Skocz do zawartości


Zdjęcie

Najlepsza armia w historii


  • Zamknięty Temat jest zamknięty
13 replies to this topic

#1

cisz.

    Realizm Magiczny

  • Postów: 832
  • Tematów: 33
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Debata na temat: Najlepsza armia w historii

Najlepsza armia w historii - czy do tego miana lepiej pasuje armia Aleksandra Wielkiego, czy rzymskie legiony?

Forma debaty: 1 vs 1

Zasady debaty:

- Każdy uczestnik posiada prawo do 5 wpisów (przy czym pierwszy wpis powinien mieć formę wprowadzenia, a ostatni być konkluzją, czyli podsumowaniem)

- Na kolejne wpisy uczestnicy debaty mają maksymalnie 7 dni czasu

- Za każdy kolejny dzień zwłoki (po przekroczeniu limitu 7 dni) naliczane są 2 punkty karne.

- O kolejności wpisów zadecyduje rzut monetą

Uczestnicy debaty:

Aquila - opowiadający się za tym, iż rzymskie legiony były najlepszą armią w historii

Makbet - opowiadający się za tym, iż armia Aleksandra Wielkiego była najlepszą armią w historii

Opiekun debaty:

cisz

Komisja oceniająca:

sędzia Ironmacko
sędzia limonka
sędzia Silent


- Rzut monetą wyłonił osobę, która rozpocznie debatę, a jest nią Aquila. Debata rozpocznie się w dniu 24 czerwca (środa) o godzinie 11:00. Wtedy też temat zostanie otworzony, a Aquila będzie miał 7 dni na pierwszy wpis.

- Debata jest dostępna publicznie, jednak bez możliwości komentowania w tym wątku dla osób postronnych. Za każdy wpis w tym temacie osoby, która nie bierze udziału w debacie przysługuje 1 ostrzeżenie. Debatę należy komentować wyłącznie w kuluarach.

- Po zakończeniu debaty komisja przyzna oceny zgodnie z systemem oceniania i odbędzie się podsumowanie.
  • 0



#2

cisz.

    Realizm Magiczny

  • Postów: 832
  • Tematów: 33
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Otwieram debatę Najlepsza Armia w historii

Aquila, Makbet - połamania kopii!!! (czy jaką tam broń uważacie za efektywniejszą :D)


  • 0



#3

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Dołączona grafika



AVE SPECTATRICES ET SPECTATORES!



Witam serdecznie wszystkich obserwujących tę dyskusję.


Mr. Makbet i ja postaramy się w tejże debacie rozstrzygnąć najciekawszą kwestię świata, o rozwiązanie której kusili się najwięksi z największych w historii. Oczy całego cywilizowanego świata są w tej chwili skupione na karty tej debaty a wszystkie ludy z niecierpliwością wyczekują odpowiedzi na te oto święte pytanie:

Czy były, czy też nie były, legiony rzymskie lepszą armią od wojsk Aleksandra Macedońskiego? ;)

Sądzę, że uda nam się utrzymać wysoki poziom wpisów, zaprezentować dużą ilość ciekawych informacji a przede wszystkim jestem praktycznie pewny, że uda nam się dociągnąć tę debatę do samego końca (co niestety nie jest zbyt częste) bez jakiejkolwiek utraty entuzjazmu.



Mimo wszystko jednak zadanie jakie przed sobą postawiliśmy nie jest takie łatwe jak w przypadkach niektórych innych debat - dotychczas koncentrowały się one na zjawiskach lub wydarzeniach równoległych. Zwolennicy teorii spiskowych i ich przeciwnicy bazują na tych samych materiałach. Dyskutując o historyczności Jezusa mówiliśmy o jednej i tej samej osobie, czyli obaj koncentrowaliśmy się na tym samym "obiekcie".

Tutaj jednak pokusiliśmy się o porównanie armii, które dzieli dość duża przepaść (może nie z punktu widzenia historyka, ale z punktu widzenia ludzi ówcześnie żyjących na pewno) i które nigdy bezpośrednio nie spotkały się na polu bitwy. Bez sensu?

Ktoś może tak pomyśleć. My jednak uznaliśmy, że może udać się nam ten eksperyment a ocenę tego pozostawimy już naszym drogim czytelnikom. Będziemy skupiać się na opisywaniu poszczególnych armii, ich wyposażenia, taktyki, sprawności, a także na ich zwycięstwach. Spróbujemy opisać zwykłe życie tych ludzi - normalnych ludzi, żołnierzy, którzy choć żyli tak wiele lat temu, to jednocześnie dokonali rzeczy które do dzisiaj uważamy za wielkie i wspaniałe i które w znacznej mierze ukształtowały ten świat takim, jakim go znamy.

Na dodatek mamy trochę szczęścia, o którym nie moglibyśmy mówić, gdyby mój przeciwnik wybrał powiedzmy US Army lub też Wehrmacht. Choć Aleksander nigdy bezpośrednio nie walczył z Rzymianami, tak Rzymianie nie raz starli się z machiną, jaka pozostała w spadku po Aleksandrze. Bo tak właściwie to nie żołnierze ani dowódcy są przedmiotem naszej rozprawy (wszak żołnierze to tylko zwykli ludzie, a ocena armii nie może być zależna od jej dowódcy - zły dowódca nie sprawia, że armia automatycznie musi być zła, podobnie jak wybitny nie sprawia, że armia musi być uważana za wybitną), lecz style walki - szkoła grecko-macedońska i szkoła rzymska. Choć wspominanie o bojach rzymsko-macedońskich z czasów po Aleksandrze nie odpowie nam wprost na postawione w tytule debaty pytanie, tak jednak może nam nieco w tym dopomóc.


Dlaczego legiony? Mogę odpowiedź podzielić na dwie części. Myślę, że z pierwszą zgodziliby się ze mną nawet ci, którzy swoją przygodę z historią kończą na obowiązkowych i nudnych lekcjach w szkole - wszak wszyscy słyszeliśmy o potędze Imperium, które swego czasu zamieniło Morze Śródziemne w wewnętrzne jeziorko ;) Czy można byłoby osiągnąć taki wynik bez armii, która byłaby sprawcą tego wyczynu? Prawda bowiem jest banalna - imperia nie rodzą się bez silnej armii.

Druga część jest trochę bardziej rozbudowana. Wynika z mojej ogólnej fascynacji Imperium Romanum - fascynacji tak wielkiej, że nie sposób wprost tego nie zauważyć nawet tutaj, na forum. Gdy tłumaczyłem kiedyś skąd wziął się mój nick opowiedziałem, jak to początkowo był nim zawsze "Aquilifer". Aquilifer to żołnierz, legionista rzymski który jako jedyny w legionie miał prawo nosić święty symbol całego legionu - orła (czyli "aquila") wykonanego ze złota.

Dołączona grafika



Jednak na innym forum "Aquilifer" było dość dziwne dla niektórych i bywało, że miały miejsce tragiczne pomyłki jak pisanie tegoż jako nawet "Aguliver" ;) Dlatego porzuciłem "Aquilifera" i przyjąłem prostsze "Aquila". Zaś rzut oka na lewą stronę ekranu pozwoli na dostrzeżenie w mojej rubryce "Skąd" dość dziwacznego a i znajdującego się tam od samego początku mojego pobytu tutaj "Leg. X "Fretensis"" - które nie jest niczym innym jak tylko dziesiątym legionem - postrachem wrogów Rzymu nazywanym przez ówczesnych Rzymian przydomkiem "Fretensis" a którego losy z pewnością postaram się tutaj nieco przybliżyć.



Która machina wojenna zasługuje na miano "najlepszej" w historii? Być może nawet żadna z tych dwóch, które wybraliśmy. Tak właściwie to możemy jedynie spróbować określić, która z tych dwóch armii może lepiej pasować do tego zaszczytnego tytułu. Czy byłaby to armia Aleksandra, z którą powędrował daleko na wschód podbijając państwo Achemenidów? Która śmiało krocząc za swoim wodzem pokonała swych wrogów między innymi nad Granikiem i Hydaspesem oraz pod Issos i Gaugamelą?

Dołączona grafika


Czy też może tytuł ten powinien trafić do rąk zwycięzców spod znaku Orła i Wilczycy?

Dołączona grafika




Zobaczmy i oceńmy sami :)


Alea iacta est!


  • 1



#4

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Dołączona grafika

Za mną bracia... a świat będziesz nasz!



Witam Wszystkich bardzo serdecznie, mam przyjemność brać udział w swojej trzeciej debacie na forum. W debacie dla mnie jakże ważnej i nie oszukujmy się, zapewne wyczerpującej. Bowiem przyszło mi stanąć naprzeciwko Aquili, naszego forumowego pogromcy debat. Chciałem ze swojej strony zachęcić wszystkich do czytania naszej debaty, gdyż wierzę, że stanie się ona wspaniałym źródłem informacji zarówno o Legionach Imperium Romanum, jak i o Aleksandrze III Macedońskim i jego wojskach.

Zanim zaczniemy warto nadmienić, że dzisiaj na forum bardzo ciężko o dobrą debatę. Jednakże nie za sprawą tematów, bo tych jest pełno ale za sprawą użytkowników. Mało jest bowiem osób, które zgłoszą się do debaty i potrafią ją pociągnąć do końca. Sam dwukrotnie spotkałem się z rezygnacją moich oponentów, zarówno Refused jak i Goku94, byli mocni w rozmowach na PW oraz przez komunikator GG, jednakże w obliczu debaty ich zapał stopniowo malał, aż obaj panowie zrezygnowali ze swoich stanowisk. Mam nadzieję... albo nie powiem inaczej, wiem iż ta debata będzie czymś zupełnie odmiennym, prowadzona jest bowiem przez dwie rzetelne osoby. Co więcej zarówno Aquila jak i ja, ogromnym zamiłowaniem darzymy historię, tak więc ucieczka lub rezygnacja z tej debaty byłaby po prostu brakiem szacunku dla oponenta jak i samego siebie.


"...To górą jest Juliusz Cezar bowiem ma on ich na koncie cztery..."



Cóż, nie będę krył faktu iż trochę obawiam się konfrontacji z Imperium Rzymskim, biorąc jeszcze pod uwagę zamiłowanie Aquili Rzymem, moje stanowisko w debacie nie będzie łatwe. To trochę tak jakby starać się dj_cinex'owi udowodnić, że UFO to zwykła bajka :P Jednakże myślę, iż uda mi się sprostać temu wyzwaniu bowiem świetność Imperium Romanum, jest przypieczętowana wieloma błędami. Wiele osób zapewne dziwi mój wybór, wszak Aleksander Wielki to zaledwie 15 lat, a Rzym jest świetny przez tyle lat rządził Europą...

I co z tego? U schyłku panowania Filipa II jak i na początku Aleksandra III, rolę Rzymu sprawowała Persja, która to w czasach aleksandryjskich od dwóch stuleci była największym zagrożeniem dla Grecji. Jednakże, Aleksander nie miał z tym większego problemu, bowiem odziedziczył po swym ojcu ideę podboju Persji. I rzeczywiście tak się stało, Aleksander wyruszył ze swą wyprawą na Persję w 334 roku p.n.e. na czele 35 tysięcy wojsk lądowych w tym 7 tysięcy Greków oraz z zapasem żywności wystarczającym na miesiąc. Całej wyprawie przychylały się problemy zewnętrze Persji, jak morderstwo Artakserksea III(w 338 roku p.n.e.) po którym zapanował chaos. Persowie nie zakładali nawet iż Macedonia może stanowić dla nich zagrożenie, nie mieli przygotowanego żadnego planu w obliczu wojny. Może świadczyć o tym choćby, wcześniejsze zajęcie wybrzeży Azji Mniejszej przez wojska aleksandryjskie.
Dlatego jestem skłonny przyznać, iż zarówno Aquila jak i ja, mamy równe szanse w tej debacie :)

Oczywiście, że panowanie Aleksandra jest niczym mrugnięcie powieką na tle Imperium Romanum, jednakże celem naszej debaty nie jest wcale pokazanie kto panował dłużej. Tak jak już powiedział Aquila, zamierzamy zaprezentować swoje armie w jak najlepszym świetle, by sędziowie debaty (Pozdrawiam Ironmacko, Silenta i naszą piękną studentkę historii ) mogli wybrać, która machina wojenna na przestrzeni debaty prezentuję się lepiej.


Miałeś Wermacht, US Army, a Ty żeś wziął Macedończyków....


Nie będąc gorszym od mojego oponenta i ja postanowiłem wypowiedzieć się, dlaczego to wybrałem armię Aleksandra III Wielkiego. Bowiem odkąd tylko pamiętam Rzym wydawał mi się taki zimny i sztywny, już na lekcjach w szkole podstawowej e na tematach opiewających losy imperium nudziło mi się strasznie, ciągłe podpieranie swojej wielkości. Następnie na początku gimnazjum moja fascynacja Rzymem wzrosła, cóż dużo za sprawą odwzorowania świata Gwiezdnych Wojen na regułach Imperium Romanum. Czytałem naprawdę wiele i dużo o losach imperium, jednakże wciąż Rzym wydawał mi się taki drętwy, zimny... a co najważniejsze ograniczony. Już tłumaczę, otóż stwierdzenie "ograniczony" jest dość kontrowersyjne, bowiem o czym ten Makbet pitoli. Jak wielkie imperium, które zrobiło z Morza Śródziemnego jeziorko, może być ograniczone? Jednakże ja mam podparcie swojej tezy. Moja niechęć do Rzymu wywodzi się z ich plagiatorstwa, bowiem przywłaszczanie sobie wszystkie co oferowały im podbijane państwa jak i ciągłe bazowanie na kulturze greckiej, było i jest dla mnie czymś zuchwałym. Czymś co świadczy o własnym ograniczeniu, dlatego jako rzecz oczywistą na przeciwników rzymskich legionów wybrałem właśnie greków. To była już połowa sukcesu, bowiem miałem Rzym w garści... mogłem zarzucić plagiatorstwo praktycznie przy każdym stylu walki rzymskich centurionów i ich oddziałów. Potrzebowałem czegoś więcej, czegoś co będzie dobrą kontrą na wygrane bitwy Rzymu. Czegoś co zrównoważy ich podboje... Natychmiast obróciłem się na krześle i spoglądając na wielki regał z książkami -zasłaniający mi prawie całą ścianę- zacząłem szukać wspaniałych greków, po kolei znamienici greccy filozofowie lądowali na mym łóżku w geście odrzucenia i z lekkim niesmakiem, aż w końcu doszedłem... to było to, przez chwilę stałem jak osłupiały a w rękach trzymałem "Aleksandra Wielkiego" Krzysztofa Nawatka, już wiedziałem że ja i Aleksander byliśmy sobie przeznaczeni do tej debaty ;)


ALEKSANDER...

Już we wstępie mam zamiar przytoczyć pierwsze osiągnięcie Aleksandra III Wielkiego, człowieka który miał w sobie tą charyzmę, iż potrafił pod swym sztandarem zjednoczyć najznamienitszych wojowników. Człowieka, który odznaczył się jako pierwszy cytatem:

" - "Nie dzielę ludzi na Greków i barbarzyńców. Nie interesuje mnie pochodzenie czy rasa mieszkańców. Ja wyróżniam ich tylko na podstawie ich zasłóg. Dla mnie każdy dobry obcokrajowiec jest Grekiem a każdy zły Grek jest gorszy od barbarzyńcy."


Najstarszy syn Filipa II, który to wypromował znaczenie Macedonii na arenie świata, Aleksander już od dziecka był szkolony na doskonałego wojownika i stratega. Młody książę był wszechstronnie kształcony przez samego Arystotelesa, który to zakorzenił w nim zamiłowanie naukami przyrodniczymi, medycyną czy też filozofią. Podczas nauk pobieranych w Mieza, Aleksander był bardzo bojaźliwy, odważny i porywczy. Marzył o znamienitych bojach i czynach, którymi przyćmił by sławę greckich herosów takich jak Achilles czy Herakles. Już jako 9-letnie dziecko, młody Aleksander dokonał rzeczy wręcz niemożliwej, dosiadł wierzchowca z którym poradzić sobie nie mogli najznamienitsi jeźdźcy. Chłopak zauważył bowiem, iż zwierzę boi się własnego cienia. Tak więc gdy wsiadł na konia, rozkazał ustawić mu tak łeb by ten nie widział Ziemi. Bucefał(gr. Boukephalos, "głowa wołu") bo tak młody Aleksander nazwał konia, towarzyszył mu przez 20 lat w jego bojach.

Dołączona grafika


Po raz pierwszy Aleksander dowodził mając lat 15, gdy to granicom Macedonii zagroziło jedno z trackich plemion. Następnie trzy lata później, dowodził jazdą konną w bitwie pod Cheroneą gdzie rozgromił najlepszy oddział armii tebańskiej, tzw. Święty Oddział.

Władzę objął niefortunnie po śmierci Ojca, po ojcu Aleksander odziedziczył potężną Macedonię, która od niedawna kontrolowała Grecję a także dobrze zorganizowaną armię. Oczywiście iż nowy władca nie przypadł do gustu wszystkim, pojawiały się drobne bunty. W 335 roku przed naszą erą, zbuntowało się greckie miasto Teby, których problem Aleksander rozwiązał błyskawicznie. Około sześciu tysięcy mieszkańców zostało wymordowanych, a 30 tysięcy sprzedano w niewolę. Miasto zrównano z ziemią. Ów pokaz siły schłodził buntownicze zamiary innych greckich państw.



To tyle mianem wstępu... Kończąc chciałem wszystkich jeszcze raz zachęcić do czytania, jak i życzyć powodzenia mojemu oponentowi Aquili. Chciałem też, przeprosić za niedociągnięcia jeżeli jakieś się znalazły, ale piękna zabroniła mi pić kawy a bez kawy nie mam tej puenty pisarskiej... ledwo żyję :P




Do zobaczenia w kolejnym wpisie!!!


  • 1



#5

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Przejdźmy zatem od razu do konkretów.


Czy Imperium Romanum zasługuje na miano... „drętwego”, „zimnego” lub „ograniczonego”? Oczywiście każdy ma prawo do swojej oceny, dlatego nie mam zamiaru próbować zmieniać poglądu Mr. Makbeta na tę kwestię. Jednak z takimi słowami nie mogę się zgodzić.

Normalną rzeczą jest to, że rozmaite pomysły, idee i wynalazki przenikają z jednej kultury do drugiej. Owszem – Rzymianie przejęli wiele rzeczy od podbitych ludów – lecz równie wiele wymyślili i udoskonalili sami. Nie myślmy jednak, że Grecy są w tej kwestii jakimś wyjątkiem – oni również mogą się poszczycić „podkradnięciem” na przykład alfabetu i okrętów wiosłowych (od Fenicjan), podstaw architektury (od Egipcjan), matematyki (od mieszkańców Mezopotamii), wytopu żelaza (od mieszkańców Cypru) i pieniędzy (od Lidyjczyków).

Jednak to wszystko napisane powyżej nie ma najmniejszego znaczenia dla nas, ponieważ nie interesuje nas ani matematyka, ani architektura, ani alfabet. Ważniejsze dla nas jest to, że Rzymianie istotnie podpatrzyli u Greków coś, co jest przedmiotem naszej dyskusji. Przejęli, używali, ale potem... zrezygnowali z tej „zdobyczy”, ponieważ uznali ją za niewystarczającą.

Mowa o rzymskich hoplitach używających formacji falangi.

Tak – był okres w historii Rzymu, gdy Rzymianie używali tej formacji. Podstawą armii byli biedni wieśniacy, najczęściej stający do walki bez żadnego pancerza ochronnego. Elita jednak ubierała się, uzbrajała i walczyła na modłę grecką – stosowano greckie zbroje, walczono przy pomocy włóczni i chroniono się za pomocą okrągłych tarcz – takich samych, jakie używano w Grecji.

Przełom nastąpił gdy około roku 390 p.n.e. Galowie z północy Italii wdarli się na rzymskie ziemie. Rzymianie postanowili stawić im czoła niedaleko rzeki Alii – ustawili się w swoim szyku falangi i... ponieśli tragiczną klęskę. To otworzyło Galom drogę prosto na sam Rzym, który został złupiony niedługo później. Wtedy to Rzymianie doszli do wniosku, że formacja ta, jaką jest falanga, nie spełnia ich oczekiwań. Więc porzucili ją i postanowili zastąpić ją czymś zupełnie innym – czymś, co z czasem przerodzi się w najlepszą moim zdaniem machinę militarną w historii. Gdyby pozostali zaś przy starym systemie – na modłę grecką, być może Imperium nigdy by nie powstało. Dlatego też w okresie o którym mam zamiar mówić nie ma mowy o żadnym plagiacie – o „ściągnięciu od Greków” centurionów i ich oddziałów.

Dlatego też, gdy Aleksander wędrował ze swoimi wojskami, składającymi się w dużej mierze właśnie z sarissophoroi – „nosicieli sariss”, Rzymianie powoli dopracowywali do perfekcji swój własny styl walki. Styl, który wkrótce miał pokazać swoją wyższość nad wszystkimi innymi w rejonie Morza Śródziemnego i nie tylko.

Nie mogę też stanowczo zgodzić się ze stwierdzeniem, że Persja – przeciwnik Aleksandra Wielkiego, była ówczesnym odpowiednikiem Rzymu. Wbrew pozorom państwo Achemenidów, na które wybrał się Aleksander, wcale nie było taką potęgą. Od długiego czasu Persją wstrząsał kryzys, gdy o władzę walczyli (najczęściej przy pomocy zdrady, trucizn i podobnych metod) poszczególni pretendenci. Na dodatek nie tak wiele lat przed inwazją Aleksandra Persowie musieli zmagać się z egipską rebelią. Persja, choć bogata i posiadająca liczną armię, była słabsza niż mogłoby się wydawać. Czasy, gdy zalewała swoimi wojskami Grecję dawno minęły i miały już nigdy nie powrócić.


Postaram się podzielić moje wpisy tak, aby każdy z nich był poświęcony innemu zagadnieniu.

Pierwszy, czyli ten właśnie, zamierzam poświęcić na krótkie omówienie personalnego wyposażenia żołnierza rzymskiego oraz jego podstawowych umiejętności.

Drugi poświęcę umiejętnościom i możliwościom oraz wyposażeniu legionu w całości.

W trzecim zaś opowiem pokrótce o najciekawszych bojach, które Rzymianie wygrali.

Rzecz jasna w przypadku, gdybym o czymś zapomniał, będę dodawał te informacje na bieżąco.


Kim był legionista? Mógł być zwykłym chłopakiem, który został powołany do armii (zupełnie jak dziś... ekhm, no, może już niekoniecznie ;) ). Równocześnie mógł być po prostu ochotnikiem – bardzo wielu żołnierzy rzymskich było bowiem takimi właśnie ochotnikami. Rekrut taki przybywał do centrum rekrutacji (legion wcześniej przydzielał wyznaczonym ludziom kwotę, która miała im wystarczyć na podróż do miejsca zaciągu) gdzie uzyskiwał przydział do zaciąganego legionu. Na początku jednak wypytywano go o to, co robił przed zaciągnięciem się do armii. Jeżeli był kowalem, lub na przykład synem kowala – wtedy dostawał przydział do legionowej kuźni. Gdy był na przykład szewcem, wtedy przydzielano go do odpowiedniego warsztatu w legionie. Jeżeli cieślą – wtedy zajmował się budowaniem machin wojennych. Gdy zaś nie miał wcześniej żadnej określonej specjalizacji, dostawał nową w legionie.
W końcu składał uroczystą przysięgę, zwaną sacramentum militiae i rozpoczynał swoją służbę. Od tej pory na 25 lat (w czasach Cesarstwa) Legion stawał się jego domem i rodziną. Rekrut zobowiązywał się wykonywać rozkazy i ryzykować swoje życie dla dobra Imperium, ono zaś odwdzięczało się zapewniając mu wyżywienie, dach nad głową, ubiór i wynagrodzenie.

Wraz z przyjęciem do służby zaczynało się szkolenie. Wpierw wstępne, zwane tirocinium, później szczegółowe. Publius Flavius Vegetius Renatus pisał w swoim „Epitoma rei militaris”:

"Ustawy boskiego Augusta i Hadriana opierają się na dawnym zwyczaju, który każe tak konnych jak i pieszych wyprowadzać z obozy trzy razy w miesiącu i ćwiczyć ich w maszerowaniu i podchodach; tak bowiem nazywamy ten rodzaj ćwiczeń. Polegał on na tym, że piechota uzbrojona, a więc w pełnym rynsztunku, maszerowała żołnierskim krokiem na odległość 2000 kroków od obozu, tam i z powrotem, przy tym cześć drogi odbywała biegiem. Konnica złożona z oddziałów zwanych „turmami”, podobnie uzbrojona jak piechota, miała tę samą przestrzeń do przebycia; ich pochód połączony był ze specjalnym manewrem konnym, który polega na tym, że jeden oddział ściga drugi i wyprzedza go, a ten z kolei znów dogania go i nadrabia stracony dystans. Piesi i konni powinni odbywać podchody tak po równym terenie, jak i w okolicy górzystej i stromej, gdzie raz w dół raz w górę posuwać się trzeba, aby za wszelką cenę nabrać wprawy, która później przyda się w walce dobremu żołnierzowi i wówczas żadna przeszkoda ani trudność nie zmusi go do powrotu.
W pierwszym etapie przysposobienia trzeba rekruta nauczyć maszerować. Bo najważniejszą rzeczą, tak w podchodzie, jak i w szyku bitewnym jest to, aby wszyscy żołnierze szli miarowym krokiem i stale go trzymali.
Z nastaniem letniej pory rekruci winni odbywać marsze na 20 000 kroków w ciągu pięciu godzin; ostrym marszem, który jest szybszy od poprzedniego, mają przejść w tym samym czasie 24 000 kroków. Jeśli tylko trochę przyspieszą kroku, już przejdą w bieg a ten nie daje się już określić jakąś miarą czasu. Do biegania należy wdrażać przede wszystkim młodych, aby całym pędem umieli natrzeć na nieprzyjaciela i gdy zajdzie taka potrzeba, by potrafili ubiec przeciwnika i zająć dogodniejsze pozycje. Niech uczą się chyżo biec na zwiady, jeszcze chyżej powracać, aby tym łatwiej natrzeć na tyły pierzchającego wroga. Trzeba też ćwiczyć żołnierza przez rowy i różne wyniosłości napotykane po drodze, tak by bez trudu mógł pokonać każdą przeszkodę, na jaką natrafi. Pamiętajmy, że w walce wręcz i pod gradem pocisków, żołnierz, który naciera biegiem i posuwa sie skokami, łatwo zmyli wzrok przeciwnika, przerazi go i zada mu cios, zanim ów zdąży się zabezpieczyć lub pomyśleć o obronie. Sallustiusz wspomina o ćwiczeniu, któremu poddawał się Gnejusz Pompejusz, pisząc, że współzawodniczył z najzwinniejszymi w skakaniu, z najszybszymi w biegach i z siłaczami w podnoszeniu ciężarów.

Tarcze ćwiczebne pleciono z wikliny w formie koszy; były one okrągławe, dwa razy cięższe niż zwykłe bojowe tarcze. Ponadto, zamiast mieczy dawano rekrutom po drewnianej pałce, też dwa razy cięższej od miecza. Tą tarczą i pałką ćwiczyli się rekruci do pali nie tylko rano, ale i po południu. Posługiwanie się tymi palami może się bardzo przydać nie tylko żołnierzom, ale i gladiatorom. Wiemy, iż ci wszyscy, którzy odnosili zwycięstwa bądź na arenie, bądź na polu bitwy, poprzednio wytrwale ćwiczyli i szkolili się przy pomocy tych pali. Każdy rekrut wbijał do ziemi po jednym palu, tak by ten nie drgnął i by wystawał sześć stóp ponad ziemię. Następnie posługując się koszem i pałką zamiast tarczy i miecza, ćwiczył się na tym palu, tak jakby walczył z wrogiem. To godził w głowę lub w twarz, to z boku próbował się zamachnąć i równocześnie rozkraczał nogi, zginał kolana, cofał się i doskakiwał, rzucał się naprzód – jednym słowem stosował wszystkie metody sztuki bitewnej i z całą gwałtownością bił się z palem jak z rzeczywistym przeciwnikiem. W tych ćwiczeniach rekrut musiał zwrócić baczną uwagę na to, aby sam zadając ciosy nie odsłonić żadnej części ciała na ciosy wroga.

W letnich miesiącach wszyscy rekruci powinni uczyć się pływać. Nieraz wszak zdarza się, że tam, gdzie nie ma mostu, trzeba przeprawić się przez rzekę, a żołnierze w natarciu lub w odwrocie zmuszeni są często rzucać się wpław. Na skutek nagłej ulewy lub odwilży, gdy wyleją wezbrane potoki, żołnierzowi, który nie umie pływać, grozi podwójne niebezpieczeństwo: wróg z jednej strony, a żywioł wodny z drugiej. Dlatego to dawni Rzymianie, których ustawiczne niebezpieczeństwa i wojny dosko¬nale wyszkoliły we wszelkiej sztuce wojskowej, założyli pole Marsowe nad Tybrem, aby młodzież odbywszy musztrę mogła obmyć się z potu i kurzu i płynąc ochłonąć po męczącym marszu. Nauka pływania jest niezmiernie potrzebna nie tylko dla pieszych i konnych, ale nawet dla koni i ciur obozowych, zwanych gaharii, tak aby wszyscy w obozie w razie konieczności umieli wykorzystać tę umiejętność.

Wracając do naszych rozważań jestem zdania, że rekrut, który się ćwiczy w ude¬rzaniu pałką do pala, powinien również mieć włócznię cięższą niż ta, której będzie kiedyś używał w bitwie; w ten sposób niech się tak bije z owym palem, jak gdyby miał do czynienia z rzeczywistym nieprzyjacielem. Do mistrza sztuki wojennej będzie należało nauczyć rekruta, jak ma okręcić się wkoło i ze wszystkich sił zamachnąć się włócznią i jak pokierować nią, by trafić do celu, to znaczy w środek pala lub też koło niego. Ćwiczenie to wpływa dodatnio na rozwój mięśni, żołnierz dzięki niemu nabiera doświadczenia i wprawy w miotaniu bronią

.Jedna trzecia, a już co najmniej jedna czwarta poborowych, których uzna się za dość zdolnych, powinna odbywać ćwiczenia — do pali oczywiście — posługując się drewnianym łukiem i ćwiczebnymi strzałami. Ćwiczenie to wymaga wytrawnych nauczycieli obdarzonych specjalnymi zdolnościami. Muszą bowiem wyuczyć młodzież całej sztuki łucznictwa tak z konia jak i z ziemi. A więc: jak trzeba trzymać łuk, jak go z całej siły napinać, jak przytrzymywać go nieruchomo lewą ręką, podczas gdy prawa ma wykonać całą serię systematycznych ruchów, jak wreszcie mają skupić wzrok i całą uwagę na przedmiocie, który jest celem strzału. Sztuki tej trzeba się pilnie uczyć i wdrażać się w nią codziennym ćwiczeniem. Już Kato w księgach o dyscyplinie wojskowej jasno wykazuje, jak wielką korzyść w czasie wojny przynoszą dobrzy łucznicy. Skądinąd wiemy, że np. Klaudiusz dopiero wówczas pokonał zwy¬cięskiego dotąd wroga, gdy dobrał sobie i wyszkolił duży zastęp strzelców. A weźmy Scypiona Afrykańskiego! Gdy miał wyruszyć przeciw Numantyjczykom, którzy wzięli w niewolę armię narodu rzymskiego, do każdej centurii poprzydzielał wyborowych łuczników i dopiero wtedy mógł bez obawy myśleć o starciu z wrogiem.

Młodzi żołnierze niech pilnie wprawiają się w miotaniu kamieni, tak ręcznie jak i z procy. Wynalazek procy i jej zastosowanie zawdzięczamy podobno mieszkań¬com Wysp Balearskich, gdzie tak wysoko ceniono tę sztukę, że matki nie dawały synom w dzieciństwie żadnej strawy, o ile jej sami sobie na zdobyli przy pomocy procy i kamienia. Okrągłe kamyki wypuszczone z procy nieraz są groźniejsze dla wojowników uzbrojonych w hełmy i zakutych w pancerze od wszel¬kiego rodzaju strzał; niby nie naruszają członków, krew się nie leje, ale cios bywa śmiertelny i wróg ugodzony takim kamieniem pada martwy. Wszyscy dobrze wiemy, jak czynny udział brali procarze w dawnych wojnach. Sztuki tej powinni się uczyć wszyscy rekruci i często odbywać ćwiczenia, zwłaszcza że proca nie obciąża zbytnio żołnierza. Ma ona częste zastosowanie zarówno wtedy, gdy toczą się walki na tere¬nach skalistych, lub gdy broni się jakiegoś szczytu czy wzgórza, jak i wtedy, gdy cho¬dzi o odpędzenie kamieniami z proc barbarzyńców oblegających twierdzę lub miasto.

W starożytności zawsze pilnie przestrzegano nauki wskakiwania na koń. Ćwiczy¬li się w tym nie tylko rekruci, ale i zawodowi żołnierze. Wiemy, że zwyczaj ów dochował się do naszych czasów, choć nieco w innej postaci. Ustawiano zatem konie z drzewa—w zimie pod dachem, w lecie na polu— a poborowi dosiadali ich, wpierw bez broni, a potem, gdy się już wprawili, w pełnym rynsztunku. Z czasem dochodzili do takiej perfekcji, że potrafili wskoczyć i zeskoczyć z konia nie tylko od prawej, ale i od lewej strony, z obnażonym mieczem lub dzidą w dłoni. W rezultacie przez ustawiczne i pilne ćwiczenia w czasie pokoju, żołnierze nabrali takiej wprawy i zwinności w skakaniu na koń, że później w zamęcie bitwy nie sprawiało im to już żadnej trudności.

Ponieważ w czasie forsownych wypraw nie można obejść się bez zapasu żywności i broni, należy przymuszać rekrutów, by jak najczęściej odbywali marsze żołnierskie z obciążeniem dochodzącym do 60 funtów na głowę. Jeżeli raz człowiek się do tego przyzwyczai, nie przedstawia to już dla niego większej trudności, bo każda rzecz, jeśli ją stale ćwiczyć, stanie się wreszcie zupełnie łatwa."



Jak widać dbano bardzo starannie, aby rekruta przemienić w machinę do zabijania, aby potrafili oni nie tylko posługiwać się sprawnie wszelkimi rodzajami broni, ale także uczono ich rozmaitych przydatnych umiejętności jak pływanie lub jazda konna.

Tak właściwie żołnierz rzymski ćwiczył się przez całą swoją służbę – przez 25 lat. Nie mógł mieć nadziei na to, że jako weteran mógłby zostać zwolniony z tych zajęć – obowiązywały one wszystkich – rekrutów miały uczyć, u weteranów utrwalać już zdobyte umiejętności.

Skupmy się teraz na wyposażeniu każdego żołnierza, które otrzymywał od Legionu (przepraszam za dużą ilość zdjęć, ale chciałem, aby wszystko było ładnie widoczne podczas przeglądania. Nawet u mnie jednak wszystko ładuje się dość szybko, a jako że mam dość wolne łącze, to wydaje mi się, że nie powinno to sprawić innym użytkownikom żadnych większych problemów).

Tak jak i dzisiaj, żołnierz w czasach rzymskich dostawał ubranie – zwykłą żołnierską tunikę:

Dołączona grafika


Tutaj jest czerwona, lecz przeważnie były one białe, nie barwione na żaden kolor (co było tańsze). Obowiązkowo musiała być obwiązana pasem – noszenie tuniki bez pasa było uważane za hańbę – pozbawienie pasa i przez to zmuszenie kogoś do chodzenia w nie przepasanej tunice było jedną z kar.

Tunika doskonale sprawdzała się w ciepłym klimacie – była luźna i przewiewna. Lecz gdy trzeba było walczyć na mroźnej północy Europy, Rzymianie chętnie nosili spodnie – braccae.

Podobnie jak jednakowe tuniki, pasy i spodnie, wszyscy dostawali jednakowe buty (oczywiście w znaczeniu „jednakowego kroju” ;) ) – caligae:

Dołączona grafika


Podobnie jak w przypadku spodni, w zimniejszym klimacie (a w czasach późniejszych już powszechnie) używano pełnych butów (zamiast sandałów) oraz... skarpetek ;)


Najważniejszym elementem „stroju” żołnierza rzymskiego był jednak jego pancerz ochronny. W okresie późnej republiki i na początku cesarstwa żołnierze nosili lorica hamata – czyli zwykłą kolczugę.

Dołączona grafika


Dołączona grafika


Jednak już na przełomie tysiącleci do użytku stopniowo wchodził nowy model zbroi, znanej nam dziś jako lorica segmentata.

Dołączona grafika


Dołączona grafika


Schemat dostępny TUTAJ

Był to istny majstersztyk – zbroja ta nie tylko była wytrzymała na ciosy i doskonale chroniła legionistę, to na dodatek była elastyczna i nie krępowała ruchów. Można było się w niej swobodnie schylać i poruszać – a przede wszystkim – walczyć. Było to zatem doskonałe połączenie ochrony i mobilności.
Nieodzownym elementem ubioru było też focale – czyli szal (zakładano go po to, aby krawędź zbroi nie ocierała szyi) i subarmalis:

Dołączona grafika


Które zakładano pod zbroję, aby ta nie uszkadzała ubioru.

Stosowano także lorica squamata, czyli pancerz łuskowy:

Dołączona grafika


A najważniejsi oficerowie mogli przywdziewać wspaniale zdobione dzieła sztuki:

Dołączona grafika


Jak ten kirys widoczny na posągu Augusta z Prima Porta.

Zbroję ochronną dopełnia hełm – stosowano kilka modeli (nie będę ich omawiał, bo nie jest to w sumie ważne), lecz moim ulubionym jest ten:

Dołączona grafika


Dołączona grafika


Dołączona grafika


Hełm taki doskonale ochraniał także policzki i kark, a także miał specjalnie pozostawione otwory na uszy, aby legionista doskonale słyszał wszelkie wydawane mu polecenia. Specjalne wzmocnienie i „daszek” zwiększały wytrzymałość i stanowiły dodatkową ochronę. Dodatkowo można było na takim hełmie przyczepić pióropusz, który zwykli żołnierze zakładali od święta albo gdy chcieli onieśmielić swojego wroga.

Choć powyższy hełm był dosyć standardowy, zdarzały się także takie cuda, jak te poniżej:

Dołączona grafika


(hełm kawalerzysty)


A nawet:

Dołączona grafika


Dołączona grafika



Tak ubrany żołnierz był nie tylko bardzo dobrze chroniony przed razami wroga, ale jednocześnie zachowywał mobilność i elastyczność ruchów. Co więcej – wprowadzenie jednego standardu uniformu pozwalała na łatwiejszą obsługę – wymianę lub naprawę uszkodzonych pancerzy.

Dodatkowo każdy legionista posiadał płaszcz chroniący go przed skwarem lub deszczem (były wodoodporne – a przynajmniej na tyle wodoodporne na ile można było w tamtych czasach) – paenula lub sagum.

Uniform rzecz jasna nie tworzył jeszcze z człowieka machiny do zabijania.

Do ochrony żołnierz dodatkowo posiadał scutum – czyli tarczę:

Dołączona grafika


Podobnie jak pancerz, była ona standardowa – miała ok. 120 cm wysokości (później zmniejszone do ok. 100 cm) i ok. 80 cm szerokości. To pozwalało na jednakowe szkolenie żołnierzy oraz na ćwiczenie takich formacji jak testudo, o której będzie mowa później.

Tarcza ta znacznie lepiej zakrywała ciało podczas walki jak i lepiej od okrągłych nadawała się do tworzenia „ściany tarcz”.

Aby chronić ją przed deszczem, scutum chowano na czas marszu w specjalnym pokrowcu z koziej, lub wołowej skóry:

Dołączona grafika


Dla wygody scutum w takcie marszu noszono je wieszając je na ramieniu lub na plecach na doczepianym pasku.

Podstawowym uzbrojeniem stał się gladius – czyli krótki miecz obosieczny z ostrą końcówką przeznaczoną do zadawania pchnięć.

Dołączona grafika


Podstawowa taktyka walki była prosta – należało utworzyć ścianę z tarcz która stanowiła doskonałą ochronę przed ciosami wroga. Gdy zostawała zachowana spójność szyku, ukryci za nią legioniści spokojnie wytrzymywali nawet wściekłe uderzanie toporami czy mieczami o nie. W międzyczasie poszczególni żołnierze wypatrywali okazji i gdy tylko taka się nadarzyła robili małą przerwę w swojej ścianie z tarcz, zadawali szybkie, acz skuteczne pchnięcie i natychmiast chowali się z powrotem za szczelnym murem.

Dodatkiem do gladiusa był pugio – czyli sztylet.

[Dołączona grafika


Zaś całości dopełniało pilum – czyli specjalnie przemyślany oszczep.

Dołączona grafika


Różnił się on od zwykłej włóczni – przede wszystkim wyróżniał się długością grotu – które sięgało nawet do 70 centymetrów. Każdy legionista nosił dwa takie pila, które miał w czasie bitwy na rozkaz swojego centuriona (oficera) rzucić z całej siły w stronę wroga. Tworzyło to chmarę oszczepów, która skutecznie potrafiła zatrzymać impet wrogiego natarcia.

Dołączona grafika


Skuteczny zasięg rzutu wynosił ok 15 - 20 metrów. Jednak rzeczą, która szczególnie wyróżniała owe pilum była budowa – czubek grotu był grubszy niż reszta 70 cm metalowej części. To sprawiało, że po przebiciu tarczy nieprzyjaciela przez czubek, reszta grotu bez problemu „leciała dalej” i była w stanie ranić chroniącego się za nią człowieka nawet, jeśli ten trzymał ją na długość wyciągniętej ręki.

Co więcej – specjalnie zaprojektowane łączenie grotu pilum z jego drzewcem sprawiało, że po uderzeniu w tarczę wroga drzewce odrywało się od grotu tym samym nie pozwalając wrogowi na jej ewentualne ponowne użycie. Jakby tego było mało – grot był tak zaprojektowany, aby bardzo trudno było go wyjąć, a także aby się wygiąć po wbiciu w tarczę wroga – to zaś sprawiało, że tarcza taka stawała się nieporęczna i wojownik, aby walczyć swobodnie, musiał ją odrzucić.
W czasach późniejszych stosowano także krótszą (ok. 50 cm) wersję pilum – plumbata (rodzaj przerośniętej rzutki):

Dołączona grafika


Legioniści byli także ćwiczeni w posługiwaniu się łukiem (choć dalej pozostawał on głównie bronią jednostek pomocniczych) oraz procą. Na potrzeby procarzy produkowano specjalne ołowiane pociski - glans plumbea, nierzadko z wypisaną na nich nazwą legionu lub hasłami w stylu „łap!”, „auć!” itp. – tak popularnymi już w tamtych czasach ;)

Dołączona grafika


Pochodzący prawdopodobnie do Legionu XXII Primigenia


Dołączona grafika


Pochodzący z Legionu XIII


Dołączona grafika


z napisem "ITAL" - zapewne pochodzący z Legio Italica



Gdy zaś ołowiana amunicja się skończyła, można było bez problemu używać zwykłych kamieni. Wbrew pozorom proca była bardzo skuteczną bronią, poza tym sama zajmowała bardzo mało miejsca a i amunicja była dość powszechna. To wszystko sprawiało, że wśród legionistów nauka strzelania z procy była czymś powszechnym i wpisanym w zwyczajne szkolenie wojskowe.


Samo to już może dać nam obraz rzymskiego żołnierza – był doskonale chroniony i uzbrojony. Poza tym był szkolony na rozmaite okazje i w używaniu rozmaitych typów broni.

Lecz to nie wszystko.

Żołnierz rzymski był dodatkowo zobowiązany do tego, aby nosić z sobą:

- koc

- olejki (do konserwowania zbroi i broni)

- racje żywnościowe

- kociołek

- manierkę

- garnek

- sierp (na przykład do zbierania zboża w trakcje wyprawy, gdy trzeba było na terenie wroga pozyskać prowiant – w tym przypadku prosto z nieprzyjacielskich pól uprawnych)

- narzędzia do okopywania się: oskarda lub łopatę, przecinaka do cięcia darni oraz kosza (z tym, że prawdopodobnie były one rozdzielane na kilku żołnierzy).

Dołączona grafika


Jakby jeszcze tego było mało, to każdy najmniejszy oddział Legionu (contubernium – czyli ośmiu legionistów) musiał nosić własny namiot:

Dołączona grafika


...(również specjalnie wodoodporny) oraz po... palu potrzebnym do budowy palisady wokół obozu polowego. Rzecz jasna żołnierze nie nieśli namiotu i tych pali własnoręcznie, a używali do tego celu muła, którym opiekowała się dwójka „służących” przypadających na każde contubernium.
Więcej na ten temat napiszę jednak w następnym wpisie.

Na samym końcu dorzucę jeszcze legionowe przyrządy medyczne, które były potrzebne po każdej bitwie ;)

Dołączona grafika


A wszystko to było noszone przy pomocy czegoś takiego:

Dołączona grafika


Zatem ogólnie mówiąc, legionista rzymski w trakcie marszu wyglądał mniej więcej tak:

Dołączona grafika


Wspomagając się kijem w kształcie litery "T" zwanym furca na którym zawieszał co tylko mógł. Warto przy tym zauważyć, że waga całego jego bagażu sięgała czasem nawet 40 kg.

I z tym całym ekwipunkiem, nierzadko w skwarze, legionista musiał być w stanie codziennie przejść ok. 30 kilometrów – na dodatek w terenie, gdzie nie było żadnych dróg (o drogach i nie tylko będzie mowa w drugim wpisie).



Wrócę na koniec jeszcze raz do kwestii szkolenia - ogólnie dzielono szkolenie i ćwiczenie na kilka rodzajów, z czego głównymi były: armatura i ambulatura.

Armatura obejmowała szkolenie w posługiwaniu się bronią. Jak zostało już wspomniane, ćwiczenie wymagało wbicia w ziemię wysokiego na sześć stóp pala. Pal ów imitował nieprzyjaciela a zadaniem legionisty było atakować go na wszelkie sposoby przy pomocy różnorakich broni. Zatem ćwiczono ataki przy pomocy miecza, ale również rzucanie pilum i plumbata do celu jak i strzelanie z procy. Ćwiczenia takie miały miejsce praktycznie każdego dnia co sprawiało, że żołnierz taki dość szybko stawał się w pełni profesjonalnym wojownikiem i w czasie wojny był w stanie precyzyjnie trafić swego przeciwnika oszczepem rzuconym z odległości 15 - 20 metrów. Co więcej – legionista rzymski był żołnierzem zawodowym – to znaczy, że nie musiał być na przykład zwalniany do domu na czas żniw (co było dość częste w armii macedońskiej) i był w obozie gotowy na rozkazy swego dowódcy przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku przez całe 25 lat służby.

Ambulatura zaś to typowe ćwiczenia obejmujące wytrzymałość fizyczną – wszelakiego rodzaju marsze i biegi, przeważnie wspomniane powyżej długodystansowe marsze w pełnym ekwipunku, z czego połowa odbywana biegiem.

Ośmielę się w tym momencie stwierdzić, że nawet dzisiaj w armii trudno o podobne wyszkolenie.

Jednak nawet to, co do tej pory napisałem nie obejmuje całego szkolenia legionistów i możliwości legionu. Ale reszta pasuje bardziej swoją tematyką do drugiego wpisu.

Zatem – do następnego razu! :)
  • 2



#6

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Siemka


Witajcie, mam przyjemność przywitać was w drugim to moim wpisie w debacie, na który zarówno wy drodzy czytelnicy jak i Aquila musieliście nieco poczekać. Mając na uwadze własny wyjazd wakacyjny oraz wyjazd mojego oponenta, zadecydowaliśmy wspólnie iż debata zostanie wstrzymana do mojego powrotu. Dziś, gdy grzeję już swoje wygodne miejsce w fotelu przed komputerem, możemy ponownie wyruszyć w rzymsko - macedoński antyczny świat :).

Na przestrzeni swojego ostatniego wpisu Aquila przedstawił nam pełne wyposażenie rzymskiego legionisty, w jego przypadku było to o tyle łatwiejsze iż przy obszerności zainteresowania Imperium Romanum nie było mu trudno o zdobycie zdjęć. W moim przypadku sprawa się trochę komplikuję ponieważ o wiele trudniej jest znaleźć zdjęcia dotyczące armii aleksandryjskiej niż legionów rzymskich. W swoim wpisie mam zamiar omówić tak jak Aquila sposób wyszkolenie armii Aleksandra, jak i jej ekwipunek.
Tak więc Let's go!

Historycy w dziedzinie wojskowości zgadzają się co do tego, iż armia macedońska dorównywała profesjonalizmem legionom rzymskim. Tej armii obawiali się nawet rzymianie mojego oponenta, gdyż zarówno Filip II jak i Aleksander Wielki, przekształcili ją w doskonałą maszynę wojenną, zadającą wielkie straty przeciwnikowi i przystosowaną do walki z liczniejszym wrogiem. Obu wymienionym wyżej panom udało się połączyć typowo grecki zapał i patriotyzm z subiektywnym podejściem do problemu wojny wykreowanym poprzez wzmianki naukowe.

W przypadku rzymskich legionów najefektowniejszą i najbardziej znaną formacją był "Żółw" (Testudo), grupy żołnierzy zbierały się w formacje żółwia, poprzez ułożenie tarcz po bokach jak i u góry, oraz przez wypychały włócznię poprzez szpary między tarczami. Oczywiście Aquila opisałby to bardziej profesjonalnie ode mnie, jednakże nie wątpię iż taka zagrywka z mojej strony, wzmoże w nim chęć pokonania mnie w debacie co znacznie podniesie jej poziom. Bowiem przedstawienie formacji żółwia w tak błahy sposób przeze mnie, wręcz musi być dla niego zniewagą.


Dołączona grafika




Można by zarzucić moim Macedończykom, iż nie posiadali żadnej wyspecjalizowanej formacji. Jednakże zdolności strategiczne jakie posiadali warunkowały o braku jednej wyrafinowanej techniki, przebieg wojen Wojsk Aleksandryjskich, to ciągłe podchodzenie wroga, atakowanie z kilku stron... jakby nie patrzeć to szereg niespodzianek jakie fundowali swoim rywalom, uwzględniając przy tym położenie terenu na którym miała toczyć się wojna. Macedończycy nie zwyciężali dzięki liczebności swej armii, lecz dzięki geniuszowi dowódców. Nie chodzi tu tylko o Aleksandra, choć przyznać trzeba iż on sam był doskonałym strategiem. Mowa o dowódcach niższego szczebla, takich jak Antypater , Parmenion , Seleukos , Ptolemeos i Demetriusz, którzy to nie byli wiele gorsi od samego Aleksandra.

Kiedy myślę o żołnierzach służących Aleksandrowi w bojach, mam przed oczyma silną armię. Mam przed oczami mężów pełnych charyzmy do walki. Świadczyć może o tym choćby niezwykła elastyczność i łatwość przystosowania się tych wojowników do niewygodności terenu jak i niesprzyjających warunków atmosferycznym. To nie była zwykła armia, która swój kunszt zbrojny ukazywała tylko w piękne słoneczne dni. To była niezmordowana armia, dla której chłód, śnieg, deszcz, błoto i upał, nie były niczym szczególnym. Pomówmy o szybkości działania... ile kilometrów przemierzały dziennie oddziały Spartan, nie więcej niż 15... Persowie nie wychodzili poza 10 kilometrów dziennie. Zaś Macedończycy pokonywali wciągu jednego dnia do 40 kilometrów w ciągłym marszu.

Gdy omówiliśmy już zbrojne podstawy Imperium Aleksandra, możemy przejść do wyposażenia jego armii. Oczywiście chciałbym powiedzieć coś więcej na temat szkoleń jakie przechodzili Macedończycy i Grecy, wcielani do armii jednakże w swych materiałach przygotowujących mnie do debaty, nie znalazłem na ten temat nic. Tak jak i teraz nie mogę znaleźć niczego w internecie, poza tym iż po ukończeniu szkolenia taki delikwent otrzymywał przywileje od państwa.

Piechurzy
byli wyposażeni w 5 metrową włócznię zwaną sarissą, niewielką okrągłą tarczę i miecz. Co znajdowało zastosowanie przy słynnej madońskiej falandze, która polegała na stopniowym pochylaniu sariss w kierunku wroga w szesnastu rzędach, co wyglądem przypominało jeża. (Ty masz żółwia Aquila to ja ja jeża :) )Wieloletnie szkolenia sprawiały, że falanga macedońska była sprawna ,bardzo manewrowa i doskonale współpracująca z innymi formacjami. Wyróżniamy też piechurów ciężkozbrojnych, którzy odpierali ataki na boki falangi. Ciężkozbrojni piechurzy wyposażeni byli w zbroję.

Dołączona grafika



Dołączona grafika
Mniej więcej tak prezentował się zwykły piechur z serrisą.



Obok piechurów istnieli także psiloi i peltaści. Byli oni lekko uzbrojeni i przeważnie wyposażeni w proce i łuki. Ich zadaniem było utrzymanie łączności między piechurami a jazdą macedońską.


Dołączona grafika
Peltaista


Dołączona grafika
Psiloi



Dzisiaj psiloi i peltaiści cieszą się wielkim powodzeniem w grach bitewnych, jak np. Warhammer gdzie są oddziałami lekkimi poruszającymi się dość szybko. Zresztą jak większość wojsk macedońskich.

Dołączona grafika
Odwzorowanie w grach bitewnych


Dołączona grafika
Falanga Macedońska


Dołączona grafika
Kawaleria macedońska


Kawaleria macedońska.
Była dumą tego kraju, służyć w niej mogli tylko szlachetnie urodzeni arystokraci oraz zaciężni Tesaczycy. .Zbrojni byli w 3-metrowe włócznie do walki z konia i krótkie miecze. Byli formacją ciężkozbrojną ,wyposażoną w łuskowate pancerze nagolenniki i ciężkie żelazne hełmy.


Dołączona grafika
Kawalerzysta


Dołączona grafika
Rzeźba Aleksandra na Bucefale



Co ciekawe osobne oddziały macedońskie obsługiwały machiny wojenne i to nie w pracach oblężniczych a na polu walki. Wróg mógł się obawiać gradu kamieni i ciężkich strzał w czasie ataku , miotanych z balist i katapult Osobny korpus inżynieryjny dbał o to ,by twierdze
wroga były szybko zdobywane. Znakomita jak na tamte czasy logistyka ( czyli system zaopatrzenia , wywiad , poczta wojskowa ) oraz personel medyczny z systemem opieki nad rannymi sprawiał ,że armia ta była gotowa na każde wezwanie do walki z wrogami w bardzo krótkim czasie.

Z powodu braku złożoności ekwipunku macedońskiego, mój wpis na tym się kończy.
Do zobaczenia w kolejnym wpisie ;)
  • 2



#7

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Witam ponownie wszystkich zainteresowanych naszą dyskusją.


Dla ścisłości - debatę przesunęliśmy z powodu Twojego wyjazdu, ponieważ mój (na weekend) nie był zagrożeniem dla terminu debaty – co najwyżej utrudnieniem, bo na przygotowanie wpisu zostałyby mi tylko dwa, trzy dni. Z tym, że w pełni popierałem takie przesunięcie z powodu Twojego wyjazdu – wakacje są od tego, aby jeździć i wypoczywać, debata w takich okolicznościach jest bowiem zawsze na straconej pozycji ;) Ale mam przy okazji prośbę i apel – sam mam teraz dość niewiele czasu w tygodniu na pisanie (praca – czas na to mam jedynie wieczorami), a że mam zamiar wyjechać na wakacje gdzieś w połowie sierpnia, to istnieje możliwość, że znowu będziemy musieli zrobić kilkutygodniową nawet przerwę. Jako że bardzo chciałbym tego uniknąć (wyniki to mogę sobie u kuzynów sprawdzić, ale już nie uda mi się tam pisać i zamieszczać teksty, nawet zakończenia) to prosiłbym Mr.Makbeta o wytężenie wysiłków. Głupio byłoby odłożyć debatę do mojego powrotu w przypadku, gdyby zostały jedynie ostatnie wpisy do dodania.

Przy okazji – mam nadzieję, że będąc w Chorwacji odwiedziłeś ruiny pałacu cesarza rzymskiego Dioklecjana w Splicie ;)



Faktycznie – znam ten ból szukania czegokolwiek o wojskach Macedonii. Sam spędziłem bodajże ze dwie godziny, aby znaleźć do swego pierwszego wpisu jakieś zdjęcie macedońskiej armii, które byłoby choćby zbliżone „niesamowitością” do zdjęcia z mojego ulubionego serialu „Rzym” (ponieważ nie chciałem umniejszać męstwa żołnierzy macedońskiego basileusa (króla) przez jakieś nieodpowiednie zdjęcie; a jedynie „zbliżone”, bo Rzymu nic nie pobije ;) ).

Przejdźmy jednak do konkretów.

(nazwy łacińskie będę podawał kursywą, czasem będę dodawał w nawiasie nowożytne słowo angielskie wywodzące się od owego łacińskiego słowa)

Co oznacza to zdanie: „historycy w dziedzinie wojskowości zgadzają się co do tego, iż armia macedońska dorównywała profesjonalizmem legionom rzymskim” i czemu ma służyć?
Każda armia starożytna państw ucywilizowanych (jak Rzym, Hellenowie itd.) była jak najbardziej profesjonalna. Na Jowisza Najlepszego Największego (Iuppiter Optimus Maximus – najwyższy bóg rzymski, członek „Trójcy Kapitolińskiej”. Przy okazji warto tutaj zauważyć, jak wielki wpływ miała łacina na powstanie nowożytnego języka jakim jest język angielski – łac. Iuppiter to dzisiejsze angielskie „Jupiter”, łac. Optimus dało początek ang. „optimal” a łac. Maximus – ang. „maximum”), toż przecież zadaniem każdej armii jest obrona państwa, a obronę tę należy powierzać wyłącznie profesjonalistom. Bogactw czy to Epiru, czy Qart-Hadaszt (Kartaginy), czy też państwa Achemenidów (Persji) lub dynastii Ptolemejskiej nie mogła strzec wyłącznie banda nieopierzonych wieśniaków. Dlatego każdy kraj miał swoich elitarnych żołnierzy, których pieczołowicie szkolił i dbał o to, aby byli możliwie jak najlepsi w swoim fachu. W istocie każda armia (oprócz „mięsa przeznaczonego na to, aby wróg miał na kim wpierw stępić swe ostrza na ich kościach” – czyli chłopstwa) była dość dobrze wyszkolona, zaprawiona w swoim rzemiośle, dobrze uzbrojona i zaopatrzona oraz umiała dobrze walczyć w swoim stylu jak i posiadała przeważnie dobrze obeznane w „sztuce wojny” dowództwo.

Nie rozważamy tego, czy armia macedońska była równie profesjonalna jak rzymska – bo była i to oczywiste samo przez się (tak samo jak np armia czeska jest tak samo profesjonalna jak armia amerykańska – choć jej możliwości są dużo skromniejsze, ale to nie zmienia to faktu, że i czescy wojacy potrafią strzelać i wykonywać odpowiednie zadania, gdy zaistnieje taka potrzeba).

Rozważamy to, która z tych profesjonalnych armii powinna być uznana za lepszą ;)

Czy Rzymianie bali się falangi? W okresie o którym opowiada Mr.Makbet – nie. Wojny z Pyrrusem dopiero się zaczną, a wyprawy na Macedonię będą miały miejsce dopiero za ponad sto lat.

Ale gdy już Rzymianie wylądowali w Macedonii i gdy armia konsularna stanęła naprzeciw ściany sariss tworzących osławioną formację wojskową spadkobierców potęgi Aleksandra, rzymski wódz i jednocześnie konsul Lucius Aemilius Paulus miał wówczas stwierdzić na widok tejże falangi: „w ciągu wszystkich moich lat spędzonych na wojnie, nigdy nie widziałem niczego bardziej przerażającego od tych Macedończyków nacierających przez pole bitwy.”

Cóż, może i był to w jego życiu najbardziej przerażający widok, jednak nawet to niczego nie zmieniło i pole bitwy opuścił później zwycięsko właśnie Paulus, który otrzymał za ten czyn nawet odpowiedni przydomek - Macedonicus, czyli Macedoński, lub mówiąc ściślej „zwycięski w Macedonii” (gdy wódz rzymski pokonał gdzieś czyjąś armię mógł w ten sposób zasłużyć na stosowny przydomek, np – Macedonicus – w Macedonii, Germanicus – w Germanii, Africanus – w Afryce, czasem z dodatkiem „Maximus” – jak cesarz Septymiusz Sewer Britannicus Maximus – „wielki zwycięzca w Brytanii”).


Owszem – miałem (zgodnie z zapowiedzią) w planach opisanie „żółwia”, lecz nie aż tak dokładnie. Po pierwsze – zapewne nie mam aż takiej wiedzy, aby wszystko opisywać tak dokładnie, jakbym tego chciał, po drugie zaś pragnę pisać dość zwięźle i tak, aby czytelnik dowiedział się wielu rzeczy, a mimo to nie był znużony zbyt długim tekstem.

Zanim jednak to zrobię, odpiszę w pełni na Twój, Mr.Makbecie, wpis.


Przejdźmy do słynnej falangi. Jak przedstawił nam to Mr.Makbet, falanga to nic innego jak ludzie ustawieni w szeregi, którzy trzymając swe długie sarissy tworzyli ścianę włóczni na tyle długich, że skutecznie mogli razić swoich przeciwników uzbrojonych jedynie w krótsze włócznie lub miecze sami będąc niemalże niewrażliwi na rany od broni wroga. Pokuszę się jednak o trochę dokładniejsze opisanie tej formacji, ponieważ istotne są tutaj pewne szczegóły, o których mój przeciwnik nie wspomniał.

Poszczególni falangici byli chronieni pancerzem, podobnie jak ich rzymscy „koledzy po fachu”. Choć nie był on tak doskonały jak rzymski, ponieważ z racji tego, że długość sarissy nie pozwalała przeciwnikom na podejście bliżej i zadanie ciosu rezygnowano z ciężkich pancerzy na rzecz lżejszych. Składał się z hełmu, nagolenników (knemides) i nabrzusznika (kotthybos). Co więcej – lepszy pancerz nosiły głównie pierwsze szeregi.

Podstawową bronią była wspominana już sarissa – przede wszystkim jej zaletą było to, że była niezmiernie długa (żołnierz walczący przeciwko falandze a uzbrojony tylko w miecz musiał wpierw jakoś przebrnąć przez pięć metrów lasu wystawionych w jego kierunku włóczni żeby w ogóle mieć szansę zaatakować przeciwnika, co zresztą praktycznie bardzo często się nie udawało). Poza tym miała długie, bo aż ok. 50 cm ostrze, które miało zapobiegać odcinaniu ich w czasie walki przez przeciwnika. Miała także dużą metalową przeciwwagę na drugim końcu, aby można ją było trzymać przy jej końcu, tym samym zwiększając do maksimum możliwości, jakie dawała jej długość.

Jakie były zatem jej minusy? Otóż z racji swej długości i wagi musiała być trzymana oburącz, w przeciwieństwie do innych, krótszych antycznych włóczni. To zaś sprawiało, że falangita nie mógł trzymać żadnej normalnej tarczy, która mogła go dodatkowo chronić przed np strzałami. Aby jakoś zrekompensować ten minus falangici wieszali małe tarcze (pelte) na swoim lewym przedramieniu, co dawało dość skromną ochronę. Jednak z racji długości sarissy taka zmiana wydawała się dość rozsądna.

Waga i swoista „nieporęczność” jednak sprawiały także, że była to broń, która była strasznie niewygodna i niektórzy falangici musieli być „przymuszani” do jej noszenia. Specjalny kodeks głosił, że gdy jakiś falangita nie będzie w danej sytuacji miał przy sobie swej sarissy, będzie musiał zapłacić grzywnę w wysokości dwóch oboli.

Do walki wręcz, oprócz broni podstawowej, falangita posiadał także i miecz, choć tak właściwie lepiej nazwać to „lekko przerośniętym sztyletem”, ponieważ klasyczna szkoła grecka nie przewidywała takiej opcji, jak walka falangity bez pomocy sarissy. Dlaczego?

Ponieważ falanga byłą formacją walczącą jedynie w zwarciu – i to taką, w której walczyły głównie jedynie przednie szeregi. Aby nie rozpisywać się zbytnio, nakreślę jej zalety i wady w skrócie. Niektóre informacje poszerzę w ostatnim wpisie dotyczącym bezpośrednio bitew rzymsko-macedońskich.

Plusem takiej formacji była niewątpliwa przewaga nad wszelkimi wojskami uzbrojonymi w broń o krótszym zasięgu. Postawmy się w miejscu przeciwnika mającego przed sobą falangę. Mamy w ręku miecz, a przed nami stoi formacja, której pierwszy szereg chroni las długich na kilka metrów włóczni. Próbujemy podejść bliżej, aby zadać cios, ale nie jesteśmy w stanie, ponieważ zanim podejdziemy wystarczająco blisko, to już godzi w nas kilka grotów sariss (tarcza niczego nie zmieni, sarissa robiła z nich sito).

Falanga była więc walcem – miała przyjść a następnie przetoczyć się przez pole bitwy niczym czołg.

Oczywiście długość sarissy nie gwarantowała całkowitego bezpieczeństwa – falangici również padali w boju, lecz gdy tylko ktoś z pierwszego szeregu upadł, natychmiast na jego miejsce wkraczał stojący za nim kolega.

Co ciekawe, gdy pierwsze szeregi walczyły, trzymając sarissy poziomo, tylne szeregi mogły, trzymając je pionowo, wykonywać nimi rytmiczne ruchy – to tworzyło coś na kształt lasu podczas wiatru, który był w stanie chronić przed strzałami, których co prawda Grecy raczej nie używali, gdyż traktowali je za dość „niehonorowe” (w tej sytuacji przypomina mi się zawsze genialny rysunek A. Mleczki ukazujący krajobraz po bitwie i rycerza zdającego raport królowi: „Mój Panie, wszyscy, którzy walczyli fair, polegli” ;) )

Co jednak było minusami falangi? Otóż najważniejsze są cztery kwestie:

Po pierwsze falanga nigdy nie była w stanie walczyć samodzielnie. Mimo, że była owym „walcem” starożytnego świata, była jednocześnie ekstremalnie wrażliwa na ataki z flanki i z tyłu a to wymuszało na wodzach hellenistycznych używanie wojsk pomocniczych.

Po drugie opanowanie trudnej sztuki walki w takiej formacji wymagało bardzo wielu ćwiczeń i rozbudowanej liczby oficerów, których zadaniem było kontrolowanie tej całej machiny – w armii Aleksandra jedna Taxeis – czyli ok. 1500 żołnierzy posiadała aż 127 oficerów – 1 strategos, 6 speirarchoi, 24 tetrarchoi i 96 lochagoi (w porównaniu do ok. 260 oficerów wyższych i niższych stopniem przypadających na ok. 5280 żołnierzy w legionie rzymskim). To zaś skutkowało tym, że raz straconego żołnierza bardzo trudno było zastąpić, bo szkolenie nowych jednostek falangi trwało nieporównywalnie dłużej niż szkolenie legionisty.

Po trzecie falanga była w pełni skuteczna jedynie w sprzyjającym terenie (więcej o tym w następnym wpisie, gdzie podam przykłady w których falanga była „nie do zdarcia” jak i takich, gdy przegrywała z kretesem). Było to spowodowane geografią Hellady – całe życie ekonomiczne miast-państw toczyło się na nielicznych równinach. Po co komu wyprowadzać wojska w góry, skoro wszelkie bogactwo mieściło się w miastach na równinie? Ówczesne bitwy w Grecji wyglądały w bardzo uproszczonym skrócie mniej więcej tak: przybywały dwie armie w tę samą okolicę i rozglądały się za lepszym miejscem do obrony. Szybsi zajmowali pozycje na lekkich wzgórzach, wolniejsi zaś, aby zaatakować, musieli więc szarżować pod górkę. Oczywiście nikt tego nie robił (nie szarżuje się pod górkę – cytując starożytnych: „cóż może zrobić w walce żołnierz, któremu brak tchu?”), więc ostatecznie armia stojąca poniżej paliła i grabiła okolicę tak długo, aż stojący na wzgórzu obrońca w końcu z niego zszedł, aby ratować swoje bogactwa. Wtedy potykano się na równinie i lepszy zwyciężał. Dlatego polami bitew były z reguły płaskie przestrzenie na których falanga wręcz szalała i siała prawdziwy postrach. Jednak gdyby wprowadzić falangę na teren pofałdowany lub z jakimiś przeszkodami terenowymi, wówczas sprawa się komplikowała. Szyk stawał się wówczas nierówny, a to było śmiertelnym zagrożeniem dla owej formacji. Nie mówię jednak, że pofałdowany teren był sam w sobie zagrożeniem – falangi walczyły i na nim i również mogły być skuteczne. Dobrze wyszkolona falanga była w stanie poradzić sobie, lepiej lub gorzej, na takim terenie, lecz zagrożenie jakie taki teren wywoływał wciąż wisiało nad dowódcami.

I na koniec owa wspomniana już pięta achillesowa – falanga była skuteczna jedynie w utrzymanym i równym szyku. Gdy ów szyk zostawał rozerwany, a nieprzyjaciele z mieczami w rękach dostawali się pomiędzy falangitów wtedy zazwyczaj następowała zwyczajna rzeź. Z małymi tarczami i dłuższymi sztyletami oraz bez przewagi sarissy (kompletnie bezużytecznej w przypadku złamania szyku i pójścia w rozsypkę) falangita stawał się beznadziejnie łatwym łupem dla legionisty uzbrojonego w miecz i chronionego za ciężką tarczą i pancerzem. Przyrównując to do bardziej współczesnych czasów moglibyśmy przyjąć, że falanga to taki niezwykle wypieszczony samolot myśliwski, który posiada technologię stealth, lata z prędkością 3000 km/h, posiada wszelką broń jaką zna ludzkość i jest szalenie zabójczy dla nieprzyjaciela, bo jeden taki samolot byłby w stanie strącić sto maszyn wroga, ale może latać jedynie w lipcu i tylko przy całkowicie bezchmurnym niebie. Cóż z tego, że jest zabójczy, gdy wróg zaatakuje jesienią ;)


Co do peltastów, obrazek, który nam podałeś to velites – rzymska lekka piechota, na dodatek wzięty z gdy Rome: Total War znanej z dość luźnego podejścia do historii (graczom Rome Total War polecam mod „Europa Barbarorum” ;) ).

Bardziej pasowałby tracki peltasta:

Dołączona grafika



Nie przypominam sobie też, abym słyszał o jakichkolwiek machinach na polu walki u Aleksandra. Owszem, używano ich przy oblężeniach (nawet pomysłowych oblężeniach – nie powiem), lecz o ile mnie pamięć nie myli (Aleksandrem nigdy się zbytnio nie interesowałem) to bitwy były toczone bez sprzętu artyleryjskiego, jedynie za pomocą piechoty i kawalerii. Wszelkie dodatkowe informacje na ten temat byłoby niezwykle mile widziane.



To by było na tyle w takim dość rozbudowanym skrócie. Wróćmy do moich ulubionych Rzymian ;)


Jak już było wspomniane, żołnierz rzymski był żołnierzem w pełni zawodowym, który nie musiał, jak trzon armii macedońskiej, wracać do domu na okres żniw. W czasie wolnym był szkolony do walki i do poruszania się w terenie. Podstawowe umiejętności poszczególnych żołnierzy już pokrótce omówiłem w poprzednim wpisie, czas więc na umiejętności legionu jako całości.

Żołnierz musi umieć maszerować i zachowywać się podczas walki w sposób skoordynowany i wedle wyuczonych zasad. Czasy, gdy bitwy były niczym więcej niż tylko bezmyślnym mieszaniem się mas i okładaniem się byle czym i byle jak minęły w cywilizowanym świecie bezpowrotnie i dzisiaj są praktykowane jedynie przez najbardziej prymitywne plemiona żyjące w dzikiej głuszy. Aby jednak zapanować nad tą całą masą ludzi, potrzebna jest odpowiednia struktura zarówno jednostki, jak i dowodzenia.

Legion liczył ok. 5280 żołnierzy, dodatkiem było kilkudziesięciu ludzi zajmujących się mniej wojskowymi sprawami jak medycy, kupcy itp. przy czym jednostki rekrutowano w całości – gdy legion stracił jakąś część swoich ludzi nie powoływano nowych na ich miejsce. Zamiast tego rekrutowano na raz całe nowe jednostki, co wykluczało istniejącą nawet dziś „falę”. Po prostu nie było w tej samej jednostce „starych weteranów”, którzy mogli mścić się na młodszych kolegach – w obrębie jednostki wszyscy byli zawsze z jednego zaciągu.

Najmniejsza wspomniana już „jednostka” to contubernium – czyli ośmiu ludzi. Mieszkali oni w jednym namiocie i niektóre narzędzia mieli porozdzielane pomiędzy siebie. Można tu wspomnieć jeszcze o tym, że w tej ósemce były jeszcze cztery „pary” – bowiem legionistów namawiano do łączenia się w „pary” (bez jakichkolwiek podtekstów – coś jak „a teraz dobierzcie się w pary” na lekcji W-F) tak, aby w czasie walki każdy miał kogoś, kto będzie się o niego troszczył.

Dziesięć takich contubernii stanowiło centurię – czyli 80 osób.

Dwie centurie dawały manipuł liczący 160 osób.

Trzy manipuły, lub sześć centurii dawały kohortę – 480 żołnierzy.

Legion zaś składał się z 10 kohort, z czego tak zwana pierwsza kohorta posiadała podwójną liczbę żołnierzy – 960.

Co do kadry dowódczej:

Dowódcą legionu był Legatus Legionis – czyli legat.
Zaraz po nim miejsce w hierarchii zajmował jego zastępca - Tribunus Laticlavius.
Trzecim w hierarchii był Praefectus Castrorum odpowiedzialny za obóz wojskowy.
Następnie znajdowało się pięciu oficerów zwanych Tribuni Angusticlavii, którzy odpowiadali za przeróżne funkcje administracyjne.
Za nimi było miejsce dla najwyższego rangą z centurionów – tzw. Primus Pilus, czyli „Pierwsza Włócznia”. On dowodził pierwszą centurią pierwszej kohorty i jako jedyny żołnierz pochodzący z nizin społecznych przed bitwą razem z wyższymi dowódcami (pochodzącymi ze stanu senatorskiego) odbywał naradę wojenną.

Niżej zajmowali miejsce oficerowie „średniego szczebla” – zwykli centurionowie, którzy dowodzili centuriami.

Istniało kila rang centurionów, w kolejności od najwyższej, do najniższej byli to:

Pilus Prior
Pilus Posterior
Princeps Prior
Princeps Posterior
Hastatus Prior
Hastatus Posterior

Wszyscy pogrupowani w specjalny sposób przedstawiony na poniższej wykonanej własnoręcznie tabelce (z tym, że spotkałem się z różnymi wersjami owej tabelki. Wybrałem akurat tę wersję i jej się będę w tej debacie trzymał. Różnice mogą wynikać jedynie z miejsca, które zajmował dany centurion):

Dołączona grafika


Za jej pomocą możemy zobaczyć na jaki pomysł wpadli starożytni Rzymianie, aby uszeregować wszystkich przy pomocy stopni.

Najwyższym centurionem był Primus Pilus. Dowódcą I Centurii w II Kohorcie był Secundus Pilus Prior (czyli „Drugi Pilus Prior”). Dowódcą IV Centurii w V Kohorcie – Quintus Princeps Posterior („Piąty Princeps Posterior”). Dowódcą V Centurii w X Kohorcie zaś – Decimus Hastatus Prior (czyli „Dziesiąty Hastatus Prior”). Najwyższym rangą centurionem był, jak już wspomniano Primus Pilus (dowódca pierwszej centurii pierwszej kohorty), najniższym rangą zaś Decimus Hastatus Posterior (dowódca szóstej centurii dziesiątej kohorty).

Takie uszeregowanie było ułatwieniem także z innego powodu – gdy należało wydać rozkaz konkretnej centurii, wtedy dowódca wydawał posłańcowi polecenie dostarczenia rozkazów odpowiedniemu centurionowi kierując się powyższą numeracją (wydaje mi się, że najłatwiejszą jaką można wymyślić, zachowując przy tym jedynie tak właściwie 6 rang, a mimo to zdolnych do przejrzystego opisania 59 stanowisk). Padał rozkaz „zanieść to Secundusowi Hastatusowi Posteriorowi i goniec już wiedział, że musi zanieść przesyłkę ostatniemu rangą centurionowi (czyli VI centurii – Hastatus Posterior)) drugiej kohorty (secundus).

Ważne jest też to, że w wojsku rzymskim centurionami byli... żołnierze z poboru. Armia rzymska oferowała bowiem uzdolnionym osobom awans, nawet jeśli pochodzili z plebsu. Trochę więcej o centurionach napiszę później.

Najniżej zaś stali oficerowie niższego szczebla, którymi byli:

Wspomniany już Aquilifer – który nosił legionowego orła. Orzeł – jako najświętszy symbol całego legionu był przedmiotem, którego nie wolno było utracić na rzecz nieprzyjaciela. Strata taka bowiem była uznawana za niezmazywalną hańbę dla całej jednostki. O ile się nie mylę w jednej bitwie lekkozbrojni sojusznicy rzymscy zaatakowali czołowo właśnie falangę, aby uratować swojego orła przed wpadnięciem w ręce wroga. Falanga zmasakrowała prawie wszystkich lekkozbrojnych, którzy mimo to wykazując wręcz szaleńczą odwagę robili wszystko co w ich mocy, aby swoją aquilę uratować. O ile się nie mylę (nie mam danych na ten temat), orzeł został uratowany, ale straty w lekkozbrojnej jednostce były wręcz gargantuiczne.

Signifer – oficer noszący signum – czyli znak poszczególnych centurii. Po jednym na każdą centurię.

Optio – drugi po centurionie w każdej centurii.

Tesserarius – również po jednym na centurię, zajmował się nadzorowaniem zmian warty.

Cornicen – trębacz, wydający rozkazy za pomocą swojego instrumentu.

Imaginifer – noszący imago – wyobrażenie panującego imperatora, jednocześnie nadrzędnego zwierzchnika wojska.

Najniżej w szeregu stali immunes, discens i miles gregarius.

Immunes to zwykli szeregowi żołnierze posiadający jednak pewną specjalizację – np cieśle, mierniczy albo kowale.

Discens to zwykli żołnierze będący szkoleni do wstąpienia w szeregi immunes.

Miles Gregarius zaś to najniżsi rangą żołnierze, odpowiednicy dzisiejszych szeregowych.

I znowu tutaj możemy na chwile zboczyć z tematu i zająć się kwestiami językowymi:

Łac. „centuria” (oznaczające „sto”) – i angielskie „century” – stulecie.
Łac. „signum” – „znak”, oraz angielskie „sign” – również znak.
Łac. „imago” – „obraz”, oraz ang. „image” – obraz.
Łac. „immunes” – czyli „nietykalni” (ponieważ byli z racji swojej specjalizacji zwolnieni ze zwykłych prac polowych jak na przykład kopanie rowów) i angielskie „immunity” – immunitet, zwolnienie...

Tak właściwie to można pewne linijki tekstów łacińskich odczytać bez znajomości tego starożytnego języka. Dla chętnych – mała zagadka:

Oto zdanie otwierające książkę Juliusza Cezara pod tytułem „De Bello Gallico”:

Gallia est omnis divisa in partes tres.

które można odczytać przy pomocy jedynie znajomości języków nowożytnych (głównie angielskiego) i odrobiny zastanowienia. Dla chętnych odpowiedź i tłumaczenie podam na samym końcu tego wpisu.

Wracając do spraw wojskowych:


Na wyposażeniu legionu znajdowały się także odpowiednie sztandary:

Wspomniany już orzeł:

Dołączona grafika


Vexillum – sztandar na którym widoczny był symbol legionu – najczęściej jakieś zwierzę (np orzeł, dzik albo byk – już wtedy popularny wśród żołnierzy zaciąganych w prowincji Hispana – czyli dzisiejszej Hiszpanii) lub znak zodiaku:

Dołączona grafika


Signum – wspomniany już znak centurii:

Dołączona grafika


Gdzie liczba dysków oznaczała numer centurii do której ten znak należał.
W tym przypadku (po powiększeniu zdjęcia) wydaje mi się, że na tabliczkach widać napisy:

LEG XXIV
COH IV

Co oznaczałoby, że signum to należało do IV centurii (cztery dyski) IV kohorty XXIV legionu. Mając jeszcze powyższą tabelkę możemy wywnioskować, że signifer noszący ten sztandar służył pod Quartusem Princepsem Posteriorem ;)

Na samej górze signum znajdowała się zazwyczaj dłoń, aby przypominać legionistom o złożonej przez nich przysiędze na wierność cesarzowi.

Draco – czyli wizerunek... smoka (ang. dragon) (coś zapewne ciekawego dla Radosława ;) ):

Dołączona grafika


Noszonego przez draconariusa. Był to znak legionowej jazdy (w każdym legionie była jednostka jazdy – Alae - ok 120 jeźdźców – tzw. Eques Legionis).

I na koniec – imago:

Dołączona grafika


Przypominający o wierności cesarzowi.


Sztandary pełniły głównie funkcję „punktów orientacyjnych” dla żołnierzy – dzięki nim poszczególni miles gregarius (szeregowi żołnierze) wiedzieli gdzie mają iść. Jedyne co musieli robić, to od czasu do czasu szukać wzrokiem swojego sztandaru i podążać za nim.
W przypadku zaś, gdy bitwa przeradzała się w chaos a żołnierz stracił z pola widzenia swój własny sztandar, uczony był, że może wówczas pójść za najbliższym mu znakiem, choćby nawet był z innej centurii. Dzięki jednakowemu wyszkoleniu i jednakowemu uzbrojeniu każdego żołnierza wszystkich centurii takie zachowanie było jak najbardziej możliwe. Po bitwie rzecz jasna żołnierz wracał do swojej jednostki.

Pokrótce zajmę się teraz szykiem bojowym (aby już kompletnie nie zanudzić).

W zależności od terenu i liczby żołnierzy stosowano w czasie bitwy (w okresie, na którym się skupiam, ponieważ taktyka walki ewoluowała wraz ze zmieniającymi się wrogami) szyki duplex acies - dwuliniowy (ang. double) lub triplex acies – trzyliniowy (ang. triple) ustawione w coś na kształt szachownicy.

W dużym uproszczeniu wyglądało to mniej więcej tak:

Dołączona grafika


Każdy z tych prostokątów to osobna jednostka. Dodatkowo każdy z nich składał się z trzech „warstw”:
Pierwszą linię tworzyli hastati – najmłodsi rekruci uzbrojeni w pila i w swoje miecze – gladiusy.
Drugą linię tworzyli principes – żołnierze bardziej doświadczeni, używający tego samego uzbrojenia.
Trzecią zaś, i ostatnią, tworzyli tzw. triarii – najbardziej doświadczeni żołnierze, którzy byli uzbrojeni we włócznie.

Dodatkowo z tyłu ustawiani byli łucznicy lub procarze oraz machiny miotające, na skrzydłach kawaleria a z przodu dodatkowo oddziały sprzymierzonych z Rzymem sojuszników (z czasem doszło do tego, że przyjęto taktykę, że w bitwach po stronie Rzymian walczyli sojusznicy, Rzymianie zaś wkraczali do walki tylko w ostateczności. W ten sposób Rzymianie zwalczali tubylców rękami... innych tubylców).

Szyk taki miał swoje oczywiste zalety – po pierwsze młodsi żołnierze nabierali doświadczenia bojowego (zawsze uczestnicząc w walce jako pierwszy szereg). Po drugie, gdy bitwa stawała się coraz bardziej zażarta a straty coraz większe, przeciwnik, po zniszczeniu pierwszej linii trafiał na lepszych żołnierzy, niż ci z którymi walczył do tej pory. Gdy zaś udało mu się pokonać nawet i drugą linię, czyli principes – wtedy, wyczerpany walką, natrafiał na trzecią, złożoną z najlepszych żołnierzy legionu. Tych zaś wprowadzano do walki jedynie w ostateczności, dlatego znane jest powiedzenie „res ad triaros venit” – „sprawa doszła do trzeciego szeregu” (res – „rzecz, sprawa, jak w „res publica” – „rzecz publiczna, republika; ad – coś jak ang. „at”; triaros – „triarii”, venit – ang. „went”) – co oznaczało bitwę niezwykle zażartą i na tyle poważną, że musiano zaangażować w nią swe najlepsze i ostateczne oddziały. W rzeczywistości niewiele było takich bitew – zdecydowaną większość wygrywano przy pomocy jedynie hastati i principes.

Po trzecie zaś i najważniejsze z punktu widzenia naszej debaty jest jednak to, że szyk taki jest niezwykle elastyczny i mobilny. Nie był to walec, który toczył się przez pole walki – była to machina złożona z osobno zarządzanych, pojedynczych jednostek zdolnych do manewrowania, szybkiego przemieszczania się z miejsca na miejsce, obchodzenia, okrążania i wymieniania się nawzajem. Tak jak falanga była dość nieruchawa (choć i ona potrafiła wykonywać zwroty, zmieniać kierunki natarcia i tym podobne sztuczki przydatne podczas bitwy), tak legion bił ją na głowę pod względem bitewnej mobilności. I jak się okaże była to jedna z tych cech, które pomogły Rzymianom pokonać ostatecznie falangę i wymazać ją z wojskowości rejonu Morza Śródziemnego.

Podczas obrony zaś, gdy sprawa zaszła zbyt daleko i wróg zdobywał przewagę, legion (albo poszczególne jednostki legionu) przyjmowały szyki obronne jak orbis – okrąg, lub agmen quadratum – kwadrat.


Tak jak legionista musiał znać i umieć szybko tworzyć rozmaite formacje w skali całego legionu (jak właśnie triplex acies lub agmen quadratum), tak niezbędna była też umiejętność sprawnego tworzenia szyków bardziej „lokalnych”. Jednym z nich było wspomniane już orbis – jednak stosowane także i na mniejszą skalę:

Dołączona grafika


A także i zaprezentowane już przez Mr.Makbeta testudo.

Jako, że mój przeciwnik pokazał zdjęcia, podaruję sobie ponowne ich wklejanie (i tak mamy już ich dość dużo).

Zalety testudo są wyraźnie widoczne – ustawieni w ten sposób żołnierze byli chronieni przed pociskami wroga i mogli w miarę bezpiecznie podchodzić pod mury albo maszerować przez pole bitwy pod wrogim ostrzałem. Rzecz jasna po dotarciu na miejsce testudo zmieniało się w zwyczajny szyk bojowy.

Jako ciekawostkę wspomnę jeszcze króciutko o tym, że rzymska tarcza różniła się znacznie od greckiej – rzymska była prostokątna i miała pośrodku tylko jeden uchwyt, co idealnie nadawało się do ochrony ciała. Grecka zaś była okrągła i posiadała dwa uchwyty – jeden służył do zakładania jej na przedramię, drugi był zaś po to, aby ta ręka miała co trzymać. To, w połączeniu z kształtem tarczy sprawiało, że żołnierz grecki mógł skutecznie zasłaniać tylko połowę swego ciała prawą połową swojej tarczy. Lewa połowa zaś całkowicie bezsensownie wystawała poza jego ciało chroniąc... powietrze. Grecy zaś, zamiast wpaść na pomysł zmodyfikowania tarczy, doszli do wniosku, że będą wykorzystywać te cechę w walce formacji. Wedle tych zaleceń, każdy hoplita miał chronić lewą połowę swego ciała przy pomocy swojej własnej tarczy, pozostała zaś wystająca część owej tarczy miała służyć do... ochrony prawej strony ciała kolego stojącego po lewej ;)

Ogólnie zatem chodziło o to, że hoplita odpowiadał swoją tarczą jedynie za połowę swego ciała i jednocześnie za połowę ciała swego kolegi z lewej strony. To jednak sprawiało, że każdy hoplita w trakcie walki starał się jak najbardziej „przytulać” do kolegi stojącego ze swojej prawej strony :) A to z kolei sprawiało, że całe formacje miały tendencję do niekontrolowanego skręcania w prawo ;)

Skoro zaś już jesteśmy przy różnicach dzielących obie armie – wspominałem już o bezpodtekstowym „łączeniu się w pary” rzymskich żołnierzy. Rzymianie to Rzymianie – dbali nawet o to, aby za legionem poruszał się tabor wszelkiej maści ludzi oferujących rozmaite usługi – w tym „kobiety lekkich obyczajów”. Grecy natomiast wywodzili się z nieco innej kultury i dość swobodnie praktykowali związki homoseksualne. Co więcej – mieli z nimi styczność od dzieciństwa (nierzadko wstępem chłopca w dorosłość był... stosunek z dorosłym mężczyzną) a nawet byli do nich zachęcani przez swoich dowódców (co miało ponoć pomóc żołnierzom-kochankom wytworzyć między sobą więź, która miała skłaniać ich do pomagania sobie w walce). Dlatego też chwała autorom filmu „300”, że nie pokazali nam co działo się w spartańskich namiotach w nocy ;) (poza tym... Lakedemończycy walczący jedynie w... hełmach i slipkach? Na Jowisza....). Choć skoro już jesteśmy przy Sparcie, to może dodam jeszcze malutką ciekawostkę – nawet słynni Spartanie docenili falangę i król Sparty, Kleomenes III rozkazał przeszkolić 2000 swoich żołnierzy tak, aby walczyli na modłę macedońską.


Poszczególne szyki Rzymianie ćwiczyli bardzo często w wolnym czasie. Rozdawano wtedy rekrutom ćwiczebne tarcze i miecze, ustawiano w szyki i urządzano pozorowane bitwy (znów przy pomocy drewnianych atrap broni, dwukrotnie cięższych od oryginałów, aby w trakcie bitwy żołnierz uderzał z większą siłą). Dzięki temu każdy żołnierz umiał zachować się odpowiednio w trakcie bitwy, gdy usłyszał dany rozkaz.

Tutaj znowu uwidacznia się pewna różnica pomiędzy armią rzymską a macedońską – Macedończycy stosowali bardzo trudne do wyszkolenia i skutecznego prowadzenia w trakcie walki formacje. Dodatkowo cała armia (złożona z różnych typów jednostek), aby skutecznie walczyć musiała zachowywać odpowiednie proporcje, taktykę itp. Wszystko to sprawiało, że ogólnie mówiąc armia macedońska była strasznie trudna w dowodzeniu i tak naprawdę istniała taka zasada, że armia macedońska walczy dobrze jedynie przy wybitnym dowódcy. Gdy dowódca zaś miał gorszy dzień albo był zwyczajnie niezbyt dobrze wyszkolony – wtedy cała armia nie była w stanie osiągnąć 100% swojej „wydajności”.

Odwrotnie było w armii rzymskiej – u Rzymian panowała zasada, że armia zachowuje się dobrze i walczy bardzo efektywnie nawet przy dość przeciętnym dowódcy (sporo było i takich). Co zaś działo się, gdy armia była dowodzona przez geniusza pokazał na przykład Juliusz Cezar albo Corbulo.

I to kolejny przykład przewagi legionów nad macedońskim systemem – łatwość dowodzenia, z którą radzili sobie nawet przeciętni dowódcy oraz powierzenie dużej roli oficerom średniego szczebla – centurionom. Już sam Cezar wiedział, że to oni wygrywają bitwy – nie wódz naczelny, lecz Ci oficerowie, którzy stali wśród swych ludzi i nadzorowali wykonywanie generalnie przyjętego wcześniej planu.
U Macedończyków zaś złożoność taktyki sprawiała, że gdy wódz nie dawał sobie rady nad zapanowaniem nad armią, wtedy poszczególni oficerowie również tracili kontrolę nad sytuacją. Dalej walczyli co prawda jak lwy, wykorzystując falangę do przebijania i przygwożdżenia swoich przeciwników, ale nie byli w stanie już ocalić armii przed porażką w skali całej bitwy.


Warto zatrzymać się teraz na chwilę przy centurionach. Jako dowódcy byli panami życia i śmierci swoich podkomendnych. I nie jest to przesada – bowiem Rzymianie stosowali taktykę polegającą na tym, aby zwykły żołnierz czuł większy strach przed swoim centurionem, niż przed wrogiem. Oto jak wyglądał ów oficer średniego szczebla, jedna z najważniejszych osób w legionie:

Dołączona grafika


Centurion zakładał na głowę hełm z poprzecznym pióropuszem – spotkałem się zarówno z pióropuszem z włosia (całym czerwonym, albo farbowanym w paski) jak i z pióropuszem z orlich piór. Hełm taki łatwo wyróżniał się na polu bitwy i sprawiał, że zwykli żołnierze orientowali się, gdzie jest ich dowódca. Na jego piersi widoczne są phalerae – czyli medaliony przyznane za wyróżniającą się służbę.
W ręku zaś trzyma vitis – kijek najczęściej z drewna winorośli który służył zarówno jako oznaka prestiżu, jak i do okładania leniwych lub źle zachowujących się żołnierzy. Jeden ze znienawidzonych centurionów, znany ze swojego okrucieństwa wobec podwładnych, uzyskał nawet od swoich żołnierzy przydomek „Cedo alteram” – co oznacza „przynieście następną”, ponieważ dość często łamał ten swój kijek na plecach bitych przez siebie żołnierzy.


Skoro już legionista posiadał uzbrojenie, pancerz i wszelkie inne wyposażenie, umiał posługiwać się swoją bronią i swoją tarczą, oraz nauczono go zachowywania się podczas bitwy i poruszania w formacji, czas zachęcić go do walki.

Już samo szkolenie było pomyślane tak, aby nauczyć żołnierzy osiągania odpowiedniego impetus – siły, woli do walki i energicznego uderzania na wroga. Żołnierz rzymski jednak nie przystępował do bitew z pobudek patriotycznych tak, jak można by tego się spodziewać po Grekach. Wydaje mi się, że przeciętnemu legioniście bardziej zależało na winie, kobietach i łupach, niż na świadomości, że oto swoimi czynami poszerza władzę imperatora o kolejny kawałek ówczesnego świata.
Aby jednak zachęcić go do odwagi stosowano rozmaite zachęty – przede wszystkim istniał czynnik wspomnianego już strachu przed swoim centurionem. Gdy żołnierz bardziej boi się kary w przypadku niewykonania rozkazu od walki z wrogiem, wówczas większe są szanse na to, że ruszy do boju z ochotą.
A miał się czego bać, bo kary w wojsku rzymskim były dość surowe.

Zaczynały się od przydzielania dodatkowej pracy, po degradację, utratę przywilejów wynikających z dłuższej służby, chłostę, zmniejszenie racji żywnościowych aż po karę największej wagi – decimatio, czyli zdziesiątkowanie.

Decimatio było najstraszniejszą karą przyznawaną w wyjątkowych okolicznościach całej jednostce za tchórzostwo. Polegała ona na tym, że ukarana kohorta musiała podzielić się na 10 osobowe grupki. W każdej grupce ciągnięto losy, aby wybrać jedną osobę. Gdy to zrobiono, pozostałych dziewięciu kolegów musiało zatłuc owego „szczęściarza” pałkami na śmierć, a następnie po wykonaniu tego czynu musiała do odwołania nocować poza obozem i dostawała gorsze racje żywnościowe.

Lecz nie tylko kary były motywatorami. Oprócz zwykłego żołdu, wojsko rzymskie znało i doceniało siłę nagród wojskowych, które przyznawano odważnym. Do takich nagród należały między innymi:

- dodatkowe wynagrodzenie (np podwójny żołd)
- łupy wojenne i przydział niewolników z podbitych terytoriów
- rozmaite złote lub srebrne naszyjniki lub bransolety
- wspomniane już phalerae
- mała srebrna replika włóczni
- corona civica – czyli wieniec z liści dębowych dla tego, kto ocali obywatela rzymskiego od śmierci
- corona navalis – wieniec ze złota przyznawany temu, kto pierwszy w bitwie dokonał abordażu na statek wroga
- corona muralis – wieniec ze złota w kształcie murów miejskich dla pierwszego żołnierza, który wdrapał się na oblegane mury
- corona vallaris – czyli taki sam wieniec, lecz dla tego, kto pierwszy wdarł się za palisadę wrogiego obozu.

Wieńce te były bardzo cenionym nabytkiem – po zakończeniu służby żołnierz nimi nagrodzony wieszał je na ścianie swego domu w eksponowanym miejscu i cieszył się z tego powodu ogromnym szacunkiem wśród sąsiadów.

Dodatkowo po odbyciu całej służby legionista, jeżeli nie był obywatelem rzymskim, dostawał kopię constitutio, w którym cesarz zwalniał go ze służby i przyznawał mu obywatelstwo. Zwolniony legionista dostawał odpowiednią odprawę oraz przydział ziemi na własność.


(Już ten wpis jest dość długi, a jeszcze zostało mi kilka kwestii. Postaram się je streścić dość zwięźle)

Rzymska armia, oprócz niesłychanej mobilności, dobrego wyposażenia a przede wszystkim niezwykłej dyscyplinie i taktyce walki była znana jeszcze z innego powodu: Rzymianie byli mistrzami artylerii.

Na potrzeby armii zaadoptowano rozmaite machiny miotające. Jedną z nich była z nich była ballista:

Dołączona grafika


Nie było to nic innego jak kusza przymocowana do stojaka przystosowana do strzelania bełtami lub kamiennymi kulami. Istniały wersje takie jak powyższa, istniały też wersje przeznaczone do użytku ręcznego – jak ta manuballista:

Dołączona grafika


Istniały nieco większe odmiany:

Dołączona grafika


A nawet giganty takie jak ta, stworzona dla BBC, wierna replika oryginalnych rozmiarów:

Dołączona grafika


Jakby tego było mało, Rzymianie opracowali mobilną wersję ballisty – carroballistę:

Dołączona grafika


(słabo widoczna, ale to najlepszy obraz carroballisty)


Czyli ballistę zamocowaną na wozie lub rydwanie.

A nawet stosowano coś w rodzaju antycznego karabiny maszynowego – powtarzalną ballistę, która była w stanie wystrzelić jedenaście pocisków na minutę – cztery razy więcej niż zwykła ballista.

Zwykłą wersję ballisty obsługiwało 8 osób zwanych ballistarius, choć z powodzeniem mogły to robić także zaledwie dwie osoby.

Innym rodzajem artylerii były rzecz jasna zwykłe katapulty, u Rzymian znane powszechnie jako onager – „kopiący/wierzgający osioł” (z racji odrzutu, jaki dawał podczas wystrzału):

Dołączona grafika


Artylerzyści rzymscy byli znani ze swej celności, którą osiągali jedynie za pomocą prostych narzędzi mierniczych. Z odległości kilkuset metrów byli w stanie trafiać precyzyjnie w określony kawałek muru, a nawet strącać obrońców z tychże. Oczywiście artylerzyści ćwiczyli wcześniej swoje umiejętności pod okiem instruktorów i szkolili się w strzelaniu do celu.

Artylerię taką legion miał na stanie, a wożono ją złożoną w taborze. Po przybyciu na miejsce składano machiny (lub budowano nowe, jeśli była taka potrzeba) i przygotowywano do ostrzału. Bo zakończeniu bitwy lub oblężenia machiny znowu składano i ponownie ładowano na wozy. Każdy legion posiadał jedną ballistę na każdą centurię i jednego onagera na każdą kohortę, co dawało ogółem ok. 60 ballist i 10 onagerów.

Za konserwację sprzętu miotającego odpowiedzialni byli legioniści z tytułem arificer.

Zasięg tego typu broni wynosił ok. 100 metrów dla ballist (czasem zasięg mógł wzrosnąć do nawet 600 metrów) i od 450 metrów (dla pocisków o wadze 50 kg) do nawet 1100 metrów (dla pocisków o wadze 30 kg) w przypadku onagerów.

Oprócz ballist i onagerów budowano także typowy sprzęt oblężniczy – tarany. Co ciekawe, „głowicą” mocowaną na przedzie taranu była metalowa głowa barana, dzięki czemu urządzenie to Rzymianie zwali aries – baran. Anglicy zaś do dziś urządzenie to zwą „battering ram” – „uderzającym baranem”. Podobieństwo do „barana” istnieje nawet w naszym rodzimym języku.

Oprócz taranów przy oblężeniach przydatne były wieże oblężnicze, na których nierzadko instalowano ballisty służące do ostrzału przeciwnika i spędzenia go z murów przed dokonaniem na niego „desantu”.

Czasem używano także urządzenia zwanego sambuca:

Dołączona grafika


Które było mobilnym i osłoniętym pomostem z przeciwwagą na końcu a który służył do szturmowania murów.

Rzymska armia, jak zresztą prawie każda cywilizowana armia starożytna, często stosowała również podkopy, aby dokonać wyłomu w nieprzyjacielskich murach. Aby tego dokonać należało wykopać tunel prowadzący pod mury miejskie (wyliczano odległość), który był wzmacniany drewnianymi belkami. Gdy już podkopano się pod mur, legioniści-saperzy wycofywali się z tunelu jednocześnie podpalając owe belki. To powodowało, że tunel w tym miejscu się zawalał, a co za tym idzie zawalał się mur powyżej.

Inżynieria w dziedzinie machin wojennych nie byłą jednak jedyną sztuką, w której rzymscy inżynierowie wojskowi mieli się czym popisać – podczas marszu bowiem co wieczór legioniści budowali od zera cały obóz wojskowy, w którym nocowali.

Nie był to jednak zwykły obóz składający się ze rozbitych namiotów – obóz taki, czyli castra, był zakładany wedle ściśle określonego wzoru (jako że wpis już jest długi, pominę szczegóły).

Dołączona grafika


Z racji tego, że obóz zawsze miał taki sam układ, żołnierz oddelegowany z Brytanii mógłby pójść do obozu w Syrii i trafić do kwatery dowódcy z zamkniętymi oczami ;)

Obóz marszowy budowano w ciągu 3 do 6 godzin. Przy pomocy narzędzi kopano rów a przy pomocy koszy wiklinowych z wykopanej ziemi od razu usypywano wał (zarówno szerokość i głębokość rowu oraz wysokość wału były ściśle określone i centurioni pilnowali, aby wszyscy pracowali zgodnie z regulaminem i trzymali się wytycznych). W tak zabezpieczonym obozie żołnierze mogli spać bezpieczni, co podnosiło morale.

Następnego ranka obóz rozbierano, a czego nie dało się rozebrać – palono, aby nic użytecznego nie wpadło w ręce wroga.

Gdy zaś planowano dłuższy pobyt w danym miejscu, budowano bardziej okazałe obozy z rozmaitymi, pomysłowymi pułapkami:

Dołączona grafika


Dołączona grafika


Dołączona grafika


Obóz taki otaczał wał z palisadą i z wieżami, rozmaite rowy (czasem wypełnione wodą), wkopane zaostrzone pale lub gałęzie, wilcze doły i porozrzucane tribolo:

Dołączona grafika


Dołączona grafika


Przez ówczesne „pola minowe” prowadziły ukryte wąskie ścieżki, którymi mogli się swobodnie poruszać rzymscy zwiadowcy.

Trochę więcej na temat obozów i fortyfikacji polowych napiszę w kolejnym wpisie, gdzie przedstawię parę przykładów zastosowania ich w akcji.

Aby zaś legioniści mogli spędzić zimę w jak najlepszych warunkach (zima była tradycyjnym okresem pokoju i nie prowadzono wówczas, z pewnymi wyjątkami, działań wojennych) budowano castra stativa (ang. static castle) – zimowe leża. Były to pierwowzory średniowiecznych zamków – z potężnymi kamiennymi murami i basztami, chronionymi przez ustawioną na nich i budzącą grozę wśród barbarzyńców artylerią. Takie obozy posiadały murowane baraki oraz takie udogodnienia jak kanalizacja a nawet ogrzewanie podłogowe.
W tej dziedzinie zamki średniowieczne jeszcze przez tysiąclecie nie osiągną podobnego poziomu.
Wysokie mury i potężne wieże miały głównie psychologiczne znaczenie, ponieważ barbarzyńcy, z którymi walczyli Rzymianie, nierzadko nie mieli w ogóle pojęcia o sztuce oblegania fortec a widok takich umocnień budził u nich strach i respekt. Z czasem takie castra przekształcały się w miasta – ciekawostką jest to, że angielskie miasta posiadające w swojej nazwie „chester” są właśnie takimi powstałymi w pobliżucastra miejscowościami – Manchester, Cichester, Colchester itp. Także wiele innych europejskich miast wywodzi się od Rzymian, chociażby niemiecka Kolonia, która za czasów rzymskich znana była jako Colonia Claudia Ara Agrippinensium.

Jakby tego było mało, na potrzeby armii budowano także i sieci dróg (niektóre budowali legioniści osobiście, niektóre służby cywilne), których wiele odcinków jest używanych do dziś. Były one proste, brukowane oraz o odpowiednim nachyleniu, aby woda spływała na pobocze. Co jakiś czas przy poboczu znajdowały się kamienie wskazujące odległości.

Dołączona grafika


Ogółem Rzymianie posiadali w swoim imperium sieć dróg o łącznej długości ok. 400 000 kilometrów, z czego ok. 80 000 km z nich było drogami brukowanymi. Dla porównania – w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej długość autostrad wynosiła w roku 2006 ok. 75 440 km.

Oprócz dróg, na potrzeby armii (lub za pomocą rąk armii) budowano też mosty pontonowe, drewniane, lub kamienne, niektóre istniejące i w użyciu do dziś:

Dołączona grafika


Dołączona grafika


W tym takie dzieła, jak nieistniejący już Most Trajana na Dunaju:

Dołączona grafika


Mający ok 1100 metrów długości (most Świętokrzyski w Warszawie ma 479 metrów) i posiadający dwa obozy na obu swych krańcach (wejście na most z obu stron było możliwe jedynie po przejściu przez obóz).

Gdy zaś można było przejść rzekę bez potrzeby budowania mostu, kawaleria tworzyła w najpłytszym miejscu rodzaj korytarza ustawiając się w rzędzie powyżej i poniżej miejsca przeprawy. Kawalerzyści na swych koniach ustawieni powyżej miejsca przeprawy osłabiali nurt rzeki, ustawieni zaś poniżej – wyłapywali zagubiony bagaż albo swoich kolegów, których poniósł rzeczny prąd.

A gdy przyszło zabezpieczyć obszar Brytanii przed barbarzyńcami z północy wybudowano Vallum Hadriani – czyli Mur Hadriana – sieć umocnień mająca ok. 117 km długości przecinająca całą wyspę w poprzek:

Dołączona grafika


Dołączona grafika


(Dalej na północ od muru Hadriana wybudowano z czasem nieco krótszy Mur Antonina)


Mur ten, wysoki na 6,5 metra i gruby na 2,5 był dodatkowo wzmocniony 17 kasztelami, 60 mniejszymi fortami i 160 strażnicami. Niedaleko znajdowały się także stałe bazy trzech legionów, które miały w razie potrzeby wspomóc jednostki auxiliares (sprzymierzeńców, wojska posiłkowe – do dziś to słowo przetrwało jako angielskie „auxiliary” - pomocniczy) którym powierzono obronę muru.


Na koniec dodam jeszcze dość krótko (aby nie załamywać kolegi Mr.Makbeta, bo on niestety nie może pochwalić się zbytnio w tej dziedzinie, Nearchos bowiem nie dokonał niczego niezwykłego) o nieco innej gałęzi armii – flocie.

Rzymska flota była zorganizowana w eskadry – classis. Istniało kilka takich eskadr operujących w czasach Imperium – naves rostratae, czyli „trzon floty” operujący na Morzu Śródziemnym, classis Pontica operująca na Morzu Czarnym, classis Britannica operująca w pobliżu Brytanii, a także classis Pannonica i classis Moesica operujące na ważnych rzekach jak Dunaj czy Ren (aby bronić granicy, udaremniać przeprawy wroga albo dowozić zaopatrzenie dla armii i obozów.

Sukcesy na morzu stały się możliwe między innymi dzięki dwóm wynalazkom – „żelaznym rękom” oraz „krukowi”.

„Żelazne ręce” to kłody drewna z metalowymi hakami. Wystrzeliwywano je w kierunku wrogiego okrętu o który się zaczepiały swoimi hakami. Wówczas za pomocą przywiązanych do nich łańcuchów lub lin przyciągano wrogi okręt do siebie aby rzymska piechota morska (zwana classiarii) mogła dokonać abordażu.

Krukiem zaś (zwanym corvus) była zainstalowana na rzymskim okręcie podnoszona rampa również z hakami na końcu. Gdy rzymski okręt podpływał do wroga, opuszczał ów pomost (kruka), który wbijał się hakami z okręt nieprzyjaciela (co sprawiało, że wróg nie mógł już się wyrwać). Po pomoście tym piechota morska dokonywała abordażu, a jako że Rzymianie posiadali lepszą piechotę, z łatwością radzili sobie z przejęciem tak schwytanego statku.

Dzięki tym wynalazkom i tej strategii, Rzymianom, typowym szczurom lądowym, którzy nigdy nie lubili morza a swoją flotę zaczęli budować dopiero podczas wojny z Kartaginą, udało się w krótkim czasie rzucić na kolana potęgę morską jaką była Kartagina, która już od 600 lat panowała na morzu.

Zaś kontynuatorzy imperium – średniowieczni Rzymianie (znani dziś pod wymyśloną w XIX wieku nazwą „Bizantyjczycy”) z powodzeniem kontynuowali drogę technologicznej przeagi na morzu – w kilku bitwach wygrali dzięki zamocowaniu na swoich okrętach... miotaczy ognia. Tak, tak – miotacz ognia to jeden z kilku wynalazków, które zostały w czasach nowożytnych wynalezione po raz kolejny po tym, jak wiedza na ich temat zagubiła się w mrokach dziejów.

A już na samym końcu (hmm... tak właściwie to już chyba któryś „koniec” z kolei) dorzucę jedynie coś sprytnie pomyślanego, co pomagało Rzymianom w inżynieryjnej i artyleryjskiej sztuce:

Dołączona grafika


Oto groma.

Rysunki pokazujące zastosowanie:

TUTAJ

I TUTAJ

Urządzenie to pozwalało wyznaczać proste linie (przydatne do budowy np dróg), kwadraty (obozów) albo odległości do niedostępnych punktów (jak obliczanie szerokości rzeki).





I wyjaśnienie zagadki:

Gallia est omnis divisa in partes tres.

Gallia – Galia, nazwa terenów zamieszkanych przez Galów.
Est – jest
Omnis – to mogło być najtrudniejsze. „Omni” to „wszech” – omnipotencja to wszechwiedza, omnibenewolencja – wszechmiłość, omniprezencja – wszechobecność itd.
Divisa – ang. divided - podzielona
In partes – ang. “into parts” – na części. Nawet „s” na końcu tak samo jak w angielskim sugeruje liczbę mnogą.
Tres – trzy, ang. three, fr. Trois

W połączeniu – “Cała Galia jest podzielona na trzy części.” :)


Do następnego razu!
  • 6



#8

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Ave Cezar, Ave Aquila :)


Witam wszystkich bardzo serdecznie w trzecim już to moim wpisie w tej debacie. Na samym wstępie chciałem się odnieść do poprzedniej wypowiedzi mojego oponenta jak i nie bawiąc się w zbędne sofizmaty, zamierzam przywiązać większą wagę do jego wpisów niż robiłem to wcześniej. W kolejnej części wpisu przytoczę techniki i kombinacje wojenne w Armii Macedońskiej jak i rozpocznę historyczną podróż poprzez najznamienitsze bitwy Aleksandra Wielkiego, gdyż został mi już na to tylko ten i następny wpis. Jako, że ostatnią możliwość wpisu w tej debacie zamierzam poświęcić na omówienie dotarcia Aleksandra do Indii. Tak więc do dzieła.

Faktycznie – znam ten ból szukania czegokolwiek o wojskach Macedonii. Sam spędziłem bodajże ze dwie godziny, aby znaleźć do swego pierwszego wpisu jakieś zdjęcie macedońskiej armii, które byłoby choćby zbliżone „niesamowitością” do zdjęcia z mojego ulubionego serialu „Rzym” (ponieważ nie chciałem umniejszać męstwa żołnierzy macedońskiego basileusa (króla) przez jakieś nieodpowiednie zdjęcie; a jedynie „zbliżone”, bo Rzymu nic nie pobije ;) ).


Tak, jakby nie patrzeć jest to dla mnie znaczące utrudnienie. Opisując daną kwestię nie mam prawie żadnego zdjęcia ilustrującego to o czym się rozwodzę. Bardzo ciężko jest znaleźć jakiekolwiek zdjęcia dotyczące armii macedońskiej a co dopiero dobre zdjęcia. Samo szukanie zdjęć przeważnie zajmuję mi więcej czasu niż opisanie danej sprawy. Jednakże żyję w przekonaniu, iż to nie piksele mówią o armii a słowa, które ją opiewają :)

Co oznacza to zdanie: „historycy w dziedzinie wojskowości zgadzają się co do tego, iż armia macedońska dorównywała profesjonalizmem legionom rzymskim” i czemu ma służyć?


Sformułowanie to znalazłem na jakimś forum w temacie omawiającym zdobycie Tyru przez Aleksandra. Samo stwierdzenie bardzo mi się spodobało, mając na uwadze iż jego składnia doskonale pasuję do naszej debaty. Poprzez profesjonalizm, o którym jest w nim mowa rozumiem poczynania obu armii. Nie możemy zapominać, iż bądź co bądź między moją armią a powstaniem twojej jest kilka ładnych latek. Macedończycy odznaczyli się w wielu bitwach, ukazując kunszt strategii swych dowódców. Porównanie to odwołuję się do retrospekcji względem Macedończyków, porównuję ich do najpotężniejszego i najbardziej znanego imperium w dziejach świata. Oczywiście iż z równym profesjonalizmem, odznaczali się Spartanie, Egipcjanie czy też Armia Czyngis - chana, lecz przyrównanie mojej armii do twoich legionów było chwytem czysto prestiżowym. Otóż gdy mówimy Aleksander Wielki, mamy przed oczyma wspaniałego stratega i wodza... mówiąc o Rzymie wyobrażamy sobie niezrównaną siłę jaką Rzym dysponował w postaci swej armii. Takie przybliżenie pozwala słownie docenić też ludzi Aleksandra a nie tylko go samego.


Odniosłeś się do falangi macedońskiej, oczywiście iż miała swoje słabe jak i dobre strony, postanowiłem napisać o niej trochę więcej, niż tylko informacje podstawowe. Tak więc chwilowo przerwę odpowiadanie na twój wpis, jednakże wrócę do tego jeszcze :)

Falanga używana była zarówno przez ówczesnych greków jak i Macedończyków. Tak jak już powiedział mój oponent, była rodzajem wała, który przetaczał się przez pole bitwy czyszcząc pole walki, ciężej uzbrojonym kolegą z swej armii. Po raz pierwszy użyto jej w VII wieku przed naszą erą.

Macedońska wersja falangi, różniła się od swej greckiej siostry znacząco. Podstawową różnicą są wcześniej już wspomniane sarissy, które były stosunkowo dłuższe od greckich włóczni. W greckiej falandze walczyły tylko dwa pierwsze szeregi, w przypadku falangi w wykonaniu Macedończyków sarissy pochylały aż pierwsze cztery szeregi, co o wiele bardziej uniemożliwiało przeciwnikowi podejście bliżej. Co więcej sarissy przekładane były ok. 20 do 30 centymetrów nad sarissą kolegi z poprzedniego rzędu, co tworzyło barierę nie do przebycia. Nawet jeżeli jakimś cudem udało się takiemu wojownikowi przedostać przez ostrza pierwszych sariss automatycznie nadziewał się na kolejne. Na nic zdawały się pancerze i tarcze iż sarissy robiły z nich sito. Wielkim atutem sarissy było 50 centymetrowy grot, o którym to wspomniał już Aquila w swoim poprzednim wpisie.
Dalsze szeregi trzymały włócznie pod kątem 45° przy czym poruszali nimi na boki, tworząc "las". Mało iż było to efektowne co skuteczne, lecące w kierunku falangi strzały traciły swój impet i odbijały się od włóczni. Skuteczność falangi zależała od wyszkolenia ludzi za nią odpowiedzialnych, zaś ci byli podczas swojego treningu opanowali władanie sarisą do perfekcji.

Aquila, mówiłeś iż gdyby udało się rozerwać szyk falangi i wedrzeć do środka doszło by do rzezi lekkozbrojnych Macedończyków, otóż ja jestem innego zdania. Weźmy przy tym pod uwagę liczebność takiej falangi, niektóre z nich potrafiły ciągnąć się na kilka kilometrów. W czasie gdy Aleksander wyruszył na wschód, jedna falanga składała się z 8 takseis. Z czego jedno takseis liczyło sobie 1500 żołnierzy. Taka siła nie tylko przetaczała się przez pole walki z łatwością, ale i w momencie rozerwania szyku zalewała przeciwnika liczebnością. Warto wspomnieć iż rozerwaniu ulegały tylko falangi, które składały się z słabo wyszkolonych piechurów. Zaś tych w armii Aleksandra się nie zauważymy, gdyż starannie dopierano jej członków. A to już za sprawą ojca Aleksandra, który wprowadził system szkoleniowy dla falangistów. W skład szkolenia wchodziły zarówno manewry pododdziałów jak i kilkudziesięciokilometrowe marsze, podczas których żołnierze byli obładowani pełnym uzbrojeniem jak i zapasami żywności i wszelkim przydatnym sprzętem.



Co prawda piechurzy macedońscy byli o wiele słabiej opancerzeni od swych greckich pobratymców, gdyż wyposażeni byli tylko w mniejszą tarczę (talamon), która zwieszana była na szyi. Oprócz tego posiadali oni znacznie lżejszy hełm. Co prawda poszczególny żołnierz na polu bitwy był by łatwym celem, lecz wewnątrz falangi takie wyposażenie pozwalało zacisnąć szeregi co uniemożliwiało rozerwanie szyku.

Nie grał bym honorowo, gdybym zamieścił tylko same superlatywy falangi. Jej słabości wynikały przede wszystkim ze słabego wyszkolenia piechurów, lecz w końcu znalazł się przeciwnik kładący kres sławie falangi. Przeciwnikiem tym okazała się armia rzymska, które walcząc w bardziej elastyczny sposób w końcu rozrywały szyk falangi. Jednakże, nie ma do żadnego odwzorowania w czasach gdy falanga była aleksandryjskim asem. Względem falangi to tyle, pokuszę się jeszcze o dodanie jakiegoś zdjęcia :)

Dołączona grafika

Co do peltastów, obrazek, który nam podałeś to velites – rzymska lekka piechota, na dodatek wzięty z gdy Rome: Total War znanej z dość luźnego podejścia do historii (graczom Rome Total War polecam mod „Europa Barbarorum” ;) ).


No cóż, niestety brak materiałów ze strony google zmusił mnie do użycia tego obrazka. To już nie moja wina, iż brak obrazków na tematy jakie poruszam w swych wpisach...

Nie przypominam sobie też, abym słyszał o jakichkolwiek machinach na polu walki u Aleksandra. Owszem, używano ich przy oblężeniach (nawet pomysłowych oblężeniach – nie powiem), lecz o ile mnie pamięć nie myli (Aleksandrem nigdy się zbytnio nie interesowałem) to bitwy były toczone bez sprzętu artyleryjskiego, jedynie za pomocą piechoty i kawalerii. Wszelkie dodatkowe informacje na ten temat byłoby niezwykle mile widziane.


Ależ oczywiście, za czasów Aleksandra Wielkiego Macedończycy używali zarówna balisty jak i katapulty, co po pozwalało obrzucać przeciwnika gradem kamieni i ognistych szczał. Co prawda używano ich niezwykle rzadko, jednakże bardzo pomysłowo jak np. przy zdobywaniu Tyru ale o tym później. Nie zapominajmy iż słowo katapulta wywodzi się z języka greckiego, określało wszystkie maszyny miotające na odległość, tak więc strasznie trudno jest napisać na ten temat coś więcej. Co prawda, nie były one rdzenną siła Macedończyków. Jednakże odgrywały znaczącą rolę w zdobyciu miast, czy też na polu bitwy. Były więc doskonałym dopełnieniem strategicznych zdolności Aleksandra.


Jedną z najbardziej znanych rzymskich formacji było Testudo czyli słynny „żółw” miał on podobnie jak falanga swoje wady jak i zalety. Ustawienie tarcz po bokach i u góry, chroniło usilnie przed łucznikami czy też procarzami. Jednakże sprawa miała się inaczej gdy w takiego „żółwia” uderzała konnica, wtedy to formacja obronna przeradzała się w rzeź legionistów. W przypadku falangi, liczebność piechurów w ostateczności zalewała napastnika jednakże i tak były straty. O tyle co falanga mogła jeszcze wyjść na prostą o tyle testudo nie miało już tyle szczęścia, żółwia tworzyły małe oddziały wojowników. Poza tym samo testudo było bardzo wolne i używane raczej przy ataku na zamek lub miasto, w celu podejścia do murów. Na otwartym terenie, tym bardziej wyboistym nie prezentowało by się już tak efektownie. Kolejną słabością żółwia był jego tył, nie był on osłaniany tarczami co umożliwiało przeciwnikowi podejście legionistów od tyłu. Choć są to tylko i wyłącznie spekulacje, gdyż tak jak mówiłem „żółwia” nie używano na otwartym terenie.

Pozostawiając już twój wpis odniosę się jeszcze tylko do taktyki wojennej(a raczej skoryguję) jak i do owych mostów i dróg.

Przy pomocy programu graficznego nakreśliłeś nam obraz małych oddziałów ułożonych w kształt szachownicy:



Dołączona grafika


Spodziewam się iż miałeś zamiar zaprezentować nam formację zwaną „Acies Duplex” (Szyk podwójny). W rzeczywistości oddziały żołnierzy nie były rozproszone na wzór szachownicy, a rzeczywiście ją tworzyły. Co przez to rozumiem, otóż to iż oddziały były ściśnięte bliżej siebie, o w ten sposób:


Dołączona grafika


Oczywiście, jest to tylko mała korekta nie chciałem Cię urazić. Jeżeli coś takiego nastąpiło to przepraszam.

Bardzo ciekawa jest też formacja „Acies Triplex”, która została wprowadzona po reformach Mariusza. Zreformowany legion był ustawiany do bitwy kohortami. 10 kohort najczęściej formowano w acies triplex, czyli szyk potrójny (przedstawiony na rysunku poniżej). Pierwszą linię stanowiły cztery kohorty, kolejne dwie – po trzy kohorty. Był to szyk najczęściej stosowany przez Cezara. A wyglądało to mniej więcej tak:


Dołączona grafika


Skoro mowa o „Acies Triplex” myślę iż ciekawie opisują to na historion.pl

Działanie formacji i taktykę legionu opiszę na podstawie acies triplex Cezara, najczęściej stosowanego rzymskiego szyku w I w. p.n.e. W wojsku Mariusza kohortę ustawiano w prostokąt, Cezar dość często formował ją w trapez, szerszym bokiem w stronę wroga. W pierwszej linii stały cztery kohorty, a w następnych po trzy, z tym, że kohorty drugiego i trzeciego rzędu ustawiały się jedne za drugimi. Signum kohorty pełniło funkcję znaku orientacyjnego, dzięki któremu żołnierze wiedzieli, gdzie znajduje się reszta oddziału i w którą stronę się przemieszcza. Ułatwiało to zadanie także wodzowi, który z daleka widział pozycje wszystkich jednostek. Znak legionu – srebrny orzeł – nie miał funkcji praktycznych. Ze względu na to, że jego utrata była najgorszą hańbą, po której czasem nawet rozwiązywano legion, trzymano go z tyłu szyku. Był to przedmiot otaczany kultem, dlatego odgrywał rolę psychologiczną - jego obecność podnosiła morale żołnierzy. Rzymianie stawali do walki blisko swojego umocnionego obozu, dającego możliwość ukrycia się w razie porażki. Gdy byli stroną broniącą się, starali się ustawić szyk na wzniesieniu. Przed uformowanymi w quincunx legionistami stawali lekkozbrojni, strzelcy i machiny miotające, na skrzydłach acies triplex kawaleria. Walka rozpoczynała się od ostrzału wroga przez łuczników, procarzy oraz balisty i skorpiony. Następnie do akcji wchodziła lekka piechota z oddziałów auxilia, wiążąc wroga walką i nękając go oszczepami. Harcowników wycofywano potem zwykle na skrzydła legionu, które dodatkowo wzmacniali. W zależności od tego, czy byli stroną atakującą, czy broniącą się, legioniści maszerowali w stronę przeciwnika lub czekali na niego. W tej fazie stosowano formację zwartą, z odstępami między żołnierzami wynoszącymi niecały metr. Z odległości ok. 20 m wyrzucano pila (celne rzucenie z miejsca 3-kilogramowym oszczepem na taką odległość wymagało nie lada siły i techniki, dlatego rzut pilum trenowano bardzo intensywnie). Dwa pierwsze szeregi legionistów po wyrzuceniu obu oszczepów zmieniały ustawienie na luźniejsze (ok. 1,8 m odstępu między żołnierzami), dobywały mieczy i ruszały biegiem na przeciwnika. Była to ważna zmiana w stosunku do sposobu walki legionistów republikańskich, którzy nacierali na wroga zwartą formacją, tarcza przy tarczy. Teraz żołnierze rzymscy mieli dość miejsca do swobodnego władania gladiusem, podczas gdy wrogowie byli zwykle stłoczeni jeden obok drugiego i sami sobie przeszkadzali. Odstępy między legionistami były jednocześnie na tyle małe, że mogli się nawzajem osłaniać. Mariusz uznał, że do walki wręcz najlepszy będzie szyk typu falangi – ciągła linia, jednak luźniejsza niż do tej pory. Odległości między kohortami jednej linii wynosiły tyle samo, co szerokość kohorty stojącej w szyku zwartym do miotania pilum. Tak więc po zmianie formacji na luźną do walki wręcz, kohorty stykały się bokami i tworzyły jedną linię. Kiedy pierwsze szeregi walczyły wręcz, tylne rzucały swoje pila ponad ich głowami. Jeśli szyku wroga nie przełamano od razu i walka przeciągała się, dwa przednie szeregi Rzymian zamieniały się miejscami ze stojącymi za nimi, którzy wkraczali do boju ze świeżymi siłami. Na ćwiczenie tego manewru kładziono wielki nacisk, tak, że był wykonywany niezwykle sprawnie, a w szyku nie powstawały żadne wyrwy. Jeśli wróg przez dłuższy czas nie uległ pod naporem pierwszej linii, dowódca wprowadzał zazwyczaj drugą. Jej żołnierze również najpierw wyrzucali pila ponad walczącymi już szeregami, a następnie następował manewr wymagający doskonałego wyszkolenia i żelaznej dyscypliny. W każdy niespełna 2-metrowy odstęp między dwoma legionistami pierwszej linii wchodził legionista drugiej. Pierwszy rzut wycofywał się, a drugi rozpoczynał walkę. Rzymianie doprowadzili technikę zamiany linii bojowych do perfekcji. Zanim wrogowie zorientowali się, co się dzieje, mieli już przed sobą nowych, wypoczętych przeciwników. Walczący wcześniej znajdowali się teraz z tyłu i mogli odpocząć, a żołnierze auxilia przynosili im zapasowe pila. Później mogła nastąpić kolejna zamiana i powrót pierwszej linii do walki. Kohorty ostatniego rzutu były odwodem i stosowano je zwykle tylko jeśli zaszła wyraźna potrzeba. Wtedy przegrupowanie następowało w taki sam sposób jak pomiędzy dwiema pierwszymi liniami. Acies triplex był bardzo skutecznym szykiem, umożliwiającym łatwe przegrupowanie się. Stosowanie go przez Cezara w Galii pokazało, że zmienianie linii podczas walki świetnie niweluje przewagę liczebną barbarzyńców, którzy zwykle ruszali do ataku całymi siłami od razu i nie zostawiali odwodów, które mogłyby wejść wypoczęte do walki w rozstrzygającym momencie.


Odnieśmy się jeszcze do wspomnianego przez Ciebie systemu mostów i dróg. Oczywiście budzą one wrażenie iż cywilizacja stojąca dopiero u progu naszego wieku potrafiła wykonać więcej kilometrów dróg brukowych niż my posiadamy autostrad dzisiaj… zaraz my w ogóle nie posiadamy autostrad. Jesteśmy jedynym krajem gdzie płaci się za to by jeździć wolno :P Ale to nie o nas jest ten wpis. Otóż uważam iż zarówno mosty jak i drogi, nie mają żadnego powiązania z armią rzymską. Ponadto o wiele wyśmienitsze drogi niż Rzymianie, budowali ludy ameryki południowej :)



To by było na tyle względem Twojego wpisu, przejdźmy do moich Macedończyków.

W pierwszym wpisie omówiliśmy dwie największe machiny macedońskie, przetaczające się przez pole bitwy: falangę i jazdę. Odniosłem się także do pomniejszych psiloi i peltastów, jednakże ani słowa nie powiedziałem o piechocie macedońskiej. Chciałbym z tego miejsca skorygować swój błąd dość krótko, bo za wiele powiedzieć nie można. Również chciałbym dogłębniej przestawić Kawalerię Macedońską.

Podstawowa jednostka taktyczna macedońskiej piechoty walcząca w szyku falangi nazywana była syntagmą. Liczyła sobie 256 żołnierzy, co pozwalało jej uformować szyk głęboki na 16 żołnierzy jak i szeroki na 16. Za wyższy związek taktyczny w armii macedońskiej uważa się taxis, liczącą 1536 żołnierzy. Tak więc taxi składała się z 6 syntagm. Jej rozmieszczenie na polu bitwy było uwarunkowane powierzchnią, na jakiej się znajduję, z reguły formacja przypierała kształt róży kierunków, z tą tylko różnicą iż wszyscy wojownicy zwróceni byli w stronę przeciwnika.

Dołączona grafika


Od lewej : żołnierz jednej z formacji lekkiej piechoty, pezetairoi oraz hetairoi


Kawaleria Macedońska

Kawaleria Macedońska za czasów Aleksandra, dzieliła się na ciężką zwaną „hetajrami”, w której to służyli arystokraci jak i lżejszą, do której wcielało się terytorialnie. Zarówno ciężka kawaleria jak i lekka uderzała w szyku trójkątnym. Na samym przedzie jechał dowódca, zanim następno w szeregach kawalerzyści posiadający najlepsze zbroje i konie. Kawaleria stała się dumą państwa macedońskiego, ze względu na to iż była o wiele bardziej ceniona niż w innych państwach greckich.

Ciężka Kawaleria

Hetajrowie tak jak już powiedziałem, byli rekrutowani z przedstawicieli arystokracji, jako że w kręgach tych umiejętności jeździeckie, duch ofensywny i współzawodnictwo w boju było kultywowane od pokoleń. Nic więc dziwnego w tym, iż wartość bojowa tych wojowników ceniona była w całej Grecji. Kawalerzyści byli gwardią przyboczną władcy i dumą narodu. To właśnie hetajrowie dbali podczas bitwy o to, by rozkazy Aleksandra wykonywane były należycie i w odpowiedniej kolejności. Uzbrojenie hetajrów było ciężkie i dostosowane do zadawania potężnych ciosów. Dlatego też ciężka kawaleria była doskonale wyszkolona. O wysokim wyszkoleniu w czasie boju świadczyły zdyscyplinowane manewry i szybkość z jaką były wykonywane. Efektowność hetajrów wzrosła już znacząco za czasów Filipa II, który wtłoczył w jej szeregi rygor i dyscyplinę, kładąc ogromny nacisk nie na umiejętności poszczególnych jeźdźców a na ich współgranie jako formacji. Oprócz indywidualnego szkolenia, hetajrowie bardzo szybko przyswajali szyki bojowe zaadaptowane od ludów z jakimi potykała się armia Aleksandra Wielkiego, co wzmagało ich umiejętności jako oddziału.

Uzbrojenie hetajra stanowiła włócznia długości ok. 3 metrów i krótki miecz. Do osłony służył hetajrowi solidny pancerz składający się z łuskowatego napierśnika, z naramiennikami, skórzanej tuniki, okrągłej tarczy, ciężkiego hełmu i nagolenników. W te ostatnie zaopatrzyć się musieli za własne fundusze. Podobny łuskowaty pancerz chronił głowę i klatkę piersiową konia. Na swe zbroje hetajrowie narzucali granatowe bądź zielone płaszcze, symbolizujące oddanie władcy. Krótki miecz jakim dysponowali nazywany był kopis, w odróżnieniu od rzymskich mieczy był jednostronnie zaostrzony.

Dołączona grafika

Kopis


Za czasów Aleksandra ciężka jazda, zorganizowana była w szwadrony liczące sobie 200 wojowników. Na tle wyróżniał się tylko szwadron królewski, zwany agema, który liczył sobie 300 wojowników. Najpewniej podobna organizacja utrzymała się do czasów ostatnich Antygonidów. Posiadamy wiedzę z przekazów źródłowych, że Perseusz pod Pydną (168 p.n.e.) posiadał w 2 Świętych Szwadronach i 7 Szwadronach Królewskich około 2000 jeźdźców.

Dołączona grafika

Dołączona grafika


Lekka Kawaleria

W jej skład wchodzili wojownicy zaciągnięci do armii terytorialnie, do ich obowiązków należał między innymi zwiad, aprowizacja i chronienie tobołu, choć zdarzyło się iż brali bezpośredni udział w bitwie. Jednakże mając na uwadze iż byli gorzej wyszkoleni od ciężkiej kawalerii, na polu bitwy „pałętali” by się tylko pod nogami. Uzbrojenie lekkiego kawalerzysty nie różniło się niczym od uzbrojenia hetajrów, poza tym iż zbroje były stosunkowe lżejsze a co za tym idzie, lekka kawaleria była bardziej zwrotna. W skład uzbrojenia wchodziły włócznie i łuki, co do broni krótkiej wciąż jest wiele niedomówień i niepewności, prawdopodobnie używali tak jak i ciężka kawaleria kopis.

Dołączona grafika


Macedońscy stratedzy niższego szczebla

Antypater

Jeden z głównych dowódców armii Filipa II jak i jego syna Aleksandra, został mianowany regentem w roku 342 p.n.e z rąk ówczesnego władcy Macedonii Filipa II. W tym samym roku Antyparer wysłał wojska macedońskie do Euby, powstrzymując tym samym ateńską próbę przejęcia kontroli nad wyspą. Często przyjmował twarz posła i dyplomaty, po śmierci Filipa II wsparł pozycję Aleksandra Wielkiego, torując mu drogę do tronu. Tym samym został mianowany dowódcą sił macedońskich w Europie i otrzymał dumny tytuł „Strategos Europa”. Aleksander darzył go ogromnym zaufaniem.


Latem 333 p.n.e. perska flota wojenna pod dowództwem rodyjczyka Memnona i Farnabazosa rozpoczęła skierowane przeciw Macedonii działa wojenne na Morzu Egejskim. Na szczęście dla Antypatra, Memnon zmarł na Lesbos podczas oblężenia Mityleny, a reszta floty rozproszyła się po zwycięstwie Aleksandra pod Issus. W 332 .p.n.e. wybuchła rebelia w Tracji, a w 331 p.n.e. peloponeska koalicja zorganizowana (przy wsparciu Persji) przez spartańskiego króla Agisa III rozpoczęła oblężenie Megalopolis. Dzięki ogromnym funduszom przysłanym przez Aleksandra, Antypater opłacił trackich rebeliantów oraz zorganizował armię najemników dwukrotnie liczniejszą od sił spartańskich, liczących 20 tys. ludzi. Agis pokonany został w bitwie pod Megalopolis a Antypater odesłał najemników Aleksandrowi

Parmenion

Drugi rangą główny dowódca w armii Aleksandra Wielkiego, był synem macedońskiego arystokraty Filotasa. Za panowanie ojca Aleksandra, odznaczył się zwycięstwem nad Illirią.

Między innymi dowodził lewym skrzydłem armii w bitwach nad Granikiem, pod Issos i pod Gaugamelą. Gdy wyszło na jaw iż jego ojciec Filotas uczestniczył w spisku na życie Aleksandra, został stracony.

Seleukos I Nikator

Jeden z przybocznych strategów w armii Aleksandra Wielkiego, cieszył się uznaniem władcy. Po śmierci Aleksandra w Babilonie, objął władze nad Syrią, Persją, Mezopotamią i Baktrią.

Ptolemeos

Tak samo jak Seleukos, po śmierci Aleksandra otrzymał swoją działkę. W jego panowanie popadł Egipt. Był mniej znanym strategiem, jednakże darzony zaufaniem przez Aleksandra.

Podbój Persji
Aleksander Macedoński z wyprawą na Persję wyruszył w roku 334 p.n.e na czele 35 tysięcznej armii w której skład wchodziło siedem tysięcy greków. Dla utrzymania pokoju w Grecji i Macedoni, swojemu zaufanemu dowódcy Antypatrowi pozostawił kilkutysięczny oddział. Hasłem przewodnim tej wyprawy było przywrócenie wolności Grekom z Azji Mniejszej. W 334 p.n.e po przekroczenie Hellespontu odniósł zwycięstwo pod Granikiem, co otwierało mu drzwi do zajęcia Azji Mniejszej i wkroczeniu na tereny Syrii. W Milecie i Halikarnasie Grecy złamali opór Persów. Flota morska Persji poniosła też porażkę na morzu Egejskim, próbując odciąć łączność Aleksandra z rodzimą Macedonią i jednoczesnym atakiem na Antypatra. W odpowiedzi Aleksander zajął państwa portowe, takie jak Syria, Cypr, Fenicja i Egipt, odcinając tym samym Imperium Perskiemu bezpośredni dostęp do morza. Po podporządkowaniu sobie Fenicji i zdobycia miasta Tyr, o którym to podboju opowiem później, Aleksander kontynuował swój pochód, który zaowocował zdobyciem Egiptu i założeniem nowego miasta, zwanego Aleksandria w roku 332. W Egipcie Aleksander został okrzyknięty Synem Boga Ra, a w świątyni Amona na terytorium dzisiejszej Libii nadano mu nawet tytuł samego Boga, co zostało wykorzystane przez propagatorów władcy. . Legenda głosiła, ze kto rozwiąże węzeł gordyjski to Azja przypadnie mu we władanie. Aleksander przeciął węzeł mieczem. W listopadzie 333p.n.e. Aledsander rozbił kolejną armię perską, którą dowodził król Dariusz. Bitwa rozegrała się w nadmorskiej dolinie nad zatoką Issos. Dariusz przegrał nie tylko bitwę, w ręce wroga wpadł obóz w którym była żona i siostra króla, sam władca ratował się ucieczką. Armia Aleksandra ruszył w kierunku Egiptu. Marsz opóźniło długotrwała próba zdobycia Tyru. Kapitulacja nastąpiła dopiero po siedmiu miesiącach walk. Jesienią 332 p.n.e. skapitulował w Egipcie perski namiestnik, a Egipcjanie wynieśli Aleksandra na tron jako nowego faraona. Wiosną 331 p.n.e. w zachodniej części ujścia Nilu założył miasto, które otrzymało nazwę Aleksandria. Dalej poszło już łatwiej i około 332 p.n.e. król zajął Egipt. Końcowy etap kampanii przeciwko Dariuszowi nastąpił jesienią 331 p.n.e.. Aleksander przemaszerował przez Egipt kierując się na północny wschód. Do kolejnego starcia w pobliżu wioski Gaugamela. Dariusz chciał w tym starciu wykorzystać pełnie jazdy perskiej, jednakże owa musiała ustąpić przed liczebnością armii grackiej i została ostatecznie rozgromiona poprzez lepiej wyszkoloną ciężką kawalerię macedońską. Armia Dariusza został doszczętnie rozbita, podobnie jak pod Issos Dariusz rzucił się do ucieczki na swym rydwanie. Aleksander zadał ostateczna klęskę Dariuszowi III, zajął Babilon, Suzę oraz Persepolis, z pałacami królewskimi i został obwołany królem perskim. Aleksander został też okrzyknięty „Królem Azji” a Dariusz został niebawem zamordowany poprzez swoich współpracowników. Zaś Bassesos z Bakterii, biorący udział w morderstwie okrzyknął się następcą Dariusza. Tu Aleksander znów ukazał się człowiekiem honoru i rozkazał uroczyście pochować Dariusza obok królów z dynastii Achemenidów. Od tego czasu Aleksander ogłosił się mścicielem zdradziecko zamordowanego Dariusza, jednakże na jego niekorzyść grecy porozumieli się z Persami i król spartański Agis III na moment stał się zagrożeniem dla samej Macedonii. Marsz został wstrzymany do czasu rozprawienia się z buntem ze strony spartan, w tym czasie Aleksander bacznie wypatrywał informacji z Persepolis.
Bez większych problemów zajął Aleksander zachodni Iran, natomiast Iran północno-wschodni mający być drogą do Indii udało mu się podbić po dwóch latach walk dopiero w 327 roku p.n.e. w 329 roku p.n.e. udał się w pogoń za uciekającym przed nim Bessosem. Ten zamiast wydać wojskom Aleksandra bitwę, którą prawdopodobnie by wygrał salwował się ucieczką. Schwytał go jeden z wodzów Aleksandra - Ptolemeusz. Po chłoście i torturach został ukrzyżowany w Medii. Tak zapłacił za mord na Dariuszu. (Cóż widać, że nie tylko Rzymianie lubowali się w publicznych egzekucjach poprzez ukrzyżowanie). Ukrzyżowanie Bessosa, oznaczało upadek Imperium Perskiego i rozpoczęcie przez Aleksandra dalszych podbojów w kierunku Indii.
Wyprawa na Persji, mogła się okazać upadkiem Macedonii, gdyż zmuszony jestem przyznać iż była ryzykownym posunięciem. Armia macedońska nie mogła się równać liczebnością z Imperium Perskim, jednakże z drugiej strony władca Perski wciąż zmagał się z utrzymaniem jedności państwa, co przyczyniło się znacząco do wygrania sił Aleksandra Wielkiego.

W tym wpisie chciałem też podziękować opracowaniom wydawnictwa GREG, po których to przestudiowaniu mogłem przybliżyć historię zdobycia Persji.
Zarówno przy machinach wojennych jak i przy podboju Persji odniosłem się do zdobycia miasta Tyr, które w moim mniemaniu jest jednym z ciekawszych o czym świadczyć może między innymi użycie maszyn oblężniczych przez greków. Tak więc nadszedł czas by omówić zdobycie tego miasta.

Zdobycie Tyru.

Tyr był jednym z słynniejszych fenickich portów, uważany za miasto nie do zdobycie, gdyż jego główny rdzeń znajdował się na skalnej wyspie oddalonej o kilometr od wybrzeża, co uniemożliwiało atakowanie miasta drogą lądową. Był też jedynym miastem, które nie otworzyło swych bram Aleksandrowi, mieszkańcy Tyru pokładali nadzieję w silnych fortyfikacjach, położeniu wyspy jak i potężnej flocie.
Na przestrzeni oblężenia które trwało ponad pół roku, Macedończycy zbudowali solidną groblę łączącą wyspę ze stałym lądem. Dorobili się silnej floty 200 okrętów, które zablokowały miasto od strony morza. Po zdobyciu wybrzeża, rozpoczęto budowę grobli wzdłuż murów Tyru, na których to ustawiono ogromną liczbę machin oblężniczych. Wkrótce rozpoczęto systematyczne atakowanie fortyfikacji Tyru. Po częściowym rozbiciu muru nastąpił szturm, początkowo atakowano tylko ze strony grobli. Jednakże gdy ataki macedońskie zaczęły być odpierane przez mieszkańców Tyru, dokonano ataku od strony morskiej. Miasto upadło… a w jego wnętrzu rozegrała się prawdziwa rzeź, wojska aleksandryjskie wybiły w pień wszystkich mężczyzn tyrskich, przy czym grabiono miasto i gwałcono kobiety. Po zdobyciu Tyru podan 30 tysięcy kobiet i dzieci, popadło w niewolę.
Oszczędzony jednakże tych, którzy skryli się w świątyniach.
Moim skromnym zdaniem, jest to jeden z ciekawszych podbojów i na pewno bardzo wyczerpujących dla Aleksandra. Przedstawia on kunszt strategiczny Macedończyków jak i ich pomyślunek, zamiast ślepo trwonić swe siły stopniowo zdobywano miasto.

Dołączona grafika


Z mojej strony to tyle, w przeciwieństwie do Aquili nie zamierzam poruszać wątków pobocznych jak drogi, czy obozy… W następny wpisie mam zamiar zaprezentować pełnie wypraw Aleksandra Wielkiego. Chciałem też przeprosić za skromność obrazów i pochyłość informacji, ale do ostatecznego starcia zamierzam przystąpić w kolejnym wpisie, to on ma być złotym słońcem Macedończyków w tej debacie, trudno jest bazować na wąskości źródeł historycznych co przekłada się na wąskość podawanych przeze mnie informacji. Pozdrawiam i dziękuję za uwagę :)

Do zobaczenia :)
  • 2



#9

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Witam ponownie.

W tym wpisie opowiem trochę o bitwach, jakie stoczyli Rzymianie oraz troszkę rozwinę zalety, ale też i wady macedońskiej falangi.

Zacznijmy jednak od uwag kolegi dawniej Mr. Makbeta, a obecnie Nihilista.

Tak, jakby nie patrzeć jest to dla mnie znaczące utrudnienie. Opisując daną kwestię nie mam prawie żadnego zdjęcia ilustrującego to o czym się rozwodzę. Bardzo ciężko jest znaleźć jakiekolwiek zdjęcia dotyczące armii macedońskiej a co dopiero dobre zdjęcia. Samo szukanie zdjęć przeważnie zajmuję mi więcej czasu niż opisanie danej sprawy. Jednakże żyję w przekonaniu, iż to nie piksele mówią o armii a słowa, które ją opiewają


Jak najbardziej. Zdjęcia są pomocne, lecz to wciąż tylko dodatek. Równie dobrze mógłbym opisać Rzymian bez ich pomocy, lecz chciałbym aby przy okazji debata ta zaznajomiła czytelników z wyglądem opisywanych przedmiotów, osób i wydarzeń. Wszak nie chodzi mi o wynik naszej dyskusji, lecz o być może nawet zainteresowanie czytelników czasami walecznych Rzymian :)

Aquila, mówiłeś iż gdyby udało się rozerwać szyk falangi i wedrzeć do środka doszło by do rzezi lekkozbrojnych Macedończyków, otóż ja jestem innego zdania. Weźmy przy tym pod uwagę liczebność takiej falangi, niektóre z nich potrafiły ciągnąć się na kilka kilometrów. W czasie gdy Aleksander wyruszył na wschód, jedna falanga składała się z 8 takseis. Z czego jedno takseis liczyło sobie 1500 żołnierzy. Taka siła nie tylko przetaczała się przez pole walki z łatwością, ale i w momencie rozerwania szyku zalewała przeciwnika liczebnością.


Nie mogę się z tym zgodzić. Liczebność nie ma w przypadku falangi zbyt dużego znaczenia w tej kwestii. To tak, jakbyś stwierdził „popatrzcie, ile w czołgu jest części. Więc nawet, gdy czołg zostanie rozłożony na poszczególne części i tak będzie dalej groźny”. Atutem falangi był jej szyk. Tylko on dawał jej zwycięstwo. Poszczególni piechurzy macedońskiej falangi byli trybikami (tak samo jak i legioniści), ale trybikami niezdolnymi do operowania na polu walki samodzielnie. Owszem, nec Hercules contra plures, lecz w omawianym przez nas temacie na jednego ciężkozbrojnego legionistę, wyposażonego w idealny miecz, pancerz i tarczę oraz szkolonego do walki wręcz na krótki dystans musiałyby przypadać dziesiątki falangitów uzbrojonych w swe mieczyki i malutkie tarcze, pozbawionych dobrych pancerzy i przede wszystkim – szkolonych jedynie do walki przy pomocy swoich sariss (które, jak już wspomniałem, były bezużyteczne po rozerwaniu szyku) aby zdziałać cokolwiek.

Poza tym wydaje mi się, że lekko przesadziłeś z długością szyku. O ile się nie mylę, w bitwach szerokość frontu falangi wynosiła przeważnie około 300, może do 600 metrów. Nie oszukujmy się – wyszkolenie i utrzymanie falangi było bardzo drogie i wystawienie większej ilości tych wojowników było dość nierealne. Samo ustawienie zaś, wymagające głębokiego szyku, zmniejszało szerokość frontu. Na przykład Filip V, król Macedonii (o bitwach jakie stoczył z Rzymianami opowiem troszkę później) wystawił ok 8000 falangitów i ok 2000 peltastów uzbrojonych w sarissy i linia, jaką utworzyli, miała „zaledwie” 500 metrów szerokości.
No chyba że mowa była o kolumnie marszowej, jednak taka nie ma w ogóle znaczenia w omawianym przez nas przykładzie.

Żeby zaś na wszelki wypadek uniknąć nieporozumień – poprzez „rozerwanie szyku” mam na myśli kompletne załamanie, wdarcie się przeciwników pomiędzy poszczególnych falangitów na odległość miecza. O ile się nie mylę, falanga Aleksandra potrafiła na przykład zrobić w swoim szyku luki, czy też „korytarze”, aby przepuścić nacierające słonie czy też rydwany nieprzyjaciela. To dobry manewr, lecz to nie rozerwanie o którym mówię.

Poza tym – korzystając w pierwszego lepszego źródła wyczytałem, że Aleksander poprowadził na Persję ok 42 000 żołnierzy. To zbliżona liczebność do wojsk rzymskich, więc nie ma mowy o żadnej „przewadze liczebnej” i „zalewaniu liczebnością”. Więcej o tym jednak będzie mowa za chwilę, bo dotykamy tutaj kolejnej miażdżącej przewagi Rzymu nad Macedonią – przewagi, która ma wręcz gigantyczne znaczenie strategiczne.

Warto wspomnieć iż rozerwaniu ulegały tylko falangi, które składały się z słabo wyszkolonych piechurów. Zaś tych w armii Aleksandra się nie zauważymy, gdyż starannie dopierano jej członków.


Skąd taki pomysł? Nie róbmy z „doskonale wyszkolonych falangitów” niemalże niepokonanych herosów podobnych do bohaterów z japońskich kreskówek, którzy potrafią kataną odbijać kule z karabinów maszynowych a potem polizać się w łokieć. Każdy, choćby najlepiej wyszkolony i wyposażony żołnierz jest wciąż tylko człowiekiem. A to oznacza, że może zostać pokonany. Dobrym przykładem jest tutaj chociażby historia komandosów amerykańskich, których otoczyli na wierzchołku góry Talibowie w turbanach na głowie. Cóż z tego, że Amerykanie mieli przewagę ogniową i w dziedzinie wyszkolenia. W beznadziejnie trudnym terenie i w pułapce (na wierzchołku góry a wszędzie dookoła wróg) zostali w końcu wybici do ostatka.

Tak samo jest z falangą – choćby i najlepiej wyszkolona i przygotowana może zostać rozerwana i pokonana.

Co prawda piechurzy macedońscy byli o wiele słabiej opancerzeni od swych greckich pobratymców, gdyż wyposażeni byli tylko w mniejszą tarczę (talamon), która zwieszana była na szyi. Oprócz tego posiadali oni znacznie lżejszy hełm. Co prawda poszczególny żołnierz na polu bitwy był by łatwym celem, lecz wewnątrz falangi takie wyposażenie pozwalało zacisnąć szeregi co uniemożliwiało rozerwanie szyku.


Tutaj na moment w końcu zaczynasz powracać do sedna sprawy (bo opowiadanie o „zalewaniu liczebnością” było dość słabym argumentem, tak jakby pisanym trochę na siłę i w akcie desperacji). Sam przyznajesz, że pancerz (a także i ogólny sprzęt do walki na krótki dystans) był gorszy od rzymskiego. Wyraźnie zgadzasz się także z tym, że poszczególny, pojedynczy falangita byłby beznadziejnie łatwym celem dla opancerzonego legionisty. Na koniec jednak znów wracamy do świata bajek przy stwierdzeniu „uniemożliwiało rozerwanie szyku”. Błąd – falanga popadała w rozsypkę i rozrywane były jej szyki, o czym zaraz wszyscy się przekonamy. Zobaczymy sami jak za sprawą Rzymu owo Mr.Makbetowe (wiem, że nastąpiła zmiana nicka, ale pozwolisz, że zachowam już w tej debacie ciągłość) „niemożliwe” stało się normą.

Co zresztą sam przyznajesz mi już w następnym akapicie:

Jej słabości wynikały przede wszystkim ze słabego wyszkolenia piechurów, lecz w końcu znalazł się przeciwnik kładący kres sławie falangi. Przeciwnikiem tym okazała się armia rzymska, które walcząc w bardziej elastyczny sposób w końcu rozrywały szyk falangi.


Przyznam, że nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Najpierw piszesz, że nawet przy rozerwaniu szyku falangici wciąż „zalewali liczebnością”, chwilę potem, że pojedynczy falangita byłby łatwym łupem. Następnie opowiadasz o „niemożliwości rozerwania szyku falangi”, by za chwilę dodać, że Rzymianom się to w końcu udało.

Prosiłbym o troszkę więcej spójności ;)

(jak się jednak trochę później okaże, choć zatrzymaliśmy się na tym, że „pojedynczy falangita byłby łatwym łupem”, poniżej znowu wrócisz do „zalewania liczebnością”)

Jednakże, nie ma do żadnego odwzorowania w czasach gdy falanga była aleksandryjskim asem.


A czemuż to? Czyżby za czasów Aleksandra żyli inni ludzie? Chodzący Achillesi i Hektorzy?

(Oho, znów zalatuje poziomem rodem z kreskówek)

Falangę cechuje to, że jest praktycznie nie do rozerwania tylko w odpowiednich warunkach (a i nawet wówczas można to zrobić, gdy się dysponuje artylerią). W otwartym terenie zaś już wszystko może się zdarzyć.

Poza tym wydaje mi się, że planujesz wykorzystać różnicę czasową jaka dzieli nasze dwie armie na swoją korzyść. To zła taktyka, a oto dlaczego:

Czas, a co za tym idzie i postęp technologiczny, ma znaczenie dziś, w czasach nowożytnych. Dzisiaj 50 lat oznacza rewolucję w wyposażeniu i taktyce walki poszczególnych armii. Uważam, że dzisiejsza armia Polski (wszak dość słabo uzbrojona i wyszkolona) byłaby w stanie stawić czoła wojskom III Rzeszy (mocarstwa!) z II wojny światowej. Nie oznacza to jednak, że uważam Wojsko Polskie XXI wieku za lepsze od Wehrmachtu i SS z lat 40 XX wieku.

W czasach starożytnych zaś postęp technologiczny posuwał się znacznie wolniej. Miecz czy tarcza to nie komputer, który po paru latach nadaje się już tylko do muzeum albo do gry w Pacmana.

Aleksander prowadził po prostu armię złożoną na modłę macedońską. Starł się z modelem perskim. Nie mógł zaś, niestety, zrobić tego samego z armią rzymską z okresu chociażby Cezara.
W czasach Aleksandra Rzym dopiero nabierał kształtu - powstawał, by dopiero za jakiś czas wyrąbać sobie ogniem i mieczem swoje Imperium. W tym czasie Aleksander byłby może w stanie pokonać Rzymian.
Jednak ośmielę się zaryzykować stwierdzenie, że gdyby Aleksander urodził się zaledwie sto lat później nie byłby w stanie dokonać podobnych czynów. W tym czasie republika rzymska osiągnęła już poziom stabilnego i silnego państwa, które mogło z powodzeniem wkroczyć na arenę międzynarodową. Aleksander być może miałby jakieś tam swoje sukcesy w walce z Rzymianami, jednak byłby z góry skazany na porażkę. Tak samo jak potężna Kartagina, której los przepowiedział Kato Starszy swoim życzeniem ”ceterum censeo Carthaginem esse delendam” („A poza tym uważam, że Kartaginę należy zniszczyć”), którym kończył każde swoje przemówienie w Senacie. Wielki Hannibal również miał sławę niepokonanego wodza, niesłychanego wręcz stratega i dowódcy najlepszej armii. Historia jednak pokazała, kto stał się ostatecznym zwycięzcą, a kto pokonanym.

Ależ oczywiście, za czasów Aleksandra Wielkiego Macedończycy używali zarówna balisty jak i katapulty, co po pozwalało obrzucać przeciwnika gradem kamieni i ognistych szczał.


Wiem o tym, lecz opowiedziałeś nam w swoim poprzednim wpisie o „używaniu przez Aleksandra machin miotających i to nie w pracach oblężniczych a na polu walki”. To normalne i przewidywalne, że czyniono tak przy obleganiu miast, ale o machinach na polach bitew toczonych przez Aleksandra nie słyszałem nic a nic. Rzymianie stosowali je powszechnie. Oznacza to, że maszerując przez kraj nieprzyjaciela zawsze wozili ze sobą swoją artylerię. Gdy była taka potrzeba, rozstawiano ją szybko w szczerym polu aby prowadzić ostrzał wrogich wojsk.

U Aleksandra, o ile się nie mylę, brakowało tego dość istotnego elementu. Czym innym jest bowiem budowanie machin miotających gdy zajdzie taka potrzeba, czym innym zaś jest stałe wożenie z sobą tychże i rozstawianie ich na polu bitwy.
Miałem nadzieję, że podasz jakiś przykład wykorzystania tychże machin na polu walki (skoro tak napisałeś). Samo „ależ oczywiście, używano ich” jest niezbyt satysfakcjonujące.

Jedną z najbardziej znanych rzymskich formacji było Testudo czyli słynny „żółw” miał on podobnie jak falanga swoje wady jak i zalety. Ustawienie tarcz po bokach i u góry, chroniło usilnie przed łucznikami czy też procarzami. Jednakże sprawa miała się inaczej gdy w takiego „żółwia” uderzała konnica, wtedy to formacja obronna przeradzała się w rzeź legionistów


Tutaj zaś wydaje mi się, że próbujesz znaleźć rzymski odpowiednik „rozerwania falangi i rzezi falangitów”. I tutaj też wygląda na to, że chcesz robić to troszkę na siłę.

Zalety testudo są oczywiste. Ochrona przed pociskami jest bardzo dobra i nawet niska mobilność nie jest tutaj wadą. Jako wadę podajesz jednak... niską odporność na uderzenie kawalerii. Dlaczego taka „wada” jest absurdalna, wyjaśnię za chwilę.

Testudo używano w odpowiednich okolicznościach. Nie jest to odpowiednik falangi – falangici musieli walczyć w swoim szyku, Rzymianie mogli się obejść bez swojego „żółwia”. To z kolei oznacza, że Rzymianie, w przeciwieństwie do Macedończyków, mogli decydować kiedy chcą, a kiedy nie chcą użyć tejże formacji. Zatem gdy istniało zagrożenie wynikające z możliwości uderzenia jazdy, to zazwyczaj nie używano testudo. I tutaj Twój przykład „wady” traci zupełnie sens. Aby dokładniej to wyjaśnić, postaram się podać przykład „wady” naśladując Twój zaprezentowany powyżej sposób myślenia:

„Typowa szklanka jest fajna, bo można z niej pić rozmaite płyny, lecz ma jednak wielką wadę – jest bardzo mało odporna gdy użyje się jej jako młotka.”

Błąd – to żadna wada, szklanki po prostu nie używa się jako młotka. Wada zatem znów okazuje się wadą pozorną.

Poza tym Rzymianie umieli walczyć z kawalerią, nawet tą ciężką i nawet wówczas, gdy byli zmuszeni do użycia testudo. Rozwinę ten wątek już za chwilę. Gdy zaś należało stawić czoła konnicy, używano wtedy zazwyczaj fulcum – szyku przeciwko kawalerii:

Dołączona grafika


Aby jednak powiedzieć coś więcej na temat testudo i kawalerii podam mały przykład – bitwę pod Carrhae.

Gdy rzymski wódz Crassus najechał Partię doszło w końcu do spotkania obu armii. Surena - dowódca partyjski nakazał przed bitwą swoim katafraktom (ciężkiej, opancerzonej jeździe) ukryć pancerze pod ubraniami ze skóry. Gdy katafrakci zbliżyli się do legionistów, jednocześnie zerwali swoje przebrania i odkryli lśniące zbroje. Zagrywka ta, mająca przerazić Rzymian nie odniosła żadnego skutku, co zaskoczyło pomysłodawcę tego manewru. Widząc liczebność wojsk rzymskich, Surena postanowił jednak nie atakować przy pomocy katafraktów w ich miejsce wysyłając konnych łuczników. Gdy zmuszeni przez to Rzymianie zaczęli formować testudo (co i tak było lepsze, niż dać się wystrzelać), uderzyli katafrakci.

Lecz wbrew temu, co pisze Mr.Makbet, testudo nie załamało się od razu i nie miała miejsca „rzeź legionistów” (mimo, że katafrakci to ciężka kawaleria, nie jacyś tam półnadzy barbarzyńcy na koniach). Choć z dużymi stratami, piechota rzymska wytrwała w walce a następnie zmieniła ponownie szyk z testudo na liniowy. Wtedy katafrakci ustąpili i wycofali się z pola walki.

Choć bitwa ostatecznie zakończyła się pogromem Rzymian (szalę przeważyli konni łucznicy, którzy po wycofaniu się katafraktów rozpoczęli morderczy ostrzał), tak ostatecznie okazało się, że piechota rzymska jest w stanie stawić czoła ciężkiej kawalerii.

Podobnie zrobił Cezar podczas bitwy pod Farsalos (o ile się nie mylę). Wtedy to naprzeciw kawalerii Pompejusza wystawił swoich legionistów używających pilum jako włóczni zamiast oszczepów, co zmusiło w ostateczności konnicę do ucieczki.

W przypadku falangi, liczebność piechurów w ostateczności zalewała napastnika jednakże i tak były straty. O tyle co falanga mogła jeszcze wyjść na prostą o tyle testudo nie miało już tyle szczęścia, żółwia tworzyły małe oddziały wojowników.


I tutaj znów (jak już wyżej zapowiedziałem) powracasz do „liczebności zalewającej”... Otóż nawet gdyby falangitów było dwukrotnie więcej niż legionistów, to i tak ich przewaga liczebna byłaby niczym wobec totalnego braku wyszkolenia falangitów w walce wręcz przy pomocy miecza oraz beznadziejnej ochrony jaką dawały kiepskie tarcze i bardzo słaby pancerz.

Falanga zaś nie mogła, po rozbiciu, „wyjść na prostą”. Nie mam pojęcia skąd wziąłeś taki pomysł. Aby sformować falangę potrzeba czasu i spokojnego miejsca. Falangę można sformować praktycznie tylko przed bitwą, potem nie ma na to ani czasu, ani możliwości. Od momentu spotkania się wrogich wojsk tylko szyk zapewniał falangicie życie (lub ewentualnie szybkie nogi i nadzieja, że wróg nie ma kawalerii do pościgu ;) ) – jego rozerwanie oznaczało klęskę. Gdy legioniści wpadali pomiędzy falangitów, siekli swoimi mieczami na lewo i prawo. Poszczególni żołnierze falangi, gdy utracili już przewagę swoich długich sariss, musieli je odrzucić (nie da się walczyć jeden na jednego gdy masz w ręku sześciometrową włócznię a przeciwnik tarczę i miecz). W walce wręcz przy pomocy mieczy ustępowali legionistom w każdej kwestii (Rzymianie mieli lepszą broń, pancerz, tarcze i przede wszystkim – wyszkolenie). Falangici nie mogli też spokojnie odejść na bok i sformować falangę ponownie, bo ciężko uciekać trzymając przy okazji sześciometrową włócznię.

Co więcej – Rzymianin, nawet po rozbiciu szyku, zawsze był w lepszej pozycji od falangity. Otóż legionista był wyposażony w sprzęt, który był doskonały zarówno w walce w formacji, jak i w walce jeden na jednego. Rozbicie falangi kończyło się masakrą – rozbity legion zaś mógł wciąż stawiać czoła, ponieważ poszczególny żołnierz nie był uzależniony od żadnej formacji i mógł radzić sobie sam albo w małych grupkach.

Zatem proszę – bez opowieści w stylu „falanga nawet po rozbiciu mogła wyjść na prostą”. Taka rzecz mogłaby mieć miejsce tylko wówczas, gdyby Rzymianie odpuścili i pozwolili falangitom w jakiś sposób uciec i sformować się ponownie w jakimś spokojnym miejscu. Oczywiście starano się do tego nie dopuszczać jak i nie spełnia to wymogów Twojego „wychodziła na prostą w trakcie walki”.

Czyli uściślając - jako że legioniści nie byli uzależnieni od formacji w takim stopniu jak Macedończycy (choć formacja rzecz jasna pomaga w walce, tak legionista był doskonały także w pojedynkach jeden na jednego) to mogli, nawet po złamaniu szyku, utrzymać pola i walczyć dalej z niewiele mniejszą skutecznością.

Kolejną słabością żółwia był jego tył, nie był on osłaniany tarczami co umożliwiało przeciwnikowi podejście legionistów od tyłu.


To argument podobny nieco do „szklanko-młotka”. Coś w stylu „karabin ma bardzo poważną słabość – jest nieskuteczny, gdy trzyma się do lufą w stronę swojej twarzy, a kolbą w stronę przeciwnika”.

Choć są to tylko i wyłącznie spekulacje, gdyż tak jak mówiłem „żółwia” nie używano na otwartym terenie.


Używano, za każdym razem gdy wroga piechota była osłaniana przez łuczników. Do czasu podejścia pod linie wrogiej armii legioniści mogli maszerować pod ochroną testudo. Przed zwarciem formowano szybko normalną linię, lecz taktyka ta sprawiała, że można było bezpiecznie podejść pod wrogie linie nawet będąc pod ostrzałem wrogich łuczników.

Przy pomocy programu graficznego nakreśliłeś nam obraz małych oddziałów ułożonych w kształt szachownicy:

Spodziewam się iż miałeś zamiar zaprezentować nam formację zwaną „Acies Duplex” (Szyk podwójny). W rzeczywistości oddziały żołnierzy nie były rozproszone na wzór szachownicy, a rzeczywiście ją tworzyły.
Oczywiście, jest to tylko mała korekta nie chciałem Cię urazić. Jeżeli coś takiego nastąpiło to przepraszam.


Miałem na myśli acies triplex, wzorując się na tychże rysunkach (w kwestii tego szyku musiałem zaufać internetowi):

Dołączona grafika


Dołączona grafika


Dołączona grafika

( I coh. – I kohorta )


Dołączona grafika



Czy też:

STRONA nr 1

STRONA nr 2


Otóż uważam iż zarówno mosty jak i drogi, nie mają żadnego powiązania z armią rzymską.


Mogę się jedynie domyślać czemu tak uważasz. Mówisz tak, ponieważ jest to kolejna gigantyczna przewaga rzymskiej machiny wojennej nad tym, co zaprezentował nam w tej kwestii Aleksander. Mógłbyś tak mówić, gdyby budowanie mostów, dróg i umocnionych obozów było czymś wyjątkowym w armii rzymskiej, czymś co miało miejsce na przykład jeden raz, a potem się już nie powtórzyło. Lecz tak nie było – niejednokrotnie budowano takie obiekty podczas wypraw wojennych i było to bardziej normą, niż wyjątkiem. Aleksander, gdy musiał przekraczać rzeki, szukał brodów albo budował tratwy. Owszem – i Rzymianie tak robili, gdy była taka potrzeba. Ale gdy chcieli, to budowali stałe przeprawy wznosząc mosty (więcej o tym – troszkę później) albo wyznaczając swoje własne drogi w krajach, gdzie ich nie było.

Oto jedna z ważniejszych zalet armii Rzymu – zdolności inżynieryjne, niespotykane w ówczesnym świecie. Ale o nich, jak zwykle, trochę więcej opowiem później w tym wpisie.


Ciekawie opisałeś kawalerię macedońską, nie mam zbyt dużej wiedzy na temat armii Aleksandra, więc zaufam temu, co piszesz.

Czym jednak była taka armia (złożona z takich samych oddziałów, podobnie szkolona i mająca podobnych dowódców) i jak stawiała czoła Rzymianom zobaczymy za chwilę.

Co do Tyru jednak, uważam, że nie było to tak wspaniałe oblężenie, jak prezentujesz. Z tego co mi wiadomo, Macedończycy na przykład ustawili na zbudowanej przez siebie grobli dwie potężne wieże oblężnicze, które miały osłaniać pracujących przy sypaniu grobli żołnierzy. Mieszkańcy Tyru jednak przygotowali specjalne okręty wyładowane łatwopalnymi substancjami, które podpalili i nakierowali na owe wieże. W rezultacie obie wieże spłonęły, zaś flota Tyru zniszczyła pozostały sprzęt oblężniczy. Gdy później udało się Macedończykom ukończyć groblę, przygotowali wielki szturm, który jednak nie osiągnął zamierzonych celów. Dopiero atak od strony morza dopełnił dzieła. Oblężenie Tyru było więc dość niezwykłe pod względem samego przeprowadzenia, ale i nie wolne od porażek. Z tego też co słyszałem Aleksander potraktował miasto i jego mieszkańców w ten sposób z powodu frustracji, jakiej owi dzielni obrońcy miasta mu przysporzyli.


To by było na tyle, jeśli chodzi o Twój wpis. Czas, abym pokazał armię rzymską w akcji, bo do tej pory nasłuchaliśmy się jedynie o wyposażeniu, szkoleniu i zdolnościach.


Pierwszą bitwą o której pokrótce opowiem będzie starciem Rzymian z armią kartagińską pod Illipą w Hiszpanii. Miała ona miejsce podczas II wojny punickiej, kiedy to rzymskie wojsko postanowiło uderzyć na Hiszpanię, ówcześnie podległą Kartaginie.

W 206 r. p.n.e. pod miastem Illipa starły się wojska Publiusa Corneliusa Scipio i wodza kartagińskiego – Hazdrubala Giskona.

Rzym wystawił ok 40 000 żołnierzy. Kartagina – ponad 70 000 i 32 słonie bojowe.

Obie armie rozbiły obozy naprzeciwko siebie, lecz początkowo przez kilka dni nie ruszały do boju. Jedyne, co robiły, to ustawiały się w szykach naprzeciw siebie, a potem rozchodziły do obozów, ponieważ żaden wódz nie planował jeszcze bitwy. W istocie rzymski generał wykorzystywał to ustawianie do dokładnego poznania szyku nieprzyjaciela, gdyż ten codziennie ustawiał go tak samo.
Hazdrubal w swoim centrum stawiał swych najcięższych piechurów, na skrzydłach zaś sojuszników iberyjskich, którzy byli jednak słabszymi wojownikami, więc aby ich wzmocnić ustawiane były przed nimi słonie bojowe. Na samym końcu skrzydeł stała zaś kawaleria.

Taki szyk wydawał się rozsądny – ciężki środek i ubezpieczające go skrzydła z lekkozbrojnych. Scipio jednak szybko obmyślił plan jak obrócić taki szyk wroga na swoją korzyść.

Przez cały czas ustawiał swoją armię podobnie – z ciężką piechotą legionową w centrum i iberyjskimi sojusznikami na skrzydłach. Gdy jednak postanowił w końcu ruszyć do ataku, zrobił coś zupełnie innego.

Pewnego dnia bowiem Scipio kazał swoim żołnierzom wstać wcześniej, zjeść porządne śniadanie i być gotowym do walki jeszcze zanim wzejdzie słońce. Po tym śniadaniu rzymscy velites (miotacze oszczepów) i kawaleria zaatakowały wysunięte posterunki wroga. Kartagińczycy ulegli przewadze liczebnej Rzymian i umknęli do obozu, gdzie natychmiast podnieśli alarm. Zaspani Kartagińczycy biegiem rzucili się do ustawiania swoich szyków i zrobili to tak, jak przewidywał Scipio – dokładnie tak samo jak do tej pory, ponieważ wódz kartagiński, w pośpiechu ustawiając wojska, był przekonany, że Rzymianie również ustawią się tak samo jak robili do tej pory.

Gdy Hazdrubal w końcu podszedł bliżej, ze zdumieniem zauważył jednak zmianę.

Scipio ustawił tego dnia swoich żołnierzy odwrotnie – lekkich Iberów w centrum, zaś legionistów na swoich skrzydłach:

Dołączona grafika


Giskon dostrzegł tę zmianę, jednak na reakcję było już za późno – po pierwsze wroga kawaleria i velites bezustannie go nękała, po drugie zmiana szyku całej 70 000 armii wprowadziłaby ogromne zamieszanie, co na pewno wykorzystaliby jego wrogowie.
Jednak mimo to Rzymianie zatrzymali się i przez kilka godzin obie armie stały naprzeciw siebie, podczas gdy dookoła trwała potyczka jedynie kawalerii i oszczepników. To również był podstęp Publiusa, ponieważ wiedział, że zaskoczeni Kartagińczycy nie mieli czasu na śniadanie i teraz dokuczały im coraz bardziej puste żołądki.

W końcu Scipio postanowił ruszyć. Jego 40 000 żołnierzy z zadziwiającą pewnością siebie ruszyło na niemal dwukrotnie liczniejszego przeciwnika posiadającego dodatkowo 32 ówczesne „czołgi” – słonie bojowe.

Kartagińczycy przygotowali się do walki, lecz wówczas im oczom ukazał się niesłychany i nieoczekiwany spektakl – środek armii rzymskiej zwolnił, a skrzydła, złożone z legionów i kawalerii przyspieszyły kroku, wykonały nagle zwrot o 90 stopni i idąc zwrócone bokiem do nieprzyjaciela zaczęły odchodzić z pola walki! Hazdrubal, jak i całe jego wojsko, był kompletnie zaskoczony widokiem tego „baletu”.

Środek rzymskiej armii, czyli lekkozbrojni sojusznicy, pochodził już swoim wolnym krokiem pod kartagińskie linie, gdy nagle... stanął w miejscu. Hazdrubal pojął, co zamierza Rzymianin, ale było już za późno... W tym czasie idące na bok legiony i kawaleria podzieliły się. Legioniści rzucili się biegiem na lekkozbrojnych Iberów i na słonie bojowe a kawaleria pognała dalej grożąc okrążeniem wroga. Legioniści od razu rozbili lekko uzbrojonych Iberów i zmusili do ucieczki spanikowane słonie. Atakowana z obu boków armia kartagińska jednak była zmuszona do stania tam, gdzie stoi – wszelkie manewry były wykluczone, ponieważ gdyby tylko ciężka piechota kartagińska z centrum ruszyła na pomoc swoim sojusznikom na skrzydłach, niemiłosiernie gromionych przez Rzymian, wtedy sama wystawiłaby się na atak wciąż stojących spokojnie naprzeciwko nich Iberów sprzymierzonych z Rzymem. Hazdrubal nie miał wyjścia – jego armia musiała stać w miejscu i walczyć do końca, licząc na swoją przewagę liczebną. Ale to oznaczało w praktyce tylko jedno – ginąć. Gdy legioniści wycięli już Iberów na skrzydłach, rzucili się ze wszystkich stron na ciężką piechotę. Kartagińczycy, miażdżeni z obu stron, porzucili nadzieję i rzucili się do ucieczki. Iberowie, do tej pory stojący bezczynnie a jedynie swoją obecnością wymuszający bezczynność kartagińskiej ciężkiej piechoty, rzucili się ostatecznie na spanikowanych wrogów.

Hazdrubal, widząc klęskę swej armii, rzucił się do ucieczki. Podczas tej ucieczki Rzymianie pojmali 6000 wrogów - sam Hazdrubal Giskon uciekł jednak z zaledwie garstką żołnierzy.

Przyjmuje się, że ok. 60 000 żołnierzy kartagińskich padło tego dnia na polu bitwy. Straty rzymskie wahają się od 200 do 300 zabitych, ponieważ do rozbicia wroga wystarczyło jedynie jedno szybkie natarcie ciężkozbrojnych na słabo wyposażonych Iberów.

To co wydarzyło się na polu pod Illipą uznawane jest jako majstersztyk rzymskiej sztuki wojennej. Jest to przykład nie tylko pomysłowości i swoistego geniuszu Rzymian w dziedzinie wojskowości, ale również i wspaniały przykład tego, co było wielkim atutem wojska rzymskiego i co w przyszłości przechyliło szale zwycięstwa na jego stronę podczas wojen z hellenistycznymi wrogami i ich falangą – niesłychana manewrowość.

Umiejętności Scipiona zostały jednak już zaledwie cztery lata później wystawione na kolejną próbę – ponieważ jemu to powierzono misję w Afryce. Tam też, pod Zamą, Publius Scipio spotkał się z legendą tamtych lat i jednym z najlepszych strategów w historii – samym Hannibalem.
Hannibal nie był już jednak tą samą legendą, co dawniej. Przed bitwą obaj wodzowie spotkali się, a Hannibal zaczął prosić o pokój. Słowa tej rozmowy zachowały się do dziś:

Hannibal rzekł:

„Dla ciebie więc, dającego pokój, będzie ten pokój zaszczytny i dostojny, dla nas proszących jest on raczej konieczny niż chwalebny. (...) Lepszy i bezpieczniejszy jest pewny pokój niż spodziewane zwycięstwo. Pokój jest w twoim ręku, zwycięstwo w rękach bogów. Szczęścia tylu lat nie wystawiaj więc na próbę jednej chwili. (...) Nigdy wynik nie odpowiada oczekiwaniom mniej niż w wojnie.”

Jednak odpowiedź Scipiona była prosta:

„Ani przodkowie nasi nie wszczęli pierwsi wojny o Sycylię, ani my o Hiszpanię. (...) Wyście pierwsi zaczęli. (...) Do tego i ty się przyznajesz i bogowie są tego świadkami, którzy już poprzedniej wojnie nadali koniec zgodny z ludzkim i boskim prawem, i tej także dają i dadzą. (...) Gotujcie się do wojny, skoroście pokoju ścierpieć nie potrafili.”

Obaj wodzowie wrócili do swoich armii. Scipio wiódł ze sobą ok 32 000 – 35 000 żołnierzy, z czego ok 8000 to kawaleria.

Hannibal miał niewielką przewagę liczebną – jego wojsko liczyło ponad 40 000 żołnierzy plus ok. 80 – 100 słoni bojowych.

Obaj stratedzy ustawili swoje szyki następująco:

Dołączona grafika


Scipio planował okrążyć wroga za pomocą kawalerii, Hannibal miał nadzieję, że frontalny atak słoni rozbije rzymskie szyki a dwie pierwsze linie (najemnicy – w tym i Macedończycy i Kartagińczycy z Libijczykami) zmiotą pierwsze rzymskie szeregi. Wówczas do akcji wkroczyliby stojący w trzeciej linii weterani, który dokończyliby dzieła.

Na rozkaz Hannibala słonie ruszyły do ataku. Rzymianie jednak stali niewzruszeni na widok tych szarżujących kolosów. Gdy słonie zbliżyły się już do rzymskich linii, wówczas wszyscy legioniści na rozkaz swojego dowódcy zaczęli wydawać z siebie rozmaite dzikie okrzyki i uderzać w tarcze, zaś trębacze jednocześnie zadęli w trąby. To spłoszyło wiele niedoświadczonych i młodych słoni. W tym samym czasie velites (oszczepnicy) zaczęli rzucać w te biegnące dalej słonie tak, aby kierować je w stronę „korytarzy”, jakie zrobili między sobą legioniści. Skutek był taki, że wszystkie biegnące dalej słonie zwyczajnie przebiegły przez rzymskie linie nie czyniąc żadnych szkód, reszta zaś spłoszyła się i uciekła. Na nieszczęście Hannibala uciekła wprost na jego kawalerię czyniąc wśród niej dotkliwe straty.

Dołączona grafika


Widząc zamieszanie wśród kartagińskiej kawalerii, której zadały dotkliwe straty własne słonie, Scipio rozkazał swojej konnicy uderzyć na jazdę wroga. Mając przewagę liczebną oraz wykorzystując owo zamieszanie, jazda rzymska ze sprzymierzeńcami pokonała kartagińskich jeźdźców i zmusiła ich do ucieczki. W tym czasie piechota rzymska ustawiła się w normalnym szyku bojowym i ruszyła do frontalnego ataku.

Legioniści od razu rozbili najemników i zmusili ich do ucieczki. Hannibal jednak rozkazał swojej drugiej linii wystawić swoje włócznie i atakować uciekających tak, aby rozgonić ich na boki (chodziło o to, aby uciekająca pierwsza linia nie rozbiła szyku drugiej linii). Rzymianie parli dalej rozbijając i drugą linię, która również uciekła na boki pozostawiając przez legionistami jedynie linię weteranów.

Dołączona grafika


W ten sposób wojska Hannibala utworzyły jedną linię, która była dłuższa od linii rzymskiej. Aby uniknąć oskrzydlenia, Scipio nakazał swoim żołnierzom z tylnych linii przesunąć się na boki, co było łatwe dzięki dużej manewrowości. W tym czasie na tyły Kartagińczyków uderzyła powracająca kawaleria.

Dołączona grafika


Widząc to Hannibal odjechał z pola walki i uciekł do Kartaginy. Zwycięstwo Rzymian było całkowite – stracono ok 1500 żołnierzy, zabito jednak ok. 20 000 a do niewoli wzięto 15 000.

Kartagina, przegrywając tę bitwę, ostatecznie przegrała wojnę.



Przeskoczmy teraz odrobinę dalej w czasie. Jest rok 102 p.n.e. Barbarzyńskie plemiona Teutonów i Ambronów z okolic dzisiejszej Danii dotarły w końcu, po swej długiej wędrówce, nad granice Italii. Nie była to zwykła wyprawa wojskowa, lecz migracja całych plemion. To zaś oznaczało, że na Italię maszerowały setki tysięcy ludzi, z czego aż 140 000 było wojownikami.

Aby odeprzeć tę inwazję Rzym wystawił armię liczącą zaledwie ok. 40 000 żołnierzy.

Na szczęście dla Rzymian Germanie rozdzielili się – Ambronowie szli pierwsi, nieco dalej za nimi szli o wiele liczniejsi Teutoni.

Rzymski wódz, Gaius Marius, wykorzystał ukształtowanie terenu i założył warowny obóz w takim miejscu, że atakujący barbarzyńcy musieli szturmować jego pozycje pod górę i w wąskim wąwozie, co zmniejszało znaczenie ich przewagi liczebnej. Obóz ten był jednak zbyt daleko od strumienia, co sprawiało kłopoty z zaopatrzeniem w wodę. Spragnieni legioniści co chwila błagali swego wodza o wysłanie ludzi po wodę, lecz ten zawsze odpowiadał „najpierw musimy obwarować obóz”.

Jednak w końcu nad strumień udała się, na własną rękę i bez rozkazu, pewna grupa żołnierzy. Gdy do niego dotarli zobaczyli... kąpiących się barbarzyńców. Okazało się, że pewna grupa Ambronów postanowiła ochłodzić się w zimnych wodach strumienia oraz odpocząć na polanie znajdującej się obok. Obie grupy szybko starły się w małej potyczce, ale poszczególni żołnierze nie mieli jednak dobrej broni, więc wyglądało to bardziej jak bijatyka (ludzie idący po wodę nie mieli dobrego uzbrojenia, barbarzyńcy również – wszak szli się wykąpać, nie walczyć). Rzymianie mieli jednak małą przewagę – barbarzyńcy na pobliskich terenach złupili wiele miejscowości i zdobyli tam dużo wina – napoju, którego dotychczas nie znali. Pili je więc na umór i wielu wypoczywających nad rzeczką Ambronów było zwyczajnie pijanych.

Reszta plemienia, zaalarmowana hałasem, zaczęła spieszyć nad wodopój. Rzymianie również, widząc rozwój sytuacji, rozwinęli szyki bojowe i wyruszyli Germanom na spotkanie. Niedługo później rozpętała się bitwa nad wodopojem w wyniku której zostali wybici prawie wszyscy Ambrońscy wojownicy – ok. 30 000 osób. Wszystko to przy minimalnych stratach po stronie rzymskiej.

Choć Rzymianie mieli powód do świętowania, to nie mogli sobie na to jeszcze pozwolić. Ku nim bowiem wciąż maszerowało plemię Teutonów – a co za tym idzie aż 110 000 wojowników.

Tym razem Rzymianie wykorzystali przewagę, jaką dał im wąwóz. Aby dodatkowo zadać przeciwnikowi większe straty, Marius wysłał 3000 legionistów pod wodzą Marcellusa na sam koniec doliny, aby tam ukryli się w lesie i uderzyli w odpowiednim czasie na tyły wspinających się w górę wąwozu Germanów.

Teutonowie, widząc Rzymian na końcu wąwozu i zdając sobie sprawę ze swej miażdżącej przewagi, ruszyli do ataku. Jednak tak wielka ciżba wojowników nie mogła wykorzystać w nim w pełni tej liczebnej przewagi – Germanie mogli posuwać się jedynie długą kolumną. Gdy barbarzyńcy zbliżyli się wystarczająco blisko, Rzymianie cisnęli w nich swoim pilum, a następnie pierwsza linia przyjęła na siebie impet barbarzyńskiego ataku. W tym samym czasie, gdy pierwsza linia walczyła wręcz, pozostałe linie rzymskie rzucały swoim pilum na nacierających Germanów.
Germanowie padali dziesiątkami. Zmęczeni atakiem pod górę i zaskoczeni zastosowaną taktyką (pilum) zaczęli powoli ustępować pola. Jednak problemem wówczas stały się nacierające wciąż pod górę tylne oddziały germańskie, które chcąc wziąć udział w walce wciąż napierały na swoich stojących na przedzie towarzyszy. W tym czasie Marcellus uznał, że czas uderzyć - wyszedł więc z ukrycia wraz ze swoimi legionistami i uderzył na germańskie tyły. To przeważyło szalę. Zamknięci w pułapce Teutonowie (wąwóz miał strome brzegi, zaś oba wejścia zajęli teraz Rzymianie) zostali wycięci do ostatka.

Tego dnia pod Aquae Sextiae poległo od 90 000 do 100 000 Teutonów, zaś mniej więcej 20 000 dostało się do niewoli (Rzymianie uderzyli potem na obóz cywilów i brali do niewoli biorące udział w wędrówce kobiety i dzieci). Straty rzymskie wynosiły jedynie 900 zabitych, co oznacza, że na jednego poległego Rzymianina zginęło około 100 Teutonów. Pojmano też wodza Teutonów – Teutoboda.

Wszystkie ciała poległych barbarzyńców pozostawiono na polu, pozwalając im gnić w gorącym słońcu. Z tego powodu teren ten nazwano Campi Putridi, czyli „Gnijące Pola”.

Na cześć tego zwycięstwa na pobliskiej górze wybudowano kaplicę Venus Victrix (Wenus Zwycięska) gdzie co roku w rocznicę bitwy pielgrzymowano i świętowano tak przytłaczające zwycięstwo.

Dziś niedaleko tego miejsca znajduje się francuska wioska Pourrières (która wzięła swoją nazwę od francuskiego słowa oznaczającego „gnić”). Co ciekawe, gdy ta część Imperium stała się chrześcijańska, pogańską kaplicę zamieniono na chrześcijańską, zaś jej patronką (w miejsce Venus Victrix) została Św.Wiktoria. Zaś aż do rewolucji francuskiej (1789 r. – wtedy kaplica została zburzona) co roku, 23 marca, francuscy chłopi odbywali pielgrzymki do tej kaplicy a po dotarciu do niej wszyscy radośnie krzyczeli „Zwycięstwo! Zwycięstwo!”.

Lecz mimo to także i tym razem Rzymianie nie mogli pozwolić sobie na świętowanie. Ku nim maszerowali bowiem Cymbrowie, kolejne całe plemię które zamierzało najechać Italię i tam się osiedlić. Dotarli do niej w sierpniu 101 r. p.n.e. i od razu zamierzali połączyć swoje siły z Teutonami (pierwotnie oba plemiona szły razem, ale się rozdzieliły).

Gdy Cymbrowie dotarli do Italii, rozpoczęli od razu poszukiwania swoich sojuszników – Teutonów. Nie mogli jednak ich nigdzie odnaleźć, co wprawiało ich w niemałe zdziwienie. Wszak kilkusettysięczny tłum kobiet, dzieci i mężnych, dumnych wojowników nie mógł zniknąć bez śladu! W końcu od okolicznej ludności zaczęły dochodzić do nich wieści o zagładzie Teutonów. Te wiadomości były dla nich jednak takim szokiem, że nie uwierzyli w nie.

Zadanie powstrzymania Cymbrów powierzono oczywiście pogromcy Teutonów – Gaiusowi Mariusowi. Rzymianie wystawili armię liczącą ok. 52 000 żołnierzy. Cymbrowie wyprowadzili w pole całą swoją potęgę – w zależności od źródła liczba waha się od 150 000 do aż 200 000 wojowników.

Przed bitwą nastąpiło spotkanie obu wodzów. Wódz Cymbrów, Boiorix, zażądał od Rzymian ziemi do osiedlenia się dla siebie i dla ich bratniego ludu. Gdy Rzymianie spytali o jaki lud chodzi, Boiorix odparł, że o Teutonów. Synowie Wilczycy od razu zaczęli śmiać się z niewiedzy Cymbrów, a odpowiedź Mariusa była prosta:

„Zostawcie braci waszych w spokoju. Oni już mają swą ziemię i będą w niej mieszkać na wieki. Otrzymali ją właśnie od nas.”

Gdy Cymbrowie wciąż nie wierzyli, przyprowadzono i pokazano im zakutego w kajdany Teutoboda. Wówczas rozwścieczeni Germanie postanowili walczyć.

Miejscem bitwy (co ciekawe wybranym i uzgodnionym przez obie strony) była równina koło Vercellae.
Rzymianie zastosowali typowy szyk manipularny, Germanie zaś, jak zwykle, ustawili się w zbitą masę. Ich front miał ponoć pięć kilometrów szerokości.
Tutaj, podobnie jak Scipio pod Illipą, Rzymianie wstrzymywali się z atakiem. Wiedzieli, że słońce południa nie sprzyja pochodzącym z północy Germanom – w istocie wielu z nich mdlało i padało z wyczerpania. W końcu Boiorix wydał rozkaz, a masy wojowników ruszyły na Rzymian. Na szczęście pierwsze szeregi podniosły tak wielki kurz, że zakrył on liczebność zastępów barbarzyńców, więc oszczędziło to Rzymianom widoku tak straszliwej armii, który sam przecież mógł przerazić.

Pierwsze starcie było chaotyczne. W zamęcie bitwy dowódcy rzymscy mieli trudności z wydawaniem rozkazów (barbarzyńcy nie przejmowali się w ogóle takimi drobnostkami jak wydawanie rozkazów. Ich taktyka polegała na wierze w silne i zmasowane pierwsze uderzenie, wykonywane z niespotykaną furią i siłą), lecz i tutaj ujawniła się kolejna zaleta legionu. Poszczególni żołnierze byli tak wyszkoleni, że sami doskonale wiedzieli co i kiedy robić. Wyrzucane pilum czyniło straszliwe straty w szeregach wroga, a ścisk panujący w szyku Cymbrów uniemożliwiał im swobodną walkę (w przeciwieństwie do Rzymian, którzy ustawieni byli luźniej). Przewaga Rzymian w uzbrojeniu i taktyce była przygniatająca i nawet przewaga Germanów w posturze wojowników (ludy północy były rosłe i muskularne, Rzymianie zaś byli dość nikczemnego wzrostu i muskulaturą nie grzeszyli) nie zdawała się na nic. Tak samo jak w przypadku Aquae Sextiae pierwszy szereg barbarzyńców wpadł w końcu w panikę i rzucił się do ucieczki. Tą jednak uniemożliwiły im ich właśni pobratymcy, którzy chcąc wziąć udział w walce napierali z tyłu a nie wiedzieli, co się dzieje z przodu. W końcu wszystkie szeregi wroga objęła panika, w wyniku której cały tłum wrogów uległ o wiele mniej licznemu przeciwnikowi i zaczął bezmyślną ucieczkę. Wysłana w pościg pogoń dokonała rzezi jeszcze większej, niż rok wcześniej pod Aquae Sextiae.

Ogółem Rzymianie stracili ok. 1000 ludzi. Straty Cymbrów wyniosły ok. 140 000 zabitych i 60 000 pojmanych.

W wyniku tych starć w ciągu dwóch dni (oddzielonych od siebie rokiem) całkowicie zniknęły z kart historii dwa wielkie plemiona (i jedno mniejsze), tak, jakby ich nigdy nie było.


Znów przyspieszmy nieco czas i skierujmy się w czasy chyba najbardziej znanego Rzymianina. Pierwszy wiek przed naszą erą dochodzi zbliża się do swojej połowy. Drogę do swojej światowej sławy rozpoczyna właśnie Gaius Julius Caesar.

Dołączona grafika


Postać Cezara idealnie pasuje do tej debaty z kilku powodów. Po pierwsze – był on zafascynowany dziełami Aleksandra Wielkiego. Podobno będąc już w okolicach czterdziestki strasznie przeżywał fakt, że Aleksander w wieku 30 lat podbił świat, zaś on, Cezar, nie dokonał jeszcze niczego godnego zapamiętania. Dodatkowo Cezar, podobnie jak Aleksander, był wybitnym strategiem i taktykiem. Cezar też, tak samo jak Aleksander, wyruszył na wielką wyprawę wojenną wraz ze swoimi zaufanymi żołnierzami, przemierzył znaczną część świata (podobnie jak Aleksander, Gajusz walczył na aż trzech kontynentach – w Europie, Azji i Afryce, choć udział Aleksandra w walkach w Europie i Afryce był dość nikły), pokonał rzesze wrogów praktycznie nie znając słowa „klęska” i na koniec przeszedł do historii.

Różnicą zaś jest to, że Cezar potrafił pozostawić po sobie stabilne państwo (zamiast Imperium, które natychmiast zostało rozszarpane pomiędzy „generałów”) oraz lubił działać, zamiast opłakiwać utracone dzieciństwo i rozmyślać o tym, czy do Zeusa mówić „Tato jeden” a do Amona „Tato dwa”, czy też na odwrót ;)

Nasza opowieść o tym człowieku zaczyna się w czasie, gdy był on prokonsulem w prowincji Galia Narbońska (dzisiejsza południowa Francja). Wtedy to, naciskane między innymi przez Germańskie plemię Swebów, ruszyło w swoją wędrówkę w poszukiwaniu nowej ziemi plemię celtyckie – Helwetowie (do których dołączyli Bojowie, Tulingowie, Latobrygowie i Raurakowie). Liczba migrujących była równie imponująca co za czasów Teutonów i Cymbrów – Helwetów maszerowało ok. 263 000, pozostałych odpowiednio (w kolejności takiej, jak wymienione powyżej) 32 000, 36 000, 14 000 i 23 000. Ogółem tę wielką wędrówkę podjęło ok. 368 000 osób. Helweci (ich traktował będę, jako najbardziej liczną grupę, jako „przywódców”) spalili w swojej ojczyźnie 12 swoich miast i 400 wiosek (jako znak, że nie planują wracać) i planowali przejść przez rzymską prowincję aby osiedlić się w barbarzyńskiej części Galii. Problem w tym, że namiestnikiem tej prowincji był, jak już wspomniałem, Cezar. Dodajmy, że żądny wojskowej sławy Cezar.

Otóż Cezar nie wydał pozwolenia na przemarsz. Helwetowie postanowili więc je sobie wywalczyć.

Bitwa, jaka się wobec tego wywiązała, całkowicie spełniła oczekiwania Cezara – bój, który trwał cały dzień i noc zakończył się totalną klęską Celtów. Przy życiu pozostało jedynie ok. 110 000 z nich, a więc około jedna trzecia. Tych Cezar nie sprzedał jednak w niewolę – zamiast tego nakazał im powrót na swoje ziemie (aby tych z kolei nie zajęli Germanie, którzy graniczyliby wtedy z prowincją rzymską). Helweci posłusznie spełnili to polecenie i osiedlili się w Alpach, gdzie mieszkają do dziś. Ich państwo zwie się dziś oficjalnie Confoederatio Helvetica (Konfederacja Helwecka), choć my znamy je pod nazwą „Szwajcaria”. Dlatego też szwajcarskie samochody mają znaczek „CH” a adresy szwajcarskich stron internetowych kończą się na „ .ch ”.

Cezar nie spoczął jednak na laurach – postanowił zainterweniować w sprawy wewnętrzne plemion galijskich mieszkających poza rzymską Prowincją, w tym głównie plemienia Eduów – sojusznika Rzymu. Galia była wówczas zagrożona przez Germanów. Cała ta sytuacja sięga jeszcze kilkanaście lat wstecz, gdy plemię Sekwanów, walczące z Eduami o hegemonię, wezwało na pomoc najemników germańskich. Na wezwanie odpowiedział Ariowist – wódz Swebów. Owszem, przybył na pomoc Sekwanom i pokonał Eduów, lecz niedługo potem sam zniewolił tych, którzy go zaprosili. Germanie, przybywszy z nieurodzajnych rejonów na których rosły jedynie nieskończone puszcze, byli oszołomieni bogactwem Galii i urodzajnością tych terenów. Dlatego też raz zaproszeni, nie zechcieli już opuścić tych ziem.

Cezar, proszony przez wysłanników z Galii o interwencję, wyruszył na Ariowista na czele 21 000 legionistów i 4000 konnicy galijskiej. Ariowist dysponował 22 000 piechoty i 6000 wyśmienitej jazdy germańskiej. Bitwa ponownie zakończyła się zwycięstwem Cezara – Germanie, którzy rzucili się do ucieczki, zostali w końcu wycięci w pień albo pojmani. Hańba Ariowista (który zbiegł) była dotkliwa – dwie jego córki zginęły, a trzecia dostała się do niewoli. On sam uciekł na drugą stronę Renu w przypadkowo znalezionej łódce.

Galia, dzięki Rzymianom, była wolna od widma germańskiego najazdu. Nie mogła się jednak cieszyć – pojawiło się bowiem nowe, jeszcze groźniejsze. Stawało się jasne, że nie ma mowy o „oswobodzeniu Galów”, tylko o zmianie okupanta. Galowie zaś pojęli, że sami wpuścili wilka do owczarni. Jak widać historia z Ariowistem niczego ich nie nauczyła.

W tym momencie pokrótce opiszę wojowników galijskich.

Galowie byli Celtami. Nie posiadali jednego państwa, lecz podzieleni byli na wiele plemion. Niestety plemiona te były prawie zawsze skłócone, co tylko ułatwiało Cezarowi sprawę. Choć plemiona nie mogły wielokrotnie dojść do porozumienia, całą Galię jednoczyła kasta kapłanów – druidów. Oni to byli tak jakby „ponadplemienni” mieli ogromną władzę i oni, jak domniemywał Cezar, kierowali w istocie sprawami Galii.

Poszczególni Galowie byli prości, uwielbiali jednak przechwalać się swoimi zaletami i odwagą – to, w połączeniu z wiarą w reinkarnację, sprawiało, że Galowie walczyli mężnie i starali nie okryć się hańbą. Jednak ogromna religijność sprawiała także, że widząc niepowodzenie Gal wpadał w panikę, ponieważ wg niego oznaczało to, że bogowie sprzyjają wrogom.

Galowie nie znali też prawie w ogóle taktyki. Wszystkie ich bitwy polegały na sile pierwszego uderzenia. Zasada była prosta – należało zgromadzić wielkie rzesze wojowników, a potem rzucić wszystkich do ataku w jednej fali, bez pozostawiania jakichkolwiek rezerw. Obojętność na niebezpieczeństwa oraz chęć zdobycia sławy sprawiała, że Galowie szarżowali z ogromną siłą i impetem. W walce jednak nie byli zbyt dobrzy – choć niezwykle silni i wytrzymali, oraz roślejsi od Rzymian, walczyli dość niezgrabnie i bardzo siłowo – przeważnie unosili miecze do góry i uderzali z ogromną siłą jakby młotem. Choć znano proste bitewne manewry jak atak z tyłu, flankowanie czy też wykorzystywanie rozmaitych okazji podczas walki, tak już gdy pierwszy atak się załamał, Galowie zaczynali okazywać brak pomysłu na dalszą walkę. Ponawiano wtedy bezsensowne ataki które jedyne co dawały, to większe straty własne albo rzucano się do panicznej ucieczki.

Jednak nie należy patrzeć na Galów jak na łatwą zdobycz. Siła fizyczna i nieustraszone szarże (przynajmniej początkowe) były, w przypadku dużej liczebności Galów (co było raczej normą) straszliwe w działaniu. Zapewniam, że nikt z nas na pewno nie chciałby znaleźć się na drodze takich barbarzyńców.

Wracając do opisu samych Galów – poszczególne uzbrojenie każdego wojownika było rozmaite. W przeciwieństwie do Rzymian, gdzie armia była zawodowa i otrzymywała sprzęt od państwa, Galowie dzielili się na rozmaite grupy – najbogatsi potrafili sprawić sobie broń i pancerze jakością przewyższające rzymski ekwipunek (Galowie byli mistrzami jeśli idzie o kopalnie żelaza, jak i mistrzami w dziedzinie kowalstwa), najbiedniejsi zaś mogli sobie pozwolić jedynie na włócznię i wiklinową tarczę. Choć wielu Galów z arystokracji plemiennej (a więc ci bogaci i żądni sławy) było doskonale wyposażonych, duża część wciąż walczyła półnago. Istniały też grupy fanatyków, którzy rzucali się w wir bitewny całkiem nago, co najwyżej z torquesem na szyi – rodzajem magicznego amuletu. Ta nagość miała pokazywać pogardę dla życia i odwagę graniczącą z szaleństwem. Miało to psychologiczne działanie – sojusznikom imponowało i dodawało odwagi, przeciwnikom osłabiało zaś morale (oglądać arystokratę w kolczudze to nic nowego, ale widzieć bandę golasów wywijających mieczami jakby byli w bitewnym transie i jakby kompletnie nie bali się śmierci – to mogło przerazić). Ci fanatycy mieli podobny wpływ na ludzi (po obu stronach konfliktu) jak ich germański odpowiednik – berserk („niedźwiedzia koszula/skóra” – ponieważ wojownicy ci uważali, że zakładając skórę niedźwiedzia i wpadając w bitewny szał przejmowali jego siłę lub nawet... zamieniają się w niego).

Dołączona grafika


Dołączona grafika


(Z braku zdjęć - obrazek galijskiego wojownika prawdopodobnie z modu Europa Barbarorum albo Rome Total Realism (lub podobnych) do gry albo Rome: Total War albo Medieval II: Total War, wykonywany jednak przez ludzi niesłychanie dbających o realizm historyczny)


Dołączona grafika


Dołączona grafika


(Tutaj widać dwa przedmioty charakterystyczne dla Galów – symbol danego zwierzęcia ustawiony na drzewcu był znakiem poszczególnych pagów, czyli grup plemiennych, obok zaś widać carnyx - trąbę bojową zakończoną głową potwora, która wydawała ochrypłe dźwięki)


Dołączona grafika


( I na koniec nadzy fanatycy. Na obrazku wszelka poprawność została zachowana ;) )


Zostawmy jednak Galów i wróćmy do Cezara.

Plemiona galijskie żyjące na terenie dzisiejszej Belgii postanowiły działać. Zaplanowały uderzenie wyprzedzające – przy czym miało być one potężne. Po 60 000 wojowników wystawiły plemiona Bellowaków i Nerwiów. 50 000 – plemię Suessjonów. Inne plemiona dodały swoje, mniejsze kontyngenty. Ogółem na Cezara ruszyło 300 000 wojowników pod wodzą Suessjona - Galby . On sam miał zaledwie 40 000 legionistów.

Zwycięstwo Cezara nad owymi Belgami (dwukrotne) było znów całkowite. Spacyfikowano wszystkie belgijskie plemiona a senat rzymski, zaskoczony szybkością działań Cezara ogłosił piętnastodniowe modły dziękczynne – nagroda, jaką do tej pory nie wyróżniono nikogo.

Choć Galowie od czasu do czasu buntowali się przeciw Rzymianom, nie byli w stanie sprostać legionistom. Wojska bądź to Cezara, bądź to wyznaczonych przez niego dowódców, pacyfikowały plemiona jedno po drugim. Jedynie plemiona nadmorskie (żyjące na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego) okazały się większym wyzwaniem. Posiadały bowiem dużą flotę (utrzymywały się z handlu i połowów) i za każdym razem, gdy Cezar przybywał do ich kraju, oni uciekali na okręty i odpływali w inne miejsce. Cała ta wojna wyglądała więc jak zabawa w kotka i myszkę, aż w końcu Cezar stracił cierpliwość i nakazał swoim legionistom wybudować własną flotę (legioniści, jak już było wspominane, posiadali niesłychane umiejętności inżynieryjne – potrafili budować nie tylko wszelkiego rodzaju umocnienia, drogi, mosty i machiny, ale również... okręty). Dzięki zaś użytemu podstępowi udało mu się w jednej bitwie całkowicie pokonać zaprawionych w morskim rzemiośle Celtów. Otóż okręty galijskie były napędzane jedynie za pomocą żagli. Rzymska flota zaś używała i żagli i wioseł. Dlatego też piechotę rzymską na okrętach wyposażono w sierpy na długich żerdziach, które posłużyły do przecinania lin na barbarzyńskich statkach. Bez tych lin zaś okręt tracił zdolność sterowania żaglem, co oznaczało całkowite unieruchomienie. Wtedy statki rzymskie, wyposażone w wiosła, miały przewagę. Bitwa ta oznaczała nie tylko pokonanie i ostateczne ujarzmienie plemion nadmorskich, ale była też pierwszą poświadczoną przez dokumenty bitwą morską na Oceanie Atlantyckim.

Cezar cieszył się względnym spokojem (z małymi przerwami) do 52 r. p.n.e. Wtedy to młody arystokrata z plemienia Arwernów – Vercingetorix, stanął na czele powstania, które z czasem miało objąć prawie całą Galię.

Dołączona grafika


(Vercingetorix na monecie. Istnieje też pomnik Vercingetorixa, lecz twarz na pomniku to twarz Napoleona III, który kazał ten pomnik postawić)


Vercingetorix wiedział, że nie sprosta legionom w polu, nawet jeżeli będzie miał przewagę liczebną. Zamiast tego zaplanował wojnę partyzancką – miał zamiar nękać Rzymian przy każdej sposobności a przede wszystkim odciąć od posiłków z Italii – a tym samym także i od przebywającego akurat w Rzymie Cezara. Bez posiłków i bez dowódcy armia mogłaby być łatwiejszym łupem, a zjednoczone plemiona galijskie mogły w końcu wywalczyć sobie wolność.

Cezar miał trudne zadanie – Galowie szybko odcięli mu drogę do swoich wojsk w Galii (które na dodatek były rozproszone). Gal jednak, wyruszając na wojnę, wyprowadził ze swojej ojczyzny prawie wszystkich wojowników. Cezar postanowił to wykorzystać. Przeprawił się z wszelkimi posiłkami jakie mógł zebrać i przeszedł przez góry Sewenna wprost do kraju Arwernów. Tak jak wszyscy słyszeliśmy o bohaterskim zimowym przemarszu Hannibala przez Alpy, tak już nie słyszy się (zazwyczaj) o równie bohaterskim zimowym marszu (przez zaspy wysokie na dwa metry) Cezara przez góry Sewenna. Zaskoczenie było całkowite (góry te uznawane były za „nie do przejścia zimą”) i Cezar wdarł się do kraju Vercingetorixa. Wódz powstania miał zatem tylko dwa wyjścia – mógł albo skupiać się dalej na swoich działaniach, wtedy jednak straciłby honor i szacunek, bo pozwoliłby na pustoszenie swego kraju przez wroga, mógł też ruszyć na pomoc swoim rodakom, ale wtedy Cezar błyskawicznie by wymanewrował swego przeciwnika i miałby drogę wolną do połączenia się ze swoją armią. Cokolwiek zatem młody Arwern by nie zrobił i tak było po myśli Cezara.

Vercingetorix, pod presją swoich rodaków, wycofał się ze swojej pozycji i ruszył na odsiecz. Cezar zaś zrobił dokładnie to, co zamierzał - mając wolną drogę połączył się ze swoimi wojskami. Główne zamierzenie powstańców zatem właśnie legło w gruzach. Od tej pory postanowili oni stosować taktykę spalonej ziemi. Palili wszystkie miasta, wsie i spichlerze na drodze Rzymian i liczyli na to, że w końcu uda im się zmusić ich głodem i zmęczeniem do kapitulacji.

Galowie, mający świadomość niższości swojej piechoty nad legionistami wiedzieli, że muszą mieć i dużą przewagę liczebną i muszą osłabić swoich wrogów aby wygrać. Planowali zatem zagłodzić Rzymian (na polach nie było już zboża, więc żywność dla armii można było łupić jedynie ze spichlerzy), lecz również tutaj popełnili wielki błąd. Jedno z warownych miast galijskich – Avaricum, posiadało gigantyczny spichlerz. Vercingetorix chciał wywieźć tyle zboża, ile się tylko dało, resztę zaś spalić, aby nie wpadło w ręce Rzymian. Jednak jego doradcy wymusili na nim pozostawienie Avaricum, a on musiał się na to zgodzić aby nie spowodować rozpadu koalicji plemion galijskich. Zgodnie z jego obawami miasto wpadło jednak w ręce Rzymian, a wraz z nim ogromne zapasy żywności. Kolejny plan spalił na panewce. Ciekawostką jest fakt, że przy zdobywaniu galijskich miast Rzymianie spotykali się z nieznaną im metodą (która mimo wszystko chyba raczej się im podobała ;) ) – mianowicie kobiety galijskie rozrywały wówczas swoje szaty i... pokazywały swoje wdzięki. Zachowanie to miało podłoże mitologiczne – na przykład w jednej z legend celtyckich pewnemu wojownikowi po walce przyjaciele musieli pokazać nagie kobiety, bo dopiero to uspokoiło jego do tej pory nieokiełznany szał bitewny.

Lecz mimo to sytuacja Rzymian była beznadziejna – znajdowali się w środku kraju ogarniętego powstaniem, który to kraj na dodatek zdolny był wystawić wielką armię wojowników. Aby wygrać (i przeżyć) legioniści musieli dopaść wodza powstania. Zgodnie z mentalnością celtycką gdy zginie lub zostanie pojmany wódz, wtedy całe powstanie prawdopodobnie również się rozpadnie.

Szansa na to zdarzyła się już niebawem. Vercingetorix, wciąż depczący Rzymianom po piętach, postanowił w końcu dokonać ataku z zaskoczenia na rzymską kolumnę marszową i jej tabory. Zebrał dużą liczbę jazdy i wybrał miejsce zasadzki. Galowie, przekonani o swoim zwycięstwie, przysięgli sobie, że „nie może być przyjętym pod dach, ani mieć dostępu do dzieci, rodziców i żony ten, kto nie przecwałuje dwukrotnie przez nieprzyjacielską kolumnę”. Jednak warunkiem powodzenia było zaskoczenie Rzymian. Tego jednak nie osiągnięto. Cezar spostrzegł atakujących i błyskawicznie wysłał swoją jazdę aby powstrzymała nacierających Galów. Ona też przyjęła na siebie impet galijskiego uderzenia i co najważniejsze dała piechocie czas na swobodne ustawienie się w szyku bojowym i otoczenie taborów szczelną ochroną. W tym momencie bitwa już była dla Galów przegrana. Oni jednak, związani straszliwą przysięgą (jak się teraz okazało) wciąż ponawiali bezskuteczne ataki (Galowie byli niezwykle religijni, a przysięga była święta).

Jako ciekawostkę podam, że w trakcie tej bitwy Cezar musiał osobiście brać udział w walce i że musiał znaleźć się w niezłych tarapatach, ponieważ w pewnym sanktuarium galijskim znajdującym się w kraju Arwernów wisiał później, niczym w muzeum, miecz – ponoć samego Cezara, zdobyty w tej potyczce. Cezar, odwiedzając później to miejsce, oglądał go uśmiechając się przy tym. Gdy towarzysze poradzili mu, aby go zdjął i zabrał, Cezar nie pozwolił im na to stwierdzając, że jest to rzecz poświęcona.

Zrezygnowany Vercingetorix nakazał odwrót. Ścigany jednak przez Cezara zmuszony był zamknąć się w pierwszym lepszym napotkanym przez siebie oppidum, czyli warownym mieście. Padło na Alezję.

Alezja wzięła swoją nazwę od celtyckiego słowa palesia, które oznaczało stromy stok. W istocie – miasto to było wybudowane na górze wznoszącej się na ok. 160 metrów ponad otaczającą równinę znajdującą się w widłach dwóch rzek. Oprócz tego otoczona była solidnym murem typu galijskiego, który zbudowany był i z drewna i z kamieni. Kamienie wykluczały podpalenie, drewno zaś amortyzowało uderzenia tarana i wykluczało rozbicie muru. Aby więc zdobyć to oppidum Cezar musiał użyć broni, która w takich przypadkach jest straszliwsza i bardziej niebezpieczna od jakiejkolwiek innej – głodu.

Aby szczelnie zamknąć miasto Cezar postanowił wykorzystać inżynieryjne zdolności swoich żołnierzy. Rozkazał natychmiast wybudować dookoła Alezji circumvallatio – palisadę wraz z fosami i wspomnianymi we wcześniejszych wpisach pułapkami. Było to tym bardziej ważne, ponieważ w mieście schroniło się ok. 120 000 osób (80 000 żołnierzy Vercingetorixa i ok. 40 000 Mandubiów – mieszkańców Alezji, z których część też była wojownikami) mieszkańców , sam Cezar miał w tym czasie ok. 60 000 żołnierzy.

Galowie co chwila dokonywali wypadów z oppidum aby utrudnić Rzymianom prowadzenie prac polowych, jednak te ataki nie zdawały się na nic. W pewnym momencie Galowie wysłali konnicę, aby przeszkodzić Rzymianom, Cezar jednak w porę uderzył swoją kawalerią ponownie przejmując impet natarcia i pozwalając piechocie pracować dalej. W wyniku tego starcia Galowie rzucili się do ucieczki tratując się wzajemnie. Widząc to, Cezar rozkazał swoim legionistom wolnym od pracy ruszyć w stronę muru (mimo, że nie chciał atakować). Ruch ten spełnił oczekiwania Cezara – Galowie wpadli w jeszcze większą panikę i stratowali wielu swoich rodaków, zaś ludzie stojący nawet na murach Alezji wpadli w popłoch i histerię.

W ten sposób w niedługim czasie otoczono Alezję szczelnym wałem z drewnianą palisadą o łącznej długości ok. 16 - 18 kilometrów i ustawiono na nim straże. Skoro zaś już jesteśmy przy straży i, co za tym idzie, nocnych zmianach – w armii rzymskiej wszelkie odstępstwa od regulaminu surowo karano. Jednym z największych występków było zaspanie na warcie, oddalenie się z posterunku bez poważnej przyczyny, nieznajomość hasła (które codziennie wymyślał dowódca a które było rozprowadzane wśród żołnierzy za pomocą glinianych tabliczek) albo spóźnienie się na zmianę warty – karą za to była śmierć. Z tego powodu jeden z antycznych autorów nie bez przesady pisał, że „rzymską straż cechuje niezwykła punktualność”.

Zanim jednak udało się ukończyć budowanie muru, Vercingetorix słusznie doszedł do wniosku, że kawaleria niezbyt przyda mu się w obleganym mieście i odesłał ją z nakazem, aby poszczególni żołnierze udali się do wszystkich plemion Galii z prośbą o wsparcie. W nocy jeźdźcy wymknęli się przez nieukończone jeszcze mury i pognali co koń wyskoczy w bezkresne pola i lasy Galii.

Cezar, zrozumiawszy co się święci, musiał teraz ochronić swoje wojska przez niewątpliwie nadciągającą odsieczą. Aby to zrobić wybudował drugi pierścień murów – contravallatio (ok. 21 – 23 km długości) , tym razem zewnętrzny, który miał chronić jego żołnierzy od przybywającej armii Galów.

Dołączona grafika


Alezja i umocnienia Cezara. Ciągła linia to umocnienia, które chroniły Cezara przed wypadami z miasta, przerywana to linia umocnień, które chroniły go od nadciągającej odsieczy. Sam Cezar od tej pory stacjonował pomiędzy obiema liniami wałów i palisad. Nie wiem tylko dlaczego na obrazku obie linie są nazwane odwrotnie.


Dołączona grafika


Alezja obecnie. Zdjęcie z Google Earth. Dziś miasteczko znajduje się na zachodnim skraju wzgórza i zwie się Alise-Sante-Reine.


Dołączona grafika


Dołączona grafika


Alezja jest jednym z najlepszych, jeżeli nie najlepszym, pokazem mistrzostwa Rzymian w dziedzinie oblegania miast i budowania fortyfikacji.

Oprócz fortyfikacji, przygotowano także wspomniane wcześniej pułapki. Jako że chcę rozwinąć troszkę ten temat, oddam głos samemu Juliuszowi Cezarowi:

Ścinano więc pnie drzew albo dość grube konary, następnie okorowywano je i zaostrzano na końcach, a także kopano nieprzerwanie ciągnące się rowy, głębokie na pięć stóp. Owe pale tu wpuszczone i u dołu powiązane, aby nie można było ich wyrwać, wystawały na
zewnątrz na wysokości gałęzi. Było pięć takich rzędów wzajemnie ze sobą
połączonych i splecionych; ci, którzy by tu weszli, sami by zawiśli na bardzo
ostrych palach. Nazywano je „nagrobkami". Przed nimi w skośnych rzędach w
kształcie pięciokąta rozstawionych, wykopano doły głębokie na trzy stopy o
zwężającej się z lekka ku dołowi pochyłości. Wygładzone pale grubości uda, u
góry dobrze zaostrzone i mocno nadpalone wbijano tutaj tak, żeby wystawały z
ziemi nie więcej niż na cztery palce; równocześnie dla wzmocnienia ich i nadania
im stateczności każdy z nich u samej podstawy na głębokość stopy ubijano ziemią,
pozostałą część dołu przykrywano, dla zamaskowania zasadzki, łoziną i chrustem.
Tego rodzaju szeregów biegło osiem i były od siebie oddalone na trzy stopy.
Nazywano je „liliami" przez podobieństwo do tego kwiatu. Przed nimi zakopywano
w ziemi pręty długie na stopę z przymocowanymi do nich żelaznymi hakami i w
niewielkich od siebie odstępach wszędzie je rozmieszczano; nazywano je
„bodźcami".

Gaius Julius Caesar, Commentarii de Bello Gallico VII 73


Tak przygotowany Cezar oczekiwał nadejścia odsieczy. Znów oddajmy mu głos:

Podczas gdy to się działo pod Alezją, Gallowie na zwołanym
zgromadzeniu naczelników plemiennych postanowili nie powoływać pod broń
wszystkich, jak uważał Vercingetorix, zdolnych do służby wojskowej, ale
każdemu plemieniu wyznaczono określoną ilość, ażeby po zejściu się tak wielkich
mas nie stało się niemożliwością ani utrzymanie porządku, ani odróżnianie swoich,
ani zaopatrzenie w zboże. Eduom i ich klientom Segusjanom, Ambarrom,
Aulerkom brannowickim i Blannowiom wyznaczono 35 000 ludzi; taką samą
liczbę Arwernom razem z Eleutetami, Kadurkami, Gaballami i Wellawiami, którzy
wszyscy zwykle znajdowali się pod władzą Arwernów; Sekwanom, Senonom,
Biturygom, Santonom, Rutenom i Karnutom po 2000; Bellowakom 10 000; tyle
samo Lemowikom; po 8000 Piktonom, Turonom, Paryzjom i Helwetom; po 6000
Andom, Ambianom, Mediomatrykom, Petrokoriom, Nerwiom, Morynom i
Nicjobrogom; 5000 Aulerkom cenomańskim, tyle samo Atrebatom; 4000
Weliokassom; Ezuwiom i Aulerkom eburowickim po 3000; Raurakom i Bojom po
2000; 30 000 wszystkim plemionom mieszkającym nad brzegami Oceanu,
określanym, wedle ich zwyczaju, jako aremoryckie, a do których zaliczają się
Koriosolici, Redonowie, Ambiwariowie, Kaleci, Ozysmowie, Wenetowie,
Leksowiowie i Wenellowie. Spośród nich tylko Bellowakowie nie wnieśli udziału,
ponieważ oświadczyli, że na własną rękę i wedle własnego uznania będą prowadzić
wojnę z Rzymianami i nie zamierzają podporządkować się czyjejkolwiek władzy;
uproszeni jednakże przez Kommiusza ze względu na jego układ o gościnności
posłali 2000.
Cezar korzystał, jak przedtem podaliśmy, w ciągu ostatnich lat z pomocy i
wiernych oraz pożytecznych usług owego Kommiusza w Brytanii; za te usługi
kazał zwolnić jego plemię od wszelkich danin, przywrócił prawa i przywileje, a
ponadto podporządkował mu Morynów. Jednakże w całej Galii tak wielka
panowała jednomyślność w sprawie odzyskania wolności i przywrócenia dawnej
sławy wojennej, że nie wzruszały ich uzyskane dobrodziejstwa czy układy o
przyjaźni, i wszyscy całym sercem i majątkiem przykładali się do tej wojny.
Wystawiono 8000 jeźdźców i blisko 250 000 piechoty, w kraju Eduów dokonano
ich przeglądu i obliczenia, wyznaczono dowódców. Naczelne dowództwo
powierzono Atrebacie Kommiuszowi, Eduom Wirydomarowi i Eporedorixowi
oraz Arwerneńczykowi Werkasywelaunowi, stryjecznemu bratu Vercyngetorixa.
Przydzielono im jako radę wojenną wyznaczonych przedstawicieli plemion.
Wszyscy ochoczo i pełni ufności ruszyli do Alezji i nie było pomiędzy nimi
nikogo, kto by uważał, że można by wytrzymać nawet sam widok tak wielkiego
tłumu, a zwłaszcza podczas boju na dwa fronty, kiedy by się walczyło z wypadem
oblężonych z miasta, a na tyłach ukazałyby się tak wielkie wojska konne i piesze

Commentarii de Bello Gallico VII 75 – 76


W tym momencie, aby trochę lepiej uzmysłowić siłę takiej armii odbiegnę nieco od historii:

Dołączona grafika


200 000 osób na marszu w Waszyngtonie


Dołączona grafika


300 000 osób na marszu w Kabulu


Dołączona grafika


Dołączona grafika


200 000 osób na przemówieniu Baracka Obamy w Berlinie. Na zdjęciach widać tylko część tłumu.


No i dwie sceny z filmu, których chyba wszyscy znamy doskonale:

http://www.youtube.com/watch?v=nUPhA2BasWg


http://www.youtube.com/watch?v=bAG5vBKmvcA


Warto porównać te sceny do Alezji. Na Cezara maszerowało tam 250 000 piechoty i 8000 jazdy. Z obleganego miasta wypadu mogło zrobić dodatkowe 80 000 piechoty.

W powyższych scenach z „Władcy Pierścieni” zostało użytych zaś „zaledwie” 200 000 komputerowych modeli orków i 6000 takich samych modeli Rohirrimów.

(przy okazji w jednej z tych scen – z wersji rozszerzonej, jest rozwiązana zagadka laski Gandalfa, która w wersji kinowej znika nagle podczas bitwy, by pojawić się dopiero na samym końcu filmu ;) ).

Wracając do Galów i Cezara - zbieranie tak wielkiej liczby wojowników z całej Galii musiało trwać trochę czasu. Tymczasem w Alezji zaczynały się kończyć zapasy żywności. Sytuacja była tak trudna, że na zgromadzeniu przemówił wówczas tymi słowami Krytognatus, którego cytuje sam Cezar:

„Nie mam zamiaru cokolwiek mówić na temat propozycji tych, którzy określają
nazwą poddanie się najpodlejszą niewolę, i sądzę, że nie należy uważać ich za
współobywateli i nie powinni brać udziału w zgromadzeniu. Moja wypowiedź
nawiązuje do tych, którzy przystają na wypad; we wniosku ich widać, z czym się
sami zgadzacie, pamięć dawnej dzielności. Jest to jedynie słabość charakteru, a nie
męstwo, kiedy nie potrafi się znieść trochę niedostatków. Łatwiej można znaleźć
takich, którzy dobrowolnie naraża się na śmierć, niż takich, którzy cierpliwie
zniosą niedolę. I nawet ja pochwaliłbym to stanowisko, tak wiele u mnie znaczy
godność, jeślibym widział w tym jedynie poświęcenie naszego życia; ale przy
podejmowaniu decyzji miejmy wzgląd na całą Galię, którą podnieciliśmy do
pomocy dla nas. Gdyby na jednym miejscu padło osiemdziesiąt tysięcy
wojowników, jaki duch — waszym zdaniem — zapanuje wśród naszych krewnych
i bliskich, jeśli nieomal na samych trupach będą musieli walczyć? Nie pozbawiajcie
waszej pomocy tych, którzy dla waszego ocalenia poniechali własnego
bezpieczeństwa, i nie ściągajcie waszą głupotą oraz brakiem rozwagi, czy słabością
charakteru zguby na całą Galię i nie wydawajcie jej na wieczną niedolę! Czy może
wątpicie w ich wierność i stałość, ponieważ nie zjawili się w oznaczonym dniu? A
zatem? Czy przypuszczacie, że Rzymianie dla rozrywki męczą się codziennie przy
budowie tak daleko sięgających umocnień? Jeżeli wskutek zamknięcia wszelakiego
dostępu nie możecie nabrać otuchy przez wiadomości od tamtych, to skorzystajcie
z Rzymian jako świadków zbliżania się tamtych; ogarnięci z tego powodu
strachem, dniem i nocą uwijają się przy robocie. Jaka jest zatem moja rada?
Zróbmy tak, jak zrobili nasi przodkowie w wojnie z Cymbrami i Teutonami,
bynajmniej nie takiej jak obecna; spędzeni do miast i nękani podobnym brakiem
żywności, utrzymywali się przy życiu trupami tych, którzy ze względu na wiek
wydawali się nieprzydatnymi do wojny, i nie poddali się wrogom. Gdybyśmy nie
mieli przykładu na takie postępowanie, to, jednak ze względu na wolność
uznałbym je za najgodniejsze do wprowadzenia i przekazania potomnym. Czy
tamta wojna była podobna do obecnej? Cymbrowie po splądrowaniu Galii i
zadaniu klęski wreszcie jednak odeszli z naszych dziedzin i udali się do innych
krajów, a prawa, ustawy, pola i wolność nam pozostawili. Czy Rzymianie do
czegoś innego rzeczywiście dążą lub czegoś innego chcą, jeśli nie tego, by pod
wpływem zawiści osiedlić się w krainach i miastach tych, o których słyszeli jako o
uwielbianych z powodu sławy, a także jako o sprawnych na wojnie, i w dodatku
narzucić im wieczystą niewolę? Z żadnych innych bowiem powodów wojen nie
prowadzili. Jeżeli więc nie wiecie tego, co działo się u dalekich ludów, to spójrzcie
na sąsiednią Galię, która obrócona w Prowincję, po zmianie prawa i ustaw oddana
na pastwę toporów trzymana jest w jarzmie wieczystej niewoli".

Commentarii de Bello Gallico VII 77


Krytognatus przypomniał czasy, gdy Galowie byli zmuszeni do aktów kanibalizmu gdy Cymbrowie i Teutonowie podczas swojej wędrówki wdarli się do Galii. Germanie w końcu odeszli na południe, gdzie wiemy już co ich spotkało.

Tym razem jednak nie zgodzono się na takie rozwiązanie. Aby jednak ocalić resztkę zapasów tak, aby starczyła na jak najdłużej, Vercingetorix postanowił wypędzić z miasta wszystkich niezdolnych do walki. W ten sposób tysiące starców, kobiet i dzieci zostało wygnanych z własnych domów. Vercingetorix miał nadzieję, że Rzymianie przyjmą ich do siebie lub chociaż przepuszczą przez swoje linie (ciekawe po co – skoro na polach i tak nie było zboża a okoliczne osady zostały bądź spalone, bądź splądrowane), lecz Cezar stanowczo odmówił jakiejkolwiek pomocy, bo sam miał już niewiele żywności. W obliczu tego Mandubiowie zaczęli z powrotem dobijać się do bram swojego miasta, lecz nikt im nie odpowiadał. Przez wiele następnych dni, aż do czasu ostatecznej bitwy, tysiące Galów umierało z głodu i pragnienia tuż pod murami swego własnego domu, na „ziemi niczyjej” znajdującej się między murami Alezji a umocnieniami Cezara.

Położenie 60 000 Rzymian też nie było do pozazdroszczenia. Zamknięci byli pomiędzy dwiema liniami umocnień – za jedną z nich przebywało 80 000 Galów, za drugą – odsiecz licząca 250 000 wojowników. I Cezar i Vercingetorix wiedzieli to samo: wszystko rozstrzygnie się właśnie teraz.

Znów posłuchajmy Cezara:

Tymczasem Kommiusz i pozostali wodzowie, którym zostało powierzone
naczelne dowództwo, przybyli z wszystkimi siłami pod Alezję i po obsadzeniu
wyniosłego wzgórza zajęli stanowiska nie dalej niż tysiąc kroków od naszych
umocnień. Następnego dnia , po wyprowadzeniu z obozów jazdy, zapełnili całą tę
równinę, o której wspominaliśmy, że rozciągała się na długość trzech tysięcy
kroków, a oddziały piesze ustawili na wyżej położonych stanowiskach oddalonych
od tego miejsca. Z Alezji roztaczał się widok na tę równinę. Na widok tych
posiłków oblężeni poczęli się zbiegać; wymieniali wzajemnie życzenia i
wszystkich ogarnęła radość. Wyprowadziwszy więc wojsko zajęli stanowiska przed
miastem i zaczęli najbliższy rów zarzucać faszyną i zasypywać ziemią oraz
gotować się do wypadu i wszelakich zdarzeń.
Cezar rozmieścił całe wojsko po obu stronach umocnień, aby, jeśli zajdzie
potrzeba, każdy zajmował swoje stanowisko i je znał, a konnicę rozkazał
wyprowadzić z obozu i wszcząć bitwę. Z wszystkich obozów, które zajmowały
zewsząd najwyższe pasmo górskie, roztaczał się widok na dół tak, że wszyscy
żołnierze w napięciu wyglądali wyniku starcia. Gallowie rozmieścili z rzadka
pomiędzy jeźdźcami łuczników oraz lekkozbrojnych piechurów, którzy swoim
ustępującym śpieszyli z pomocą, a ataki naszych jeźdźców powstrzymywali. Wielu z naszych, nieoczekiwanie przez nich ranionych, wycofało się z walki. Kiedy
Gallowie nabrali wiary, że ich wojownicy górują w walce, i widzieli, iż nasi są
przytłoczeni ich przewagą liczebną, z wszystkich stron, zarówno ci, którzy byli
zamknięci w obrębie umocnień, jak i ci, którzy przybyli z odsieczą, dodawali
swoim otuchy przez okrzyki bojowe i dzikie wrzaski. Ponieważ bitwa rozgrywała
się na oczach wszystkich i nie można było ukryć czynu ani chwalebnego, ani
haniebnego, jednych i drugich zagrzewała do męstwa tak żądza sławy, jak i obawa
przed hańbą. Gdy walka toczyła się ze zmiennym szczęściem od południa aż
prawie do zachodu słońca, Germanie (najemna jazda germańska służąca jako straż przyboczna Cezara) uderzyli z jednej strony w zwartych szeregach
na nieprzyjaciół i odpędzili ich; po zmuszeniu ich do ucieczki, łuczników okrążono
i wybito. Również i z innych stron ustępujących nasi ścigali aż pod obozy i nie dali
im możności pozbierania się. Tymczasem ci, którzy wyszli z Alezji, postradawszy
niemal nadzieję na zwycięstwo, zrozpaczeni powrócili do miasta.
Gallowie, po jednodniowej przerwie i po sporządzeniu podczas niej
wielkich ilości wiązek faszyny, drabin i haków murowych, wyszli o północy
cichaczem z obozu i zbliżyli się do umocnień na równinie. Podniósłszy wielki
wrzask — a po tym znaku oblężeni w mieście mogli się dowiedzieć o ich nadejściu
— poczęli rzucać, faszyny, spędzać naszych z wału procami, strzałami oraz
kamieniami i przygotowywali wszystko inne, co dotyczyło oblężenia. W tym
samym czasie, Vercingetorix usłyszawszy wrzask dał swoim sygnał trąbą i
wyprowadził z miasta. Nasi, tak jak każdemu było przydzielone w ostatnich dniach
jego stanowisko, wstąpili na umocnienia; odpędzali Gallów miotaczami funtowej
wagi pocisków i zaostrzonymi kołami, które porozkładali byli na szańcach, oraz
ołowianymi kulami; wiele pocisków wyrzucali z machin miotających. Z braku
widoczności spowodowanej ciemnościami było wielu rannych po obu stronach.
Tymczasem legaci Marcus Antonius i Gaius Trebonius, którym przypadły do
obrony te odcinki, tam, gdzie dostrzegli, że nasi są w ciężkim położeniu, posyłali z
pomocą żołnierzy wyprowadzonych z odleglejszych placówek.
Jak długo Gallowie trzymali się dalej od umocnień, osiągali więcej dzięki
mnóstwu pocisków; skoro podeszli bliżej, bądź niespodzianie natykali się na
„bodźce", bądź ginęli przeszyci z wału i wież włóczniami murowymi. Mimo
poniesienia wszędzie wielu strat w rannych, nigdzie nie przerwali umocnień, a gdy
zaczęło dnieć, zawrócili do swoich w obawie, żeby przez wypad z wyżej
położonych obozów nie zostali okrążeni od nie osłoniętego boku. Tymczasem
oblężeni wszystko, co Vercingetorix kazał przygotować do wypadu, wynieśli i
zapełnili tym pierwsze rowy, ale zbyt długo zabawili przy wykonywaniu tych
zadań, tak że zanim zdołali zbliżyć się do naszych umocnień, wcześniej otrzymali
wiadomość o odwrocie swoich. Po spartaczeniu w ten sposób sprawy powrócili do
miasta.
Gallowie dwukrotnie odparci z wielkimi stratami odbyli naradę, jak mają
postępować; przyprowadzili ludzi obznajomionych z okolicą; od nich dowiedzieli
się o rozmieszczeniu obozu na wzgórzu i o umocnieniach. Po północnej stronie
wznosiło się wzgórze, którego nasi ze względu na rozmiary nie mogli objąć
obrębem umocnień, i z konieczności rozłożyli się obozem na miejscu prawie że
niedostępnym i lekko pochyłym. Zajmowali go wraz z dwoma legionami legaci
Gaius Antyscius Reginus i Gaius Caninius Rebilus. Po rozpoznaniu przez
zwiadowców okolicy wodzowie nieprzyjacielscy wybrali z wszystkich oddziałów
wojskowych tych plemion, które uchodziły za najbitniejsze, 60 000 wojowników;
w tajemnicy ustalili pomiędzy sobą, co i jak należy przeprowadzić; uderzenie
ustalili na czas, gdy będzie się wydawało, że jest południe. Na czele tych sił
postawili Arwerneńczyka Werkasywelaunusa, jednego z czterech wodzów,
krewniaka Vercingetorixa. Wyszedł on z obozu o pierwszej straży i po odbyciu
drogi prawie do świtu skrył się za górą i pozwolił odpocząć wojownikom po
nocnym trudzie marszowym. Kiedy wydawało się, że zbliża się już południe,
podążył ku temu obozowi, o którym wyżej wzmiankowaliśmy; w tym samym
czasie konnica poczęła się przybliżać do umocnień na równinie, a reszta wojsk
pojawiać przed obozem.
Vercingetorix, ujrzawszy swoich z grodu Alezji, wyszedł z miasta;
kazał wynieść do przodu faszyny, żerdzie, szopy bojowe i wszystko, co
przygotowano w związku z wypadem. Walka rozgorzała jednocześnie na
wszystkich odcinkach i rzeczywiście wszystko wystawiano na próbę: która część
okazywała się najsłabsza, tam śpieszono. Rzymskie oddziały rozciągnięte na tak
rozległych umocnieniach niełatwo przeciwstawiały się na wielu odcinkach. Wiele
przyczynił się do wywołania przestrachu w naszych wrzask podnoszący się za
plecami walczących, ponieważ zdawali sobie sprawę, że ich niebezpieczeństwo
zależy od cudzej pomocy; częstokroć bowiem wszystko to, co jest poza ludzkim
zasięgiem, o wiele gwałtowniej wznieca niepokój w sercach ludzi.
Cezar po znalezieniu dogodnego miejsca obserwował, co w której stronie
się działo; zagrożonym oddziałom podsyłał pomoc. Obydwie strony uświadamiały
sobie, że jest to jedyna sposobność, przy której należy jak najwięcej dać z siebie:
Gallowie, jeśli nie przełamią umocnień, stracą nadzieję w ogóle na ocalenie;
Rzymian, jeśli uzyskają zwycięstwo, czeka koniec wszelkich trudów. Najcięższa
sytuacja była przy umocnieniach górnego obozu, gdzie — jak mówiliśmy — został
wysłany Werkasywelaunus. Niedogodny kawałek spadzistego terenu miał wielkie
znaczenie. Jedni miotali pociski, inni, uformowawszy „żółwia" (Galowie też potrafili go robić), podchodzili; na miejsce zmęczonych wstępowali wypoczęci. Ziemia rzucana przez wszystkich oblegających na umocnienia zarówno dawała Gallom dostęp, jak też przykrywała pułapki zamaskowane przez Rzymian w gruncie; naszym nie starczało już ani broni, ani sił.
Gdy Cezar spostrzegł tę sytuację, wysłał zagrożonym na pomoc Labienusa
z sześciu kohortami; wydał mu polecenie, że jeśliby nie mógł się utrzymać, niech
po ściągnięciu kohort dokona wypadu: niech zrobi to tylko w ostateczności. Sam
udał się do pozostałych oddziałów i napominał je, by nie dawały się zmóc
trudnościom: zwracał im uwagę, że owoc wszystkich dotychczasowych walk
zależy od tego dnia i chwili. Oblężeni, po utracie nadziei na zajęcie stanowisk na
równinie z powodu ogromu umocnień, spróbowali wspinaczki po stromych
zboczach; to, co przygotowali, tu znieśli. Gradem pocisków spędzili z wież
obrońców, ziemią i faszynami zasypali rowy, hakami murowymi rozerwali wał i
przedpiersień.
Cezar posłał najpierw młodego Brutusa z kohortami, później z innymi
kohortami legata Gaiusa Fabiusa; wreszcie sam, gdy coraz gwałtowniej
walczono, powiódł na pomoc świeże oddziały. Po przywróceniu bitwie
pierwotnego stanu i po odpędzeniu nieprzyjaciela udał się tam, gdzie posłał
Labienusa; z najbliższej placówki wyprowadził cztery kohorty i rozkazał jednej
części konnicy sobie towarzyszyć, drugiej objechać zewnętrzne umocnienia i od
tyłu uderzyć na nieprzyjaciela. Labienus, skoro ani wały ziemne, ani rowy nie
mogły powstrzymać naporu nieprzyjaciela, zebrawszy jedenaście kohort, które,
wyprowadzone z najbliższych strażnic przypadkiem spotkał, powiadomił Cezara
przez gońców, co zamierza robić. Cezar zwiększył szybkość, aby uczestniczyć w
bitwie.
Nieprzyjaciele, dowiedziawszy się o jego przybyciu po kolorze okrycia,
którym zazwyczaj posługiwał się podczas bitew jako znakiem rozpoznawczym, i
po dostrzeżeniu oddziałów konnicy i kohort, którym kazał był sobie towarzyszyć,
ponieważ z wyżej położonych stanowisk obserwowali te stoki i skłony, wszczęli
bitwę. Po podniesionym z obu stron wrzasku rozległ się znowu wrzask na wale i
wszystkich umocnieniach. Nasi, odrzuciwszy na bok włócznie, walczyli mieczami.
Nagle na tyłach nieprzyjaciela ukazała się konnica; za nią zbliżały się kohorty.
Nieprzyjaciele rzucili się do ucieczki; jeźdźcy zabiegli pierzchającym drogę.
Nastąpiła wielka rzeź. Sedullus, wódz i naczelnik Lemowików padł; Ar-
werneńczyk Werkasywelaunus został podczas ucieczki żywcem pojmany;
Cezarowi znoszą siedemdziesiąt cztery znaki bojowe; nieliczni z tak wielkiej liczby
zbiegli cało do obozów. Oblężeni obserwujący z miasta rzeź i ucieczkę swoich,
straciwszy nadzieję na ocalenie, ściągnęli wojska z umocnień. Gdy usłyszano o tym
odwrocie, natychmiast doszło do ucieczki z galijskich obozów. Gdyby nasi
żołnierze nie byli wyczerpani nieustannym śpieszeniem z pomocą oraz
całodziennym trudem bojowym, mogliby zniszczyć wszystkie siły zbrojne
nieprzyjaciół. Wysłana około północy konnica dogoniła nieprzyjacielską straż
tylną; wielką liczbę wzięto do niewoli, a także zabito, reszta rozproszyła się
podczas ucieczki po swoich krajach.

Commentarii de Bello Gallico VII 79 – 88


Bitwa została wygrana. Cezar uratował i siebie i swoją armię. Wielka odsiecz – 250 000 wojowników z całej Galii, nie była w stanie przełamać tego dziwacznego oblężenia – oblężenia w którym Cezar oblegał i jednocześnie był oblegany.

Skutek tego zwycięstwa mógł być tylko jeden. Cezar dokonał wielkich rzeczy w swoim życiu, więc z podziwu i szacunku do niego pozwolę, żeby sam opowiedział o tym momencie jego największego tryumfu:

Następnego dnia Vercingetorix, zwoławszy zgromadzenie, oświadczył,
że „podjął się tej wojny nie dla osobistych korzyści, ale dla wspólnej wolności, a
ponieważ trzeba poddać się losowi, oddaje im siebie dla dwu możliwości, albo
będą woleli przez jego śmierć dać Rzymianom zadośćuczynienie, albo przekazać
go im żywcem". Wyprawiono do Cezara posłów w tej sprawie. Rozkazał wydać
broń, naczelników plemiennych przyprowadzić. Sam zasiadł na umocnieniach
przed obozem: tutaj przyprowadzono wodzów; Vercingetorixa wydano, broń
złożono. Eduów i Arwernów zachował, żeby mógł przez nich odzyskać plemiona, z
pozostałych jeńców poszczególne osoby porozdzielał jako zdobycz pomiędzy całe
wojsko. (...) Gdy o tych wydarzeniach dowiedziano się w Rzymie z jego pisemnych sprawozdań, zarządzono dwudziestodniowe modły dziękczynne.

Gaius Julius Caesar, Commentarii de Bello Gallico VII 89 – 90


Dołączona grafika


Bogowie, nawet ci galijscy, z pewnością sprzyjali Rzymianom. Wojna o Galię została wygrana. W rezultacie tego cały ten obszar dostał się pod panowanie Rzymu. Przez najbliższe 500 lat da to Galii dobrobyt i najlepsze zdobycze rzymskiej kultury a Galia stanie się jedną z najbardziej zromanizowanych prowincji Imperium. Pokonany Vercingetorix musiał upaść na kolana przed Cezarem. Według historii zrzucił swoją zbroję, rzucił miecz i usiadł u stóp Rzymianina. Jego los nie był przyjemny – po paru latach wziął udział w tryumfie Cezara, gdzie przeprowadzono go w pętach przez ulice Rzymu. Na koniec uduszono go w uświęcony sposób w więzieniu Mamertyńskim.

Na koniec bonus – sceny z fantastycznego serialu „Rzym”:

http://www.youtube.com/watch?v=gbSa9ZvSMaQ


Ta scena to potyczka z Galami – pokazuje styl walki jak i dowodzenia – tutaj centurion wydawał za pomocą gwizdka rozkazy. Wówczas pierwszy szereg wycofywał się do tyłu i pierwszym stawał się stojący do tej pory drugi szereg. W ten sposób następowała rotacja – żaden żołnierz nie musiał walczyć zbyt długo i mógł sobie odpocząć na tyłach zanim wszystkie stojące przed nim szeregi nie wycofały się i znów nie przyszła jego kolej. Fabuła serialu wymagała, żeby jeden z bohaterów został skazany na śmierć za niesubordynację – w istocie takie zachowanie Rzymianina na polu walki było raczej nie do pomyślenia.

Przy okazji – bohaterami serialu są Lucius Vorenus i Titus Pullo – bodajże jedyni prości żołnierze Cezara z zaciągu wymienieni przez Cezara w jego książce (dzięki czemu zostali unieśmiertelnieni). Obaj byli centurionami (nie tak, jak w serialu – tam zrobiono z nich podwładnego i przełożonego dla uatrakcyjnienia fabuły) i walczyli zawzięcie o awans. Jednak w czasie pewnej bitwy zachowali się nie jak wrogowie, lecz najlepsi przyjaciele. Oto co mówi o nich Cezar:

W legionie tym było dwóch bardzo dzielnych centurionów, bliskich awansu
do pierwszej rangi, Titus Pullo i Lucius Vorenus. Dochodziło do ciągłych
między nimi sporów, który z nich jest lepszy, i całymi latami walczyli ze sobą w
jak najzawziętszym współzawodnictwie o awans. Gdy przy umocnieniach toczył
się niezwykle zacięty bój, Pullo — jeden z nich — zawołał: „Vorenusie, dlaczego
się wahasz? Jakiejż to wyczekujesz okazji, by wykazać się swoją odwagą? Niechaj
dzisiejszy dzień rozstrzygnie nasze spory". Po tych słowach wyskoczył na
umocnienia i rzucił się tam, gdzie dostrzegł największą ciżbę nieprzyjaciół.
Vorenus też nie zatrzymał się na wale, ale w obawie przed utratą szacunku u
wszystkich, ruszył w jego ślady. Pullo z nieznacznej odległości wyrzucił włócznię
w kierunku nieprzyjaciół i jednego z nich, gdy się właśnie z tłoku ku przodowi
wyrywał, przeszył nią. Nieprzyjaciele osłonili tarczami śmiertelnie ranionego, a
Pulla zaczęli wszyscy zasypywać pociskami i nie dawali mu możności ruszenia
się z miejsca. Tarcza Pulla została podziurawiona, a jeden z pocisków utkwił mu
w pasie. Trafienie to przesunęło pochwę miecza i Pullo nie mógł dosięgnąć jej
swoja prawicą; tak unieszkodliwionego okrążyli nieprzyjaciele. Doskoczył do
niego jego rywal Vorenus i w tym krytycznym momencie przyszedł mu z pomocą.
Wówczas cały ten tłum odwrócił się od Pulla ku Vorenusowi, gdyż zdawało się,
że Pullo został zabity owym pociskiem. Vorenus, walcząc mieczem wręcz,
jednego z nieprzyjaciół położył trupem, a resztę zmusił do cofnięcia się nieco; gdy
coraz zajadlej na nich nacierał, potknął się i upadł. Z kolei został on okrążony, ale
Pullo przybiegł mu natychmiast z pomocą i obaj, po zabiciu wielu nieprzyjaciół z
jak największą chwałą wycofali się poza umocnienia. W ich wzajemnym
współzawodnictwie i sporach los w taki sposób zabawił się z nimi, że jeden i drugi,
choć rywale, stali się nawzajem dla siebie pomocą i ocaleniem i nie dało się orzec,
który z nich obydwu mógłby pod względem męstwa uchodzić za lepszego.

Commentarii de Bello Gallico V 44


http://www.youtube.com/watch?v=JlAUdPTr6ZI


To z kolei moment poddania się Vercingetorixa. Tutaj jednak podaję ją głównie jako ciekawostkę i fajną scenę, ponieważ ma niewiele wspólnego z prawdą historyczną.

http://www.youtube.com/watch?v=ieI-LZoH_0I


Triumf Cezara i koniec Vercingetorixa. Również tutaj troszkę ubarwiono historię więc nie jest to scena dokumentalna, a fikcja filmowa, niemniej bardzo ciekawie i spektakularnie nakręcona. Choć niektóre momenty są w tym serialu ubarwione, tak ogólnie fantastycznie pokazuje on i Rzymian i życie w tym państwie w tamtym okresie.

Wracając znów do historii Cezara – Galia została ujarzmiona, a on sam uzyskał wielką sławę. Ale Cezar postanowił, że to zbyt mało. Niedługo potem rozpoczęła się wojna domowa, w wyniku której został dożywotnim dyktatorem. Zanim jednak to się stało musiał wywalczyć swoją drogę przeciw wojskom Pompejusza przez Hiszpanię i Grecję aż po Afrykę. Potem czekały go jeszcze potyczki w Egipcie i dzisiejszej Turcji, gdzie stoczył bój z hellenistycznym królem Pontu - Pharnacesem II. To była ta bitwa i kampania (zaledwie pięciodniowa), o której Cezar powiedział veni, vidi, vici – przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem.

W istocie taki był już Cezar – i te słowa najlepiej pokazują jak wielkim był wodzem i jak wspaniałymi żołnierzami dowodził.

W ciągu swoich kampanii Gaius Julius Caesar toczył boje w Portugalii (to było coś w rodzaju ćwiczenia legionistów – po zaciągu udał się z rekrutami do Portugalii, gdzie spacyfikował buntownicze plemiona. W trakcie tego małego podboju zdarzało się, że zdobywał po kilka umocnionych miast jednego dnia) i całej Galii. Zbudował pierwszy stały most na Renie po którym przeprawił się na germańską stronę (co było szokiem dla tamtejszych mieszkańców) gdzie rozgromił Germanów. Później dwukrotnie udawał się do Brytanii, gdzie ponownie pacyfikował plemiona i osadzał swoich sojuszników jako wodzów. Po buncie praktycznie wszystkich plemion galijskich ponownie zaprowadził w niej porządek i rzymską władzę. Po zakończeniu wojen w Galii, jego szlak w wojnie domowej wiódł przez Italię, Hiszpanię, Grecję aż po Afrykę, by z powrotem zakończyć się w Hiszpanii w bitwie pod Mundą. Potem Cezar uspokoił sytuację w Egipcie i na azjatyckim Bliskim Wschodzie (to fascynujące – Cezar i inni jemu podobni wodzowie już 2000 lat temu odbywali wędrówki, którym wielu dzisiaj żyjących ludzi, pomimo komunikacji lotniczej czy też samochodowej, nie dorówna).

Podczas swojego triumfu z okazji podboju Galii Cezar chwalił się zdobyciem 800 miast, podbiciem 300 plemion i tym, że w ciągu wojny stawił czoła 3 000 000 wojowników, z czego milion zabił, a drugi milion wziął do niewoli (trzeci zaś dostał się pod panowanie Rzymu).

Jak wszyscy wiemy, Cezar został zamordowany przez ludzi niezadowolonych z jego dyktatury. Szkoda jednak, że przez to jego dalsze plany zostały unicestwione – Cezar pragnął bowiem uderzyć wkrótce na Daków (dzisiejsza Rumunia) i na wschód – drogą Aleksandra Wielkiego. Dzięki temu utworzyłby Imperium sięgające od Indusu po Ocean Atlantycki – Imperium znacznie przewyższające państwo Aleksandra. Niestety historia nie pozwoliła nam na zrealizowanie tego marzenia. Czy to by się udało? Nie wiadomo. Ale znając Cezara – byłoby o czym się teraz uczyć i o czym czytać ;)


http://www.youtube.com/watch?v=0wQ_6cVXTQk


(A to bitwa pod Filippi, gdzie siły Marka Antoniusza i Oktawiusza pokonały wojska dowodzone między innymi przez Brutusa – jednego z morderców Cezara. Cieszący oko (dla tego, kto takie rzeczy lubi) przykład fajnie zrealizowanej rzymskiej bitwy. Przy okazji warto porównać tę scenę z, powiedzmy, filmem Braveheart. Gdyby Mel Gibson starł się z owymi Rzymianami, to już na samym początku miałby wielkie trudności. Do bitwy żołnierze bowiem powinni iść spokojnie, jedynie tuż przed zwarciem powinni nabrać w razie potrzeby odpowiedni impetus – siłę natarcia. Hollywood natomiast lubuje się w długaśnych szarżach wykonywanych przez pół pola bitwy biegiem – co jest raczej absurdalne, bo po samym takim biegu żołnierz byłby wyczerpany i zdyszany, co raczej kiepsko by mu wróżyło w zbliżającej się wraz z każdym susem potyczce.)




Kolejną bitwą niech będzie bitwa pod Tigranocertą – 69 r. p.n.e.

Rzymski wódz Lucius Licinius Lucullus uderzył na Armenię i podszedł pod ówczesną stolicę tego kraju – Tigranocertę. Rzymianie maszerowali w sile 24 000 piechoty i ok.13 000 najemników (galijskiej i trackiej jazdy). Król Armenii - Tigranes uciekł w góry aby zdobyć czas na zebranie wojska. Gdy w końcu zebrał ok. 90 000 żołnierzy (źródła starożytne dawały mu jednak aż 150 000 piechoty i 55 000 konnicy) ruszył na najeźdźców.

W tym czasie u Tigranesa przebywał jego teść, król Mithridates z Pontu, który już wcześniej miał do czynienia z Rzymianami. Gdy Tigranes zobaczył rzymskie wojsko stwierdził ponoć szyderczo „zbyt mała na armię, zbyt duża na poselstwo”. Mithridates mimo to gorąco doradzał zięciowi aby ten nie atakował Rzymian w otwartej bitwie, lecz on nie posłuchał...

Bitwa jaka się później rozegrała jest kolejnym przykładem umiejętności legionu w walce z ciężką kawalerią. Choć ciężka kawaleria (katafrakci) jest swojego rodzaju „czołgiem” na polu bitwy (nie takiej jakości jak np słonie bojowe i w innym znaczeniu niż falanga, ale chyba nikt z nas nie chciałby stać w pierwszej linii gdy szarżowałaby na nas spora liczba zakutych od stóp do głów w zbroje jeźdźców, których wierzchowce były równie imponująco chronione przez pancerz), tak i ją można, z odrobiną szczęścia, pokonać. W tej akurat bitwie ciężkich katafraktów armeńskich zaatakowała ze skrzydła lekka kawaleria rzymska, która związała ich w walce. Wykorzystali to legioniści, którzy zaatakowali z drugiego skrzydła przypuszczając szarżę. Po starciu się z katafraktami legioniści zaczęli ciąć mieczami po końskich nogach, które były, jako jedyna część ciała konia, nieosłonięte pancerzem. W wyniku tego katafrakci uciekli z pola bitwy i co więcej – uciekając wpadli na swoich żołnierzy, stratowali ich i złamali ich szyki.

Bitwa ponownie zakończyła się porażką wrogów Rzymu – straty Tigranesa są nieznane, szacuje się je z dość dużą rozbieżnością – od 10 000 do 100 000 zabitych.

Z braku czasu i z powodu faktu, że już ten wpis jest długi, a najważniejsze bitwy dopiero przede mną, skrócę do minimum część o bitwie w lesie Teutoburskim. Las Teutoburski był świadkiem (a także i współsprawcą) klęski Rzymu – jednak bardzo często wyolbrzymianej. Oktawiusz, pragnąc oprzeć granicę Imperium o rzekę Łabę (a nie Ren, jak dotychczas) wysłał do Germanii trzy legiony pod wodzą Publiusa Quinctiliusa Varusa. Legiony te weszły głęboko w gęste lasy Germanii, gdzie oczekiwała ich armia Germanów pod wodzą Arminiusa. Rzymianie mieli niewielką przewagę liczebną, jednak to wrogowie mieli przewagę jeżeli idzie o warunki terenowe. Rzymianie musieli przedzierać się przez gęsty las (i tutaj moja drobna uwaga – spróbujcie wyobrazić sobie „niezwyciężoną” falangę, która próbuje ustawiać tę swoją śliczną formację w środku gęstego lasu i ten moment, gdy falangici swoimi sześciometrowymi sarissami ciągle zaczepialiby o gałęzie ;) ) i przez błota i bagna. Nie tylko burza, która się później rozpętała, zawaliła drogę połamanymi i powywracanymi drzewami – robili to również sami Germanie aby dodatkowo wymęczyć legionistów, którzy musieli usuwać owe przeszkody, aby kolumna marszowa mogła w miarę swobodnie iść przez las. Przez kilka dni legiony były wielokrotnie atakowane przez tłum Germanów, lecz nie były w stanie odeprzeć w tym lesie napastników. Choć udawało się przeć dalej do pierwszej lepszej polany, aby tam ustawić się w szyku i stoczyć walną bitwę, tak taktyka polegająca na szarpaniu w trudnym terenie robiła swoje. Gdy w końcu legioniści dotarli do polany okazało się, że ta jest pokryta wysoką trawą i jest w istocie bardziej mokradłem, jak terenem o stabilnym podłożu. Legat Varus za wszelką cenę próbował wycofać się w stronę granicy Imperium, lecz nie udało mu się to. Zasadzka, jaką w lesie Teutoburskim zastawili Germanowie, była skuteczna – w wyniku walki wybito trzy legiony – a sam Varus, widząc zbliżającą się klęskę, popełnił wraz ze swoimi oficerami samobójstwo. Oprócz armii stracono także wszystkie trzy orły legionowe – święte znaki, których utrata była złym omenem i niesłychaną hańbą. Ogólnie można opisać tę bitwę jednym zdaniem – do lasu weszły trzy legiony, a wyszło z niego jedynie kilkunastu ludzi.
Dlaczego jednak ta klęska bywa wyolbrzymiana? Rzymianie nieraz tracili większe armie w bitwie. Zdarza się. Tutaj, mimo że ogłoszono żałobę a sam cesarz na wieść o tym jęknął „Varusie! Oddaj mi moje legiony!” nie stało się praktycznie nic. Granice były bezpieczne a druga wyprawa, poprowadzona przez Germanika, przywróciła chwałę i ocaliła honor Imperium.

Ważne jest też to, że Rzymianie musieli toczyć bój na terenie przeciwnika – i to na niezwykle trudnym terenie. Las po ulewnej burzy, gęste zarośla i podmokły teren (legioniści zmuszeni byli spać w błocie) z pewnością nie sprzyjał prowadzeniu walk przy pomocy ciężkiej piechoty. Co innego lekkozbrojni Germanowie, dla których las ten był domem.

Na koniec powtórzę to, o czym już wspomniałem – mimo tej porażki Rzym wciąż jest górą nad armią Aleksandra. Germania była silnie zalesiona – prowadzenie tam wojen przez armię, której siłą główną jest kawaleria i długie piki jest raczej nierealne (kto nie wierzy niech kiedyś, jeśli będzie miał okazję, pójdzie do gęstego lasu, znajdzie sobie sześciometrowy kij i próbuje z nim manewrować). To zaś, że Rzymianie byli w stanie wkraczać tam, gdzie falanga byłaby bezużyteczna oraz zwyciężać, pokazują wyprawy Germanika. Pierwsza wyprawa dotarła na miejsce bitwy i pochowała poległych tam legionistów. Druga pobiła wojska Arminiusza, choć Germanie unikali starć i prawie zawsze uciekali na sam widok rzymskiej armii. Odzyskano też wszystkie trzy orły legionowe, choć numery utraconych legionów – XVII, XVIII i XIX zostały uznane za pechowe i już nigdy nie zostały nadane żadnemu nowemu legionowi.


Kolejna bitwa, o jakiej króciutko opowiem miała miejsce 16 r. n.e. – w Germanii właśnie za inwazji Germanika. Była to bitwa przy wale Angriwariów. Rzymianie posiadali ok. 66 000 żołnierzy – Arminius – ok. 40 000. Bitwa ta była jednak o tyle ciekawa, że Rzymianie, widząc nadciągającą noc i przedłużającą się bitwę, oddelegowali jeden z walczących legionów do budowy obozu. Będąc otoczeni przez wroga, Rzymianie jednocześnie walczyli i budowali pośrodku swych linii na polu bitwy obóz, razem z jego wałami, fosami i palisadami. To właśnie niesłychane zdolności inżynieryjne pozwoliły im na coś takiego szybko i pośrodku toczonej bitwy. Zmęczeni Gemanowie odpuścili i wycofali się w pobliskie lasy. Rzymianie zaś mogli spać spokojnie w swoim ufortyfikowanym obozie.

Ostatecznie zmieniono strategię – uznano, że koszty wszelkich wypraw znacznie przewyższają jakiekolwiek korzyści, jakie można byłoby wycisnąć z tej biednej i zalesionej prowincji. Opuszczono więc Germanię, jednak wciąż stosując tam taktykę skłócania plemion (skłócone będą walczyć między sobą, więc zostawią Rzym w spokoju ;) ).

Kolejna bitwa jaką chcę pokrótce (bo i tak już pewna osoba daje mi chyba delikatnie do zrozumienia, że trochę przesadzam z długością tekstu, ale co ja na to poradzę, że chcę zawrzeć jak najwięcej informacji, aby potencjalny czytelnik wyniósł coś ciekawego z tej debaty ;) ) to bitwa pod Lichfield – rok 60 naszej ery.

Wówczas Brytania była świeżym nabytkiem w ręku Rzymu. Jednak zbyt duży ucisk podatkami i twarda ręka, jaką rządzili Rzymianie pchnęła plemię Icenów do buntu. Buntem tym pokierowała królowa Boudica.

Gubernator Brytanii - Gaius Suetonius Paulinus zdołał zmobilizować 10 000 żołnierzy. Boudica wystawiła zaś około 40 000 wojowników i być może nawet kilkaset wozów bojowych (w starożytnym tego słowa znaczeniu ;) ). Armie spotkały się przy drodze Watiling (bitwa ta dla Anglików zwie się „Battle of Watling Street”). Rzymianie, z racji mniejszej liczebności, ustawili się tak, aby przeszkody terenowe pomagały im w bitwie – mianowicie za sobą mieli wzgórze, po obu zaś stronach – las. Barbarzyńcy (zapewne nie znający żywota Cezara ani losu Cymbrów, Teutonów, Helwetów i innych) byli pewni zwycięstwa na tyle, że na miejsce bitwy sprowadzili swoje rodziny, aby te mogły podziwiać ich zwycięstwo. 40 000 Brytów rzuciło się do furiackiego natarcia zostawiając za sobą wozy z ciekawskimi gapiami. Rzymianie wyrzucili pilum, co jak zwykle załamało falę atakujących. Gdy linia Brytów została zmieszana, Rzymianie utworzyli formacje klinowe i uderzyli na nich. W trakcie bitwy barbarzyńcy byli stale spychani do tyłu – wprost na swoje wozy z rodzinami. To spowodowało zamęt i panikę, bo z przodu naciskali na nich Rzymianie, z tyłu zaś ich zdolności manewrowe były znacznie ograniczone przez owe wozy.

W wyniku tej bitwy barbarzyńcy zostali rozgromieni, pojmano też wielu niewolników (których to barbarzyńcy sami w swojej pewności siebie ale i głupocie przyprowadzili na pole bitwy – swoje rodziny). Na wieść o klęsce królowa Boudica otruła się.

Ostatnią bitwą z serii Rzym kontra „nie-falanga” będzie kolejne bardzo ciekawe oblężenie, które chyba jest trochę bardziej znane niż Alezja, a nawet dziś ma wielkie znaczenie dla pewnego narodu.

Żydów w tamtych czasach cechowały (głównie) dwie rzeczy – nienawiść do Rzymian (i próby zrzucenia rzymskiego jarzma) oraz marzenia o mesjaszu, który z mieczem w ręku wygoni najeźdźców.

Pierwsza wojna rzymsko-żydowska rozpoczęła się w roku 66 n.e. W jej wyniku została zburzona Jerozolima wraz ze swoją Świątynią (najważniejsze miejsce dla wszystkich wyznawców judaizmu).

Dołączona grafika


Detal z łuku triumfalnego cesarza Tytusa przedstawiający Rzymian którzy niosą zrabowaną ze Świątyni menorę – świecznik


Również tutaj zastosowano circumvallatio, czyli otoczenie miasta szczelnym murem w celu zmuszenia obrońców do kapitulacji z powodu głodu. Przy okazji także ustalono rekord – w ciągu trzech dni legioniści zbudowali pięć mil muru i rowów wraz z trzynastoma fortami.

Buntownicy żydowscy jednak kontynuowali walkę. Jednym z ostatnich miejsc oporu była pewna twierdza, słynna w tamtych czasach i uważana za praktycznie nie do zdobycia.

Nazywała się Masada.

Rzymianom, którzy wyruszyli aby ją zdobyć, po przybyciu na miejsce zapewne nie spodobał się widok, który zobaczyli. Ich oczom bowiem ukazało się to:

Dołączona grafika


Oto potężna Masada, w całej swojej okazałości:

Dołączona grafika


Dołączona grafika


Dołączona grafika


Większe zdjęcie TUTAJ

Twierdza została bowiem wybudowana na małym płaskowyżu o wymiarach mniej więcej 550 na 275 metrów a dostęp na jego szczyt wymagał wspinaczki. Od strony wschodniej ściana klifu wznosi się na wysokość około 400 metrów, po zachodniej na około 90. Nie była to wyspa, jak Tyr, którą można było sobie opłynąć okrętami.

Na nieszczęście dla Rzymian do twierdzy można było się dostać jedynie wąziutką ścieżką, na której zmieściłaby się tylko jedna osoba. To praktycznie uniemożliwiało normalny szturm. Twierdza posiadała swoje doskonale zaopatrzone spichlerze oraz własny system do zbierania i magazynowania wody, dlatego oblężona mogła wytrzymać wiele miesięcy (albo i dłużej) zanim głód zmusiłby załogę do kapitulacji.

Rzymska duma wymagała jednak ukarania tych, którzy nie chcieli żyć w pokoju z Rzymem pozostając z nią (u nas on - Rzym, dla Rzymian była to ona – Roma) w amicitia et societas – przyjaźni i przymierzu.

Również tutaj otoczono twierdzę murem i wybudowano obozy polowe, w których mieli na czas oblężenia mieszkać legioniści.

Dołączona grafika


Zdjęcie satelitarne dzięki Google Earth. Czerwonymi kropkami zaznaczyłem pozostałości obozów rzymskich, zielonymi - zachowane fragmenty rzymskiego muru – circumvallatio


Z powodu ukształtowania terenu i takiego a nie innego usytuowania twierdzy, Rzymianie, aby ją zdobyć, musieli podciągnąć pod jej mury (dotarcie na szczyt płaskowyżu to nic – trzeba tam jeszcze było przebrnąć przez mur) machiny oblężnicze - tarany i wieże. To była jedyna opcja (nie znano wtedy ani helikopterów ani desantu z powietrza). Jednak nie można było ich tam podciągnąć, gdy na przeszkodzie stał 90 metrowy klif!

Dlatego Rzymianie uznali, że ten klif zasypią.

Rozpoczęto budowanie po stronie zachodniej (a więc niższej – 90 metrów w porównaniu do 400 od strony wschodniej) rampy, po której miano wtoczyć na górę tarany i wieże. Budowa ta nie trwała długo – w zasadzie przyznaje się, że potrzeba do tego było zaledwie kilku miesięcy.

Dołączona grafika


Rampa ta widoczna jest z prawej strony Masady


Dołączona grafika


Dołączona grafika


Widok z góry. Dziś rampa jest najwyraźniej niższa niż dawniej z powodu upływu czasu


Ślad rzymskich obozów:



Dołączona grafika


Dołączona grafika


Dołączona grafika


Po tych kilku miesiącach przypuszczono szturm, wyłamano dziurę w murze i... historia każe nam wierzyć, że wszyscy obrońcy z wyjątkiem pewnej kobiety i kilkorga dzieci popełnili samobójstwo. Wkraczający Rzymianie mieli ponoć zastać jedynie zgliszcza i ciała. Ponoć tylko spichlerz pozostał nietknięty, a wraz z nim zapasy żywności, aby Rzymianie wiedzieli, że obrońcy nie popełnili samobójstwa z powodu głodu.

Czy to prawda? Nie wiem. Słyszałem o odkryciach, które ponoć przeczą tej historii. Ale z drugiej strony słyszałem też o człowieku, który twierdzi, że rampa spod Masady jest w znacznej większości naturalna (teoria ta jest odrzucona. Historycy zgadzają się, że została wybudowana w całości). Jedno jest pewne – upadek Masady oznaczał koniec powstania. Iudaea ponownie stała się prowincją Rzymu.

Dziś zaś to miejsce jest niezwykle ważne dla Żydów (coś jak nasza Jasna Góra i klasztor tam się znajdujący). O ile się nie mylę, odbywają się tam uroczyste przysięgi wojskowe nowo powołanych rekrutów. To miejsce rzymskiego zwycięstwa, ale i dumy obrońców (choć osobiście uznałbym opór przeciw legionom rzymskim za przejaw idiotyzmu ;) ).



Uff, to już 34 strona w Wordzie. A przede mną wciąż trzy najważniejsze z punktu widzenia tej debaty bitwy. Czas na ich zaprezentowanie.

Choć niestety nie będą to bitwy Rzymu z samym Aleksandrem (szkoda dla nas, lecz szczęście dla Aleksandra ;) ), to jednak pokażą one dobitnie która armia bardziej zasługuje na miano „najlepszej” – będą to bowiem starcia Rzymu z armią złożoną z takich samych żołnierzy i walczących w taki sam sposób, jak żołnierze Aleksandra. A to jest właśnie to, co oceniamy – nie generałów, a żołnierzy i stosowaną przez nich taktykę (inaczej tytułem debaty byłoby „Który wódz zasługuje na miano lepszego – Aleksander, czy Cezar?”).


Pominę już Pyrrusa, którego chciałem troszkę lepiej opisać, ale muszę z niego zrezygnować z powodu i tak lekko przesadzonej długości tego wpisu jak i z powodu goniącego terminu – chcę już dodać swój wpis bo i tak mieliśmy ogromne przestoje a łudzę się, że być może choć jedna osoba czeka na kontynuację opowieści o armii rzymskiej ;) Ogólnie rzecz z Pyrrusem tak się miała, że było to pierwsze starcie Rzymu z tak wyposażonym przeciwnikiem. Rzymianie ponosili porażki w walce z epirocką falangą, lecz jak wszyscy wiemy („Pyrrusowe zwycięstwo”) każde kolejne zwycięstwo Pyrrusa było trudniejsze od poprzedniego i kosztowało go coraz więcej żołnierzy. Rzymianie uczyli się walczyć z tym falangowym potworem i stawali się w tym coraz lepsi. Co więcej – sam Pyrrus uczył się od Rzymian. Tylko w pierwszej bitwie użył „klasycznej” falangi. Potem już wspomagał ją piechotą na modłę rzymską.


My jednak zaczniemy od II wojny macedońskiej.

Dołączona grafika


Król Macedonii - Filip V


Filip był potomkiem Antigonusa I – jednego z generałów Aleksandra Wielkiego. Jak wiemy po śmierci Aleksandra jego państwo legło w gruzach – zostało podzielone pomiędzy jego generałów. Filip V został królem Macedonii w roku 221 p.n.e., a więc około 100 lat po śmierci Aleksandra. Macedonia ograniczała się wówczas do północnej Grecji (południe Grecji – Ateny, Sparta itp. były czymś w rodzaju wasali Macedonii) – inne części dawnego imperium należały do innych dynastii założonych przez Aleksandrowych generałów.

Rzym w tym czasie dopiero co rzucił na kolana Kartaginę w drugiej wojnie punickiej. Hannibal został pokonany, a Kartagina ujarzmiona. Rzymianie nie zapomnieli jednak, że Filip V podpisał z Kartaginą układ o przyjaźni i wzajemnej pomocy w czasie, gdy Republika przeżywała kryzys chociażby pod Kannami. Teraz, gdy pokonano Kartaginę, można było wziąć się za ukaranie nierozważnej Macedonii. Rzymian cechowała bowiem niezwykła zawziętość – gdy się na coś uparli, to zazwyczaj to dostawali i nawet początkowe klęski nie hamowały ich żądzy zemsty lub zdobyczy. Tak było z Hannibalem i Kartaginą – Rzymianie przegrywali bitwy, lecz wciąż walczyli. Tak samo było też z Macedonią – postanowili ją ukarać i wkroczyć tym samym na tereny Hellady i tak też robili, choćby nawet miało ich to wiele kosztować. Zawziętość Rzymian może zobrazować pewna historia – mianowicie gdy przystąpiono do oblegania pewnego doskonale obwarowanego greckiego miasta, obrońcy wysłali poselstwo do rzymskiego dowódcy i wyjawili, że mają wystarczająco dużo zapasów, aby wytrzymać i dziesięć lat. Odpowiedź Rzymianina była prosta – „a więc zdobędę je w jedenastym”. Ponoć Grecy, po przemyślaniu sytuacji, sami otworzyli Rzymianom swoje bramy.
Po prostu Rzym walczył dotąd, aż upokorzony wróg nie padł w końcu na kolana.

Wysłany wódz rzymski Titus Quinctius Flamininus spotkał się z Filipem V na Kynoskefalaj – „Psich głowach”, tak bowiem nazywały się te wzgórza.

Rzymska armia liczyła około 33 400 żołnierzy, z czego dość spora liczba to byli sojusznicy.

Filip miał nieco mniej żołnierzy – 25 500, lecz aż 16 000 z nich to byli falangici – owa straszliwa broń.

Ale jak się okazuje, w tej wojnie pojawiło się coś straszniejszego.

Po jednej z potyczek kawalerii (niewielkiej – zginęło tylko 40 Macedończyków i 35 Rzymian) uzgodniono króciutki rozejm, aby pochować poległych. Wtedy to, według Liwiusza, Macedończycy przerazili się widokiem swoich poległych rodaków. Jako żołnierze nieraz widzieli zabitych, lecz w wojnach Greków ludzie ginęli od włóczni i strzał, przez co ciała wyglądały na dość nienaruszone. Rzymianie tymczasem używali ostrych, obosiecznych mieczy, a nie strzał czy włóczni. Liwiusz pisze:

Przyzwyczajeni do walki z Grekami czy Ilirami i do oglądania ran od włóczni i strzał, rzadko od długich kopii, zobaczyli [...] obcięte ręce wraz z ramionami, głowy odrąbane od tułowia cięciem przez całą szyję, otwarte wnętrzności i inne odrazę budzące rany.

Liwiusz XXXI 34


Widząc to Macedończycy upadli na duchu.

Niedługo później sam Filip o mało co nie zginął, gdy w kolejnej potyczce na czele oddziału kawalerii zaatakował rzymską jazdę. Gdy zaczął ją spychać, nadciągnęła w końcu piechota legionowa. Jej uderzenie złamało Macedończyków, który rzucili się do ucieczki. W ogromnym niebezpieczeństwie znalazł się sam Filip, który walczył w pierwszej linii, gdy jego koń zrzucił go na ziemię (ten koń akurat został raniony, lecz kawaleria starożytna - a więc i macedońska, miała poważną słabość – brak strzemion a nierzadko w ogóle i siodeł. To zaś sprawiało, że jeżdżący na oklep jeźdźcy bardzo często z tych koni spadali - nawet ci najbardziej zaprawieni w bojach). Filipa uratował pewien żołnierz, który zeskoczył ze swojego konia i oddał go swojemu królowi. Filip uciekł, lecz bohater zginął chwilę potem, gdy Rzymianie rzucili się aby dopaść i zabić wrogiego króla. Wielu macedońskich jeźdźców tego dnia zginęło, sam król zaś ledwo uciekł do swojego obozu, gdzie już żołnierze rozgłaszali plotki, że zginął.

Nieco później Filip postanowił zatrzymać Rzymian na pewnej przełęczy. Ustawił kreteńskich łuczników i innych miotających pociski strzelców na jej szczycie. Rzymianie jednak, utworzywszy testudo (na polu bitwy, a więc wbrew temu, co mówiłeś Mr.Makbecie), spokojnie podeszli pod linie wroga i rozgromili przednie posterunki Macedończyków. Widząc to Filip nakazał odwrót.

Do kolejnego starcia, tym razem na większą skalę, gdzie zaangażowane były znacznie większe ilości żołnierzy, doszło w dolinie rzeki Aoos.

Dołączona grafika


Dolina Aoos i ładny, nowożytny most


Filip umieścił swoje wojska w dolinie i na okolicznych wzgórzach. Atakujący Rzymianie zmuszeni byli przebijać się przez dolinę będąc ostrzeliwani z obu stron wąwozu przez łuczników i balisty. Po tych trzech kilometrach okazało się, że całą szerokość doliny zasłoniła falanga. W dolinie Rzymianie nie mogli okrążyć falangi. Ona też na dodatek zajęła pozycje obronne, czyli nie musiała manewrować ani w ogóle w jakikolwiek sposób się poruszać, co mogłoby pomieszać jej szyki. Jakby tego było mało, po obu stronach wąwozu rozmieszczona była macedońska artyleria, która bez ustanku ostrzeliwała Rzymian.

W tej sytuacji Rzymianie musieli się wycofać. Jednak już następnego dnia sytuacja zmieniła się – do obozu rzymskiego przybyli bowiem pasterze, którzy postanowili z własnej inicjatywy pokazać Rzymianom ścieżkę, dzięki której okrążyliby Macedończyków (wedle innej wersji to naczelnik Epirotów, Charops, przysłał jednego pasterza z poleceniem wskazania tej ścieżki).

Flamininus wysłał więc 4000 swoich legionistów i 300 kawalerzystów dając im owego pasterza za przewodnika, któremu obiecywano złote góry, ale dla pewności prowadzono w pętach. Aby podstęp się udał, żołnierze maszerowali górską ścieżką w nocy, odpoczywali zaś w dzień.

Trzeciego dnia Flamininus wysłał oddziały, które zostawił przy sobie, do ataku. Środkiem doliny maszerowali legioniści, na skrzydłach zaś lekkozbrojni. Legioniści w końcu zetknęli się z falangą, ale nie mogli w tym wąwozie zrobić jej żadnej krzywdy. Lekkozbrojni na bokach zaś utknęli na zboczach wąwozu i nie bardzo mogli nacierać dalej. Filip na pewno cieszył się z tej chwili, ponieważ wszystko wskazywało na to, że Rzymianie tego dnia ulegną. Wtedy na jego tyłach, na jednym ze zboczy wąwozu, pokazał się dym. Oto oddział prowadzony przez pasterza dotarł na miejsce i dawał ustalony znak. Zachęceni tym widokiem Rzymianie wydali głośny okrzyk i natarli ponownie na falangę. Odpowiedział im okrzyk 4000 legionistów już nacierających na tyły wojska Filipa. Widząc taką sytuację wojsko macedońskie rzuciło się do ucieczki. Na szczęście dla Filipa ucieczka ta była ubezpieczana przez falangitów, więc Macedończycy nie doznali tego dnia totalnej klęski.

To było zwycięstwo Rzymian, ale gdyby nie udało się obejść falangi i zajść wojska Filipa od tyłu (choć bez całkowitego – wówczas przecież wycięto by ich w pień, a nie pozwolono uciec) starcie bezapelacyjnie zakończyłoby się klęską dla Flamininusa. Tak właśnie stało się niedługo później, w czasie szturmu na Atrax.

Legionistom udało się wyłamać taranami dziurę w murze, lecz wówczas dziurę tę wypełniła falanga. Rzymianie próbowali wedrzeć się do środka pomimo tego, ale to się nie udawało. W końcu, zrezygnowani, wycofali się i porzucili plany zdobycia tego miasta.

Oto przykłady „falangi niezwyciężonej”. Ktoś może się zdziwić – dlaczego więc o tym piszę?

Ponieważ to jednocześnie słabość falangi, wielokrotnie już przeze mnie wspominana. Falanga jest „nie do zdarcia” wyłącznie w określonych warunkach – w wąwozie, gdy jego ściany są zbyt strome na obejście, albo tak jak w Atraxie – gdzie falanga stała w miejscu i broniła wąskiego wyłomu w murze, mając całkowicie bezpieczne flanki. Wtedy nie ma zwyczajnie jak wedrzeć się w środek tej formacji, gdy już na sześć metrów od pierwszego szeregu falangitów w twarz każdego Rzymianina godziło dziesięć grotów sariss. Ale już na polu bitwy wszystko może się zdarzyć, co zobaczymy sami już za chwilę.

Był rok 197 p.n.e. Obie amie, wciąż manewrując w poszukiwaniu dobrego miejsca do bitwy (jako że falanga jest najbardziej skuteczna tylko na równym terenie, Filip wciąż lawirował aby taki odnaleźć) w końcu spotkały się na Kynoskefalaj, choć początkowo nawet o tym nie wiedziały...

Dołączona grafika


Wzgórza Kynoskefalaj


Obaj wodzowie zdawali sobie jednakże sprawę z tego, że muszą znajdować się blisko siebie. Z racji tego postanowili wygłosić mowy do swoich żołnierzy – był to bowiem bardzo powszechny zwyczaj. W ten sposób wodzowie podnosili morale żołnierzy i zachęcali ich do walki. Jako ciekawostkę podam, że raz Cezarowi udało się w ten sposób zdławić bunt w swoim wojsku i to zaledwie jednym słowem! Żołnierze byli niezadowoleni, bo ustawowy czas ich zwolnienia do cywila już dawno minął (a żołnierze ci walczyli dla Cezara jeszcze w Galii i Brytanii, złupili wiele dóbr i chcieli już w końcu bezpiecznie osiąść na własnej, nadanej im przez państwo, ziemi. Cezar jednak, zmuszony do tego przez toczącą się wojnę domową wciąż trzymał ich przy sobie). Cezar zwykł przemawiać do swoich żołnierzy nazywając ich „towarzyszami broni” lub zwyczajnie „żołnierzami”. Tego dnia jednak przemówienie do zbuntowanych żołnierzy zaczął słowem „obywatele”, po czym zamilkł. Długa pauza, jaka po tym nastąpiła dobitnie uświadomiła żołnierzom sytuację. Najpierw rozległy się pojedyncze głosy, a potem cała wrzawa. „Cezarze, my wciąż jesteśmy twoimi żołnierzami! Zostań, Cezarze! Ukarz winnych buntu, reszta chce ci wciąż służyć!”

Cezar winnych nie ukarał. Wiedział, że żołnierze mimo wszystko wciąż go kochają.

Wróćmy jednak znów do Kynoskefalaj – Flamininus w swoim przemówieniu zaznaczył, że oto czeka ich bój ze spadkobiercami armii potężnego Aleksandra, który rozgromił Persów. Dodał też, że gdy w zbliżającym się boju zwyciężą Rzymianie, to zdobędą sławę jeszcze większą od Aleksandra.

Filip V również chciał przemówić do swoich żołnierzy i w tym celu wszedł na mały pagórek znajdujący się niedaleko obozu. Nie zauważył jednak, że był to polyandrion – zbiorowa mogiła, prawdopodobnie z poprzedniej bitwy stoczonej w tym miejscu 364 r. p.n.e. Odebrano to jako bardzo złą wróżbę, więc król macedoński postanowił tego dnia wstrzymać się jeszcze od działania.

Kolejna ciekawostka (wiem, te ciekawostki czasami zbaczają z tematu, lecz skoro już mamy tę debatę, to chcę zawrzeć w niej jak najwięcej ciekawostek ;) ) – ówcześni ludzie byli (przeważnie) religijni i przesądni. Powszechnym zwyczajem było wróżenie przed bitwą z rozmaitych rzeczy (na przykład wnętrzności kozy), aby „dowiedzieć się” jaki będzie jej wynik. Śmieszna historia wiąże się z tym zwyczajem z Publiusem Claudiusem Pulcherem. Otóż był on rzymskim admirałem i płynął właśnie na flotę kartagińską. Przed bitwą oczywiście postanowiono wywróżyć sobie wynik tego starcia. Rzymianie mieli zaś dość osobliwy zwyczaj – polegał on na wróżeniu z zachowania „świętych kur”. Otóż razem z armią wędrowały w klatkach owe święte kury, którymi opiekował się człowiek zwany pullarius. Przed bitwą rozrzucano ziarno koło tych klatek i otwierano je, wypuszczając kury. Jeżeli ptaki ochoczo zabierały się do dziobania ziarna, wtedy oznaczało to, że bogowie sprzyjają Rzymianom i bitwa będzie wygrana. Jeżeli nie – znaczyło, że bogowie byli niezadowoleni i z pewnością chcieli ukarać Rzymian klęską.

Rozrzucono więc na statku flagowym admirała ziarno i otworzono klatki. Kury jednak, z powodu zapewne fal i kołysania okrętu, nie chciały z nich wyjść i tym samym nie chciały w ogóle jeść ziarna. Zdenerwowany Pulcher złapał więc owe klatki z kurami znajdującymi się wciąż w środku, wykrzyknął „skoro nie chcą jeść, to niech się w takim razie napiją!” i wyrzucił je wszystkie za burtę.

Ale to kury miały rację (choć zapewne nie dane im było w morzu dożyć tego momentu i czuć z tego powodu satysfakcję) – bitwa morska została przez Rzymian przegrana.

Żeby jednak nie było, że wróżby te były prawdziwe – przed inną bitwą rozkazano pullariusowi odczytać wróżbę z kur. Ten (najwyraźniej poza wzrokiem dowódcy) zobaczył, że kury nie chcą jeść ziarna – więc bitwę Rzymianie powinni przegrać. Pullarius bał się jednak przekazać tej złej wróżby dowódcy, więc skłamał, że kury wydziobały wszystkie ziarenka. Zadowolony dowódca ruszył do bitwy i... faktycznie ją wygrał. Sprawiedliwości jednak stało się zadość – pullarius zginął w bitwie.

Wróćmy znowu do tematu debaty – w nocy nad Kynoskefalaj przeszła burza. Rano z tego powodu nad wzgórzami rozciągała się mgła. Filip postanowił ruszyć dalej i prawdopodobnie zająć miejsce w jakiejś dolinie (gdzie znów mógłby korzystać z przewagi falangi). Wysłał więc zwiadowców, aby weszli na pobliskie wzgórze i rozejrzeli się dookoła. Kilkaset jeźdźców i około 1500 lekkozbrojnych udało się na pobliski pagórek. Reszta armii została jeszcze w obozie, wielu było wówczas też i poza nim – zbierając żywność na okolicznych polach.

Przypadek sprawił, że Flamininus również wpadł na ten sam pomysł – wysłał 1300 lekkozbrojnych i 300 konnych. We mgle rzymscy zwiadowcy również wspinali się na szczyt pagórka, tylko od drugiej strony. W końcu, gdy Rzymianie weszli na górę zobaczyli, jak z mgły wyłonili się Macedończycy. Niemalże zderzając się we mgle, oba oddziały zatrzymały się i zaskoczone patrzyły na siebie. Wpierw poszczególni żołnierze, potem całe grupy zaczęły ze sobą walczyć. Macedończyków było więcej, więc zaczęli oni spychać Rzymian w dół zbocza. Flamininus, widząc że szala przechyla się na stronę wrogów, wysłał natychmiast na pomoc swoim zwiadowcom 2000 lekkozbrojnych i 500 jeźdźców. To pomogło – Macedończycy musieli się wycofać na wyżej położony punkt. Oni jednak również wysłali gońców do swego króla z prośbą o pomoc. Ten wahał się, lecz w końcu posłał około 5000 swoich do walki. To z kolei znów przeważyło szalę na stronę Filipa – Macedończycy znów zaczęli spychać Rzymian w dół zbocza (oba obozy znajdowały się po dwóch stronach pasma wzgórz – a więc z jednego obozu nie było widać, co się dzieje w drugim. Widać było tylko tę stronę pasma wzgórz, z której strony stał obóz.). Zadowoleni z takiego obrotu spraw Macedończycy wysłali do króla wiadomość:

Królu, nieprzyjaciel ucieka! Nie trać okazji, nie dotrzymują nam miejsca barbarzyńcy! Twój to dzień dzisiaj! Twoja chwila!”

Król co prawda nie widział, co dzieje się na przeciwnym stoku wzgórz, ale wciąż się wahał. Pagórki, nawet niewielkie, nie były terenem na którym chciał walczyć swoją falangą. Poza tym wielu falangitów dopiero wracało z poszukiwania żywności, a ich uformowanie trwało strasznie długo. Jednak w końcu król dał się przekonać. Widocznie miał nadzieję, że jego wojska już zepchnęły Rzymian na równinę po drugiej stronie wzgórza i tam jego falanga pokaże swoją siłę.

Tymczasem Flamininus również ustawił swoje wojsko (u Rzymian odbywało się to znacznie szybciej) i ruszył swoim na odsiecz. Rzymianie, mający teraz przewagę liczebną (i jakościową – teraz walczyli legioniści, a nie lekkozbrojni) znów zepchnęli Macedończyków w stronę pagórków. Gdy na dole trwała zażarta bitwa, nagle na szczycie Kynoskefalaj wyrósł las sariss. Oto nadchodziła przerażająca falanga.

Dołączona grafika



Filip zobaczył rzymskie trupy i swoich, wciąż walczących dość blisko obozu wroga. Ucieszony tym widokiem Filip postanowił atakować. Sam zajął pozycje na swoim prawym skrzydle. Lewe pozostawił swojemu generałowi – Nikanorowi. Jego żołnierze jednak wciąż nie byli dostatecznie dobrze ustawieni (i tutaj powoli zaczyna pryskać mit „wychodzenia falangi na prostą”. Nie ma szans, aby rozbita falanga szybko wróciła do walki – jej ustawianie trwało, w skali bitwy, przerażająco długo). Falangici znajdujący się przy Filipie opuścili swoje sarissy i ze słynnym okrzykiem „alalalalai”, który zagrzewał do boju jeszcze żołnierzy samego Aleksandra, ruszyli do boju. W tym miejscu falanga dopięła swego – Rzymianie próbowali ścinać groty sariss, chwytać je i wyrywać falangitom, ale nie mogli niczego dokonać – ginęli jeden po drugim, bo ze swoimi krótkimi mieczami nie byli w stanie dosięgnąć wroga.

Dołączona grafika


Flamininus wiedział, że musi coś zrobić, bo inaczej przegra. Rzymianie jednak mieli kolejną przewagę nad Macedończykami, jeśli idzie o styl walki – raz wprawiona w ruch falanga musiała walczyć tam, gdzie stała. Bardzo ciężko było jej dokonywać manewrów – więc zmuszona była albo stać w miejscu, albo przeć wyłącznie do przodu. Rzymianie zaś mieli szyk elastyczny – z tyłu wciąż znajdowały się jednostki, które mogły się podzielić, wyjść na boki, uderzyć w dane miejsce itp. Innymi słowy – Rzymianin mógł wymyślić coś nowego, podczas gdy Macedończyk musiał już wykonywać z góry ustalony plan i mieć nadzieję, że mu się to uda. Wszelkie wycofanie i zreorganizowanie falangi nie mogło już mieć miejsca.

Flamininus zauważył, że choć na swoim lewym skrzydle przegrywa, tak na prawym wciąż ma szansę. Wysłał więc swoje słonie bojowe aby zwiększyły zamęt w jeszcze nie ustawionych zbyt dobrze szeregach Nikanora. Olbrzymie zwierzęta wpadły pomiędzy Macedończyków – deptały ludzi swoimi wielkimi nogami i rozdzierały za pomocą swoich założonych na kły kolców tych żołnierzy, których złapali trąbami. A tuż za tymi potworami (wielu ówczesnych ludzi nigdy nie widziało wszak słonia na własne oczy) nadciągały już wojska osobiście prowadzone przez rzymskiego wodza.

Uderzenie było straszliwe – falanga, która albo nie miała czasu na ustawienie albo też została rozbita przez słonie, stała się łatwym łupem dla legionistów. Wpadli oni między ich szeregi i zaczęli ciąć bez litości. Zamęt i trudny, pagórkowaty teren (w istocie na zdjęciach widać, że nie był on aż tak strasznie pagórkowaty – a więc skoro falanga miała dość spore problemy w walce na tak niewielkich pagórkach, to znaczy, że faktycznie była dość nieporęczna). Spanikowani Macedończycy podnieśli swoje sarissy pionowo, na znak poddania się, lecz Rzymianie nie znali litości. Lewe skrzydło Filipa poszło w całkowitą rozsypkę, a jego elitarni falangici właśnie ginęli jeden za drugim.

Dołączona grafika


Rzymski żołnierz, prawdopodobnie principes, atakujący falangitę


Upojony tym zwycięstwem Flamininus ruszył w pościg. Lecz to mogło, paradoksalnie, mu zaszkodzić. Bardzo często bowiem ten, kto zbyt daleko ruszy w pogoń za uciekającym przeciwnikiem i za bardzo oddali się od toczonej wciąż bitwy, zazwyczaj w ostatecznym rozrachunku przegrywał. Tutaj jednak sytuację ocalił pewien bezimienny trybun. W pewnym momencie oderwał od pościgu około 2000 swoich ludzi, zawrócił i uderzył na tyły falangi Filipa, która do tej pory zwyciężała w walce.
Falanga potrafiła dokonać zwrotu w tył, aby bronić swoich „pleców”, lecz aby to zrobić musiała mieć czas. Tutaj zaś zaskoczenie było całkowite – falangici zorientowali się o tym, że zostali okrążeni gdy Rzymianie już wbijali się w jej tylne szeregi. Straszliwa falanga, praktycznie niepokonana we frontalnym ataku i wąwozach czy też wyłomach w murze, rozleciała się w mgnieniu oka. Falangici, wiedząc, że ich sarissy nie zdadzą się na nic, odrzucili je i wyciągnęli swoje sztylety (porządnych mieczy wszak falangici nigdy nie mieli, bo ich styl walki zakładał, że nie będą im potrzebne). Lecz to było na nic – z tak żałosnym uzbrojeniem i pancerzem falangici padali jak zboże. Filip, widząc, że jego armia właśnie jest wycinana w pień wycofał się z kilkoma konnymi na szczyt pagórka. Tam z przerażeniem zobaczył, jak jego lewe skrzydło już jest daleko w tyle uciekając przed goniącym je Flamininusem, a w miejscu, gdzie przed chwilą jego falanga wygrywała właśnie powiewają rzymskie znaki bojowe.

Filip przegrał najważniejszą ze swoich bitew. Jego armia została całkowicie rozbita – falanga, w której pokładał tak wielkie nadzieje, została rozniesiona przez Rzymian.

W dość nietypowy sposób odtworzono tę bitwę w programie telewizyjnym „Decisive Battles”. Otóż pod okiem historyków użyto do tego celu... gry Rome: Total War. Choć gra ta nie odtwarza realiów historycznych (jednostki są beznadziejnie źle odtworzone), tak sam pomysł jest dość ciekawy. Poza tym fajnie zobaczyć taką bitwę w akcji, choćby nawet i za pomocą gry komputerowej.

http://www.youtube.com/watch?v=V_cevHezsa4


http://www.youtube.com/watch?v=WtqzShDSeb0



W wyniku tej wojny Filip V, który marzył o zdobyciu sławy takiej jak Aleksander, zmuszony był stać się wasalem Rzymu. Od tej pory to senat znad Tybru decydował o losie Macedonii. Nie podbito jej tylko dlatego, że Rzym nie chciał brać na siebie ataków barbarzyńców z północy Macedonii. To Filip miał, jako ich poddany, radzić sobie z tym problemem i chronić coraz bardziej popadającą w zależność od Rzymu południową Helladę.


Kolejne wielkie starcie legionu z falangą przydarzyło się już niedługo później. Na drodze Rzymu stanął kolejny potomek linii założonej przez jednego z generałów Aleksandra – Antiocha III Wielkiego.

Antioch doszedł do wniosku, że najedzie Helladę i znów przywróci hellenistyczną hegemonię w tym rejonie. Jednak naiwnie wyruszył z jedynie 10 000 zbrojnych, licząc, że wszyscy Hellenowie przyjmą go jak wyzwoliciela i przyłączą się do niego. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Gdy zaalarmowani tym najazdem Rzymianie wyprawili się na pomoc swoim klientom (u Rzymian istniał rodzaj zależności polegający na tym, że dana osoba miała swoich klientów – na przykład bogacze rozdawali swoim biednym klientom pieniądze, oni zaś byli zobowiązani do wierności. Ten sam system stosował się i do państw – klientów Rzymu) i w słynnym wąwozie Termopilskim pokonali Antiocha (zrobili to dokładnie tak samo jak wcześniej Persowie z Leonidasem). W końcu Rzymianie postanowili przenieść wojnę na ziemię Antiocha.

W grudniu roku 190 p.n.e. obie armie spotkały się niedaleko miasta Magnezja na terenie dzisiejszej Turcji.

Rzymianie wiedli ze sobą (w zależności od źródła) od 30 000 do 50 000 żołnierzy i 16 słoni. Dowodzili nimi dwaj wodzowie, a jednocześnie i bracia – słynny Publius Cornelius Scipio Africanus (wspomniany wcześniej zwycięzca spod Zamy) i jego młodszy brat - Lucius Cornelius Scipio, który później dzięki zwycięstwu nad Antiochem dostał przydomek Asiaticus (bowiem bitwa miała już miejsce w Azji). Jako sojusznik maszerował wraz z nimi król Eumenes II z Pergamonu (jego syn, Attalus III, nie miał żadnych spadkobierców, więc w swym testamencie zapisał całe swoje państwo... Rzymowi.)

Antiochowi udało się zebrać armię liczącą około 26 000 ciężkozbrojnych i profesjonalnych falangitów. 16 000 z nich to byli klasyczni sarissophoroi, 10 000 zaś to były elitarne „Srebrne Tarcze” – argyraspides, którzy walczyli przy pomocy sariss, ale potrafili zmieniać uzbrojenie w zależności od okoliczności. Dodatkowo Antioch miał 6000 ciężkich katafraktów i 2500 ciężkiej kawalerii galackiej. Dodatkiem były 54 słonie bojowe ( nie dość, że przewyższające swoją liczebnością słonie rzymskie, to i przewyższające je „jakością” – były to słonie indyjskie, Rzymianie zaś posiadali afrykańskie słonie leśne – mniejsze i słabsze) oraz rydwany bojowe wyposażone w ostrza na swoich kołach (jak w scenie z Koloseum w „Gladiatorze”).
Ogółem, wraz z lekkozbrojnymi, Antioch zdołał wystawić około 70 000 żołnierzy. Miał zatem przewagę liczebną, jak i terenową – pod Magnezją teren był równy i płaski, co było idealnym polem dla falangi.
Jakby tego było mało, doradcą Antiocha był Hannibal – tak tak, ten sam słynny Hannibal, który maszerował w zimę przez Alpy i który zmuszony był w końcu uciekać z Kartaginy, a że nienawidził Rzymian to zaoferował swoje usługi Antiochowi.

Obie armie ustawiły się w polu a ich szyki były tak szerokie, że ludzie stojący w centrum nie byli w stanie dostrzec końca swych skrzydeł. Antioch postanowił zrobić pierwszy ruch.
Oba skrzydła armii Seleukidów (Antioch III pochodził z dynastii Seleukidów) ruszyły do ataku. Na prawym skrzydle sam Antioch poprowadził szarżę 4000 katafraktów i konnych gwardzistów, na lewym zaś tego samego miał dokonać książę Seleukos.

Szarża prowadzona przez Antiocha była straszliwa – spadła wprost na znajdujących się na lewym skrzydle Rzymian lekką piechotę i 120 jeźdźców. Jeźdźcy rzymscy nie byli rzecz jasna w stanie zatrzymać tego ataku. Impet uderzenia zmiótł ich i pierwsze linie lekkozbrojnych. Owi lekkozbrojni nigdy w życiu nie widzieli czołowej szarży kawalerii, nie mówiąc już o samych ciężkozbrojnych katafraktach, którzy walczyli w lśniącej zbroi zakrywającej całe ciało jeźdźca i prawie całe ciało konia.

( Aby przybliżyć troszkę czym byli tacy jeźdźcy – oto rzymscy katafrakci z okresu późnego cesarstwa – PROSZĘ MNIE KLIKNĄĆ Katafrakci to nic innego jak pierwowzór późniejszych średniowiecznych rycerzy )

Na ten widok stojący obok lekkozbrojnych jeden legion również zaczął się wycofywać – nie wiemy, czy była to ucieczka, czy zwykłe wycofanie się. Faktem jednak było to, że całe lewe skrzydło rzymskie rzuciło się do ucieczki w kierunku swojego obozu, mając jednak pancernych katafraktów z samym królem na czele na swoich plecach.

Antioch III chciał być jak Aleksander Wielki, który sam nacierał na czele kawalerii w rozstrzygającej szarży. Problem polegał jednak na tym, że Aleksander zwykł to robić w odpowiednim momencie walki. Antioch zaś – na samym początku bitwy (myślał, że takie uderzenie od razu zmiecie wrogów). Jednak poważną wadą takiej metody było to, że w takim układzie wódz tracił kontrolę nad swoją armią już na początku bitwy. Walcząc w pierwszym szeregu pierwszego natarcia tracił z oczu swoje wojsko i nie miał pojęcia, co się z nim dzieje.

To zaowocowało jego klęską. Gonił uciekających Rzymian tak długo, aż dotarł do ich obozu. Tam trybun rzymski, dowodzący strażą obozową, widząc uciekających rodaków wrzasnął na nich pełen oburzenia z powodu ich zachowania, a gdy ci nie posłuchali, rozkazał swoim łucznikom zastrzelić kilku uciekających. To wystarczyło, aby reszta wojaków się opamiętała. Antioch zaś zmuszony był zawrócić, bo wiedział, że i tak nie uda mu się kawalerią zdobyć obozu otoczonego wałem. Zadowolony z wyniku swojego pościgu zaczął wracać tam, gdzie starcie się rozpoczęło pewny tego, że zobaczy tam swoją zwycięską armię i trupy Rzymian. Okazało się jednak, że bitwa na prawym rzymskim skrzydle potoczyła się zupełnie inaczej.

Uderzenie prowadzone przez księcia Seleukosa na prawe skrzydło rzymskie było poprzedzone owymi rydwanami z ostrzami na kołach. Jednak odległość między armiami była zbyt mała, aby rydwany te mogły osiągnąć odpowiednią prędkość. Lekkozbrojni rzymscy miotacze wyrzucili swoje oszczepy celując we wrogie konie. Te spłoszyły się i natychmiast w ich szeregach pojawił się zamęt. Rydwany zderzały się ze sobą albo wywracały, a spłoszone konie uciekały na wszystkie strony wraz z woźnicami, którzy za wszelką cenę próbowali je uspokoić i skierować z powrotem na Rzymian. Konie jednak nie słuchały już poleceń i rydwany wpadły na atakujących za nimi katafraktów. Ostrza wystające poza rydwany bezlitośnie cięły końskie nogi i rozszarpywały jeźdźców, którzy z nich spadli. Potem spłoszone konie poniosły swoje rydwany wprost na swoją piechotę również jej zadając ciężkie straty.

Żołnierze Antiocha dopiero co otrząsnęli się po przetoczeniu się własnych rydwanów przez ich linie, gdy spadła na nich rzymska i pergameńska kawaleria. Tym razem to helleńscy lekkozbrojni podali tyły.

Hoplici z Pergamonu wraz z kawalerią rzymską i pergameńską roznieśli całe skrzydło Antiocha złożone z lekkozbrojnych. To zaś oznaczało straszliwe niebezpieczeństwo dla znajdującej się w centrum ciężkozbrojnej falangi, bowiem falanga na polu bitwy nie była w stanie walczyć sama – zawsze musiała być ubezpieczana na skrzydłach przez lekkozbrojnych.

Legioniści otoczyli 26 000 falangitów którzy na szczęście mieli czas, aby uformować czworobok. W tym momencie nadjechał pewny zwycięstwa Antioch. Niespodzianka jaka go spotkała była pewnie najgorszą w jego życiu. Myślał już pewnie o powrocie do domu w glorii bohatera i zwycięzcy, gdy nagle zobaczył swoją rozbitą i otoczoną armię. Wiedział już, że przegrał. Razem zresztą swojego oddziału rzucił się do ucieczki.

Falangici jednak, mimo że opuszczeni przez swego władcę, postanowili walczyć dalej. Uformowani w statyczny czworobok i wyposażeni w swe sarissy byli wciąż niezwykle groźni, nawet będąc otoczeni (w przeciwieństwie do falangi, która zostałaby okrążona, ale nie miała czasu na uformowanie czworoboku – taka byłaby bowiem bezbronna). Rzymianie wiedzieli, że bezpośredni atak na las sariss byłby bez sensu. Zamiast tego rozpoczęli ostrzał – w ruch poszły pila (l.m. od pilum), oszczepy velites i pociski z proc. Straty wśród falangitów były ogromne (ciasno zbita grupa kilku tysięcy ludzi to idealny cel – każdy pocisk trafiał), ale żołnierze wciąż mężnie stali w miejscu.

(tutaj przypomniała mi się ciekawa scena z bitwy późniejszej od tej o jakieś 2000 lat. Podczas bitwy pod Waterloo, w 1815 roku, Anglicy roznieśli armię Napoleona i otoczyli grupkę jego Starej Gwardii. Ta utworzyła czworobok. Otoczeni ze wszystkich stron Francuzi nie mieli szans na przeżycie, więc Anglicy zaproponowali im kapitulację. Generał Pierre Jacques Etienne Cambronne, stojący w środku owego czworoboku miał wówczas powiedzieć słynne słowa. Według jednych były to „Gwardia umiera, ale się nie poddaje”, a wedle innych odpowiedź ograniczyła się jedynie do słowa „gówno!”.
Chwilę potem francuski czworobok został rozniesiony przez Anglików.)

Wróćmy jednak do falangi – będący pod ostrzałem falangici padali jeden za drugim, ale wciąż się jakoś trzymali. Niestety Antioch przed bitwą wpadł na pomysł, aby słonie ustawić między syntagmami falangi. To spowodowało, że obecnie te zwierzęta stały wewnątrz czworoboku. W końcu jeden z nich został zbyt boleśnie trafiony pociskiem i wpadł w szał. Rzucił się do ucieczki, a za nim podążyły kolejne. Czworobok został rozdeptany od środka a na falangitów, którzy z tego powodu złamali swój szyk, uderzyła piechota. Bez swego szyku sarissophoroi byli bezbronni, a jeńców tego dnia nie brano. Wycięto wszystkich falangitów.

Tutaj znów na moment się zatrzymam – zastanawia mnie jak mogło do tego dojść. Kornacy (opiekunowie słoni i ich... kierowcy :D ) mieli przecież (albo powinni mieć – nie wiem jak to było u Greków w tamtym okresie) specjalne młoty i dłuta przy sobie – gdy słoń wpadał w panikę i istniało zagrożenie, że zadepcze linie swojej piechoty lub kawalerii czyniąc w niej ogromne straty, kornak wyciągał owe dłuto i młot i zabijał swoje zwierzę uderzeniem w głowę. Dlaczego tutaj nic takiego nie miało miejsc – nie mam pojęcia.

Po bitwie Rzymianie rzucili się na wrogi obóz. Jednak grupy, które bezładnie do niego dotarły jako pierwsze zostały odparte. To rozwścieczyło Rzymian – w drugim szturmie wyłamano bramy i legioniści wpadli do obozu wybijając niemal wszystkich obrońców.

Równina pod Magnezją była tego dnia świadkiem bitwy, która zaczęła się klęską Rzymu, a zakończyła pogromem Seleukidów.

Straty rzymskie miały, według kronikarzy, wynosić 300 piechurów, 24 rzymskich i 15 pergameńskich jeźdźców. Antioch stracił tego dnia około 50 000 żołnierzy.

Tak jak Kynoskefalaj można było zwalić na brak organizacji wojska Filipa, tak Magnezja jest już czystym zwycięstwem rzymskiego modelu armii nad hellenistyczną falangą. Tutaj teren był idealny dla tej formacji – poza tym Antioch miał ciężką kawalerię i przewagę liczebną w piechocie. Zwycięstwo jednak należało do Rzymu.

Antioch zaś zrobił to samo, czego o mało nie dokonał Flamininus na Kynoskefalaj. Pognał naprzód upojony zwycięstwem, zamiast zawrócić i uderzyć na Rzymian od tyłu. Wtedy prawdopodobnie wygrałby bitwę. Niestety historia potoczyła się inaczej.


Ostatnią już bitwą będzie ostateczna klęska falangi, która praktycznie przypieczętowała los tej formacji bojowej. Syn Filipa V, Perseusz, był królem w czasach, gdy Rzym postanowił ostatecznie pokonać Macedończyków. Jako pretekst wykorzystano atak Perseusza na sojuszników Rzymu – bałkańskich górali.

Dołączona grafika


Na monecie widnieje napis „Basileos Perseos” – „Król Perseusz”


22 czerwca 168 r. p.n.e. obie armie stanęły naprzeciw siebie na równinie pod Pydną.

Dołączona grafika


Rzymianin, Lucius Aemilius Paulus, zwany później Macedonicus wiódł około 38 000 żołnierzy (34 000 piechoty, 4000 koni i około 20 słoni).

Król Macedonii, Perseusz, miał pod swoją komendą około 44 000 żołnierzy, w tym ponad 20 000 falangitów i 4000 jazdy).
Ciekawostką w tej bitwie jest fakt, że Perseusz przygotował specjalny oddział żołnierzy – elephantomachai, których zadaniem miało być zwalczanie słoni. Byli to ludzie ubrani w zbroje z nabitymi na zewnątrz kolcami aby słonie bały się ich atakować. Mieli oni za pomocą rozmaitych oszczepów i broni ręcznej atakować wrażliwe części ciała rzymskich słoni – trąby albo uszy.

Perseusz zadbał też o to, aby przygotować swoje konie do walki z tymi zwierzętami. Aby nie płoszyły się w czasie walki, wybudowano drewniane makiety słoni pokrywane szarym materiałem. Ustawiano je przed końmi i wówczas ludzie ukryci w tych makietach machali atrapami słoniowych trąb i grali na trąbkach, naśladując odgłosy wydawane przez słonie.

Przypadek sprawił, że noc przed bitwą miało miejsce zaćmienie Księżyca. Na szczęście dla Rzymian jeden z trybunów, Gaius Sulpicius Gallus interesował się astronomią i uprzedził Paulusa o tym wydarzeniu. Ten zaś zadbał oto, aby i żołnierze zostali poinformowani o naturze tego zjawiska.

U Macedończyków zaś zabrakło owej wiedzy. Żołnierze macedońscy, nie zaznajomieni z astronomią odebrali to zaćmienie jako złą wróżbę.

Obie armie stanęły w końcu na równinie, rozdzielone jedynie wąską i płytką rzeczką. Rzymianie ustawili ciężkich legionistów w centrum, lekkozbrojnych zaś na skrzydłach. Podobnie postąpił Perseusz, w środku ustawiając falangitów, na bokach zaś lekkozbrojnych, którzy mieli ją osłaniać.

Nikt nie chciał jednak ruszać do walki. Podobnie jak pod Kynoskefalaj i tutaj wszystko zaczęło się przez przypadek.

Znów istnieją dwie wersje – jedna mówi, że grupka rzymskich oszczepników zaatakowała grupkę Macedończyków, którzy przyszli do rzeczki napoić konie. Druga, że jakiś koń biegał pomiędzy armiami i że pierwsze starły się małe grupki, które wyszły, aby go pochwycić.

W każdym razie Macedońscy lekkozbrojni uderzyli na prawe skrzydło Rzymian, gdzie (mając chwilowo przewagę liczebną) zepchnęli Rzymian do tyłu. Perseusz, widząc w tym szansę dla siebie, rozkazał kawalerii ruszyć do ataku w to samo miejsce. Stojąca zaś pośrodku falanga miała uderzyć na centrum armii rzymskiej – ciężkozbrojne legiony.

ŁADNY DUŻY OBRAZEK – AŻ SIĘ PROSI, ABY KLIKNĄĆ


Te starły się z falangą i zaczęły się cofać. Nie wiemy, czy było to zamierzone, pewne natomiast jest, że teren na jaki wycofali się legioniści był bardziej pofałdowany i to nasuwa myśl, że być może był to zaplanowany manewr. Falanga bowiem na nierównym terenie zmuszona była do większego manewrowania co stwarzało zagrożenie dla jej szyku. Istotnie – po chwili w falandze zaczęły pojawiać się „pęknięcia” – drobne szczeliny. Paulus od razu wykorzystał okazję. Nakazał swoim legionistom formować szyk klinowy i wbijać się w owe szczeliny w szyku falangi.

Jak już wiemy, taki manewr oznaczał koniec sarissophoroi. Po wdarciu się do środka falangi sens tej formacji jak i sposób walki przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie. Legioniści, mający teraz falangitów na długość swego miecza, cięli bez litości. Sarossophoroi zaś, bez przewagi swych długich pik ginęli setkami. To trzeci przykład wielkiej bitwy Rzymian z falangą w której to legionistom udawało się rozerwać szyk tej formacji i zniszczyć „jedność” falangitów. Każdy z tych przykładów to gwóźdź do trumny opowieści mojego szanownego oponenta o tym, jakoby „falanga, nawet rozbita, miała szansę wyjść na prostą”. Zdanie to jest po prostu puste – ładnie brzmi, ale nie ma w ogóle potwierdzenia w historii. Co więcej – historia doskonale pokazuje nam, że działo się zupełnie inaczej, niż opowiada nam Mr. Makbet.

W tym samym momencie triarii, czyli najlepsi weterani w armii rzymskiej zostali przesunięci na skrzydła. Stamtąd otoczyli resztę falangi i ponownie rozpoczęła się rzeź falangitów.

Cała bitwa zakończyła się, a jakże by inaczej, pogromem Macedończyków. Sam Perseusz uciekł z pola bitwy, ale wkrótce i tak dostał się do rzymskiej niewoli. Wraz z synem Aleksandrem zamieszkał w Italii, w miejscowości Alba Fucens, gdzie dożył końca swych dni.

Historyk Paul K. Davis stwierdził, że „bitwa pod Pydną oznaczała ostateczne zniszczenie imperium Aleksandra”.

Co zaś ze „słoniobójcami” Perseusza? Śmieszna sprawa (choć jednocześnie i tragiczna) – choć wystawiono oddział tych żołnierzy w swych naszpikowanych kolcami zbrojach (dokładniej chyba chodziło o hełmy i tarcze z kolcami, które miały być rzucane pod nogi słoni. Przy okazji – jeżeli kiedyś staniecie oko w oko z dzikim słoniem który będzie miał ochotę Was przepędzić, to wystarczy, że ustaniecie w miejscu, w którym na ziemi leżą większe kamienie. Słonie bowiem mają zadziwiająco delikatne stopy i nie lubią chodzić po ostrych kamieniach ;) ), nie udało się ani zabić, ani poważnie zranić żadnego rzymskiego słonia. Choć żołnierze ci byli szkoleni do walki z atrapami słoni, walka z żywymi zwierzętami była już czymś zupełnie innym. Przerażeni widokiem tych szarżujących zwierząt owi naszpikowani kolcami żołnierze po prostu bali się podejść do nich i walczyć. W rezultacie zostali rozdeptani.

A konie? Szkolone do walki ze słoniami i przyzwyczajane do widoku tych zwierząt i odgłosów przez nie wydawanych? Cóż, konie te, dzięki temu szkoleniu, wiedziały jak wyglądały słonie i wiedziały, jakie dźwięki wydają. Problem jednak w tym, że nikt z Macedończyków nie potrafił wytworzyć specyficznego smrodu, jakie wydzielają słonie. Konie bowiem nie tyle boją się wyglądu ani odgłosów słoni, co nie potrafią ścierpieć wydzielanego przez nich zapachu. Jako że Macedończycy nie uwzględnili tego elementu w swoim szkoleniu (albo raczej nie byli w stanie go odtworzyć i zrezygnowali z tego), konie nie były odpowiednio przygotowane i sam zapach słoni zmusił je do ucieczki...

Perseusz, mimo że był pomysłowy, nie potrafił przygotować odpowiedniego zespołu żołnierzy przeznaczonych do zwalczania słoni. Co innego Cezar – w bitwie pod Tapsus musiał zmierzyć się z wrogimi słoniami. Wyposażył więc niektórych ze swoich żołnierzy w specjalne topory, którym kazał atakować nogi tych zwierząt. To okazało się skuteczne i w ten sposób Cezar skutecznie odparł atak tych nieprzyjacielskich czołgów.



Oto losy niektórych bitew, jakie Rzym toczył ze swoimi wrogami. Rzecz jasna okres istnienia państwa rzymskiego wynosił około 1230 lat dla Cesarstwa Zachodniorzymskiego i około 2210 lat dla Cesarstwa Wschodniorzymskiego – więc znajdą się wśród tych wszystkich bitew spektakularne zwycięstwa, jak i totalne porażki. Porażki zdarzają się nawet najlepszym, ale nie muszę przecież nikomu o tym przypominać.

Jednak gdy prześledzimy dokładniej historię obu tych armii - hellenistycznej – a więc i Aleksandra i rzymskiej, dojdziemy do wniosku, że Armia rzymska jest o wiele lepiej przygotowana do rozmaitych potyczek i to ona powinna bezapelacyjnie zasługiwać na miano „najlepszej”.

Dlaczego – streszczę w ostatnim wpisie w którym podsumuję wszystko to, o czym pisałem do tej pory.

Przepraszam za wszelkie opóźnienia (choć nie wynikające z naszej winy, a wymuszone przez okoliczności) i proszę o wyrozumiałość dla nas obu. Obaj bowiem staramy się ze wszystkich sił, aby wpisy były na czas i aby były jak najciekawsze, lecz nie zawsze jest to możliwe - przygotowywanie tekstów nie jest takie łatwe a i życie czasem nie pozwala nam na pracę, wymyślając dla nas rozmaite niespodziewane sytuacje :)



Do zobaczenia już niebawem :)
  • 4



#10

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Aquila ukazał nam wojenny kunszt Imperium Rzymskie, w swoim poprzednim w pisie w sposób rozwiązły opisał kilka najznamienitszych bitew prowadzonych przez Rzymian. Odwzorował to wszystko w cholernie długim wpisie, który nie mniej wciągał i zachęcał samym sobą do dalszego czytania. Ja niestety albo i stety nie mogę zaszczycić was drodzy czytelnicy tak obszernym wpisem, jako że czas i życie są przeciwko mnie względem prowadzenia debaty. Miałem niemałe problemy z uiszczeniem tego wpisu, wypływające z życia osobistego i obowiązków z nim związanych. Jednakże do rzeczy :)

Jest to już mój czwarty wpis, w tej debacie. Debacie, która nie jest łatwa bo niezmiernie frapujące jest połamanie kopii z Aquilą, który to wciąż Cię zaskakuje coraz to dłuższym wpisem. Ale dość lizania kupra… Na przestrzeni tego wpisu chciałbym omówić losy Aleksandra w Indiach jego bitwy naprzeciw hindusom. Tak więc do dzieła.

Dołączona grafika


Aleksander poprowadził swą armię dalej na wschód, na tereny ówczesnym grekom obce. Wymagało to pomniejszenia swojej armii, jako iż zapotrzebowanie na żywność dla 120 tysięcy żołnierzy greckich, azjatyckich i perskich, kupców, tragarzy, żon i prostytutek, było niemożliwe w obliczu wszechogarniające Aleksandra, dzikie ukształtowanie terenu. Każdemu grackiemu hoplicie z zwyczaju towarzyszył służący, którego zadaniem było noszenie zbroi swego pana. Aleksander idąc za przykładem ojca, wyćwiczył tych ludzi tak, że sami mogli nieść swoją broń i ekwipunek, co znacznie zmniejszało liczebność sług towarzyszących armii. A co za tym idzie, pomniejszało dzienne zapotrzebowanie żywności dla całej armii. Wspomniałem wcześniej o hołocie pałętającej się za macedońską armią, w której skład wchodzili kupcy rozkładający swe stragany przy każdym możliwym postoju, kuglarze, towarzyszki życia żołnierzy, żony, ich dzieci a także prostytutki. Co mija się z wcześniejszym zarzutem Aquili, przypisującym mojej armii homoseksualne stosunki z partnerami. Być może i ludzie ci sami zaopatrywali się w pożywienie, jednakże stanowili utrudnienie dla królewskich kwatermistrzów zaopatrujących w pożywienie.

W roku 329 p.n.e z Persydy, serca perskiego imperium Aleksander pomaszerował dalej na wschód, zagłębiając się w nieznane stepy Baktrii (dzisiejszego Afganistanu). Przejście przez Baktrie było dla Aleksandra niezwykle nużące, ze względu na ruchliwy opór ze strony jej mieszkańców. Którzy prowadzili walkę partyzancką polegającą na szybkim ataku i jeszcze szybszym odwrocie. Nie mogąc przeciwstawić się mieszkańcom Baktri, Aleksander zawarł z nimi sojusz przypieczętowany w 327 roku p.n.e małżeństwem z baktryjską księżniczką Roksaną. W tym samym czasie Aleksander ostatecznie złamał po części rzeczywisty, a po części wyimaginowany opór najwyższych macedońskich dowódców, którzy nie akceptowali jego militarnych planów. Podobnie jak w latach poprzednich uciekł się do oskarżeń o zdradę i brak lojalności, aby uzasadnić stracenie tych Macedończyków, którym przestał ufać. Egzekucje te, podobnie jak zburzenie Teb w 335 roku, dowodzą, że Aleksander był zdania iż strach jest najskuteczniejszym środkiem odstraszającym przed wznieceniem buntu.

Z Baktri wyruszył na wschód, coraz dalej zagłębiając się w jego pięknie, miał zamiar przewędrować do Chin, kraju o którym mówił mu jego dawny nauczyciel Arystoteles. Nad rzeką Hydaspes natknął się Aleksander na silną armię indyjską, mający 200 słoni bojowych. Dodatkowo atak na stające po drugiej stronie rzeki siły nieprzyjaciela, utrudniał wezbrany nurt rzeki. Aleksander rozbił obóz, usypiając czujność przeciwnika by z armią piętnastu tysięcy swoich najbardziej zaufanych ludzi powędrował w górę rzeki, gdzie niezauważony przekroczył rzekę. Pozostawienie w obozie jedenastu tysięcy zbrojnych, zaowocowało tym że Poros, dowódca sił indyjskich zrozumiał przebieg sytuacji i wysłał przeciwko nacierającej z góry rzeki armii Aleksandra, 2000 jeźdźców i rydwany pod dowództwem swojego syna. Oddział ten nie był przeszkodą dla nacierającego Aleksandra, jednakże w walce tej śmierć poniósł ukochany koń dowódcy Macedończyków – Bucefał. Następstwem było przystąpienie do ataku na główne siły Porosa, liczące według źródeł od 22 – 25 tysięcy zbrojnych. Szyk Porosa był jasny, przed swą piechotą rozmieścił opancerzone słonie a na skrzydłach rozstawił swą jazdę. Aleksander skierował część swoich kawalerzystów na lewe skrzydło. Chcący pozbawić jazdy, Aleksandra Poros przemieścił prawe skrzydło na lewą stronę. Po czym zza macedońskiej piechoty wyjechała niewidoczna wcześniej część jazdy, atakując jeźdźców armii Porosa. Wtedy to, do ataku na czołową część armii hinduskiej ruszyła piechota Aleksandra. Zgodnie z rozkazami dowódcy piechurzy rzucali oszczepami w trąby słoni i uderzali toporami w ich nogi. Tymczasem jazda, która rozprawiła się z kawalerią hinduską zaatakowała piechotę Porosa od tyłu. Zwycięstwo Macedończyków było całkowite. Uciekający na wielkim słoni Poros, został doścignięty przez Aleksandra, który zaproponował mu by został jego sojusznikiem. Poros przyjął propozycję Aleksandra.

Dołączona grafika

Dołączona grafika

Wędrując w monsunowych ulewach armia Aleksandra, miała już postrzępione nerwy. W roku 326 p.n.e nad rzeką Hyfasis, armia zbuntowała się i zmusiła Aleksandra do powrotu. Tak więc Aleksander zawrócił na południe, gdzie dając upust swej frustracji mordował plemiona stawiające mu opór i narażał swe życie w sposób jeszcze bardziej lekkomyślny niż wcześniej. Pewnego razu nawet wspiął się na mur obleganego miasta, obiegł je i sam stawił czołu nieprzyjacielowi. Lojalnie dowódcy Aleksandra przybyli z odsieczą w ostatniej chwilii, mimo to Aleksander odniósł w tej walce poważną ranę. U ujścia Indusu do Oceanu Indyjskiego Aleksander skierował część swojej armii na zachód, drogą przez pustynię Gedrozji. Druga część armii wyruszyła łatwiejszym szlakiem, wiodącym w głąb lądu, trzecia zaś wsiadła na okręty i pożeglowała na zachód, wzdłuż wybrzeża, w poszukiwaniu miejsc pod nowe osady i porty. Sam Aleksander stanął na czele oddziałów, które ruszyły przez pustynię; pragnął udowodnić, że jest potężniejszy od królów perskich i potrafi przeprowadzić wojsko przez tereny uznawane przez nich za niemożliwe do przebycia.

Dołączona grafika
Ujście Indusu do Oceanu Indyjskiego

W trakcie marszu przez pustynię zmarło wielu żołnierzy, z głody, pragnienia i wycieńczenia. Aleksandrowi doskwierała temperatura 52 stopni Celsjusza w cieniu, jednakże nie przeszkadzało to królowi dzielić losu zwykłego żołnierza. Podobno gdy w hełmie przyniesiono mu trudnem znalezioną wodą, Aleksander wolał ją wylać niż ją wypić. Wreszcie w 324 roku p.n.e. wszystkie trzy korpusy dotarły do Persydy. Aleksander natychmiast zaczął snuć plany najazdu na Półwysep Arabski i północną Afrykę leżącą na zachód od Egiptu.

Jeszcze przed swoim powrotem do Persydy Aleksander odrzucił wszelkie pozory i uświadomił Grekom, że zamierza nad nimi panować jako monarcha absolutny. Pomimo wcześniejszej obietnicy, że będzie przestrzegać wewnętrznej wolności greckich poleis, obecnie naruszył ich autonomię, wysyłając stanowczy dekret polecający przywrócenie obywatelstwa wielkiej liczbie wygnańców. Wcześniejsze dziesięciolecia nieustannych wojen spowodowały, że mnóstwo takich nieszczęśników przemierzało grecki świat, a ich status ludzi pozbawionych ojczyzny bywał nieraz zarzewiem konfliktów. Jeszcze bardziej niezwykłe było żądanie Aleksandra, by greckie poleis oddawały mu cześć boską. Przywódcy większości greckich poleis, choć początkowo zdumieni tym żądaniem, szybko uczynili mu zadość, posyłając do króla honorowe poselstwa, mające uznać go za boga. Spartanin Damis zwięźle przedstawił jedyne rozsądne stanowisko, jakie wobec deifikacji Aleksandra mogli zająć zastraszeni Grecy: "Skoro Aleksander chce być bogiem, niech nim będzie"

Następstwem były zaburzenia psychiczne, Aleksander wkrótce uwierzył, że jest synem Zeusa i zaczął wywyższać się do majestatu boskiego. Jego plany zdobycia całego świata, wkrótce pokrzyżowała przedwczesna śmierć spowodowana wysoką goroczką i przedawkowaniem alkoholu. W tym samym czasie Roksana, była u schyłku ciąży z Aleksandrem i niedługo miała powić ich pierwsze dziecko. Aleksander na łożu śmierci, spytany kto ma przejąć władzę oznajmił „kratistos” co oznacza „najpotężniejszy.

Aquilo, rozumiem że spodziewałeś się z mojej strony czegoś zgoła lepszego. Jednakże czas a raczej jego brak mi na to zbytnio nie pozwolił. Do zobaczenia w ostatnim wpisie.
  • 2



#11

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Witam wszystkich śledzących tę dyskusję w już ostatnim moim wpisie.

Przyznam, że trochę żałuję, że to już koniec. Inne debaty do tej pory traktowałem raczej głównie jako zwykłą obronę swojego stanowiska. W tym przypadku samo pisanie stało się dla mnie źródłem przyjemności. To chyba była pierwsza (i wydaje mi się, że przy okazji ostatnia, choć może jeszcze starożytny Egipt „uratuje” sprawę) debata, przy pisaniu której uaktywniła się... pasja. Tak – mogę stwierdzić, że pisałem ją z prawdziwą pasją.

Co tu dużo mówić – jestem niemalże fanatycznym miłośnikiem Rzymu – uwielbiam czytać o nim, oglądać wszelakie obiekty i zdjęcia związanie z nim a filmy i seriale takie jak lecący aktualnie w poniedziałki „Rzym” wywołują u mnie niesłychane ożywienie. Cóż poradzę na to, że będąc fanem serii „Civilization” już od ponad dekady (zaczynałem od czystej dwójki, dziś kontynuuję tradycję na Civ IV BTS + Rise of Mankind Mod) zawsze gdy gram samotnie lub z kumplem (też wielkim fanem tej serii) w trybie multi po prostu nie ma dla mnie innej opcji niż Imperium Romanum. Ech... te dawne czasy gdy idąc do niego zawsze przynosiłem ze sobą karteczkę z historycznymi nazwami rzymskich miast, aby móc je w grze odpowiednio nazywać...

W świetle tej fascynacji zapewne łatwiejsze do zrozumienia stanie się to, że w ostatnim wpisie poniosło mnie troszkę i, jak słusznie zauważył Makbet (i nie tylko), być może przesadziłem z jego objętością.



Mam nadzieję, że jednak udało mi się zaprezentować rzymską armię tak, jak na to zasługuje. Swego czasu była najlepszą w tej części świata, a być może i najlepszą na całym globie. Choć z czasem i ona przeszłą przemiany i ostatecznie upadła, tak jestem przekonany, że gdyby spojrzeć ogólnie na wszystkie siły zbrojne, jakie chodziły i chodzą kiedykolwiek na tej planecie, Rzymianom powinno przypaść pierwszeństwo jeśli idzie o bycie „naj”.

Owszem, Amerykanie posiadają broń nuklearną, niezwykle zaawansowane wyposażenie i są w stanie uderzać szybko, precyzyjnie i z ogromną siłą. Lecz nawet to nie sprawia, że są najlepsi w historii. Czym innym jest bowiem wygrywanie za pomocą przewagi technologicznej (wyobraźmy sobie starcie F-22 Raptora z dwudziestoletnią bronią produkcji jeszcze radzieckiej), a czym innym wygrywanie jedynie za pomocą żelaznej dyscypliny, wyszkolenia, geniuszu strategicznego i woli walki.

Zresztą... uważam, że Rzymianie lepiej poradziliby sobie 2000 lat temu w obecnej sytuacji w jakiej stoją Amerykanie. Po prostu w dawnych czasach nie było mediów, konwencji genewskich ani takiego jak dziś, antywojennego podejścia. W rezultacie o wiele łatwiej było zaprowadzić porządek tam, gdzie to było potrzebne.

Dlatego z jednej strony współczesne armie posiadają większą siłę niż armie wcześniejsze, lecz z drugiej strony nie mogą one w pełni jej użyć. To zaś paradoksalnie ich słabość.
Rzymianie po prostu spaliliby wioski tzw. ”insurgents” i sprzedali ich rodziny w niewolę. Brutalne, ale skuteczne.


W ostatnich wpisach próbowałem pokazać jak doskonale dopracowana była rzymska machina wojenna. W bardzo wielu kwestiach jest ona podobna do obecnych sił zbrojnych, choć dzieli nas od nich aż 2000 lat! Jak widać już dwadzieścia wieków temu można było dojść do perfekcji w wielu dziedzinach.

Rzymianie zawdzięczali swoją potęgę właśnie swojej armii. Ponieważ „Imperia nie rodzą się w cichej pracy i szeleście piór historyków. (…) zostają wyrąbane żelazem, wypalone ogniem pożarów i użyźnione krwią."

Choć uważam, że Rzymianom należałoby się pierwszeństwo nawet w debacie „Rzym vs. USA”, tak miałem ułatwione zadanie, gdyż falanga i legiony spotkały się na polu bitwy, w przeciwieństwie od starć rzymsko – amerykańskich. Jak mam nadzieję udało mi się wykazać Rzym kilkakrotnie miał okazję stawić czoła armiom hellenistycznym. Jak się to skończyło – wszyscy już wiemy. Wielka falanga Macedonii usiała zejść ze sceny historii. Nastała epoka legionów.

Jako że już dość obszernie opisałem swój punkt widzenia, to nie będę już przeciągał sprawy.

Dla mnie Rzym to niezwykłe osiągnięcie. Miasto, które przez długi czas rządziło światem i które dało nam podwaliny dzisiejszej Europy. Rzym to ludzie, którzy zdolni byli tworzyć rzeczy wielkie i którzy gdy tylko mogli, postępowali wedle swoich możliwości. Budowali wspaniałe monumenty, które trwają do dziś:

Dołączona grafika


Albo na przykład gotowi byli rozłupywać góry, aby dobrać się do ich skarbów:

Dołączona grafika


Tyle zostało z masywu górskiego w Hiszpanii po zastosowaniu przez Rzymian metody Ruina Montuim. Przy pomocy niewolników wydrążono w górze tunele w które następnie skierowano wodę za pomocą przynajmniej siedmiu akweduktów. Woda dosłownie rozłupała górę na kawałki a potem pomagała w wypłukiwaniu złota. Była to bodajże najważniejsza kopalnia tego kruszcu w całym Imperium


Rzymianom też należy przypisywać na przykład bodajże największe okręty starożytności – tzw. Okręty Nemi mające ok 70 metrów długości.

To tylko pojedyncze przykłady pomysłowości i zdolności Rzymian, kto zechce zapoznać się bliżej z ich historią na pewno znajdzie ich znacznie więcej...


Czy odpowiedziałem wystarczająco na pytanie zawarte w tytule debaty? Mam nadzieję, choć ocena tego nie należy już do mnie. Teraz głos mają sędziowie, ale również i zwykli czytelnicy tego zacnego forum.
Ja mogę mieć jedynie nadzieję, że moje wpisy zaciekawiły i być może skłoniły kogoś do bliższego poznawania historii.

Choć z pewnymi problemami, które zmusiły mojego przeciwnika, Mr. Makbeta do poświęcenia mniej czasu wpisom, wydaje mi się, że stanął on na wysokości zadania. Debata wszak to nie zwykła zabawa – to dość ciężka praca. Mr. Makbet zaś wytrwał do końca, za co zdecydowanie należy mu się plus. Ode mnie już dostał za każdy ze swoich wpisów. Zachęcam wszystkich, aby poszli moim śladem, bo z pewnością Mr. Makbet na to zasłużył :)


Co by tu więcej mówić – co było do powiedzenia wszak zostało powiedziane.

Niech auspicja będą pomyślne! Oczekujemy na ocenę!



Co do źródeł:

- strony grup rekonstrukcyjnych, np:

http://www.legionsix.org/index.html

http://www.larp.com/legioxx/index.html

http://www.legionxxiv.org/signum/

http://www.roma-victrix.com/index.htm

- opisy niektórych bitw:

http://www.histurion...m/historia.html

- książki:

Kynoskefalaj 197r. p.n.e. – Krzysztof Kęcik

Las Teutoburski 9 r. n.e. – Paweł Rochala

Alezja 52 r. p.n.e. – Tomasz Romanowski

Kartagina 149-146 p.n.e. - Bernard Nowaczyk

„Armie świata antycznego – Cesarstwo rzymskie i barbarzyńcy” – Daniel Gazda

„Legiony Cezara” – Stephen Dando Collins

„The logistics of the Roman Army at war (264 B.C. – A.D. 235)” – Jonathan P. Roth

Rozmaite albumy poświęcone żołnierzom i bitwom na przestrzeni wieków (typu „World’s Greatest Battles” lub „100 najważniejszych bitw w historii świata”)

- źródła historyczne:

„O wojnie galijskiej” – Gaius Julius Caesar

„Epitoma rei militaris” - Publius Flavius Vegetius Renatus

“Wojna żydowska” – Józef Flawiusz

Zdjęcia – wyszukiwarka google + godziny szukania i wpisywania rozmaitych haseł ;)


To tak w skrócie ;)
  • 3



#12

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Adios Amigos



Nie przeciągając tego, co już dawno powinno być zakończone i ja swój ostatni wpis zamieszczę.
Z początku czysta formalność, było mi niezmiernie miło stanąć na przeciwko Aquili w tej debacie, mimo iż u jej końca poległem, z powodu braku czasu. Ta debata wiele mi dała, wypowiedzi Aquili nauczyły mnie wystarczająco dużo o Imperium Rzymskim by miłość do tej cywilizacji zakorzenić i u mnie, a co za tym idzie rozpocząć wertowanie ich historii. Mam nadzieję, że ta debata sprostała wymaganiom czytelników, bowiem jeżeli gdzieś ja zawodziłem to mój oponent nadrabiał to swoim wpisem. Nie znam werdyktów sędziów, a szczerze mówiąc już nawet nie pamiętam kto zasiada w radzie sędziowskiej, ale ta debata zarówno mnie jak i zapewne was utwierdziła w przekonaniu iż tytuł "Pogromcy Debat" pasuję do Aquili jak ulał.
Ale dość tego lizania odbytu...

Moje stanowisko w debacie było czystym przypadkiem, nie podzielam zamiłowania do armii którą prezentowałem. Po prostu będąc w trakcie lektury o Aleksandrze, uznałem go za właściwy obiekt opisania w tej debacie. Ta debata pozwoliła mi również pogłębić i jego historię.

Ale cóż, czas mija i wpisy zamieszczone... kończy się ta debata, a ja czuję taki niesmak w ustach, że nie potoczyła się tak jakbym chciał, że zabrakło mi czasu by godnie reprezentować armię macedońską pod wodzą Aleksandra. Odczuwam niedosyt, gdyż tak jak mój oponent miłuję się w historii, a ta debata pozwoliła mi poczuć się przez chwilę szczęśliwym. Przelewałem swoją wiedzą na klawiaturę i czułem wewnętrzne zadowolenie z uczestnictwa w tej debacie. Sądzę iż nie ma co się aż nadto rozpisywać, ująłem to co chciałem ująć. Niedosyt ten podbudowuje fakt iż przez kilka najbliższych miesięcy, nie mam co marzyć nawet o podjęciu polemiki w jakieś dyskusji, co najwyżej mogę sobie pozwolić na bierny udział w debatach na forum jako sędzia.

Dziękuję wszystkim, za poświęcenie tych kilku miesięcy na śledzenie tej debaty.
Ostatnimi słowy do Aquili, cieszy mnie fakt iż twoje teksty nie znikną z moich oczu za szybko, idzie mi bowiem śledzić twoje poczynania na arenie słownej z tatikiem. W której to zarówno Tobie, jak i koledze z koloru życzę powodzenia.


A Aquili podaję dłoń, na zakończenie debaty, kawał dobrej roboty amigo :)

Dołączona grafika


Kropeczko, sędziowie czyńcie swoją powinność :)

Źródła:

- historycy.org
- wikipedia.com
- "Aleksander Wielki" - Krzysztofa Nawatka
- "Aleksander Wielki" - Peter Green
- "Aleksander Wielki" - Ryszard Kulesza
  • 0



#13

+......

    Wędrowiec

  • Postów: 710
  • Tematów: 125
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 1
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Debata została zakończona. Debatujący Aquila i Nihilist przedstawili swoje poglądy na temat wybranej armii. Dziękuję obydwu uczestnikom za udział, interesujące i bogato ilustrowane wpisy oraz doprowadzenie tej jakże ciekawej debaty do końca.

Sędziowie limonka, Ironmacko i Silent proszeni są o dokonanie – w ciągu 7 dni – oceny debaty i przesłanie jej na PW do opiekuna debat.
  • 0



#14

+......

    Wędrowiec

  • Postów: 710
  • Tematów: 125
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 1
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Czas oczekiwania na werdykt przedłużył się nieco ze względu na całkowity brak reakcji jednego z sędziów. Dlatego też skład sędziowski uległ zmianie - sędzia cisz zastapiła sędziego _Silenta_.
Serdecznie dziękuję sędziom za ocenienie debaty :]


Nadesłane oceny:

sędzia limonka:

Oto moja ocena:


Z wielkim zainteresowaniem czytałam tę debatę, choć temat nie należy do tych najbardziej mnie interesujących, a fakt, że studiuję historię, niewiele ma tu do rzeczy, bowiem armia zwykle kobiet nie interesuje. Jednak do rzeczy: jestem pod przeogromnym wrażeniem tego, co zaprezentowali dwaj panowie, bowiem pokazali, że debata, jakiegokolwiek tematu by nie dotyczyła, może być przeprowadzona w naprawdę porządny sposób, od początku do końca. Każdy z nas mógł przeczytać o rzeczach, o których najpewniej niewielu ma pojęcie, co więcej, każdy wpis opatrzony był sporą ilością ilustracji czy filmów, co jeszcze podniosło jej walory. Punktuję więc następująco:

Aquila:

Związek: 9
Argumentacja: 10
Styl: 9
Perswazja: 9

Nihilist:

Związek: 9
Argumentacja: 10
Styl: 9
Perswazja: 9

Nie mogłam punktować inaczej, bo i tak uznałam, że należy się remis, a byłoby niesprawiedliwością z mojej strony, gdybym na siłę puntowała inaczej i próbowała przechylić szalę zwycięstwa na czyjąś stronę, mam nadzieję, że wybaczycie. To była naprawdę wspaniała debata i oboje jesteście jej zwycięzcami. To najlepsza [sic!] debata, jaką czytałam na tym forum, więc NIE MOGŁAM ocenić jej inaczej. Gratuluję i oby inni poszli waszym tropem! :)

RAZEM: Aquila: 37; Nihilist: 37

sędzia Ironmacko:

Witam,

Na wstepie chcialbym podziekowac uczestnikom za podjecie trudu wystartowania w debacie. Czym innym jest pisanie pojedynczych postow, a czym innym "walka" o swoje przekonania ze zdeterminowanym w swoich pogladach przeciwnikiem.

Aquila --> W sposobie prowadzenia debaty widac juz "starego" wyjadacza i trudno nie zauwazyc Twoich zdolnosci humanistycznych, ktore przekladaja sie na jakosc wpisow. Czytajac Twoje posty, zauwaza sie lekkosc z jaka idzie Ci pisanie wielostronicowych opracowan, ktore czytelnik bez problemu jest w stanie przeczytac, bez poczucia straconego czasu, a co wiecej mysle, ze dla duzej czesci ta wiedza gdzies tam w glowie zostanie.
Co do samego tematu debaty, no coz..., Rzym to Twoj konik i widac, ze chetnie poglebiasz Swoja wiedze o ten okres historii.

Makbet/Nihilist --> Na poczatek napisze krotko: Rozczarowalem sie.
Bardzo ucieszylem sie z tematu debaty, bo choc historia Rzymu kiedys mnie fascynowala i przeczytalem kilka ksiazek w tym tamacie, to Armia Aleksandra byla dla mnie duza biala plama. Co w sumie dzialalo na Twoja korzysc, bo moglbys mnie przekonac do naciaganych informacji.
Po przeczytaniu pierwszych waszych wpisow bylem jeszcze bardziej zachwycony, a nawet troche przestraszony bo zapowiadala sie walka na setki stron tekstu.
Kolejny Twoj wpis byl dla mnie zaskoczeniem, chociaz sam wspominales, ze liczba dostepnych opracowac jest zdecydowanie mniejsza po Twojej stronie niz po "stronie" Rzymu. Poszedlem do ksiegarni. Hmmm ale nie az tak mala...
Kolejne wpisy to juz niestety rownia pochyla w dol, z proba zakonczenia debaty, i ostatnimi wpisami byle byly. Jakze groteskowe wydaja sie Twoje wlasne slowa z pierwszego wpisu:
Zanim zaczniemy warto nadmienić, że dzisiaj na forum bardzo ciężko o dobrą debatę. Jednakże nie za sprawą tematów, bo tych jest pełno ale za sprawą użytkowników. Mało jest bowiem osób, które zgłoszą się do debaty i potrafią ją pociągnąć do końca. Sam dwukrotnie spotkałem się z rezygnacją moich oponentów, zarówno Refused jak i Goku94, byli mocni w rozmowach na PW oraz przez komunikator GG, jednakże w obliczu debaty ich zapał stopniowo malał, aż obaj panowie zrezygnowali ze swoich stanowisk. Mam nadzieję... albo nie powiem inaczej, wiem iż ta debata będzie czymś zupełnie odmiennym, prowadzona jest bowiem przez dwie rzetelne osoby. Co więcej zarówno Aquila jak i ja, ogromnym zamiłowaniem darzymy historię, tak więc ucieczka lub rezygnacja z tej debaty byłaby po prostu brakiem szacunku dla oponenta jak i samego siebie.

Na koniec jeszcze jedno: wiecej wiary w siebie !!! Pisanie w trakcie debaty, ze przeciwnik jest lepszy, to na pewno nie droga do sukcesu w zyciu...
I jeszcze jeden koniec ;) Kolego Makbet/Nihilist i tak Twoja praca warta jest uznania, bo choc wykonana kiepsko to jednak sie jej podjales co wielu sie nie udaje...

Oto oceny: (ciezko oceniac gdyz mecz zostal poddany juz w 30minucie, czyt: 3 wpisie uzytkownika, co spowodowalo zalanie nas przez Aquile wiedza, z ktora nikt nie polemizowal, a Aquila nie za bardzo z czym mial polemizowac czyt: lapidarne wpisy oponenta)

AQUILA

Związek: 10 (no tak pisales o Armii Rzymu ;)
Argumentacja: 8
Styl: 7 (czasami suche fakty przytlaczaly ;) )
Perswazyjność: 7 (brak polemiki, choc to nie Twoja wina)

RAZEM: 32 (Ten wynik nie oddaje jakosci wpisow, ale tak juz pisalem to byl pojedynek na jedna bramke)

MAKBET

Związek: 8 (tematu sie trzymales...)
Argumentacja: 5
Styl: 5
Perswazyjność: 2 (Aleksander nawet nie wyszedl z namiotu, goraczka jakas czy cos... ;) )

RAZEM: 20


sędzia cisz:

Chyba szczęściem (dla mnie) się stało to nadprogramowe ocenienie tej debaty. Nie żałuję ani minuty z tych ok. 6 godzin, które poświęciłam na jej przeczytanie.
Postaram się nie używać słów zanadto zaangażowanych jako sędzia profesjonalny.
Aquila najzupełniej narzucił schemat i rytm prowadzenia debaty. Makbet starał się pisać dokładnie wg punktów tego schematu, nie mając niestety zbyt dobrego pomysłu na własną strategię. Drugim jego błędem było nie zaopatrzenie się w dostateczną ilość źródeł przed przystąpieniem do debaty.
Zwycięzca jest jeden bez wątpienia. Ale Aquila normalnie Ty jesteś jakiś maniak! I ja się zacznę Ciebie bać ;) Nie, żartuję. Tak, jak już napisałam nie żałuję ani minuty z chwil poświęconych na czytanie. Jesteś pasjonatem, szaleńcem – ale dobrze, fajnie i popieram.
Tak z moich osobistych refleksji – to armia Macedońska gdzieś tam wzbudza u mnie więcej sympatii, gdyż jest bardziej ludzka jakaś taka bardziej w moim duchu. Choć i to jest nieokreślone. Natomiast legiony są jak dobrze działająca maszyna. Choć i ducha im nie brakuje, bo wygrywały nie raz z zalewającą je ‘falą liczebności’ ;)
Można by dużo pisać, bo jestem pod wrażeniem. Z drugiej strony, ja też musiałam co nieco przeczytać, więc i Wy się pomęczcie ;)
Makbet, gratuluję, że podszedłeś do tej potyczki. Jesteś chłopie odważny, niestety masz słomiany zapał i nie wierzysz w siebie. Przerażasz się ilością tekstu przeciwnika i nie umiesz z niego korzystać. A i do Aquili można by się kilka razy doczepić i jego słabostki przekuć na własny sukces. Ty, jakby zatraciłeś na koniec wolę walki i w ostatnich wpisach w zasadzie znikła perswazja. Na przyszłość czytaj posty przeciwnika i nigdy się nie zrażaj. I popracuj nad ortografią. Mnie to mierzi osobiście bardzo.
Aquila, Twoja pasja i znajomość historii w zasadzie wystarczyła, by wygrać. Plus dobra strategia, jaką masz zawsze.
Gratuluję Wam obu!

Oto oceny:

Aquila

Związek: 10
Argumentacja: 10
Styl: 9
Perswazja: 8
RAZEM: 37

Makbet:

Związek: 9
Argumentacja: 6
Styl: 5
Perswazja: 6
RAZEM: 26





Podsumowanie:

Aquila uzyskał średnią głosów : 35,3 na 40 możliwych

Nihilist uzyskał średnią głosów: 27,6 na 40 możliwych


Zwycięzcą debaty jest:

Aquila



Serdecznie gratuluję!
  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych