Skocz do zawartości


Ufo - trudne pytania.


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 Gość_muhad

Gość_muhad.
  • Tematów: 0

Napisano

Dołączona grafika

Z definicji amerykańskiego astrofizyka Allena Hynka, profesora Uniwersytetu Północno - Zachodniego w Chicago, najsłynniejszego badacza UFO wynika, że owo UFO to "zjawisko albo swiatło na niebie lub ziemi, którego wyglad, tor lotu i zachowanie nie nasuwaja logicznego, zwykłego wyjasnienia, zjawisko, które jest tajemnicze nie tylko dla zwykłego obserwatora, ale pozostaje niewytłumaczalne po dokładnym zbadaniu przez ekspertow", czyli nie wynika dokładnie nic. UFO może więc być jako nierozpoznana planetš, jasna gwiazda, sztucznasatelita, meteorem, samolotem, balonem, piorunem kulistym,jako zorza, albo nawet ptaszkiem.

Z definicji amerykańskiego astrofizyka Allena Hynka, profesora
Uniwersytetu Północno - Zachodniego w Chicago, najsłynniejszego badacza UFO wynika, że
owo UFO to "zjawisko albo swiatło na niebie lub ziemi, którego wyglad, tor lotu i
zachowanie nie nasuwaja logicznego, zwykłego wyjasnienia, zjawisko, które jest
tajemnicze nie tylko dla zwykłego obserwatora, ale pozostaje niewytłumaczalne po
dokładnym zbadaniu przez ekspertow", czyli nie wynika dokładnie nic. UFO może
więc być jako nierozpoznana planetš, jasna gwiazda, sztucznasatelita, meteorem,
samolotem, balonem, piorunem kulistym,jako zorza, albo nawet ptaszkiem.

W wielu przypadkach źródłem opowieści o latających spodkach są w istocie błędne
interpretacje zjawisk atmosferycznych i astronomicznych, na przykład balonów
meteorologicznych, planety Wenus, odbijających światło obłoków mgły lub chmur, flar
alarmowych, stad gęsi lub rojów świecących owadów, chmur o soczewkowatym kształcie,
smug pozostawianych przez odrzutowce, nisko przelatujących samolotów i meteorytów. W
innych przypadkach ludzie zakładają zwykle, że latające spodki i inne osobliwe obiekty
na niebie to statki kosmiczne istot pozaziemskich. A jeśli przynajmniej niektóre z nich
to żywe istoty, mieszkańcy naszej planety, których dotychczas nie odkryli naukowcy? Ta
fascynująca lecz mało znana hipoteza wzbudziła ostatnio wielkie zainteresowanie
licznych badaczy amerykańskich. Wiadomo, że termin "latający spodek"
wymyślił reporter, który zajmował się dokumentacją spotkania przedsiębiorcy z
Idaho, Kennetha Arnolda z dziewięcioma latającymi obiektami o owalnym kształcie,
podczas pilotowania samolotu Callair 24 czerwca 1947 r. Nie wszyscy wiedzą jednak, że
Arnold opisał "spodki" jako żywe organizmy, "podobne do latających
meduz." Podobne obserwacje poczynili także inni mieszkańcy Ameryki. Miesiąc
później, John P. Bessor z St Thomas w Pensylwanii przedłożył siłom powietrznym
Stanów Zjednoczonych swoją teorię, którą stworzył podobno w 1946 r. Oficer, który
udzielił Bessorowi odpowiedzi, nie zlekceważył jego koncepcji, lecz stwierdził, że
"wśród teorii, które nam przedłożono wyróżnia się ona wybitnymi walorami
intelektualnymi." Teoria zwierząt powietrznych znów stała się głośna w 1955 r.,
kiedy hrabina Zoe Wassilko-Serecki, słynna niezależna myślicielka, opublikowała w
Stanach Zjednoczonych jej szczegółową ocenę. Twierdziła, że w górnych warstwach
atmosfery ziemskiej żyją wielkie istoty o wrzecionowatych kształtach, o lśniących
ciałach złożonych z energii skondensowanej wokół jądra z materii stałej. Mogą
przybierać dowolne kształty, od kolistych w stanie spoczynku po wrzecionowate w ruchu.
Przyswajają one energię, którą karmią swoje eteryczne ciała. W późniejszych latach
pojawiło się wiele doniesień o UFO. Liczne niezidentyfikowane obiekty latające miały
podobno kształt cygar i były podobne do niebiańskich zwierząt, które opisała
hrabina. Jej koncepcję poparł zoolog Ivan Sanderson, jeden z najznakomitszych
amerykańskich badaczy tajemniczych zwierząt. U progu lat sześćdziesiątych znany
naukowiec, wynalazca hydrofonu John M. Cage z New Jersey, porównał UFO ciągnące
śladem samolotów do delfinów towarzyszących statkom. Stwierdził, że obiekty
latające mogą okazać się inteligentnymi formami życia, które żywią się
elektrycznością o ładunku ujemnym. Najsłynniejszym badaczem teorii zwierząt
powietrznych jako niezidentyfikowanych obiektów latających jest Treyor James Constable,
oficer łączności z amerykańskiej floty handlowej. W 1978 r. opublikował wyniki swoich
badań i dociekań w fascynującej książce, zatytułowanej "Sky Creatures".
Zdaniem Constable'a, niektóre UFO to olbrzymie nie odkryte jeszcze formy życia, w pełni
przystosowane do życia w atmosferze ziemskiej. Nadał tym wysoko rozwiniętym organizmom
nazwę "critters" i opisał je jako jednokomórkowce (takie jak ameby), pokryte
osłoną podobną do miki lub metalu, o zróżnicowanej wielkości - od kilku centymetrów
do blisko kilometra długości. Costable wyjaśnił, że osobliwe organizmy widuje się
niezwykle rzadko, ponieważ często emitują one promienie podczerwone (niewidzialne dla
ludzkiego oka). Zmieniają także kolor i w określonych warunkach świecą odbitym
światłem. Wówczas stają się widoczne i klasyfikuje się je jako UFO. Można je
sfotografować za pomocą specjalnej błony i odpowiednich filtrów. Constable zamieścił
w swojej książce liczne fotografie tajemniczych mieszkańców nieba, wykonane na pustyni
Mojave w Kalifornii. W 1992 r. teoria o żywych UFO, nazywanych czasami
"bioformami", zyskała rozgłos poza granicami Stanów Zjednoczonych. Brytyjczyk
Andrew Collins przedstawił ją w książce "The Circlemakers". Kiedy
poszukiwał przyczyny powstawania tak zwanych kręgów zbożowych, odnalazł rozprawę
zapomnianego uczonego Wilhelma Reicha, który twierdził, że odkrył tajemniczy rodzaj
energii, nazwanej orgonem. Według hipotezy Collinsa, orgon może być kluczem do zagadki
kręgów zbożowych, ponieważ wszystkie udokumentowane związane z nimi zjawiska
towarzyszyły także pojawianiu się "critterów" opisanych przez Constable'a.
Jeśli niebiańskie stwory składają się z orgonu, ich przypadkowy kontakt z ziemią
może powodować powstawanie tajemniczych kręgów. Crittery, jeśli istnieją, nie są
jedynymi istotami, żyjącymi w atmosferze naszej planety. Podczas drugiej wojny
światowej piloci bombowców donosili często o spotkaniach z lśniącymi kulami białego
lub czerwonawego światła, tańczącymi wokół samolotów lub lecącymi ich śladem w
sposób niebywale inteligentny, wskazujący nawet na poczucie humoru i ciekawość.
Wyglądały tak, jakby chciały zaznajomić się z samolotami. Kulom światła nadano
nazwę "foo fighters." Początkowo uważano, że jest to tajna broń wroga, ale
widywali je nie tylko piloci amerykańscy i brytyjscy, lecz także japońscy i niemieccy.
Podobne obiekty wykrywają czasem radary. Nazywa się je wówczas ?gizmo" lub
aniołami. Constable uważa, że tajemnicze kule to bardzo prymitywna odmiana zwierząt
powietrznych, znacznie mniej inteligentnych od olbrzymich stworów, Teoria, która głosi,
że niezidentyfikowane obiekty latające to żywe organizmy - żyjące w powietrzu -jest
niewątpliwie bardzo kontrowersyjna. Ze zrozumiałych względów nie budzi entuzjazmu
naukowców. Na koniec należy oddać głos biologowi z bazy sił powietrznych
Wright-Patterson w Dayton, w stanie Ohio, gdzie mieści się główny amerykański
ośrodek badań nad UFO. Z uwagi na osobliwy przedmiot wypowiedzi naukowiec woli zachować
anonimowość, ale jego słowa mówią same za siebie: "Jeśli wrzucimy kamyk do
stawu, zobaczymy, jak żyjątka wodne - larwy, krewetki, rybki i owady - pierzchają w
popłochu. Zanim jednak znikną kręgi na wodzie, stworzenia powracają, żeby z
ciekawością zbadać nieznane zjawisko. Być może wydarzenia na ziemi - wybuchy jądrowe
i loty rakiet - są jak kamyk wrzucony do wody. Wywołują zakłócenia stratosfery, może
nawet powodują zaburzenia tkanki wszechświata, a kosmiczne zwierzęta zbiegają się,
żeby zbadać dziwne zjawisko." Jako zoolog muszę stwierdzić, że zawsze
zastanawiałem się, dlaczego na naszej planecie nie ma stworzeń, prowadzących
wyłącznie powietrzny tryb życia, zważywszy że na lądzie i w wodzie ewolucja
dokonała cudów, zaludniając je najróżniejszymi istotami. Jeśli Constable, Cage i
inni zwolennicy teorii zwierząt powietrznych mają rację, nie powinienem się już
dziwić, a najwyżej martwić, że nie udało mi się znaleźć żadnego dowodu na
istnienie dobrze strzeżonej tajemnicy ewolucji.


Ufo w starożytności

W wielu zakątkach świata znaleźć można dowody na to, że od tysięcy lat odwiedzają
nas przedstawiciele obcych cywilizacji.

Wyobraźmy sobie taką scenę: nad pustynią zawisa ogromne UFO. Z pojazdu strzelają
promienie lasera i na oczach zdumionych nomadów przenoszą wielkie kamienne bloki. Pojazd
odlatuje, pozostawiając na piasku trzy potężne piramidy. Od tej pory tubylcy z
pokolenia na pokolenie przekazują sobie o tym wydarzeniu prawdziwe legendy. W świętych
tekstach pojazd staje się ognistym znakiem bogów, a jego piloci - aniołami w
złocistych rydwanach. Niektórzy są przekonani, że podobne wydarzenie rzeczywiście
miało miejsce około 5 tysięcy lat temu w pobliżu Gizy w Egipcie, a także w innych
miejscach na Ziemi - w Stonehenge w Anglii, na Wyspach Wielkanocnych, czy w Ameryce
Południowej. Ich zdaniem tylko przy pomocy bardziej rozwiniętych cywilizacji Ziemianie
mogli w tamtym czasie postawić takie budowle jak piramidy. Pojawiły się też hipotezy,
iż konstrukcje te były rodzajem kosmicznych przekaźników energii albo bramą do
gwiazd. Zwolennicy teorii o starożytnych astronautach uważają wręcz, że cała rasa
ludzka została stworzona przez przybyszów z kosmosu. Według tej osobliwej teorii,
przedstawiciele obcych cywilizacji pojawili się na naszej planecie setki tysięcy lat
temu i zapoczątkowali ewolucję człowieka.

Przodkowie z kosmosu. v Koncepcję te znano już w XIX wieku, ale popularność zdobyła
sobie dopiero w latach 70 naszego stulecia, za sprawą szwajcarskiego badacza i pisarza -
Ericha von Danikena. W swoich książkach - z których pierwsza, "Rydwany
bogów?", wydana została w 1969 roku - lansuje on tezę iż początki cywilizacji na
naszej planecie zawdzięczamy właśnie tajemniczym przybyszom z kosmosu.


Intrygujące podobieństwo.

Chociaż większość poglądów Danikena została wyśmiana przez naukowców, niektórzy
ufolodzy są przekonani, że chociaż wyciągnął on zbyt daleko idące wnioski, w jego
teorii tkwi ziarno prawy. Być może przedstawiciele wyżej rozwiniętych cywilizacji
pozaziemskich istotnie w zamierzchłej przeszłości odwiedzali Ziemię i pozostawili po
sobie ślady, które dotrwały do dziś. Podstawą teorii Danikena jest intrygujące
podobieństwo pomiędzy zachowanymi rysunkami ludów starożytnych zamieszkujących
różne zakątki Ziemi. Również zbieżność pomiędzy mitami i legendami pochodzącymi
z różnych kultur nie daje się, zdaniem zwolenników tej teorii, wyjaśnić jedynie
zbiegiem okoliczności. Wskazują oni na fakt, że w znacznie oddalonych od siebie, wręcz
odizolowanych kulturach, na przykład u starożytnych Egipcjan, Majów, czy Chińczyków,
występują bardzo podobne symbole i wierzenia. Ponadto w starych pismach znaleźć można
fragmenty, które zdaniem niektórych badaczy stanowią dowód na o, że nasi przodkowie
zetknęli się z zaawansowanymi technologiami. Najbardziej znany przykład pochodzi z
Eposu staroindyjskiego - Mahabharaty.

Starożytne teksty.


Autorzy eposu w kilku miejscach wspominają o Virmanas, czyli "latających
maszynach", którymi podróżowali bogowie. Opis jednego z takich statków,
noszącego nazwę Agneya, pojawia się w szczególnie zastanawiającym fragmencie eposu:
"Lśniący, długi pocisk wystrzelił ze świetlistej kuli bezdymnego ognia. Nagle
nad zgromadzony m tłumem zapadła ciemność. Mrok spowił całą okolicę. Zerwał się
piekielny wicher. Chmury wzbiły się w górę i spadł z nich krwawy deszcz. Żywioły
splątały się ze sobą. Słońce zaczęło wirować, a ziemia, spieczona żarem
pochodzącym z kuli, drżała jak w gorączce." Opis ten pasuje jak ulał do obrazu,
jaki przedstawia sobą wybuch bomby atomowej. Ponieważ broń jądrowa znana jest
człowiekowi dopiero od kilkudziesięciu lat, niektórzy uznali, że przedstawiony w
Mahabharacie wybuch spowodować musieli przybysze z kosmosu.

Dodatkowe dowody.

Jednak fragment ten - podobnie jak wiele innych dowodów rzekomo świadczących o
odwiedzinach kosmitów w starożytności - nie jest tak jednoznaczny, jak chcieliby
zwolennicy tej kontrowersyjnej teorii. Równie dobrze może to być opis całkiem
naturalnego zjawiska, np. wybuchu wulkanu, który w kolejnych wersjach coraz bardziej
ubarwiano. Niektórzy zwolennicy teorii o przybyszach z kosmosu twierdzą jednak, że
mają wiele innych dowodów na potwierdzenie swoich tez. Wskazują na przykład na dziwną
fascynację człowieka pierwotnego postaciami przypominającymi ludzi w kosmicznych
skafandrach. Wizerunki takich postaci znaleźć można na ścianach licznych jaskiń w
Europie, obu Amerykach, na Dalekim Wschodzie i w Australii, czyli praktycznie na całym
świecie. Szukając potwierdzenia teorii Danikena, ufolodzy zbadali miejsca, które mogły
być kiedyś lądowiskami UFO. Najsłynniejszym spośród nich jest płaskowyż Nazca w
Peru, pokryty siecią rysunków widocznych jedynie z dużej wysokości. Konserwatywni
archeolodzy upierają się przy twierdzeniu, iż rysunki te są jedynie szlakami
starożytnych Inków. Trudno się zgodzić z taką interpretacją, gdyż "drogi"
te donikąd nie prowadzą. Niektóre symbole na płaskowyżu układają się w bardzo
dziwny sposób, przypominający zatoki parkingowe dla samolotów lub pojazdów
kosmicznych. Poważnym problemem, przed którym stają wszyscy usiłujący dowieść, że
nasza planeta była i jest odwiedzana przez Obcych, jest zagadka, w jaki sposób
przemierzają oni tak znaczne odległości międzygwiezdne. Nawet najzagorzalsi zwolennicy
odwiedzin muszą zgodzić się z faktem, że - aby do nas dotrzeć - pozaziemscy
astronauci musieliby pokonać odległość przynajmniej 4,2 lat świetlnych ( tyle dzieli
nas od najbliższej gwiazdy poza naszym układem planetarnym).

Szybciej niż światło?


Nawet jeśli mogliby pokonywać przestrzeń z prędkością światła, to i tak podróż w
obie strony zajęłaby im ponad osiem lat. Tak długi czas podróży raczej nie zachęca
do częstych wizyt. Chyba że Obcym udało się znaleźć sposób na ominięcie praw
fizyki i nauczyli się podróżować w kosmosie z jeszcze większą prędkością niż
światło. Bardziej prawdopodobna jest teoria, według której wiele tysięcy lat temu
przedstawiciele obcej cywilizacji przelatywali jednym ze swych statków przez Układ
Słoneczny trakcie wyprawy kolonizacyjnej. Być może natknąwszy się na Majów czy
starożytnych Egipcjan, zatrzymali się na krótki postój i pozostawili po sobie
pamiątki, które po dziś dzień stanowią fascynującą zagadkę historii?


UFO - dowody materialne

Według informacji dostarczonych Andreasowi von Rétyi, dziennikarzowi zajmującemu się
problematyką naukową przez kompetentne i wiarygodne źródło, NASA prawdopodobnie
posiada materialne dowody istnienia pozaziemskiej cywilizacji.

W 1974 roku "Doktor Cris" (pseudonim), polski biofizyk i inżynier na kontrakcie
w NASA, był członkiem międzynarodowego zespołu złożonego z uczonych angielskich,
francuskich i włoskich, którym dano do analizy jakąś nieznaną metalowo-plastikową
substancję. Przypuszczalnie pochodziła ona ze Związku Radzieckiego lub innego
potencjalnie wrogiego mocarstwa. Doktor Cris powiedział Rétyi, że zespół nie
otrzymał dokładnych informacji. Miał za zadanie w ciągu najbliższych miesięcy
zbadać ten materiał w celu uzupełnienia technologii NASA.


Zewnętrzna powłoka metalicznej materii była gładka i lśniąca, natomiast w miejscach
pęknięć jej faktura zmatowiała. Zespołowi pozwolono wykorzystać jedynie małe
próbki z wyselekcjonowanego i oznaczonego etykietkami materiału. Podczas badania
mikroskopem elektronowym ukazały się w skali manometrycznej (to znaczy jednej
tysięcznej milionowej, czyli 10-9 metra) niewielkie struktury w formie piramid,
wykazujące "nadzwyczaj wysoki współczynnik odbicia". Ponoć eksperci z
dziedziny metalurgii znaleźli tam stopy, które mogły powstać tylko w warunkach braku
ciążenia. Inne testy ujawniły syntetyczne substancje typu kapton i kevlar. Ponieważ
wyglądało na to, że materiał ten został wykonany na początku lat pięćdziesiątych
lub wcześniej, uczeni powzięli pewne podejrzenia co do pochodzenia próbek. Doktor Cris
wyjaśnił: "Najważniejsze było to, że te "piankowe" metale-podobne do
syntetyków Kevlara- jeszcze w tamtym czasie nie istniały. Kepton też nie był znany.
Metalowa folia została wyprodukowana w podobny sposób, jak dzisiejsze "szklane
metale", ale wówczas i ta technologia nie była jeszcze znana". Temperatura
topnienia metalowych próbek sięgała dwóch tysięcy stopni Celsjusza. Nie reagowały na
działanie helowo-neonowych i rubinowych laserów. Co więcej, wydaje się, że folia
posiadała swego rodzaju "pamięć", podobnie jak współczesne metale obdarzone
pamięcią, ale o współczynniku 103, a nawet wyższym. (Kilki świadków incydentu w
Roswell w Nowym Meksyku, w lipcu 1947 roku, mówiło, że znaleziono tam folię metalową
odporną na zginanie i zwijanie; zawsze wracała do swej poprzedniej postaci.) Kiedy
uczeni skończyli swoje badania, materiał powrócił do niewiadomej instytucji.

W 1977 roku zespół zebrał się ponownie, kiedy pewien funkcjonariusz NASA postanowił
opuścić agencję, ponieważ odwołano wiele programów ze względu na brak funduszy.
Człowiek ów, także fizyk, zorganizował małe przyjęcie "we własnym gronie"
w Laboratorium Napędu Odrzutowego w Pasadenie w Kalifornii. Podczas przyjęcia, na
którym obecny był również doktor Cris, gospodarz powiedział gościom że pewnie
chętnie zobaczyliby specjalne "eksponaty", i po chwili wahania zaprowadził ich
do pilnie strzeżonego budynku w kompleksie laboratorium. Tam, trzy piętra pod ziemią,
zespół złożony z pięciu naukowców wszedł do zabezpieczonego pomieszczenia,
zamkniętego grubymi drzwiami z dwiema pieczęciami. Uczony angielski zerwał górną
pieczęć, a szwajcarski- dolną. "To było wariactwo, ale oni naprawdę to zrobili i
otworzyli drzwi!"- powiedział doktor Cris. Pomieszczenie długości
ośmiu-dziesięciu metrów i szerokości czterech metrów sprawiało wrażenie ekspozycji
jakichś przedmiotów. Biofizyk opowiada:

"Pierwszą rzecz, jaką zauważyliśmy, były dwa małe pleksiglasowi pojemniki. W
jednym znajdowała się kość biodrowa, nieco uszkodzona u dołu. Wyglądała na cześć
dziecięcego szkieletu, ale miała odmienny kształt [...]. Struktura, forma i barwa
także były nieco odmienne- to znaczy nie jak zazwyczaj żółtobiałe, ale
szarawobiałe. Jamy szpiku kostnego były mniejsze, a struktury, do których musiały być
przymocowane mięśnie, odmiennie uformowane.


W drugim pojemniku zobaczyłem fragment czaszki- jedną trzecie albo może czterdzieści
procent- z oczodołem i prawą połową. Rozmiary jak u starszego dziecka. Przypominała
ludzką, ale na pewno nie należała do dziecka. Ani do małpy. Barwę miała odmienną od
kości biodrowej jaśniejszą. Może niektóre części zostały zniszczone przez ogień.
Tak czy owak kolor był inny. [...] Kości czaszki były cieńsze niż u ludzkie.
Znajdował się tam lakoniczny opis: Z pierwszego i drugiego incydentu w Nowym Meksyku.
Odciągnęliśmy naszego amerykańskiego kolegę na bok i spytaliśmy, o co tu chudzi.
Odpowiedział: "?ciśle tajne. Nie wolno nam nawet o tyle mówić".

Ponadto trzech z pięciu uczonych ze zdumieniem rozpoznało materiał, którego próbki
analizowali w 1974 roku. Doktor Cris opowiada:

Materiał ten dano nam z pewnością po tu, aby nas wypróbować- do jakiego stopnia
będziemy zgodni i czy może znajdziemy jakieś nowe elementu. Próbki te najwyraźniej
były badane, Bóg jeden wie ile razy, przez kilka zespołów uczonych, w celu
dokładniejszego poznania substancji...

W 1947 roku [Cris dowiedział się o tym później] miały miejsce katastrofy co najmniej
dwóch pojazdów pozaziemskich z trzema załogantami w każdym. Mówiono, że ktoś z
załogi drugiego pojazdu przeżył. Nie wiem nic na temat jego losu. Pierwsze trzy istoty
byłe całkowicie zwęglone. Dwa inne ciała zachowały się prawie w całości, na
przykład czaszki, skóra i kości. Znaleziono również części garderoby. Jak się
dowiedziałem od biologów, ich krew przypomina naszą, ale nie była dokładnie taka sama
i zupełnie inaczej reagowała na tlen. W swoim pojeździe musieli więc oddychać
mieszanką helu i tlenu, bowiem azot, z nieznanych powodów, jest dla nich szkodliwy.


Czy to wszystko jest sfabrykowane? Andreas von Rétyi nie wyklucza takiej możliwości,
ale podkreśla wiarygodność informatora. Powiada: "Podczas długiej i szczerej
rozmowy z doktorem Crisem przekonałem się o jego ogromnej wiedzy i intuicji. To
oczywiście niczego nie dowodzi, ale jego wyjaśnienia wydają się logiczne. Poza tym- z
jego pozycją- nie miałby żadnego interesu w zwracaniu na siebie uwagi, wymyślając
taką historii. Nic goni za popularnością i nic na tym nie zyskuje".

Doktor Cris nie mógł nic powiedzieć o substancjach związanych z katastrofami w Nowym
Meksyku. Zdarzenia te, powszechnie znane jako "incydent w Roswell".


Area 51:

Tak się nazywa baza, znajdująca się 30 mil od osady Rachel. Jedyną
drogą prowadzącą do niej jest autostrada o dźwięcznej nazwie Alien Highway. Pierwsze
wojskowe eksperymenty zaczęto przeprowadzać na terenie Nellis w połowie lat '50, czyli
w momencie gdy Ameryka popadła w szał UFO. Dzięki położeniu bazy (wyschnięte jezioro
Groom Lake), ma ona najdłuższy pas startowy na ziemi. Testowano już tutaj m.in.
szpiegowskie U-2 oraz F-117A, niewidzialny przez radary bombowiec, użyty m.in. podczas
nalotów na IRAK. To także tutaj testowano tzw. silnik pulsacyjny powodujący potężny
huk. Te wszystkie wysoko rozwinięte technologie narzucają pytanie, czy do ich produkcji
nie użyto inspiracji w formie przechwyconych statków pozaziemskich. Co ciekawe,
mieszkańcy Rachel utrzymują, że pomimo bliskości do bazy, nigdy nie widzieli na
własne oczy UFO. Każdy niezwykły fenomen tłumaczą ćwiczeniami wojskowymi. Tak więc
jedyne doniesienia o UFO pochodzą od turystów. Pomimo dużego zainteresowania bazą, nie
jest znany przypadek wejścia na jej teren przez osobę niepowołaną. Dzieje się to za
rzeczą Cammo Dudes ("chłopaki w kamuflażach"), którzy dniem i nocą
strzeżą bazy. Jeżdżą białymi jeepami Cherokee o rządowych rejestracjach i
kontrolują turystów z bezpiecznej odległości. Każda osoba, znajdująca się w
odrębie terenu Groom Lake może zostać ukarana grzywną o wysokości 600 dolarów, a
nawet w ekstremalnych wypadkach - zastrzelona! Same dostanie na teren bazy i bez Cammo
Dudes jest wystarczająco trudne. Trzeba przez około półtorej godziny jechać
nieoznakowaną, kamienistą drogą, przy czym bardzo łatwo można się zgubić. Teren
Groom Lake oficjalnie należy do rządu amerykańskiego. Już w 1958 US AEC wydzieliła
pierwszych 38.400 akrów z zarządu publicznego (Land Order 1662). Natomiast zupełnie
oficjalnie obszar wyschniętego Jeziora Groom został przydzielony USAF decyzją prez.
Clintona 15.12 1999r., potwierdzone również przez Busha Jr.31.01 2001. Legendę o Area
51 posiliły także zeznania Boba Lazara. Twierdzi on, że brał udział w badaniach
pozaziemskiego obiektu latającego, w Papoose Lake. Utrzymuje, że na jej terenie
występuje tajny kompleks, w którym uczeni badają pozaziemską technologię. On sam
miał widziec 9 kompletnych latających spodków. Twierdzi, że ujawnił tajemnice nie dla
(wątpliwej zresztą) sławy, lecz dla ocalenia własnego życia. Są podobno bowiem
osoby, którym zależy na uciszeniu Lazara. Tajemnica Area 51 do dzisiaj nie została
wyjaśniona. Dochodzą mnie jednak ostatnio głosy, że baza przestaje już być tak
dokładnie strzeżona jak dawniej, co może świadczyć o wywiezieniu obcych technologii
do innej bazy. Czas z pewnością wszystko w końcu wyjaśni.


Katastrofa w Roswell:

6 lipca 1947 - niedziela, farmer William Brazel przybywa do miasteczka w
Roswell w Nowym Meksyku (USA) z zamiarem ukazana szeryfowi Georfowi Wilcoksowi dziwnych
szczątków znalezionych na swojej farmie ok.120 km na północ od miasta. Szeryf
zawiadamia elitarną jednostkę amerykańskich Sił Powietrznych, bazę bombowców
atomowych, znajdującą się niedaleko Roswell. Na miejce zjawia się dowódca bazy
pułkownik Blanchard który po obejrzeniu próbek farmera poleca oficerowi do spraw
bezpieczeństwa Jesse Marcelowi niezwłocznie zbadać miejce kotastrofy. Wraz z oficerem
kontrwywiadu Sheridanem Cavittem, Marcel dociera do farmy o zmierzchu, postanawiają
kontynuować działania następnego dnia.

7 lipca - farmer Brazel zaprowadza przybyłych oficerów na miejsce katastrofy. Oficerowie
spędzają cały dzień na zbieraniu szczątek, które zajmują dwa samochody,
pozostawiając jeszcze sporo na farmie. Do bazy powracają nocą.

8 lipca - dowódca bazy Blanchard nakazuje ogrodzenie terenu, opublikowanie komunikatu
prasowego o znalezieniu "latającego dysku" oraz wysyła oficera bezpieczeństwa
Marcela do kwatery 8 armii w Fort Worth w Teksasie w celu przekazania znaleziska dowódcy
regionu powietrznego, generałowi Rameyowi. W południe niewiarygodny komunikat dociera do
lokalnych mediów (dwie rozgłośnie i dwa dzienniki). Zanim jeszcze generał Ramey
zdążył obejrzeć szczątki, pułkownik Blanchard, jak gdyby nigdy nic udaje się na
trzy tygodniowy urlop. A oto pełny tekst komunikatu opublikowanego w "San Francisco
Chronicle":


(...) wczoraj potwierdziły się liczne pogłoski na temat latających dysków. Służbie
wywiadowczej 509. jednostki 8. Sił Powietrznych w wojskowej bazie lotniczej w Roswell
udało się, dzięki współpracy miejscowego farmera i biura szeryfa w hrabstwie Chaves,
wejść w posiadanie dysku. Ten latający obiekt wylądował w ubiegłym tygodniu na
farmie w pobliżu Roswell. Nie dysponując telefonem, farmer najpierw zabezpieczył dysk,
a następnie skontaktował się z szeryfem, który z kolei poinformował o tym Jesse'a A.
Marcela, oficera biura śledczego 509 jednostki bombowców. Natychmiat przystąpiono do
akcji i przejęto dysk. Po oględzinach w bazie został on przekazany przez oficera
Marcela wyższemu dowództwu (...)

Tego samego dnia wieczorem generał Ramey wystawia przywiezione przez oficera Marcela
szczątki i zwołuje konferencje prasową w celu zdementowania informacji podanej rano
przez bazę w Roswell. Na konferencji pojawia się Irving Newton, podoficer służ
meterologicznych, który bez wahania określa wystawione cuchnšce rozkładającym się
kauczukiem strzępy jako balon meteorologiczny typu Rawin z identyfikatorem radarowym.
Dementi to jest oobraźliwe i upokarzające dla oficerów z Roswell. Obecny na konferencji
Marcel milczy. Opublikowano nowy komunikat i sprawę puszczono w niepamięć.


Trzydzieści jeden lat później, 20 lutego 1978 roku , Marcel, będąc już na
emeryturze, przekazuje ufologowi Stantonowi Friedmanowi rewelacyjne wiadomości. Stwierdza
mianowicie, że armia ukryła znalezione w Roswell prawdziwe szczątki, te, które sam
zbierał na farmie Brazela, bardzo specyficzne i nie możliwe do zidentyfikowania.
Zastępca generała Rameya, generał Thomas Dubose (w owym czasie pułkownik),
potwierdził fakt zamiany szczątków na rozkaz Pentagonu.


Zespół badaczy z Ośrodka Badań nad UFO (Center for UFO Studies - CUFOS) wnosi nowet
fakty do incydentu w Roswell, zdobywa relacje mówiące o tym, jakoby jeszcze przed
odkryciem szczątków na farmie Brazela znaleziono w innym miejscu, w pobliżu, uszkodzony
pojazd ze zwłokami humanoidów.

W czerwcu 1993 roku w obliczu rosnącej lizcby relacji w sprawie katastrofy kongresmen z
Nowego Jorku, Steven Schiff, domaga się od ministerstwa obrony informacji w sprawie
Roswell, spotyka się z odmową, oburzony zaistniałą sytuacją składa w październiku w
Kongresie wniosek o wszczęcie oficjalnego dochodzenia.

W lutym 1994 roku do dochodzenia przystępuje GAO (General Accounting Office)- rodzaj
sądu podległego Kongresowi. Siły powietrzne przerywają milczenie i powtarzają wersję
z 1947r, lecz w opublikowanym raporcie we wrześniu 1994 roku nie ma już mowy o balonie
meterologicznym, lecz o supertajnym zestawie balonów, tak zwanym "Mogul",
którego celem było opracowanie systemu akustycznego wykrywania przyszłych radzieckich
eksplozji jądrowych. Ponoć zestawy te zostały wysłane z White Sands, 140 km na zachód
od Roswell. GAO nie komentując faktu nadal prowadziło śledztwo.

Na początku 1995 roku angielski producent filmowy Ray Santilli, dyrektor Merlin Group w
Londynie, poinformował, że kupił od operatora amerykańskich Sił Powietrznych film
przedstawiający autopsję zwłok istoty pozaziemskiej znalezionej w Roswell. Począwszy
od czerwca film był demonstrowany na cały świecie, bezpośrednim efektem było
odwrócenie uwagi od dobiegającego końca dochodzenia GAO.


28 lipca 1995 roku GAO przekazuje swój raport kongresmanowi Schiffowi, który zapoznaje z
jego treścią prasę. Po półtorarocznym dochodzeniu, GAO ogranicza się do stwierdzenia
nieuzasadnionego zniszczenia ważnych archiwów w bazie Roswell i odmawia przyjęcia
wersji wojskowych o balonach. A oto jedyna konkluzja raportu:
"Spór na temat tego, co się rozbiło w Roswell, trwa"

W opini dziennikarzy z "Washington Post", badający sprawę doszli do
przekonań, że Siły Powietrzne próbowały ukryć coś bardzo ważnego.

Źródło: http://www.ufol.hg.pl/ http://biskupmichal.fm.interia.pl/
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych