Skocz do zawartości


Zdjęcie

Proroctwo Jacquesa Cazotte


  • Please log in to reply
No replies to this topic

#1

Mariusz70.
  • Postów: 105
  • Tematów: 9
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Na dzisiejszy sobotni wieczór daję do poczytania horror. Jest to fragment książki Franco Cuomo "Wielkie proroctwa".

Proroctwo Jacquesa Cazotte

Proroctwo zostało wypowiedziane w styczniu 1788 r., podczas obiadu wydanego przez jednego z członków Akademii Francuskiej. Obecni byli literaci oraz osobistości dworskie.
Dokładną z niego relację mamy od dramatopisarza Jeana François La Harpe, jednego z nielicznych uczestników tego obiadu, którzy przeżyli; skrupulatnie zapisał on słowa wszystkich współbiesiadników, tak samo jak on zdumionych wypowiedziami Cazotte`a. Mówiąc krótko, była to błyskotliwa, światowa konwersacja, która wnet napełniła zgrozą większość obecnych, do których zwracał się on po kolei. A był - trzeba o tym pamiętać - nie tylko modnym intelektualistą, rozchwytywanym w salonach dla swego ostrego dowcipu, lecz również adeptem inicjowanym w tajemną doktrynę Louis-Claude`a de Saint-Martin, "nieznanego filozofa".


Szafoty Rozumu

Obiad właśnie się skończył. Poeta Nicolas-Sébastien Roch de Chamfort odczytał kilka swych libertyńskich wierszy, po czym zaczęto rozmawiać o literaturze, następnie o filozofii i w końcu, jak zwykle, o nadchodzących zmianach. Ktoś wspomniał o rewolucji. Cazotte - co było dość niezwykłe - trzymał się na uboczu, nie zabierał głosu, słuchał tylko z wielką uwagą tego, o czym się mówiło.
Wszyscy z wielką sympatią wyrażali się o nowych oświeceniowych ideach, szczególnie wychwalając Woltera. Zaproponowano toast na cześć filozofii Rozumu i jej triumfu. Osoby co bardziej leciwe, wznosząc kielichy razem z innymi, dawały wyraz swemu serdecznemu żalowi, że z racji podeszłego wieku nie będzie im prawdopodobnie dane oglądanie świtu tej nowej ery Rozumu.

- Ujrzycie ją, panowie - przemówił wówczas Cazotte, wstając i zbierając się do pożegnania. - Wszyscy zobaczycie tę wielką, wzniosłą rewolucję, której tak pragniecie. Wszyscy będziecie wysłuchani, zapewniam was. Jak wiecie, jestem po trosze prorokiem...
- Nie trzeba być prorokiem, żeby móc to stwierdzić - skomentował ktoś jego słowa, budząc powszechne rozbawienie.
- To prawda - zareplikował pisarz. - Ale trzeba nim być, żeby wiedzieć to, co mam wam jeszcze przekazać. Czy wiecie, jakie będą losy tej rewolucji i was wszystkich tutaj obecnych? Czy wiecie, co przyniesie triumf Rozumu?

Wszyscy zwrócili się przeciwko niemu wołając, że władza Rozumu przynieść musi wszystko, co najlepsze, w każdym razie zaś nic, czym można by się troskać. Ze szczególną żarliwością jeden z członków Akademii dowodził, że w królestwie Rozumu zatriumfują najszlachetniejsze ideały - filozofia, humanitaryzm, wolność.
- Właśnie w imię filozofii, humanitaryzmu i wolności zadekretowana będzie pańska śmierć, markizie Condorcet - odparł Cazotte.
- Co to znaczy?
- To, że w królestwie Rozumu umierać pan będzie wijąc się na posadzce celi, zażywszy przedtem truciznę, by uniknąć krwawej kaźni. - Potem, zwracając się do innych, pisarz przemówił z niezmiernym smutkiem:
- Jeśli o was idzie, drodzy państwo, pamiętajcie, że owa religia Rozumu będzie rzeczywiście religią, bo wzniesie swoje świątynie w całej Francji.
- Nigdy nie będę kapłanem w takiej świątyni - rzekł z uśmiechem Chamfort, którego dekadencka moralność skutecznie uodparniała na wszelką demagogiczną zarazę.
- Owszem, będzie pan - z melancholią zareplikował Cazotte. - A później, drogi Chamfort, poderżnie pan sobie żyły dwudziestoma dwoma cięciami brzytwy... Ale umrze pan dopiero po kilkumiesięcznych męczarniach.

Zapadła chwila pełnego zakłopotania milczenia, po czym Cazotte zwrócił się do innego współbiesiadnika:
- Natomiast pan, panie Vick d`Azyr, nie uczyni tego własnoręcznie; skutkiem ataku podagry każe pan sobie otworzyć żyły sześciokrotnie w ciągu jednego dnia i tejże nocy umrze pan...
W tym samym tonie zwrócił się do innych: - Pan, panie de Nicolas, umrze na szafocie. Pan, de Bailly, na szafocie. Również pan, de Malesherbes, na szafocie...
Przerwał mu jeden z obecnych, jeszcze nie wymieniony:
- Ależ w ten sposób załatwi pan całą Akademię!...
- Pan także, de Roucher, będzie ścięty.
- To jakaś obsesja! - zareagowała reszta. - Czy postanowił pan wykończyć nas wszystkich?
- To nie ja... Nie ja to sobie poprzysięgłem.
- A więc kto? Turcy, Mongołowie?...
- Nie, skądże... Filozofia Rozumu...

Wszyscy spojrzeli po sobie, nic nie pojmując. Z kolei Cazotte przyjrzał się uważnie każdemu z osobna i tonem wyjaśnienia ciągnął:
- Ci, co was skażą, sami bez wyjątku będą filozofami; w ustach bez przerwy mieć będą te same maksymy, którymi wy od godziny się rozkoszujecie, powtarzać będą wasze słowa, przytaczać zdania Woltera i Diderota.
- A kiedy to wszystko nastąpi?
- Cała rzecz skończy się w ciągu najwyżej sześciu lat.
- Jeśli tak naprawdę będzie, to jest coś nadprzyrodzonego w tym, co pan mówi - zauważył La Harpe, w odróżnieniu od innych słuchający go w pełnym szacunku milczeniu.
- Cudowne będzie to, co czeka pana.
- Proszę mi to powiedzieć...
- Otóż wyrzeknie się pan wiary protestanckiej i przejdzie na katolicyzm.
- A więc śpijmy spokojnie - próbował rozładować napięcie Chamfort, uśmiechając się. - W oczekiwaniu na konwersję La Harpe`a staniemy się nieśmiertelni.

Ten bon mot wlał nieco otuchy w księżną Grammont, która odezwała się z ironią:
- Jak dotąd, nie wyprorokował pan śmierci ani jednej kobiety. Przynajmniej my możemy być spokojne...
- Tym razem wasza płeć was nie uratuje.
- Co chce pan powiedzieć?
- Że będziecie potraktowane jak mężczyźni, bez różnicy.
- Ależ to będzie koniec świata!...
- Tego nie wiem, wiem tylko, że razem z innymi damami pojedziesz, pani, na szafot - wszystkie na tym samym wózku, z rękami skrępowanymi z tyłu.
- Ach, nie!... Przysługuje mi co najmniej wózek przystrojony kirem. - Wybuchnęła śmiechem, do którego jednak nikt się nie przyłączył.
- Damy znaczniejsze od pani, księżno, pojadą na tym samym wózku z dłońmi skrępowanymi na plecach.
- Znaczniejsze ode mnie?... A więc księżniczki krwi!
- Jeszcze znaczniejsze.
Któż jednak stał ponad księżniczkami krwi, jeśli nie sama królowa? Zabawa stała się zbyt przykra, by ją kontynuować. Księżna dowcipnie próbowała pchnąć rozmowę na inny tor:
- Skończy się na tym, że nie zostawi pan nam nawet spowiednika!
- Otóż właśnie, księżno. Nie dostanie go pani. Zresztą inni też nie. Jedyną osobą, która w drodze specjalnej łaski go otrzyma, będzie...
Cazotte zawahał się. Zaległa pełna napięcia cisza. Potem ktoś ośmielił się zapytać:
- Kto?
- Król.

W tym momencie pan domu podniósł się i stanowczo, acz uprzejmie zwrócił mu uwagę, że mówiąc coś takiego uraził wrażliwość wszystkich obecnych. Cazotte przytaknął i pochylił się w ukłonie. Ale księżna raz jeszcze postanowiła go sprowokować:
- A o samym sobie, drogi proroku, co pan nam powie?
- To, co czytamy w Biblii na temat oblężenia Jerozolimy. Był tam pewien człowiek, który podczas walk, pomiędzy oblężnikami i obleganymi przez siedem dni okrążał mury krzycząc bez ustanku: "Biada ci, Jerozolimo! Biada ci, Jerozolimo!" Siódmego dnia wykrzyknął: "Biada Jerozolimie i mnie samemu!" W tym momencie głaz wyrzucony przez katapultę w stronę murów ugodził go i zmiażdżył.
Po tych słowach Cazotte skłonił się ponownie i wśród ogólnego milczenia wyszedł.

Tyle wiemy o tym zdumiewającym wieczorze dzięki wiernej relacji La Harpe`a, jednego z nielicznych przeciwników rewolucji, którym udało się ujść z życiem, choć był aresztowany jako wróg ludu. Cudem, wypada tu powiedzieć, jeśli pamiętamy o końcu, jaki spotkał niemal wszystkich uwięzionych razem z nim.
Po wyjściu z więzienia nawrócił się na katolicyzm.
Nie uniknął natomiast szafotu Cazotte, zgilotynowany 25 września 1792, w cztery lata po przepowiedzeniu tego losu uczestnikom obiadu w Akademii i sobie samemu.
Nie tak szybki, za to o wiele okropniejszy był zgon jego przyjaciela Chamforta, który by uniknąć aresztowania, niezręcznie - zgodnie z przepowiednią - próbował samobójstwa, przyczyniając sobie tylko długotrwałych cierpień.
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych