11 lat temu powoliłem sobie puścić wodze fantazji(?!) i popełniłem poni/ższy "monolog na temat":
- - - - -
Pobawmy się kosmosem 5 lipca 2000
1. Pierwsze „prawo Bod....”: ”jeżeli istnieje jeden wszechświat, to znaczy, że istnieje tylko jedno drzewo owocowe, na którym zaistniał – i nadal pęcznieje! – tylko jeden „owoc”.
2. Drugie „prawo Bod…”: ”jeżeli istnieje tylko jedno drzewo owocowe, na którym zaistniał – i nadal pęcznieje – tylko jeden owoc, to nieuprawnione jest pojęcie sadu lub puszczy.”
3 Trzecie „prawo Bod…” :”jeżeli nieuprawnione jest pojęcie „sadu lub puszczy”, nieuprawnione jest podejrzenie mnogości ich występowania”.
4 Konkluzja:” jeżeli zaś są uprawnione -
naiwnością byłoby twierdzić , że ów gąszcz drzew obrodził tylko jeden raz. Cechą praw rządzących wielkimi liczbami jest ich elegancki zapis, ułatwiający poruszanie się w tym fascynującym towarzystwie. Chociaż człowiek nie może w żadnym wypadku rościć sobie pretensji do ich ( praw!) wynalezienia – w pełni może sobie przypiąć do piersi miano odkrywcy, ale tylko na "tejj Ziemi."
Jeżeli założymy, że logika jest wspólna dla wszystkich punktów wszechświata, żaden z jego kierunków i zakątków nie jest w jakiś egzotyczny sposób wyróżniony a wyewoluowany w danym miejscu i czasie umysł również według tych prawideł funkcjonuje – możemy przyjąć za poprawną tezę, iż zapis, metodologia i tych praw wewnętrzne piękno wszędzie są takie same. Mogą zatem służyć jako uniwersalny język kosmosu, a owa logika i prostota – wszędzie zrozumiałe i czytelne. Doszukiwanie się w ich wewnętrznej elegancji i prostocie nadrzędnego twórcy jest czystą demagogią wobec faktu, że o wszystkim ( reaktywności, zdolności do wchodzenia w związki chemiczne abiotyczne i biologiczne a tym samym tworzące cegiełki gmachu ewolucji) decyduje szereg elektrochemiczny pierwiastków, własności nukleonów & consortes -słowem: pewne stany warunków początkowych.
Przeciwnicy powiedzą w tym momencie, że nie może być przypadkiem tak duża, jednoczesna zbieżność warunków potrzebnych do zaistnienia wielkiej różnorodności kreacji tworów mikro i makro świata. Podam prosty przykład, niweczący skutecznie, mam nadzieję, dopatrywanie się siły sprawczej przed którą nie można inaczej, „ino na kolanach”...
Jednoczesność tak dużej ilości przypadkowości, składających się na ciąg zdarzeń doprowadzających do powstania kosmosu i życia (zjawisko zwane życiem jest matematycznie rzecz ujmując, nieprawdopodobne, a jednak powstało... gdyż ciągle się stawało i staje nadal w sekstylionach prób w femtylionach miejsc na małej nawet planecie, których mogą być przecież kwadryliony-jeśli założymy, że wszechświatów, jak owoców na drzewach, mogą być biliony-bo nie ma po temu przeciwwskazań!)- powala na kolana bardzo wielu każąc im chylić czoła akurat w momencie, kiedy właśnie stojąc mocno na nogach należy je ostro, nawet z pewną dozą bezczelności i swady, zadzierać w górę...
Jednak przedtem, aby uniknąć niepotrzebnych odcisków kończyn, reumatyzmu i strzykania w nomen omen krzyżu - należałoby rozpatrzyć prosty przykład zdarzeń zupełnie nieprawdopodobnych, z niemal zerowym prawdopodobieństwem zaistnienia po raz drugi przy ciągłym, równym jedności prawdopodobieństwie pospolitego zajścia - takiego też zachodzenia! - po raz pierwszy.
Przykład wzięty jest z książki Hoimara von Dittfurta „Na początku był wodór”, gdzie zdarzenia nieprawdopodobne, niemożliwe do spełnienia możemy sobie zafundować w każdej chwili na życzenie! Np. rzucając na beton szybę, dachówkę czy cegłę. Każde po raz pierwszy pęknie i rozsypie się wkoło w niepowtarzalny, naprawdę jedyny, nie do powtórzenia sposób i z takowym rozrzutem oraz rozkładem odłamków, że choćbyśmy owe próby p o w t ó r z e n i o w e robili z częstotliwością procesora komputera „Cray” przez 10 do potęgi 123456789.......lat! -
identyczny im "rozpad" nie ma prawa nastąpić po raz drugi, ale ten jeden, jedyny, „p i e r w s z y ”, niepowtarzalny raz możemy sobie zafundować w każdej chwili rzucając kolejną szybę cegłę czy dachówkę tak samo tłukącą się w sposób... swoiście jedyny i niepowtarzalny!! I on, ten pierwszy dla danego przypadku "raz", z prawdopodobieństwem równym „jeden” spokojnie się przed nami rozgrywa! Drugi raz – niemal nie ma prawa, ale to nie znaczy, że jego „pierwsze” wystąpienie jest tak samo mało prawdopodobne, jak drugie!! To „drugie” właśnie w nieprawdopodobnie małym procencie, z nieprawdopodobieństwem równym zero nie jest identycznie powtarzalne!
Tu kryje się wytłumaczenie fenomenu samego życia, którego prawdopodobieństwo powstania "w identycznych formach i warunkach początkowych" graniczy z zerem, przy mnogości jego odmian, które mogą istnieć we Wszechświecie w ilościach olbrzymich, ale zarówno w formach zawsze niepowtarzalnych jak i z nieprawdopodobnie wprost małą szansą na powstanie po raz drugi na takiej samej, identycznej drodze rozwoju!! Jak te tłuczone co sekundę szyby, cegły, dachówki, kamienie polne itd.
Dowolną ilość razy swobodnie zachodzą one po raz pierwszy z zerową szansą zajścia w sposób dokładnie taki sam po raz drugi. W tej powszedniości, masowości zjawisk zdumiewa ich niepowtarzalność. I to najbardziej fascynuje! Podobno zaistnienie dwóch identycznych śnieżynek jest niemożliwe, chociaż podobnych – ale wciąż tych precedensowych bo "pierwszych"! - powstają tryliony każdego dnia, każda niepowtarzalna po raz drugi powstaje masowo po raz pierwszy.
Lepiąc kule czy bałwana nie zdajemy sobie sprawy, że niszczymy coś, co w swej niepowtarzalności jest bardziej fenomenalne, złożone i matematycznie bardziej fascynujące niż całe życie biologiczne, ewolucja, my sami wreszcie!!
Podejrzewam, że religijna czołobitność wzięła swój początek właśnie z nieświadomości faktu, że oto na wszystkich bez wyjątku ołtarzach tak naprawdę zasiada JE Statystyka pod rękę z Jednorodzonym Rachunkiem Prawdopodobieństwa! I to one odbierają (a przynajmniej oficjalnie powinny odbierać!!) "boską" cześć! Dostrzegam w tym miejscu punkt styczny, jedyny wspólny – empiryzmu Nauki wspartego "metodologią" religii ! Tylko co to by były za religie, które można naukowo zdefiniować? Aby tedy przed takimi definicjami się uchronić, wmontowano w nie kilka mechanizmów–szkodliwych wirusów, skutecznie zapuszczających tzw. ”końce w wodę.„ To tak zwane cuda i tajemnice wiary – bowiem wiara bez tajemnic jest jak parowóz bez wody i węgla, zaś „maszynistów” parowozem wiary powożących jak i pasażerów gotowych wskoczyć na pędzącą "platformę z religijnymi obiecankami-cacankami" - wszędzie-ci na świecie dostatek...
Przydługi wstęp laika może jest pełen wad i pozbawiony formuł matematycznych nie brzmi naukowo i górnolotnie, jednak posiada, mam nadzieję, ów ogólny wydźwięk odwiecznego sporu między ratium, profanum i tzw. sacrum, gdzie w gruncie rzeczy istota sporu jest jedna, zaś jej ogląd występuje z odmiennych pozycji i dlatego strony widzą ją każda inaczej tak też rozkładająć akcenty ważności. Składa (ów wywód) hołd teorii wielkich liczb, które fascynują i pozwalają na kartce wielkości łebka od szpilki zapisać istotę czy parametry wszechświata w zapisie logarytmicznym. Pozwala też poznać nicość wielkości owych 15 czy 20 miliardów lat istnienia Wszechświata, zaś trzy prymitywne prawa–tezy- założenia–spostrzeżenia-(niepotrzebne skreślić) podane na początku wprowadzają niepokój na podwórzu, gdzie uznawana jest jedność i jedyność Wszechświata jako tworu bez precedensu. Ja się z tym oczywiście, jako ich autor, nie zgadzam! Uważam, że nie ma żadnych przesłanek by twierdzić, że na owym drzewie rośnie jeden owoc, drzewo jest jedno jedyne, sady i puszcze – niemożliwe, gdyż obserwacja codzienności temu przeczy. Twierdzę, że wszechświatów może być dowolnie wiele, w dowolnie wielkich odległościach, z możliwością wzajemnego się ich przenikania i kolizji. Dlaczego nie, skoro obserwujemy je w świecie galaktyk i nazywamy zderzeniami, choć jest to w skutkach raczej zderzenie dwóch chmur niż np. samochodów?? Wielkie wybuchy też, podejrzewam, są powszechnością jak miliardy wybuchów pocisków na wojnach czy poligonach i zapewne zachodzą w każdym momencie. Między nimi jest tylko problem odległości, wielowymiarowości i czasu!
Teoria kopernikańska też umieściła człowieka niemal w ostatnich rzędach tego kina, w którym on przez wieki siedział, w swej naiwności i głupocie sadzany przez kapłanów przed ekranem lub wręcz na scenie, jako pępek Wszechświata!! Kiedy odkryto twory większe od Układu Słonecznego pozycja ta uległa dalszej deprecjacji. Co będzie, gdy w przyszłości – może niedalekiej, odkryjemy postulowaną od jakiegoś czasu wielość wszechświatów, zwłaszcza gdy zaczniemy odkrywać twory dalsze niż wspomniany nieco niżej kwazar? Czy ludzka pycha, upokorzona, nie zaowocuje wybuchem jakiegoś nieznanego pseudoreligijnej proweniencji szaleństwa, jak nieraz w historii bywało?
Proponuję surfing po liczbach, mających pewien magiczny czar, który potrafi to, co powyżej, zrozumieć problem dzięki prostemu zapisowi poniżej: załóżmy, że Wszechświat od momentu Wielkiego Wybuchu postarzał się o ~15 mld lat. Naglącym staje się pytanie, jak to jest możliwe, że odkryty ostatnio, najdalszy kwazar (a raczej jego obraz)- ma 26 mld lat? Skoro jego obraz, otrzymany na Ziemi, to obraz obiektu sprzed 26 mld lat (zaś kwazary to jądra galaktyk o masie kilku –kilkunastu miliardów słońc jak chcą jedni, gdzie odległość składników od siebie liczona jest w minutach i godzinach świetlnych a prędkości orbitalne składników podwójnych i wielokrotnych bliska prędkości światła - lub też jednolite, jak chcą drudzy, liczące kilka tysięcy lat świetlnych średnicy obiekty, istniejące wbrew prawom fizyki, które obligują obiekty o masie kilku mas słonecznych do bezwzględnego kolapsu po odpowiednio długim czasie ich rozrzutnego żywota) - to oznacza , że szacunki co do wieku Wszechświata trzeba zrewidować. Nie może bowiem istnieć odlew starszy od formy. Chyba, że przyjmiemy, iż w tym momencie zaglądamy pod szaty innego wszechświata i obiekt ten do niego należy!! Skoro otrzymany obraz kwazara (czym by on nie był, zawsze jest złożony z przeewoluowanej, starej, zbitej w jego–kwazarową postać materii, powstaje drugie, równie ważkie pytanie – skoro ten obiekt już dwadzieścia sześć miliardów lat temu takim starym był – dziś musi mieć 52 mld lat, więc kiedy powstał i się postarzał, skoro nie wolno mu, w ramach „naszego” Wszechświata , mieć więcej niż 15-20 mld lat? Gdy dodać do tego doniesienie sprzed lat kilkunastu, sprzed epoki teleskopu Hubbla, o odkryciu gwiazd, będących w tzw. ciągu głównym nieprzerwanie od, bagatela, 100 mld lat – głowa staje się za mała. By dolać do tej beczki małego o naszym Wszechświecie pojęcia łyżkę dziegciu proponuję policzyć, ile kilometrów przebyło światło od momentu WW zakładając dla wygody liczenia, że miał on miejsce 10 mld lat temu. Wbrew pierwszemu przerażeniu – dziwnie mało.
Przyjmijmy że prawy koniec skali to okrągły sekstylion km , tzn. 1000 pentylionów lub, jak kto woli, 1000 000 kwadrylionów km, zaś by sprostać owej elegancji wielkich liczb –1000 000 do 4 czyli 1x10 24 km. Cóż to jest – 1000 000 000 000 000 000 000 000 km!
Zapiszę to tak, by poszczególne cyfry od 1 do 5 mogły usadowić nas w czasie i kilometrach na linii zapisu tej mozolnej drogi światła przez przestrzeń i czas.1 000 000 "1" 000 000 0 "2" 00 0000 "3" 00 00 "4" 0 "5" . Zrozumienie zapisu ułatwią wyjaśnienia, a więc:
"1" – światło przebywa w ciągu ~ 3 sekund dystans pierwszego miliona km (10 do 6km),
"2" – rok świetlny (9.46 x 10 do 12km, czyli 9,46 biliona km)
"3" – 1mln lat świetlnych( 9,46 x 1018 km-.9,46 kwadryliona km)
"4" - 10 mld lat św.- założony dla wygody liczenia wiek Wszechświata ( 94,6 pentyliona km)
"5" - aby osiągnąć ten punkt, czyli pierwszy sekstylion km - światło musi mieć na to 105 mld 699 mln 310 tys. lat!!
Szkopuł w tym, że (podobno, wg. niektórych kosmologów, zwolenników teorii pulsującego Wszechświata) po 50 mld lat Wszechświat zacznie się kurczyć i w wieku ~100mld lat ulegnie któremuś z rzędu kolapsowi grawitacyjnemu do punktu mniejszego miliardy razy od atomu. Zniknie przestrzeń i czas. Do następnego Big – Bangu .
Jednak do osiągnięcia dystansu 1 sekstyliona km (1000 000 do 4) zabraknie mu 5, 7 mld lat i ok. 53 pentylionów km. Mały jest ten Wszechświat i jaki młody, nieprawdaż?? Gdy dodamy podejrzenie, że pulsuje, kurczy się i wybucha w regularnych cyklach – to do następnego spotkania !!
Ps. Nie wydaje mi się, by Wszechświat mógł doznać zapaści grawitacyjnej, a to z następującego powodu: skoro siła ”eksplozji” Wielkiego Wybuchu mogła rozerwać Wszechświat będący w stanie najsilniejszego z możliwych związania grawitacyjnego z tak wielkim nadmiarem mocy, potrzebnej do pokonania sił wiążących, z tak potężną prędkością (pomimo działających w przeciwnym kierunku grawitacyjnych sił zachowawczych) - nie wydaje mi się, by malejąca z kwadratem odległości ta „wówczas za mała„ siła mogła to zrobić teraz czy w bliżej nieokreślonej przyszłości. Raz pokonana, mimo stałego, ale wciąż z kwadratem rosnącej odległości malejącego wpływu ma, moim zdaniem, ujemny w stosunku do siły wybuchu i energii kinetycznej rozrzuconych mas bilans mocy!!
Kosmolodzy twierdzą (podaję za wkładką do „Gazety Wyborczej”) iż Wszechświat w 1 sek. Po Big - Bangu miał już 20 lat świetlnych średnicy!! (w dwudziestu latach jest ok.630 800 000 sekund – czyli ,,na chłopski rozum" tyle razy prędkość ekspansji przekraczała wtedy prędkość światła! Einstein udowadnia, iż wraz ze zbliżaniem się ciała do prędkości światła rośnie jego masa, by zbliżywszy się do niej asymptotycznie, wzrosnąć w stopniu nieskończonym. Czy tu nie należy przypadkiem szukać wyjaśnienia powstania wielkiej masy Wszechświata – jako konsekwencji zamiany(niejako „skroplenia”) energii wybuchu w pędzącą materię – i dzięki olbrzymiej prędkości uzyskującą ów przyrost masy do nieskończoności?? Można śmiało sformułować tezę, iż masa całej materii Wszechświata to po prostu ekwiwalent jakiegoś procenta skonwertowanej w masę energii wybuchu o wiele mniejszej ilościowo, tajemniczej „materii początkowej”, o ile w ogóle to jakaś materia, a nie sama skondensowana czasoprzestrzeń, wybuchła... Energii, zamrożonej potem w kreacyjnym zjawisku przyrostu masy na progu jej prędkości przyświetlnej.
Gdy-byś-my poznali masę Wszechświata oraz wielkość energii nieskonwertowanej w masę a zamrożoną w energii ruchu wszystkich jego składników a także jej gigantycznych ilości pierwotnie w Big-Bangu rozproszonych, przy znanej prędkości światła, z wzoru E=mc2 możemy z łatwością obliczyć energię całkowitą Wielkiego Wybuchu i tę jej część, która skonwertowała w materię ciągle puchnącego Wszechświata. Można by się pokusić o zbadanie, co to tak niegdyś „okropnie walnęło„, który „generał” jest za to odpowiedzialny, w którym kosmicznym magazynie głowic przeznaczonych do wywoływania kolejnych Big–Bangów miał miejsce sabotaż, kto podłożył bombę, podpalił lont – i czy w ogóle był to sabotaż, a nie zaplanowana próba, jak ta 16. 07. 1944 r. na pustyni w Nowym Meksyku ????!!
Siła eksplozji (w czasie której owa energia zamieniła się w materię pierwotną - wodór i hel, a przedtem w coś , co było prekursorem tych pierwiastków Wszechświata - jak z nagle np. w procesie wybuchowo przebiegającego rozprężenia, z będącego pod dużym ciśnieniem i temperaturą powietrza zmrożonego do temperatury kosmicznego mrozu można otrzymać o wiele mniej objętościowe powietrze skroplone, niejako zmaterializowane w bardziej do rozumu przemawiającą formę widzialną)- zupełnie zdominowała i starła w proch i pył potężną siłę grawitacji skoncentrowanego w punkcie matematycznym Wszechświata, i energia ta "zamarzła" pod postacią... materii Wszechświata.
Zaś czas i ten cholerny „kwadrat odległości” ciągle mozolnie robią swoje!! Czego nie mogłeś dokonać w sile wieku - nie dokonasz na starość, człowieku. Chyba żebym się w swoich mocno pseudonaukowych spekulacjach mylił... chyba, żeby ekspandujący Wszechświat wytracał energię pokonując jakiś nieznany nam opór samej przestrzeni, w której się rozrasta, chociaż teoria mówi, że i ona powstała w czasie Big-Bangu... Ciekawe, o ile „front„ ciągle puchnącej przestrzeni wyprzedza wpadającą w ową przestrzeń materię rozszerzającego się Wszechświata....? Grawitacja, mając tego cichego wspólnika, mogłaby wszechświat zawrócić z drogi ekspansji...No cóż! – pożyjem – uwidzim , jak mówią Eskimosi, nie wierzący w istnienie pingwinów pod stopami!!
Ps2.Popuśćmy wodze fantazji: od Big–Bangu minęło 10x10 do 24 lat. Wszechświat jest 100 bilionów razy(!!) starszy niż obecnie. Najsilniejszy teleskop nie może wykryć nawet poświaty rozproszonych i wystygłych galaktyk. Nasza, po zderzeniu z Andromedą przeszła w zamierzchłej przeszłości kompletną rekonstrukcję. Jako leżący z naszym słońcem blisko brzegu zostaliśmy wessani w tunel akrecyjny między gigantami i starci na proch wraz z kilkuset milionami innych słońc. Nie ma naszej Galaktyki. Galaktyki się od siebie oddaliły, wypaliły, zostały ściągnięte do centralnych czarnych dziur. Trwa ich nieustanna kompresja. Temperatury wew. rosną nieustannie. Odległe od siebie o kilka sekstylionów kilometrów, każda gotowa jest za kilkaset kolejnych bilionów lat kompresji i wzrostu wew. temperatury eksplodować kolejnym, mniejszym (a może większym Wszechświatem Nie mamy pewności , czy „nasz” nie jest karłowatym tworem, popłuczyną po wybuchu jakiejś niegdyś zagęszczonej do matematycznego punktu, lokalnej galaktyki? [b]
Być może W Wybuchy zachodzą w sposób podobny do eksplozji piłki, której ścianki, równoważące siłą adekwatną straszliwe ciśnienie ktoś nagle, jak piłkę przez otwór wentyla, wywraca na drugą stronę w czasie trylionowej części sekundy. Siła miażdżącej owo „ciśnienie wewnętrzne” grawitacji nagle obraca się oto w stronę przeciwną (zmieniając się na ten jeden jedyny moment z grawitacji w antygrawitację) i wspólnie z prącym na zewnątrz ciśnieniem – rozrywa twór do tej pory miażdżony do środka - w całym dowewnętrzym do tej pory parciem... tym razem skierowanym na zewnątrz!! Może jest to "zasługa" takiego oto zjawiska, że potencjalnie w każdej chwili możliwa implozja-wynik sił dośrodkowych - zamieniona zostaje nagle w sojuszniczą, zgodną nagle co do kierunku i zwrotu siłę odśrodkową i w konsekwencji eksplozję zgodnie dzialających dwóch dotychczas przeciwstawnych sobie sił, jako wynik nadmiernej kompresji grawitacyjnej?? Kto wie? Wybuchają więc te tysiące miliardów galaktyk naszego rozproszonego w makro ale straszliwie skompresowanego w rozproszonych mikroskładnikach Wszechświata, jedna po drugiej. Miną kolejne setki bilionów lat, a fale uderzeniowe tych eksplozji (niosące w sobie pył niezliczonych, uciekających galaktyk wytworzonych w tych wybuchach) - nie przetną się, nie zderzą się jeszcze w przestrzeni. Obywatele tych galaktyk będą dzięki temu wierzyć, że są mieszkańcami jedynego, wybuchłego (przepraszam! –stworzonego przez Boga) bardzo dawno temu, Wszechświata. Tak naprawdę zaś – lokalnego zadupia, powstałego banalnie, jak wybuch kolejnej zagubionej w bagnach Pensylwanii głowicy jądrowej lub masakra odpadów po wybuchu metanu na wysypisku śmieci...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Owoce wszystkich sadów dojrzały. Ich nasiona, niesione wiatrem, wodą, rozsiane trąbami powietrznymi, rozwiezione samolotami i statkami, wyrzucone we wszelkie możliwe zakątki - zakiełkowały. Wyrosły z nich drzewa, sady, puszcze – i też pokryły się pewnego dnia bujnie rosnącym owocem. Żaden z nich nawet sobie nie wyobraża, jak daleko jest drzewo, z którego kiedyś spadły, dające początek drzewom, na których wyrosły, itd., itd. ,itd. A dlaczego nie????!!
------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli ktoś uważa, że scenariusz powyższy jest nieprawdopodobny ma prawo zaprotestować i przedstawić inny, sensowniejszy. Nawet gdy mnie pokona i rozniesie powyższe hipotezy w proch i pył zapewniam, że nie stracę honoru ani autorytetu naukowca bo nim nigdy nie byłem a zyska na tym jedynie przyszły Wszechświat, do budowy swojej wielkości zawsze potrzebujący... jak najwięcej pyłu…