie do, jak mi się wydaje, pewnych nietuzinkowych wniosków, którymi od pewnego czasu usiłuję się podzielić z innymi osobami. W kilku ostatnich latach życia uciekałem się do wielu sposobów przekazania potomnym mozołu mych analiz i rozważań, poprzez symboliczną sztukę alegoryczno symbolicznego malarstwa i grafiki, poezję, eseje, literaturę i kilka artykułów lub opracowań. Niegdyś z uporem maniaka wysyłanych do magazynów o profilu „New Age”, takich jak „Wróżka” czy „Nieznany Świat”.

Mój Kanadyjski okres życia powinienem zacząć może od tego, że kiedy po wypadku samochodowym( już będąc w Kanadzie) i pewnym czasie rehabilitacji wywalczyłem z pomocą prawników nieco pieniędzy, mój brat mieszkający tu gdzie ja zaproponował mi otworzenie wspólnego biznesu. Jako, że zawsze był zamiłowany w motoryzacji, przez co jest wspaniałym mechanikiem samochodowym, ja zaś z powodu mych manualnych zdolności i ratowania się na początku pobytu w Italii pracą w auto-caroseri, czyli jako blacharz samochodowy -tutaj bodyman, założyliśmy wspólnie z bratem zakład mechaniki i blacharstwa samochodowego.

Brat po prostu bał się otworzyć tej działalności samodzielnie, gdyż z jednej strony zdawał sobie sprawę, że lepiej, raźniej i bezpieczniej działać wespół, poza tym mniej traciłby, jeśli przedsięwzięcie by się nie udało.
Tak czy inaczej wspólnie w tych wzlotach i upadkach przetrwaliśmy pięć długich lat, a po tym okresie mieliśmy siebie na tyle dosyć, że nasze braterskie stosunki oziębły na następnych kilka lat.

Powodem naszego ponownego spotkania był mój powrót z Polski, gdzie po latach emigracji byłem w odwiedzinach u innych członków mej rodziny. Miałem przekazać bratu coś od naszego Ojca.

W tym czasie brat zmienił się ze skrajnego materialisty w skrajnego katolickiego ortodoksa, co bardziej przekonywało mnie do niego, gdyż sądziłem, że teraz zacznie okazywać więcej braterskich uczuć. W trakcie rozmowy napomknąłem bratu, iż szukam domu do kupienia, a on na to oświadczył mi, że w jego sąsiedztwie ( po przeciwnej stronie ulicy) pewna starsza kobieta sprzedaje duży dom.

Nie wiem jak to się zdarzyło, ale w rezultacie kilka miesięcy później ten dom już należał do nas. Siłą rzeczy także odmroziły się i nasze stosunki bratersko -rodzinne, i niedługo później spotykaliśmy się, na co weekendowych prywatkach bardziej dyskusyjno –alkoholowych, niż zabawach –tanecznych, gdzie na tych wizytach i rewizytach spotykaliśmy się z jeszcze innymi znajomymi i z mym bratankiem, który wówczas nie był jeszcze pod przemożnym wpływem brata i wyznawał ideologie wschodnich religii, trudniąc się złotnictwem i chyba wszystkim innym.

Ja w tamtym okresie pracowałem w szóstej, co do wielkości na świecie stoczni jachtów oceanicznych „West Bay”, a w wolnym czasie oprócz organizowania rozlicznych bali i zabaw, (o czym wspominam w innych miejscach), również w tym okresie udzielałem się w polonijnym teatrze „33” ( liczba osób, które przyszły na założycielskie spotkanie- nie ma nic wspólnego z wiekiem Jezusa).

W tym teatrze prym wiódł Michał Anioł -to nie pseudonim, ale prawdziwe nazwisko polskiego aktora, znanego z kilku ról między innymi z filmów takich jak „Karate po Polsku” czy serial „Dom”. •Ale wracając do owych piątkowych czy sobotnich obiad- kolacji, na których im dalej w przyszłość brat wiarą neofity zaszczepiał swe nowe spojrzenie na świat przez pryzmat ideologii katolickiego kościoła. Niedługo później stał się też poetą, który niby Orfeusz czy bardziej Neron w asyście grupy klakierów recytował swe upoetycznione żale do świata, że nie był dostatecznie wynagrodzony i doceniony.

Ja z żoną coraz bardziej w tym towarzystwie byliśmy wyalienowywani. Po którymś z owych spotkań, kiedy o czwartej rano wyszli już wszyscy goście, a ma żona już spała, poczułem nieprzemożne pragnienia napisania wiersza i niby nawiedzony zanim ma żona wstała o ósmej rano ja miałem już gotowy mój pierwszy (w tym życiu) wiersz „Prawda”

PRAWDA

Nieodgadniona prawdo - czy słowem czerstwym jesteś - przeszłości wspomnieniem.
Miłości Boskiej esencją - zbawiennym pragnieniem.
Czy do wieczności dążysz - czy kresu żywota.
-Pocieszasz nas czy uczysz - w swych prawideł splotach.
Niezmienna stale jesteś - i w przód przewidziana.
-Lub korzyść tobie sprawi - pozytywna zmiana.
Ślepą wiarą - pokorą kościelnych dogmatów.
Wiedzą tajemną - przenikania się Światów.
Czy karuzeli wcieleń - energią przeżytą.
Lub w nas Boskiej mocy - częścią nieodkrytą.
-Zgłębić ciebie nie sposób - czy liniałem zmierzyć.
-Jedyne co mogę tylko - to w ciebie uwierzyć.
Gdy pragnień ostoją bywasz - i życia osłodą.
Lecz pchasz często do zbrodni - i jesteś niezgodą
-Zło i dobro na równi - trzymając w połowie
Jak noc i dzień pospoły - znajdują się w dobie.
-Ważna myśl w tym być musi - przemyślnie schowana.
Aby bez trwogi kroczyć - w zasad twych arkana.
Cierpień życia w pokorze - bagażu nieść brzemię.
Lub w trwaniach swych - raz po raz -gromadząc swe mienie.
-Po wielokroć odkryta - lecz wciąż nienazwana.
W tysiącach imion zawarta - a jednak nieznana.
-Tu to czy też w niebiesiech - szukam cię od nowa.
Jakby w przeznaczeń ciągu długim - tkwiła jakaś zmowa.
-Na wzór Syzyfa głazu - Atlasa udręki.
Zeusa zmartwychwstań wiecznych - i Chirona męki.
Wątroby Prometeusza - przez ptaka dziobanej.
Czy Pana smutnych westchnień do dziewic tysiąca.
-Gdy swą fleciom muzykę w kniejach gra bez końca.
-Lecz nadejść kiedyś musi - wybawienia pora.
Gdy niestraszna już będzie - śmierci sucha zmora.
I narodzin bólu - już nigdy nie będzie.
-Gdy niby nigdzie - a będziemy wszędzie.
W każdej cząstce wszystkiego - będziemy spisani.
Nawet w życiu swym będąc - mało komu znani.
-By koledż kończąc najwyższy - jak heros swe prace.
Na niebiańskim posłaniu - gwiezdne puszczać race.

PIRAEUS 2000 r.

Od tego czasu napisałem ich bez mała sto próbując w nich znaleźć sposób wyrazu na podobieństwo antycznych myślicieli, z których jedynie Sokrates wyłamał się odważając się mówić o bogach prozą, za którą to herezje został skazany przez rajców Aten na śmierć przez zażycie trucizny. •Tak, więc może mogę powtórzyć za tym wielkim filozofem, z którym szkoda, że nie wiążą mnie reinkarnacyjne związki, iż „Wiem, że nic nie wiem”.

Moja przygoda z Nostadamusem zaczęła się dość dawno temu, lecz jedną z ważniejszych z nim związanych wydarzeń był lipiec 1999 roku i słynny czterowiersz mistrza proroctwa. Mówił on tam o przyszłych wydarzeniach związanych z lipcem 1999 roku. A oto ów czterowiersz w oryginale:

Quatrain 10,72 FRA>
„L'an mil neuf cens nonante neuf sept mois,
Du ciel viendra un grand Roy d'effrayeur:
Resusciter le grand Roy d'Angolmois,
Auant apres Mars regner par bon-heur”.
Polskie tłumaczenie:
„Rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć siedem miesięcy,
Z nieba zstąpi wielki król trwogi (przerażenia):
Wskrzesić wielkiego króla Angoulmois,
Przedtem, potem Mars panować (panować będzie) szczęśliwie”.

Lecz od początku, kiedy dowiedziałem się, że w tym okresie będzie w Europie widoczne całkowite zaćmienie Słońca sądziłem, że właśnie w tym wydarzeniu należy upatrywać odpowiedzi na zagadkę Nostradamusa. Szczególnie, że aż pięć planet ustawić się miało w konfigurację "wielkiego krzyża", poza tym, oprócz Słońca i Księżyca, będą to takie planety złoczynne jak: Mars, Saturn i Uran. Z reguły czterowiersz 10, 72 był na ogół tłumaczony jako zapowiedź III wojny światowej. Teraz z perspektywy czasu nikt już zapewne nie pamięta tego okresu, a większość tych, którzy jednak pamiętają, są zdania, że nic takiego wówczas się nie zdarzyło. Ja jednak w jakiś niepojęty dla siebie sposób odczuwałem, iż chodzi tutaj o fale trzęsień ziemi, która właśnie wówczas nawiedziła świat w ciągu kilku tygodni po zaćmieniu. Całe pięć miesięcy z dokładnością do jednego dnia, zawsze blisko nowiu księżyca prorokowałem silne trzęsienia Ziemi, po których telefonowali do mnie znajomi i członkowie rodziny z jakimś zachwytem w głosie oznajmiając, że miałem rację. Niestety nie mogłem uświadomić im, że tak naprawdę to niema się czym egzaltować ponieważ tam gdzieś giną ludzie. Nawet dokonałem pewnych spostrzeżeń co do ewentualnego schematu takich zdarzeń jak trzęsienia Ziemi, ale nikogo do kogo się z tym zwróciłem to nie obchodziło.

Czy jest możliwe, aby niejako upić się wolnością niemyślenia, narzuconymi stereotypami?
Lecz aby zapomnieć na moment o tradycji i religii ojców, aby móc niby ktoś zupełnie nowy brać sobie z całej skarbnicy wiedzy tylko to, co jest twórcze i prawdziwe, należy się odważyc. Ja tak zrobiłem, czy było to odurzenie? Może tak- ale mimo iż odczuwam przeświadczenie o prawidłowym kierunku, jednocześnie wiem, że„ Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”(Mt. 13,57).

Ta niewiadoma, której wszyscy w jakiś sposób szukamy, stanowi jednak dla wielu barierę nie do przebrnięcia, albowiem ludzie wolą bezkrytycznie poddawac się tradycji ojców, czy nawet przyjmowac te oferowane im uzależniające ich pewniki otaczającego ich Świata, niż jak najlepszą i najwznioślejszą nawet nadzieję prawdy bez oficjalnego pokrycia w oficjalnej nauce czy bezkrytycznie czczonej tradycji lub religii.


Nikt więc nawet nie ma szansy za życia zostać wieszczem wśród swoich. Kiedy kilka dni po tym jak w Nowym Jorku zostały zniszczone wieże „The Twin Towers World Trade Center”, zatelefonował do mnie kolega z zapytaniem czy naprawdę w Quatrianach Nostradamusa jest mowa o zniszczeniu nowojorskich wież, o czym podobno mój wspomniany znajomy miał przeczytać w jakiejś gazecie. Czasem znajomi radzili się mnie w sprawach związanych z „NIEZNANYM”, tak też i tym razem znajomy ufał mojej wiedzy w tej materii. Ja jednak wcale nie potwierdziłem prasowych wieści przekazując i tłumacząc jemu, że w „Centuriach” (Wieki) Nostradamusa na pewno nie ma takiego tekstu przepowiedni jaki zacytował mi znajomy. Lecz obiecałem jemu jeszcze raz sprawdzić cały ocalały zbiór.

Choć oczywiście nie było tam wydrukowanego w prasie tekstu, ale było jednak coś? We wszystkich pozostałościach po 12 księgach Nostradamusa odnalazłem wiele Czterowierszy (Quatriany) wspominających „Nowe Miasto”. Skojarzenie z Nowym Jorkiem było dla mnie oczywiste, ale prócz zakodowanego proroctwa o zburzeniu wież było jeszcze powiedziane, coś takiego, że jeśli Król (w tym przypadku moim zdaniem, może chodzić o prezydenta.) nie wybaczy tym, którzy zaatakowali go w samobójczym ataku, to nastanie straszna wojna. Tak więc odnajdując tak ważne, jak mi się wydawało informacje z przepowiedni Nostradamusa, zaprosiłem do siebie do domu kilkanaście osób, aby móc przynajmniej omówić to owe zagrożenie. Jednak prelekcja szybko zamieniła się w balangę zmuszając mnie( z moimi książkami i wykresami) do upicia się z powodu ignorancji zaproszonych osób. Oczywiście, że może byśmy nic nie zdziałali, aby nie dopuścić do zaistniałej niedługo później wojny i nieuniknionego, lecz przerażające było to, że nikt nawet nie próbował.

Ważnym również lub może najważniejszym etapem mego życia był okres poszukiwań zaprzeszłych wcieleń zaprzyjaźnionych osób, które to od zabawy przerodziło się najpierw w pasję a następnie rozpoznałem w tym coś na kształt filozofii życia czy związków wcieleń niektórych z nas (grupa ok. 25 osób) z planem istnienia na Planecie Ziemia. Aby przedstawić, o co mniej więcej mi chodzi musiał bym zaprezentować opisujące cześć tych zagadnień 3 moje artykuły na ten temat:

„Byłem na swym własnym grobie” Moja historia.


To, czym chciałbym się podzielić z czytelnikami zdarzyło się kilka lat temu. A było to tak, że organizując kolejny bal kostiumowy dla moich znajomych (głównie Polaków zamieszkałych w Vancouver i jego okolicach), poznałem pewną dziewczynę mieszkającą w kompleksie, gdzie wówczas często odbywały się nasze bale dla uczczenia wszystkich możliwych okazji.

Ten wspomniany, był z okazji wizyty brata naszego kolegi, który go właśnie odwiedził z Grecji. Wspomniana dziewczyna, ( jeśli mogę ją tak nazwać – nie jesteśmy już tacy młodzi, niestety) okazała się wspaniałą, choć jeszcze nieodkrytą, artystką.

Ta jej artystyczna, wrażliwa dusza spowodowała, że zaczęła interesować się kwestią karmy, losu, przeznaczenia, a co za tym idzie swych poprzednich egzystencji.

Opowiadała mi o swoich seansach hipnotycznych i podróżach do poprzednich inkarnacji, w jakimś sensie zarażając mnie również chęcią poznania swych ewentualnych inkarnacji. No i wtedy dopiero się zaczęło…

W sumie poddałem się kilku seansom i przeżyłem coś w rodzaju autohipnozy, których całkowity opis zająłby tu zbyt wiele miejsca, więc go maksymalnie skrócę, skupiając się na samej esencji wizji i zdarzeń. Po pierwszym przeprowadzonym na mnie seansie hipnotycznym nie odczułem praktycznie nic, choć wówczas nie zwróciłem uwagi na pewien istotny szczegół, mianowicie, kiedy hipnotyzerka zleciła mi, abym udał się w „swej wyobraźni” do jakiegoś pięknego, kojąco wpływającego na mnie miejsca, o dziwo zamiast Karaibskiej plaży pełnej pięknych półnagich kobiet ujrzałem jakieś wykrzywione skarłowaciałe drzewo rosnące na niewielkim pagórku. Hipnoterapeutystka spytała mnie czy słyszę świergot ptaków, zaprzeczyłem, choć ten miły akcent uzasadniałby mój wybór, lecz to miejsce w dziwny sposób emanowało paraliżującym spokojem.

Cały seans odbywał się w duchu freudowskiej analizy aspektów winy i kary, z nasileniem przez hipnotyzerkę akcentów dotyczących śmierci mego najstarszego brata, który kilka lat wcześniej umarł na zawał. Spytany wówczas, kim emocjonalnie był mój najstarszy brat dla mnie w okresie mego dzieciństwa oznajmiłem, że był wzorem do naśladowania porównując go do średniowiecznego polskiego rycerza Zawiszy Czarnego z Garbowa.

Spytany o to, kim chciałbym dla niego wówczas być, nie wiedząc, czemu oznajmiłem, że jego giermkiem. Z kolei, kiedy miałem opisać jakiś swój dzień z dzieciństwa, opowiedziałem taką oto historie: są wakacje, jestem na podwórzu mego rodzinnego domu, przychodzą moi ówcześni koledzy z zapytaniem czy nie pójdę grać z nimi w piłkę nożną. Ja jednak lekceważę propozycję, gdyż jestem w trakcie budowania dla moich plastikowych żołnierzyków zamku z gliny.

Choć na jawie nie pamiętałem tego dnia, ale było to jak najbardziej możliwym zdarzeniem, gdyż w dzieciństwie często przedkładałem rysowanie rycerzy, czy właśnie budowę jakichś fortec dla mojej armii rzymskich, średniowiecznych czy napoleońskich żołnierzyków, nad zabawy z rówieśnikami. I rzeczywiście w owym okresie moim idolem był Zawisza Czarny herbu Sulima.

Jednak, co do owej hipnozy, gdzie prowadząca usiłowała wmówić we mnie jakieś nieuzasadnione poczucie winy za śmierć brata, ustosunkowywałem się coraz sceptyczniej. Jako że mój koszt był 70 $ za godzinę, aby moim zdaniem nie zmarnować kolejnego spotkania na koniec sesji spytałem hipnotyzerki, co powinienem zrobić, aby kolejnym razem móc zobaczyć cokolwiek innego niż dziecięce wspomnienia z przeszłości, gdyż byłem wówczas błędnie przekonany, że to, co widziałem na życzenie hipnotyzerki to jedynie wyobraźnia i wspomnienia z dzieciństwa.

Na odchodnym hipnotyzerka powiedziała mi na moje pytanie jak powinienem przygotować się do następnego spotkania, że „ja wiem to sam, jedynie muszę spytać się o to samego siebie”.

Tej nocy nie mogłem zasnąć rozpatrując miniony dzień, postanowiłem odczuć coś tak jak to powiedziała hipnotyzerka. Rozluźniłem się i zacząłem wchodzić technikami opisanymi w książkach Roberta Monroe w stan, dzięki któremu R. Monroe potrafił opuszczać swe ciało w swych rozlicznych podróżach astralnych. Trwało to dość długo, aż nagle mimo zamkniętych oczu zobaczyłem jakieś dziwne kolorowe plamy, które niby olej wylany na kałuże wolno przemieszczały się i mieniły tęczowymi barwami.

Trwało to jakiś czas, tak, że mimo rozluźnienia zaczęły do mej świadomości przenikać znamiona realizmu, a kiedy pomyślałem o owych 70 $ za godzinę sesji hipnotycznej plamy zniknęły. Chcąc niby przeprosić samego siebie za tak konsumpcyjny sposób myślenia zacząłem uświadamiać sobie, że nie są ważne pieniądze, prosząc jednocześnie owe plamy, aby wróciły. Jeszcze dziś czuję owo rozpaczliwe pragnienie zrozumienia lub obcowania z tym czymś innym i nieznanym.

Plamy nie wróciły, lecz zamiast nich zobaczyłem z boku koński zad. Był to jasno szary koń w nieco ciemniejsze brązowawe plamki, ale nie dość, że zobaczyłem tylną część tego zwierzęcia, to poczułem jeszcze zapach jego potu. Pierwszym wrażeniem był niemal, że okrzyk radości i zdziwienia: „Ja byłem chyba koniem”( oczywiście nie mogłem krzyczeć, gdyż była noc, a obok mnie spała moja żona).

Jednak, kiedy przyszedł mi do głowy ów absurdalny pomysł, obraz nieco się zmienił i zobaczyłem już niemal całego konia, jednocześnie odczuwając tam obecność jeszcze kogoś. Będąc niby kamerzystą na planie filmowym kazałem sobie przesunąć obraz nieco pod górę po skosie, i dopiero teraz ujrzałem ową zamgloną postać, która stojąc przed koniem stała w bezruchu, wpatrując się w jakąś dal. Kiedy zapragnąłem zobaczyć to, na co patrzał ten ktoś, zobaczyłem jakby jego oczyma znajome karłowate drzewo, tym razem jednak zobaczyłem również, że to drzewo rośnie tuż na skraju jakiejś rozległej malowniczej doliny? Zrozumiałem także, czemu nie słyszałem świergotu ptaków, kiedy widziałem to samo drzewo w czasie mej hipnozy kilka godzin wcześniej. Po prostu tam wiał dość silny wiatr.

Długo starałem się rozpoznać ową tajemniczą, cały czas zamgloną postać. Jedyne, co czułem, to bijące od niej zmęczenie i nieświeżość. Zacząłem, więc przypominać sobie o jakichś książkowych sposobach i technikach wnikania w podświadomość. Zacząłem także przyglądać się cały czas zamazanym szczegółom odzienia, tego w jakiś sposób bliskiego mi kogoś. Kiedy dotarłem do obuwia zauważyłem, że jest ono w jakiś sposób błyszczące? Pierwszym wrażeniem było „baletki”, lecz zamiast zauważenia szczegółów aksamitnych bucików moja wizja jakby na zawołanie przeniosła się i zobaczyłem teraz jakiegoś mężczyznę stojącego na krawędzi chodnika w jakimś dużym mieście.

Za nim stał rzęsiście oświetlony tysiącem lamp kilkukondygnacyjny budynek, który nazwałem operą. Stojący na chodniku mężczyzna sprawiał wrażenie czekającego na jakiś środek transportu.Był ubrany w osiemnastowieczny wyjściowy strój, a więc od góry: na głowie miał cylinder, lekko kędzierzawe, ciemne włosy, nie aż tak szczupłą twarz z małym hiszpańskim wąsikiem.

Mógł mieć około 30 lat. Niżej ciemny surdut z białym kwiatkiem z boku, białe rękawiczki, a w prawej dłoni trzymał prostą laskę z jasną błyszczącą kulką u jej zwieńczenia; ciemne, starannie wyprasowane spodnie i czarne wyglansowane buty. Kiedy uświadomiłem sobie to, jak bardzo błyszcza te buty, moja wizja znów przeniosła mnie do owego mężczyzny stojącego na skraju doliny i do jego błyszczących butów, z tym, że teraz zobaczyłem, iż te buty zrobione są z metalu? „Rycerz” - znów niemal krzyknąłem sam do siebie, lecz owa postać nadal była zamazana.

Wiedziałem jedynie, że ten ktoś jest zakurzony i nieogolony, jakby po przebyciu jakiejś długiej drogi dotarł wreszcie do jakiegoś tylko jemu znanego celu. Nie był stary, ale jakby był kimś w jakiś sposób doświadczonym przez los. Starałem się spytać jego o imię; w końcu wiedząc, że powinien mieć jakiś herb, zacząłem dopasowywać do niego kolory. Z wszystkich, jakie próbowałem wkleić w tę postać, w jakiś dziwny sposób pasował jedynie biały i czerwony.

Nie wiem, czemu, ale po uświadomieniu sobie tego, pierwszym słowem, jakie wówczas do mnie dotarło było „ Crusader”, czyli Krzyżowiec, jako uczestnik wyprawy krzyżowej, i choć nie wszyscy oni nosili opończe z czerwonymi krzyżami na białym tle tak jak Templariusze, ale ja wówczas tego jeszcze nie wiedziałem. Tak czy inaczej, próbując na wszystkie sposoby dowiedzieć się, kim był ten tajemniczy rycerz, miałem jeszcze widzenie jakiegoś odzianego w skóry krępego mężczyzny na śnieżnej niby pustynnej przestrzeni i dziwną informację tłumaczącą chodzenie po wodzie Jezusa, która w tym widzeniu i formułce jakby do niego przyklejonej wtedy wydawała mi się jak najbardziej prosta i logiczna.

Przy tak wielu objawionych mi tej nocy rzeczach zapragnąłem, jako sprawdzian tego wszystkiego spróbować lewitacji, lecz, mimo, że jak mi się wydawało mogłem unieść część swego niematerialnego ciała ponad siebie, ale nie potrafiłem uczynić tego z głową. Zmęczony zasnąłem w końcu po kilku godzinach tych wizji i zmagań z samym sobą.Nazajutrz zatelefonowałem do mojej hipnotyzerki, aby podzielić się z nią swymi nocnymi wrażeniami, ta jednak zbyt nachalnie obstawała przy swej opinii o obarczaniu się przeze mnie winą za śmierć brata ( kilka lat później odkryłem w nim swego syna z poprzedniego życia.)

Tak, więc upojony fantastycznymi wizjami i odczuciami zrezygnowałem z usług pani hipnotyzer. Mimo, że nigdy już nie udało mi się ponownie wprowadzić w autohipnozę, jednak rezygnacja z usług tej hipnotyzerki wydaje mi się jak najbardziej słuszna, gdyż jak się dowiedziałem jakiś czas później, wówczas, kiedy ona przeprowadzała mi hipnozę sama przeżywała osobistą tragedię po śmierci męża.

Tak czy inaczej, po tych moich pierwszych zetknięciach z tematem, widziałem kilka postaci, ale najbardziej zarysował się tu jakiś niezidentyfikowany rycerz. Po około dwóch tygodniach bezskutecznych prób ponownego wprowadzenia się w samo hipnozę, tuż przed przebudzeniem, a może jednocześnie z nim usłyszałem coś w rodzaju imienia „Devill”.

Jakiś rok później koleżanka zrobiła kurs hipnoterapeutki, w tym także past life (poprzednie wcielenia). A oto przebieg owej hipnozy na mnie po wszystkich wstępnych zabiegach wprowadzających:

P. Gdzie jesteś?
O. Stoję na jakiejś piaszczystej krętej drodze.
P., Kim jesteś? Spójrz na swoje nogi i ręce.
O. Jestem mężczyzną. •P. Czy widzisz coś dookoła? Rozejrzyj się.
O. Widzę w oddali jakieś domy z drewnianych bali bielone wapnem.
P. Czy tam mieszkasz?
O. Ooo nie( z ironicznym uśmiechem) ja mieszkam w zamku.
P. Dobrze to idź do tego zamku, czy już tam jesteś?
O. Tak wchodzę po mostku zwodzonym.
P. Czyj to zamek?
O. Mój.
P. Czy mieszka tam ktoś z tobą, jakaś rodzina może żona. Pomyśl.
O. Nie wiem, nie czuję jej, ale na pewno jest tu służba.
P. Dobrze, przenieś się teraz w przyszłość do jakiegoś ważnego w twoim życiu zdarzenia.
O. Jesteśmy w kościele, (chwila zastanowienia), Ksiądz nawołuje żebyśmy udali się na krucjatę.
P. I co dalej się dzieje?
O. Znowu wchodzimy całą gromadą do kościoła, słyszę brzęk metalu na kamiennej posadce, ktoś rozdaje nam białe opończe z czerwonymi krzyżami, ale ja mam swoją niebieską.
P., Co się teraz dzieje?
O. Jedziemy konno, ja i jeszcze dziesięciu moich ludzi, zabieramy jedzenie chłopom.
P., Czemu tak robicie?
O. Jak to, czemu ( z oburzeniem w głosie) przecież jesteśmy panami?!
P. Przejdź do jakiegoś zdarzenia.
O. Jest bitwa obok miasta, oni zabijają moich ludzi i mnie ranią.
P., Kto to są oni?
O. Saraceni, ale zaraz… ( myślę)
P., Co się dzieje?
O. Ja nie rozumiem, ja przyszedłem ich zabić, a oni mnie leczą, coś tu nie jest tak?
P. Czy będziesz żył?
O. Tak, już jestem wyleczony i nawet mam konia?
P. Gdzie jesteś?
O. Chyba w niewoli, ale jedynie ja mam konia?
P. Czy wrócisz do swego domu?
O. Tak, już jestem. O kurcze, to to samo drzewo i dolina rzeki, tam jest mój zamek.
P. Gdzie to jest?
O. (Myślę) nie jestem pewien-, ale chyba Francja.
P., Jaki król tutaj panuje?
O. Chcę powiedzieć Filip, ale mówię: Ludwik?
P. Dobrze, wracasz do domu i co robisz?
O. Coś piszę, coś piszę i chowam to do skrzyni?
P., Co piszesz? •O. Nie wiem? •P., Czemu chowasz to do skrzyni?
O. Nie wiem -chyba się czegoś boję?
P. Dobrze, umierasz, co widzisz?
O. Leżę w dużym łóżku, jestem stary, z boków palą się grube świece i umieram, unoszę się ponad łóżko.
P. Ile masz lat jak umierasz?
O. Nie jestem pewien, chyba 95 (zdziwienie)
P. Gdzie jesteś po śmierci?
O. Siedzę w takim powyginanym krześle z czerwonego drzewa, i oglądam bitwy. Cały czas giną moi ludzie, i od nowa znów widzę bitwę, aż w reszcie mówię dość i wszystko się kończy.

Po owej barwnej wizji, która była czymś pomiędzy snem a wspomnieniem, odczuwałem mieszane uczucia. Po pierwsze cieszyło mnie, że zobaczyłem w ogóle coś, gdyż po pierwszej próbie z profesjonalistką… dopiero w nocy wpadłem w coś w rodzaju autohipnozy. Po drugie, widziałem tego samego brudnego, zarośniętego, wpatrzonego gdzieś w dolinę rzeki rycerza, z siwym stojącym za nim koniem.

Ale w trakcie hipnozy zdawało się mi, że mówiłem jakieś brednie, bo jakiegoż króla można przypisać Francji, jak nie Ludwika, a przeżycie w średniowieczu już chociażby 40 lat to był nie lada wyczyn, a cóż dopiero 95?
Minęły jakieś dwa lata. Dalej wiele czasu spędzałem na zabawach i wyjazdach w gronie najbliższych zaprzyjaźnionych Polaków (oczywiście po pracy). I właśnie po którejś z takich wizyt u przyjaciół w sąsiednim amerykańskim Seattle, wracając do domu naszym vanem doznałem dziwnego odczucia jakby mój samochód miał za chwilę przewrócić się na bok, albo i nawet przekoziołkować.

W domu na stole zastałem kilka książek, o które prosiłem bratanka, kiedy ten wraz z moim bratem i kilkoma innymi członkami rodziny wybierał się do Polski, a potem do Francji do Lourdes. Jak się wkrótce okazało wizja ta dotyczyła wspomnianego wyjazdu, kiedy to wynajęty w Europie mikrobus przewrócił się przed miastem Mende w drodze do Lourdes.

Jakkolwiek wypadek był naprawdę poważny (samochód do kasacji), nikomu z siedmiu osób nic się nie stało. Bratanek uznał to za cud nawrócił się na religię katolicką, choć wcześniej miał zupełnie inne poglądy (między innymi bardzo fascynował się buddyzmem i ruchem New Age). Ważną w tym rolę miała jego wiara, że to Matka Boska z Lourdes go uratowała.

Później też, czekając w Mende na wyjaśnienie przyczyn wypadku i podjęcia decyzji o dalszym podjęciu podróży, w tym małym francuskim miasteczku odkryli olbrzymią katedrę zbudowaną, jak im się zdawało, przez Templariuszy. Dla mnie ważniejsza była jedna z owych książek, które ci pielgrzymi przywieźli mi z Polski, a mianowicie pierwszy tom „Królów przeklętych” M.Druona. Już na pierwszych stronach dziwnie blisko brzmiące nazwisko pewnego rycerza.

Nie mówiąc nikomu, o co chodzi, poprosiłem kilka znajomych mi osób o odszukanie jakiś informacji o wspomnianym rycerzu, który był również francuskim kronikarzem. Następnego dnia kolega zlecił to zadanie koleżance, która nie wiedziała, że właściwie to, co szukała w necie, robi to dla mnie. Wręczyła mu kilka wydrukowanych kartek wraz z portretem wspomnianego kronikarza i hrabiego Szampanii, Jan de Joinville, mówiąc: „Zobacz, czyż nie wygląda on tak jak Irek?”.

Żadne z nich nie wiedziało o moich przypuszczeniach. Dla mnie wygląda to na jedno z moich poprzednich wcieleń. Im bardziej go poznawałem, tym więcej widziałem łączących nas podobieństw. Zrozumiałem moje zainteresowania i fascynacje z dzieciństwa i młodości. Bo na przykład nawet herb Zawiszy Czarnego w swej graficznej strukturze w jakimś sensie jest podobny do rodowego herbu Joinvilów.

A nawet moje rodzinne miasto Zielona Góra jest związana z tak zwanym bratnim miastem Troyes, gdzie rezydowali hrabiowie Szampanii. Ale jak moja wizja miała się do prawdy historycznej: de Joinville Jan, ( De vil) hrabia i dziedziczny seneszal Szampanii brał udział w VII wyprawie krzyżowej u boku Ludwika IX Świętego i razem z nim był w niewoli.

Na krucjatowy apel króla wyruszył ze skromnym orszakiem z 10 swymi rycerzami ( wszyscy zginęli). W sierpniu 1248 roku wypłynął z Marsylii na Cypr, gdzie król przyznał mu pensję 800 liwrów. Joinville towarzyszył królowi od początku do końca fatalnej wyprawy. Dramatyczne wydarzenia tych sześciu lat ( 1248-1254) stanowią wątek Kroniki Joinvilla „Czyny Ludwika Świętego króla Francji”( historycy wierzą w istnienie jeszcze jednej utajnionej wersji dzieła Joinvilla). Oficjalna wersja spisana na prośbę Joanny z Nawarry, żony Filipa IV Pięknego, wnuka króla Ludwika IX, kompana Jonvilla, który czasem nawet był doradcą króla. Wersja ta przetrwała do naszych czasów, jako najrzetelniejsza relacja z przebiegu VII Wyprawy krzyżowej, jak i opisów z życia w średniowiecznej Francji. Joinville mediował z Templariuszami w sprawie uzyskania okupu za króla. Będąc pośrednikiem w tej sprawie, chciał rozbić toporem sejf Templariuszy znajdujący się na jednym z ich galeonów. W pewnym momencie dowodził nawet 500 osobową armią.

Ranny i chory został wyleczony przez Turków seldżucckich. Joinville za swe dzieło został zaliczony w poczet wielkich kronikarzy ( pierwszy Francuski kronikarz piszący po francusku; w średniowieczu słowa zapisywano fonetycznie, ponieważ nie było stałych zasad językowych, a jedynie brzmieniowe znaczenie słów). Jean de Joinville przeżył 94 lub 95 lat, od 1 maja 1224 roku do 24 grudnia 1317 lub 1319 według innych historyków. ( Zmiana kalendarza juliańskiego na gregoriański i inny dzień końca roku).

Przeżył trzech królów Filipów i trzech Ludwików, dwudziestu papieży - od Honoriusza III do Jana XXII. Po powrocie do Francji był częstym gościem na dworze królewskim, uczestniczył w konsekracji katedry w Chartres, w ekshumacji ciała Marii Magdaleny w Aix w Prowansji.

Po śmierci króla Ludwika IX był w konflikcie z synem Ludwika IX, Filipem III Śmiałym i z jego synem Filipem IV Pięknym, którego „ wyswatał” z hrabiną Szampanii, później królową Joanną z Nawarry. Najprawdopodobniej ostrzegł Wielkiego Mistrza Templariuszy Jakuba de Molay i członka rodziny męża córki Joinvilla Margaret z drugiego małżeństwa Galfryda de Charnay mistrza Templariuszy prowincjała Normandii, spalonego na stosie 7 lat później razem z Jakubem de Molay.

Obaj wielcy mistrzowie Templariuszy nie wierzyli, że Filip IV odważy się zaatakować tę największą siłę militarną średniowiecza, ale profilaktycznie w przeddzień napaści 13 października 1307 roku ( stąd pechowy piątek trzynastego) z Paryża wyjechało 9 załadowanych wozów. Z wybrzeży zniknęła cała flota Templariuszy, a w komturiach i w samym Tempel zostali jedynie starzy emerytowani rycerze i obsługa. Ale Jean de Joinville otrzymał na przechowanie jeszcze coś, coś, co stało się tajemnicą rodu Joinvilla i za co jeśli by tylko ktoś chciał cokolwiek choćby szeptać, jak podają potomni Jan Joinville kopał ich w tyłek.

Tym czymś była największa relikwia Chrześcijańskiego świata po stracie „Prawdziwego Krzyża” w 1187 w czasie przed II Krucjatą (1189-1192), a mianowicie płótno, w które miało być zawinięte ciało Jezusa, znane dziś, jako „Całun Turyński”, zrabowany z Konstantynopola podczas IV wyprawy krzyżowej (1202-1204, w 1204). 12 Kwietnia 1204 krzyżowcy IV krucjaty zdobywają Konstantynopol. Jeden z kronikarzy krucjaty, Robert de Clari, pisze, że całun znika z miasta.

Następnie Templariusze wykradają z własnego statku, który miał wieźć ukradzione skarby i relikwie dla papieża Innocentego III. Zostaje w końcu odnaleziony w mieście Troyes w Szampanii, kiedy to został zaprezentowany publicznie przez wnuka Jeana de Joinville i potomka spalonego na stosie w Paryżu Galfryda de Charnay, Geoffreya II de Charnay.

Teoria templariuszy, której autorem jest Ian Wilson, zakłada, iż całun dostaje się w ręce zakonu templariuszy. Płótno do roku 1291 miałoby przebywać w Akce, jednej z ostatnich twierdz krzyżowców w Palestynie, a następnie miało trafić na Cypr.

W 1306 roku całun zostaje przewieziony do Paryża, gdzie znajduje się główna siedziba tego zakonu: Templum. 13 Października 1307 roku zakon rycerski templariuszy zostaje oskarżony przez króla Filipa IV Pięknego o herezję i kult tajemniczego "bożka" w postaci głowy z brodą (w roku 1945 w Templecombe w Anglii odnaleziono na suficie dębowy panel datowany na koniec XIII w. z wymalowanym na nim wizerunkiem brodatej twarzy, która jest bardzo podobna do przedstawienia z całunu; podobnie we Francji, w kaplicy Św. Marii du Menez-Hom, znajduje się krzyż, na którym zamiast figury ukrzyżowanego Chrystusa znajduje się tzw. "mandylion templariuszy" – poprzeczny prostokąt z kamienia, na którym wyrzeźbiona jest płaskorzeźba przedstawiająca samą twarz Jezusa), wskutek czego jego członkowie zostają aresztowani. 19 marca 1314 roku zostaje spalony na stosie ostatni mistrz zakonu templariuszy Jakub de Molay. Wraz z nim ginie również preceptor Normandii, niejaki Gotfryd de Charnay. Wilson sądzi, iż jest to przodek Gotfryda de Charny.

Podczas studiów nad dokumentami związanymi z procesem zakonu templariuszy badaczka tajnych archiwów watykańskich Barbara Frale natknęła się na wzmiankę o młodym Francuzie nazwiskiem Arnaut Sabbatier, który wstąpił do zakonu w roku 1287. W swoich zeznaniach ujawnił on, że w ramach obrzędu inicjacyjnego został zaprowadzony w "tajemne miejsce, do którego dostęp mieli tylko bracia templariusze".

Tam pokazano mu "długie, lniane płótno, przedstawiające odbicie postaci mężczyzny" i nakazano oddawać wizerunkowi cześć, trzykrotnie całując jego stopy. Pierwsze wiadomości o kulcie całunu w Lirey pochodzą z lat 1350. W 1356 r. biskup Troyes, Henryk z Poitiers, konsekrował kolegiatę w Lirey, a rok później przyznał odpusty pielgrzymom nawiedzającym wystawiany tam całun. Joanna de Vergy (wdowa po Gotfydzie I de Charny) bezskutecznie starała się po 1389 r. o regularne wystawianie całunu w kolegiacie.

O wystawieniu z 1357 r. dowiadujemy się z pism kolejnego biskupa Troyes, Pierre'a d'Arcis. W związku ze staraniem Gotfryda II de Charny o wystawianie całunu. Ostatecznie papież Klemens VII bullą z 6 stycznia 1390 r. zezwolił kanonikom z Lirey na wystawianie całunu i udzielanie odpustów . Materialnym potwierdzeniem historii całunu w tych latach jest ołowiany medalion (wydobyty w 1855 r. z dna Sekwany), na którym przedstawiono rozwinięty całun przy końcach którego znajdują się herby Gotfryda I de Charny i Joanny de Vergy.

Przypuszcza się, że była to pamiątka zgubiona przez średniowiecznego pielgrzyma.
Tak czy inaczej z dnia na dzień nauczyłem się techniki regresji hipnotycznej, i przez kilka lat łącząc z tym również inne techniki wspólnie z kilkoma innymi osobami ( również z owego reinkarnacyjnego grona )znaleźliśmy około setki związanych z nami naszymi bliskimi i znajomymi. Z tego co mi na ten temat wiadomo, jest to druga wspólna manifestacja grupy reinkarnacyjnej w zachodnim świecie.

Generalnie na przestrzeni 1000 lat wyglądać by to mogło, że wracaliśmy tutaj kilkukrotnie w kilku historycznych okresach, w większych lub mniejszych wspólnych grupach. Ja osobiście mógłbym w takim wypadku być związany z sześcioma osobami żyjącymi w takich przedziałach historii: około roku 950 do 1000, 1220 do 1320, (dokładnie 1224 do 1317 lub 1319) następnie od 9 dekady XV wieku do 3 dekady XVI wieku ,3 dekada XVIII wieku do końca XVIII wieku, od końca XVIII wieku do 9 dekady wieku XIX , i ostatni raz od końca XIX do połowy XX wieku .


Moim zdaniem historia Templariuszy wyglądała nieco inaczej, i aby nieco ją przedstawić na razie powołam się jedynie na przedstawienie osoby bezpośrednio związanej z tą historią, Janem de Joinville.

: de Joinville Jan, hrabia i dziedziczny seneszal Szampanii brał udział w VII wyprawie krzyżowej u boku Ludwika IX Świętego i razem z nim był w niewoli. Na krucjatowy apel króla wyruszył ze skromnym orszakiem z 10 swymi rycerzami ( wszyscy zginęli).

W sierpniu 1248 roku wypłynął z Marsylii na Cypr, gdzie król przyznał mu pensję 800 liwrów. Joinville towarzyszył królowi od początku do końca fatalnej wyprawy. Dramatyczne wydarzenia tych sześciu lat ( 1248-1254 ) stanowią wątek Kroniki Joinvilla „Czyny Ludwika Świętego króla Francji”( historycy wierzą w istnienie jeszcze jednej utajnionej wersji dzieła Joinvilla ).

Oficjalna wersja spisana na prośbę Joanny z Nawarry, żony Filipa IV Pięknego, wnuka króla Ludwika IX, kompana Jonvilla, który czasem nawet był doradcą króla. Wersja ta przetrwała do naszych czasów jako najrzetelniejsza relacja z przebiegu VII Wyprawy krzyżowej, jak i opisów z życia w średniowiecznej Francji. Joinville mediował z Templariuszami w sprawie uzyskania okupu za króla. Będąc pośrednikiem w tej sprawie, chciał rozbić toporem sejf Templariuszy znajdujący się na jednym z ich galer.

„W czasie wyprawy krzyżowej króla francuskiego Ludwika IX do Egiptu (1248-1254) templariusze wieźli na jednej ze swych galer skrzynie ze srebrem uczestników krucjaty. Kiedy w roku 1250 król z resztkami swej armii wzięty został do niewoli, sułtan Egiptu zażądał okupu w wysokości 500 000 funtów turoneńskich [...]. Była to suma olbrzymia, dlatego jej spłatę rozłożono na raty. Pierwsza rata okupu wynosiła 200 000 funtów, ale i tej ilości srebra nie zdołano zebrać. Zabrakło jeszcze 30 000 funtów.

Postanowiono więc wziąć brakujące pieniądze z depozytów, znajdujących się u templariuszy. Ci jednak nie chcieli wydać srebra bez wyraźnego pozwolenia będących w niewoli klientów. Zabrano je więc siłą, a templariusze — zdając sobie sprawę z trudnej sytuacji krzyżowców — stawiali tylko pozorny opór”.

A oto treść oryginalnej relacji Joinville’a: „ W sobotę rano rozpoczęło się płacenie okupu, i płacono w sobotę niedzielę, cały dzień, aż do nocy, bo ważono go na wadze, a każda szala miała wartość dziesięciu tysięcy liwrów. Kiedy nadszedł niedzielny wieczór ludzie króla, którzy zajmowali się wypłacaniem okupu, powiadomili go, że brakuje im jeszcze trzydzieści tysięcy liwrów. I z królem był tylko król Sycylii, marszałek Francji, przełożony trynitarzy i ja, wszyscy pozostali byli przy płaceniu.

Powiedziałem wówczas królowi, aby posłał po komandora i marszałka Świątyni [bo mistrz nie żył] i poprosił ich o pożyczenie trzydziestu tysięcy liwrów dla uwolnienia jego brata. Król posłał po nich i powiedział, abym to ja z nimi rozmawiał. Kiedy im to powiedziałem, brat Etienne d’Otricourt, który był komandorem Świątyni, rzekł do mnie tak: „Panie de Joinville, rada, którą daliście królowi, nie jest ani dobra, ani roztropna, bo wiecie, że otrzymaliśmy nasze depozyty składając przysięgę, że nie wydamy ich na wylup z niewoli, z wyjątkiem tych, którzy nam je powierzyli”. I padło tam wiele twardych i obelżywych słów między mną a nim.

I wówczas brat Renaud de Vichiers, który był marszałkiem Świątyni, zabrał głos i rzekł, co następuje: „Panie, przerwijcie dyskusję wielmożnego Joinville’a z naszym komandorem, bo, tak jak nasz komandor powiedział, nie możemy nic dać bez popełnienia krzywoprzysięstwa. I co do tego, co seneszal wam poradził mówiąc, że jeśli my nie zechcemy wam pożyczyć, to sami weźmiecie, to nie powiedział nic niezwykłego, postąpcie według waszej woli, i jeżeli weźmiecie z naszego, my mamy dosyć z waszego w akrze, abyście mogli nas wynagrodzić”.
Powiedziałem królowi, że pójdę, jeśli on tego zechce, i wtedy wydał mnie ten rozkaz.

Poszedłem na jedną z galer Świątyni, na główną galerę, i kiedy chciałem zejść do ładowni okrętu, tam gdzie był skarbiec, wezwałem komandora Świątyni, aby przyszedł zobaczyć, co wezmę i on nie raczył tam przyjść. Marszałek powiedział, że to tak jakby poszedł oglądać przemoc, jaką jemu czynię.
Skoro tylko zszedłem tam, gdzie był skarbiec, kazałem skarbnikowi Świątyni, który tam był, aby dał mi klucze do skrzyni, która stała przede mną i on, widząc mnie wychudzonego i wycieńczonego chorobą i w ubraniu jakie miałem w więzieniu. Powiedział, że ich nie da.

I zobaczyłem topór, który leżał na ziemi, wziąłem go i powiedziałem, że zrobię z niego królewski klucz. Kiedy marszałek to zobaczył, wziął mnie za zaciśnięte dłonie i powiedział: „Panie widzimy dobrze przemoc, jaką nam czynicie, i damy wam klucze”. Wówczas rozkazał skarbnikowi, aby dał mi je, co też on zrobił. I kiedy marszałek rzekł skarbnikowi, że ja to zrobiłem, ten był tym zdumiony.


Ujrzałem, że skrzynia, którą otworzyłem, należała do Mikołaja de Choisi, jednego z ludzi króla. Wyrzuciłem na zewnątrz to co tam znalazłem w srebrze i poszedłem na dziób naszego statku, który mnie przywiózł. I zabrałem marszałka Francji i zostawiłem go ze srebrem, i na galerę, posłałem duchownego trynitarza. Marszałek podał srebro duchownemu na galerę i duchowny posłał je do mnie na statek, tam gdzie byłem. Kiedy podpłynęliśmy do królewskiej galery, zacząłem krzyczeć do króla: „Panie, panie, spójrzcie jak jestem zaopatrzony”. I święty człowiek spotkał mnie chętnie i z wielką radością. To co przyniosłem daliśmy tym, którzy zajmowali się wypłacaniem okupu.”

Cytat z „Czyny Ludwika Świętego króla Francji” Jean de Joinville.

Za przysługę jaką oddali templariusze królowi Francji Jean de Joinville odwdzięczył się pięćdziesiąt kilka lat później, tym razem przeciwstawiając się wnukowi króla Ludwika IX Filipowi IV (Pięknemu).

19 marca 1314 roku zostaje spalony na stosie ostatni mistrz zakonu templariuszy Jakub de Molay. Wraz z nim ginie również preceptor Normandii, niejaki Gotfryd de Charnay.

Wilson sądzi, iż jest to przodek Gotfryda de Charny.

Użytkownik Erik edytował ten post 23.12.2013 - 23:34

  • 2



#36

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Księżniczka sprzedana do Anglii

Przez kilka lat przeprowadzania eksperymentów związanych z odkrywaniem poprzednich wcieleń nagromadziło się wiele dziwnych lub szokujących zdarzeń.

Opis samych tylko tych, moim zdaniem najciekawszych relacji z hipnotycznych seansów, zająłby kilkadziesiąt stron, trudność też stanowić może chronologiczne zestawienie tych relacji, tak jeśli chodzi o czas ich pozyskiwania, jego sposób jak i zawiłość łączących te relacje karmiczno personalnych związków obecnie żyjących osób z najróżniejszymi powiązaniami ich z ludźmi żyjącymi w różnych okresach, epokach i historycznych miejscach.
Może najlepszym sposobem, aby tego dokonać byłoby rozpatrywanie poszczególnych osób z owej grupy wspólnie inkarnujących się, gdzie na pierwszy plan wysunąłbym kobietę, którą roboczo nazwę Joanna. Moja reinkarnacyjna przygoda z Joanną zaczęła się na którymś z suto zakrapianych alkoholem spotkań towarzyskich, kiedy to pochodząca z dobrego doktorskiego domu Joanna opowiedziała mi pewną historię ze swej młodości.

Tak więc Joanna, która miała w dzieciństwie kompleksy spowodowane przeświadczeniem, iż jest zbyt uboga, kiedy to w realiach socjalistycznej Polski posiadanie kilku mieszkań w dwóch miastach, zagranicznego samochodu, niepracującej matki i tak wyręczanej przez pomoc domową, ojca z kilkukrotną pensją przeciętniaka, dodatkowo dorabiającego w swym przydomowym gabinecie i rocznie kilkukrotne wyjazdy zagraniczne, były by marzeniem dla większości Polaków.

Ale mimo to Joannie było tego za mało, tak więc wśród swych rówieśników popisywała się niby znajomością języka francuskiego, głosząc że niby właśnie tam co roku wyjeżdża z rodzicami na wakacje, co oczywiście w realiach tamtych czasów nawet dla ojca Joanny było nieosiągalnym luksusem. To jednak co mnie zainteresowało z jakiegoś powodu, to jej dziecięce opowiadanie, gdzie jak to po latach zrelacjonowała - opowiadała, że jest francuską księżniczką sprzedaną przez kogoś w pudle do Anglii ?

Mimo, że jeszcze wówczas nie zajmowałem się na poważnie reinkarnacją, lecz nie wiedzieć czemu zaszokowany tym jej dziecięcym pomysłem, obiecałem Joannie rozwikłać ową zagadkę, najprawdopodobniej czując tam echa wczesnej reinkarnacyjnej relacji.

Pomysł odszukania jakiś takich bezimiennych osób i dopasowania ich przeżyć z realnie obecnie żyjącą osobą był delikatnie mówiąc szalony. Ja jednak jakby podświadomie wyczuwając klimaty i energię związaną z danymi ludźmi, tak jakbym w jakiś telepatyczny sposób widział ich kompletne jestestwo. Czy była to tylko sugestia, nie wiem, bardziej skłonny byłbym przypuszczać, iż było i jest to jakaś zewnętrzna ingerencja jakiejś inteligentnej istoty realizującej również przeze mnie jakiś swój plan.

Tak sceptycy wielokrotnie zarzucali mi czemu tak ja, jak i większość inkarnacji, do których dotarliśmy w swych „badaniach” dotyczyło żywotów ludzi oficjalnie uważanych jako tych z tak zwanej „wyższej półki”? Oczywiście ja osobiście nie zawsze uznaję jakiegoś władcę czy na przykład papieża za koniecznie kogoś wybitnego, lecz jakby nie było, jeśli dane jest jemu piastowanie tak wysokiego urzędu coś ważnego może za tym stać? Prawdę mówiąc nie wiem i jest to dla mnie równie nieodgadnione a nawet szokujące, skąd tak wielką ilość tych inkarnacji odnalazłem wśród mych znajomych.

Może chodzi o to, iż po prostu w zasadzie nie istnieją dobrze udokumentowane życiorysy pospolitych ludzi. Może jakaś świadomość reinkarnacji jest jedynie możliwa wśród tych bardziej „dożytych” dusz, co automatycznie daje im szanse na lepsze pozycje w społeczeństwie. Może jest to rodzaj manipulacji jakichś sił, abym (abyśmy) uwierzyli właśnie w to, co zostało nam przekazane (ale poco ?).

Ostatnimi możliwościami byłaby idea, iż niezależnie czy żyjemy raz czy wielokrotnie, to jednak nas pomysł na życiowy scenariusz czerpiemy z czegoś na wzór „Kroniki Akaszy” czy „Pola morficznego” według Ruperta Sheldrake’a. Jakkolwiek jednak by nie było, tak cała sprawa, jak i przekaz może być czymś arcyciekawym, jeśli nie najciekawszym i najważniejszym dla ludzkiego zrozumienia samego siebie i miejsca w otaczającym nas świecie.

Wracając jednak do sprawy Joanny, pochodzi ona podobno od polskiego króla elekcyjnego Stanisława Leszczyńskiego, może to tylko ich rodzinne legendy choć w czasach panującego socjalizmu dość niebezpieczne było chwalenie się czymś takim, a są przecież jeszcze ”rodowe” kilkuset letnie naczynia, które z pieczołowitością Joanna wraz ze swą siostrą przewoziły do Kanady i USA.

Tak więc może jednak nie całkiem szlachectwo zamiera wraz z co niektórych śmiercią fizyczną i jako rodzaj bonusa, promocji czy zadośćuczynienia, w jakiś sposób również przenoszone jest do kolejnych egzystencji. Jeśli więc nie istnieje coś takiego jak przypadek czy zbieg okoliczności lub na przykład mniejsze na to jest prawdopodobieństwo, jeśli chodzi o jakichś „wybranych”, to wówczas mamy do czynienia z tak zwanym „Bożym Planem” (oczywiście nie rozumiejąc boga tym zarządzającego jako np. judo-chrześcijańskiego JAHWE), lub tak jak głoszą to hinduskie Purany jesteśmy po prostu schwytani w jakąś całkowicie lub częściowo ograniczającą nas pętlę czasoprzestrzenną.

Tak więc znów wracając do Joanny i przypominając, iż może nie być przypadków, to jakiś czas po odnalezieniu przeze mnie związanego ze mną Jana de Joinville, czując bliską karmiczną więź także z Joanną odczułem dziwny związek losów jej i jej siostry z czasem życia Joinville, czyli niby ze mną i dwiema średniowiecznymi księżniczkami Burgundzkimi (prowincja Francji) Joanna i Blanka Burgundzka.

Wówczas istotnym elementem w mych, swego rodzaju intuicyjnych wizjach, była rola pudła o którym pisała Joanna w dzieciństwie. A tutaj te dwie wraz z jeszcze jedną ich kuzynką Małgorzatą Burgundzką, zostały skazane i uwięzione w 1314 roku w słynnej sprawie wieży Nesle (za cudzołóstwo).

Ważnym dla mych rozważań w całej sprawie była kaźń kochanków księżniczek, kiedy to w więziennych zakratowanych pudłach musiały oglądać tortury i śmierć braci d’Aunay. Joanna miała w tym okresie bardzo drastyczne sny (również wcześniej), w których brała czynny udział rozczłonkowując ludzkie ciała. Tak więc zaproponowałem Joannie, aby zapoznała się z historycznym opisem Blanki Burgundzkiej i literackim opisem całej średniowiecznej intrygi pięknie opisanej w powieści Maurice Druon-a „Królowie Przeklęci”.

Po jakimś czasie Joanna spotkała się ze mną oznajmiając mi autorytatywnie, iż nie była Blanką, ale Joanną Burgundzką. To dziwne stwierdzenie było w dwójnasób szokujące, po pierwsze, że Joanna po prostu nie wyśmiała mnie, tak jak uczyniłaby to większość znanych mi osób, po drugie na początku sądziłem, iż Joanna po prostu woli być tą lepszą, której wina stanowiła jedynie stręczycielstwo i organizowanie schadzek kochanków, a nie faktyczną zdradę królewskich synów.

Późniejsze zdarzenia, poszlaki jak i charakter obu sióstr przemawiały za tym, iż właśnie młodsza siostra Joanny, którą może nazwę od teraz Blanka bardziej pasowała do roli młodziutkiej księżniczki Blanki niż Joanna. Lecz te pierwsze intuicyjne ustalenia były tylko czubkiem góry lodowej zdarzeń i naszych reinkarnacyjnych śledztw, a niedługo później Joanna, która wespół ze mną lub całkiem ode mnie nie zależnie, dokonywała prawdziwych cudów w mojej opinii trafnych reinkarnacyjnych współzależności, przy pomocy specjalnie do tego stworzonych diagramów i wahadełka, stała się mym najlepszym medium.

Pierwszy hipnotyczny seans na kilku członkach owej już dobrze zaprzyjaźnionej grupy ludzi odbył się w moim domu i na poddanie się eksperymentowi zgodziły się dwie panie, z czego kiedy w przypadku pierwszej z nich można by uznać eksperyment za udany (nazwę ją Dzidzia) i o jej przypadku napiszę w innym miejscu, Joanna nie dawała się zahipnotyzować i kiedy już skłoniłem ją, aby siłą wyobraźni znalazła się na plaży (jej ulubione miejsce) i zaproponowałem, aby skupiła się na jakimś szczególe, może przedmiocie mogącym być
pozostawionym na tej wyidealizowanej plaży, Joanna krzyknęła, że widzi puszkę po piwie i zaczęła się śmiać.

Tego dnia nie było sensu już próbować dalej, jednak nazajutrz rano, kiedy zrelaksowana Joanna w stroju Ewy opalała się na dachu domu, w którym mieszkała używając techniki jaką próbowałem wprowadzić ją poprzedniego dnia w stan hipnozy osiągnęła to sama.

Najpierw rozpoznała siebie pod postacią mężczyzny w średnim wieku o azjatyckich rysach twarzy, którego nazwała „chińczykiem”. Był to jakiś bogacz lub dygnitarz, gdyż był noszony przez czterech ludzi w czymś w rodzaju lektyki. Joanna nie lubiła ani owego mężczyzny ani otoczenia i czasów kiedy to miałoby być, wiedziała również, że prawdopodobnie poddani, których mijał, jakoś nieszczerze się jemu kłaniali.

Kiedy Joanna postanowiła dowiedzieć się jak chińczyk umarł , zobaczyła jego w znajomej sobie lektyce i czterech niosących go mężczyzn, którzy teraz brnęli w gliniastym błocie aż jeden z nich się potknął, a pozbawiona balansu lektyka pochyliła się sprawiając, że chińczyk wypadł z niej uderzając głową o kamień.

Ta autohipnoza była swojego rodzaju przełomem, gdyż od tego czasu z Joanną przeprowadziłem dziesiątki udanych seansów, lecz zanim do tego doszło nauczyłem Joannę innej techniki.

Było to intuicyjne odszukiwanie wcieleń zadając o nie pytania na specjalnie do tego celu wykonanych diagramach poprzez wykorzystanie wahadełka, które wskazywało (przez swe wychylanie) kolejne litery, cyfry czy niekiedy całe słowne znaczenia, na przykład całe zapisane popularne imiona (diagram imion), powody śmierci (specjalny diagram z najczęstszymi przyczynami śmierci, na przykład przez otrucie lub śmierć w czasie wojny). Kiedy już przeprowadziłem na Joannie kilka seansów hipnotycznych i potrafiliśmy już w jakiś chronologiczny sposób poukładać jej poprzednie życia numerując kolejne z nich tak, że im kolejne życie miałoby być starsze tym miało mieć wyższą liczbę. Przy którymś z takich zaprzeszłych żyć Joanna umierała w połogu zostawiając dwóch dorastających synów i męża jakiegoś polityka lub kupca. Podczas tego pełnego emocji widzenia poczułem, iż z jakiegoś powodu ważnym jest ósme wstecz życie Joanny, co po seansie jej zasugerowałem.

Kilka dni później Joanna sama postanowiła odnaleźć tę inkarnację używając właśnie diagramów i wahadełka.
Owa relacja jest skrócona o długotrwałe potwierdzania każdego z uzyskanych odpowiedzi, przygotowań itp.
1 pytanie: Czy byłam kobietą czy mężczyzną
Odp. Kobieta
2 pytanie: Na ile liter było moje imię.
Odp. Wahadełko wskazało liczbę 8.

Kolejno wybierane litery zaczęły tworzyć coś, co Joannie w niczym nie przypominało znanego jej imienia, a co zaczynało brzmieć jak: T E O P. Joanna chciała zrezygnować, sadząc iż popełniła błąd, lecz szkoda było jej już poświęconego czasu, tak więc kontynuowała wyszukiwanie jedynie siłą rozpędu. Kiedy odnalazła kolejne litery H A N O , była tym bardziej zrezygnowana czytając efekt swych zmagań jako Teophano.

Spytała więc o swego domniemanego męża, który według diagramu miał mieć 5 liter w imieniu i kiedy po kolejnych czterech literach zobaczyła imię OTTO znów pomyślała, ze cały jej eksperyment to stek bzdur, gdyż znała imię Otto, a nawet takie samo nazwisko miała pochodząca z Niemiec matka kuzyna męża Joanny, ale co miałaby znaczyć ta piąta litera, którą okazało się być N? Joanna zapytała swego męża czy kiedykolwiek słyszał o imieniu OTTON, on zaś oznajmił, że nie, ale może to być jakieś szwedzkie imię.

Joanna wzięła więc atlas i otwierając na mapie Europy „spytała” wahadełka o potwierdzenie pochodzenia imienia Otton, automatycznie ustawiając ostrze wahadełka przy Szwecji, lecz ku jej zdumieniu wahadełko samo kierowało się w stronę terytorium Niemiec.

Nie wiem jak będąc Polakiem można nie słyszeć o bitwie pod Cedynią (972rok), kiedy to wojska Ottona 1 starły się w wojskiem Mieszka 1, ale najwidoczniej ani Joanna ani jej mąż nie uważali w piątej klasie na lekcji historii.

Tak czy inaczej, kiedy Joanna otworzyła encyklopedię, aby zobaczyć czy takie imię jak Otton w ogóle istnieje, została zlana zimnym potem, gdyż przeczytała: Otton I, Otton II, Otton III imię cesarzy niemieckich, a przy Ottonie II było napisane coś podobnego do tego tekstu: „Otton II (ur. 955, zm. 7 grudnia 983 w Rzymie) - król niemiecki od 973, cesarz rzymsko-niemiecki od 980 z dynastii Ludolfingów. Syn Ottona I i Adelajdy”. A dalej: „Miał jedyną żonę księżniczkę bizantyńską Teofano- lub Teophano, którą poślubił 14 kwietnia 972 roku w Rzymie. Ślubu udzielił papież Jan XIII. Tego samego dnia została ukoronowana na królową Niemiec i cesarzową (Otton II był cesarzem od 967 roku do śmierci ojca w 973 roku)”. Jednak w encyklopedii powszechnej było napisane, iż potomstwem Ottona i Teophano był jedynie syn Otton III, a Joannie podczas jej badań wyszło, iż mieli oni pięcioro dzieci, co dopiero potwierdziło się podczas poszukiwań w Internecie. „Odkrycie” Teophano jako domniemanego wcielenia Joanny było prawdziwym „kamieniem milowym” w naszych reinkarnacyjnych poszukiwaniach i nie tylko zapoczątkowało „lawinę” krzyżujących i zależnych inkarnacji poddanych przez nas „badaniu” osób, w sumie około stu inkarnacji w co najmniej siedmiu (dotychczas odkrytych głównych) epokach historycznych. Nasze dociekania, poszukiwania i pewne dziwne sugestie czy wizje, tak przy tym, jaki i przy wielu kolejnych historycznych postaciach, ujawniły dużo więcej niż niejednokrotnie przetrwało do naszych czasów o zdarzeniach i towarzyszących im klimatach, nastrojach i wielu nieznanych historykom faktach.

W tym konkretnym, dotyczącym Joanny i jej prawdopodobnej inkarnacji w postaci Teophano przypadku, oprócz wielu ściślejszych niż znają to historycy faktów (np. daty urodzin i śmierci), dzięki reinkarnacyjnym „śledztwom” Joanny dotarliśmy do jeszcze ciekawszych, a za razem bardziej szokujących ustaleń. Chodzi mianowicie o otrucie Teophano w 991 roku, aby móc bezkarnie zdominować i przejąć władzę nad jej młodym jedenastoletnim wówczas synem Ottonem III, kiedy to zaraz po śmierci Teophano Gerbert z Aurillac (późniejszy papież Sylwester II) udaje się na dwór cesarski i zostaje wychowawcą młodocianego Ottona III. Kiedy Otton III nie daje się zmanipulować w 1002 roku zostaje również otruty przez watykańskich siepaczy, co doprowadziło do długowiekowego konfliktu między późniejszymi Cesarzami rzymsko –niemieckiego cesarstwa (Świętym Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego) a Watykanem. Może w tym miejscu wskazany by był krótki rys historyczny wzbogacony o rezultaty naszych „śledztw”, dociekań i inkarnacyjno- karmicznych zależności. Oficjalnie: „Otton III (ur. 980, zm. 23/24 stycznia 1002) – władca niemiecki z dynastii Ludolfingów. Król Niemiec od 983, cesarz rzymsko-niemiecki od 996 roku”.


W naszych poszukiwaniach odnaleziony w obecnej inkarnacji jako starszy kuzyn obecnego męża Joanny. Jak wspominałem, w obecnym życiu jego matka była niemieckiego pochodzenia z domu Otto. Jego młodszy kuzyn, obecny mąż Joanny, to z kolei wielokrotny mąż, kuzyn, szwagier a nawet prawnuk Joanny w jej wielu inkarnacjach. Mąż i wnuk i kochanek obecnej siostry Joanny Blanki, a w omawianej inkarnacji Joanny jako Theophano jej mąż Otton II, ojciec swego kuzyna i syn siostry Joanny w tamtym życiu, mającej być Świętą Adelajdą żoną Ottona I, notabene(jak dotychczas) nigdy nie odnalezionego w naszych poszukiwaniach. Lecz wracając do tej naszej jednej z wielu reinkarnacyjnych intryg - Otton III vel kuzyn męża Joanny, których nazwę po kolei - męża Joanny mianem Karol, a jego kuzyna Henryk. Tak więc Otton III (Henryk) jeszcze jako dziecko za życia ojca został wybrany na króla Niemiec w 983 roku.

Ze śmiercią Ottona II wiąże się też pewna tajemnica (wielokrotnie w Karola inkarnacjach następowały tragiczne zgony {naturalna śmierć} na wyjazdach lub zaraz po nich, raz zdarzyło się to kiedy wracał do swej żony po krucjacie, wówczas miała nią być Blanka , kiedy indziej po powrocie z wojaży do swej kochanki, którą była Joanna, a jako Otton II zmarł w Rzymie zanim zdążył wyruszyć na północ w kampanii przeciwko zbuntowanym Słowianom). Po śmierci Ottona II jego syn (Otton III vel Henryk) został koronowany na cesarza rzymsko-niemieckiego 21 maja 996.

Jego matka, Teofano, sprawowała władzę jako regentka do swojej śmierci w 991 roku (kiedy to została otruta). Następnie matka Ottona II, Święta Adelajda rządziła jako regentka do osiągnięcia przez Ottona III dojrzałości(obecnie Blanka siostra Joanny).

Kiedy Otton III (Henryk) objął samodzielne rządy dążył do ustanowienia w Rzymie swojej cesarskiej stolicy i budowy uniwersalnej władzy cesarskiej na wzór antycznego imperium rzymskiego. Po śmierci swojego kuzyna, Grzegorza V, zapewnił wybór w 999 roku na tron papieski swojego współpracownika (a wcześniej nauczyciela) Gerberta z Aurillac, który przyjął imię Sylwester II (z wielu względów bardzo ciekawa, jak i kontrowersyjna postać{na razie jeszcze nie odnaleziony}.

Rok po śmierci Ottona III zginął w Rzymie, w tajemniczych okolicznościach, co stało się podstawą dla różnych legend o jego śmierci. Miał być według nich porwany przez diabły. Otton II był uznawany za cesarza-ascetę, wykazującego szczególny pietyzm, choć jego zachowania religijnie, takie jak pójście boso do Gniezna w 1000 roku, wpisywały się w ówczesny system rytuałów władzy.

W 1000 roku, przy okazji pielgrzymki do grobu świętego Wojciecha, również pozyskał Bolesława Chrobrego (inna historia zazębiająca się z naszym kręgiem reinkarnacyjnym, którą może kiedyś także opiszę). Podczas zjazdu gnieźnieńskiego utworzono niezależną polską organizację kościelną z metropolią w Gnieźnie i biskupstwami w Krakowie, Kołobrzegu i Wrocławiu. Status utworzonej również diecezji poznańskiej pozostaje sporny.

Arcybiskupem gnieźnieńskim został brat Wojciecha, Radzim (Gaudenty). Bolesław Chrobry został również uznany przyjacielem Świętego Cesarstwa Rzymskiego i niezależnym władcą, cesarz Otton wyróżnił go dając mu włócznię św. Maurycego i gwóźdź z Krzyża Pańskiego, przy czym cesarz założył mu na głowę swój diadem cesarski. Bolesław podarował Ottonowi relikwiarz św. Wojciecha i chorągiew triumfalną.

Otton III zmarł 23 stycznia 1002 roku, na zamku Paterno w Falerii (płn. Lacjum, prowincja Viterbo), w trakcie próby zdobycia Rzymu, z którego musiał uchodzić przez wybuch rebelii ludowej. Powody jego śmierci są niejasne. Według niektórych źródeł zmarł na malarię, według innych zatruł się jedzeniem, a według jeszcze innych został celowo otruty.

Nie pozostawił potomków. Za jego panowania cesarstwo nie zyskało żadnych ziem – wręcz przeciwnie, utraciło Połabie, Milsko i Łużyce. Tron po nim objął jego kuzyn Henryk II Święty. I właśnie w tym miejscu dochodzimy do bardzo intrygującej historii związanej z tak zwaną „Donacją Konstantyna”, będącą najsłynniejszym fałszerstwem średniowiecza, a jednocześnie fascynującą zagadką historyczną, z którą uczeni borykają się od stuleci.

http://www.polskiera...alszem-podszyte

Donacja Konstantyna (łac. Constitutum Constantini lub Donatio Constantini) – sfałszowany dokument, na mocy którego niby cesarz rzymski Konstantyn Wielki nadaje Kościołowi liczne dobra i przywileje.
Donacja Konstantyna to dokument spisany po łacinie sporządzony rzekomo przez cesarza Konstantyna Wielkiego, w którym opowiada on o swoim nawróceniu na chrześcijaństwo i przekazuje papieżowi Sylwestrowi I zwierzchnictwo nad połową swojego cesarstwa.

Pierwsze oficjalne lingwistyczne wątpliwości co do autentyczności dokumentu pojawiły się już pod koniec średniowiecza. Podnoszono przede wszystkim, że nie mógł on powstać w IV w. n.e., na co wskazywałaby jego treść.

Dokument mówi, iż dla siebie cesarz wybuduje na wschodzie nową stolicę, której nada swoje imię, a w samym Rzymie zlikwiduje administrację państwową, „gdyż jest niewłaściwym, by świecki władca sprawował władzę tam, gdzie Bóg ustanowił rezydencję głowy religii chrześcijańskiej”.

Donacja kończy się groźbami pod adresem tych, którzy ośmielą się podważyć postanowienia dokumentu oraz potwierdza, iż donacja jest autentyczna, podpisana osobiście przez cesarza, a jej oryginał złożono w grobie św. Piotra.

- Dokument ten jest napisany bardzo słabą łaciną, zupełnie niepasującą do kancelarii papieskiej. Następna sprawa to różnego rodzaju niekonsekwencje, chociażby podporządkowanie przez cesarza patriarchatu konstantynopolskiego, którego wtedy nawet nie było oraz błędy erudycyjne. Najbardziej jaskrawy przykład tych ostatnich to "satrapowie Konstantyna Wielkiego".

Tak są tutaj nazwani dostojnicy dworu cesarskiego. (To zupełne horrendum dla kogokolwiek, kto nawet średnio jest obeznany z dworem cesarskim w późnym Rzymie –tak na ten temat mówił w Jedynce prof. Jacek Soszyński z Uniwersytetu Warszawskiego).
Teorie o rzeczywistej dacie powstania Donacji Konstantyna można podzielić na trzy kategorie.

Pierwsza nawiązuje do Donacji Pepina Krótkiego z połowy VIII w. i ustanowienia Państwa Kościelnego, druga do cesarskiej koronacji Karola Wielkiego z 800 roku, a trzecia do połowy IX w. i państwa frankijskiego.
Cała intryga w bardzo drastyczny sposób odnosi się do naszej sprawy, gdyż jako pierwszy dokumentowi i zawartym w nim treściom dyskredytującym władzę cesarską sprzeciwiał się Otto III (., Nie godzi się, by władca świecki sprawował panowanie").

Kiedy młody cesarz Otton III w 1001 roku oficjalnie uznał „Donacje Konstantyna” za fałszerstwo rok później już nie żył. Ten młody (22 lata) zdrowy, energiczny mężczyzna odbywający bose pielgrzymki umiera w momencie, kiedy zbliża się do niego orszak jego przyszłej i niedoszłej żony.


Co ciekawe, Adelajda najstarsza siostra Ottona III (urodziła się w 977 r. Obdarzono ją godnością przełożonej klasztoru w Kwedlinburg, gdzie przebywała do swego zgonu w 1043 r.) to według naszych dociekań w obecnym życiu żona Henryka (kuzyn męża Joanny), nazwę ją Maria.

Minął jakiś czas, a razem z nim nieco zmniejszyły się nasze emocje związane z odnajdywaniem swych reinkarnacyjnych powiązań. Na polu zostałem w zasadzie sam, próbując duchowo i intuicyjnie powiązać wspólne osiągnięcia. Medytując pewnego dnia zobaczyłem (widzenie symboliczno spirytualne) Joannę w zbroi , najpierw nawet pomyślałem, że chodzi tutaj o tę słynną Joannę, czyli Joannę d’ Arc, lecz w owym widzeniu panował jakiś inny klimat i to nie tylko chodzi o klimat emocjonalny.

Poza tym nie dość, że raczej nie była ona dziewicą (widziałem wokół niej kilkoro dzieci i męża) zobaczyłem jej orszak i ją samą w czymś w rodzaju skrzyni na kołach z oknami (coś na wzór powozu), w którym wjeżdżała do kraju, gdzie na szkarłatnym tle sztandarów widniały złote lwy. Anglia – pomyślałem, przypominając sobie dziecięce opowiadanie Joanny o księżniczce francuskiej sprzedanej w pudle do Anglii.

Tym razem poszukiwania odpowiednika tej postaci okazały się nad wyraz proste i wszystkie poszlaki wskazywały tylko jedną kandydaturę czyli Eleonorę Akwitańską. Kiedy zakomunikowałem o swej wizji i odszukaniu bohaterki Joanny opowieści z dzieciństwa Joanna jak mi się zdawało nie przyjęła tej wiadomości z podobnym podekscytowaniem jaki towarzyszył mi.

Był to czas kiedy wielu znajomych, wraz z moją rodziną, z politowaniem podchodziło do mych zainteresowań, a często nawet kręcąc za moimi plecami młynki na czole, wypowiadali pod moim adresem słowa dezaprobaty, a nawet agresji.

Powody były różne, od zwykłej ignorancji do podpierania się dogmatycznym stanowiska kościoła katolickiego, głosząc np. „W naszej religii nie ma czegoś takiego jak reinkarnacja, są jedynie nawiedzenia przez szatana”. Dla Joanny też była to już coraz bardziej przebrzmiała moda jakiegoś sezonu, lecz podczas którejś z wizyt w Polsce nieśmiale zwierzyła się ze swych przeżyć i dociekań rodzicom - i jak matka na początku nieco nie mogła pojąć zainteresowań córki, tak ojciec zwierzył się Joannie ze swych pokrewnych utajanych zainteresowań, jak i podobnych wizji, a nawet odczuć związanych z jego prawdopodobnymi poprzednimi egzystencjami.

Po powrocie do Kanady Joanna z nowym zapałem zabrała się do kręcenia wahadełkiem po diagramach. Jej założeniem było odszukanie dziesięciu inkarnacji swego ojca, z czego wynikło wiele ciekawych wizji i zaskakujących powiązań, na których zapisanie trzeba by poświęcić dużo czasu i energii. Wspomnę więc jedynie o jednym z żyć, kiedy to ojciec Joanny miał być jej synem o imieniu Henryk.

Oprócz prawidłowych dat urodzin i śmierci Joanna wyszukała, iż został on w jakiś sposób odtrącony przez jej męża i odczuła jakiś nieukojony żal i smutek, że nie mogła być razem z nim. Tą historyczną postacią mógł jedynie być Henryk Plantagenet, zwany również "Młodym Królem" (the Young King, ur. 28 lutego 1155, zm. 11 czerwca 1183 w zamku Martel w Turenii), drugi z pięciu synów Henryka II Plantageneta, króla Anglii, księcia Normandii i hrabiego Andegawenii oraz Eleonory, dziedziczki księstwa Akwitanii. Skłócony z ojcem uciekł w 1180 r. na dwór króla Ludwika VII. Ludwik zmarł w tym samym roku i jego następcą został jego syn, Filip II.

Podczas koronacji Filipa 1 listopada 1180 r. Henryk szedł w orszaku koronacyjnym niosąc królewską koronę. Później został mianowany przez Filipa honorowym seneszalem Królestwa Francji. Rzeczywista Eleonora spiskowała wraz ze swymi synami przeciwko mężowi .

I tak np. w marcu 1173 r. zawiedziony brakiem realnej władzy i podburzany przez przeciwników ojca Henryk Młody Król (drugi syn Eleonory) rozpoczął otwartą rebelię. Wkrótce później uciekł do Paryża.

Tam, jak pisze kronikarz, młodszy Henryk, który działał na szkodę swojego ojca, podburzany przez francuskiego króla ruszył do Akwitanii, gdzie jego dwaj młodsi bracia, Ryszard (na rzecz którego w 1172 r. Eleonora zrezygnowała z rządów w Akwitanii, a który był jej ulubionym synem) i Godfryd, żyli razem z matką, która swoimi namowami skłoniła ich do przyłączenia się do buntu. Królowa wysłała Ryszarda i Godfryda do Francji.

Kiedy synowie przybyli do Paryża Eleonora nakłoniła do buntu swoich akwitańskich wasali. W kwietniu Eleonora opuściła Poitiers i udała się do Paryża, ale została aresztowana po drodze i odesłana do Rouen. Henryk II nie ogłosił publicznie aresztowania żony. Co działo się z nią przez najbliższy rok nie jest jasne. 8 lipca 1174 r., Henryk zabrał Eleonorę na statek odpływający z Barfleur.

Po przybyciu do Southampton Eleonora została przewieziona do zamku Winchester lub Sarum i tam uwięziona. Jak wspominałem również Joanna Burgundzka, była więziona, a później zrehabilitowana, obie też przeżyły swych królewskich mężów.

Tych podobieństw jest jeszcze więcej i świadczą one o swego rodzaju powielaniu życiowych scenariuszy, nawet pewne daty, imiona czy nazwy bywają często swego rodzaju anagramami i archetypowymi symbolami, na co może podam przykłady przy okazji innych mych reinkacyjnych śledztw.

Jak zapewne wielu pamięta klasyczny już film „Lew w Zimie” z 1968 r. w reżyserii Anthony'ego Harveya, gdzie rolę Eleonory zagrała Katharine Hepburn (która za tę rolę otrzymała Oscara), tak jak jest to pokazane w filmie Eleonora była więziona przez około 16 lat i przenoszona z miejsca na miejsce, aby uniemożliwić próby jej odbicia. Zakazano jej kontaktów z dziećmi, nawet wówczas, gdy była wypuszczana na specjalne okazje, takie jak Boże Narodzenie.

Niedaleko Shrewsbury i Haughmond Abbey znajduje się Queen Eleanor's Bower, pozostałości po trójkątnym zamku, który najprawdopodobniej był jednym z więzień Eleonory Akwitańskiej. Inne znane nam miejsca jej uwięzienia to: Wieża Tour du Moulin, na zamku w Chinon, we Francji oraz Old Sarum w Anglii.

Po śmierci Pięknej Rosamundy Henryk pogodził się z Eleonorą. W 1183 r. przewiózł żonę do Normandii, gdzie pozostała ona przez 6 miesięcy. W 1184 r. wróciła do Anglii. Miała już znacznie więcej swobody niż poprzednio, ale wciąż pozostawała pod ścisłym nadzorem. Zaczęła nawet uczestniczyć w rządzeniu państwem. Eleonora w swych dwóch małżeństwach najpierw z Królem Francji Ludwikiem VII a następnie Królem Anglii Henrykiem II miała łącznie dziesięcioro dzieci - 5 córek i 5 synów, z których najsłynniejszym był Ryszard I Lwie Serce. Jako jedyna monarchini brała udział w II wyprawie krzyżowej u boku swego męża Ludwika VII, i jako jedyna była zarówno królową Francji jak i królową Anglii, a przyłączając Akwitanię dodała do godła Anglii jeszcze jednego złotego lwa na czerwonym tle (od 1198 roku.)


Kiedyś wspomniana Joanna, która lubiła swe żeńskie w miarę pozbawione trosk „życia” znalazła się w jakiejś średniowiecznej scenerii mieszkających na podzamczu rodziny biedaków.

Kiedy tam się znalazła zdać by się mogło, że w jakiejś fizycznej formie (może rzeczywistości alternatywnej) grupka obszarpanych dzieci podbiegła do niej i tuląc się zaczęły z radości krzyczeć „mama, mama? Joanna musiała w jakiś sposób znać język domniemanych dzieci a nawet potrafiła się nim porozumiewać gdyż po skierowanym do zapłakanych dzieci pytaniu: „Czy to znaczy, że jesteśmy biedni” i po skinieniach potwierdzającej to dziatwy, zaczęła oznajmiać im, iż to nie jest całkiem tak, że żyjemy tylko raz, dlaczego też możemy w pewien sposób wybrać, w którym ze swych żyć wolimy być i jeżeli nawet przeżyjemy życie, jakie nam się nie podoba zawsze mamy szansę w kolejnym życiu znaleźć się w innej sytuacji.

Po czym zostawiając swe rozpłakane dziatki mówiąc, że musi jednak już iść uciekła z tego miejsca do jej obecnej rzeczywistości.


Joanna w zasadzie ulubiła sobie jednak pracę z wahadełkiem i diagramami, ta technika była dla niej bliska gdyż jej Ojciec mieszkający w jej rodzinnym Radomiu Lekarz (jeden z bardziej uznanych lekarzy w tym mieście) zawsze sprawdzał wahadełkiem przepisywane pacjentom recepty w kontekście przydatności lekarstwa dla danej osoby.

Kiedy jego córka zamieszkała w Kanadzie przy okazji jakichś prezentów podarowywał jej również robione często na zamówienie różyczki i wahadełka, a Joanna przez lata nie widząc ich przydatności w swym życiu codziennym po prostu je wyrzucała?

Sprawa zmieniła się, kiedy podarowałem Joannie kupiony w Polsce zeszyt z diagramami i sposobami ich używania przy sprawdzaniu wielu rzeczy w tym z kilkoma stronami do odszukiwania poprzednich wcieleń.

Z czasem książkowe diagramy zastąpiliśmy naszymi własnymi bardziej przydatnymi w naszych poszukiwaniach gdzie oprócz standardowego rozchodzącego się małego 3 pytaniowego diagramiku (pół okręgu) z wypisanymi słowami Tak (w prawo) Nie (w lewo) i Fałsz (do góry), przy czym każdy używający tej techniki najpierw powinien sprawdzić jak działa z nim wahadełko, (co znaczy, gdy się kręci w kółko lub co oznacza, (w którą stronę dla danej osoby będzie tak a w którą nie). Zastąpiliśmy również koliste diagramy z wypisanymi na nich literami czy znaczeniami, cyframi do poszukiwania dat itp. w takie pół koliste (jak połowa lub ¾ pomarańczy), aby wychylające wahadełko wychylając się od środka w dwa kierunki (z reguły jest od środka bardziej w jakimś kierunku).

Buffalo Falls


To zdarzenie dotyczy pewnego znajomego dam jemu na imię Tomek, a początek tej historii mógłby się zaczynać jak wespół z Tomkiem jego żoną nazwę ją Karolina i jeszcze z czterema parami znajomych (łącznie ze mną i moją żoną) planowaliśmy wspólny dwu tygodniowy wypad na Kubę do Varadero.

Poniekąd to właśnie Karolina i Tomek namówili nas aby właśnie jechać na Kubę gdyż dokładnie rok wcześniej ich córka brała ślub w Kajo Koko we wschodniej części Kuby.

Karolina i Tomek byli nie tylko zafascynowani klimatem i plażami, ale bardzo litowali się nad losem tubylców zostawiając im co tylko mogli.

Wspólnie jednak planowaliśmy lecieć do Varadero gdyż mieści się ono o wiele bliżej Hawany, którą większość naszej wycieczki zamierzała zwiedzić. Ja z żoną pojechaliśmy tam z mieszanymi uczuciami gdyż wiedzieliśmy czego można się tam spodziewać ogólnie z kiedyś kwitnącego miasta zrobiona masakra i agonia. Lecz wrócę do jednego ze spotkań przedwyjazdowych, kiedy to zamiast dodatkowo omawiać Kubańskie atrakcje turystyczne postanowiliśmy przeprowadzić na Tomku seans hipnotyczny do past life.

Po rutynowych zabiegach relaksacyjnych doszedłem do właściwej hipnozy lecz Tomek przez prawie dwie godziny nie potrafił nic zobaczyć Dopiero kiedy już wyprowadziłem go z transu powiedział, że na sam koniec zobaczył głowę Indianina profilem w pełnym pióropuszu? Uczestnicy seansu a przede wszystkim Karolina zignorowali tę jego krótką wizję a Tomek może jako zadość uczynienie za nieudany seans opowiedział pewną historie.

Tomek od kilku lat po tym jak zbankrutowała rzeźnia w której pracował zatrudnił się jako pielęgniarz w szpitalu (dopiero później dotarło do mnie jaką to miało wymowę kiedy z rzeźni trafia się do szpitala).
Wtedy jednak Tomek w swej opowieści wspomniał o jakiejś pielęgniarce polskiego pochodzenia, która zajmowała się numerologią i ona to widząc kiedyś Tomka zaczepiła go, mówiąc, iż jej zdaniem jest on wcieleniem jakiegoś amerykańskiego żołnierza sprzed wieku, argumentując swój pomysł tym, iż obaj byli urodzeni w tym samym dniu (15 marca).

Oczywiście Tomek nie przywiązując specjalnie wagi do tego co mówiła o nim pielęgniarka nie zapamiętał o kogo jej wówczas chodziło. Zapamiętał jednak jej opowieść łączącą się z tymi dziwnymi zainteresowaniami owej pielęgniarki. Mianowicie opowiedziała ona Tomaszowi, iż kiedyś medytując usłyszała w swej głowie coś, co brzmiało jak Buffalo Falls, nie znalazła jednak logicznego wytłumaczenia cóż owe dwa słowa mogą znaczyć. W wolnym tłumaczeniu na polski można by te słowa zrozumieć jako wodospad lub upadek bizonów.

Tak czy inaczej, jakiś czas później owa pielęgniarka wybrała się ze znajomym na jakąś wycieczkę do jakiegoś miejsca w USA, lecz prowadzący samochód chłopak dziewczyny zabłądził, a szukając jakiegoś skrótu, aby trafić na odpowiednią drogę ruszył jakąś boczną dróżką.

Jechali tak jakiś czas aż dziewczyna w pewnym momencie krzyknęła „stop” i wysiadając z samochodu podbiegła do drogowskazu z napisem „Buffalo Falls”. Kiedy po namowie swego chłopaka udali się w miejsce wskazywane przez drogowskaz ich oczom ukazało się urwisko, a informacja tam umieszczona głosiła, że było to miejsce gdzie Indianie zaganiali stada bizonów, a te spadając w taką pułapkę ginęły.

Kiedy dziewczyna stanęła przy krawędzi przepaści doznała wizji, w której zobaczyła siebie, iż była Indianką, której biali ludzie wymordowali rodzinę. Zdesperowana Indianka popełniła samobójstwo skacząc w przepaść.
Opowieść Tomka była ostatnim chyba reinkarnacyjnym akordem tego wieczoru, gdyż jak to zwykle wówczas bywało w zwyczaju tańce i zabawa kończyły niemal każde nasze spotkanie.

Na kolejne „organizacyjne” spotkanie umówiliśmy się w mieszkaniu Tomka. Rano w sobotę przed spotkaniem u Tomka akurat odkurzałem w naszym domu (prawdopodobnie sprzątałem po jakiejś domowej partanince wolno posuwającego się remontu) kiedy zobaczyłem oczyma podświadomości a może wyobraźni amerykańskiego kawalerzystę w granatowym mundurze, i niby głos który powtórzyłem głośniej „on zabijał Indian”.

Na spotkaniu w mieszkaniu Tomka nie mówiąc o swej wizji jeszcze raz zagadnąłem jego o znajomą pielęgniarkę i jej sugestie jakoby Tomek miał by być jakimś tam żołnierzem, Tomek jeszcze raz powtórzył, że nie wie o kogo jej chodziło i obiecał, iż kiedy ją spotka o to spyta lecz zarzekał się jednocześnie, że nie będzie to wcale takie proste gdyż pracują na różne zmiany i nie we wszystkie dni tygodnia.

Tej soboty Tomek właśnie szedł na nockę zaraz po naszym spotkaniu, na niedzielę zaś umówiliśmy się w mieszkaniu Joanny.

Następnego dnia u Joanny Tomek zaraz po przywitaniu podał mi karteczkę na której widniały imię nazwisko i data urodzenia „Thomas Custer March 15, 1845”, okazało się bowiem, iż właśnie na owej nocnej zmianie z soboty na niedzielę pielęgniarka pracowała razem z Tomkiem (niema przypadków). Dla mnie osobiście nic nie mówiło nazwisko Custer lecz moja zona miłośniczka Winnetou, westerny i wszelkiego rodzaju przygodowo podróżniczych książek myląc Tomasa z jego bratem słynnym mordercą Indian generale George Armstrongu Custerze (ur. 5 grudnia 1839 w New Rumley w Ohio, USA, zm. 25 czerwca 1876 w bitwie nad Little Bighorn, Montana) dowódca amerykański, podpułkownik armii stałej i generał brygady ochotników, absolwent akademii wojskowej West Point.

Między innymi jego postać pojawia się w takich filmach jak: „ Niebieski żołnierz”(Soldier Blue z 1970r.) i „Mały Wielki Człowiek” (Little Big Man z 1970 r.) w roli tytułowej- Dustin Hoffman. (27 listopada 1868 Custer, jako porucznik, obok gen. Philipa Sheridana brał udział w masakrze nad Washita River, w czasie której zamordowano ok. 100 Czejenów). Lecz jego młodszy brat wcale nie był dużo lepszy od George. Ostatecznie obaj bracia zginęli w tej samej bitwie (25 czerwca 1876 nad brzegami rzeki Little Bighorn ) kiedy to zdesperowani i zdecydowani na wszystko Dakotoci, dowodzeni przez Siedzącego Byka i Szalonego Konia, pokonali butnych pewnych siebie amerykanów. Bitwa nad Little Bighorn (zwana także przez Indian Bitwą na Greasy Grass)

http://pl.wikipedia...._Little_Bighorn

Była wygrana przez Indian, wszyscy uczestniczący w niej żołnierze czołowych kompanii 7. pułku kawalerii oraz towarzyszący im cywile zginęli, ale w efekcie klęski w Stanach Zjednoczonych powstała anty indiańska histeria, której konsekwencją był podbój i eksterminacja Indian przez Amerykanów.

Wracając jednak do Thomasa Custera i jego związku z Tomkiem (imię nie prawdziwe, nadane przeze mnie), w encyklopedii była jedynie niezbyt pochlebna wzmianka o starszym bracie Thomasa, na Internecie jednak było wiele szczególnie anglojęzycznych informacji łącznie z fotografiami Thomasa (uderzające podobieństwo fizyczne), jego brata, jak i Indianina, który miał na polu bitwy wyciąć Tomasowi serce z piersi.
Deszcz w Twarz (także Deszcz w Twarzy lub Deszcz na Twarzy, lak. Ite-o-magazu, Ito-na-gaju lub Exa-ma-gozua), ang. Rain-In-the-Face lub Rain in the Face,


http://pl.wikipedia..../Deszcz_w_Twarz

Na kilku fotografiach „Deszcz w Twarz” pokazany jest w pełnym białym pióropuszu dokładnie takim samym jaki w prowadzonym przeze mnie seansie hipnotycznym widział Tomek i jaki po seansie narysował. Dla mnie jednak coś tutaj nie całkiem pasowało gdyż wyrywanie serc bardziej kojarzyło mi się zawsze z Aztekami niż Indianami Ameryki północnej?

O Thomasie dowiedzieliśmy się jeszcze, iż jak głosi między innymi legenda Cheyenów miał on kochankę indiańskiego pochodzenia o imieniu Monaseetah (Mo-nah-se-tah lub Mo-nah-see-tah) z którą według pewnych poszlak mógł mieć dziecko.

Była to córka wodza Cheyenów „Mały kamień”, który został zabity podczas bitwy z 7 pólkiem kawalerii gdzie walczył Thomas Custer pod dowództwem swego brata. George Armstrong Custera, który również mógł mieć kontakty seksualne z 17 letnią Monaseetah, lecz jako bezpłodny nie mógł mieć z nią dziecka, które urodziła.

Było to szokujące odkrycie, lecz jak zwykle przeszliśmy do rutynowego spędzania reszty wieczoru, omawiając przyszły wyjazd i zwierzając się ze swych wcześniejszych wojaży. Tomek po raz kolejny opowiadał o swym wypadku jaki miał miejsce na wakacjach w Dominikanie kilka lat wcześniej.

Chodziło o to, iż Tomek z jakiegoś wówczas dla mnie niezrozumiałego powodu nie znosi piaszczystych plaż, jak zwykle kąpał się w przyhotelowym basenie kiedy ktoś z obsługi zainicjował jakąś zabawę ze skakaniem do wody i przepływaniem basenu.

Pod presją i namową uwielbiającej wszelkiego rodzaju tańce i rozrywki Karoliny Tomek również zgłosił się do owej konkurencji. Po wskoczeniu do basenu odczuł, że nie może płynąć a jego stopa była luźna i bezwładna, okazało się, że zerwał sobie „ścięgno Achillesa”.

Zabieg kosztował około 10 000 $ USA (częściowo później zrefundowane). Od tego czasu Tomek już nie towarzyszył swej żonie w jej dzikich tańcach, a ona nie mogła oczywiście mieć do niego pretensji.

Choć na pierwszy rzut oka w małżeństwie Tomka i Karoliny to ona wiedzie prym, lecz nie jest to powodem do jakichkolwiek napięć czy konfliktów. Tomek, który wraz z Karoliną pochodzą z Wrocławia skąd dzięki zainicjowanego Przez Karolinę wyjazdu na emigracje miała jej zdaniem ocalić męża od wszelkich konsekwencji tamtejszego złego towarzystwa w którym mąż Karoliny miał się obracać. I choć Niewinem czy tego wieczoru o tym też wspominała lecz na pewno wspominała o tym kilkukrotnie później.

Minęło kilka dni znów tego dnia zajmowałem się jakimiś pracami remontowymi w swym domu (czasem monotonne wykonywanie jakichś czynności działa u mnie jak medytacja) i w pewnym momencie jakbym znów doznał nagłego olśnienia. Niemalże w jednej chwili zrozumiałem zachowanie Indianina „Deszcz w Twarz”, który wyrwał serce Thomasowi Custerowi, zauważyłem jednocześnie związek Tomka- Thomasa i Hernána Cortésa.

O Cortezie wiedziałem stosunkowo niewiele tak więc od razu ruszyłem aby sprawdzić swe przypuszczenia. Po pierwsze zauważyłem anagram tworzący się z nazwisk

CUSTER
CORTES

Gdzie zmieniając pozycje liter trzeciej i szóstej tworzy się jedno z tych dwóch nazwisk, CUSTER – CURTES

CORTES- COSTER

Kolejnym anagramem okazały się lata, w których urodzili się Cortes (1485) i Custer(1845)
Wżąłem się więc do sprawdzania życiorysu Corteza:

„Hernán Cortés de Monroy Pizarro Altamirano, marqués del Valle de Oaxaca (znany również jako: Hernando, Fernando lub w Polsce Ferdynand, nazwisko czasem jest pisane Cortez; ur. najprawdopodobniej ok. 1485 w Medellín, Prowincja Badajoz, Estremadura, zm. 2 grudnia 1547 w Castilleja de la Cuesta, Prowincja Sewilla) – hiszpański konkwistador, znany przede wszystkim jako zdobywca Meksyku.”

Hernán Cortés był pierwszym kuzynem z Francisco Pizarro, który później podbił Inków w dzisiejszym Peru (nie mylić z innym Francisco Pizarro, który dołączył Cortésa w czasie podboju Azteków)

Czyż to nie dziwny „zbieg okoliczności”, kiedyś w jakimś artykule reklamującym program komputerowy do poszukiwań polskich swych przodków wyczytałem, że podobno Zawisza Czarny (Sulimczyk z Garbowa) był przodkiem majora „Hubala” czyli Henryka Dobrzańskiego a Mikołaj Kopernik przodkiem Marii Skłodowskiej-Curie.

Czy to nie daje do myślenia i nie przywodzi na myśl ech jakiegoś „Boskiego Planu” chyba, że ktoś zauważy w tym jakichś genetycznych cech kiedy w pokoleniu geniuszy mamy geniuszy, w rodzinie wojowników rodzą się wielcy szlachetni wojownicy a z oprawców i morderców mogą jedynie zaistnieć konkwistadorzy?
Cortés urodził się w 1485 w mieście Medellín, w nowoczesnym dzień Extremadura, Hiszpania. Jego ojciec, Cortés

W wieku lat 14, Cortés został skierowany na studia na Uniwersytecie w Salamance
Jednak po dwóch latach, zmęczony szkołą, wrócił do domu, do Medellín, ku irytacji jego rodziców, którzy mieli nadzieję na jego prawniczą karierę. Jednakże te dwa lata w Salamance, i doświadczenie, jako notariusz, najpierw w Sewilli, a później w Hispanioli, dały mu bliską znajomość z prawnymi kodeksami Kastylii, które w przyszłości pomogły jemu usprawiedliwić bezprawny podbój Meksyku.

W wieku 16 lat niespokojny, wyniosły i złośliwy, wraca do domu tylko aby znaleźć ujście dla swych frustracji w rozróbach i miłosnych podbojach.

Podobieństwo do Tomka który podobno właśnie taki był jako młody Wrocławianin.
Kiedy do Cortesa docierają wiadomości o ekscytujących odkryciach Krzysztofa Kolumba w „ Nowym Świecie”, on zadaje się w romanse z mężatkami, i po jednym z nich zmuszony uciekać przez okno przed rozwścieczonym mężem , doznaje poważnej kontuzji nogi (w konsekwencji całe późniejsze życie lekko utyka)

Tomek podobnej kontuzji doznaje w Dominikanie (niedzisiejsza Hispaniola)

Po przybyciu w 1504 do Santo Domingo, stolicy Hispanioli, w tak zwanych Indiach Zachodnich. 18-letni Cortés zostaje obywatelem, upoważnionym do posiadania działki budowlanej którą jemu przydzielono razem z gospodarstwem . Wkrótce potem, Nicolás de Ovando wciąż pozostający gubernatorem, dał mu Encomiende i uczynił go notariuszem miasta Azua de Compostela.

Następne pięć lat pomaga ustalić pozycje Cortesa w kolonii, w 1506, bierze udział w podboju Hispanioli i Kuby, uzyskując wielkie ilości gruntów jak i Indiańskich niewolników

Był rok 1511 kiedy uczestniczy w ekspedycji Diego de Velázqueza, która podbiła dla Hiszpanii Kubę. Na Kubie Cortés spędził 8 lat – był wtedy sekretarzem i przyjacielem jej gubernatora Velázqueza; w tym czasie ożenił się z Cataliną Xuarez (został mianowany gubernatorem. W wieku lat 26)

Tomek i Karolina jadą na Kubę aby się weselić na ślubie swej córki (nazwę ją Filipa), a doznają jakiegoś współczucia i chęci pomagania tubylcom (zadość uczynienie)

Nasz bohater Cortes przebywający na wschodzie Kuby otrzymuje wiadomości o złotodajnych, bogatych terenach po drugiej stronie Morza Karaibskiego. Organizuje więc ekspedycję przy pomocy Velázqueza, z którym jednak zaraz po opuszczeniu Kuby (18 lutego 1519) popadł w konflikt.

Dalsza ekspedycja pozostała więc jego osobistym przedsięwzięciem.
W 1519 Cortés wylądował na wybrzeżu Meksyku, w miejscu, gdzie dziś leży miasto Veracruz, które założył, chciał założyć nowe miasta i wybudować 100 katolickich kościołów. Pokazuje to naturę Cortesa, który mordował ludzi i budował kościoły (rzeźnia i szpital Tomka).

Na przykład tylko w Choluli W okresie panowania Hiszpanów wybudowano kilkadziesiąt kościołów (Cortés domagał się zastąpienia pogańskich świątyń chrześcijańskimi), co wydaje się zbyt dużą liczbą na tak małe miasto.

Po kilku miesiącach zawarł przymierze z lokalnymi plemionami Indian Tlaxcala, Huejotzincan i innymi. Na ich czele ruszył na podbój imperium Azteków.

Tutaj dochodzimy do istotnego momentu kiedy Cortes poznaje Malintzin, która według pewnych przekazów miała urodzić jemu syna(podobieństwo ze sprawą indiańskiej branki, kochanki braci Custer)
Marina urodziła Cortésowi syna Martina.

Nie została jednak żoną Cortésa. Wyszła za mąż za innego konkwistadora – Juana Jaramilla. Owocem tego związku była córka. Niewiele wiadomo o dalszych losach Malintzin. Sporne pozostają nawet okoliczności i data jej śmierci.

„Malintzin, znana też jako Malinali (Malinalli), La Malinche lub Doña Marina (hiszpańskie imię przyjęte na chrzcie) – tłumaczka i towarzyszka życia konkwistadora Hernána Cortésa. Urodzona ok. 1505 r., data śmierci pozostaje sporna. Podaje się rok 1529, ale inne źródła wskazują, że żyła do 1551 r.

Ojcem Malintzin był tlatoani Painali. Po śmierci ojca jej matka ponownie wyszła za mąż (zapewne z przyczyn politycznych), a córkę z pierwszego małżeństwa sprzedała (praktyka wówczas stosowana wśród ludów Meksyku). Malintzin znalazła się w Potonchan. Gdy Hernán Cortés przybył do Meksyku i spotkał się z lokalnym wodzem, otrzymał od niego w podarunku między innymi grupę kobiet, wśród których była Malintzin. Znała ona język nahuatl (używany w imperium Azteków) oraz język Majów, który znał Gerónimo de Aguilar – dotychczasowy tłumacz wyprawy Cortésa, niewładający jednak nahuatl. Później Malintzin na tyle opanowała hiszpański, że pośrednictwo Aguilara nie było konieczne.”

Kolejnego dnia po odnalezieniu dotyczących Custera i Cotesa anagramów („Anagram – nazwa wywodząca się od słów greckich: ana- (nad) oraz grámma (litera), oznacza wyraz, wyrażenie lub całe zdanie powstałe przez przestawienie liter bądź sylab innego wyrazu lub zdania, wykorzystujące wszystkie litery (głoski bądź sylaby) materiału wyjściowego”), znów pracowałem przy domowym remoncie, kiedy zadzwonił telefon.

Telefonowała znajoma (ta sama która wprowadzała mnie w drugą regresję hipnotyczną do past life, kiedy zobaczyłem wybierającego się wraz z dziesięcioma swymi ludźmi na wyprawę krzyżową rycerza. „Moja Historia” „Byłem na swoim grobie”

http://www.armagedon...istoria,14.html

Owa znajoma informowała mnie, iż właśnie wróciła z „wyprawy” do Meksyku gdzie jej mąż zapalony podróżnik i obieżyświat chciał pobyć z nią na lodowcu i pokazać jej największą jeszcze nieodkopaną piramidę obu ameryk.

Przy okazji odwiedzili również niedzisiejszy Tenochtitlan czyli centrum miasta Mexyk, lecz nie to wszystko było powodem, iż zatelefonowała do mnie po prawie pół roku.

Powodem było to, że jak to określiła: „ kiedy przekraczali „Paso de Cortés” (Przełęcz Cortesa) doznała dziwnej wizji iż jest kochanką Cortesa właśnie Malintzin, tak jak ona ją nazwała „Malinką”, owa wizja spowodowała nagły długotrwały i niezrozumiały dla mej znajomej atak płaczu, uznając i postanawiając, iż zaraz po powrocie musi tylko ze mną o tym porozmawiać.

W tym miejscu (1519 r.) . Cortés, dowiedziawszy się o spisku przeciwko Hiszpanom, chcąc sterroryzować Azteków nakazał spacyfikowanie niedaleko leżące miasto Choluli, w której doszło do straszliwej rzezi tysięcy nieuzbrojonych ludzi. Po masakrze miasto zostało w części spalone. Cortés zaś przekraczając Paso de Cortés, trzy kilometrową przełęcz opodal wulkanu Popocatépetl 5452 m n.p.m. (znany też jako El Popo lub Don Goyo) wraz) wraz z Malintzin jego tłumaczką, kochanką i przewodnikiem udał się na podbój Tenochtitlan.
8 listopada 1519, Cortes bez walki wszedł do ich stolicy Azteków Tenochtitlan po czym uwięził króla Azteków Montezumę II. Wiosną 1520 Cortés pokonał i przyłączył do swojego oddziału wysłany przez Velázqueza korpus, który miał go powstrzymać.

Kiedy będąc już na Kubie wraz z Tomkiem i Karoliną pojechaliśmy do Hawany będąc na cytadeli Tomek, który jest numizmatykiem odkupił od jakiegoś Kubańczyka obowiązującą w ich obiegu pieniężnym monetę (turyści mogą jedynie posługiwać się specjalną walutą transferową) na monecie widniał wizerunek „bohatera” Kuby Ernesto Che Guevara, lecz Tomek zapewne jedynie nie pamiętając jego imienia powiedział do mnie „muszę zdobyć od niego tę monetę z Montezumą”

„ Po śmierci Montezumy II pod koniec czerwca 1520 oddziały Cortésa zostały wyparte z miasta wskutek buntu Azteków, będącego reakcją na pogrom lokalnej ludności zapoczątkowany pod jego nieobecność przez Pedro de Alvarado.”

„W lipcu 1520 r. meksykańskie równiny przemierzała gromada kilkuset wynędzniałych, okrytych ranami wędrowców. Byli to hiszpańscy konkwistadorzy pod wodzą Hernána Cortésa – smętne resztki świetnego ongiś zastępu. Hiszpanom towarzyszyli indiańscy sojusznicy z ludu Tlaxcalan.

Razem zamierzali uciec z upiornej krainy azteckich krwawych bóstw, przedrzeć się do przyjaznej Tlaxcali, schronić pod opiekę tamtejszych wodzów. „Wołali, że (…) nikt z nas nie pozostanie przy życiu i że serca nasze i krew ofiarują bogom swoim, a ucztować będą, zjadając nasze ramiona i nogi…” (Bernal Diaz del Castillo) Hiszpanie nigdy nie podbiliby Meksyku, gdyby nie pomoc indiańskich towarzyszy broni.

O sukcesach Cortésa wcale nie przesądziła początkowa wiara tubylców, iż jest on wcieleniem boga Quetzalcoatla, również nie bojowe konie, nawet nie arkebuzy ani armaty. Czynnikiem decydującym było wystąpienie wielotysięcznej rzeszy czerwonoskórych wojowników, dla których Hiszpanie byli wybawieniem od stale zagrażających im Azteków (właśc. Mexików).

Razem pomaszerowali w głąb azteckiego imperium. Razem wkroczyli do jego stolicy – Tenochtitlan. Ujrzeli tam straszliwe świątynie boga Kolibra z Południa (Huitzilopochtli) ozdobione dziesiątkami tysięcy ludzkich czaszek; ofiarne ołtarze, na których wyrywano serca ofiarom; wyzutych z człowieczeństwa pogańskich kapłanów paradujących w strojach uszytych z ludzkiej skóry... Potem losy wojny odwróciły się. Konkwistadorzy doznali srogiej klęski.
Większość zginęła z rąk wroga podczas „smutnej nocy” (La Noche Triste) z 30 czerwca na 1 lipca 1520 r. Pozostali przy życiu rozpoczęli odwrót. Ucieczka z krainy Azteków nie była rzeczą prostą. Kapłani boga Kolibra domagali się krwawych ofiar. Za Hiszpanami trwał nieprzerwany pościg. Odwrót odbywał się wśród ciągłych potyczek. Ludzie Cortésa słaniali się ze zmęczenia i głodu, za posiłek niejednokrotnie musiała wystarczyć im… trawa. Doskwierały rany – codziennie umierało kilku uciekinierów.

Jednak dzień prawdziwej próby dopiero miał nadejść.
„Przeraziliśmy się, ale nie straciliśmy ducha i nie uchyliliśmy się od walki, zdecydowani bić się do upadłego.”(Bernal Diaz del Castillo)

7 lipca oddział Cortésa stanął na równinie Tonan. Opodal miasta Otumba zastąpiły mu drogę nieprzebrane tłumy nieprzyjaciół. Ówcześni kronikarze szacowali ich liczbę na dwieście tysięcy, co było grubą przesadą, ale i tak przewaga Mexików była miażdżąca. „W rzeczy samej nasz wróg był nieprzeliczony” – wspominał Alonso de Navarette. Kilkusetosobowy oddział Cortésa był niczym wyspa, otoczona zewsząd morzem nieprzyjaciół.
Cortés sformował swych żołnierzy w czworobok najeżony ostrzami mieczy i włóczni.

Następnie wygłosił do swoich ludzi porywającą mowę. Wspomniał rycerskie przewagi iberyjskiej rekonkwisty i ogrom klęsk zadanych islamskim Maurom. Zapewnił, że chrześcijanie toczący bój z poganami mogą liczyć na Bożą pomoc. „Poleciwszy się z całego serca Maryi Pannie, Bogu, wezwawszy imienia Świętego Jakuba” (Bernal Diaz) ludzie Cortésa ruszyli do walki.

„Och, warto było widzieć tę bitwę straszliwą i zaciekłą walkę!”(Bernal Diaz del Castillo)
„Uderzyli na nas z furią ze wszystkich stron, a my nieomal zginęliśmy w tym tłumie” – wspominał Cortés. Aztekowie zasypali jego czworobok strzałami (nie zrobiło to większego wrażenia na odzianych w stalowe pancerze i grube, pikowane kaftany Kastylijczykach), po czym zaatakowali, zbrojni w miecze z obsydianu oraz maczugi. Ich natarcie rozbiło się jednak o żelazny mur konkwistadorów. Nikt nie żałował krwi i potu. Walczyli ranni, wsparci na laskach, walczyły kobiety.

Chwałą okryła się Maria de Estrada z Sewilli, z morderczą precyzją operująca włócznią. Dzielnie, „jak lwy”, bili się Tlaxcalanie. Ukryci wewnątrz czworoboku jeźdźcy raz po raz dokonywali wypadów, polując zwłaszcza na nieprzyjacielskich oficerów, łatwych do rozpoznania po bogatych zbrojach, wysokich pióropuszach i przytwierdzonych do pleców sztandarach.

Po pięciu godzinach nieustannych ataków Hiszpanom i ich sojusznikom omdlewały już ręce od zadawania i parowania ciosów. Cortés, cały pokryty ranami, wciąż zagrzewał do boju: „Bracia i przyjaciele! Co robicie? Dlaczego słabniecie i przestajecie zabijać tych przeklętych bałwochwalców jak psy?” Wtórował mu zuchwały Gonzago de Sandoval: „Hej, panowie, dziś jest dzień naszego zwycięstwa, miejcie nadzieję w Bogu, że wyjdziemy z tego żywi dla jeszcze większych przeznaczeń!”Mexikowie ginęli setkami. Napór wroga był jednak nieustanny.

„Bo – poza Bogiem – tylko w koniach mieliśmy rękojmię.”(Hernán Cortés)
Na szczycie pobliskiego wzgórza stał głównodowodzący wojsk azteckich, Cihuacatzin (Kobieta-Wąż), w złocistej zbroi i wielkim, srebrzystym pióropuszu na głowie. Do pleców miał przytroczoną ogromną chorągiew tlahuizmatlaxopilli, insygnium władzy, rozciągniętą na bambusowej ramie.

Cortés wskazał go swym jeźdźcom. Runęli do szarży, okryci zbrojami, na swych opancerzonych wierzchowcach. Zaledwie sześciu – prowadził ich osobiście Hernán, dosiadający jucznego konia. Obok niego galopował na dereszowatej klaczy młody Juan de Salamanca.
Przedarli się do wzgórza przez tłum nieprzyjacielskiej piechoty, rąbiąc i tratując wszystko, co stanęło im na drodze. Cortés obalił koniem Kobietę-Węża. Zaraz potem Juan de Salamanca przygwoździł wodza pogan włócznią do ziemi, zdarł z niego pióropusz i chorągiew. Śmierć przywódcy, upadek wielkiej chorągwi podziałały na Mexików niczym zimny prysznic. Zaczęli ustępować.

„Pan nasz zechciał okazać swą moc i zlitować się nad nami, bo mimo całej naszej słabości skruszyliśmy ich dumę i pychę...” – pisał po latach Bernal Diaz del Castillo. Mexikowie wycofali się. Hiszpanie, otoczeni wałem dwudziestu tysięcy trupów, uklękli teraz na pobojowisku, by podziękować Bogu za ocalenie.”

http://cristeros1.w.... pod Otumba.htm

Czyż ta relacja z tak zwanej „Bitwa pod Otumba” nie podobna jest do Bitwy nad Little Bighorn (zwanej także przez Indian Bitwą na Greasy Grass) choć w tym przypadku to w tej również decydującej potyczce przegrali Indianie.

Podobno jeden ze sztandarów Cortesa podobny był do proporca piratów i na granatowym tle widniały dwie skrzyżowane szable i czaszka

Podobnie na granatowych lub czerwono granatowych proporcach siódmego pułku kawalerii widniały dwie skrzyżowane szable i powyżej między nimi cyfra siedem.

„ W ciągu kilku miesięcy armia Cortésa opanowała tereny wokół Tenochtitlan i w maju 1521 przystąpiła do oblężenia miasta. Po wyczerpujących walkach 13 sierpnia 1521 Hiszpanie opanowali Tenochtitlan. Oznaczało to upadek imperium Azteków i opanowanie przez Hiszpanię ogromnej części Ameryki Środkowej.”
„Po podbiciu Meksyku Cortés zorganizował jeszcze jedną wyprawę do Gwatemali i Hondurasu, które jednak nie miały większego znaczenia.

Niedługo później (1540) Cortés wrócił do Hiszpanii, gdzie jednak jego zasługi dla Korony nie zostały odpowiednio nagrodzone – prawdopodobnie wskutek intryg”
Cesarz Karol V ostatecznie pozwolił Cortésowi dołączyć do jego wyprawie przeciwko Algierii.

Podczas tej nieszczęsnej kampanii, która była jego ostatnia. Cortés prawie utonął w czasie burzy, a flota Imperium Osmańskiego pokonała flotę Karola V. Spędziwszy dużo własnych pieniędzy na finansowanie ekspedycji, teraz był zadłużony. W lutym 1544 złożył roszczenie do skarbu królewskiego, ale otrzymał jedynie pieniądze na najbliższe trzy lata. Zdegustowany, postanowił wrócić do Meksyku w 1547 roku. Gdy dotarł do Sewilli, został dotknięty czerwonkę. Zmarł w Castilleja de la Cuesta, Sewilla prowincji, w dniu 2 grudnia 1547 roku, z przypadku zapalenia opłucnej, w wieku 62 lat.

Pobyt Cortesa w Algierii moim zdaniem stał się powodem wstrętu Tomka do piaszczystych plaż (Sahara), co z kolei wcale nie przeszkadzało Karolinie wyjeżdżać tam samej na wakacje. Jest to jeden z wielu innych powodów dlaczego uważam, że Karolina była w tamtym czasie królem Hiszpanii i cesarzem Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego jako Karol V, a córka Tomka i Karoliny następcą Karola V Filipem II

W swoim testamencie, Cortés poprosił o pochowanie jego ciała w klasztorze który miał powstać w Coyoacan w Meksyku, w dziesięć lat po jego śmierci, ale nigdy nie został zbudowany (Coyoacán jedna z najstarszych części miasta Mexyk )

Podobieństwo z nazwą miejsca gdzie córka Tomka i Karoliny brała ślub (Kajo Koko).

Na Kubie Tomek powiedział mi, że będąc dzieckiem bawił się z rówieśnikami w kowboi i Indian i wówczas Tomek zawsze chciał być jak on to nazwał „Inką”?

Podobno jednym z najbardziej jak nie najważniejszym elementem na poparcie istnienia reinkarnacji mają być dzieci pamiętające swoje poprzednie wcielenie. Przypadki te zdarzają się na całym świecie częściej niż potrafimy to odkryć czy zweryfikować, najczęściej owe przeoczane przez rodziców i opiekunów relacje są traktowane jako dziecinna fantazja.

Jednak są dzieci i ich relacje, które opowiadane są okraszone wieloma szczegółami. Sam miałem możliwość słuchać takich opowieści, kiedyś na przykład około trzyletni syn pary mormonów (bardzo ortodoksyjne wychowanie) który w TV nie oglądał nic prócz polskich bajek typu „Koziołek matołek” i „Bolek i Lolek” opowiadał iż kiedyś był panią w ciąży, którą ktoś zabił na plaży.

Ów chłopiec z wiekiem pomału zapominał a w już w wieku dziesięciu lat już zupełnie nic z tego nie pamiętał.
Znany psycholog i specjalista terapii regresyjnej doktor Brian L. Weiss, radzi: "Zapytaj swoje trzyletnie dziecko, czy pamięta czasy, kiedy było duże". Dlatego akurat trzyletnie, gdyż jest już na tyle dojrzałe, by wyrazić swoje myśli a jednocześnie jeszcze na tyle małe, by pamiętać poprzednie życie. Badacze zaobserwowali, że z wiekiem ta pamięć blednie i w końcu zanika zupełnie. Najlepszy wiek do takich rozmów to od dwóch do siedmiu lat.

Inna amerykańska uzdrowicielka oraz jasnowidza i znawczyni aury Lea Sansders, której mimo reguły posiada swe zdolności od urodzenia twierdzi, iż : " Wcześniejsze istnienia są lepiej dostrzegalne, gdy dziecko pochłonięte jest zabawą. Myślę, że jako dzieci powtarzamy sceny z poprzednich żywotów. Dzieci różnie wykorzystują wiedze, jaką przynoszą na świat z wcześniejszych wcieleń".

Co ciekawe na którymś z późniejszych spotkań z Tomkiem i Karoliną, kiedy to akurat wrócili oni z wakacji w Polsce. Tomek oznajmił mi że obecnie Wrocław ma jakiś nowy herb po sprawdzeniu okazało się ze zgody na ten herb udzielił właśnie Karol V, tak zwany herb cesarski.

„Symbolika XVI-wiecznego herbu mocno oddaje złożoną historię miasta. 12 lutego 1530 król czeski i węgierski, Ferdynand I Habsburg, nadał miastu drugi herb, co 10 lipca zostało jeszcze potwierdzone przywilejem herbowym przez cesarza Karola V Habsburga. Z przywileju herbowego:

Nadajemy wam i waszym potomkom nowy herb miejski, mianowicie tarczę z głową św. Jana Chrzciciela, z czterema innymi tarczami wokół, w tym na górnej białego lwa, na drugiej czarnego orła na żółtym polu po lewej stronie wielkiej tarczy, na trzeciej po lewej stronie głowę św. Jana Ewangelisty, który u was i u waszych przodków był od wielu lat w czci i poważaniu. A w czwartej najniższej tarczy literę “W”, co oznacza imię Wratislay, tego który pierwszy zbudował miasto Presslaw i nadał mu imię Wratislavia”.

Poszlak które odnalazłem w tej sprawie jest oczywiście o wiele więcej i często starają się one potwierdzać poprzez inne wcielenia lub są związane z wcieleniami jak i niekiedy drastycznymi sytuacjami zaistniałymi między innymi członkami grupy mych znajomych.

Tak, że jeśli będzie zainteresowanie mymi poprzednimi relacjami, może niektóre z nich kiedyś jeszcze opiszę.

Użytkownik Erik edytował ten post 24.12.2013 - 05:15

  • 2



#37

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Obecnie bardziej po Kolejnym Bliskim Spotkaniu tym razem V stopnia z „Obcymi” (śmiertelną chorobą, która zabrała moją ukochaną żonę Danutę i w związku z moją chorobą) staram się szukając swego miejsca w otaczających mnie światach, próbuję jeszcze innymi sposobami odnaleźć tę tajemnicę, która została mi też objawiona 9 Lipca 2012 roku.

Może, aby to, co piszę i tworzę zostało bardziej zrozumiałe powinienem zacząć, od tezy, a moim zdaniem nawet aksjomatu, iż niezależnie od tego, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy też nie, tworzymy, otaczamy się i wypełniamy całą otaczającą nas przestrzeń tak bliższą jak i tą dalszą swoimi myślami, które to już, jako zaistniałe tak myślokształty oddziaływają na otaczającą nas rzeczywistość powodując trwałe zmiany i skutki naszego myślenia.

Ludzie potrafią, więc wprowadzić zmiany, gdy każda nasza myśl pobudza cząstki w materii, i zgodne z charakterem, rodzajem i siłą tej myśli oddziałuje na ukierunkowaną przez siebie materię, lecz w Ziemskim tyglu wielu marzeń i pragnień jest to zakłócane przez innych, i choć bywają osobniki o większej sile pragnienia zmian, lub istnieją grupy, instytucje (religie), których członkowie i wyznawcy myśląc, pragnąc, marząc lub wspólnie medytując mogą przeforsować jakąś swą wolę (coroczne medytacje Nieznanego Świata o pokój i powodzenie dla mieszkańców Ziemi), po prostu intencja- myśl o tej samej wibracji przyciąga podobne do niej, a tak zwielokrotniając zwiększa również swoją siłę.

Lecz i tak takie działania są zainicjowane lub aprobowane wcześniej przez rządzących Ziemią (Wieża Babel) i mimo, ze czasem jakieś ich działania utożsamiamy z niedolą, zakłamaniem, zbrodnią itp. zawsze oni wybierają mniejsze lub konieczne "zło" przed istotniejszym przetrwaniem życia i człowieka na Ziemi.


Większość wizji i pragnień materializuje się jednak jedynie poza Ziemią w istnieniu po Ziemskiej śmierci fizycznej w światach równoległych i alternatywnych gdzie człowiek (i inne istoty, zwierzęta organizmy) wreszcie może użyć swych "boskich" kreatywnych możliwości marzeń i pragnień i czasem pamiętając o tym jedynie cząstkowo podczas kolejnego życia Ziemskiego, kiedy już zapragnie żyć lub znudzi się jemu rola "boga”, który może wszystko skreować w swym własnym lokalnym świecie iluzji.

Więc aby nasza wizja na Ziemi zaczęła się materializować powinna ona być jednaka (spójna) z planami tych, którzy dbają oto, aby jedna czyjaś wizja nie kolidowała z inną wizją jego sąsiada, co prowadziłoby do rywalizacji myśli, pragnień itp., a w konsekwencji do zaistnienia paradoksów a nawet zniszczenia życia na Ziemi.

Ktoś mógłby w tym miejscu spytać o mimo wszystko, co jakiś czas pojawiających się jakichś charyzmatycznych osobach, których wpływ na dzieje Świata był w jakiś sposób zasadniczy lub przełomowy. Chodzi o silniejsze, pewne siebie i odważniejsze jednostki (często są oni również w jakiś sposób przygotowani, aby móc mieć taką rolę do spełnienia a tym samym odwagę potrzebną do jej realizacji).

Według tego, co zostało mi zaprezentowane tacy ludzie jak Zaratustra, Budda, Konfucjusz, a nawet Aleksander Macedoński, Napoleon, Hitler itd. itp. zostali nie, jako przygotowani i ośmieleni do tego, aby ich charyzma wiara w sprawę itd. spowodowała oddźwięk tysięcy i milionów mało zdecydowanych szukających swej drogi ludzi.

Człowiek, jako istota niemal, że idealna, sklonowana z praczłowieka ("Boga") z człowiekiem późniejszym, lecz prymitywniejszym (bardziej zwierzęcym), jest nie, jako rozdwojona w swej "boskości" i zwierzęcości, tak, więc nie jest, choć mógłby być panem samego siebie (bywało to w przeszłości mitologiczne legendy o wojnie "Bogów [Zeusa] z Gigantami, o państwie i wojnie dewów z Asurami z Mahabharaty, Ezoteryczne wspomnienia o Lemurii, czy wreszcie Solona i Platona opowieść o upadku Atlantydy), aby nie doszło ponownie do wojen na tym szczeblu istot "boskich" (opozycja sił i dynastie rodów Elnila i Enkiego z mitologii Sumeru) wprowadzono zastępcze ludzkie wojny, epidemie (Puszka Pandory) itp., które są dla rządzących tym światem jak mecz piłki nożnej lub hokeja (Wojna Trojańska)

Innym sposobem realizacji swych pospolitszych marzeń większości ludzi jest poprzez przejście do odmiennych stanów świadomości wykreowanie swych prawie sennych alternatywnych światów odwiedzanych w transie( śnie) lub po śmierci fizycznej na Ziemi.

O jakich to możliwościach nawet nie śmiało mówi Fizyka Kwantów i wszelkie jej pochodne, które to są obecnie czymś na granicy rzeczywistości i magii lub nauki i wiary. Lecz ta namiastka „bycia Bogiem” w swym własnym Świecie nadal będzie kontrolowana przez tak zwanych „Strażników” gdzie np. The New World Order, jest niejako rodzajem wyborczej kadencji (gdzie i tak wszyscy zainteresowani wcześniej wiedzą, kto będzie rządził) a nadchodząca zmiana sił ("rodzin" rządzących tą Planetą), jest koniecznością, aby zaistniało to właśnie, co wiąże się z zaplanowanymi zmianami i czasem cyklicznym kataklizmem. Kataklizmem obwieszczanym i oba wianym się w tekstach proroczych i religijnych Nostradamus, Oj, Klimuszko, Oj Pio, Mother Shipton, Revelation (objawienie Jana) itd., itp. (tak jak obecnie miałoby to nastąpić, ( co połowę "Roku Platońskiego" na jego antypodach 25 920 lat:, 2 = co około 12 960 lat) gdzie ostatnie takie zdarzenie kosmiczne omawiają mity i legendy różnych kultur i religii.

Łączy się to również ze zmianą głównej obowiązującej religii( inne zejdą do podziemia jak mamy to obecnie z istniejącym równolegle z Islamem i Chrześcijaństwem Judaizmem, jako zaprzeszłym kultem z Ery Barana). Obecnie w Zachodnim świecie obowiązującym Chrześcijaństwem (Era Ryb od 72 r. p.n.e. do 2089 n.e.) Zmiana nastąpi na pro Chrześcijańskim i Islamskim gruncie i wykreuje "Boginie" zamiast dotychczas obowiązujących męskich "Bogów" Jahwe, Allach, Jezus itp.

Obowiązujący obecnie kult Jezusa jest również, więc częścią planu, tak, więc bardziej niż na pewno Jezus był jedynie alternatywnym Królem żydów (kolejnym był np. Jan Chrzciciel), który miał podjąć walkę zbrojną (Esseńczyk {Nazarejczyk} Zelota) w grupie tak zwanych "apostołów" Jezusa było, co najmniej 3 rewolucjonistów (Zelotów) sam Jezus, (jeśli relacja jest prawdziwa) wspomina o konieczności posiadania mieczy w czasie bardzo emocjonalnie napiętego okresu Paschy, poza tym Piotr obcina ucho strażnikowi Świątyni Salomona podczas pojmania Jezusa na Górze Oliwnej.

Kult Jezusa (kult Ebonitów) został "sprzedany" dla zachodniego Świata przez szpiega Rzymu i poborcę podatkowego Pawła z Tarsu, który jedynie, jako kapłan jakiejkolwiek doktryny religijnej mógł porzucić niewdzięczny w tamtym okresie (I w) proceder usankcjonowany dekretami prawa Rzymskiego (niemal dożywotni) proceder poborcy podatkowego.

Paweł zmienił opowieść Ebonitów o Jezusie, za co został skazany w Świątyni Salomona na ukamienowanie z kąt obwołując się mianem obywatela Rzymu wychodzi cało w asyście Rzymskich pretorianów. W opowieści o Jezusie ( nowym kulcie) Paweł wybiela role Rzymu i Poncjusza Piłata (mordercy odwołanego z tego stanowiska za prowadzony przez niego niepotrzebny terror na żydach) zwalając winę na Kapłana świątyni Kajfasza i żydowskiego władcy prowincji Heroda Wielkiego.

Tak, więc w zachodnim świecie tą "Boginią”, jako kontynuacja kultu Jezusa może zostać jedynie Maria matka Jezusa (Kult Czarnej Madonny) a centrum jej kultu dla świata zachodniego może właśnie przypaść Polsce, jako wzbogacony kult „Marii Boskiej”, jako patronki Polski (Wizje Oj, Klimuszki), jednak z tym matriarchalnym kultem łączy się dyskredytacja męskości, a więc zapewne wojna i depopulacja, aby tak po wojnie zdyskredytowany mężczyzna łatwiej mógł przekazać na kolejne 2160 lat władzę kobiecie (po to obecnie w ruchach New Age rozpowszechnia się kult bezgranicznej miłości, pokoju itp.)

Istniejemy w Świecie (Światach) dualistycznych, napędzających same siebie przeciwstawnymi energiami i ewoluowaniem istnienia (przemianą), gdzie nie może istnieć mrok (cień) bez światła ani miłość bez nienawiści, gdyż jedno względem drugiego jest jak blejtram dla obrazu na nim namalowanego.

Człowiek stara się być „dobry” bardziej z powodu swego „ moralnego tchórzostwa „niż z prawdziwej skłonności do bycia dobrym, gdzie tak naprawdę wolimy być władczy a nawet źli.

Kult miłości jest jak Chrześcijański kult wiary gdzie inkwizycja i władze „kościoła” mordowały wszystkich, którzy myśleli inaczej jak oni, kiedy zbiorowa publiczna moralność ze zbrodni czyniła konieczność a nawet i jakąś wyimaginowaną dobroć lub drogę, jaką płonący na stosie poprzez spowiedź i przyznanie się do niepopełnionych win miał osiągnąć tak zwaną szansę na życie wieczne.

Ten atawizm człowieka współczesnego przypisującego sobie religijne tezy swych zaprzeszłych przodków jest wynikiem bojaźni przed wykluczeniem nas z klanów, rodzin, kultów czy ideologii ogółu lub religii stada, lecz takie osamotnienie, wyklęcie i wyalienowanie z zawsze władczych, dominujących nad jednostką a tym samym złych sekt, religii czy systemów polityczno prawnych było by dla każdej wyzwolonej z nich jednostki dobre i twórcze.

Zabijanie i Śmierć nie jest, dla planów „Władców” Planety mało potrzebne, ale jest ono na tyle konieczne jak konieczne jest nadejście kolejnego dnia czy pory roku. Tak, więc najczęstsze zmiany dokonywane są właśnie na planie wojen, epidemii i kataklizmów.

Mimo, że śmierć po prostu jest częścią życia i mimo, że tak się bronimy przed nią jak i usankcjonowaliśmy zabijanie, jako zło lub w jakichś sytuacjach zło- konieczne, to mimo wszystko każda śmierć występuje, jako skutek jakiejś przyczyny.

Z kolei wierząc w reinkarnację, karmę, i życie, jako teatrzyk, w którym odgrywamy takie czy inne scenariusze można by uznać, że tak jak dramaturgia jakiegoś przedstawienia czy filmu wymaga czasem akcji, zbrodni, kary, miłości lub nienawiści tak samo te akty i role w naszych życiach będą jedynie lepszym lub gorszym odgrywaniem scenariusza życia, gdzie nic nie jest tak ważne jak prawidłowe odegranie swej roli. Czasem mamy w niej za zadanie własne poprawienie swego warsztatu i wyszlifowanie popełnianych na poprzednich próbach wpadek czy przejęzyczeń (karma), czasem realizujemy odtwarzamy jedynie założenie reżysera (plan), lecz podświadomie zawsze wiemy, że jeśli tylko zechcemy będziemy mogli grać znów za jakiś czas i dlatego też „Władcy” Ziemi (tak jak „Bogowie” obowiązujących obecnie religii) mogą sobie pozwalać na akty niesprawiedliwości i zbrodni.

Choć to moje niedawne orędzie (gdyż nie nosiło to zdarzenie symptomów religijnego objawienia), które dotyczyło mnie i zaistniało 9 lipca 2012 roku na kontynencie Ameryki Północnej, jak to bywa w przypadku podobnych manifestacji, najczęściej utożsamia się je ze świętymi lub boskimi postaciami: Matka Boska, Jezus, Mahomet, Allach itp., tam jednak nie było tych fałszywych „Bogów”.

Zrozumienie tego, z czym ma się do czynienia zależy to oczywiście od świadomości czy emocjonalno-religijnych poglądów osoby poddawanej takiej manifestacji (boskiej, świętej czy nadprzyrodzonej postaci), a jako, iż nie jestem religijny( w tradycyjnym znaczeniu tego słowa) ani owo spotkanie nie miało formy agitacji religijnej a niejako jedynie powtórką moich poprzednich spotkań takiego typu i uświadomiło mi, jaką funkcję (rolę) zlecono mojej duchowej istocie na Ziemi sądzę, iż prawidłowo rozumuję tak sam przekaz jak i jego rolę czy Plan z tym związany.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż podobne prorocze sny, objawienia, nawiedzenia czy chanellingi występują dość powszechnie i opisane są w najróżniejszych relacjach od niepamiętnych czasów, ot chociażby Biblijne objawienia Henocha, Abrahama, Mojżesza, Jakuba, Ezechiela czy Eliasza. A w Nowym Testamencie według relacji apostołów również Jezus miał być obiektem takiego transcedentalnego spotkania z dwoma istotami, o którym Jezus zabronił wspominać. Apostołowie samowolnie nadali im tożsamość - jedynie przychodzącym im do głowy postaciom Mojżesza i Eliasza. Po śmierci Jezusa mamy jego objawienia u Pawła, Szymona i Piotra. Jednak to orędzie z 9 lipca 2012 r., choć już nie objawienie, gdyż przynajmniej jak dotychczas nie nosi ono znamion religijnych, lecz oprócz tego jednego szczegółu również moim zdaniem odpowiada wszystkim tego typu spotkaniom transcedentalnym i najwidoczniej też jest częścią tego samego wielo- tysiącletniego Planu.

Osobiście to, co się zdarzyło uświadomiło mi również, iż jestem "związany" z tym czymś w tym życiu już od dzieciństwa (podobne zdarzenie miało lub mogło mieć miejsce, gdy miałem ok. 5-7 lat-, co jeszcze niejako tkwi w mej podświadomości) a w poprzednich życiach przewijało się, w co najmniej kilku z nich.

Mimo, iż ludzie jeszcze nie są całkiem gotowi na podobne rewelacje i choć czasem, gdy próbuję coś głosić wszystko rozbija się o ścianę obojętności, fanatyzmu religijnego, sceptycyzmu lub oszołomienia (nawiedzenia) źle pojmowanych ruchów New Age, lecz wiem, że to również może być częścią tego głównego „PLANU”

Nawet ideologia ruchu New Age, który oficjalnie jest wielonarodowościowym alternatywnym ruchem religijno-kulturowym, zapoczątkowanym już u schyłku XIX wieku, którego prekursorami byli okultyści, ezoterycy i wizjonerzy tacy jak Helena Bławatska, Edgar Cayce, Rudolf Steiner jest w większości swych tez celową dezinformacją. Ideologia tego ruchu zaistniała z przeświadczenia, że ludzkość, pogrążona w głębokim kryzysie, znajduje się w punkcie zwrotnym pomiędzy dwiema epokami, (co akurat jest prawdą).

Jakkolwiek nie był by ten ruch koncepcją założoną (" zaplanowaną polityką”) będąc jednocześnie prawdą "prawdziwych Władców" tej planety, którymi nie są, „Plejadianie" "Kasjopejanie" nie rządzi nami też "Bóg Ra" "Lucyfer" itd. itp.

Jedność człowieka ze Światem i jego wpływ na Świat (Ziemię) jest jedynie pośredni i założony, jako rodzaj obezwładniającej część ludzi mantry, której założeniami są na poły prawdziwe, lecz źle interpretowane tezy, iż wszystko we wszechświecie jest ze sobą powiązane, i to wszystko jest jednością, czyli jednią zależną od człowieka.

To, co istnieje jest emanacją kosmicznej energii, nazywanej Bogiem lub Absolutem.I choć, tak my jak i cała natura w jakimś sensie posiada moc współtworzenia rzeczywistości, zdolność ta na Ziemi jest ograniczona również tak przez tych, którzy to kontrolują jak i przez nas samych względem innych (ścieranie się poglądów, intencji i nazwana przeze mnie teoria "świadków")

Na tej zasadzie nadal złudnie wpaja się nam, iż najwyższym dobrem i celem istnienia jest miłość, w najszerszym rozumieniu tego pojęcia ("bezgraniczna" i bezwarunkowa"), nie zważając na anachronizm istnienia w Ziemskiej twardej dualistycznej rzeczywistości, gdzie DOBRO BEZ ZŁA NIGDY NIE MIAŁO BY WARTOŚCI DOBRA ( prawo kontrastu i równowagi w przyrodzie), Dzień-Noc, Jasność- Ciemność, Zło- Dobro, Ziemia- Powietrze, Ogień- Woda itd. Itp.,

Choć prawdą jest, iż, mimo, że jak zdać by się mogło obok wielu sukcesów "nauki" to jednocześnie wkraczamy w ciemną uliczkę technologii, nauki i medycyny, które powinny być i mam nadzieję zostaną zdyskredytowane i zmienione przy schyłku obecnej Ery, jest to jednak kolejną kartą przetargową, kiedy musi być aż tak źle, aby ludzkość z ulgą mogła powitać wszelkie zmiany.

Oczywiście, że tej samej wibracji myśli i pragnienia przyciągają się nawzajem i lepiej napełniać siebie pozytywnymi myślami, co przede wszystkim pomoże nam w mniejszym wzbogacaniu w sobie „złej karmy”, za co będziemy musieli odpokutować, jeśli zechcemy (zgodzimy się) ponownie żyć na Ziemi, lub jeśli nie zdołamy w inny sposób zapanować nad naszymi „grzechami” czy karmą, np. w myśl zasady: „grzeszy i ma karmę ten, co wierzy w to, że grzeszy i będzie miał karmę”!

Nie poddawanie się „grzechom” i karmie jest o tyle trudne u tak emocjonalnych istot, jakimi są ludzie gdyż najczęściej ma na to wpływ „energia stada”, dlatego w miejscach takich jak kościoły, miejsca „mocy”, wiece, place bitew itp. siła oddziaływania na nas jest zwielokrotniona ilością podobnie myślących czy odczuwających modlitwę czy bitwę osób.

Energie takie jak wrogość, żądza śmierci, czy religijna ekstaza powoduje potęgowanie się podobnych myśli i odczuć, a w konsekwencji może np. przesilić szalę zwycięstwa na stronę tych bardziej przekonanych, zdesperowanych lub wierzących w zwycięstwo.

Dla osobistego rozwoju jednak korzystniejsze będzie wyizolowanie i wyciszenie od energii tłumu, która to najczęściej jeszcze bardziej uzależni nas od mało, kiedy pozytywnego wpływu grupy, religii, narodu itp.

Odizolowanie się od narzuconych nam systemów prawno- nacjonalistyczno- religijnych jest prostsze, jeśli pojmiemy, iż życie Ziemskie jest jedynie stanem przejściowym (reinkarnacja) jak i transformacją pewnych energii czy materii w inne ich formy.•Jak kol wiek jednak nadal Świat Ziemski samoistnie nie zmieni się, lecz również nic się nie stanie złego, kiedy część ludzi osiągnie odpowiednio wysoki poziom „uduchowienia”, co nawet może w dalszym rozrachunku również nie jest to „uduchowienie”, „oświecenie” przyczyną tej indywidualnej przemiany nielicznych, ale jej zaplanowanym i wprowadzanym w życie skutkiem?

Tak, więc również nie istnieje (na Ziemi), lub jest zasadniczo ograniczana do przydatnych jednostek tak zwana" Wolna Wola" a dowolne wybory są jedynie możliwe w innych, rzeczywistościach (najczęściej istnienia po życiu Ziemskim)".

„Oddawanie chlebem komuś, kto rzuca w Ciebie kamieniami spowoduje, że zabraknie Tobie Chleba, lecz częściej zostaniesz ukamienowany”.

I choć teoretycznie i my możemy osiągnąć rolę i funkcję nadrzędnych „Władców” Ziemi „Bogów” „Aniołów”, „Strażników” czy „Opiekunów”, lecz właśnie nasza poddańcza nierzeczywista, masochistyczna i utopijna postawa najczęściej i najprawdopodobniej właśnie przeszkadza nam w osiągnięciu tej funkcji.
Osiągnięcie funkcji „Władców” Ziemi „Bogów” „Aniołów”, „Strażników” czy „Opiekunów” nie zaistnieje oczywiście na Ziemi podczas Ziemskiego żywota, ale w okresie między życiami lub jeżeli osiągniemy fizyczne ciała istot powszechnie znanych, jako długowieczne istoty „Boskie” (Opowieści Biblijne, Mitologie wielu ludów i narodów).

W tym miejscu w sukurs dla lepszego zrozumienia „Kadencji” „Władców Ziemi” może pomóc nam astrologia i rozbicie na tak zwane "znaki" domy zodiaku. Zodiak nie, jako dużo późniejsza zależność zauważonych wpływów planet, 12 okresów w roku, pór roku itp. na funkcjonowanie człowieka, kiedy to szczególnie silne takie wpływy zauważono w cyklu miesiączkowym kobiet (względem czasu urodzenia i aktywnością Słońca), ale jest to całkiem inne złożone zagadnienie jedynie podobne do okresów Er gdyż uhonorujące te same gwiezdne konstelacje, lecz w skali ludzkiego życia dopasowane do roku Słonecznego (365 dni) a nie okres precesji osi obrotu Ziemi, czyli tak zwany (Rok Platoński) 25 920 lat (12 X 2160 lat).

Według tradycji i mitologii najstarszych znanych kultur Sumer, Babilon, Asyria, Grecja, Egipt itd. mowa jest o pra-władcach, u Sumerów (lista królów Sumeru WB 444) Mowa jest o pierwszych władcach Planety gdzie pierwszych 10 łącznie rządzi na Ziemi ponad 500 000 lat?

Jest to okres jeszcze przed powstaniem człowieka, gdzie później pośrednia zastępcza rola sprawowania władzy nad ludźmi spada na ludzkich już władców, królów itp.

W kulturze Sumeru (tradycja i religia) mowa jest o dwóch braciach i ich ojcu Anu, Elnil i Enki( w Grecji Zeus, Posejdon i Hades w Hinduizmie Wisznu. Brahma, Siwa w późnym Egipcie Ozyrys, Izyda i Horus itd.) są to często te same postacie, którym w różnych kulturach i w różnym czasie nadawano odmienne imiona. Z tego, co można powiedzieć, że wiem chodzi o rody np. Elnila i Enkiego podobnie tak jak u nas za zwyczaj rządzą jakieś 2 lub3 frakcje polityczne z tym, że tutaj z biegiem czasu i rozszczepienia się tych rodów mamy do czynienia z takimi 12-stoma głównymi odgałęzieniami rodzin głównych "BOGÓW". których potomkowie cierpliwie czekają na zaistnienie ich kadencji, przybierając sobie wówczas (im bliżej naszych czasów tym bardziej oni pozostają w utajeniu) zastępczych władców incognito, którzy symbolicznie za nich sprawują władzę (np. Jezus w ostatniej mijającej Erze Ryb).

Oni sami, jako podobni do nas nie byli jednak nigdy jednakowi podobieństwo jak np. konia z psem lub jeleniem. A większość tych hybryd to są techniczne dodatki lub efekt klonowania ras (pra- inżynieria genetyczna) dla uzyskania odporniejszych ras i gatunków w nieustannie zmieniającym się klimacie Ziemi.
Obecni władcy Ziemi nie koniecznie są ani nie koniecznie kiedykolwiek byli "Obcymi" z innych planet czy galaktyk, z tego, co zdaje się, że wiem są oni Ziemskimi istotami z innego "czasu" i dlatego właśnie tacy są do nas samych podobni i dlatego też w jakimś sensie dbają o ciągłość życia na Ziemi (nie koniecznie o ludzi lub nie koniecznie chodzi im o wszystkich ludzi obecnie 8 miliardów)

Chodzi oto, że są to istoty podobne do nas (nie koniecznie my sami, lecz jest to możliwe abyśmy to byli my z przeszłego cyklu istnienia naszego świata).

Wyobraźmy sobie sprężynę, która wiruje, (kręci się w dwóch płaszczyznach) dodatkowo niejako wkręcając się w ślad, który w przyszłości stanie się tą sprężyną (alternatywna teoretyczna przyszłość) istoty, o, których mowa to są byli ludzie i pra -ludzie z przeszłości z tym, że zawsze (od jakiegoś bardzo długiego czasu) mieli oni możliwość zmieniać rzeczywistość znając zarówno przeszłe sekwencje (zdarzenia) z istnienia naszego uwięzionego w czasoprzestrzeni cyklu, to, co nam się zdarza już przynajmniej raz (wiele razy) się zdarzyło, bo, mimo, że przyszłość jeszcze nie jest „twardo” zdeterminowana to już wszystko to zaistniało w poprzednim cyklu.

Tak, więc przy końcu cyklu oni i tak są niejako w naszej przyszłości z tym, że aby znów nie dopuścić do idealnego powtórzenia się poprzedniej sekwencji zdarzeń (niegdysiejsze wielkie wymierania gatunków), kiedy istoty Ziemskie (nie tylko człowiek) upewniając się, iż ich intuicja, prekognicja i tak zwane deja vu jest zwiastunem nadchodzącej rzeczywistości, poddawali się jej często wpadając w stres i apatię inni zaś znając przyszłość starali się ją za wszelką cenę zmienić, co spowodowało kilkukrotne niszczenie życia na planecie Ziemia.

Oni nie tyle zatracili uczucia ile znają zasadę istnienia w tej rzeczywistości i po prostu stali się jak np. strażnicy przyrody, którzy muszą czasem odszczelić (przerzedzić populację) jakiś zbyt ekspansywnie rozwijających się gatunków lub w mniej drastyczny sposób uśpić misia lub tygrysa, który za bardzo zbliżył się do ludzkich siedzib, aby go przenieść w inne miejsce i tym samym również go uratować, z tym, że dla misia jest to zapewne nieuzasadniona jego kryteriami wiedzy i oceny ingerencja w jego życie

Sposób postrzegania otaczającej rzeczywistości przez indywidualnych ludzi zależy od wielu czynników, lecz ogólnie również jest w dużej mierze tak ich własnym jak i ogólnie funkcjonującym w naszym życiu swoistym filtrem lub zaworem bezpieczeństwa, który dopuszcza i przepuszcza jedynie tezy, prawdy i ideologie, z którymi czujemy się komfortowo.

Tak, więc będą to często zaprzeszłe i tak naprawdę pozbawione sensu wpojone nam za młodu religie, wmawiane ideologiczne, polityczne czy społeczne „prawdy”, które w myśl Gebelsowskiej prawdy, gdzie tysiąckrotnie powtarzane kłamstwo z czasem staje się prawdą też w końcu przyjmujemy za prawdę.
Często działa to jak swoista sztafeta pokoleń gdzie podobnie jak nasi rodzice czy dziadowie z czasem przyjmujemy, jako aksjomaty to, przeciw czemu jako młodzi ludzie się buntowaliśmy, aby dalej, jako „tradycjonalną prawdę” przekazywać to coś kolejnym pokoleniom.

Takie zakłamanie i ogólna ignorancja powoduje wzrastanie w siłę pospolitego kłamstwa, które szczególnie obwarowane dogmatami, tak jak ma to miejsce z religiami staje się niekwestionowalnym prawem w coraz bardziej rozrastającym się stadzie baranów.

Tak jak ujął to kiedyś w jakiejś ze swych wypowiedzi David, Icke
„Ludzie nie mają pojęcia o otchłani, w którą się wpatrujemy albo o naturze świata, który zostawiamy do wycierpienia dla naszych dzieci i większości ludzi zdaje się to nie obchodzić. O wiele bardziej wolą ignorować oczywiste i zaprzeczać prawdzie, która wali ich między oczy. Czuję się jak krowa, która wbiega na pole krzyczącConfused Hej, wiecie o tej ciężarówce, która zabiera niektórych z naszych przyjaciół każdego miesiąca? Więc nie zabierają ich na inne pole jak myśleliśmy. Oni strzelają im w głowę, spuszczają krew, ćwiartują i wkładają kawałki do paczek. I wtedy ci ludzie kupują je i jedzą!? Wyobraźcie sobie, jaka byłaby reakcja reszty stada:? Zwariowałeś. Oni nigdy by tego nie zrobili.”


Pamięć pewnych życiowych scenariuszy może być wykorzystana przez jakichś ludzi (duszę, aby móc istnieć w świecie materii), która jest wzbogacana o indywidualne adaptacje tych scenariuszy tworząc z czasem wielowarstwowy zapis.

Zapis taki podobny do ewidencji osób wypożyczających w bibliotece jakąś książkę. Lub kolejny wpis do pamiętnika, im dalszy wpis tym większe bogactwo indywidualnych życzeń. Starczy teraz takiej nowej duszy otrzymać do zapisania kilku swych zdań w takim opasłym pamiętniku, a już mamy do czynienia z mądrą tak zwaną „starą duszą”, która mając wgląd w poprzednie wpisy ma większą szanse na napisanie czegoś mądrego.

Najczęściej jednak nawet te „stare” mądre dusze z jakiejś atawistycznej swej postawy nie zamierzają wcale zapoznać się z całością wpisów o już przepracowanych często problemach, lecz z uporem maniaka wracają i odtwarzają te same archaiczne zobowiązania karmiczne masochistycznie przeżywając je w coraz to kolejnych życiach.

Zauroczeni swymi dramatami i miłościami odtwarzamy je wielokrotnie tak jak niektórzy odtwarzają ten sam film z młodości lub ulubioną piosenkę zamykając się na wszystko, co nowsze i niepoznane.
Jak z tak zwanymi „miłościami od pierwszego wejrzenia” i „odnajdywaniem drugiej swej połowy”, których to oczywiście jest wiele potwierdzających ten fenomen relacji udowadniających w ten sposób reinkarnację i życie po życiu.

Gdyż, jeśli byśmy istnieli tylko raz i na przykład umawiali się na spotkanie tuż przed urodzeniem wybierając sobie za życiowe zadanie scenariusze jakiejś nieszczęśliwie w przeszłości zakochanej pary(Kronika Akaszy), to oczywiście moglibyśmy po sobie ustalonych znakach rozpoznać siebie za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, lecz taka reguła nie tłumaczy skomplikowanych wieloosobowych wspólnych powrotów w wielu historycznych okresach i miejscach.

Właśnie taka grupę odnalazłem wraz z innymi pomagającymi mi ludźmi, i aby móc połączyć wiele funkcjonujących w tej materii schematów i wzorców należałoby założyć istniejący w tym wszystkim skomplikowany, (szeroko planowy) wyrafinowany plan.

I jeśli nie jest to opisana w puranach pułapka niemal, że niezmiennie powtarzającego się scenariusza zdarzeń (82 milionów lat) to takie grupowe powroty i inkarnacje świadczyć mogą o niedoskonałości braku wszech wiedzy i wszech mocy stwórcy, jako istoty zmuszającej dusze do zdobywania w zaplanowanych scenariuszach potrzebnych temu stwórcy atrybutów wciąż wzbogacanej boskości.

Oczywiście moja koncepcja nadal dyskredytuję rolę i pozycje boga, pokazując jego nie wszechmocną moc, rozwiązując za razem stary paradoks „Czy Bóg, jako uznawana istota wszechmogąca może stworzyć kamień, którego sam nie będzie mógł podnieść”, odpowiedź brzmi nie gdyż nie jest on tak do końca wszechmogący

Użytkownik Erik edytował ten post 24.12.2013 - 17:25

  • 2



#38

Maja.
  • Postów: 78
  • Tematów: 4
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Ciekawie piszesz, czy to wszystko pochodzi z jakichs telepatycznych wizji? :)
Co do wolnej woli zawsze mowi sie, ze ja posiadamy czy mozesz to wytlumaczyc?
Chodzi mi jak Ty to widzisz i pojmujesz .
  • 0

#39

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Fajne fantasy, to materiał na drugą powieść.
  • 0



#40

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

O możliwościach i jednocześnie samo-zakłócających funkcjonowanie takiego świata „Wolnej Woli” i wszech możliwościach kreacji w nim, gdzie ta wolność (przynajmniej na materialnej Ziemi doprowadzałaby do zakłócających funkcjonowanie takiego Świata paradoksów), dowiadujemy się z koncepcyjnych zagadnień Fizyki Kwantowej.

Studiując kwanty, lub zapoznając się z innymi dziwnymi tworami obiektów świata mikroskopowego dochodzimy do wniosku, iż Fizyka kwantów, mimo, że nie każdy i nie zawsze może ją zrozumieć, w jakiejś swej części musi mówić prawdę o otaczającym nas świecie.

Lecz z tego, co ja obecnie wiem, mimo, że może to być prawda będzie to prawda ograniczona i jedynie w pełni możliwa do jej realizacji dla osób, które poznały lub czują możliwości wykorzystania aspekty tych prawideł (wierzą w nie), ale i tak ich działania będą zależne od „Władców Ziemi”, ich Planów jak i współzależności z innymi ludźmi świadomie lub podświadomie wpływających na otaczającą nas rzeczywistość.
Dlatego też na Planecie Ziemi (tej, na której obecnie się znajdujemy) jest to ograniczane przez „Władców Ziemi” dla szerzej pojmowanego niż jedynie indywidualne szczęście jakiejś jednostki dobra.

Jedynie w miarę nieograniczone możliwości kreacji osiągnąć możemy po życiu Ziemskim, lecz ich kształt przynajmniej w początkowej fazie pobytu poza materialną Ziemią (Pętla Czasoprzestrzenna) zależeć będzie od naszego świadomego stanu wiedzy i wiary w momencie śmierci ( nasza podświadomość „zna” lub jest bliższa prawdy o wszechświecie).

To, o czym tutaj piszę to oczywiście nie jest już luźne filozoficzne teoretyzowanie, które zgodnie do pewnych poglądów Fizyki Kwantów, jeśli już zaistniało czemuż w myśl zasady „wiara czyni cuda” i „myśl kreuje rzeczywistość” nie miałoby być odnalezioną, lub stać się nową obowiązującą prawdą oczywiście dalej poza Ziemią. Gdzie reinkarnacją będzie na przykład nie tyle wędrówka nieśmiertelnej duszy poprzez jakieś kolejne żywoty i odgrywanie lepszej, ważniejszej lub barwniejszej wielowątkowej roli w tych życiach (jak to bywa zazwyczaj), ale przejęcie przez jednorazowo odbywającą swą życiową podróż duszę, która (według naszej wiary), wybrała, dostała lub w jakiś inny sposób zasłużyła sobie na ten pojedynczy żywot, co na przykład będzie mógł wykreować wierzący w religijne dogmaty Chrześcijanin czy Muzułmanin, który wierzy w pojedyncze życie a po nim w nagrodę lub karę za swe grzechy dokonane na Ziemi.

Lub wręcz przeciwnie np. będzie to właśnie symbioza ze „Stwórcą”, jako naszą jego częścią składową, gdzie chęć doświadczania, aby w ten sposób wzbogacić to źródło, z którego się mieli byśmy wywodzić (koncepcja Luszu) spowoduje, iż tak będziemy odczuwać życie po życiu, lub jakiś okres pomiędzy życiami, najczęściej do czasu, kiedy dotrze do nas „chowająca” się za naszymi wierzeniami prawda.

Moim zdaniem ten "Plan" szczególnie ten poza Ziemski może być czymś w rodzaju "snu" wariata, w tym konkretnym przypadku istnienia nas na płaszczyźnie postrzeganego przez nas świata (ten wszechświat, jego płaszczyzna na nieskończonej ilości światów równoległych i alternatywnych) jest to niejako wykreowana przez jakiś byt "ideę"(często nas samych) plan podobny do teatralnej (filmowej) sceny, na którym my, jako pojedyncze podmioty(podobnie zwierzęta, rośliny czy minerały) nie, jako realizujemy samych siebie w wielości karmiczno -reinkarnacyjnych cykli „doskonalenia” samych siebie (wykorzystywanie bezkresu czasu, któremu jako nieśmiertelna dusza jesteśmy przypisani), co jest (może być) jednocześnie realizacją założonej przez jakiegoś kreatora (idei) jak największego przepracowania pewnych teoretycznych wzorców zachowań i „współistnień” współzależności z innymi podmiotami („aktorami” tej sceny lub scen)

Jeśli tak właśnie jest to wszystko to po to, aby kiedyś powrócić (całkowity powrót po całym inkarnacyjnym cyklu wszech istnienia) do źródła, którym jest ta „istota” (prawdziwy „BÓG” pra- myśl idea, itp., której jesteśmy częściami składowymi mogła dokonać pełni tak teoretycznej jak i praktycznej realizacji samej siebie w nas), czyli poznania wszystkiego, na zasadzie wykorzystania wszystkich potencjalnych wariantów wszystkich podmiotowych zdarzeń istnień czy zachowań. I choć według mnie te istoty "wyższe" nie są tożsame, (choć często mylnie są utożsamiane) z "aniołami, czy samym "Bogiem" przez duże, „B" i ich kreacja polegała jedynie na klonowaniu i inżynierii genetycznej (próby hybrydy opisane we wszystkich mitologiach świata przed sklonowaniem człowieka bazując na swym i małpim (praludzkim) genotypie, o czym wspominają między innymi teksty Hinduskie i Sumeryjskie) Można również za Zarathustranizmem jako podwalinami do stworzenia Judo-chrześcijańskiego dualizmu religijnego uznać wszystko za rywalizacje o duszę dobrego i złego boga w ich odwiecznej walce, w której człowiek (dusza) ma główne przetargowe znaczenie.

W roztaczanej w naszych umysłach kwantowej idei „Super Strun” (bliskich długości Plancka (10-35 m) pojawia się koncepcja wielu światów stworzonych na kształt kartek książki lub warstw ciasta francuskiego tak zwane D-brany. Od tej koncepcji istnieje już tylko kroczek do innej teorii tak zwanego „Solipsyzmu” (łac. solus ipse, ja sam) jest to pogląd filozoficzny głoszący, że istnieje tylko jednostkowy podmiot poznający (człowiek, zwierze, roślina lub nawet minerał), cała zaś otaczająca ten jednostkowy element realny (utożsamiany z JA) rzeczywistość jest jedynie zbiorem subiektywnych wrażeń tego JA.

Wszystkie obiekty, ludzie, etc., których doświadcza jednostka, są tylko częściami jej umysłu, czyli swego rodzaju iluzoryczny metrix, który tworzymy niby plan filmu na swego rodzaju Blue box (bluescreen lub chroma key). Ta powszechnie stosowana technika obróbki obrazu polegająca w tym przypadku na zamianie tła o w miarę (jednolitym kolorze) na dowolny obraz, w naszej koncepcji solipsyzmu, tworzyłaby w tym swym Blue boxie trój wymiarowe holograficzne wyobrażenia wszystkich i wszystkiego, z czym mamy do czynienia.

Za twórcę solipsyzmu uważany jest sofista Gorgiasz (ok. 480-385 p.n.e.), który utrzymywał, że: Nic nie istnieje oprócz mnie (JA). Nawet, jeśli coś by istniało, nikt nie może o tym wiedzieć nawet świadome (JA). Nawet, jeśli ktoś oprócz (Ja) by o tym wiedział, nie mógłby tego (MI) zakomunikować.

Całkiem podobnym poglądem jest materialistyczny agnostycyzm, mówiący, że nic poza umysłem jednostki (JA) nie może być absolutnie udowodnione a wszystko inne może być po prostu iluzją, wyobraźnią lub czymkolwiek innym mającym miejsce (egzystującym) w obrębie umysłu danego (JA).

Takie poglądy, przynajmniej na razie w teorii przybliżają się do poszukiwanego obecnie wzorca idei pozwalającego na unifikację wszystkich praw fizyki, tak zwanej „Ogólnej Teorii Wszystkiego”. Przyjmując, więc choćby tylko teoretycznie, iż to my sami jesteśmy twórcami, scenarzystami, reżyserami i scenografami naszego życia (może jest to związane lub w jakiś sposób narzucone przez istoty lub siły trzecie własna podświadomość, Stwórca itp.), to równie teoretycznie możemy mieć prawo lub możliwość zmiany owego scenariusza zależnie od naszej woli i potrzeby (Prawo Atrakcji (Przyciągania).

Tak czy inaczej wszystko to wraz z wiarą w „Boga” bogów, Niebo, Piekło itp. będzie i jest możliwe do zaistnienia tylko i wyłącznie po życiu Ziemskim, gdzie (na Ziemi i w otaczającym świecie) jesteśmy złapani w „Pętle Czasoprzestrzenną”.
O wpływie jak i korelacji (współzależności) makro i mikro kosmosów mówiono i pisano już wiele znajdując wzorce i odpowiedzi na te kosmiczno- boskie zależności np. w geometrii czy fraktalach.

Mówią o tym już Platońskie czy Pitagorejskie tezy o wyższości geometrii nad wszelkimi innymi naukami, jako „Matematyczno strukturalnej formuły Boga”.

Platon: „Nie dawajcie wiary ignorantom, geometria jest nauką wiecznego bytu”

Może dobrze było by w tym miejscu przybliżyć kilka naukowych terminów takich jak chociażby:

Grubość Planka -Jest to najmniejsza określana fizycznie wielkość, mniejsze od protonu, czyli niejako najmniejsza składowa atomu i zarazem obliczalnego tak fizycznie jak i chemicznie świata (proton w tej skali ma podstawową wartość 1)

Fraktal (łac. fractus – złamany, cząstkowy, ułamkowy) jest to swoisty rodzaj mandali i tworu geometrycznego, który w znaczeniu potocznym oznacza zwykle obiekt samo-podobny (tzn. taki, którego części są podobne do całości)

Złoty podział -(łac. sectio aurea), podział harmoniczny, złota proporcja, boska proporcja (łac. divina proportio) – podział odcinka na dwie części tak, by stosunek długości dłuższej z nich do krótszej był taki sam, jak całego odcinka do części dłuższej. Innymi słowy: długość dłuższej części ma być średnią geometryczną długości krótszej części i całego odcinka.

Spirala lub Ciąg (liczb) Fibonacciego –inaczej „Złota spirala „– szczególny przypadek spirali logarytmicznej, w której współczynnik b jest stałą zależną od φ (gdzie φ jest „złotą liczbą”). Cechą charakterystyczną złotej spirali jest to, że co 90° jej szerokość zwiększa się (lub zmniejsza) dokładnie φ razy

Te nieskończenie małe wielkości, zachowujące, swe logiczne, geometryczno- matematyczne struktury są budulcami wszystkich „inteligentnych” światów („Jak w dole tak i w górze”) gdzie te światy mogą być przez to nie tylko większymi lub mniejszymi strukturami, lecz również są większą lub mniejszą iluzją zależną bardziej od nas samych ( tych, którzy postrzegają te poszczególne światy) niż innych. Jedyne teraz pytanie, jakie się nasuwa to to, czemu jeśli często jest nam tak źle sami tego sobie nie zmienimy?

Pytanie, czemu tak powszechnie tego nie robimy, jeśli mamy takie możliwości? Gdzie za równo może chodzi tutaj o rodzaj Bożego lub naszego własnego planu, który w najlepszym przypadku zna tylko nasza podświadomość i może zrealizować nasza nadświadomość.

Może ograniczenia są związane z narzuconym po coś mam (sami sobie) tradycjonalistyczno-dogmatycznym obrazem świata i roli, jaką w nim spełniamy wraz z otaczającymi nas bytami, które jak powiedziałem wcześniej wcale nie muszą istnieć w tym świecie naprawdę, a granica, mimo że znajduje się bliżej niż 1/1000 grubości włosa pozostaje jednak dla nas niedostrzegalna i nieprzekraczalna?

Może, więc istoty (w tym osoby) jak i przedmioty manifestujące się w naszej prywatnej rzeczywistości w jakiejś mierze są przez nas pożyczani z innych tym razem czyichś wszechświatów gdzie takie Wszechświaty Równoległe mogą pozostawać niezauważone dla naszego świadomego JA tuż obok nas. Te swoiste membrany znajdujące się zaledwie w odległości milimetra od naszej rzeczywistości gdzie niewykluczone, że wszechświaty równoległe też są różnymi pozaginanymi płatami tej samej membrany złożonej w swoistą harmonijkę tego samego gigantycznego wciąż rozrastającego się świata.

Teoretycznie tylko linie sił pola grawitacyjnego potrafią przenikać do wielowymiarowej przestrzeni i tylko cząstki przenoszące oddziaływania grawitacyjne (grawitony) mogą swobodnie przemieszczać się w przestrzeni dodatkowych wymiarów.

Lecz nie znając jeszcze możliwości naszych subtelnych ciał (Ciało astralne, ezoteryczne czy duchowe), gdzie ciało astralne w pewnych para naukach np. w okultyzmie, oraz w niektórych systemach filozoficznych czy religiach przejawia się, jako, nie fizyczny (lub według niektórych teorii posiadający cechy fizyczne element człowieka, ale za razem samodzielny byt zauważalny wyłącznie na płaszczyźnie metafizycznej w innym planie świata, zwanym planem astralnym), czasami utożsamiany z ludzką duszą, której budowa może składać się na przykład z grawitonów.

Czyli z nieposiadających masy, ani ładunku elektrycznego, przenoszących oddziaływanie grawitacyjne hipotetycznych cząstek elementarnych, które jako małe, zamknięte struny mogą przemieszczać się we wszystkich dowolnych wymiarach. Ponieważ jako zamknięte twory nie posiadają (tak jak większość struktur związanych z tak zwanym planem materialnym) końcówek na stałe zakotwiczających je w jakiejś D-branie.

Opisywane zależności stanowią wyraźny dowód na istnienie tzw. membran Dilichtera (inaczej D-brany). Wielu naukowców uważa, że w całej przestrzeni wielowymiarowej Wszechświat tworzą D – brany (m.in. Peter Hovar i Edward Witten).

Ciekawostką i raczej nie przydatkiem jest, że bóg Brahma w hinduizmie wraz z Wisznu i Siwą tworzący Trimurti (święta trójca bogów). W każdym z niezliczonej ilości wszechświatów, stwarzanych przez Mahawisznu Brahma jest pierwszą, śmiertelną, żywą istotą, zrodzoną z formy vira. Może to być echem prastarej zakodowanej w religiach wiedzy, którą obecnie staramy się odkrywać na nowo?

Ja osobiście skłaniam się jednak do rozumienia tak reinkarnacji jak i istnienia, jako wielowymiarowe prawo do stwarzania swego indywidualnego prawa zależnie od naszych potrzeb, oczekiwań, założeń i planów, czasem do ich narzucania nam i kontrolowania nimi dopuszczamy jakiegoś czyjegoś czasem narzuconego nam lub sobie samemu wykreowanego egregora.

Takie egregor y tworzą myśli lub emocje najczęściej grup ludzkich, często jest to wpływ jakiejś „świętej” charyzmatycznej lub narzucającej innym swe poglądy osoby(istoty), wokół której grupują się nieposiadający swego zdania ludzie.

Poglądy i ideały takiej narzucającej swe zdanie innym, osoby (bogowie) kumulują się w większe zinstytucjonalizowane twory (sekty, religie systemy filozoficzne), które z kolei tworzą materializujące się struktury zwane egregorami.

W skład egregora przynajmniej w początkowej fazie jego istnienia wchodzą ludzie i wytworzona przez nich energia ( energia płynąca od danej idei), której jest podporządkowany dany egregor z czasem mogący zacząć istnieć samodzielnie. Takie twory jak egregory tworzy nie tylko grupa religijna, ale nawet rodzina, firma czy całe społeczeństwo.

Człowiek (dziecko) w czasie urodzenia nie koniecznie musi być (nie jest) niezapisaną białą kartą, która poddana wpływom otoczenia musi być zapisana tak, jakie są w danym czasie, miejscu i okolicznościach trendy nauczania czy światopogląd rodziców.

Prawdopodobieństwo wpływów inkarnacyjnych (moim zdaniem istniejących i sprawdzalnych, jeśli reinkarnacja istnieje) i jeśli sprawa ewentualnej karmy do przerobienia nie jest wynikiem tak zwanej "Kroniki Akaszy" czy Pola morfogenetycznego – Ruperta Sheldrake.

Konkludując, wpływ Pola Morfogenetycznego na "efekt setnej małpy" na dziecko może mieć (nie musi) wpływ w aktualizacji zachowań zbiorowych jak i może być indywidualną składową odczuć i pragnień dziecka tak z obecnego jak i w jakiś sposób zaprzeszłego okresu istnienia egzystencji (może, jako rozwiązanie karmicznych współzależności z którymś z członków jego aktualnej rodziny).

Cała sytuacja wydaje się w miarę prosta, jeśli bierzemy pod uwagę kształtowanie się i wpływ otoczenia na charakter pojedynczego człowieka, w samotnej jego relacji z otoczeniem lub rodziną (rodzicami).

Sprawa jednak komplikuje się w takich zestawieniach tej osoby (dziecka) z grupowymi relacjami partnerskimi i choć również mogą tutaj przejawiać się ważne relacje typu dziecko- rodzice (nawet jedno z nich), rodzeństwo, dalsza rodzina, znajomi, czy w późniejszym wieku (okresie) życia ewentualni partnerzy, ich rodziny (bardzo często w tak zwanych „miłościach od pierwszego wejrzenia”) fascynacjach lub niekiedy nieuzasadnionych niczym konkretnym antypatiach.

Jako hipnoterapeutysta przerabiałem to wielokrotnie.
Często właśnie te bardziej lub mniej złożone zbiorowe układy, kiedy to (najlepiej) lub wprost nie jesteśmy w inny jak jedynie karmiczno-reinkarnacyjny sposób wytłumaczyć pewnych często wielokrotnie powtarzających się inkarnacyjnych związków zależności i relacji partnerskich dowodzą lub są mocnymi poszlakami świadczącymi za możliwością i istnieniem częstych wpływów na nasze zachowanie i odczucia (uczucia) związków reinkarnacyjnych z rodziną, jakąś grupą lub otoczeniem.

Wielość charakterów, osobowości, ideałów i wszelkiego rodzaju odmienności w istniejących dziś społeczeństwach wynika z wielokrotnego zdublowania i wymieszania się tak zwanych pra wzorców osobowościowych, kiedy to w okresie teoretycznego początku istnienia człowieka, jako istoty miał on zaledwie kilka podstawowych cech osobowościowych wyróżniających jak i stanowiących odmienność i kontrast dla innych osobników.

Z biegiem czasu jednak te cechy zaczęły się nie, jako mieszać ze sobą i między sobą tworząc dziś konglomerat wielu tych podstawowych „atrybutów cech charakteru” i „osobowości” każdego z nas, jako wypadkowe, karmiczno-reinkarnacyjno –egzystencjalnych związków. Jest to poniekąd podobne do gry w karty lub układania pasjansa gdzie, np. przy grze na każdego gracza przypada kilka kart (zależnie od rodzaju gry), które tożsame z cechami charakteru tworzą swoistą pulę grającego lub składowe pasjansa, jako złożony karmiczno- reinkarnacyjny osobowy obraz jak i charakterystykę każdego z nas.

Dla tych, którzy prowadzą tę grę w życie istotne jest jedynie, aby nie zaginęła podstawowa talia, jako podstawowy składnik funkcjonowania społeczeństw ignorując jednocześnie (przynajmniej na razie i na tym etapie egzystencji) wszystkie możliwe konfiguracje wynikające z prawdopodobieństw układu „kart”, jako podstawowych cech.

Między innymi również i z tego powodu w niedalekiej przyszłości ( na granicy czasu zaistnienia Er astrologiczno-astronomicznych można się spodziewać wyeliminowania „niepotrzebnych” i jednocześnie, jako ludzka masa zagrażającym tym naprawdę rządzącym planetą Ziemia elitom nawet w wielkości około 75% populacji (bez ich zdaniem uszczerbku na subtelnych cechach kształtujących tak zwany humanizm, czyli na różnorodności podstawowych cech osobowościowych „karty”),

•Aby w takiej sytuacji względnie najlepiej zadbać o swe życie (tak obecne jak i ewentualne przyszłe) należy moim zdaniem zadbać przede wszystkim o swój własny wizerunek tego, kim chcemy być nawet egoistycznie odrzucając większość gotowych tak moralno-społecznych jak przede wszystkim wszelkiego rodzaju sekciarsko-religijnych (religijnych) wzorców i samemu je w sobie weryfikując, stworzyć własną ideologię, religię a nawet swój własny kodeks karny, który oczywiście nie powinien być zbudowany na jakiejś krzywdzie innych osób, ale jednocześnie nie powinien obniżać czy umniejszać naszej własnej osoby względem innych osób jak i systemów tak społeczno państwowych czy religijnych i na tyle liberalny (wolnościowy względem wszelkich, kolektywizmów) aby nie tworzył niepotrzebnych paradoksów, konfliktów czy dysonansów kulturowo- obyczajowych.

Czyli nie potrzebnych konfliktów między systemem, treściami kulturowymi, oczekiwaniami, sposobami myślenia itp.. Co dzieje się często, kiedy taka „wyzwolona” z zatwardziałych norm i zasad jednostka znajdzie się w owym nowym (nowo wykreowanym otoczeniu) gdzie to otoczenie kulturowe jest z reguły narzucane tej (podległej systemowi) osobie.


Tak, więc przy tworzeniu przekształcaniu swego „świata” należy uważać, aby nie wykreować często w ten sposób kolejnej anarchii (często rewolucyjną), która ponownie jest niczym innym jak kolejnym systemem narzucanym jednostce.

Większość utartych poglądów w kwestii dobra, zła i karmy jest poniekąd prawdziwa i za razem fałszywa, gdyż rzeczywiście, jeśli będziemy w sobie pielęgnować winy i ułomności tak będzie wyglądać nasze obecne lub przyszłe życie.

Tak, więc ta koncepcja jest z gruntu błędna gdyż generalnie nie otrzymujemy tego, na co "zasłużyliśmy”, ale to, czego oczekujemy.

Wszelkiego rodzaju umartwiania się prowadzą w złym kierunku i lepiej, jeśli ktoś jest beztroski, lub nawet nieświadomy swych poczynań niż taki, który widzi w nich coś złego. Idąc dalej tym tokiem rozumowania morderca, który nie będzie obwiniać siebie mimo kodeksu karnego przynajmniej w karmicznej sprawiedliwości nie będzie mordercą, dlatego też najidealniejszym według mnie sposobem jest świadome życie gdzie według swojego własnego personalnego kodeksu karnego nie staramy się być źli, ale jednocześnie za nic, co ma swe uzasadnienie, jako grzech, błąd, nieprawidłowość, przestępstwo nie obwiniamy się. I właśnie może koncepcja rycerskości jest tutaj najwłaściwszą formą egzystencji gdzie nie jesteśmy biernymi obserwatorami, ale wojownikami w słusznej sprawie, jak to zwykł nazywać brazylijski pisarz i poeta Paulo Coelho „Wojownik Światła”, który nie rozczula się nad tymi, którzy padli od jego miecza, ale przede wszystkim dąży do wytyczonego sobie celu.

Niedocenianie lub poniżanie samego siebie (jak to między innymi odbywa się w misteriach mszy kościołów chrześcijańskich- obwinianie się w powtarzanych mantrach „moja wina”) jest wbrew pozorom jednym z najniebezpieczniejszych masochistycznych zachowań, gdzie przynajmniej właśnie w kwestii karmy i oddziaływania jej na naszą egzystencję dostajemy właśnie to, czego oczekujemy (nawet, jeśli obiektywnie nie całkiem na to zasługujemy lub w drugą stronę nawet, jeśli jesteśmy czemukolwiek winni, co mogłoby nam przeszkodzić w uzyskaniu tej „nagrody”)
Stereotypowo wyznajemy zasadę, iż szczęśliwym jest ktoś, kto posiada dużą rodzinę i wielu przyjaciół lub istnieje w jakiejś dużej społeczności, wspólnym kulcie pasji lub ideologii, gdzie nawet szeregowy anonimowy podmiot tej grupy może czuć się w niej nie tylko współistniejący czy ważny, ale w jakiś sposób twórczy gdyż będąc składową podobnych jemu stwarza tę religię, armię, czy identyfikującą się z nim grupę religijną lub fanów, wielbicieli czy kibiców jakiegoś sportowego klubu.

I rzeczywiście często chęć lub nawet bierna postawa przynależności do pewnych kultów, czy utożsamianie się z jakąś nacją, klubem sportowym, rodziną a nawet grupą znajomych czy sąsiadów bywa drogą do zadowolenia, osobistego szczęścia i w jakiś sposób jest odzwierciedleniem powszechnie uznawanego za spełnione, szczęśliwe życie.

Z drugiej jednak strony „stadne” życie z samej swej struktury funkcjonowania ogranicza taki zdrowy indywidualizm niebędący chęcią rywalizacji z najbliższym otoczeniem i chęcią wyniesienia siebie na jakiegoś typu piedestał społecznego uznania, czy atawistyczna postawa wiecznego niewolnika i poddanego względem tych, którzy nieustannie dążą do pozycji religijnego czy świeckiego władcy (guru, wódz itp.)

Tak jak mamy to u zwierząt, gdzie rywalizacja o pozycje w stadzie jest również jedną z podstawowych funkcji, zachowań i dążeń.
Odejście od tych jeszcze zwierzęcych zachowań gdzie ktoś świadomie nie byłby związany z „uznawaniem” (nie poddawałby się) jakimś narzuconym jemu prawą i dogmatom ogółu czy jakichś szeregowych osób (jednostek) uznając je za lepsze od siebie, tylko dla tego, gdyż funkcjonują one w myśl narzuconych większości swych członków grup, stad, państw, ideologii, kościołów itp., najróżniejszego rodzaju zobowiązań, wyrzeczeń, uzależnień, dogmatów, norm tak w zachowaniu jak i myśleniu.

Z kolei te wynikające z funkcjonowania w wspólnocie stereotypy ograniczają wszystkich od nich uzależnionych, nakazując im bycie ( z małym tolerancją odrębności) takimi jak domaga się tego ogół, gdyż w przypadku zauważalnej odrębności często stawia tych niepokornych na i poza marginesem społecznego funkcjonowania grupy.

W takim przypadku jedyną szansą zaistnienia i funkcjonowania dla czyjejś twórczej indywidualności było by zaistnienie (stanie się) liderem jakiegoś rodzaju przydatnej tej społeczności działalności (twórczości, itp.) i czy to będzie działalność, jako żarliwy wyznawca, myśliciel, wynalazca, artysta czy mistrz jakiejś dziedziny sztuki, ideologii, sportu itp. to i tak ma on szansę zaistnienia jedynie, gdy jego poglądy nie kłócą się z ideologią rządzącej większości.

W tak zwanych prymitywniejszych społecznościach „stadnych” ktoś, kto chciałby osiągnąć „sukces” musiałby zaistnieć, jako mag, szaman czy uzdrowiciel, gdzie mimo pozostawania w tej samej społeczności mógłby on zaistnieć a jednocześnie w jakimś sensie pozostawać w swojej odrębności na tyle na ile jego dar czy osobowość spełniałyby się w tej grupie gdzie często byłby poprzez tę grupę nawet wzmacniany, czczony lub chroniony.

Jest to wielokrotnie przedyskutowana teza o funkcjonowaniu tak zwanego „pozytywnego myślenia „ pozytywnej energii”, itp. gdzie im bardziej wierzysz w siebie i podobną wiarą wspiera ciebie otoczenie tym więcej możesz zdziałać, lecz cóż począć, jeśli czyjaś ideologia nie idzie w parze z ogólnym stadem, które w takim przypadku przez swój (odrębny) dogmatyzm będzie miało na takiego kogoś tylko i wyłącznie negatywne działanie i oddziaływanie?

Wówczas moim zdaniem jedyną szansą na taki odrębny (nie stadny) indywidualizm, będzie jak najdalej idące odseparowanie się od destrukcyjnej energii otaczającego „stada”, grupy, religii, narodu itp.

Wszystko to moim zdaniem wynika z założenia, iż zagadnienie istnienia jest (bywa) bardziej złożone i zależy ono od naszego postrzegania „Świata”, czyli otaczającej mas rzeczywistości, gdzie w zasadzie wszystko może być prawda, a jednocześnie tą prawdą jest jedynie dla tego, kto pozwolił jej zaistnieć („wykreował ja” w swym umyśle poprzez swą wiarę, przekonanie, światopogląd itp.)

.Ta rzeczywistość („prawda”) zależna jest od pewnego rodzaju pewników w postaci „świadków”, okresu czasu, w, którym pielęgnujemy dany pogląd jak i siły przekonania o jego słuszności.

Dlatego też tak trudno jest zmienić lub wykorzenić pewne wpojone nam poglądy, czy ideologie zatruwające od wieków umysły ludzkich populacji takie jak np. wielkie religie ortodoksyjne.

W myśl tej zasady łatwiej jest zmienić coś, co zaistniało przed chwilą i owo zdarzenie było pozbawione jego postrzegania przez inne osoby, niż coś, co zdarzyło się dawno temu i już zostało implantowane w świadomość wielu osób, pokoleń, itp.•

Choć w dalszym ciągu istnieje szansa na taką założoną przez kogoś zmianę, lecz w tym przypadku znów powodzenie takiego procesu zależy od jego wysiłku, charyzmy i wiary w powodzenie swego przedsięwzięcia.

W dalszym jednak ciągu własny indywidualizm, własna droga życia, świadome odizolowanie się od wszystkiego, co przeszkadzałoby w prawidłowym pojmowaniu otaczającej nas rzeczywistości, jest w jakimś sensie (w większym lub mniejszym stopniu) uzależnione od naszej pozycji względem (planu funkcjonowania Świata i tych, którzy do realizacji tego planu są powołani)

Jednak przez nasze bardziej prawidłowe (racjonalniejsze) zrozumienie prawdy o otaczającej nas rzeczywistości możemy zmienić naszą dotychczasową rolę(nadal wierzę w przyczynę indywidualnego uświadomienia, jako skutek przyszłej bardziej uprzywilejowanej pozycji) w Planie funkcjonowania (tworzenia rzeczywistości) i wznieś się w hierarchii z podporządkowanej, popularnej i podstawowej roli człowieka w Ziemskim planie istnienia (mięso armatnie i kozły ofiarne) do roli pomocniczej w czynnym kreowaniu Planu istnienia stwarzającej się odmiennej od poprzedniego cyklu rzeczywistości na Planecie Ziemia.


Nasza niewiedza tego wszystkiego wynika najczęściej z przeświadczenia realności pewnych utopii, którym chętnie się poddajemy ze względu na nasze własne lub grupowe uzależnienia, sentymenty, zbyt uzależniające nas karmy i zobowiązania względem innych.
Z tego, co teraz wiem nieustannie (najczęściej po śmierci fizycznej) przechodzimy granicę odmiennych Światów, mimo, że niejednokrotnie może jedynie różnych o jakiś pojedynczy atom (chęć odtworzenia duplikatu znanego nam świata).Najczęściej skutkiem kreacji duplikatów znanych nam światów, (miejsc, osób, przedmiotów) po śmierci z Ziemskiej egzystencji jest tęsknota za tym światem czy jego składowymi (np. bliskimi nam osobami), lub nieświadomość zgonu (np. nieprzewidziany przez nas -nasz śmiertelny wypadek).

Religie również, jako rzeczywistości innych ludzi są często powodem naszych uzależnień wobec nich, a im bliżej i więcej jest osób wpływających na nas swą religijnością tym bardziej jesteśmy „wmieszani” również i w ten innych (często zabobonny) świat iluzji.
Gdyż każdy tak bierny jak i czynny „obserwator” Twojej rzeczywistości staje się jej „utrwalaczem”.

Tak jak sądzę te odmienne Światy i ich wpływ na nas wielokrotnie krzyżują się nie tylko z tym znanym nam światem, ale również przenikają i przecinają nas samych, a przenikać do nich i kreować nowe teoretycznie możemy czasem nawet w śnie lub podczas podejmowania jakichkolwiek decyzji.

I ten fenomen nie jest jedynie zarezerwowany dla ludzi, lecz dla wszystkich istniejących form życia, poza tym przy bombardowaniu „naszego świata” anty materią (anty neutrina) może spontanicznie zaistnieć rozstrzępienie się naszego świata na świat i anty świat, który w początkowej fazie powstawania będzie różnił się jedynie „lustrzanie odwrotnym” spinem.

Moim zdaniem "obserwator"- "utrwalacz" może mieć wpływ na nasze życie i pośrednio na nasz "Świat”, jeśli sobie i jemu na to pozwolimy.

Wiara (w coś) intencja lub częściej motywacja jest najważniejszym czynnikiem napędzającym nie tylko twórczość, ale również istnienie, a nawet zaistnienie, lecz w zestawieniu z często opozycjonistycznymi oddziaływaniami innych niekontrolowane i nieuporządkowane (przez Władców i „Opiekunów”- „Strażników”) nasze najlepsze nawet intencje mogłyby być złe lub destrukcyjne.

Tym bardziej, iż wierze ludzi często wynikającej z esencji "ortodoksyjnych religii" istnieje wiele masochizmu i samo destrukcji, dlatego też taka "wiara" intencja, aby była pozytywnie twórcza musi również być rozsądna, rozumna i w jakimś sensie racjonalna, bo choć jak myślę można wykreować wokół siebie świat zielonych smoków, to, mimo, że taki świat może być nieskończenie piękny lub fantastyczny to jednak często, mimo, że może nawet przez nas samych być on postrzegany, jako sen wariata, to na pewno również wprowadzałby on sobą więcej paradoksów niż sensownych podstaw jego zaistnienia.

Tak, więc można by przyjąć znany nam już świat za wypracowany, w miarę sprawdzony i logiczny a zaistniałe w nim przyszłe zmiany za optymalnie wypadkową, prawdopodobną średnią rzeczywistą.

Tak czy inaczej dla małych personalnych zmian w tym zasadniczym Planie można znaleźć pewne luki i w moim przekonaniu działa to na zasadzie, że tym łatwiej zmienić nawet już zaistniałą sytuację im mniej jest „świadków” jej zaistnienia, tak, więc to, co się zdarzyło, lub wiemy, że się zdarzyło w naszym postrzeganiu Świata już istnieje i to właśnie przede wszystkim nie, dlatego, iż z jakiegoś (czyjegoś) powodu to coś zaistniało, ale istnieje, dlatego gdyż my lub inni „świadkowie” wiedzą, są przekonani lub słyszeli, że to coś zaistniało.

W takim razie im głębsze jest tego przekonanie, tym bardziej to coś istnieje i tym trudniej jest to odtworzyć bądź zmienić.
Często mówi się, że czegoś nie ma tylko, dlatego, iż nie udało się nam (komuś) w swoim życiu tego czegoś odnaleźć, zaobserwować, odczuć, zobaczyć, zdobyć czy posiąść. Generalnie, wydaje się rozsądniej, uczciwiej i mądrzej powiedzieć, że coś jest lub istnieje nie tylko gdyż się to coś przeżyło, widziało czy doświadczyło, ale przyjąć, iż, mimo że jeszcze tego nie wiemy, ale i tak to coś ma prawo istnieć, niż po prostu powtarzać dogmatyczne stwierdzenia tych, którym dajemy prawo myślenia za nas.

Ostatnio rozmawiając z pewną panią o sztuce ta zauważyła, iż dość dużo mówię o znaczeniu symbolizmu w sztuce, tak, więc stwierdziła, iż muszę być związany z jakimś ruchem czy ideologią tak zwanego „New Age” (co dla niej, jako zdewociałej katoliczce oczywiście kojarzy się jedynie z niebezpieczną dla jej katolickiej sekty grupą popieprzonych oszołomów).

Wówczas ja wyczuwając jej domniemaną pozycję siły, gdzie katolicki infantylny bełkot większość przyjmuje za jedyną możliwą prawdę tylko, dlatego iż im to wpojono w tradycji lub poprzez autorytatywną postawę wywyższającego się nad pospólstwem kleru, spytałem tą panią, co ona myśli o reinkarnacji, na co otrzymałem jedynie możliwą wypowiedź tej kobiety „reinkarnacji nie ma”.

Masochizm i głupota przeciętnych zjadaczy chleba, którym wpojono złowrogiego, zawistnego „boga”, którego należy się bać, lecz w taki sposób on niby nas kocha, jest do tego stopnia zaślepiająca, że tak jak ta pani tak większość wyznawców wszystkich dogmatycznych sekt chóralnie jednym głosem bezmyślnie potrafią jedynie powtórzyć to, co chcą, aby wiedzieli o czymkolwiek „wodzowie” ich sekt, religii i kościołów.


Tak jak np. w przypadku maszyn pozwalających ludziom latać (unosić się w powietrzu) można jedynie przyjąć jak do istnienia pierwszych balonów, sterowców czy samolotów musieli odnosić się ludzie, którzy jeszcze tych przedmiotów nie widzieli na własne oczy, a jedynie poznając to zjawisko z relacji (opowieści) innych osób nie raz musieli zaprzeczać możliwości istnienia tych przedmiotów mówiąc: „to nie prawda tego niema”.

Na zasadzie „Jaskini cieni „ Platona ludzie tak długo będą w cieniu swych ograniczających ich, często narzuconych im myśli, aż nie odwrócą się w stronę Słońca.

Założony na początkach poprzedniego wieku ruch New Age, który jak sama nazwa wskazuje miałby być zwiastunem przyjścia Nowej Ery Zodiakalnej, tak naprawdę nie został założony przez teozofów i okultystów typu H. Bławacka czy R. Steinera, choć powszechnie tak się uważa.
Ruch ten jest kontrolowany i wspierany (coś na zasadzie samo realizującej się przepowiedni) przez rzeczywistych Władców tego Świata, często utożsamianych z Bogiem „bogami”.

Dlatego też pozwolono w tym ruchu egzystować wszelkiego typu „nawiedzonym”, którzy poniekąd dyskredytują ten ruch z jednoczesnym zmieszaniem rzeczy (treści) wartościowych ze zwykłym kłamstwem (moim zdaniem jest to działanie w dużej mierze celowe i założone wcześniej) •Z innej strony nie jest całkowitą prawdą, że New Age stanowi ideologiczną opozycje do wierzeń między innymi Chrześcijan gdyż podobnie jak wierzą oni w treści zawarte chociażby w „Revelation Jana” podobnie New Age głosi te same „proroctwa” i często jedynie rozsądniej to uzasadniając niż Biblijne „tezy” typu 6 dni stworzenia Świata przez pojedyncze bóstwo ok. 6000 lat temu.

Tak, więc częściowo zwolennicy ruchu New Age uważają podobnie jak „objawienia i proroctwa katolików, że dzisiejsze czasy to ostatni etap świata, jaki znamy.

Po przejściu tego świata w nową rzeczywistość (Nową Erę, Erę Wodnika, która według mnie nastąpi ok. roku 2069), ma nastąpić złoty wiek ludzkości (u katolików jest to tzw. „Sąd ostateczny” i wiecznie trwające Niebo). Inaczej mówiąc nie katolicy, wyobrażają sobie to, jako czasy, w których ludziom ma żyć się lepiej i łatwiej a u np. katolików będzie 1000 letni okres funkcjonowania Nieba, (po czym nastąpi powrót Szatana Lucyfera {Niosący światło-oświecenie, wiedzę} czyli jest to zwiastun kolejnej po Erze Wodnika Erze Koziorożca (ok. 4249-6409). „Niebo" do, którego wstęp będą mieli bezgrzeszni, uczciwi i sprawiedliwi –ale też tylko i wyłącznie katolicy. Dla wyznawców New Age będzie to czas na Ziemi, w którym ludzie całkowicie przewartościują swoje spojrzenie na otaczający ich świat. Zgodnie z tym przekonaniem nastanie wtedy kres wszelkich systemów religijnych oraz ich instytucji, a ludzie zaczną naprawdę żyć według utopijnych zasad: „ Czyń drugiemu, co tobie miłe"; "Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe "lub "Żyj i daj żyć innym".

New Age to również koniec Ery Ryb (interpretowana między innymi symbolicznie, jako epoka chrześcijaństwa) i nastanie era Wodnika, lecz aby do tego mogło dojść tak katolicy jak i wyznawcy New Age wierzą, iż powinna zaistnieć i poprzedzić to III wojna światowa, objawienia obcych (dla katolików "boskich") cywilizacji na Ziemi, kataklizmy ekologiczne typu - przebiegunowanie Ziemi jak zmiany czy nawet upadek Kościoła katolickiego (między innymi Przepowiednia Malachiasza, ks. Klimuszki, Oj. Pio i wielu innych)

Podobnie jak w teorii Schrodingera, kot zamknięty w pudełku wraz z trucizną nie tylko teoretycznie (w 50%) może być martwy, ale decyzja o tym czy jest on martwy czy też nie zależy od intencji obserwatora.

Gdzie już w koncepcyjnej fizyce kwantów lat trzydziestych poprzedniego wieku niejaki Schroding wymyślił coś, co nazywa się teoretycznym "eksperymentem Schrodinga z jego kotem", idzie o kota zamkniętego w specjalnym pudełku z możliwością, iż on zostanie tam otruty lub nie (50 % szans) najczęściej konkluzja jest taka, że póki nie otworzy się pudełka kot jest jednocześnie martwy i żywy (wszystko zależy od intencji obserwatora, na którego nie wpływa nikt z zewnątrz) i różnych światach równoległych lub alternatywnych jest tyle samo żywych jak i martwych kotów.

Znów dowodzi to temu, iż my, jako obserwatorzy teoretycznie możemy sobie kreować Świat według naszej woli, intencji czy wiedzy.
Jako, że, mimo, iż tak głoszą niektóre koncepcje nauk fizyki kwantów, to z mojego punktu widzenia (z tego, do czego "sam" doszedłem) może to wyglądać nieco inaczej?•Z tego, co wiem i przypuszczam Ziemia z naszym lokalnym wszechświatem (Światem) jest pewnym sensie " złapana" w pętlę czasoprzestrzenną i w sumie, jako taka wraz z żyjącymi na niej istotami jest ona niepowtarzalna, lecz pewne istoty (ludzie) tak tutaj jak i po swej śmierci potrafią częściowo odtworzyć (wykreować) obraz rzeczywistość, która w mniejszy lub większy sposób przypomina ich egzystencje na Ziemi.

Wówczas też mogą bardziej niż w rzeczywistej Ziemskiej rzeczywistości zaistnieć przypadki kreowania wielu Światów lub rozszczepiania ich po każdej zaistniałej decyzji, marzeniu, potrzebie itp.

Te jednostki, które potrafią realizować swe pragnienia i marzenia (najczęściej jest to grupa- im większa i im bardziej jednoznaczniejsze są jej myśli i intencje tym łatwiej je realizować) niekiedy jednostki są jednak tak "silne" lub zmotywowane swym przeświadczeniem o swej racji, sile, możliwościach, że potrafią one "zmieniać" dotychczasową rzeczywistość Ziemi i jej mieszkańców.

Często (znamy to z historii) pojedynczy ludzie potrafią "zarazić" swą ideologią całe rzesze ludzi i narodów (tak też między innymi powstają religie), dlatego też Ziemia jest w jakimś sensie atrakcyjnym miejscem dla tych, którzy pragną tu się realizować, dominować nad innymi, lub być zdominowanymi przez innych.

Z tego może też wynikać, iż historia na Ziemi bardziej niż było by to w różnego typu wyimaginowanych przez pojedynczych ludzi czy grupy (sekty religijne) Niebach i Piekłach, zmienia się stosunkowo nie aż tak bardzo w swym spiralno- cyklicznym nieustannie powtarzającym się cyklu.

Właśnie na tym może polegać atrakcyjność Ziemi, jako miejsca gdzie realizacja nas samych przebiega nie na dowolnym kreowaniu tego, czego sobie życzymy, ale na przezwyciężaniu swymi walorami, sprytem itp. utrwalającej rzeczywistość mocy "świadków”, którzy przez swe kulturowo- religijne zasady nie pozwalają się realizować poszczególnym, pojedynczym i pospolitym marzeniom jednostki.

Wielu tutaj, więc wraca podejmując nieustanne wyzwania rywalizacji o prym dobrego, zdolnego, piękniejszego, odporniejszego czy sprytniejszego od innych lub zamierza odpłacić (zrealizować) jakieś karmiczne zobowiązania.
  • 2



#41

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Kobiety nieco inaczej (z zasady) się realizują niż mężczyźni, one bardziej kierunkują się na strefie duchowej, rodzinnej czy uczuciowej również rodzą się kobietami gdyż dobrze im w tym kilko tysiącletnim kotle patriarchatu gdzie są zdominowane do roli pomocnika i sługi (czasem po to, aby móc się z tego wyrwać).


Ten sam masochizm bardziej kobiety niż mężczyzn zmusza do bycia pokornymi wyznawczyniami jakichś kultów czy religii (to właśnie z reguły nasze matki, babki i ciotki skłaniają nas i pilnują abyśmy, jako kilkuletni ludzie odmawiali wieczorne pacierze).
Najczęściej, więc u kobiet chodzi o realizację karmicznych zaleceń i nadzieję, że tym razem osiągną te zrozumienie, tą jedną prawdziwą miłość, porozumienie z potomstwem itp.


Mężczyźni z kolei (z reguły) bywają jak wojownicy, lub sportowcy, dla których najważniejsza jest rywalizacja i osiągnięcie jak najlepszej pozycji, miejsca i zdystansowanie innych, czyli przede wszystkim najważniejsza dla nich jest rywalizacja, "mecz", wojna, jako taka i jako swego rodzaju "męska przygoda".

Odrębność i niezgoda w obrębie płci powoduje więcej konfiguracji i możliwości realizacji samych siebie, każdy z nas szuka sposobu, aby jak najlepiej, najsprytniej osiągnąć swe personalne zwycięstwo nawet za cenę zmiany płci w nowszym reinkarnacyjnym cyklu życia.


Dla niektórych ważniejsze od osiągnięcia sukcesu jest coś w rodzaju sukcesu scenicznego, gdzie najważniejsze jest dobre odegranie swej "roli" niezależnie jak bardzo dramatyczną czy tragiczną postać odgrywamy.


Tylko życie na tej Ziemi może dawać takie możliwości, kiedy to we wszystkich rodzajach wykreowanych na nasze życzenie "Nieb i Piekieł" po wstępnym czasie asymilacji jesteśmy w stanie sami sobie kreować wszelkie potrzebne nam przedmioty i piękno, jak i wszelkiego rodzaju cierpienia, na które wnosimy zapotrzebowanie.


Tutaj na Ziemi jest to również w dużej mierze zależne od innych dookoła nas "świadkowie”, dlatego też gra w tą grę jest jak partia szachów z równoważnym partnerem lub mecz piłki nożnej z wieloma innymi, od, których tak samo jak od nas zależy wynik meczu.


Ludzie (dusze) są bardziej "zainteresowane" w działaniu niż w pospolitej gnuśności, dlatego też wcielają się do coraz to nowych cielesnych pojazdów, aby doświadczać na twardej scenie materialnej życia.


Gdyż tam "na górze" lub "w dole" jest w sumie bardzo nudno i przewidywalnie.

Wielokrotnie przy różnych rodzajach hipnozy, snach itp. znajomi mi ludzie opisywali jakieś iluzoryczne, abstrakcyjne, surrealistyczne światy, w, których się znaleźli i nawet coś w rodzaju piekła.

Najbardziej "fantastyczna" kompleksową a za razem nowatorską wizję "Piekła" usłyszałem od pewnego masona (znajomy koleżanki). Opisał on Piekło bardziej, jako jakiś świat niż miejsce (nie było to pod ziemią) i byli tam zarówno ci "dobrzy" z Jezusem, Buddą itp. jak i Lucyfer, jako przywódca (przynajmniej jakiejś części tego miejsca) stacjonował on na sporym wzniesieniu (wyglądał jak można by określić wygląd typowego biznesmena czy polityka) szczupły przystojny.


Dookoła "wzgórza" w pozycji poddańczej (schyleni klęczący na jedno kolano) stacjonowała "uśpiona" armia Lucyfera, a jego kontakty z Jezusem i jemu podobnymi były na zasadzie spotkań przywódców Świata.

Ktoś powiedział kiedyś, iż fizyka kwantów jest czymś podobnym do jakiejś nowej religii, i może w tym stwierdzeniu jest jakieś ziarno prawdy, lecz idee zawarte w tych koncepcjach nie są aż takie nowe.

Wiadomo, bowiem, iż pewne grupy filozoficzne takie jak np. pitagorejczycy, lub wyznawcy platonizmu a nawet wczesne sekty chrześcijańskie (gnostyczne) takie jak te związane z grecko-egipskim hermetyzmem są bardzo do siebie podobne.

Te koncepcje tak filozoficzne jak i religijno-filozoficzne wychodziły z założenia, iż postrzegany przez nas świat dzieli się, co najmniej na, dwa jeśli nie kilka (wiele światów) współzależnych z sobą lub wynikających z siebie (rozdzielonych z siebie), choć tylko ten jeden (znany nam, ten, w którym istniejemy i funkcjonujemy) jesteśmy w stanie w pełni doświadczać i zauważać.

Często te bliższe naszej kulturze przesłanki tych wierzeń wynikającej z Judo-chrześcijaństwa lub nawet odłamów Islamu opierając się na dualizmie (piekło-niebo) również w pewnym ukrytym sensie niosą w sobie idee światów równoległych czy alternatywnych, gdzie istnieje nie tylko możliwość doświadczania poprzez doznania duchowe (koncepcje i dogmaty wiary), ale nawet, (jeśli ktoś się tylko odważy) istnieje możliwość kreowania tych światów (najczęściej tego, w którym się znajdujemy lub tworzenie nowych światów w momencie odejścia od tradycji, i wprowadzaniu zmian w swoim życiu {istnieniu}).

To właśnie Fizyka Kwantów jest czymś w rodzaju religii (nie całkiem nawet NOWEJ). Powiedziałbym raczej, że zawarte w tej koncepcji tezy w jakiejś mierze nawet, jeśli nie zostały stworzone na wzór innych religii, to i tak niezależne (innymi sposobami odkryte) wnioski tutaj zawarte są w dużej mierze tożsame z kilkoma kultami ( obowiązującymi religiami jak np. Hinduizm). Koncepcja "BOGA", który ma jakiś powód do stworzenia Świata jest z jednej strony o wiele logiczniejsza a poza tym również takie uzasadnienie istnieje w wielu kultach i religiach (nie w judo-chrześcijaństwie gdzie bóg jest bądź złośliwym egoistą lub kieruje się bezpodstawną szczególnie w swych działaniach "miłością" niczym niepokrytą, lub zaprzeczającą sobie w wielu miejscach tekstów Biblijnych empatią {empatia emocjonalna}).

Naprzemienny Egocentryzm myślenia połączony z empatią, miłością i współczuciem w Biblii może jedynie świadczyć o tym tekście, jako zbiorze różnych integralnych tekstów (opowieści) kiedyś przez kogoś wtłoczonych do jednego tekstu Tora, Pięcioksiąg i dalej Biblia (kultura judaizmu oparta na "ludowych mądrościach" innych narodów zdobyta przez początkowych nieustannie przemieszczających się pasterzy bajających sobie przy ogniskach o zasłyszanych opowieściach)

Tak, więc może tak wielka ilość "Bogów" nie całkiem dowodzi, iż nie może być tego jakiegoś pra początkowego (lub w wielu w różnych Światach, wymiarach itp.), ale jest bardziej chęcią kreowania tych Bogów przez odrębne kultury (chęć posiadania swego lokalnego Boga lub nie zrozumienie (wyobraźnia, pomyłka itp.) sąsiada, który nam go przedstawia.


Jako deista skłaniam się za istnieniem jakiegoś (bezosobowego) boga, idei stwórczej, choć biorę również pod uwagę możliwości stwarzania swych egregorów przez poszczególnych ludzi lub kultury, które to twory, jako samoistne istoty można nawet pobudzić do istnienia tak w naszym jak i we wszelkich koncepcyjnych, teoretycznych, alternatywnych lub równoległych Światach, których możliwość istnienia i zaistnienia uważam w pewnych warunkach za prawdopodobną?


Fizycy, szczególnie fizycy zajmujący się „Fizyką kwantów” od lat głowią się nad opracowaniem (Grand unification theory), czyli „Teorii wielkiej unifikacji” łączącej fundamentalne prawidła, zależności jak i siły oddziaływania w jedną spójną teorię, która w wielu swych aspektach jest podobna lub nawet tożsama z czymś na kształt religii Jakiś czas temu miałem okazję zapoznać się z ideą Petera Plichty w jego książce: „Tajemnicza formuła boga” gdzie udowadnia on np., że liczby nie mają charakteru przypadkowego, że nie są abstrakcyjnym wymysłem, lecz są można powiedzieć „Boskim” wyznacznikiem podstaw budowy materii i nie przez przypadek w tytule jego pracy znajduje się wspomniany Bóg, lecz ten „Bóg” znów w niczym nie przypomina żadnego z osobowych bóstw wielu kultur i religii, ten „Bóg” jest, bowiem przede wszystkim „budowniczym” jakiegoś fraktalno-geometryczno- atomowego wzorca podstawowego istnienia strukturalnej inteligentnej materii.


Zagadnienie istnienia jest (bywa) bardziej złożone i zależy ono od naszego postrzegania „Świata” czyli otaczającej mas rzeczywistości, gdzie w zasadzie wszystko może być prawdą, a jednocześnie tą prawdą jest jedynie dla tego kto pozwolił jej zaistnieć („wykreował ja” w swym umyśle poprzez swą wiarę, przekonanie, światopogląd itp.)

.Ta rzeczywistość („prawda”) zależna jest od pewnego rodzaju pewników w postaci „świadków”, okresu czasu w, którym pielęgnujemy dany pogląd jak i siły przekonania o jego słuszności.


Dlatego też tak trudno jest zmienić lub wykorzenić pewne wpojone nam poglądy, czy ideologie zatruwające od wieków umysły ludzkich populacji takie jak np. wielkie religie ortodoksyjne.


W myśl tej zasady tak jak pisałem wyżej łatwiej jest zmienić coś, co zaistniało przed chwilą i owo zdarzenie było pozbawione jego postrzegania przez inne osoby, niż coś, co zdarzyło się dawno temu i już zostało implantowane w świadomość wielu osób, pokoleń itp.


Gdyż nasze myśli nie są jedynie ulotnymi impulsami elektromagnetycznymi, ale są budulcem, „myślokształtem” zdolnym wykreować w zasadzie wszystko, od drobnych usprawnień w naszych życiach nawet tych Ziemskich do destrukcyjnych zdarzeń i egregorów.


Choć w dalszym ciągu szansa na taką założoną przez kogoś zmianę, będzie zależna od szeregu „Za” i „Przeciw” i powodzenie takiego procesu zależy od wysiłku, charyzmy i wiary w powodzenie swego przedsięwzięcia.


To oczywiście nie do końca jest sprawdzalne, w mojej praktyce hipnotyzera do past life często spotykałem się, że pewne inkarnacje przebiegały niejako liniowo w podobnych światach, lecz również bywały takie mieszane gdzie po całkiem irracjonalnym abstrakcyjnym życiu w takim samym Świecie ktoś wracał do takiego całkiem na pierwszy rzut oka podobnego do naszego obecnego Świata, co w cale nie oznacza, że musiał on być tym właśnie Światem.


Myślokształt, jako stworzona przez nas forma energetyczna jest nie jako zbudowany z zagęszczonych (wielokrotnie powracających tych samych mantr, myśli, marzeń, powtarzanych pacierzy itp.). I tak jak wszystkie myśli czy marzenia może on być bardziej lub mniej konkretny, (wyrazisty), ukształtowany lub ogólnie enigmatyczny (symboliczny - senny) a nawet twórcze czy destrukcyjne.


Myślokształt jednego człowieka przyciąga jednocześnie myślokształty o podobnych wibracjach i treści innych ludzi lub ich grup.
Dlatego też ten Ziemski świat funkcjonuje tak jak właśnie funkcjonuje (wiem o tym z hipnotyczno- transcedentalnego przekazu, {jako "wychodzenie poza granice" świadomości rzeczywistej}) i nie możemy na Ziemi ani żyć jak "Bogowie" bezkarnie kształtując otaczającą nas rzeczywistość, co prowadzi do zaistnienia paradoksów.


Nie możemy również osiągnąć całkowitego stanu, "poznania", "miłości" jak również skrajnych "zła" itd. gdyż wówczas zakończylibyśmy nie tylko nasze zadanie spełniania się na Ziemi, ale również zadanie zaistnienia poza życiami Ziemskimi, po to jest dla większości ludzi wiecznie narastająca karma jak i świadomość grzechu, pokuty itp.


. Idzie o to, iż jakkolwiek dążenie do Światła, Miłości itp. jest dobre i słuszne, na zasadzie, aby coś komuś dąć należy to coś osiągnąć, posiadać, zdobyć. Tak wiec również w życiu należy moim zdaniem kierować się czymś, co ja nazywam "Zdrowym Egoizmem" i utrzymując w sobie balans Światło- Mrok (cień) Miłość- Zawiść (zazdrość) żyć tak, aby jak najwięcej z życia pojąc i zrozumieć i najlepiej, jeśli stosunek "Dobra" do "Zła" w nas byłby jak największy w stosunku proporcji "Dobra" 99 % do "Zła" 1% lub aby korzystać z obu tych sił zachować równowagę yin-yang, czyli 50% na 50%

Ludzie, jako istoty w jakiejś swej części (nawet tej pozornie fizykalnej) są istotami duchowymi (pamięć molekularna, cząstki elementarne jak i ewentualna pamięć {wspomnienie} poprzednich lub {równoległych} istnień) i to właśnie jest tą motywacją zbliżenia się do naszego drugiego "JA"

To, co przedstawiam może czasem brzmieć jak pewniki czy naukowe aksjomaty, ale ja raczej też nie mogę nazwać się "naukowcem" (hoc trudno jest rozszyfrować, co tak naprawdę termin ten powinien znaczyć?).


Choć w dalszym ciągu jest to niejako efekt przekazu, którego byłem podmiotem, jednak jak najbardziej uważam, iż istnieje coś, co moglibyśmy nazwać fizycznością -duszy, poznając w ten sposób (zbliżając się do poznania) istoty Rzeczy.


Ja w sumie zawsze miałem naturę pragmatyka i jakby nie te pewne zdarzenia w moim życiu, które to zmieniły, dziś byłbym racjonalistą analizującym otaczający nas Świat tak zwanym: „Szkiełkiem i Okiem"


Nie chce, więc również nikogo specjalnie przekonywać do swego sposobu rozumowania, ani udowadniać, iż to, co doświadczyłem jest jedyną odpowiedzią (jakąś „prawdą objawioną”). Już dawno temu przytaczałem, jako ciekawy w tej materii przykład serii eksperymentów z cząsteczkami elementarnymi, które zachowywały się (poruszały) w kierunkach, które przed eksperymentem założył, jako swe domniemane tezy
eksperymentator.

Kilku ludzi na Świecie przeprowadziło podobny eksperyment i kiedy opublikowali swe wyniki okazały się one rozbieżne. Dalsze analizy i próby wykazały, iż po prostu te składowe wszechświata (wszystkiego) zachowywały się tak jak tego życzył sobie obserwator (prawo atrakcji), ang. „Law of, Attraction” Przyciągasz do siebie to, co jest dla Ciebie najbardziej atrakcyjne.


Wniosek z tego jest taki, iż zarówno my jak i wszystko dookoła jest bardziej duchem niż materią (rozpędzone w nas i przenikające nas cząstki elementarne), ciało nie istnieje i nigdy nie istniało jest jedynie rodzajem projekcji nas w nas i w otaczającym nas Świecie ( pojedynczy człowiek to ok. 70- 100 Bilionów komórek (po Polsku bilion = 1 z 12 zerami) 70- 100, 000, 000, 000, 000 czyli gdyby nie blokady w umysłach ludzi to świat może nie miał by żadnych ograniczeń.


Jeśli natomiast, co sekundę przez każdy centymetr kwadratowy naszego ciała po stronie Słonecznej przenika nas prostopadle do Słońca, (przelatuje przez wszystko łącznie z Planetą Ziemia) 65 miliardów neutrin, które posiadając masę i swą pamięć (mogą się uczyć i przekazywać wiedzę, Tak, więc w „nauce” jest na tyle dużo duchowości na ile dużo „nauki” jest każdej znanej formie religii czy duchowości i wszystko to jest( lub może być) zależnie od intencji, zapatrywania, czy postrzegania Siebie w otaczającej nas rzeczywistości „Ja” w „My”


Lecz jak kol wiek można by powiedzieć, iż mądrzy ludzie twierdzą gdyż doświadczyli, ze to, o czym myślisz wzmacnia sie w twoim życiu i poświęcając czemuś uwagę w pewien sposób przydajemy temu energii, mocy („Prawo Przyciągania”) to jednak istnieją na Ziemi (materialnej Ziemi) przesłanki i zabezpieczenia, istoty, które różnie nazywane („aniołowie” „świadkowie” „pomocnicy” itp.), dbają oto właśnie, aby „Prawo Atrakcji”, czyli to jedno z podstawowych praw rządzących rzeczywistością, (o czym niestety nie zawsze wiemy (pamiętamy)) nie działało na Ziemi (w pełni) i aby ludzie skupiając sie na ludzkich niemożnosciach, dramatach, obawach i uznając, ze sami nie mamy żadnego wpływu na okoliczności pośrednio sami pozwalamy by panował w naszym życiu mniejszy lub większy chaos. Lecz chaos ten jest koniecznym złem, aby nie pozwolić by poprzez powszechne oddziaływanie” Prawa Atrakcji” na Ziemi (jest to jedynie możliwe po życiu ziemskim i między życiami) spowodować kolejny kataklizm poprzez zaistnienie przeciwstawnych intencji (tworzenie paradoksów) skutkiem, których były (historyczne wymierania gatunków, Kontynent Mu, {Lemuria}, Zagłada Atlantydy)


Wszyscy jesteśmy świadomi siebie samych, tym bardziej stając przed lustrem jesteśmy pewni, iż tu to my a tam to jedynie nasze iluzoryczne odbicie lustrzane, lecz jeśli byśmy mogli przekroczyć tę lustrzaną granicę okazało by się, że rzeczywistość jest odmienna i prawdziwi „MY”( wolniejsi od współzależności) jesteśmy właśnie po jej drugiej stronie, jest to jedna z największych tajemnic i za razem jedno z największych oszustw, na jakie sami się skazujemy żyjąc, jako ludzie na Planecie Ziemia.


Jak w Platońskiej „Jaskini Cieni” pozwalając sobie widzieć jedynie siebie właśnie, jako stworzone przez ogrzewające nasze plecy Słońce, które maluje te cienie naszych sylwetek na ściennej scenie rzeczywistości, którą jedynie pozwalamy sobie zobaczyć, nie zdając sobie nawet sprawy z istnienia tego rzeczywistego Słońca a widząc jedynie przez niemalowane cienie naszych sylwetek.


Utożsamianie siebie ze swym indywidualizmem i z osobowym „JA” sprowadza się z reguły do naszych wspomnień i postrzegania siebie, jako jedną ze składowych ludzkiej populacji i ścierania się poglądów tej populacji, jako średniej wypadkowej tych zależności, gdyż żyjemy w Świecie dualistycznym i jego potencjalnej równowadze stosunku dobra do zła, miłości do zazdrości czy nienawiści lub światła i cienia.


Światło zawsze tworzy cień padając(oświetlając) cokolwiek, (zależnie od kąta jego padania) czasem ów cień może być większy czasem natomiast mniejszy.


Jako metafora dotycząca takich skrajności jak Miłość- Nienawiść odzwierciedla podstawową zasadę funkcjonowania TEGO Świata Ziemskiego gdzie wszystko polega na skrajnościach i ścieraniu się ideologii (poglądów- odczuć) wszystkich mieszkańców tej planety (im bliżej siebie są - tym większe jest ich oddziaływanie tak zwana teoria "Świadków")


Widzimy siebie i odczuwamy siebie, jako coś (kogoś) indywidualnego niemal (Boskiego), jednak jednocześnie przypisując siebie do ludzkiego stada odrzucamy szansę stania się kimś takim jak (Bóg).


Tym samym odsuwamy od siebie siłę i wiedzę, która dawałaby nam dostęp do Świata, w którym niemożliwe staje się możliwym w myśl zasady „wszystko w Świecie jest możliwe jedynie może być nieskończenie mało prawdopodobnym”.


Aby wzmocnić tę naszą indywidualność musielibyśmy pojąc zasady panujące w otaczającym nas Świecie, odrzucając przy tym cały dogmatyzm zniewalających nas doktryn prawno- polityczno- religijnych, i zniekształceń naszego pojmowania tego Świata.


Ktoś kiedyś powiedział, ze prawda nas okłamuje, i ta właśnie teza może okazać się fundamentalnym prawidłem w pojęciu misterium naszego „Ja” w „My”

Postrzeganie siebie jak i odwieczna chęć zdefiniowania tak siebie jak i otaczającej nas rzeczywistości zagnała nas w tą często ślepą uliczkę, a właściwie w wiele rozszczepionych samotnych uliczek czy zamkniętych traktów labiryntu.


Jesteśmy jak laboratoryjne myszy szukające wyjścia z własnych labiryntów nie wiedząc lub nie potrafiąc ogarniając całościowego obrazu tego labiryntu, aby niejako z wysokości pozwolić sobie zobaczyć gdzie jest z niego wyjście.


Ja również wielokrotnie próbowałem swego szczęścia, aby bez „nici Ariadny” przemierzyć bezpiecznie ten labirynt poznania i z niego wrócić, kiedy poznam już jego tajemnice. Lecz nadal kierowany bardziej pychą zdobywcy nie miałem nawet pojęcia, po co to chce robić i czego prócz jakiejś enigmatycznej satysfakcji, czy złudnej chwały w ten sposób zamierzam dokonać?


Aby osiągnąć jakiś założony przez siebie (sobie) sukces w pierwszym rzędzie należy poznać siebie, jako "Ja" bez otaczającego nas blichtru i kłamstwa narzucanego nam przez niemal wszystkie instytucje, fałszywe zasady, paragrafy, dekalogi itp.


Należy, więc pozbyć się tej otoczki fałszywych proroków, religii czy polityki, aby przez odrzucenie tego, co często nawet mówi o naszej sile i możliwościach (z reguły jednak tak jak w większości religii degraduje się w nich indywidualnego człowieka do poziomu podmiotu i pomocnika czegoś większego "Boga")

Oddanie walkowerem naszej boskości na rzecz innych fałszywych "Bogów" jest jednym z tych błędów przeszkadzających naszemu "Ja" zaistnieć - jak i wynoszenie siebie do poziomu takiego "Boga" bez poznania (odrzucenia fałszywej zasłony, otaczającego nas Świata) również pozostawi nas na bezdrożu gdzie nawet, jeśli już będziemy wiedzieli, że coś możemy nie będziemy nadal wiedzieć, co tym czymś może być ani w którą udać się stronę, aby to coś prawidłowo rozpoznać i posiąść.

To, co nas blokuje to jest przede wszystkim nasz własny bagaż karmiczno- reinkarnacyjnych zobowiązań, dodatkowo wmieszany w tradycjonalno -polityczny otaczający nas system.

Moja odpowiedź przyszła z najmniej oczekiwanej strony, albowiem ze strony rezygnacji i chęci nieistnienia w otaczającym mnie świecie obłudy, blichtru i ignorancji. Ta moja chęć wycofania się z tej dominującej przez większość mego życia rywalizacji o „prawdę” nie skończyła się jednak przyznaniem walkowera, czyli zwycięstwem nade mną obłudy i ignorancji ogółu, lecz śmiertelną chorobą, jako konsekwencją zerwania przeze mnie traktatu na mocy, którego przez wiele poprzednich lat byłem chroniony przed skutkami mego zatrutego ciała.


Byłem, więc jak zombie, czyli trup podtrzymywany jakąś niewiadomą tajemniczą siłą przy życiu wbrew prawom fizycznego świata i natury.
Tak jak wspominałem to wyżej, i jak to bywa w przypadku podobnych manifestacji, najczęściej utożsamia się je ze świętymi lub boskimi postaciami takimi jak: Matka Boska, Jezus, Mahomet, Allach itd. itp.,

Co zależy oczywiście od świadomości czy emocjonalno-religijnych poglądów osoby poddawanej takiej manifestacji, snu, objawienia, nawiedzenia, (Biblijne objawienia Henocha, Abrahama, Mojżesza, Jakuba, Ezechiela czy Eliasza, Jezusa, Pawła, Szymona i Piotra.
Jednak to moje orędzie z 9 lipca, 2012 r.


Lub tak zwane „Bliskie Spotkanie” ( w tym przypadku V stopnia- więź telepatyczna) było również niezmiernie istotnym i to nie tylko wbrew pozorom dla mnie samego pewnego rodzaju kolejnym przymierzem z tak zwanymi „Bogami”, Strażnikami, Aniołami, a nawet pośrednio z innymi tymi „Większymi” i pomniejszymi „władcami i zarządcami” tej naszej wirującej w spiralnym więzieniu „pętli czasoprzestrzennej” (Uroboros) Planety Ziemi.


Tak jak wspomniałem wyżej jest to zadanie, na które zgadzałem się wielokrotnie w poprzednich życiach i potwierdzałem jego wykonanie w okresach między życiami (będąc wówczas bardziej świadomym otaczającej nas rzeczywistości i prawdy o niej)


Jeśli nie jest to jedynie kokieteria w stosunku do siebie samych to może taki jest plan, nasz lub ten ogólny?

Z reguły piętnujemy lub rozpamiętujemy u innych to, co nam najbardziej przeszkadza u innych "idea Lustra"
Cóż jednak takiego zdarzyło się owej nocy z niedzieli na poniedziałek 9 lipca, 2012 r.

Byłem, więc w zakresie i pod wpływem działania biologiczno- mechanicznego magnokraftu „komunikacyjnego” z innego czasu Ziemskiej „Pętli Czasoprzestrzennej”, dzięki czemu (ponowne „przymierze” „kontrakt”) zaczynam wychodzić, ze śmiertelnej choroby krwi (Mielofibroza).

Po szeregu seansów między innymi hipnotycznych doszedłem do wniosku, iż związek z tymi istotami mam od wielu lat i poprzez wiele wcieleń (w tym ostatnim wydaje się, iż pierwszy kontakt miałem w wieku 5-6 lat, lecz przez całe dotychczasowe życie nie było to dla mnie tak jawne i oczywiste jak to jest obecnie, kiedy to odważyłem się przeciwstawić się temu, o czym przedtem snułem jedynie poszlaki i domniemania.

Dlatego też, jako że jesteśmy okłamywani i często nie jesteśmy sami w stanie odkłamać nawet siebie, i mimo, ze czasem łatwiej jest zwalić swe niepowodzenia na innych, los, brak szczęścia czy przypadek, ale czy nie lepiej, choć spróbować ukształtować swoje Zycie tak jak chcemy je widzieć a może i odpowiedzi same się wówczas pojawią?

Na przykład w kwestii „mojej choroby”, chciałbym zaznaczyć, iż żadna choroba nie jest w pełni zdarzeniem mechanicznym. Wielu ludzi słysząc, że jestem „chory” i nawet nie chcąc słyszeć tego, co ja mam do powiedzenia o przebiegu czy zaistnieniu tej zdąć by się mogło „choroby” daje mi swe tak zwane „dobre rady”.

Tak, więc poza wszelkiego rodzaju polecanych metod czy specyfików, (które w większości znam od dawna), proponuje się mi wszelkiego typu zachowania, czy ewentualne krótsze lub dalsze spotkania i wycieczki (nawet do Peru czy Tybetu) z notorycznym założeniem, że ja coś MUSZĘ, lecz wbrew tego, co ci bardziej lub mniej życzliwi głoszą JA JUŻ NIC NIE MUSZĘ.


Ocenianie innych swymi kategoriami pojmowania świata, jest tak samo manipulatorskie, a tym samym złe jak większość obowiązujących w tym Kosmicznym Planie obezwładniających nas kłamstw, których zakłamanego charakteru nawet nie potrafimy w swym życiu rozpoznać.

Oczywiście te niby życzliwe porady są bardziej lub mniej świadomą chęcią zmanipulowania, w tym akurat przypadku kogoś takiego jak ja, który w stereotypowym pojmowaniu międzyludzkich stosunków powinien użalać się nad swym losem, i tym samym oczekiwać pomocy czy porady od bliskich czy znajomych.


Jest to jedno z oszustw i pułapek tego świata gdzie te nasze współ-uzależnienia od „ ludzkiego stada”, powodują początkowe emocjonalne więzienie na Ziemi, a następnie powód do powrotów tu w celu rozwiązywania swych karmicznych zobowiązań.
Czyli: ”MUNDUS VULT DECIPI, ERGO DECIPIATUR.” -(Świat chce być oszukiwany, niechaj, więc go oszukują.)Lub ludowe porzekadło głoszące, że: „Dobrymi uczynkami, jest wybrukowane Piekło”.


Motywem funkcjonowania i istotą istnienia znanego nam świata jest nieustanne ścieranie się opozycyjnych biegunów dualizmu, gdzie takie przeciwności jak „dobro” i „zło” naprzemiennie napędzają siebie nawzajem. Ziemia jest najprawdopodobniej jedynym podobnym miejscem w tym widzialnym Kosmosie („Pętla Czasoprzestrzenna”), gdzie zaistniały warunki do takiej właśnie rywalizacji „Gry” podobnej do sportowych rozgrywek, gdzie grający w jakiejś z wybranych przez siebie dyscyplin mogą, (jeśli tego pragną) mieć podobnie równe szanse na wygraną.


Już zdąć by się mogło, że słyszę te głosy, iż lansuję jakąś nową teorię konspiracji, i rzeczywiście to, co zostało mi pokazane i co może w jakimś sensie chciałbym, a właściwie powinienem przedstawić jest konspiracją, lecz nie jest to ani nowa ani jakaś lokalna konspiracja, lecz coś, co obejmuje wszystkie aspekty ludzkiego życia i istnienia MEGA-KONSPIRACJA.


Niedawno słyszałem wypowiedź pewnego publicysty recenzującego nową książkę dyskredytującą idee teorii konspiracyjnych, tłumacząc między innymi, iż istotą powstawania tych teorii jest podświadoma wrodzona ludzka zdolność do wyszukiwania sobie kultów opartych na dualistycznych zasadach walki „dobra ze złem”.

W tym przypadku przeciwnością politycznego „porządku” miałyby być wyszukiwanie, przez co niektórych politycznej anarchii, a co za tym idzie również wyimaginowanej konspiracji, lecz tak naprawdę ta konspiracja bazująca na dualizmie jest właśnie jedynym możliwym sposobem w miarę dobrego przetrwania człowieka na Ziemi (w Pętli Czasoprzestrzennej Ziemi)


Fałsz tej koncepcji polega na tym, iż choć rzeczywiście tak większość religii, jak i ludowych wierzeń oparta jest na owej walce, to jednak jak uważam światowa konspiracja wynika przede wszystkim z faktu, iż mimo istnienia dobra i zła, światła i ciemności, czy na przykład wszechobecnej fizycznej biegunowości, „konspiracja” jest ogólniejszym fizycznym planem realizowania pewnych zamierzeń przez istoty uzurpujące sobie prawo do zniewolenia przekształconego niegdyś przez nie życia na planecie Ziemia.


Owe „zniewolenie” natomiast w wielu przypadkach jest również koniecznością, odebrania na Ziemi ludziom (istotą) ich „boskiego” twórczego i stwórczego potencjału.Natomiast postrzegane przez nas tak dobre jak i złe aspekty realizowanego tutaj planu działają jedynie na zasadzie „kija i marchewki” lub mówiąc inaczej kary i nagrody, a czasem przez to samo rozumianych „zaworów bezpieczeństwa” czy „zwrotnic” potrzebnych do ukierunkowywania zaplanowanych dążeń.


Dlatego delikatnie mówiąc złudną jest na przykład teoria, co niektórych koncepcji New Age, iż zmierzamy do ogólnego „doskonalenia”, którego efektem miałoby być w przyszłości „porozumienie” między obojgiem płci, lub bardziej utopijnych teorii o powstaniu trzeciej płci, tak w ezoterycznym jak i fizycznym rozumieniu tego znaczenia, odnoszącego się do naszego fizycznego Ziemskiego świata.

Ludzie w swych skrajnych poglądach praktycznie zawsze popierają pewien pogląd negując, a nawet walcząc z odmiennym i na pozór zdaje się to logiczną prawidłowością, gdzie jedni czy to na polu duchowo-religijnym, inni zaś naukowo pragmatycznym, próbują dowieść swych racji.


Moim jednak zdaniem istnieje, jeśli nawet jeszcze nie gotowa ideologia, to na pewno szansa zaistnienia możliwości pogodzenia skrajności w czymś pośrednim bez konieczności tworzenia wyimaginowanej trzeciej płci, gdyż prawda rzeczywiście leży po środku.


Niemal każda wojna, kryzys, epidemia lub wydarzenie polityczne jest rozgraniczane między zwolenników tak zwanych teorii spiskowych ezoteryków, czy wyznawców jakichś religii a ich zagorzałych sceptyków, którzy czy to przez wychowanie czy na przykład wpojone w szkołach i uniwersytetach opinie swych z reguły również pragmatycznych profesorów powielają ich poglądy.


Mam pewnego znajomego, który chcąc w oczach swych rozmówców wydawać się inteligentniejszym, na przykład w kwestii UFO, często cytuje swego profesora, który jest dla niego autorytetem wiedzy (może, dlatego, iż nie udało się jemu skończyć studiów) i głosi wówczas tezę, iż uwierzy w „obcych”:, „Jeśli na Placu Czerwonym wyląduje pojazd kosmitów, a oni sami będą tam sprzedawać lody”
Większość zapalczywych sceptyków rodzi się właśnie w podobny sposób, bądź to z powodu gloryfikowania tak jakiś autorytetów typu ojciec, profesor, papież, wielki uczony itp. itd. bądź z przekory lub własnych kompleksów.


Choć nie wszyscy wierzący w sprawy duchowe i nadnaturalne ze zwolennikami teorii spiskowych włącznie również nie odbiegają od podobnego schematu, często mając swego guru w osobie jakiegoś przewodnika duchowego, lecz są też i tacy jak to ja ich nazywam wolnomyśliciele (nie mylić z powoli myślącymi), którzy działają inaczej.


Jest takie stare powiedzenie mogące cechować właśnie takich ludzi, a mianowicie „Dużo wie, gdyż dużo widział” i nie jest to jedynie domena ludzi wiekowych, lecz tych, którzy coś przeżyli, doświadczyli lub wypraktykowali.


Fanatyzmem na pewno jest klasyfikowanie wszystkiego jednym mianem i mierzenie wszystkiego jedną miarą, lecz również naiwnością i głupotą należy nazwać ślepotę na jawne, a nawet potencjalne oszustwa i jeśli ktoś doświadczał podobnych schematów wielokrotnie jest on po prostu ostrożny lub znając z autopsji skale prawdopodobieństwa prawdy do fałszu wybiera to, co wydaje się jemu logiczniejsze.


Aby móc mieć szansę poznania jakiejś prawdy należy moim zdaniem zapoznać się z wszystkimi dostępnymi materiałami dotyczącymi danego zagadnienia, nawet, jeśli z jakiegoś powodu ideologicznie nam nie odpowiadają, a i to niekoniecznie musi dawać szansę na prawidłowe określenie sytuacji.


Wcześniej myślałem, iż z racji urodzenia i wychowania byłem katolikiem, gdyż widząc pewne niekonsekwencje i chcąc poznać ideologicznie bliższą prawdę zacząłem swe poszukiwania od głębszego zapoznania się z kanonem katolicyzmu, stopniowo przechodząc od różnych odłamów chrześcijaństwa do innych filozofii i religii, zawsze przy tym poddawałem je swej na tyle krytycznej, co sprawiedliwej, jak mi się wydaje, ocenie.
Okazało się jednak, iż ja właśnie po to zaistniałem (urodziłem się w tym kraju i w tej właśnie rodzinie), aby podążyć za jakiś czas tą właśnie drogą, która nie, jako została stworzona i zaplanowana za mnie lub może bardziej, na którą zgodziłem się i zgadzałem się w swych kolejnych inkarnacjach, jako człowiek na Planecie Ziemia.


Gdy próbowałem uporządkować sobie dylemat między wiarą i nauką, gdzie okazało się, iż na przykład jak mi się wydawało sam odkryłem wiele kontrowersyjnych prawd (nawet słusznych poglądów w ideologii kreacjonistów, (choć oczywiście z innej strony nie popieram poglądu jakoby świat miałby istnieć jedynie przez sześć tysięcy lat i miałby być u swego zarania stworzony przez jakąś nad istotę.)


Podobnie jednak tak do teorii „Big Bangu”, ewolucji, względności, super strun i wszystkich innych, starałem się zawsze podchodzić z pewną rezerwą, gdyż w gruncie rzeczy odczuwałem podświadomie, że wszystkie te zacne nauki bardziej istnieją, jako jakaś nowsza naukowa religia, niż do końca sprawdzony i wyliczalny pogląd.


Teraz wiem a przynajmniej z tego, co zostało mi „objawione” „zaprezentowane” wierzę, że wszystko jest tak samo prawdą jak i kłamstwem, z jedną nadrzędną Prawdą, która pozwala zaistnieć tym wszystkim pomniejszym „prawdziwym –kłamstwom” i „kłamliwym- prawdom”, które wyznajemy.


Skutkiem, czego mamy nieskończenie wiele poglądów na każde z nieskończenie wielu zagadnień, sytuacji czy zdarzeń, które nie tylko będą, ale są prawdą dla niektórych w te prawdy wierzących. Na zasadzie: „Wiara kreuje rzeczywistość”


Jeśli by w tym momencie uwierzyć biblijnemu mitowi o Wieży Babel i pomieszaniu języków, byłby to jeden z pierwszych znanych symptomów teorii światowej konspiracji, gdzie Bóg (w domyśle bogowie) nie chcą dopuścić, aby człowiek, który podobno jest podobny do swych stwórców, stał się taki jak oni.


W podobny sposób odrzuciwszy wszelkie pragmatyczno-ezoteryczne tezy, na przykład w kwestii objawień czy wróżb i przepowiadania przyszłości, zostaną nam jedynie bardziej lub mniej trafne wizje różnego typu proroków, wizjonerów i świadków, które dla kogoś wierzącego czy to w religie czy to we wszelkiego rodzaju fenomeny, staną się niepowtarzalną prawdą, dla sceptyków i ateistów zaś zawsze będą stekiem bzdur lub w najlepszym przypadku częścią rachunku prawdopodobieństwa.


Nadawanie przez nas mocy zaistnienia jakichś naszych wierzeń czy odczuć, jest w olbrzymiej większości przypadków również częścią Planu kształtowania nowej rzeczywistości -zmiany przyszłości, jako jednego z możliwych i zaplanowanych wariantów poprzedniego cyklu przeszłości w Ziemskiej Pętli Czasoprzestrzennej.
  • 3



#42

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Najlepszym sposobem na niepoddawanie się manipulacji przez zwykłych szeregowych ludzi jest wiedza, lecz nie należy mylić jej z tak zwaną nauką czy teologią, szczególnie tymi akademickimi ich odpowiednikami, gdzie od razu wiesz jak masz myśleć, kiedy to na przykład tak jak w większości podchwytliwych pytań zadawanych studentom masz takie typu: „Czy proces ewolucji się już zakończył”, gdzie zarówno potwierdzenie, jak i negacja sugeruje, że ewolucja jest uznanym i potwierdzonym faktem.

Podobnie działają mądrzy rodzice nie pytając swego dziecka, co by zjadło, ale dając jemu wybór „Cz zjesz kanapkę z szynką czy z ogórkiem?”.

Powszechna również jest manipulacja w sztuce (mówi o tym mój artykuł „Kłopoty Ze Sztuką”) gdzie jest mowa o wykorzystaniu sztuki, jako broni ideologicznej i enklawach sankcjonujących anty- sztukę, jako sztucznego tworu dyskredytacji sztuk klasycznych w celu naginania percepcji a tym samym poprzez zubożanie odczuć oraz implantowanie wraz z anty-treściami podprogowych treści wspomagających ową „Piątą Kolumnę”, czyli otaczającą nas rzeczywistość.

Jednak takiej szansy na ograniczoną dietę czy wiedzę nie daje nam na przykład Biblia, gdzie w dopiskach każdego z działów i „świętych ksiąg” mamy gotową, przetrawioną już interpretację i bez wysilania szarych komórek wiemy dokładnie, co Bóg miał na myśli.

Komentarze te powstały również, jako broń ideologiczna protestantyzmu przeciw katolicyzmowi i pozostają do dziś, jako kontr atak katolicyzmu ( np. w Biblii „Tysiąclecia”), ale również są one również narzuceniem toku rozumowania, dla szeregowych wyznawców Katolicyzmu (odważających się) czytać samodzielnie Biblię.

Czy więc przy takim sposobie przekazywania nam wiedzy mamy jakiekolwiek powody, aby się z kimkolwiek spierać, no chyba, że z nieukami, ateistami i innowiercami, gdyż w ich księgach ktoś wpisał odmienne od naszych interpretacje?

Lecz tak na prawdę mamy szanse przejść od sporów do dialogu i od zagmatwywania jeszcze bardziej tego, co w rzeczywistości może być o wiele mniej skomplikowane, aby to „coś” zrozumieć.

Niedawno nasunęła mi się konkluzja, iż większość sporów i nieporozumień wynika z przesadzonej, zbyt akcentowanej lub narzucającej innym tok rozumowania wiedzy pewnych autorytetów, pod którymi często bezkrytycznie podpisują się niektórzy z uczestników dyskusji.

Często podaje się, więc i broni jakiegoś poglądu czy teorii podpisując się pod tezami jakiegoś guru, księdza, polityka czy profesora, tak jakby ludzie ci byli nieomylni i stawiając ich na „świeczniku” wszechwiedzy dyskredytuje, a często obraża się tych wszystkich odwołujących się z kolei do innych autorytetów lub myślących inaczej.

Aby więc uniemożliwić tezy typu „jesteś w błędzie” (w dopisku głupi), gdyż tak uważa taki to a taki profesor lub inny przewodnik duchowy czy filozof i nieco rozładować spór nie należy na przykład używać twierdzeń określających, że coś jest prawdą lub nie bez dodania, iż jest to jedynie subiektywna opinia wyrażającego swe zdanie.

Wiem, że coś takiego bardzo by się nie spodobało, co niektórym, gdyż burzy to ich szanse na autorytatywną manipulację, ale jednocześnie w dalszym rozrachunku dawałoby moim zdaniem możliwość ukrócenia wielu niepotrzebnych pyskówek a nawet konfliktów.

Moim zdaniem wielu wykorzystuje właśnie tę lukę czy niedomówienie, aby wpływać na opinie innych, mniej zahartowanych w potyczkach z tymi, którzy lubią przygniatać ciężarem wyznawanych przez siebie „autorytetów”, a tak jak taki „niedoświadczony” ktoś nie będzie wiedział jak ma myśleć, to może pomyśli po swojemu.

Kiedyś żałowałem, że młodzi ludzie nie biorą przykładów z żyć swych rodziców i często niepotrzebnie popełniają te same błędy, kiedy przecież mogliby zaoszczędzić tak wiele czasu, energii, cierpienia, a nawet pieniędzy.

Dziś wiem jednak, że istota kosmicznego planu tak nie działa i każdy powinien odrobić swoje lekcje za siebie. Jest to brutalne, ale w większości przypadków chyba jednak konieczne.


Lecz nie myślę, aby droga na skróty, jeśli ktoś jest jej świadomy była by tak do końca zła jak to głoszą, co niektórzy guru, często bądź to masochistycznie próbując wynosić swój kult cierpiętnika, bądź to z egoistycznych pobudek blokując swym wyznawcom prawa do własnej drogi rozwoju i poznania.

Myślę, że jeśli ktoś „dojrzeje” (nie koniecznie chodzi tutaj oczywiście o wiek), może a nawet powinien iść przez życie pełne nie tylko duchowego szczęścia i bogactwa, ale i w miarę rozsądku i umiaru korzystać z doczesnych uciech tego świata wolny od narzucanych jemu z zewnątrz prawd i nakazów, gdyż właśnie kreatywność nie jest niczym innym jak „pomaganiem” swemu szczęściu, dając szansę wznieść się nie tylko ponad nasz codzienny los, ale nawet zmienić lub przezwyciężyć przeznaczenie razem z zawiadującymi nim siłami.

W pewnych ezoterycznych kręgach utarło się przekonanie, iż jesteśmy tutaj po to, aby doświadczać, uczyć się i „odpracowywać” swoją karmę, ja jednak tak nie myślę i przynajmniej w kontekście karmy uważam, iż podobnie jak to się ma do grzechu nie istnieje ona, kiedy nie poddajemy się jej wpływowi.


"Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to robi."
A. Einstein..


Wbrew pozorom Biblia ani żadne inne tego typu teksty i mitologie uznane za „święte” księgi jakichś religii nie dążą do „uświęcenia” czy oświecenia (bycia- stawania się światłością) swych „wiernych”, ani „Bóg” nie chce z nikogo być „dumny”.

Człowiek (ludzie), jako podmiot i jednocześnie ktoś potencjalnie jednaki z tym „Bogiem” i wszystkimi innymi „Bogami” ( Jan 10, 31-42- Bogami Jesteście) są jedynie bardziej lub mniej ważnymi marionetkami, które odgrywają swój teatrzyk życia, aby działo się dookoła niego to, co właśnie się dzieje, czyli aby toczyło się zwykłe surowe życie z wojnami i epidemiami, które bynajmniej nie są jakąś iluzoryczną karą za grzechy, lecz działaniem, aby człowiek nie mógł być właśnie Bogiem.

O czym mowa (w Biblii, Księga Joba, Księga Rodzaju 3: 22, lub w Księdze Rodzaju, (Rdz 11, 1-9))
Księga Rodzaju, 3: 22 „ Po czym Jahwe Bóg rzekł: Oto człowiek stał się taki jak MY: zna dobro i zło; niechaj teraz nie wyciągnie przypadkiem ręki, aby zerwać owoc także z drzewa życia, zjeść go i żyć na wieki.” Któż są ci My, do, których Bóg Jahwe żali się nad niesubordynacją swych pupili, których chwilę później wypędza z raju tylko, dlatego, aby oni nie stali się jemu podobni po spożyciu zaczarowanych owoców z drzew wiedzy i życia?


Podobną opowieścią świadczącą o tym, że zarówno w niedzisiejszej idei „Boga”, jak i w obecnym zindustrializowanym świecie nadal chodzi o dezinformacje, aby wszyscy coś wiedzieli, ale aby tej wiedzy nie mogli wykorzystać przeciwko tym, od których ją otrzymali, jest opowieść o wieży Babel.

Ta relacja pojawia się w Biblii w Księdze Rodzaju, (Rdz 11, 1-9): „ Mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa. A gdy wędrowali ze wschodu, napotkali równinę w kraju Szinear (Sumer) i tam zamieszkali. I mówili jeden do drugiego: Chodźcie, wyrabiajmy cegłę i wypalmy ją w ogniu. A gdy już mieli cegłę zamiast kamieni i smołę zamiast zaprawy murarskiej, rzekli: Chodźcie, zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba, i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi. A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie, i rzekł: Są oni jednym ludem, i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. ZEJDŹMY, więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!

W ten sposób Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi, i tak nie dokończyli budowy tego miasta”

Dlatego też czy warto i należy być posłusznym? A jeśli musimy być posłuszni czyż nie wynika to posłuszeństwo właśnie ze strachu przed tym, kto nami manipuluje, aby wynieść się i w taki sposób być wyniesionym przez tych się go bojących, którzy wynoszą go ponad innych, a którzy to jakby dostali szanse może mogliby stać się takim samym „Bogiem”

Może jest tak właśnie, dlatego, iż my ludzie lubimy stawiać na swoim i właśnie dla tego jesteśmy tym, kim jesteśmy i jedynie zdać by się mogło, że te nieudolne próby „Boga”, aby nas zdominować i podporządkować sprawiają, że tak drastycznie zwalniamy na swej drodze postępu, dobrobytu i samo-uświęcenia.


Frazes „Musimy wierzyć” zamiast Musimy Myślec robi z nas bezwolnych niewolników, którzy albo się boją „Boga” albo boją się ludzi, którzy wierzą, że wszystko, co Bóg każe nam zrobić, On każe nam zrobić lub zabrania nam tego robić, dla naszego dobra.

Kiedyś mój osobisty brat powiedział mi, iż on wierzy dlatego , bo może jednak „Coś Tam Jest”, i właśnie poza wrodzonymi masochistami i tymi, którzy inaczej (często bardziej bezpośrednio i bardziej instytucjonalnie wierzy ) tak właśnie jak wspomniany mój brat wierzy zasadnicza większość wyznawców jakiejś religii.


Podobnie z „rozpędu” i poprzez obawę co powiedzą sąsiedzi zmuszamy się również do wielu innych działań i zachowań, które z czasem stają się jakąś naszą rutyną lub rodzajem zemsty w swoistej sztafecie pokoleń, która jak w wojsku gnębi tych nowych, przez tych którzy jeszcze niedawno byli tak samo gnębieni.


Ignorancja i krótkowzroczność, jako atrybuty człowieczeństwa towarzyszą nam od początku dziejów i choć nikt nikogo nie powinien na siłę zmieniać czy edukować (każdy ma swą bardziej lub mniej samodzielnie wybraną drogę) to jednak w tym gigantycznym natłoku dezinformacji są te bliższe i dalsze „Prawdziwych” prawd rządzących się na tym jak i w innych równoległych czy alternatywnych Światach.


Mimo, że trudno jest zmienić zapatrywania kogoś wychowanego w bezpiecznym klimacie niemyślenia jego religii czy tradycji, gdzie wszystko przejmuje się od swych rodziców, jako jedynie możliwy aksjomat.

Lecz zmiany następują nieustannie i jeśli potrafimy zauważyć to w modzie czy coraz to bardziej zaawansowanych technologiach, czemu nie chcemy tego dostrzec (lub błędnie dostrzegamy) w sferach wiary lub religii?

Wszystko to dzieje się na naszych oczach i czy tego ktoś chce czy też nie, to i tak to się stanie gdyż jest to zaplanowane i realizowane od wielu tysięcy lat!
•Rządzący tą Planetą wcale się nie chowają ze swymi planami i zakusami „The New World Order”, Czyli „Nowy porządek świata” łac. „Novus Ordo Mundi” nie jest frazą jakiegoś konspiracyjnego bractwa oszołomów, to dzieje się teraz i tu.

Drukują to na swych Dolarach, które wielbicie i które pragniecie posiadać, wplatają w symbole międzynarodowych firm, gdzie załatwiacie swe sprawy, lub wypisują na ścianach urzędów i waszych kościołów, do, których chodzicie.



Większość tych jawnych kontrowersji i rozterek jednak godzi nie, co innego tylko właśnie skrajnie dalekosiężna, tak na przestrzeni czasu wydarzeń i aspektów, światowa konspiracja, która w bilansie strat i zysków właśnie, jako wiara w „Opiekunów” (nie koniecznie „bogów astronautów”) i ich utajone ingerencje na Ziem, może tłumaczyć wszystko łącznie z zaistnieniem życia na Planecie Ziemia, stworzeniem człowieka, różnorodność religii i poglądów, jak i wiele zdarzeń z katastrofami, epidemiami i wojnami włącznie.

Co prawda może nie tłumaczyć na przykład, co znajduje się poza granicami wszechświatów i gdzie, kiedy jak i po co powstała pierwsza żywa istota, ale mogłoby wskazać nie tylko tak zwane ogniwo w nie do końca prawdziwej teorii Darwina, ale wskazałoby cały ten rozwojowy Ziemski łańcuch, bez problemu określając czy pierwszym było jajko czy kura.

Wielu ludzi w swej szczerości, łatwowierności czy naiwności wierzy na przykład w cuda, objawienia, przekazy transcedentalne i proroctwa, które siłą rzeczy są w jakiś sposób nawet fizycznym faktem zaistnienia danej wizji czy zjawiska, lecz śmiem wątpić czy za którymś z tych fenomenów stoi właśnie ten rozumiany poprzez pryzmat religijnych tradycji jeden jedyny najwyższy Bóg stwórca, czy w niektórych przypadkach, jak co niektórzy uważają jego opozycjonista, czyli Szatan.

Tak na marginesie zawsze trudno było mi zrozumieć tak zwanych sceptyków będących wyznawcami jakiejś religii, którzy z jednej strony popierają tezy tak zwanej ścisłej nauki z drugiej zaś strony wierzą w infantylny świat „Boga”, „aniołów”, „Nieba” i „Piekła”.

Z innej strony jednak wszystkie takie objawienia, cuda, proroctwa czy chanelingi mają znamiona super rozwiniętych technologii z telepatią, hologramem i temu podobnymi włącznie, gdzie w różnorodnej palecie objawień w nowej erze dominuje Maria matka Jezusa lub postacie z nią utożsamiane.

Jeżeli więc rzeczywiście mielibyśmy do czynienia nie z „dobrym jedynym Bogiem” i jego ideologicznym „złym podstępnym Szatanem”, lecz z technologią wmieszanych w naszą rzeczywistość istot, które właśnie w taki sposób realizują swoje, co niektóre dalekosiężne plany, gdzie nie tylko tak jak wspominają to najróżniejsze mity, legendy i religie oni wykorzystują ludzi do swych celów, ale są oni równocześnie w nieustającym konflikcie ze swymi pobratymcami, agitując i dzieląc między siebie swych gotowych na poświęcenie wyznawców.

Jak się powszechnie uważa zasadniczo wojny i konflikty zbrojne rozgranicza się na religijne i polityczno-gospodarczo- terytorialne, jednak prawda jest taka, iż wszystkie one mają naprawdę podłoże ideologiczno-religijne i wszystkie one już począwszy od Wojny Trojańskiej służą realizacji „boskich planów” i kontroli rozwoju ludzkich populacji, tak tych przeciwnych frakcji, jak i potrzeb w określonym historycznie czasie, co podobne jest do selektywnego odstrzału zwierzyny w lesie?

Jedyne, co jest pocieszające w tych relacjach to jest fakt, iż jak mi się wydaje, istnieje tu pewna możliwość uniezależnienia się od naszych „boskich przyjaciół”, którzy tak naprawdę mogą jedynie nam coś zasugerować czy to przez channeling, czy poprzez zależny od nich tłum, religie, politykę, lub uwięzić czy zabić poprzez stworzone i kontrolowane systemy prawne lub wojsko, ale nie zawsze udaje im się w pełni zawładnąć świadomością, co niektórych przedstawicieli ludzkiego gatunku.

Z tego między innymi powodu mamy przedstawione w biblino- apokryficznej mitologii zdarzenia, kiedy to Bóg-bogowie obawiają się o to, aby człowiek nie uzyskał zbyt wiele wiedzy i nie stał się zagrożeniem dla bogów.

Kiedy był jeden naród i jedna mowa, wiedza taka mogłaby na zawsze zdyskredytować rolę i miejsce bogów w życiu ludzi, którzy staliby się samo-stanowiący i samowystarczalni, dlatego ówczesne pomieszanie języków (w domyśle dezinformacja i zróżnicowanie wiedzy, wiary itp.) tak, aby w natłoku informacji tak naprawdę nikt nic nie wiedział na pewno.

Jednym z klasycznych astrologów, wieszczów i wróżbitów był Michel de Nostradame, powszechnie znany jako Nostradamus, O tej kontrowersyjnej postaci, jak i jego jeszcze bardziej kontrowersyjnych zdolnościach, napisano już wiele tomów, lecz mało kto wie, że jego przepowiednie, a czasem ich nieznajomość wykorzystywano do osiągania pewnych sobie wyznaczonych celów.

Jednym z takich spektakularnych przykładów mogłoby być na przykład wykorzystanie przez RSHA (Reichssicherhitshauptamt czyli Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy) i Urząd Propagandy Rzeszy sfabrykowanych przepowiedni Nostradamusa, które w momencie inwazji wojsk hitlerowskich na Francję, radio Saarbrucken nadawało w języku francuskim.

Treścią sfałszowanych proroctw były proroctwa mówiące o tym , że środkowa i północna Francja ma zostać całkowicie zniszczona przez samoloty, czyli w tym przypadku „żelazne ptaki”.
Ostrzegano, iż najbardziej mają ucierpieć miasta Brabant, Boulogne, Rouen i cała Flandria, którą zajmą Niemcy, niszcząc wszystko po drodze „ogniem i mieczem”.

Jako, iż jedynie południe i południowy wschód miały być wolne od zniszczeń ludność uciekała właśnie w stronę mających ocaleć terenów, nie blokując Niemcom dróg na kierunkach wschód- zachód, pozwalając armii niemieckiej bez przeszkód przemieszczać się po opustoszałych francuskich drogach.


Oczywiście nie jest to odosobniony przypadek wykorzystywania tak proroctw do celów konspiracyjno- politycznych, gdzie również z okresu drugiej wojny światowej znany jest przykład fałszowania astrologicznych efemeryd przez wydawnictwa angielskie, aby móc w negatywnym świetle przedstawiać horoskopy Niemiec i ich przywódców z Hitlerem włącznie.


Wracając jednak do Nostradamusa i jego ewidentnym zdolnościom przepowiadania przyszłości, to znający historie jego życia wiedzą zapewne, iż Nostradamus przede wszystkim był bardzo zdolnym lekarzem, który wielokrotnie niósł pomoc i dopiero, gdy w1537 roku „Czarna Plaga” zabrała jemu całą rodzinę, opuszczony, osamotniony, osądzany, a nawet ścigany przez Inkwizycję przez sześć lat błąkał się po zachodnio-południowej Europie i to właśnie ta tułaczka była powodem ujawnienia się wizjonerskich talentów i zapoczątkowała posługiwanie się przez mistrza swą bliższą alchemii nową łacińsko brzmiącą formą jego nazwiska, (ale czy tak do końca na pewno?).

Jedną z pierwszych oznak prekognicji była sytuacja kiedy będąc we Włoszech Nostradamus zobaczył młodego mnicha Franciszkanina z Ancony o nazwisku Felice Peretti; gdy mnich mijał go na drodze wraz z innymi mnichami Nostradamus ukląkł przed nim, a kiedy zaskoczony Felice spytał „Dlaczego to robisz?”, Nostradamus odpowiedział „Muszę przecież oddawać cześć Jego Świętobliwości!”. W 1585 roku Felice Peretti został wybrany Papieżem Sykstusem V.

To wydarzenie, jak i wiele innych trafnych proroctw doktora z Prowansji może na równi świadczyć o możliwości wniknięcia w przyszłe zdarzenia, jak i na przykład to, iż takie proroctwo mogłoby być na przykład niezrealizowanym planem kogoś możnego i wpływowego, który to na przykład na długo wcześniej zaplanował los mnicha Felice Peretti, a owo zdarzenie z Nostrodamusem, który w pewnych okolicznościach i przy zastosowaniu powiedzmy pewnych technik, mógł nawet bezwiednie otrzymać gotowy chanelingowo-telepatyczny przekaz, aby na przykład w ten sposób uświadomić młodemu franciszkanowi, iż o jego losie zdecydowały już wyższe instancje, w tym przypadku dla bogobojnego człowieka zapewne utożsamiane przez niego z samym Bogiem.

Lecz zdarzenie to mogło być również potrzebne, aby na przykład upiec przy jednej okazji dwie pieczenie i rozsławiając wieszcze zdolności Nostradamusa wprowadzić go na salony, co rzeczywiście miało niebawem się ziścić, nawet i w odmiennym tego słowa znaczeniu, gdyż Nostradamus na stałe postanowił osiedlić się właśnie w mieście Salon, które wcześniej ratował od plagi. Tutaj też ożenił się z bogatą wdową Anne Posard Gemelle.

W 1550 roku publikuje pierwszy tom swych przepowiedni odnosząc niebywały sukces, dwanaście czterowierszy, zwanych quatrians, z których każdy stanowił przepowiednię na jeden z miesięcy następnego roku kalendarzowego. Kolejnym wielkim dziełem Nostradamusa były wydane w 1555 roku „Wieki” czyli Centurie od I do IV i kolejne od IV do VII.

Popularność Nostradamusa wzrastała nieustannie doprowadzając wkrótce, iż jego proroctwa dotarły na królewski dwór w Paryżu i do Królowej Katarzyny Medycejskiej. I tutaj docieramy do najciekawszego, a mianowicie do przepowiedzianej śmierci króla Henryka II, będącego od samego początku bardzo nieprzychylnie nastawionym do osoby Nostradamusa.

C1 Q 35 (Wiek I. Quatrian 35)
“Le lion jeune le vieux surmontera.
- En champ bellique par singulier duel
- Dans cage d'or ses yeux lui crèvera
- Deux plaies une puis mourir mort cruelle.”

“Młody lew pokona starego
Na polu walki w pojedynku;
Wykłuje mu oczy w ich złotej klatce,
Dwie rany w jednej; po czym skona okrutną śmiercią."

I tak też się stało, król podczas turnieju został ranny w oko w walce z młodym rycerzem, po czym skonał w długich męczarniach. Od tego momentu sława Nostradamausa stała się ogromna. Jego proroctw bali się i słuchali możni ówczesnej Europy. Swoje czterowiersze okraszał bogatą symboliką, która po dziś dzień zachwyca czarownym pięknem i tajemniczością użytych w nich szyfrów, symboli i anagramów.

Po śmierci Henryka II Nostradamus stawia horoskopy wszystkim dzieciom Katarzyny Medycejskiej i jak po sznurku cała reszta przepowiedni zaczyna się spełniać. W efekcie fatum działa sprawniej niż skrytobójcy, unicestwiając królewską linię Walezjuszów i zapoczątkowuje nową królewską dynastię Burbonów, która miała istnieć jeszcze tylko niedługo po rewolucji francuskiej.

Lecz tragiczne losy dynastii francuskich monarchów zaczynają się w zasadzie od odsunięcia od władzy przez władców kościoła rzymsko-katolickiego Merowingów.

Dwa dni przed Bożym Narodzeniem 679 roku król Merowingów polujący niedaleko Stenay w Ardenach został przybity włócznią do pnia drzewa przez sługę swojego majordoma, potężnego Pepina Grubego z Heristalu, oczywiście na zlecenie Watykanu. Tym samym po kolejnym mordzie w 751 roku papież Zachariasz działając w zmowie z Pepinem Małym (synem Karola Młota) nakazuje Pepinowi zamordowanie ostatniego z oficjalnie znanych Merowingów Childeryka III i przejęcie władzy przez usłużnych Watykanowi Karolingów.

Lecz nieopacznie linia Merowingów nie wygasa zupełnie, niejako schodząc do podziemia tworzy kolejne księstwa w Bretanii, Langwedocji, Akwitanii i Lotaryngii, a celem ich jest walka i odebranie władzy zagarniętej przez Watykan i takie kolejno następujące po sobie królewskie rody wywodzące się od zdradzieckich Karolingów jak Kapetyngowie, Walezjusze i Burbonowie.

I właśnie jedną z osób (świadomie lub nie) realizującą plan, w tym przypadku usunięcia z drogi Walezjuszów, był Nostradamus, a na pytanie czy w takim razie jego przepowiednie mogą być prawdziwe myślę, że moim zdaniem należałoby powiedzieć, iż są na tyle, na ile może na przykład zmienić się plan jakiejś budowli w trakcie jej realizacji.

Za słusznością istnienia duchowego pierwiastka w otaczającej nas przestrzeni czy Teorią Unifikacji wszystkiego i poszukiwaniem tak zwanej „Piątej siły” przemawia zdrowy rozsądek, lecz właśnie „Prawidło Wszystkiego”, jako swego rodzaju „Boski” plan godzący ze sobą wszystko ze wszystkim, musi jednocześnie mieścić w sobie wszelkie prawdy, na zasadzie ich prawdziwości a nie ich fałszu z jedną jakąś wyimaginowaną „Prawdą” w oceanie Kłamstwa.

Albert Einstein napisał: " Istota ludzka jest częścią całości, zwanej przez nas „wszechświatem”, częścią ograniczoną w czasie i przestrzeni. Doświadcza siebie, swoich myśli i uczuć, jako oddzielnych od reszty – jest to coś w rodzaju „optycznego złudzenia” świadomości. To złudzenie jest rodzajem więzienia, ogranicza nas"

Naszym zadaniem jest wyzwolić się z tego więzienia.

"Każdy, kto jest poważnie zaangażowany w badania naukowe, nabiera przekonania, że w prawach wszechświata zamanifestowany jest duch-duch znacznie przewyższający ducha człowieka, wobec którego my z naszymi skromnymi mocami, musimy odczuwać pokorę."

Człowiek (dziecko) w czasie urodzenia nie koniecznie musi być (nie jest) niezapisaną białą kartą, która poddana wpływom otoczenia musi być zapisana tak, jakie są w danym czasie, miejscu i okolicznościach trendy nauczania czy światopogląd rodziców.

Prawdopodobieństwo wpływów inkarnacyjnych (moim zdaniem istniejących i sprawdzalnych, jeśli reinkarnacja istnieje) i jeśli sprawa ewentualnej karmy do przerobienia nie jest wynikiem tak zwanej "Kroniki Akaszy" czy Pola morfogenetycznego – Ruperta Sheldrake.

Konkludując, wpływ Pola Morfogenetycznego na "efekt setnej małpy" na dziecko może mieć (nie musi) wpływ w aktualizacji zachowań zbiorowych jak i może być indywidualną składową odczuć i pragnień dziecka tak z obecnego jak i w jakiś sposób zaprzeszłego okresu istnienia egzystencji (może, jako rozwiązanie karmicznych współzależności z którymś z członków jego aktualnej rodziny).

Cała sytuacja wydaje się w miarę prosta, jeśli bierzemy pod uwagę kształtowanie się i wpływ otoczenia na charakter pojedynczego człowieka, w samotnej jego relacji z otoczeniem lub rodziną (rodzicami).

Sprawa jednak komplikuje się w takich zestawieniach tej osoby (dziecka) z grupowymi relacjami partnerskimi i choć również mogą tutaj przejawiać się ważne relacje typu dziecko- rodzice (nawet jedno z nich), rodzeństwo, dalsza rodzina, znajomi, czy w późniejszym wieku (okresie) życia ewentualni partnerzy, ich rodziny (bardzo często w tak zwanych „miłościach od pierwszego wejrzenia”) fascynacjach lub niekiedy nieuzasadnionych niczym konkretnym antypatiach.

Jako hipnoterapeutysta przerabiałem to wielokrotnie.
  • 2



#43

Maja.
  • Postów: 78
  • Tematów: 4
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Jesli mialo by byc tak wiele,jak ty to nazywasz prawd to czemu Twoim zdaniem ludzie tak bardzo walcza lub szukaja tej jednej wlasciewj?
Bo nawet jakby bylo taj jak piszesz to i tak musialy by byc te prawdziwsze czy popularniejsze prawdy wsrod innych mniej waznych, istotnych albo popularnych takich prawd?
  • 0

#44

Erik.
  • Postów: 927
  • Tematów: 106
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Tak jak o tym już gdzieś pisałem w naszym „pojmowaniu świata” wielu ludzi również szuka jakiejś enigmatycznej prawdy, lub narzuca innym to, co uznaje za prawdę i często te jak i bardziej indywidualne personalne prawdy mogą istnieć i funkcjonować obok siebie w myśl zasady, którą uważam za jedną z fundamentalnych zasad funkcjonującego we wszechświecie prawidła, czyli zasada, że wszystko w Świecie jest możliwe jedynie może być nieskończenie mało prawdopodobne.

Tak, więc każda nawet najgłupsza idea ma prawo tutaj lub gdzieś zaistnieć jest tylko kwestią tego na ile jest ona przydatna, popularna, atrakcyjna, zmanipulowana lub nawet w swej treści zniewalająca innych zbyt głupich, ufnych czy uzależnionych od otaczających ich prawnych, „naukowych” lub religijnych dogmatów, lecz mimo wszystko nadal pozostaje prawdziwą choćby tylko dla jednej osoby czy istoty.

Dając każdemu prawo do posiadania swej indywidualnej „prawdy” jednocześnie w Ziemskim materialnym świecie nie można im wszystkim pozwolić na ich realizację gdyż spowodowałoby to nieokreślone w swych skutkach kompromisy ścierania się skrajnych, przeciwstawnych tez i dążeń a w konsekwencji konflikty prowadzące nawet do zniszczenia życia na Ziemi lub nawet samej Ziemi, jako Planety.

Kiedyś ktoś mi zarzucił, że zaczynając mówić o Niebie kończę rozmowę na przysłowiowym chlebie, jednak zazwyczaj tak ten ktoś ja i zasadnicza większość ktosiów nie zdaje sobie sprawy z tego, iż wszystko w tym świecie współzależy ze sobą i jest związane ze wszystkim innym jak w gigantycznej układance.

Jednak w moim przypadku i w przypadku tego, co ja przyjmuję za prawdę w „Prawdzie” nie ma tu w zasadzie miejsca dla jakiegoś jednomyślnie przekazującego swe tezy guru i choć tak jak to się mówi nie jestem krową, która nie zmienia swych poglądów ( poza tym nie wiadomo czy ma ona je stałe i nie zmienne), lecz i tak staram się być krytyczny do wszelkich nowych poznawanych przeze mnie prawd, które jak do teraz nie są skrajnie odmienne w stosunku do tego, co ewoluowało z poprzednio przeze mnie wyznawanych tez.

Nie chce również głosić, ze te moje „prawdy” są prawdami ostatecznymi, lecz nie zachowuje się jak zmieniająca kierunek chorągiewka na wietrze.
W sądownictwie istnieje taka reguła, iż jeśli nie ma możliwości udowodnienia komuś winy pozostaje on uniewinniony.

Tak właśnie możemy podchodzić do wyznawanych przez nas pierwotnych prawd nawet takich, jakimi są religia, systemy polityczno –nacjonalistyczne czy jakiekolwiek inne skrajne przekonanie o nieomylności naszej prawdy.

Lecz jeśli na swej drodze napotkamy tę inną logiczniejszą i prawdziwszą „prawdę” powinniśmy podążyć w jej kierunku, wiedząc, że istnieje tutaj i taka nie pisana prawda, o życiu i jej rozstrzyganiu (poszukiwaniu) gdzie utożsamiany z tym procesem sąd jest jak teatr gdzie wygrywa ten, kto kłamie (gra) lepiej, my zaś jesteśmy jak obserwatorzy, którzy taką zakłamaną prawdę biorą za „prawdę” tylko, dlatego iż ci „lepsi” od nas tak ustalili.

I tacy też są często ludzie, którzy nie walcząc o swe prawdy bądź przyjmują prawdy większości, lub rezygnują z ich dalszych poszukiwań zdając się na opinii „autorytetów” tylko, dlatego gdyż nie potrafią sami przebrnąć przez gąszcz argumentów i kontr argumentów te prawdy dotyczących.


Znamienne w tym miejscu mogą być słowa Gebbelsowskiej prawdy: „kłamstwo powtórzone 100 razy staje sie prawda”, Stalinowskie: „Zwycięzca ma zawsze racje i to on pisze historie świata”

Często podobnych do tez typu:, „Aby przetrwać agresję innych, musisz być od nich agresywniejszy” lub Teza Makiawellego zapożyczona sobie przez hierarchów kościoła Katolickiego, za pośrednictwem Cezara Borgii: „Cel uświęca środki”.

Lecz aby nie dawać tym wyniosłym politykom praw do decydowania o nas samych powinniśmy przynajmniej posiadać swą własną indywidualno- osobową opinię o wszystkim, a nie bazować na opinii innych nawet tych najbardziej wyniesionych na piedestały kultury, polityki czy religii ludzkich rekinów.

Ktoś kiedyś powiedział, że: „Rekiny toną, gdy przestają pływać” i to właśnie my, którzy daliśmy im prawo do decydowania o sobie możemy im je odebrać, przez co możemy spowodować, aby już oni ani ich programy polityczne lub religie nie brnęły „Po naszych trupach do celu"

Tak zwany „efekt setnej małpy” (ang. "hundredth monkey effect”), jest zjawiskiem, jakie po raz pierwszy (oficjalnie) zaobserwowali japońscy naukowcy w latach 50-tych ubiegłego wieku zjawisko polega na tym, iż wiedza, jaką nabyła pojedyncza małpa szybko zostaje zaakceptowana przez kilka kolejnych osobników, a po „zarażeniu” daną ideą większej ilości danej populacji (ok. stu w przypadku małp i ludzi) dalej dana nauka czy akceptacja jakiegoś poglądu lub mody na coś (kogoś) nie zależnie od tego, co to jest i jakie to coś jest rozsądne (mądre lub zgodne z prawdą, prawdopodobne) zostanie to coś zaakceptowane przez ogół lub większość, jeśli zaakceptuje to coś sto pierwszych małp (ludzi).

Podobnie mimo, iż do odmiennych wymiarów przechodzimy w pojedynkę wszyscy nieustannie a Wszechświat-Wszechświaty zawierają w sobie wymiary, czyli tak zwane "Światy równoległe i alternatywne, to nie jesteśmy w stanie (w większości przypadków) o tym świadomie wiedzieć, ani w pełni to wykorzystać dla naszego prywatnego dobra. Przechodzimy do tych odmiennych Światów w czasie medytacji, zadumy, marzenia, snu, jak i oczywiście po śmierci z fizycznego życia na planie materialnej Ziemskiej egzystencji.

Jednak nie tyle powstanie „Naszego lokalnego Wszechświata „ (złudnie materialistycznego), lecz jego obecny stan istnienia wiąże się z manipulowaniem go przez tak zwanych „Bogów”, „Boga”, „Aniołów”, „Obserwatorów” czy „Strażników”, którzy z pomocą zobowiązanych względem siebie systemów religijnie- prawnie-politycznych w najróżniejszy sposób (na przestrzeni wieków) manipulują naszymi dążeniami i zachowaniami między innymi wykorzystując do tego celu właśnie „efekt setnej małpy”.

Tak jak pisałem w „Kłopoty ze Sztuką” ;

Podobnymi (nowszymi) sposobami zmuszającymi nas do zmian naszych zachowań w zgodzie z jakąś obowiązującą obecnie „normą” są oprócz coraz mniej oddziaływającej na nas obecnie Sztuki takie fenomeny ostatnich lat jak Internet, (aplikacje rekomendujące) Kinematografia jak i coraz bardziej agresywna Muzyka.

Upowszechnienie bardziej preferowanych stereotypów powoduje trzymanie się w grupach wyznających podobne lub te same wartości a co za tym idzie oprócz niszczenia indywidualizmu wzrastanie w siłę wybranych (popularniejszych) religii, polityków i systemów politycznych (partii), zachowań, marketingu lub nawet odczuć poprzez rolę w tym wszystkim mody i sztucznie wynoszonych na piedestał autorytetów.

Kształtowanie człowieka na wzór innych jemu podobnych, lecz często popularniejszych wyznawców jakiejś grupy powoduje ich usankcjonowanie w grupie i im podobnych, jako grupy, religii czy preferencji zastępując niegdzisiejszego mnie tym, jakie są aktualne wzorce tej grupy, partii politycznej, danej religii itp..

Ta Orwellowska idea wzrostu jednych popularniejszych ideologii kosztem tych mniej popularnych prowadzi do ujednolicenia i tworząc takiego „statystycznego pośredniego obywatela” dalej do powolnego globalistycznego uzależnienia. Powolna inwigilacja w naszą dobrowolnie obnażaną prywatność spowoduje za jakiś czas z kolei scharakteryzowanie wszystkich i każdego z nas pod względem tak przydatności, naszej personalnej tożsamości jak i ewentualnych zagrożeń z naszej strony, co z kolei może rzutować na nasze życie a nawet egzystencję związanych z nami członków naszych rodzin, dziś jeszcze nie świadomych swych beztroskich wpisów na blogach i forach społecznościowych.

W przeciwieństwie do wielu moje upewnienie, że mam rację jest podyktowane przede wszystkim potrzebą poznania prawdy, a nie próżnego, wydumanego, egocentryzmu osobistej potrzeby posiadania tej racji i nawet, jeśli to, co wiem nie jest racją (całkowitą prawdą), to i tak jest bliższe prawdzie niż pospolita poddańczość większości, uznającej jedynie to, co „uznane”.

Ludzie w coś nie potrafią uwierzyć gdyż jak mówią bądź nie ma na to coś dowodów (domena sceptyków) lub bezkrytycznie wierzą w coś, co zostało im przekazane w jakiejś sztafecie pokoleń i uznawanych autorytetów (profesor, policjant, polityk, guru, Jezus itp.).

Takie oczekiwanie dowodów zamiast poprzez śledztwo, proces, analizę samemu przejść od poszlak do udowodnienia sobie i innym, że dotychczasowe stereotypowe poglądy były błędne i w konsekwencji poznanie prawdy- jest najlepszą drogą poznania.

Jeśli oczywiście poznawanie tej prawdy nie wynika samoistnie z tego, kim jesteśmy i kim byliśmy w przeszłości (przeszłe życia), bez najczęściej typowego podporządkowywania się jakimś gotowym szkołą, religią, sektą itp. Lub jakimś „autorytetom” z nimi związanym.

Choć cytowanie autorytetów może oznaczać jakiegoś rodzaju ulęgłość lub podporządkowanie się pewnym schematom, systemom czy ich twórcą, lecz ja jak sądzę staram się nie uważać nikogo za swój autorytet lub swego zwierzchnika, mimo, iż czasem dla lepszego dotarcia do ludzi uzależnionych od jakichś autorytetów posiłkuje się niektórymi z nich.

Ponownie powiedzonko A. Einsteina: „Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to robi."..

Jak to mówi stare powiedzonko: „lepiej zgubić z mądrym niż znaleźć z głupim" - w domyśle naiwnym.

Nie całkiem moją winą lub intencją jest również fakt, iż ja wiem coś, co niedane było wiedzieć większości.

A co do mej osobistej wiedzy, to, mimo, iż wiem jak mniej więcej funkcjonuje ten Świat (iluzja istnienia i istnienie poprzez realizację personalnej karmy), to również mam świadomość, iż z tych samych względów powodujących istnienie tego Świata mało, kto jest tu na etapie poznania Prawdy w tej „Prawdzie”.
  • 2




 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych