Skocz do zawartości


Zdjęcie

Czy Jezus Chrystus to postać historyczna?


  • Zamknięty Temat jest zamknięty
15 odpowiedzi w tym temacie

#1

cisz.

    Realizm Magiczny

  • Postów: 832
  • Tematów: 33
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Debata na temat: Czy Jezus Chrystus to postać historyczna?

Forma debaty: 1 vs 1

Zasady debaty:

- Każdy uczestnik posiada prawo do 5 wpisów (przy czym pierwszy wpis powinien mieć formę wprowadzenia, a ostatni być konkluzją, czyli podsumowaniem)

- Na kolejne wpisy uczestnicy debaty mają maksymalnie 7 dni czasu. W przypadku, gdy uczestnik A (wylosowany w rzucie monetą jako rozpoczynający) umieści swój wpis, czas "automatycznie" się zeruje i uczestnik B od tego momentu ma 7 dni na swój wpis. Od momentu umieszczenia wpisu przez uczestnika B, czas ponownie się "zeruje" i uczestnik A znów ma swoją odpowiedź 7 dni. I tak już do końca debaty.

- Za każdy kolejny dzień zwłoki (po przekroczeniu limitu 7 dni) naliczane są 2 punkty karne.

- O kolejności wpisów zadecyduje rzut monetą

Uczestnicy debaty:

Aquila - wg którego Jezus Chrystus istniał w rzeczywistości

Qliphoth - wg którego Jezus Chrystus nie istniał w rzeczywistości

Opiekun debaty:

cisz

Komisja oceniająca:

Zostanie powołana
  • 0



#2

cisz.

    Realizm Magiczny

  • Postów: 832
  • Tematów: 33
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Witam Wszystkich kochanych forumowiczów na kolejnej debacie!

Uczestnicy nasi wybrali sobie tym razem dosyć obrazoburczy - już z uwagi na samą chęć dyskutowania o nim - temat: "Czy Jezus Chrystus jest postacią historyczną?" Sam podmiot liryczny (że tak to ujmę) zapewne byłby zbulwersowany, że dwaj delikwenci z kraju tradycyjnie związanego z wiarą i obwarowanego taką mnogością obiektów sakralnych postanowili roztrząsać niepodważalny przecież dogmat i podstawę wiary. Pisząc ten wstęp baczę na słowa szczególnie, gdyż już przed rozpoczęciem tej wyjątkowej dyskusji pojawiły się sugestie i dywagacje, czego konkretnie uczestnicy będą dowodzić. Pozostaje mi zatem uciąć w tym momencie te nędzne wypociny i zaprosić Wszystkich na pojedynek.
A do pojedynku na najbielszą z broni staną:

rycerz Aquila - wg którego Jezus Chrystus istniał w rzeczywistości

rycerz Qliphoth - wg którego Jezus Chrystus nie istniał w rzeczywistości

- Rzut monetą wyłonił osobę, która rozpocznie debatę – jest nią Qliphoth. Debata rozpocznie się w dniu 15 września (poniedziałek) o godzinie 11:00. Wtedy też temat zostanie otworzony, a Qliphoth będzie miał 7 dni na pierwszy wpis.

- Debata jest dostępna publicznie, jednak bez możliwości komentowania w tym wątku dla osób postronnych. Za każdy wpis w tym temacie osoby, która nie bierze udziału w debacie przysługuje 1 ostrzeżenie. Debatę należy komentować wyłącznie w kuluarach.

Po zakończeniu debaty komisja przyzna oceny zgodnie z systemem oceniania i odbędzie się podsumowanie.

- Skład komisji oceniającej:

sędzia cisz
sędzia Mienso
sędzia Pit

- Przypominam o zasadach prowadzenia debaty i ilości wpisów jaka przysługuje każdemu z debatujących.

OTWIERAM DEBATĘ


Uczestnikom życzę dużo radości i mnóstwo powodzenia!


  • 0



#3

Qliffot.
  • Postów: 208
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
  • Artykułów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Ave!


Witam wszystkich podczas mojej pierwszej w życiu debaty na VRP. Będzie ona dotyczyć fascynującego zagadnienia historyczności Jezusa Chrystusa, którą to mam zamiar zręcznie (oby!) obalić. Jestem trochę zdenerwowany, lecz z nadzieją, iż mą pracę przyjmiecie ciepło i pozytywnie, publikuję ten oto wstęp.

Jezus z Nazaretu to postać o której w naszym kraju słyszał każdy. Główny bohater Nowego Testamentu, jedna z istot obecnych w tzw. Trójcy Św., popularnej zresztą w wielu religiach (Trimūrti w Hinduizmie; Ozyrys, Izyda i Horus w starożytnym Egipcie; Ea, Marduk i Gibil w Babilonii) i założyciel (bądź choćby natchnienie dla św. Pawła z Tarsu) jednej z największych współcześnie religii – Chrześcijaństwa, które, jak powszechnie wiadomo, z czasem uległo kilku zasadniczym podziałom w swym płodnym w fantastyczne rojenia łonie.

Jakkolwiek zasadniczo dla rozwoju Chrześcijaństwa historyczność tej postaci nie jest wielce istotna, a jej nieistnienie właściwie nie robiłoby żadnej różnicy, gdyż pozycja poszczególnych Kościołów jest na tyle ugruntowana, że żadne rzetelne badania, studia poświęcone życiu (choćby na bazie bardziej prawdopodobnych apokryfów), czy cokolwiek w tym stylu, nie mogą już odwieść Jezusowych kultystów z ich fanatycznej ścieżki „Prawdy”, tak warto zagłębić się w ten temat ze względów stricte naukowych, tak jak robi się to od wielu już lat.

Badacze „problemu Jezusa”, jak zagadnienie to nazywa Józef Keller w tekście „Chrześcijaństwo pierwotne”, pochodzącym z „Zarysu dziejów religii” (wyd. Iskry, Warszawa 1988), na który to będę się jeszcze powoływał, dzielą się na dwie podstawowe grupy: zwolenników teorii mitologicznej i tych, którzy zakładają mitologizację postaci historycznej. Podwaliną dla legendarności tego wybitnego członka sekty esseńskich Nazarejczyków, czy może mieszkańca osady Nazaret, mającej powstać ponoć dopiero po narodzinach Jezusa (choć przyznam bez bicia, iż pierwsze ślady bytności ludzi na tym terenie pochodzą sprzed jakichś 9000 lat), jest skąpa ilość historycznych informacji, które mogą jego istnienie potwierdzać, a wręcz ich brak, gdyż wzmianki możliwe do brania pod uwagę, są na tyle ogólnikowe, iż nie sposób stwierdzić, czy na pewno dotyczą tego, o kim myślimy jako o obiekcie chrześcijańskiej adoracji.

Mitologiczność tego hellenistycznego herosa z kolei objawia się choćby motywami, zaczerpniętymi z różnych innych źródeł, innych mitologii, religii. Jeśli nie sposób oddzielić ziarna od plew, to jak można podjąć się zadania przedstawienia życia człowieka, którego bardziej (czasem) możliwe przygody, są przez największego zwolennika tezy o Jego istnieniu, tzn. Kościół Rzymskokatolicki, ustawicznie negowane? Jeśli nie apokryfy, to co? Pismo Święte? Jakie wartości prezentują ewangelie dla naukowca, kiedy przeczą sobie nawet w tak istotnej kwestii jak rok Jego narodzin? Do tego typu zagadnień przejdę w następnej części dysputy.

Dołączona grafika
Chrystus - czy taki ktoś kiedykolwiek istniał? Obraz "Wskrzeszenie Łazarza" Jana Matejki.


W kolejnym, trzecim poście mam zamiar przedstawić coś zgoła odmiennego, co, nieumiejętnie użyte, może stać się sznurem, na którym się w tej pracy powieszę. Chodzi mi bowiem o pisarzy chrześcijańskich, a wśród nich elitarną grupę tzw. Ojców Kościoła, obecnych na pierwszych soborach i tworzących pierwsze dogmaty. Uważam, iż ich informacje mogą okazać się istotne dla poruszanych kwestii.

Podczas ostatniej zaś próby udowodnienia braku historycznych dowodów na rzecz istnienia Nazarejczyka postaram się m.in. pokazać, jak absurdalne były poczynania pierwszych Chrześcijan; jaki kierował nimi fanatyzm, zaślepienie. Będzie to też punkt wyjścia do podsumowania treści tej dyskusji.

Zdaję sobie sprawę, że jeśli w rozprawie sądowej brak dowodów, to właśnie ich brak przemawia na korzyść oskarżonego i właściwie nie da się wykluczyć istnienia postaci nazaryjskiego proroka z początku I w. n.e. o takim imieniu, i z takiej rodziny, lecz czy brak źródeł lub możliwość ich dowolnej interpretacji nie opowiadają się równocześnie za większym prawdopodobieństwem nieistnienia kogoś takiego, niż właśnie istnienia? W końcu skoro Jezus miał w Palestynie nauczać, wzbudzać ustawiczne kontrowersje, zaś ostatecznie zostać skazanym na karę śmierci, to czy coś nie winno się o nim jednak zachować? Odpowiedź na to, jak i wiele innych pytań, które zapewne się w trakcie kolejnych moich postów pojawią, pozostawiam Wam, forumowicze. A teraz, ze świadomością, że mój trud niczego właściwie nie udowodni i z góry skazany jest na pewną porażkę, naciskam na klawiaturze przyciski z ostatnimi literami tegoż preludium.

Żeby nie przeciągać: mam nadzieję, iż moją pracę będzie czytało się dobrze, sprawi to Wam dużą przyjemność i satysfakcję. Choć właściwie nic całkiem nowego się tu nie pojawi, nic nie będzie dużym zaskoczeniem, to liczę, że choć w niewielkiej części tekst spełni także inną funkcję poza rozrywkową – edukacyjną. Życzcie mi połamanych na klawiaturze paznokci, ubrudzonej myszki; podobnież ja - satysfakcji i ciekawych argumentów memu przeciwnikowi, Aquili. Do dzieła, inwencjo! Muzy, pomocy! Debatę czas zacząć!
  • 0

#4

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Witam wszystkich bardzo serdecznie.


Tym razem postanowimy zająć się tematem dość kontrowersyjnym. Debata o historyczności Jezusa Chrystusa nie jest bowiem dyskusją o rzeczach w istocie tak niepoważnych jak teorie spiskowe dziejów.

Chrystus jest świętością dla wielu ludzi. Nie jest zakompleksionym twórcą filmów pseudodokumentalnych. Nie jest obłąkanym człowiekiem biegającym z Biblią za Buzzem Aldrinem.

Dla ogromnej rzeszy ludzi jest Bogiem.

Z tego powodu poruszanie takiej kwestii jaką jest w ogóle istnienie tego człowieka w historii może dla wielu zakrawać na straszliwy i niepoważny żart. Dlatego tym bardziej powinniśmy przyłożyć się do tej debaty aby jak najlepiej i w jak najbardziej cywilizowany sposób spróbować rozstrzygnąć te kwestię.

Czy Jezus Chrystus, podwalina chrześcijaństwa, istniał naprawdę? Czy żył tak samo jak każdy z nas? Czy naprawdę chodził i nauczał stając się iskrą, która rozprzestrzeniła się na cały świat? Mam nadzieję, że uda mi się przekonać do tego stanowiska czytelników tejże debaty.

Postaram się zaprezentować pewne fakty, które świadczą o tym, że Jezus był postacią historyczną i postaram się zabrać czytelników w krótką podróż do świata antycznego, aby każdy powoli mógł sam odkryć wszystkie dowody świadczące za historycznością tego człowieka. Co prawda będzie to dość trudne, bo dysponujemy małą ilością dokumentów, lecz nie jest to niewykonalne. Posłużymy się w tym celu tym, co przetrwało do naszych czasów oraz logiką. Przeszukamy nie tylko dowody chrześcijańskie, ale i te niekoniecznie przyjazne członkom tej powstającej wówczas religii.



Czego zaś możemy się spodziewać po moim przeciwniku? Z pewnością zapału i odwadze w prezentowaniu swoich poglądów. Czy nie zapędzi go to w ślepą uliczkę jaką jest tak modne dziś negowanie wszystkiego co związane z religią? Do absurdów rodem z "Zeitgeist" i innych pseudonaukowych banialuków, które przyciągają umysły młodych ludzi swoją antykościelną wymową? Zobaczymy.



Nie przeciągając więc sprawy przejdźmy po prostu do dyskusji.



Życzę wszystkim przyjemnej lektury!


  • 0



#5

Qliffot.
  • Postów: 208
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
  • Artykułów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Źródła niechrześcijańskie o Jezusie

Pytanie, jak wybrnąć z tej dość niezręcznej i trudnej sytuacji, jaką jest pisanie o historyczności Jezusa Chrystusa z punktu widzenia zakładającego jego nieistnienie jako pierwszy, jak zacząć wypowiedź, tak aby nie była to tylko bezładna mieszanina historycznych danych i chorych majaczeń ateisty-fanatyka na komunistyczną modłę, lecz sensowne źródło wiedzy, dowodzące słuszności przyjętych założeń, nieprzeczące samemu sobie i – wreszcie – niebudzące wątpliwości bezsensem stawiania dowodu negatywnego, było powodem niezmiernych cierpień umysłowych, jakich doświadczałem w ciągu całego mijającego tygodnia. I chyba, mimo tej filozoficznej łamigłówki, przychodzi mi pisać z taką samą pustką w głowie, jaką miałem po przeczytaniu posta mego przeciwnika. Może to naiwne, lecz spodziewałem się, że Aquila już we wstępie wytoczy jakieś argumenty, do których będę mógł się odwołać. Niestety spodziewane zajście nie miało w rzeczywistości miejsca, toteż wypada mi zacząć od przedstawienia części dowodów na istnienie Jezusa, przecząc tym samym założeniom przed moim tekstem postawionym, tak aby następnie począć polemikę z sobą jednym. Wydaje mi się, że przyjęcie innej strategii w moim położeniu byłoby błędne. Poza oczywistym faktem, że jeśli dowody na istnienie są nieprzekonujące lub ich nie ma, dowodzić nieistnienia można jedynie poprzez krytykę istniejących dowodów bytności danej osoby bądź rzeczy. Tak, jak obiecałem, zacznę od omówienia i krytyki wzmianek o Nazarejczyku w dziełach pisarzy niechrześcijańskich, stosunkowo obiektywnych historyków, dziejopisarzy rzymskich. Do dzieła.

Jak jest powszechnie wiadomym, sposób pisania o historii w starożytności był zgoła odmienny od dzisiejszego; sumienność dziejopisarzy w gromadzeniu ścisłych danych i ustalaniu faktów była niewielka. Jednakowoż, uwzględniając nawet te różnice, trudno nie przyznać, że dokumenty mówiące o Jezusie i jego pierwszych uczniach, o powstawaniu pierwszych gmin chrześcijańskich, o ich organizacji i doktrynie mają małą wartość historyczną, gdy próbuje się wyjaśnić genezę i rozwój tego zjawiska. Częściej powoływać się można na dokumenty pisarzy rzymskich, znacznie dbalszych o zgodność z faktami, podawanie konkretnych dat, mimo czego nie udało im się i tak ustrzec od minięcia wielu czynników potrzebnych do określenia prawdziwości życia Jezusa, etc.

Wśród niechrześcijańskich dziejopisarzy króluje najczęściej chyba omawiany Józef Flawiusz (37 – po 94), żydowski historyk pochodzący z kapłańskiego rodu Machabeuszy, zaufany sanhedrynu, a następnie poplecznik Rzymian; autor napisanej przed 79 r. „De bello Judaico” (O wojnie żydowskiej) oraz ukończonej ok. 94 „Antiquitates” (Starożytności lub Dawne dzieje Izraela). W 69 r. jego mecenasem został sam cesarz Wespazjan (9 - 79) i od tego czasu rozpoczął aktywną pracę literacką. Zajęty opracowywaniem historii swego narodu, nie utożsamiał się z nim; chcąc przypodobać się Rzymianom i odciągnąć żyjących w diasporach rodaków od idei narodowego mesjanizmu, pozwalał sobie na wiele tendencyjnych, krzywdzących i szkalujących Żydów opisów. Dzięki temu wszystkiemu wzmianki o chrześcijanach, pojawiające się w „Antiquitates” są ogromnie warte uwagi, mają dla poruszanego przeze mnie tematu bardzo duże znaczenie. W księdze XVIII 3,3 fragment o domniemanym Jezusie znany jest pod nazwą „testimonium Flavianum”. Poza nim w tej samej księdze 5,2 mamy wzmiankę o Janie Chrzcicielu, a w księdze XX 9,1 informacje o śmierci brata Chrystusa, Jakuba.

Zacznijmy więc od wielce popularnego „testimonium Flavianum”, gdzie mamy do czynienia ze słowami (tłum. za „Zarys dziejów religii”, praca zbiorowa Iskry, Warszawa 1988): „w owym czasie pojawił się Jezus, człowiek wielkiej mądrości, jeśli w ogóle można go nazwać człowiekiem. Czynił on cuda i nauczał ludzi, którzy chętnie przyjmowali prawdę. Ten pozyskał dla siebie wielu Żydów i Greków. Był on Chrystusem. Gdy najprzedniejsi w państwie wydali Jezusa, a Piłat ukrzyżował, ci, którzy go pierwsi umiłowali, nie wyrzekli się go. Na trzeci dzień ukazał im się znowu żywy, o czym podobnie jak i o tysiącu innych cudów świadczą jego wyznawcy – Chrześcijanie od niego wywodzący swą nazwę”. O braku autentyczności fragmentu świadczy kilka zarzutów. Jak praktykujący Żyd, faryzeusz, którym był Flawiusz, mógł napisać, że Jezus był Chrystusem? Czy nie czyniłoby go to tym samym Chrześcijaninem? Inną sprawą jest, że fragment przerywa wątek opowiadania i rozrywa literacką jedność kompozycyjną (Norden, Keller, Kosidowski, Poniatowski), stanowi wtręt bardzo niezręczny, dokonany w nieodpowiednim miejscu, gdyż wiersze poprzedzające go mówią o zamieszkach i nie mają z Jezusem nic wspólnego, zaś wiersze następne opisują nadużycia kapłanów Izydy względem Rzymianki Pauliny, zaś na dodatek druga część omawianego fragmentu jest wzięta dosłownie z credo, o którym najwcześniejsze wzmianki pochodzą z II w. Czy nie wydaje się także dziwnym, iż gdyby opis Flawiusza znany był starszym pisarzom kościelnym, takim jak Teofil Antiocheński (zm. ok. 180), Justyn (zm. ok. 165), Minicjusz Feliks (zm. ok. 200), Klemens Aleksandryjski (zm. 215), Tertulian (zm. 220), którzy znali i korzystali z „Antiquitates”, na pewno by się do świadectwa „testimonium…” odwołali, co wszak miejsca nie miało? Ciekawe, iż fragmentu nie zna także Orygenes (ok. 185 – 254), powołujący się na wypowiedzi o Jakubie i Janie Chrzcicielu, lecz jednocześnie czyniący Flawiuszowi zarzut, że nie uznaje on mesjańskiego statusu Jezusa. Można oczywiście dociekać wiarygodności niewiedzy Orygenesa, zakładać, iż filozof ów coś przeoczył, czegoś nie zauważył, lecz czy nie byłoby to zbyt duże naciąganie argumentów do punktu widzenia swych fanatycznych racji? Zresztą, czy zakładanie interpolacji „testimonium Flavianum” już czymś podobnym nie jest? Po którejkolwiek stronie się opowiedzieć i tak nie otrzyma się na dzień dzisiejszy jednoznacznej prawdziwości, co u Flawiusza sfałszowano, co zaś od 94 n.e. nie uległo zmianie. Charakter dzieła pupilka Wespazjana zdaje się w wielu miejscach zbyt chaotyczny, by mieć w 100% jasne przesłanki do zakładania którejkolwiek z wersji wydarzeń. Niepewność na dzień dzisiejszy winna całości zakładania interpolacji bądź prawdziwości opisu Jezusa nieustannie towarzyszyć. Faktem jest jednak, że najstarszy cytat z „testimonium…” pochodzi od Euzebiusza (zm. 339), co dla mnie, jak i dla wielu innych badaczy, jasno zdaje się wraz z innymi, wymienionymi wyżej przesłankami uzasadniać założenia o fałszerstwie fragmentu przez jakiegoś chrześcijańskiego kopistę pod koniec III lub na początku IV w. Zwłaszcza biorąc pod uwagę rzetelność tego chrześcijańskiego dziejopisarza, który w inny miejscu przytacza opowieść o wierze w Jezusową boskość Poncjusza Piłata i cesarza Tyberiusza, zmuszonych do takich, a nie innych czynów (kara śmierci i brak zgody senatu na deifikację). Oczywiście nie dla każdego uczonego całość Flawiuszowego świadectwa musiała zostać sfałszowana, część z nich, np. Thackeray, Harnack, Burkitt, Laqueur, Reinach, Ricciotti, a nawet żydowscy uczeni, jak Klausner bądź Winter wbrew szkole Nordena odrzucającej całość opisu już w latach 50. XX w. uznało „testimonium Flavianum” za autentyczny tekst, który poddano wszak pewnym modyfikacjom. W 1971 r. Salomon Pines odkrył arabską wersję omawianego fragmentu w jednej z kronik Agapiosa z Hierapolis. Wersja ta omija wszelkie wtrącenia w właściwy tekst, w których pojawiały się wcześniej opisy boskości Chrystusa i dla wielu wydaje się obecnie w dużej mierze prawdopodobna. Jak bardzo? – Osąd pozostawiam czytelnikom.

Zakładając nawet całkowitą interpolację tekstu „testimonium Flavianum”, trudno zapomnieć jednak, iż poza tym fragmentem z księgi XVIII mamy jeszcze wzmianki o Janie Chrzcicielu i Jakubie, bracie Jezusa, które mają raczej zastrzeżeń nie budzić. Weźmy choćby wiersze tyczące się Jakuba: „Zwołał sędziów Sehedrynu i stawił przed nim Jakuba, brata Jezusa zwanego Chrystusem, oraz kilku innych. Oskarżył ich o przekroczenie Prawa i wydał ich na ukamienowanie” (tłum. za polską Wiki). I znowu: czy „brata Jezusa…” nie mogłoby być późniejszym wtrętem? Jeśli zaznajomiony z nią był Orygenes, należałoby założyć fałszerstwo wcześniejsze, jeśli wiedzieli o nim wcześniejsi Ojcowie Kościoła, datę interpolacji można umiejscowić gdzieś na początku II w. Albo jeszcze inaczej (uwaga! Natural ignorancing fighting-atheism mode on): przecież Jezus (Jeszua) było ogromnie popularnym wśród Żydów imieniem, występującym w wielu wariantach odpowiednikiem polskiego Bogdana. W samym Piśmie św. mamy wszak do czynienia z imiennikiem Chrystusa, pomocnikiem Mojżesza Jozuem. Podobnież Jakub. Czy więc skazanie na śmierć Jakuba, którego bratem był jakiś Jezus, musi poświadczać istnienie i wielkość historyczną tego ostatniego? (N. I. F. A. mode off) Logicznym jest, że jeśli „Chrystusa” nie dopisano później, odpowiedź winna być twierdząca. Jednak kontrowersje dot. możliwości interpretacji i interpolacji są na tyle duże, że tak, jak w poprzednim przypadku, trudno otrzymać jednoznaczną odpowiedź. Dla mnie w każdym razie informacja o skazaniu na śmierć Jakuba brata Jezusa (zakładając późniejszy dopisek przymiotnika) nie jest przekonującym dowodem na rzeczywiste istnienie i historyczne znaczenie postaci Bożego Pomazańca.

Tacyt (55-120), jeden z najsłynniejszych rzymskich historyków, jest autorem ważnego źródła wiadomości o chrześcijanach. W swych „Annales” (Rocznikach) napisanych ok. 116 r. podał w księdze XV, rozdziale 44 następującą relację z okazji opisu pożaru Rzymu za Nerona w 64 roku: „Neron podstawił winowajców i dotknął najbardziej wyszukanymi kaźniami tych, których znienawidzono dla ich sromot, a których gmin Chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza skazany był na śmierć przez prokuratora Poncjusza Piłata, a przytłumiony na razie zgubny zabobon znowu wybuchnął nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy, dokąd wszystko, co potworne albo sromotne, zewsząd napływa i licznych znajduje zwolenników. Schwytano więc naprzód tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali, potem na podstawie ich zeznań ogromne mnóstwo innych i udowodniono im nie tyle zbrodnię podpalenia, ile nienawiść ku rodzajowi ludzkiemu” (tłum. ponownie za „Zarys dziejów religii”, praca zbiorowa Iskry, Warszawa 1988).

Wśród badaczy genezy chrześcijaństwa, podobnie jak w przypadku wzmianek Flawiuszowych, panują na temat wyżej przytoczonego fragmentu rozbieżne opinie; część odrzuca go w całości, inni zarzucają jedynie późniejszą interpolację chrześcijańskiego kopisty, niektórzy zaś doszukują się w nim całkowitej autentyczności. Głównym argumentem przemawiającym przeciwko wiarygodności tego świadectwa jest brak informacji dot. Chrześcijan z Tacytowej współczesności, którą zajmuje się wszak dosyć szczegółowo, podczas gdy przytaczane informacje pochodzą sprzed pięćdziesięciu z górą lat. Można to jednak wyjaśnić wspominaniem o Chrześcijanach jedynie mimochodem, gdy wiąże się to z panowaniem Nerona. Fakt nieistnienia w tym czasie słowa „Chrześcijanin” nie może wykluczyć także, iż Tacyt posługuje się danymi (podobnież liczbowymi) pochodzącymi z jego czasów. Za prawdziwością wzmianki opowiada się także negatywny stosunek autora do Chrześcijan. Z pewnej strony wydaje się właściwym, iż gdyby miała zajść tutaj interpolacja, chrześcijański kopista na pewno nie tylko wtrąciłby swoje własne zdanie, lecz usunął także obrażające Chrystusowych kultystów opinie o ich domniemanej mizantropii. Rzymski historyk historyczne dane dot. genezy Chrześcijaństwa i śmierci Jezusa mógł zasłyszeć od samych Chrześcijan bądź „z drugiej ręki”, być może w tym czasie członków gmin było już tak wielu, że opowieści krążyły po Rzymie dość głośno; może było to na tyle oczywiste, jak dla zwykłego człowieka znana jest np. wiara Świadków Jehowy w śmierć Jezusa na palu, czy politeizm jap. religii shinto.

Poważne znaczenie ma także świadectwo Pliniusza Młodszego (62 – 114), pełniącego obowiązki pretora w Bitynii za pan. cesarza Trajana w latach 111 - 113. W jednym z listów skierowanych ku cesarzowi, a napisanym ok. 112, Pliniusz przedstawia swe wątpliwości co do traktowania Chrześcijan. „Dla mnie było zupełnie jasne, że do czegokolwiek by się przyznali, należało ich karać za upór i zawziętość (…) Twierdzili, że ich wina lub błędy polegają tylko na tym, że w ustalone dni zbierali się razem przed wschodem słońca, śpiewali kolejno hymny pochwalne na cześć Chrystusa (…) Uznałem za jeszcze bardziej konieczne przesłuchać z zastosowaniem tortur tych, którzy byli ich kapłanami. Nie dowiedziałem się jednak niczego nowego prócz tego, że jest to jakiś dziwny (…) zabobon”. Prawdopodobieństwo autentyczności fragmentu jest duże. Wynika z tego, iż na początku II w. sprawiających kłopot rzymskiej administracji Chrześcijan w Bitynii żyło już wielu; wiadomo też, że cesarz w odpowiedzi zalecił, by ich „nie wyszukiwano”. Należy zauważyć, iż nie pojawia się we wzmiance imię Chrystusa.

Swetoniusz (69 - 160), kolejny rzymski historyk, pisze o Chrześcijanach w „Vita Claudii” (XXV) oraz „Vita Neronis” (XVI) (oba dzieła pochodzą z ok. 120 r.). W żywocie Klaudiusza (pan. 41 - 54) wspomina, że w 49 wypędził z Rzymu podburzanych przez „Chrestosa” Żydów za zamieszki. Znajduje to potwierdzenie w biblijnych „Dziejach Apostolskich” (18, 2). W żywocie Nerona podaje z kolei za Tacytem, że za Nerona poddano chrześcijan torturom, co uwiarygodnia przekaz tamtego.

Zarówno u Tacyta jak i Swetoniusza nie pojawia się imię Chrystusa, co nie pozwala do końca utwierdzić się w pewności, iż chodzi o Jeszuę Ben Josefa, o którym opowiadają kanoniczne ewangelie oraz apokryfy. Wiadomym jest, iż w tym okresie pojawiali się wśród Żydów liczni prorocy i chrystusi (mesjasze) występujący w roli przywódców politycznych i religijnych (za takiego uważany był np. Jan Chrzciciel). Być może któryś działał też w Rzymie, podburzając ludność rzymskiej diaspory żydowskiej do buntu przeciwko władzy państwowej. Antyrzymski i rewolucyjny charakter żydowskiej propagandy tamtego czasu objawiała się wszak nie tylko w Palestynie, lecz także za jej granicami, gdzie czasem nawet łatwiej było o wszelakie wywrotowe akcje. Warto zauważyć także, iż autor książki „Tajemnica Jezusa”, P. L. Couchoud twierdzi, że za Klaudiusza imię Chresto było popularne wśród niewolników i wyzwoleńców, czego dowodem ma być fakt, że występuje ono aż 80 razy w inskrypcjach starożytnego Rzymu. Wiadomo także, że z takich środowisk rekrutowali się pierwsi rzymscy wyznawcy Chrześcijaństwa.

O Chrześcijanach w podobnym tonie wspomina m.in. ukończone ok. 178 „Słowo prawdziwe” Celsusa, które nie dotarło do naszych czasów, lecz cytowane zostało przez Orygenesa, gdzie Jezus oceniany jest jako postać występna i niegodna, co obrazuje zapatrywania się na Chrześcijaństwo wykształconych Rzymian pod koniec II w. n. e.

Brak natomiast zasłyszanych o Jezusie wzmianek u często przebywającego w Palestynie Filona Aleksandryjskiego (ok. 25 r. p.n.e.- przed 50 r. n.e.), którego interesowały wszak nawet najmniejsze sekty żydowskie. Filon, który pisał przede wszystkim o zagadnieniach religijnych, zwłaszcza w okresie rządów Piłata, wspominał choćby o sekcie terapeutów przypominającej równolegle działające stowarzyszenia esseńskie, mimo czego ani razu nie wspomniał o charyzmatycznym rabbim imieniem Jezus.

Podobnie milczy także Justus z Tyberiady, leżącej w pobliżu Kafarnaum, gdzie Jezus miał często przebywać, autor Historii wojny żydowskiej i Kroniki królów żydowskich.

Reasumując, niechrześcijańskie źródła historyczne nie mówią zbyt wiele o postaci Jezusa, są kontrowersyjne; nie da się wyrobić jednoznacznej opinii o ich autentyczności, w rachubę wchodzą fałszerstwa, czy ideologiczne nieporozumienia, czy chodzi o tą osobę, o której myślimy. Dla Chrześcijan, przeciwnie do badaczy – racjonalistów, ateistów, czy należących do innych religii, nie są one właściwie wcale ważne, niczego nie zmieniają. Wiara jako taka opiera się w końcu nie na dowodach, lecz ich braku; wystarczające winny więc być dokumenty chrześcijańskie, których z powodu wieloznaczności, wewnętrznych sprzeczności, ogromnej liczby nieścisłości oraz zapożyczeń nie da się chyba traktować w pełni obiektywnie, mierzyć tą samą miarą, co rzymskich historyków. Fanatyzm religijny, w którym utwierdzeni byli pierwsi Chrześcijanie, jawi mi się „blokadą”, przez którą naukowa sumienność przeniknąć nie mogła, zastąpiona setką mądrych myśli, przypowieści, ludowych i wywrotowych – rewolucyjnych bajań pochodzących nie tylko z regionu, w którym mesjańskie idee narodziły się jako takie, lecz także z diaspor, w których przychodziło Żydom na przestrzeni wieków osiedlać się i w pewnym stopniu mieszać z tamtejszą rdzenną ludnością. Wpływy egipskie, hellenistyczne, gnostyckie – wszystko to wywarło na kanoniczne ewangelie oraz setki apokryfów przemożny wpływ, przez który osoba Jezusa Chrystusa tak zlała się z postaciami z wielu innych mitów i legend różnych ludów, ze trudno oddzielić ziarno od plew, prawdę historyczną od zmyślenia religijnej propagandy kultu Bożego Syna, co w efekcie prowadzić może do całkowitej negacji historycznej możliwości istnienia Jezusa Chrystusa.

Jak dla mnie zgromadzone dowody dostatecznie przemawiają za historycznym nieistnieniem Mesjasza. Każdy z rzymskich dziejopisarzy pisał jedynie o tym, co zasłyszał; legenda Chrystusa była już żywa. Aby pokazać jej narodziny należy jednak cofnąć się kilkaset lat wstecz do połowy II w n.e., gdzie na skalistych i piaszczystych pustkowiach pokroju egipskiego Qumran formować się zaczęły „komuny” Esseńczyków. Powstanie ich ok. 150 r. p. n. e. wiązać się miało z powstaniem Machabeuszy przeciwko Antiochowi IV Epifanesowi. Odrzuciwszy walkę zbrojną, odeszli oni na pustynię, gdzie kryjąc się po jaskiniach, spędzili przeszło dwieście lat na studiowaniu Pism hebr., Prawa oraz pisaniu własnych tekstów (apokalips, listów, testamentów, psalmów, dziejów). To u nich, a właściwie jednego z ich odłamów, Nazarejczyków, narodziła się m.in. pod wpływem gnostyckich nauk wspomnianego już Filona Aleksandryjskiego, lecz także wpływom wcześniejszym, np. babilońskim, ugaryckim i egipskim, swoista nauka o Mesjaszu, znacznie różniąca się zarówno od oficjalnej, jak i wojowniczo nastawionej zelockiej. Niektórzy, jak np. dosyć w Polsce popularny sir Lawrence Gardner, twierdzą, iż w rzeczywistości Jezus Chrystus miał być członkiem tej sekty. Sprowadzają problem do błędnej interpretacji nazwy „Nazarejczyk”. Już w poprzednim poście pisałem o nieistnieniu w tamtym czasie miejscowości o nazwie Nazaret, zastanawiające jest jednak, zakładając nieistnienie Jezusa, skąd pochodzi nadany mu przydomek, którego osobiście używam przede wszystkim, aby podkreślić pochodzenie otoczonego w chrześcijańskiej wierze ogromnym kultem mitu? Za Mariuszem Agnosiewiczem („Historyczność Jezusa z Nazaretu”, racjonalista.pl) pozwolę sobie twierdzić, iż nazwa taka wypłynęła na fali opacznego zrozumienia (lub chęci nadania tej części sensu) fragmentu proroctwa z Księgi Izajasza, mówiącego o winnej latorośli (hebr. natser), bądź określeniu Samsona w Księdze Sędziów (13, 7) oznaczającego „święty Boga” (nazir). Poza tym, gdyby Jezus istotnie pochodził z nazaretu, czy miast „Nazarejczyka” nie winno się w Polsce używać bardziej poprawnego z punktu widzenia ojczystej gramatyki „Nazaretańczyka”? Historyczni Nazarejczycy częstokroć ślubowali celibat, a rygorystyczny sposób ich życia często przypominał późniejsze o kilkaset lat w pełni chrześcijańskie zakony. W warunkach przedchrześcijańskiej pokuty i ascezy, jako jednego ze sposobów pojęcia imion Pana, tożsamego z Abraxasem, a tym samym zrozumienia chwały Logos powstawały zapewne pierwsze „mowy Jezusa”, później wykorzystane podczas spisywania Ewangelii, także tych, które w końcu znalazły się również w katolickim kanonie, ustanowionym w 321 przez cesarza Konstantyna zwanego Wielkim. Ewangelie te, jako twory, które od pierwotnej myśli esseńskiej - nazarejskiej dzieli dwieście lat wypaczeń, zawierają w sobie mnóstwo sprzeczności. Religijny kogel - mogel, historyczny miszmasz.

Dokumenty chrześcijańskie i zawarte weń sprzeczności będą jednak tematem osobnego posta. Nie wiem, co szykuje dla mnie mój przeciwnik, czy zamierza zwyczajnie, „na żywo” odpierać argumenty, czy przygotował już coś bardziej konkretnego. Wstrzymam się z dalszą częścią mych wywodów, poczekam na odpowiedź Aquili oraz Wasze komentarze w odpowiednim miejscu, aby nie zostać na końcu z „ręką w nocniku”, bez możliwości jakiejkolwiek obrony po obaleniu wszystkich mych herezji. Czeka na mnie jeszcze napisanie trzech postów, nie mogę więc zwyczajnie roztrwonić za jednym razem wszystkich „pchełek”. Zapraszam do polemiki, komentowania jakości i słuszności tych kilku wyżej przedstawionych argumentów, oraz oznajmiam tym samym, w razie gdyby ich wartość pozostawiała wiele do czynienia: to jeszcze nie koniec, do końca debaty czeka jeszcze wiele atrakcji!
A na razie dziękuję wszystkim za uwagę.

A na razie dziękuję wszystkim za uwagę.

Źródła:
"Zarys dziejów religii" Praca zbiorowa, Iskry, Warszawa 1988
"Judaizm" praca zbiorowa, Biblioteka Pisma Literacko - Artystycznego, Kraków 1989
Wikipedia
Racjonalista
Apolegetyka
  • 0

#6

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Gdy zastanawiałem się jak poprowadzić tę debatę - od czego zacząć, którędy przemaszerować drogą poprzez rozmaite przekazy i na czym zakończyć, przyznaję, że miałem pewne trudności z wybraniem najbardziej optymalnego dla mnie „szlaku”. Debata ta jest w istocie dość nieskomplikowana. Prostota wynika bowiem z tak małej liczby zaskakujących argumentów, które można wyciągnąć, że tak właściwie opierać się będzie na dwóch, góra trzech filarach. Z jednej strony to dobrze, bo ciężko byłoby przedstawić ich większą liczbę w zaledwie trzech wpisach tak, aby długość napisanego i prezentowanego tekstu była do przełknięcia dla przeciętnego czytelnika za jednym razem. Z drugiej strony jednak źle, ponieważ gdy cała sprawa opiera się wyłącznie na źródłach A i B (źródła niechrześcijańskie i chrześcijańskie, z czego i tu i tu mamy ich mało), ciężko je uszeregować w oryginalnym porządku (tym bardziej, że zgodnie z regulaminem prezentację swoich argumentów zaczyna mój szanowny przeciwnik). Gdy przeciwnik zacznie od prezentacji swoich argumentów opartych na źródłach A, cóż mogę zrobić? Odpowiedzieć tym samym, lub przejść do B, jednak i tak już w następnym wpisie będę musiał omówić i A. Niestety nie ma tutaj swobody jak przy debacie o powiedzmy takim 9/11, gdzie rozmaitych tematów i zagadnień mamy do wyboru, do koloru.

Tak się jednak złożyło, że w końcu postanowiłem, że na pierwszy ogień wezmę, jak się okazuje, te same źródła, co mój przeciwnik – teksty niechrześcijańskie. Stanowią one ciekawy przystanek na naszej podróży i przede wszystkim są przez wielu obecnie żyjących ludzi oceniane jako ważne, więc wydaje mi się, że warto się im przyjrzeć bliżej. Zatem choć może to być przez niektóre osoby ocenione jako nudne klepanie w kółko o tym samym i ja zwrócę się w tej części debaty do tychże niechrześcijańskich autorów.


Źródła niechrześcijańskie



Wg prezentowanego przeze mnie punktu widzenia, osoba znana nam jako Jezus Chrystus żyła w pierwszej połowie I wieku n.e. i od niej właśnie zaczął się nowy ruch religijny, który został nazwany chrześcijaństwem. Choć istnieją autentyczne chrześcijańskie źródła dotyczące istnienia Jezusa, domyślam się, że ateistów, przeciwników Kościoła lub chrześcijaństwa a także grona zwolenników Qliphotha nie bardzo one na pierwszy rzut oka przekonują. Skoro zaś źródła pochodzenia chrześcijańskiego (co dla wielu zapewne już z góry jest synonimem „manipulacji” i „kłamstwa”) nie są dla nich wiarygodne, więc co mogliby potraktować nieco bardziej łaskawie? Oczywiście – źródła niechrześcijańskie, które pochodzą mniej więcej z tego samego okresu. Choć jak zapewne wiemy nawet określenie „mniej więcej” niezbyt zadowala przeciwników historyczności Jezusa, oni woleliby źródła z dokładnie tego samego okresu (mówiąc to mam na myśli okres ok. 30 roku naszej ery). Mimo wszystko choć w myśleniu jakie prezentują jest też i pewien haczyk, nie sposób jednak tych zastrzeżeń nie rozumieć. Ideałem byłyby niechrześcijańskie źródła z roku ok. 30 n.e., jednak skoro ich nie mamy, musimy przyjrzeć się bliżej temu, co mamy. A zapewniam, że i te źródła mogą nam co nieco ciekawego powiedzieć.

Jak słusznie przypuszczałem, Qliphoth zaczął od Józefa Flaviusza, który, jak to słusznie nazwał, króluje w podobnych sytuacjach.

W istniejących do dzisiaj egzemplarzach tej jego książki widzimy fragment, który brzmi następująco (choć Qliphoth go już przedstawiał, pozwolę sobie na to samo) :

„W tym czasie żył niejaki Jezus, człowiek mądry, jeżeli w ogóle można go nazwać człowiekiem. Czynił bowiem rzeczy niezwykłe i był nauczycielem ludzi, którzy z radością przyjmują prawdę. Zjednał sobie wielu Żydów, jak też i Greków. On to był Chrystusem. A gdy wskutek doniesienia najznakomitszych u nas mężów Piłat skazał go na śmierć krzyżową, jego dawni uczniowie nie przestali go miłować, bo trzeciego dnia ukazał się im znów jako żywy, co o nim, jak i wiele innych zdumiewających rzeczy przepowiedzieli boscy prorocy. I odtąd, aż po dzień dzisiejszy, istnieje społeczność chrześcijan, którzy od niego otrzymali tę nazwę.”

Co mówi nam ten fragment? Po pierwsze – że żył wówczas (w domyśle w pierwszej połowie I wieku) człowiek, który miał, jak mówią, na imię Jezus. Po drugie, że był mądry i że nauczał innych. Pada również stwierdzenie, że był Chrystusem. Mamy też wzmiankę o Piłacie, zmartwychwstaniu i społeczności chrześcijan.

Postawiono tutaj pytanie, czy fragment ten jest bezpośrednim dowodem na historyczność Jezusa?
Tutaj mój przeciwnik zapewne się ucieszy.

Otóż nie, nie jest.

Dlaczego więc w ogóle zwracam na niego uwagę?

Fragment ten został spisany już po wydarzeniach jakie miały miejsce w Jerozolimie około roku 30 n.e. i to aż jakieś 60 lat później. Sam Flaviusz rzecz jasna nie był zatem naocznym świadkiem tych wydarzeń. Pisał więc to, o czym mu opowiedziano oraz o tym, w co wierzyli wg jego informatorów sami chrześcijanie. Ten fragment nie mówi nam więc o tym, kim dokładnie był Jezus ani co robił, ale o tym, co ludzie pod koniec I wieku naszej ery o nim sądzili i co opowiedzieli żydowskiemu historykowi.
Ale i te informacje mają dla nas pewną wartość.

Zacznijmy jednak od tego, że jak słusznie zauważył Qliphoth, „testimonium Flavianum” nie jest niestety „czyste”, czyli wolne od nieszczęsnych chrześcijańskich przeróbek. Od kilkuset lat ostatecznie przyjmuje się, że tekst który widzimy powyżej nie jest oryginałem, jakie wyszło spod pióra autora. W nowo wydanej wersji „Dawnych dziejów Izraela” pokuszono się o szerokie omówienie tematu autentyczności tego fragmentu i szanowane autorytety w tej dziedzinie spróbowały odtworzyć autentyczną treść (lub mówiąc bardziej precyzyjnie odtworzyć zamysł autora, czyli samego Józefa Flaviusza) i oto do czego doszli:

"W tym czasie stał się przyczyną nowych zaburzeń niejaki Jezus, człowiek mądry, jeżeli w ogóle można nazwać go człowiekiem. Czynił bowiem rzeczy niezwykłe i był nauczycielem ludzi, którzy z radością przyjmują prawdę. Zjednał sobie wielu Żydów jak i Greków. On to uchodził za niego, lecz nie był Chrystusem. A gdy wskutek doniesienia najznakomitszych u nas mężów Piłat zasądził go na śmierć krzyżową, jego dawni miłujący go uczniowie nie przestali o nim głosić, że trzeciego dnia ukazał się znów jako żywy, co o nim, jak i wiele innych zdumiewających rzeczy przepowiedzieli boscy prorocy."

Ta wersja jest zapewne najbliżej prawdy i najlepiej oddaje zamysł autora. To tłumaczy wiarę Józefa jako żyda oraz fakt, że chrześcijańscy autorzy z początków chrześcijaństwa nie przykładali to tego fragmentu większej uwagi. To tłumaczy też słowa Orygenesa, który czyni wyrzuty Flaviuszowi za nieuznawanie Jezusa jako mesjasza.

Czemu w późniejszych czasach przerobiono ten tekst na bardziej chrześcijański, to chyba widzi każdy. W wersji nieocenzurowanej mamy bowiem do czynienia z zaburzeniami, których przyczyną był Jezus, z otwartym zaprzeczeniem tego, że był on mesjaszem oraz sugestia, że zmartwychwstanie i pokazanie się uczniom po trzech dniach po śmierci jest jedynie opowieścią jego uczniów. Takie słowa zapewne raziły chrześcijan, a mając możliwości przerobili pierwotny zapis na bardziej odpowiadający ich celom.

Czy jednak zmienia to cokolwiek w kwestii przydatności tego źródła dla sprawy, której bronię? Otóż nic, a nawet można zaryzykować stwierdzenie, że oryginał przysłuży nam się trochę lepiej niż wersja po przeróbce, która jest jakby to ująć... przesłodzona.

Przede wszystkim uderza nas tu pewna brutalność – ktoś ośmiela się pisać „on nie był mesjaszem” oraz „był przyczyną zaburzeń”. To brzmi tak prawdziwie, że nietrudno przyznać, że ten fragment niesie w sobie sporo prawdy (w odróżnieniu od tekstów, które choć brzmią prawdziwie, nie mają nic wspólnego z prawdą).

Jednak tak właściwie to sednem jest to, że obojętne jest w tej chwili dla mojej sprawy to, który fragment jest prawdziwy.

Dokładnie tak ;) Choć spróbowałem przybliżyć nieco historię tego fragmentu i przedstawić najbardziej prawdopodobną oryginalną wersję, równie dobrze mógłbym wyrazić swoje zdanie używając do tego przemodelowanej przez chrześcijan wersji. Bowiem w tej chwili tak naprawdę nie jest ważne to, czy autor pisał nieprzychylnie o chrześcijanach i Jezusie, czy też przychylnie.

Najważniejsze jest, że o nich w ogóle pisał.

Najpoważniejszym błędem wszystkich tych, którzy spotykają się z testimonium Flavianum jest to, że odrzucają je w całości po usłyszeniu zarzutów o fałszerstwie nie zastanawiając się głębiej nad tym, co ten fragment tak naprawdę ze sobą niesie.

Nieważne w tej chwili, czy Jezus był mesjaszem, czy nie. Nieważne, czy był sprawcą religijnych zamieszek, czy też nie. Ważne jest, że stosunkowo niedawno po jego przyjmowanej śmierci (w czasach pisania swego dzieła przez Flaviusza) jest inspiracją dla wielu ludzi, główną postacią ruchu religijnego i kimś, o kim jest po prostu głośno.

To oczywiście samo w sobie nie jest jeszcze konkretnym dowodem przemawiającym za jego historycznym istnieniem. Jak już słusznie zauważono w komentarzach do debaty, to, że wszyscy znają Scooby Doo i że „wystąpił” on w kilku filmach (pomijam kreskówki) wcale nie oznacza, że kiedykolwiek istniał w rzeczywistości. Jednak między Scooby Doo a Jezusem jest pewna zasadnicza różnica.

Nikt nikomu nie wmawia, że Scooby Doo żył w Warszawie kilka lat temu.

Otóż sednem tego wszystkiego jest właśnie to, że ludzie wierzący w boskość Jezusa mieli się wówczas dobrze, co potwierdza ten powyższy tekst.

Pierwszymi chrześcijanami byli Żydzi. Sąsiedzi Jezusa. Mieszkańcy Jerozolimy i terenów dzisiejszego Izraela. Dopiero później głównymi wyznawcami stali się Grecy i Rzymianie. Prawdziwa kolebka tej religii znajduje się w sercach i umysłach Żydów.

Więc cofnijmy się do okolicy roku 30 naszej ery, do Jerozolimy. Wyobraźmy sobie, że stoimy na ulicy, dookoła nas kręci się rzesza ludzi zajęta swoimi codziennymi obowiązkami. Nagle z tłumu wyłania się pewien człowiek, który jak się okazuje jest chrześcijaninem i przybywa głosić Dobrą Nowinę. Zauważa odpoczywającą parę Żydów z dziećmi i zaczyna rozmowę:

- Witajcie, drodzy bracia i siostry.
- Nie, nie chcemy oliwek, kamieni do kamienowania ani tych rzymskich bzdetów które nazywają „udogadniającymi życie dorobkami swojej cywilizacji”. Idź stąd.
- Ależ nie, bracie, nie jestem handlarzem.
- Na pewno?
- Na pewno, bracie i siostro, niosę wam Dobrą Nowinę. Przybywam z daleka gdzie opowiedziano mi o losie naszego Pana.
- Dobrą Nowinę? A co to takiego?
- Chcę wam opowiedzieć o niezwykłych wydarzeniach, jakie miały miejsce na tej ziemi za sprawą Jezusa Chrystusa.
- Jezusa kogo?
- Chrystusa, pana naszego, który umarł za nas na krzyżu.
- Umarł? Kiedy, gdzie?
- Tutaj, rok temu. Nauczał, czynił cuda, głosił niesłychane mądrości tłumom aż został skazany na śmierć i ukrzyżowany.
- Ukrzyżowany mówisz? Tutaj?
- Owszem, nie pamiętacie?
- Nie bardzo.
- A tryumfalnego wjazdu na osiołku? Tylu ludzi go witało liśćmi palmowymi...
- Estera, kojarzysz jakiś wjazd na osiołku?
- Nie bardzo, a kiedy i kogo?
- No jakiegoś Jezusa, mówi, że rok temu całe nasze miasto go witało i rzucało jakieś wianki czy coś.
- Nie mogę sobie przypomnieć. Może akurat byłam na jakimś kamienowaniu?
- A procesu przed Piłatem, na którym tak wielu żądało jego krwi, też nie pamiętacie??? Nie słyszeliście nic o tym???
- Procesu?
- No tak, wiecie „wypuść Barabasza!”, „krew jego na nas i na dzieci nasze!” i te sprawy.
- A idź mi stąd durny fiu**e, nie będziesz mi dzieci krwią straszył! Pajac jakiś, kto mu nagadał tych bzdur?


Można sobie wyobrazić jak sceptycznie byliby nastawieni Żydzi, gdyby opowiadano im o jakimś Jezusie, który rzekomo działał cuda w określonych miejscach, nauczał tak wielu ludzi i był główną postacią tak wielu wydarzeń opisanych w Biblii, gdyby ktoś taki jak Jezus w ogóle nie istniał.

Analogicznie z taką samą skutecznością moglibyśmy próbować przekonać Warszawiaków, że rok temu ulicami stolicy przechadzał się Scooby Doo, że mieszkańcy go widzieli, brali od niego autografy a na koniec skazali na śmierć przez rozstrzelanie na oczach ich wszystkich.

To właśnie chce nam zasugerować Qliphoth oraz wszyscy ci, którzy odrzucają historyczność Jezusa. Chcą przekonać nas, że pierwsi chrześcijanie, jakimi byli Żydzi, bezkrytycznie uwierzyli w człowieka, który ponoć był jako tako sławny między nimi, ale nigdy nie istniał. Musieliby słuchać opisów wydarzeń, które rzekomo się stały na ich oczach, ale których nie pamiętają. Musieliby uwierzyć, że tuż przed ich nosami nie tak dawno temu działy się wielkie rzeczy, wielkie zgromadzenia i kazania, których przecież by nie pamiętali. Musieliby pogodzić się z faktem, że nowa religia wmawia im wydarzenia, które nigdy nie miały miejsca a które są przecież opisane dokładnie co do miejsca zaistnienia. Mieszkaniec Jerozolimy a także wielu innych pomniejszych miasteczek i wsi, gdzie łatwiej zapamiętać wizytę wędrownego nauczyciela tej klasy musiałby uwierzyć i bezkrytycznie przełknąć fakt, że każe mu się wierzyć w wydarzenia, których on sam, jako żyjący w tym miejscu od lat człowiek, nie pamięta, bo ich po prostu nie było.

Nikt by mi nie wmówił, że rok temu moje osiedle odwiedził prorok, który głosił kazania na pobliskiej górce i który przyjechał tu zielonym Hummerem, gdyby coś takiego faktycznie rok temu nie miało miejsca.

Więc powodzenia z tym Scooby Doo J

Co prawda w historii istniały tysiące wierzeń w ingerencje bóstw w sprawy na ziemi, w ich wizyty lub w obecność nadnaturalnych postaci (jak Herakles, Jazon i reszta), lecz warto zauważyć, że żaden z tych mitów nie umieszcza obecności tych postaci w czasach współczesnych lub w tak bliskiej przeszłości jaka ma miejsce w przypadku chrześcijaństwa. Herakles – owszem, ludzie wierzyli w to, że chodził po świecie. Ale dawno temu, w czasach tak odległych, że nikt z żyjących już tego nie zweryfikuje.


Zatem wiemy już, że wszelkie relacje o chrześcijanach z I i II wieku n.e. mówią nam o rzeszy ludzi wierzących w historyczne istnienie Jezusa. Te przekonanie sięga jeszcze czasów, gdy postać taka była znana i osobiście wędrowała przez Palestynę oraz wynika z tego, że ludzie, którzy byli pierwszymi wyznawcami jego nauk (żyjącymi w jego czasach w jego ”sąsiedztwie”) nie mieli co do tego absolutnie żadnych zastrzeżeń ani wątpliwości.


Dokładnie tak samo jest ze wszystkimi poza-chrześcijańskimi źródłami. Wszystkie one wspominają bądź o Jezusie bądź o jego wyznawcach. Choć nie mogą być uważane za bezpośredni dowód (w sensie „skoro Józef Flaviusz pisze o Jezusie, to znaczy, że on na 100% istniał i był Mesjaszem) to są dla nas bezcenne bo są fragmentami relacji ludzi z okresu kształtowania się chrześcijaństwa i mogą nam oddać pewnego ducha, jaki panował wśród pierwszych chrześcijan. Duch ten, przekonania oraz całe tło, jakie stało za tym dlaczego ci ludzie w to wierzą i jak to się stało, że wciąż wierzą w coś, co inni Żydzi kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu widzieli na własne oczy, są zaś z punktu widzenia tej dyskusji bardzo interesujące.

Tak właściwie to mógłbym już teraz zaprzestać przytaczania innych źródeł, bo cały mój punkt widzenia omówiłem już na przykładzie Flaviusza, lecz przypomnę tutaj jeszcze kilka najciekawszych.

Pliniusz Młodszy

Pisał on z Bitynii, prowincji rzymskiej, około roku 111 n.e. do cesarza Trajana:

"Mieli zwyczaj w określonym dniu o świcie zbierać się i śpiewać (...) ku czci Chrystusa jako Boga"

A więc Pliniusz był świadomy istnienia w Bitynii gminy chrześcijańskiej, która wierzyła w istnienie Jezusa. Co zaś za tą wiarą stoi, opisałem już wyżej, ponieważ słowa, że „ludzie wierzą w Jezusa” nie oznaczają jedynie suchego faktu, ale całą wielką historię tego jak to się stało, że wiara taka w taką osobę w ogóle przetrwała pierwsze krytyczne lata.
Pliniusz też w innym fragmencie wspomina, że chrześcijanie ci mieszkają tam już od około 25 lat.

Trajan zaś odpisał Pliniuszowi i to oznacza, że on również był świadomy istnienia tej sekty i przynajmniej powierzchownie ich zwyczajów.

Tacyt około roku 115 (lub 117) w swoich „Rocznikach” pisze natomiast:

"dotknął najbardziej wyszukanymi kaźniami tych, których nienawidzono za ich zbrodnie, a których pospólstwo chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwy dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza skazany został na śmierć przez prokuratora Poncjusza Pilatusa, a przytłumiony na razie zgubny zabobon znowu wybuchnął, nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy, dokąd wszystko, co potworne albo sromotne, zewsząd napływa i licznych znajduje zwolenników"

Qliphoth próbuje uzasadnić swoje wątpliwości w autentyczność tego tekstu między innymi tłumacząc, że użyta tu nazwa „chrześcijanie” wówczas jeszcze nie istniała. Tymczasem nazwa „chrześcijanie” powstała już w połowie I wieku n.e na terenie Antiochii Syryjskiej, zatem jej powszechność za czasów Tacyta jest jak najbardziej zrozumiała. Nie jest to duży błąd Qliphotha, lecz mimo wszystko uważam, że należy go wyprostować.

Ciekawa też jest wzmianka u Flegona z Tralles, który zajmował się spisywaniem kronik wszystkich igrzysk olimpijskich od roku 776 p.n.e do 137 r. n.e.
Oprócz tego opisywał rozmaite cuda i dziwactwa jakie wówczas w starożytności miały miejsce. Oprócz całkowicie wyssanych z palca opowieści o centaurach, pisał też o zaćmieniu słońca tak dużym, że widać było gwiazdy na niebie oraz o trzęsieniu ziemi w Bitynii jakie wówczas miało też miejsce. Wszystko to zaś stało się wg niego w czwartym roku 202 olimpiady, czyli około roku 32 n.e.

Taka sama wzmianka o zaćmieniu słońca i trzęsieniu ziemi pochodzi od Thallusa. Oba te teksty wiążą się albo ze wzmianką o cudownym zaćmieniu i trzęsieniu ziemi jakie miało miejsce przy śmierci Jezusa albo z próbą racjonalnego wyjaśnienia tych zjawisk.

O chrześcijanach wspomina też Lukian, który w swoim antyreligijnym dziele „O śmierci Peregrina” pisze:

“Chrześcijanie, jak wiecie, wielbią człowieka po dziś dzień. Wybitną personę, która przedstawiła im swoje nowatorskie obrzędy i z tego powodu została ukrzyżowana...”

Zaś Mara Bar-Serapion z Syrii pisał z więzienia w liście do swego syna:

„Jaki zysk mieli Ateńczycy ze skazania na śmierć Sokratesa? Głód i plaga uderzyły na nich jako kara za ich zbrodnię (...) Co uzyskali Żydzi przez skazanie na śmierć swego mądrego króla? To tuż po tym ich państwo się rozpadło. (...) Ale Sokrates nie umarł całkowicie – żyje w naukach Platona, (...) ani mądry król nie umarł całkowicie – żyje w naukach które głosił.”

Ustalone jest, że „mądrym królem żydowskim, który został skazany na śmierć i który głosił nauki”, jest Jezus..


I choć co prawda żadna z tych relacji nie jest upragnionym bezpośrednim dowodem „tak, widziałem Jezusa osobiście”, są one bardzo ciekawe, jak również cała historia, jaka się za nimi kryje, przemawia za historycznością pierwowzoru osoby której cień wciąż przewija się w tych relacjach z dawnych czasów.


Czemu zaś milczy Justus i Filon?

Zacznijmy od Justusa. Otóż żył on w pierwszej połowie I wieku n.e. i spisał „Kronikę Królów Żydowskich”. Jednak dzieło to nie przetrwało do naszych czasów. Musimy więc zaufać Photiusowi, który żył w IX wieku i który po przejrzeniu dostępnych mu rozdziałów pracy Justusa nie znalazł tam żadnej wzmianki o Jezusie. Wiemy, że Photius był zaskoczony swoim odkryciem, bo „miał nadzieję znaleźć tam wzmiankę o Jezusie”, choć, jak on sam przyznaje, dzieło Justusa traktowało sprawę królów żydowskich „bardzo powierzchownie” i nie było zbyt rzetelne.
Co więcej, ta lista królów zaczynała się na Mojżeszu, a potem opisywała jedynie rodzinę królewską, co w czasach Jezusa ograniczało się jedynie do rodu Heroda. Nic dziwnego zatem, że Photius oczekiwał tam „króla żydowskiego” Jezusa Chrystusa (dla którego był on przecież przepowiedzianym królem), podczas gdy Justus w swojej pracy nie wziął nikogo takiego pod uwagę, ponieważ studiował (choć pobieżnie) jedynie prawowitych władców z rodu Heroda i nie uważał Jezusa za żadnego króla, co zresztą było w jego czasach niczym dziwnym.


Jeśli zaś chodzi o Filona, tutaj sprawa jest jeszcze prostsza. Twierdzenie, że Filon musiał opisać Jezusa jest zatem wg Qliphotha równoważne „jeżeli kogoś nie opisał Filon, to znaczy, że osoba taka nie istniała”. Taki tok myślenia jest oczywiście błędny. Na ile błędny – zobaczmy sami:

Filon podobno przebywał często w Jerozolimie w tamtych czasach, ponieważ miał tam rodzinę. W tym czasie jednym z najważniejszych autorytetów w sprawach religii żydowskiej był rabin Gamaliel. Sami Żydzi wspominają go jako jednego z największych autorytetów w kwestii judaizmu, którego nauki były bardzo mądre i wartościowe.
Co ciekawe, Filon ani razu nie wspomina o tym człowieku, a żyli oni w tym samym czasie. Gamaliel mieszkał na stałe w Jerozolimie, więc był pod nosem Filona przez cały czas, zaś jeśli chodzi o Jezusa, to nie był tam zbyt częstym gościem.

Oczywiście co do istnienia Gamaliela nikt z historyków nie ma najmniejszej wątpliwości. Zapewne Qliphoth też nie zaprzeczy jego istnieniu. A dlaczego nie zaprzeczy, mimo, że Filon o nim nie pisał? Odpowiedź jest banalna - bo nie jest Jezusem, a to na Jezusa przecież uwziął się Qliphoth i ludzie podzielający jego zdanie.

Zatem twierdzenie, że Justus, Filon i im podobni powinni byli z całą pewnością o nim napisać, a skoro nie napisali, to znaczy, że Jezus nie istniał, jest dość naciąganym argumentem. Ludzie chcący za wszelką cenę wypromować w internecie swoje teorie często takie naciągane argumenty stawiają w rzędzie „arcywspaniałych dowodów”. Sugerują, że Filon po pierwsze „musiał o nim napisać”, co samo w sobie jest dość naiwnym stwierdzeniem, a skoro nie napisał, to Jezus nie istniał, co jest równie naiwne. Naiwność opierająca się na naiwności, prezentowana jako „dowód” i brzmiąca sensacyjnie. Ale jedynie brzmiąca, ponieważ gdy się przyjrzeć bliżej tym argumentom wydają się nagle słabe i niepozorne.

Istnieje też pogląd, że Filon zmarł nim chrześcijaństwo stało się znaczniejszym ruchem (data śmierci Filona nie jest ustalona z całą dokładnością i niektórzy cofają ją o kilka lat).

Co ciekawe, jest także wiele tekstów z I i początków II wieku naszej ery, które ani słowem nie wspominają o chrześcijaństwie. Wszyscy jednak wiemy, że chrześcijaństwo wówczas istniało, więc jakiekolwiek sugestie „skoro oni nie wspominali o chrześcijaństwie, to znaczy, że chrześcijaństwo wówczas nie istniało” są nie na miejscu.


Ale przyjrzyjmy się jeszcze bliżej sprawie żyjących w czasach Jezusa pisarzy i zastanówmy się co jeszcze mogło stać za tym, że nie wspomnieli o nim ani słowem.

Jezus mimo wszystko nie był aż tak wielką postacią. Owszem, nauczał ludzi chodząc po Palestynie, lecz ani nie pisał nic do cesarza, ani do Senatu, ani nie pisał płomiennych mów skierowanych do króla żydowskiego ani nie wygłaszał wielkich traktatów o greckiej filozofii. Dla wielu ludzi był nikim szczególnym, kolejnym samozwańczym nauczycielem. Dodatkowo kto z jego rówieśników mógł się spodziewać, że z jego nauk wyrośnie tak wielka religia? Z pewnością gdyby żyjący wówczas to wiedzieli, notowaliby skrzętnie dzieje i jego i pierwszych chrześcijan, lecz jak wiemy nie było to możliwe, bo nikt w najśmielszych snach nie przypuszczał co się stanie za sprawą tego nauczyciela z Palestyny.

Dodatkowo Jezus został skazany na śmierć i stracony jak kryminalista. To od razu spychało go na margines społeczny. Forma egzekucji była uważana za haniebną zarówno przez Żydów, wg których „każdy powieszony na drzewie jest przeklęty”, jak i Rzymian, którzy stosowali tę karę dla najgorszych zbrodniarzy.
Na dodatek Jezus ustępował innym „Mesjaszom” tamtych czasów – nigdy Rzymianie nie musieli siłą tłumić zamieszek wywoływanych przez jego zwolenników. Natomiast są wzmianki o buntach różnych samozwańców, których Rzymianie musieli pacyfikować przy pomocy miecza. Dla Rzymian był więc nic nie znaczącym nauczycielem, który na koniec zginął jak kryminalista. Dlaczego więc mieliby mu poświęcać swój czas i zwoje?

Poza tym Jezus rzadko kiedy nauczał w centrach dużych miast. Skupiał się raczej na prowincji. A kto nawet dzisiaj przywiązywałby uwagę do jakichś nauczycieli, którzy wędrują po niepozornych miejscach?

Nie zapominajmy też, że w tamtych czasach Jezus był postrzegany jako dziwak, trzymający z celnikami, broniący kobiet lekkich obyczajów i rozmawiający z innymi często pogardzanymi ludźmi. Był kimś w rodzaju „męczącego papli” i „poronionego wichrzyciela”. Na dodatek biednego, z niższej klasy społecznej w świecie wielu bogatych ludzi wokół których wszystko się kręciło (jak i dzisiaj to bywa). To wszystko nie dodawało mu splendoru ani dobrej sławy.


Ale wszelka krytyka niechrześcijańskich źródeł polega też na tworzeniu „dowodów” przeciwko historyczności Jezusa. Takie przypisywanie Justusowi i Filonowi „oni musieli o nim napisać, gdyby on żył” dotyka także innych ówczesnych pisarzy. Jest ich długa lista, którą tutaj już pominę. Jednak po bliższym przyjrzeniu się okazuje się, że „brak wzmianek o Jezusie, pomimo, że żył on rzekomo w ich czasach” zarzuca się między innymi:

- piszącym o nauce i moralności,
- piszącym satyry,
- piszącym poezję,
- piszącym o Aleksandrze Wielkim,
- piszącym o wystawnych bankietach,
- piszącym o sztuce retoryki,
- piszącym historię Rzymu,
- piszącym o zbrojnych podbojach rzymskich do czasów Trajana,
- piszącym o astronomii, geometrii i matematyce,
- piszącym o wojnie pomiędzy Cezarem i Pompejuszem,
- piszącym poematy o wojnie punickiej,
- piszącym o „anegdotach dla mówców”,
- piszącym o prawie rzymskim i jego przepisach.

Wg niektórych wystarczy wymienić jakichkolwiek pisarzy z I wieku n.e., stwierdzić, że powinni oni przecież napisać coś o Jezusie, wszak chrześcijaństwo dzisiaj jest takie potężne, ułożyć z ich nazwisk długą i imponującą listę oraz przedstawić to jako dowód, że Jezus nigdy nie istniał bez zagłębiania się w tak ”nieistotne” szczegóły jak tematy, na jakie pisali owi autorzy.

Bez obaw, autorzy takich list i ”dowodów”, jakaś część czytelników i tak wam w to uwierzy.



Na koniec tej części odniosę się jeszcze tylko do stwierdzenia, że miejscowość Nazaret nie istniała 2000 lat temu. Otóż jest to błąd, ponieważ Nazaret istniał w czasach Jezusa. Była to mała i biedna miejscowość, co do której stosunek ówczesnych Żydów oddaje cytat z ewangelii wg św. Jana:

Rzekł do niego Natanael: «Czyż może być co dobrego z Nazaretu?»

J 1, 46

Mała, biedna społeczność, co do której wątpiono, aby kiedykolwiek stało się tam cokolwiek dobrego. Choć źródła żydowskie milczą o tej miejscowości w I wieku n.e., jak już wiemy to, że pisma o czymś nie wspominają nie oznacza, że coś takiego nie istniało. Istnieją bowiem wykopaliska w rejonie Nazaretu, które odkryły pozostałości domu i farmy z irygacją. Nazaret był po prostu ”dziurą zabitą dechami” i stąd brak zainteresowania tym nieciekawym miejscem o prawie żadnym znaczeniu.

Jednak choć negowanie istnienia Nazaretu w czasach Jezusa jest niezrozumiałe dla archeologów i historyków, dopuszczają się go przeważnie antyteiści, z wiadomych powodów. Ich motywacja żąda dowodów za wszelką cenę. Więc je znajdują, bo wiedzą, że mało komu zechce się je zweryfikować oraz że tak wielu przyjmie bez mrugnięcia okiem wszystko, co sensacyjnie godzi w prawdziwość Jezusa (co staje się niemal modą w dzisiejszych czasach).


Na tym zakończę dzisiejszy wpis. Jutro zmykam na przysięgę wojskową „generała” (jak to podpisał się na zaproszeniu) kuzyna w Radomiu ;) Swoją drogą ciekawie będzie obejrzeć wystraszonego, wypłoszonego i łysego „generała” w akcji ;)

Dlatego życzę wszystkim owocnych refleksji po przeczytaniu mojego wpisu i do zobaczenia przy następnym!
  • 0



#7

Qliffot.
  • Postów: 208
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
  • Artykułów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Drodzy czytelnicy, drogi Aquilo!

Odnośnie kontrargumentów


W pewnym stopniu ucieszyła mnie Twoja odpowiedź, zadowalające było, iż odniosłeś się do przytaczanych przeze mnie argumentów, choć odniosłem wrażenie, że niektóre fragmenty mojego tekstu zostały przekręcone prawdopodobnie w celu zwykłego zdyskredytowania przeciwnika już po samej jego domniemanej naiwności. Zawiodłem się trochę, gdyż oczekiwałem przede wszystkim czytania ze zrozumieniem, pewnej historycznej obiektywności, nie zaś prymitywnych sztuczek, mających w oczach czytających tę debatę zwyczajnie poniżyć i ośmieszyć moją ignorancję i lekkomyślność, które próbujesz wykazać. To prawda, że niektórych rzeczy nie wiem, o niektórych nie miałem dotąd zielonego pojęcia i za takie przykłady moich omyłek jestem ogromnie wdzięczny. Nie zależy mi na zwycięstwie w tej dyskusji, ważniejsza jest dla mnie przyjemność stąd czerpana, wiedza, którą w ten sposób przyswajam etc. Na pierwszym miejscu stawiam historyczną obiektywność i ze swoją uczciwością jestem skłonny z iście masochistyczną pasją podciąć sobie gałąź argumentu, którym mógłbym się nawet całkiem wdzięcznie posłużyć. Jednakowoż chociaż nie wszystko złoto, co się świeci, to staram się wspominać nawet o znalezionych podrobionych sztabkach, wzmiankując przy tym o oszustwie, jak było m.in. w przypadku Tacyta. Aquilo, drogi przyjacielu, czy naprawdę chcesz się w moich oczach splamić użyciem tanich metod manipulacyjnych bądź brakiem tak potrzebnej umiejętności czytania ze zrozumieniem? Czy pragniesz spaść z piedestału chwalebnego racjonalizmu i historycznego obiektywizmu, na jaki Cię wraz z kilkoma innymi użytkownikami (Mariush, Może tak może nie) już dawno temu wywyższyłem? Pisałem wszak:

Fakt nieistnienia w tym czasie słowa "Chrześcijanin" nie może wykluczyć także, iż Tacyt posługuje się danymi (podobnież liczbowymi) pochodzącymi z jego czasów.


Tak, nazwa "Chrześcijanie" o pejoratywnym z początku wydźwięku pojawiła się kilkadziesiąt lat przed 116, chociaż za Nerona jeszcze nie istniała. Tacyt nie pisze "obrazowo", nie dostosowuje słów do kontekstu opisywanych przez siebie wydarzeń, lecz używa współczesnej sobie terminologii, jak np. niektórzy autorzy powieści traktujących o starożytnym Rzymie, którzy ekwitów nazywają "rycerzami" zaś nobilów - "szlachtą". Mając świadomość powyższego stwierdziłem, iż nie wyklucza to prawdziwości Tacytowej relacji, co niektórzy starają się na siłę udowadniać. Podobnie jak w przypadku innych omawianych przez nas obu opisów, np. "testimonium Flavianum", zgodziliśmy się (choć tego nie przyznałeś), że Tacyt usłyszał, co usłyszał, z "drugiej ręki", dzięki krążącym po starożytnym świecie plotkom o nowej żydowskiej sekcie, zaś podstawowym dowodem na interpolację Tacyta był dla mnie brak opisów, jak Chrześcijanie broili w Tacytowej współczesności. Zgadzam się, że brak wspomnienia o Chrystusie w księgach tematycznych jest jak najbardziej logiczny i na miejscu, toteż gdybyś mógł w następnym poście wykazać, który ze wspomnianych przeze mnie starożytnych twórców pisał takowe i weń takiego infa nie umieścił lub na odwrót, byłbym ogromnie wdzięczny. Sądzę jednak, iż Tacyt się do tej grupy nie zalicza. "Annales" traktowało w końcu o różnych kwestiach, zawierało wzmianki o wielu ważnych decyzjach cesarzy itd. Może Chrześcijanie nie "broili" w tym czasie, może poszli spać na kilkudziesięcioletnią zimę, nie wiem. Jednak opisów nie ma, co oczywiście nie upoważnia mnie do wydawania żadnego śmiałego osądu. Nie chcę, aby ludzie wierzyli w kłamstwa i wypaczenia. Nie chcę nikim manipulować. Próbuję jedynie przedstawić obiektywne dane i swoją o nich opinię, a jeśli mi to nie wychodzi, takiego postępowania nie można nazwać działaniem z premedytacją, nie jest ono zaplanowane, celowe.

Skoro jesteśmy już przy kłamstwach i wypaczeniach: dlaczego zakładasz, że Żydzi uwierzyli w słowa pierwszych apostołów? Przecież ogromna ich część pozostała przy judaizmie, dzięki czemu stała się wkrótce potem obiektem rasowej nienawiści ludzi pokroju Pawła z Tarsu, głoszących nawracanie pogan i zrzucających całą winę za ukrzyżowanie na naród żydowski, do czego jeszcze się na łamach tego posta odniosę.

Uważam także, że mylisz się, pisząc o różnicach między Jezusem, a innymi "Synami Bożymi". Będę o tym jeszcze pisać, na razie poruszę jedynie Twoje argumenty, żebym nie musiał już potem do tego wracać. Może i Heraklesa nie umieszczano w konkretnych, bliskich współczesności czasach, ale weź Eneasza i Rzymian, wywodzących odeń swe pochodzenie już w VI p.n.e. Albo Budda, Mojżesz, Zoroaster, Hermes Trismegistos, Romulus czy Numa Pompiliusz, Quetzalcoatl (choć może ten ostatni jest tutaj trochę nie na miejscu) - oni wszyscy mieli przyjść na świat w konkretnym czasie, konkretnego dnia, miesiąca, roku, który kiedyś był bardzo bliski teraźniejszości ich wyznawców. Ba, przykłady znaleźć można także u Słowian: choćby pradziad Piast z żoną Rzepichą czy czeska Libusza, od których wywodzono królewskie dynastie - w tym przypadku Piastów i Przemyślidów.

Jeśli nie byłoby to za wiele, miałbym poza wykazaniem mojego niewłaściwego doboru autorów jeszcze jedną prośbę; wskaż mi, Aquilo, w którym miejscu stwierdziłem, że Filon Aleksandryjski gra tutaj jakąś kluczową rolę; że "jeżeli kogoś nie opisał Filon, to znaczy, że osoba taka nie istniała". Napisałem po prostu, że dziwny i niekonsekwentny wydaje mi się brak wzmianki o tak dość charyzmatycznym rabbim (jak sam piszesz, Jezus mógł być postrzegany jako "trzymający z celnikami, broniący kobiet lekkich obyczajów i rozmawiający z innymi często pogardzanymi ludźmi dziwak"), kiedy obok mamy opisy wielu innych żydowskich sekt. Czy naiwnym jest założenie, iż jeśli kronikarz-religioznawca nie wspomina o jednym z nauczycieli prezentujących ciekawe poglądy leżące w gestii jego zainteresowań, krążącym w dodatku po okolicy, to prawdopodobieństwo istnienia tego ostatniego trochę maleje? Chyba jedynymi sensownymi wyjaśnieniami byłoby postawienie tezy o możliwości "krążenia" Jezusa w pewnym oddaleniu od domu rodziny Filona (a co z wjazdem na osiołku itd.?), jego ignorancji (a co mnie obchodzi publiczne stracenie na krzyżu następnego samozwańczego mesjasza i "króla żydowskiego"? nie ciekawsze są poglądy Nazarejczyków bądź doktrynie Terapeutów?) lub - jak piszesz - wcześniejszej śmierci (ale aż o 20 lat?! Wszak tradycyjnie na datę jego zgonu wyznacza się rok 50 n.e.). Cóż, wdzięczny byłbym o jeszcze kilka argumentów przemawiających za Twoją wizją wydarzeń.

Do Justusa się nie przyczepiam, gdyż tylko o nim wspominam, a Twoje argumenty w pełni mnie zadowalają. Suma summarum wg Twojego przykładu mógłbym wspomnieć o wszystkich żyjących w I w. n.e. Absolutnie żaden nie miał obowiązku pisać o Jezusie, choć gdyby dane takie się pojawiły, być może nie prowadzilibyśmy teraz tejże dyskusji.

O Flegonie z Tralles wcześniej nie słyszałem, do czego szczerze się przyznaję. Piszesz o jego traktacie "O dziwach" z ok. 138, o tym, że znajdowały się tam bajeczki pokroju gigantów i centaurów, ponoć wiele różnych cudów i nadnaturalnych zjawisk. Racjonalnie zakładamy, że wszystko to było zwykłym zmyśleniem, gdzieś zasłyszanym lub pochodzącym bezpośrednio od autora. Czemu zatem dajesz mu kredyt zaufania na opis "zaćmienia słońca tak dużego, że widać było gwiazdy na niebie oraz o trzęsienia ziemi w Bitynii jakie wówczas miało też miejsce"? A jeśli gdzieś tam coś usłyszał i po prostu o tym napisał? Miał żyć w II w. n.e. , od śmierci Jezusa dzieliło więc go kilkadziesiąt lat, przez które mit o zdarzeniach towarzyszących jego śmierci mógł się już statecznie ukształtować. Zwłaszcza, że o tak ważnym i ciekawym wydarzeniu napisaliby chyba również inni, nieprawdaż?

Drugi wspomniany przez Ciebie dziejopisarz, Samarytanin Thallus, wydaje się już trochę bardziej interesujący. Ponoć pisał jakieś 20 lat po Chrystusie (polskie źródła podają ok. 52 n.e.), starając się w miarę obiektywnie wyjaśnić tajemnicze ciemności. Ponoć, bo cytuje go Juliusz Afrykański, chrześcijanin, któremu zawdzięczamy również opis Flegona itd. Czy nie byłoby mu na rękę, aby coś potwierdzało tajemnicze zdarzenia zaistniałe w okolicznościach śmierci Syna Bożego?

Wypadałoby się jeszcze odnieść do Mary Bar-Serapiona, lecz niestety poza tym, iż listy powstały ok. 73 n.e. nie mogę niczego znaleźć. Kto i dlaczego stwierdził, iż przytoczony fragment odnosi się do Jezusa, a jeśli tak, to nie został podyktowany sympatią, jaką autor darzył chrześcijan?

Na koniec wspomnę jeszcze o Nazaret i przejdę do właściwej części mojej wypowiedzi.

W powitaniu napisałem:

przyznam bez bicia, iż pierwsze ślady bytności ludzi na tym terenie pochodzą sprzed jakichś 9000 lat


A nuż i była wtedy już taka miejscowość, a nuż tak ją zwali, lecz niestety nie mamy żadnych (jeśli jestem w błędzie, to mnie popraw) dowodów na faktyczną możliwość pochodzenia stamtąd Jezusa, gdyż z tego okresu nie pojawia się żadna wzmianka o osadzie posiadającej taką nazwę. A Ewangelie? - Jak poniżej dowiodę, były pisane kilkadziesiąt lat po wydarzeniach, których ich autorzy mieli być świadkami, a więc wtedy, kiedy przeinaczenie "Nazarejczyka" mogło się już powszechnie przyjąć, toteż nie wciskaj mi oczywistych nadinterpretacji, nie mających racji bytu. Jeśli jest inaczej - zmienię zdanie i przyznam Ci rację, szczerze przyznając się do błędu.

Chrześcijańskie świadectwo


Czy możliwym jest aby sami wyznawcy boskości Jezusa "wkopali" się, dając nam dowód na rzeczywiste nieistnienie obiektu ich kultu? Oczywiście nie wprost, lecz poprzez wypowiedzi będące wszystek rodzaju plagiatami myśli i wierzeń innych ludów, kultur, teorii innych ludzi, wielkim konglomeratem dziesiątek czasem niczym wcześniej nie związanych ze sobą. Wykładnia moralna, którą setki tysięcy przyjmują za swoją nie musiała wypłynąć z doskonałości, boskości czy choćby ogromnej inteligencji Autora, któremu się jej utworzenie przypisuje, lecz sprytowi i niebywałej erudycji kilku bądź więcej członków jakiejś nikomu nieznanej sekty, a może wciąż jednego człowieka, jej guru, urodzonego kilkadziesiąt lat przed domniemanymi narodzinami tego, kogo z przyzwyczajenia czy bazującego na wierze przeświadczenia nazywamy Chrystusem.

Chciałbym, aby moje intencje wydały się na tyle jasne i klarowne, iż nikt, a tym bardziej mój czcigodny Przeciwnik, nie mógł nieświadomie wypaczyć ich sensu; chcę grać w otwarte karty. Moim zamierzeniem jest na przykładzie sprzeczności i plagiatów, które znaleźć możemy w ewangeliach kanonicznych oraz licznych apokryfach wykazać, że nieistnienie Jezusa jest bardziej prawdopodobne, kiedy Jego obraz, który winien być za takowy uważany, pod płomieniem krytyki w proch się obraca. Zsumowawszy to społem z małym prawdopodobieństwem istnienia rabbiego o takim imieniu podobne nauki głoszącego, jakie wykazałem moim zdaniem dość prawidłowo na przykładzie relacji stosunkowo niestronniczych (a na pewno nie opowiadających się za Chrześcijanami) żyjących w I i II w. n.e. dziejopisarzy, winno wyjść w miarę zdecydowane świadectwo potwierdzające mój ogląd sprawy. Obiecuję, iż postaram się niczego nie nadinterpretować, przyjmować nieprawdopodobnych wniosków itd. Die Wahrheit über alles.

Wypadałoby zacząć od analizy czterech "uprzywilejowanych", gdyż znajdujących się w praktycznie wszystkich chrześcijańskich kanonach, ewangelii, których autorstwo tradycyjnie przypisuje się czterem uczniom Jezusa - Mateusza, Marka, Łukasza oraz Jana.

Cały kanon Nowego Testamentu, którego najbardziej znany, zaakceptowany przez większość Kościołów katolickich, protestanckich oraz prawosławnych m.in. na synodach w Hipponie w 390 i w Kartaginie w 393 r. kształt po raz pierwszy pojawił się w liście Atanazego z 367 r., obejmuje 27 utworów. Poza ewangeliami wyróżnić można Dzieje Apostolskie opowiadające o rozwijających się pierwszych gminach chrześcijańskich, listy (14 Pawła, 2 Piotra, 3 Jana, 1 Jakuba i 1 Judy) oraz apokalipsę - Objawienie św. Jana z Patmos, której kanoniczna przynależność w swoim czasie budziła największe chyba kontrowersje. Już pobieżna analiza wszystek tych dokumentów pozwala stwierdzić, iż informacje weń zawarte prezentują różnoraki charakter; różnią się od siebie nawet ewangelie. Badacze pierwotnego chrześcijaństwa są na ogół zgodni, że nie są one biografią Jezusa ani nie dają pełnego obrazu jego domniemanego życia i działalności, lecz wspominają jedynie to, co wydaje się ważne dla osiągnięcia celów ich autorów. Wybierano pewne schematy, streszczano różne nauki, a nawet mieszano je ze sobą, myląc kolejność wydarzeń i następstwa czasowe. Pierwsi pisarze chrześcijańscy nigdzie o tych "dobrych nowinach" nie wspominają, mimo że czasem cytują "słowa Pańskie", pochodzące być może z innych, niż kanonicze,wersji. Ireneusz w drugiej połowie II w. spisuje jedno z zebranych przez Papiasza z Hierapolis, którego oryginalny "Wykład mów Pańskich" nie przetrwał do dnia dzisiejszego, ustnych wcześniej podań, w którym Jezus opisuje królestwo Mesjasza obfitujące w ziemskie dostatki (winogrona, ziarno pszenicy), które możemy uważać za pierwszy spisany fragment jakiejś ewangelii. Podobną relację znaleźć możemy w Apokalipsie Barucha, spisanej przed 70 n.e. Z kolejnych cytatów pochodzących z "Wykładów..." Papiasza, tym razem przepisanych przez Euzebiusza w jego "Historii Kościoła" wynika, iż ewangeliści opierali się na ustnych tradycjach oraz na pewnych tekstach "Mów Pańskich" - logiach. Papiasz powołuje się na pewnego "starca", który jakoby powiedział mu, że Marek, uczeń Piotra, spisał dokładnie, chociaż w chronologicznym chaosie, to, co Piotr pamiętać miał z nauk Jezusa. Jest też wzmianka o Mateuszu, który zebrał ponoć mowy Jezusa po hebr., a każdy tłumaczył to już sobie tak, jak umiał. Nie dotarła do nas żadna wzmianka o dziełach Łukasza i Jana. Czy bazując na powyższych cytatach Euzebiusza, mogę pokusić się o wniosek, że skoro istniał "Wykład mów Pańskich" Papiasza, poprzedzony dodatkowo jakimś Markowym zbiorem mów Jezusa, to podobne wykłady mogły pojawiać się w każdej większej gminie chrześcijańskiej? Zwłaszcza, że część "mów Pańskich" ostatecznie pozostała "agrapha", niespisana i niewłączona w oficjalny zbiór kanoniczny. O wielu kronikarzach pierwotnego chrześcijaństwa wspomina autor lub autorzy ewangelii Łukasza, pisząc: "wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, 2 tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa1. 3 Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil" (Łuk 1, 1-4). Potwierdzeniem na istnienie wielu zbiorów "mów Pańskich" są także badania archeologiczne i znalezione w ich wyniku papirusy, zwoje.

Uważam, iż warto byłoby postawić w tym miejscu pytanie, co oznacza istnienie tylu różnych tekstów, zawierających fragmenty nauk Jezusa? Czy potwierdza to prawdziwość życia tego człowieka i całkowicie podkopuje resztę mojej pracy, starania czyni zaś niepotrzebną i bezsensowna stratą czasu, czczą gadaniną? Czy tak, jak starał się wykazać Aquila, wiele wspomnień dużej ilości świadków tych wydarzeń pozwala uważać, iż "coś" na początku lat 30. I w. n.e. rzeczywiście miało miejsce i stąd ten ożywiony amatorski ruch dziejopisarski, czy może decyduje o tym coś całkiem innego? Jak oczywiście domyślny Czytelnik może stwierdzić, doszukuję się tutaj czegoś odwrotnego, broniącego i potwierdzającego moją tezę: uważam, że jest to dowód na popularność różnorakich sekt mesjańskich, które to po prostu - jedna od drugiej - poczęły kopiować pomysł jednej z nich (mię postaci, etc.) i wymyślać następne "boskie" jej czyny, cuda itd.; stąd też bierze się większość różnic między nimi. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na słowa innego Ojca Kościoła, Justyna, który przytacza ogólną relację z zebrań chrześcijańskich, na których "wspominki o Jezusie" były czytywane na równi z pismami proroków żydowskich (a wszak od nich swą działalność rozpoczęli Esseńczycy, Qumrańczycy, Nazarejczycy itp.).

W drugiej połowie II w. cztery ewangelie są już cytowane jako pisma kanoniczne. Autor "Diatessaron" (170-180) i uczeń Justyna w jednej osobie, Tacjan, pisze o wszystek czterech, zaś Ireneusz z Lyonu ok. 180 jako pierwszy trzecią ewangelię przypisuje Łukaszowi, "towarzyszowi Pawła", a czwartą "uczniowi Pana", Janowi, podając jednakże odmienną genezę ewangelii Marka i Mateusza.

Wg tradycji pierwszą ewangelią miała być ta Mateuszowa, która społem z pierwszymi listami Pawła winna stanowić utrwalenie "katechezy palestyńskiej". Jako przeznaczonej przede wszystkim Żydom, za główny cel obrała sobie udowodnienie zapowiedzianego przez ST mesjanizmu Jezusa. Uważa się, że Mateuszowi powinna być znane pismo Marka, gdyż do tego ostatniego mamy tam wiele odniesień i cytatów nieomal. Podobny jest także styl pisarzy. Zakładając nawet, iż obaj korzystali ze wspólnego, wcześniejszego źródła, wciąż wolno sądzić, iż tekst Mateusza jest młodszy, choćby przez większą swą dokładność.

Autor ewangelii "wg Marka" nie jest również znany. Papiasz przypisuje jej źródło katechezie Piotra, w co można powątpiewać ze względu na "wątpliwe" jego weń przedstawienie. Między ewangeliami Marka a Mateusza występuje wiele podobieństw, Mateusz przytacza całość dzieła Markowego poza trzema fragmentami (Mr 1, 23-28; 3, 20-21; 4, 26-29). U Marka, jako w piśmie skierowanym ku nawróconym poganom, próżno szukać mesjańskiej apologii; Jezus tam przedstawiony jest wybitnym człowiekiem. Za najwcześniejszą, gdyż powstałą tuż przed 70 n.e., uważać ją można przede wszystkim dlatego, że najmniej idealizuje głównego jej bohatera (co oczywiście nie przemawia za większym prawdopodobieństwem Jego istnienia :-)). Oryginalny tekst Markowej ewangelii kończył się na 16, 8 i tak też przedstawiają się najstarsze znane, i dotrwałe do dnia dzisiejszego wersje kanonu NT: Codex Vaticanum przechowywany w archiwach Watykanu i Codex Sinaiticus znajdujący się w British Museum. Najprawdopodobniej dodatkowe fragmenty dopisano w celu zuniwersalizowania eschatologicznego przesłania, bowiem to w dopisanej treści znajduje się nakaz głoszenia boskości Jezusa wśród pogan.

Dzieło Łukasza uważa się za najpóźniejszą ewangelię synoptyczną (wspólna nazwa ewangelii Mateusza, Marka i Łukasza wprowadzona przez J. J. Griesbacha ze względu na znaczne ich podobieństwo; od gr. "synopsa" - zestawienie).Jej autor bądź redaktor pochodził najprawdopodobniej z Antiochii Syryjskiej, miasta silnie zhellenizowanego i zlatynizowanego. Łukasz (łac. Lucius) miał być towarzyszem, doradcą i pomocnikiem Pawła oraz redaktorem jego katechezy. Zaobserwować można duże jej podobieństwo względem listów Pawłowych, m.in. charakterystyczny dlań uniwersalizm eschatologiczny, negatywny stosunek do niektórych pism ST oraz pewien konserwatyzm społeczny. Mimo "rewolucjonistycznych" słów Jezusa o "niebie dla ubogich", odnosi się je do czasu przyszłego, czym przekreśla się równocześnie buntowniczy ich aspekt; u Łukasza spotykamy się także ze zwaleniem całej winy za ukrzyżowanie Jezusa na Żydów, "oczyszczenie" Rzymian.

Ostatnią z ewangelii kanonicznych, traktowaną odrębnie od synoptycznych ze względu na pewne zaistniałe różnice, jest tekst Jana, którego to imię Mateusz, Łukasz oraz Dzieje Apostolskie wymieniają pośród pierwszych apostołów. Inne dokumenty wspominają o Janie jako biskupie gmin chrześcijańskich w Azji Mniejszej pod koniec I w., dokonującym wielu cudów i skazanym za Trajana na zesłanie na Patmos wizjonerze i autorze przesiąkniętej gnostycyzmem i filozofią aleksandryjską apokalipsie. Te dwie postaci w tradycji zastąpiono jedną, poza wymienionymi dziełami również autorem także trzech listów. Jeśli wierzyć synoptykom, Jan apostoł był prostym rybakiem, toteż - poza pewną niezgodnością historyczną, gdyż umierając, Jan musiałby skończyć ok. 110 lat - łączenie go z postacią mędrca i filozofa byłoby chyba czymś zgoła bezsensownym, idiotycznym. Janowo-ewangeliczne autorstwo listów można jeszcze od biedy przyjąć, Objawienia - jest oczywistą pomyłką.

Powszechne było do niedawna mniemanie o najmłodszym wśród ewangelii kanonicznych wieku Janowego dzieła, obecnie uważa się jednak, iż jej autor nie znał dzieł synoptyków. Ostatnia dobra nowina powstała całkiem w innych okolicznościach, w innym środowisku i to je u Jana zaprezentowano. Jest to kolejnym dowodem na mnogość ?szkół ewangelicznych? w jakie obfitowały w zależności od położenia pierwotne gminy chrześcijańskie.

Analiza ewangelii kanonicznych prowadzi do jednoznacznej opinii dot. głoszonej tam "dobrej nowiny", jej charakteru nierozłącznie związanego ze zwykłymi bajaniami ludowymi, krążącymi pośród gmin, gdzie następowały ich kolejne redakcje, związane z oczywistym "ubarwianiem" początkowych "mów Pańskich" o "mądrości" starszych członków tychże gmin. Czy niemożliwym byłoby, aby pierwotne "mowy Pańskie" zostały wzbogacone o imię Jezusa w późniejszym okresie, podobnież jak o szereg jego czynów, spłycając bądź przeciwnie, a w każdym razie na pewno zwiększając o nowe elementy, pierwotny przekaz - moralny drogowskaz postępowania wytyczony jako coś na kształt "reguły zakonnej" którejś z sekt esseńskich (wszak pisałem już o podobieństwie tychże gmin do młodszych o pół tysiąclecia chrześcijańskich zakonów)? Tacy uczeni T. Reinach, Karlheinz Deschner czy U. Ranke-Heinemann uważają, iż z esseńskiego łona wywodzić się miał rywalizujący z Jezusem o wiernych i "wpływy" Jan Chrzciciel. Rywalizować zresztą miał nad wyraz skutecznie, o czym wspomina m.in. Józef Flawiusz, a świadczy do dziś istniejąca sekta mandejczyków, to Chrzciciela uważających za obiecanego mesjasza. Czy w sytuacji, kiedy wśród esseńczyków pojawiło się tyleż wybitnych postaci, a mesjańska tradycja była żywa i kształtowała się "z dnia na dzień", moralne przykazania nie mogły zostać wplecione w słowa jakiegoś legendarnego Nauczyciela, podobnież jak odkrycia i nauki anonimowych Pitagorejczyków przypisywane być miały legendarnemu Pitagorasowi? Wszak w hellenistycznej tradycji był to zabieg nad wyraz popularny, a przykład z Mojżeszowym autorstwem Tory wskazuje, iż takie zabiegi nie były obce również Żydom. Kolejnym dowodem na nieważność i - tutaj już być może, bowiem mogło być to także celowe działanie związane z pobożną symboliką w ten sposób reprezentowaną - przypadkowość imienia Jezusa jest jakiś czas temu odnaleziona w Jordanii i opisana na forum kamienna tablica z "Objawieniem Gabriela", która wg Israela Knohla z Uniwersytetu Jerozolimskiego opowiada o żyjącym jakiś czas przed Jezusem Szymonie Ben Josefie. Wg odczytanych tam zapisków Szymon ten miał czynić cuda tożsame z tymi przypisanymi później Jezusowi. Czy to stąd wziął swój pseudonim wspomniany w Dziejach Apostolskich (Dz. Ap. 8, 9-24) uczeń Dozyteusza, ojciec gnostycyzmu i symonii oraz przeciwnik Piotra ? Szymon Mag, mający czynić cuda, o czym wspominają m.in. późniejsi chrześcijanie, Akwilea i Niketas, oraz uzurpować sobie w Rzymie prawo do mesjaństwa? Warto zwrócić uwagę na znaczenie imienia Szymona: w j. hebr. jest to "Bóg wysłuchał", imię, które można interpretować jako mesjańskie proroctwo, również popularne. Zdaję sobie sprawę, iż dokonuję nadinterpretacji, czego obiecałem nie czynić; nie wiem, dlaczego Jezus, a nie Szymon, jeśli ma by to dowód na historyczność tego ostatniego - proszę bardzo, tylko jeszcze raz przypominam o częstym nadawaniu dzieciom imienia "Jeszua" ze względu na znaczenie oraz np. w celu uczczenia pamięci "tamtego", starotestamentowego Jozuego. Godną przytoczenia genezę tegoż imienia przedstawia w wywiadzie, jaki znaleźć można na VRP, były ksiądz Llogari Pujol. Jakieś 550 lat p. n. e. autor egipskiej "Opowieści Satmiego" miał pisać: "Cień boga pojawił się przed Mahitusket i oznajmił jej: Będziesz miała syna, którego będą zwać Si-Osiris". Wydaje się mi możliwym, iż źródłosłów "Si-os" wyewoluować mógł z czasem w "Iesus", "Ieszu", zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt tzw. "niewoli egipskiej" (1660-1445 p.n.e.). Podane w nawiasie daty zgodne są z powszechną hebr. tradycją i, zakładając prawdziwość Mojżesza, na którą mamy nawet mniej dowodów, niż na historyczność Jezusa, opisywane w Exodus wydarzenia mogły wydarzyć się stosunkowo później, np. w latach panowania faraona-heretyka Echnatona, który to wprowadził nad Nilem częściowy monoteizm. Podobieństwa między religią faraona oraz wczesnym judaizmem można zaobserwować np. w zakazie przedstawiania obiektu kultu, swoistą teologią etc. Wg L. Pujola imię Mahitusket ma oznaczać "łaski pełną", zaś Satmiego - "tego, który czci Boga", co w prosty sposób nawiązywać ma do Maryi oraz Józefa, mimo iż inni "awangardowi" badacze Pisma św. (np. L. Gardner) doszukują się w tych imionach kultowych nazw dla stanowisk duchownych w esseńskiej hierarchii. Gardner w "Tajemnicach Marii Magdaleny" imię matki Jezusa wywodzi również od egipskiego przymiotnika, równoznacznego z hebr. "Miriam" "Mery", co znaczyć miało "ukochana", "oblubienica". Autor apokryficznej Ewangelii Filipa relacjonuje, że "trzy chodziły zawsze z Panem (?) Jego siostra, matka oraz małżonka były wszystkie Mariami". Na potwierdzenie swej tezy o maryjnym "stanowisku" przytacza Gardner zwyczaj przyjmowania imienia Maria w niektórych żeńskich klasztorach. Jakkolwiek znów poczynam błądzić wśród tak licznych wśród dzieł omawiających ten temat i zwyczajnych już nadinterpretacji, tak podobizn między egipską mitologią a opowieścią przedstawioną w ewangeliach jest jeszcze wiele. Podobnież w innych religiach. Pozwolę sobie przytoczyć jedynie kilka najbardziej popularnych, stosunkowo "spektakularnie" dyskredytujących biblijne "fakty" dot. postaci Jezusa, pokazujące, że tak naprawdę nie wiemy o nim nic pewnego, a relacje niechrześcijańskich dziejopisarzy uwarunkowane są relacjami krążącymi już w drugiej połowie I w. wśród kształtujących się pierwotnych gmin chrześcijańskich.

Na początek jeszcze kilka podobizn wykazanych przez L. Pujola, poddanych mniejszej lub większej nadinterpretacji. Tak jak Święta Rodzina zostaje zmuszona do ucieczki do Egiptu ze względu na represje ze strony namiestnika prowincji Heroda, tak w mitologii egipskiej na małego Horusa oraz jego matkę, Izydę, dybie Set; mirra, złoto i kadzidło miały być przymiotami Ra, odpowiednio: spermą, ciałem i zapachem. W opowieści Satmiego Ozyrys, w wieku 12 lat, dyskutuje jak równy z równym z mędrcami w świątyni. Albo przykłady cudów: egipski bóg-krokodyl Sobek miał pomnożyć pieczywo i ryby, a także chodzić po powierzchni jeziora Faiun; zmartwychwstanie i wniebowstąpienie miało zaś wiązać się z pewną tradycją pogrzebową. A skąd "numerologia", konkretne liczby? No, jak to skąd? - Wg innego tematu z VRP z astrologii i pierwotnych kultów solarnych! Jezus miał 12 uczniów, tylu, ile jest miesięcy i zodiakalnych domów; dom zawierający konstelację Panny znany jest jako "Dom Chleba", gdyż czas, w którym Słońce znajduje się w znaku Panny jest okresem żniw, a "Dom Chleba" po hebr. przetłumaczyć można jako "Betlejem", na dodatek Maryja była dziewicą (panna -> łac. Virgo - "dziewica"). Symbolem zodiakalnym panny jest znak przypominający rzymskie "M", to dlatego imiona takie jak Maryja - matka Jezusa, Myrra - matka Adonisa, Maia - matka Hermesa, Maya - matka Buddy, itd. zaczynają się na tą literę (tak, Może tak może nie, w sanskrycie występuje "M", wszak to z języków indoeuropejskich wywodzi się większość języków używanych powszechnie, zaś symbol panny powstał "niestety" prawdopodobnie dopiero w XVI w., co chyba całkowicie nie uniemożliwia takiej symboliki, zwłaszcza społem z podobieństwami między literą "M", a ułożeniem gwiazd w gwiazdozbiorze oraz niektórymi tablicami z starożytnym zodiakiem pochodzenia sumeryjskiego oraz egipskiego).

Dołączona grafika
Przedstawienie gwiazdozbioru Panny wprost z ang. Wikipedii

Tytuł "Syna Bożego" był bardzo popularny również w innych religiach. Mianem tym określony zostaje np. Eskulap, dokujący wielu cudów, uzdrowień poprzez dotyk; Herakles, który dokonał wielu bohaterskich czynów, w tym tzw. "12 prac"; Prometeusz, który poświęcił się dla ludzkości i dlań cierpiał, "zbawił ją", ucząc, jak poradzić sobie w brutalnym świecie, dając jej "światło", ogień, trochę tak, jak Lucyfer, któremu zawdzięczamy je dzięki wpływom na judaizm nauk Zoroastra oraz zidentyfikowaniu z Szatanem, wężem-kusicielem Ewy z Genesis; Dionizos, syn dziewicy często przedstawiany jako mężczyzna jadący na osiołku, odpowiedzialny za bachanalia, swoiste alkoholowe libacje połączone z seksualnymi orgiami, podczas których zamieniał czasem wodę w wino, wg orfików jako Zagreus został zabity i ponownie wskrzeszony (jak Ozyrys i Horus), czasem uznawany za stworzyciela ludzkości; Mitra, ur. 25 grudnia irański bóg solarny (stąd też być może swoiste "zmartwychwstanie" po trzech dniach - wszak 21-22 mamy przesilenie zimowe, najkrótszy dzień w roku, więc "śmierć" słońca), któremu dniem poświęconym była niedziela (ang. Sunday, niem. Sonntag, łac. Dies Solis), z którego kultem wiązał się rytuał chrztu.

Dołączona grafika

Dołączona grafika
Przedstawienia Dionizosa na ośle

Ciekawe analogie do ewangelicznego przedstawienia Jezusa znaleźć można także w postaci Kriszny: jego matka rodziła w obcym mieście, a udała się tam, by płacić podatek; Kriszna również dzięki pomocy przybranej matki, Jaszody (pośrednia analogia do Mojżesza!), uratował się z wielkiej rzezi zgotowanej przez tyrana; tradycja hinduistycznego Kriszny jest podstawą religii miłości związanej z "bogiem-pasterzem", za którego sam Kriszna również jest uważany.

Zastanawiający jest też symbol krzyża, związany przecież z podziałem roku na cztery pory, zodiaku na znaki po trzy, za które to odpowiedzialne były cztery żywioły (piątym miała być kwintesencja, którą to jako połączenie czterech części byłby zarówno rok, jak i krzyż, zwłaszcza w kole, następnym solarnym symbolu i np. swastyce). Stąd też wzięły się aureole, które świetlistym nimbem jakieś tysiąclecie wcześniej otaczały już głowy Buddy i niektórych bóstw hinduskich. Warto zaznaczyć, że w hebr. Torze ukrzyżowanie zostaje zaklasyfikowane jako kara dla przestępców zasługujących na potępienie przez Boga (Pwt 21, 22-23). Innym ciekawym fragmentem Pisma św., tym razem znów NT jest List św. Jakuba 5, 7, który za przykład "wytrwałości i cierpliwości" zaleca "proroków, którzy przemawiali w imię Pańskie". Dziwne, że nie samego Jezusa, który wytrwał przecież szykany, mękę drogi na Golgotę i same cierpienia na krzyżu, a miał jeszcze tyle siły, aby dać pocieszenie współtowarzyszom niewoli? Może teza o śmierci Jezusa na krzyżu nie była jeszcze Jakubowi znana? Może w jego gminie jej nie uczono?

Podobne sprzeczności i teologiczne "plagiaty" można mnożyć jeszcze długo. Np. data swoistej "inicjacji" Jezusa, kiedy to rozmawiał w swiątyni z kapłanami. Wydarzenie to miało miejsce przed świętem paschy, obchodzonym w okolicach równonocy wiosennej, a więc narodzin wiosny, życia i płodności. Czy niedostatecznie kojarzy się to z kultami solarnymi i czczeniem natury? A dorzućmy do tego jeszcze domniemany miesiąc Jego narodzin...

Wystarczy jednak zapoznać się z tym, co już zostało przeze mnie przedstawione, aby śmiało stwierdzić, iż zapożyczenia w ewangeliach są faktem. Czy po ich wyzbyciu z postaci Jezusa zostanie coś jeszcze poza jego szczytnymi ideami? Na razie pozostawię pytanie to bez odpowiedzi. Uważam jednak, że to przede wszystkim z samymi naukami "Jezusa" musiał spotkać się Paweł z Tarsu, dzięki któremu tempo rozwoju nowej religii uległo znacznemu przyspieszeniu. U Pawła jedynymi faktami o Jezusie jest wzmianka o pochodzeniu "z nasienia Dawidowego", ustanowieniu Wieczerzy Pańskiej oraz zabiciu przez Żydów i ukazaniu się kilku osobom po zmartwychwstaniu (liczba Pawłowych świadków zmartwychwstania nie zgadza się z tą podaną przez ewangelistów).

W początkowym okresie swej działalności Paweł zwalczał mesjanizm ludowy, dostrzegając w nim zarzewie buntu przeciwko rzymskiej władzy państwowej. Następnie, ponoć po pewnej duchowej przemianie, rozpoczął szeroką ewangelizację, propagując Jezusa jako Chrystusa, Syna Bożego niosącego ludziom zbawienie i nieśmiertelność, głosząc uniwersalny i eschatologiczny charakter Królestwa Niebieskiego. Zdecydowanie odrzucił koncepcję mesjanizmu nacjonalistycznego, który podburzał masy żydowskiego plebsu do wystąpień, których wykształcone klasy średnie, żyjące z rzymską władzą w dość zażyłych stosunkach, ze względu na materialne korzyści pragnęły w jak największym stopniu uniknąć.

W tym czasie na gruncie palestyńskich gmin chrześcijańskich nastąpił swoisty podział między tymi dwu zwalczającymi się doktrynami. Początkowo szala zwycięstwa przychyliła się w stronę mesjanizmu nacjonalistycznego, lecz wkrótce, bo już po poddaniu przez powstanie Jerozolimy i zburzeniu II świątyni na jesień 70, rolę uległy odwróceniu. W tym czasie pojawiły się także pewne prądy uniwersalistyczne, dążące do scementowania obu idei, widoczne w ewangeliach synoptycznych, zwłaszcza u Łukasza. Z kolei u Jana Jezus został już całkowicie zidentyfikowany jako Logos Filona Aleksandryjskiego, Syn Boży, który niesie duchowe odrodzenie ludzkości. Poza tym zbieżny z wizją Pawła jest jawny antysemityzm, jaki można u autora czwartej ewangelii dostrzec: w końcu nawet Piłat jest bez winy, to Żydzi domagają się śmierci religijnego odstępcy. Mimo to Jan twierdzi także, iż "zbawienie jest z Żydów" (4,22; 5, 37). Sprzeczność ta to następny dowód za próbą połączenia antagonistycznych założeń doktrynalnych. Podobne zjawiska zachodziły również np. w niektórych listach.

Innym dowodem na ten religijny synkretyzm jest także znaleziona przez archeologów na cele z Franckiem Goddio w porcie w Aleksandrii, wykonana na przełomie I i II w. n.e. czara z greckim napisem "Dia Christou o goistais", które oznaczać może "magię dzięki Chrystusowi" bądź "Chrystusa magika". Nie ważne czy chodzi tu o naszego Jezusa czy któregoś z "chrestosów"; wskazuje to na łączenie kształtującego się gnostycyzmu z soteriologicznym uniwersalizmem bądź/lub pewną popularność antagonistycznych do Pawłowych poglądów, wtedy jeszcze wciąż żywotnych.

Czy można sądzić, że wybór Pawła, jego przyłączenie się do którejś z chrześcijańskich gmin i aktywna działalność ewangelizacyjna tamże podyktowane były nie przemianą moralną, lecz swoistą polityką, "pracą u podstaw" dla władzy Imperium Rzymskiego, być może nawet przez wspomaganą, nagradzaną? Czy brak źródeł pisemnych na poparcie mej tezy musi ją zrazu wykluczać, skoro zakładamy istnienie tak wielu osób i rzeczywiste zdarzanie się rzeczywistych wydarzeń oparte na zjawiskach nadnaturalnych, skoro niektórzy wierzą w boskość Jezusa i możliwość cudów? Brak racjonalności takiego działania jest moim zdaniem podobny, zwłaszcza, iż nie liczę, ażeby Paweł dostawał coś od Rzymu, a jedynie jakiejś nagrody w cichości serca oczekiwał.

Jest to jednak jedynie gdybanie; trochę podobne to tego z dialogu Aquili i przyrównania Jezusa do Scooby-Doo. A czemu by tak nie przyrównać Jezusa do Jaszy Mazura, sztukmistrza z Lublina rzeczywiście spacerującego po Warszawie końca XIX w. albo Humberta Humberta z "Lolity" Nabokova, istotnie tułającego się po Stanach Zjednoczonych (istnieją nawet takie hotele w jakich się z Dolores zatrzymywał)? Na dowód istnienia wszystek tych fabularnych postaci mamy prawie tyle samo dowodów. Bo czy naprawdę jestem zmuszony wciąż respektować nieszczęsne teksty pokroju "testimonium Flavianum", powstałe, jeśli już, ze znajomości zwykłych plotek?

Na razie to tyle. Sądzę, iż wykazałem dość argumentów deprecjonujących oryginalny tekst ewangelii. Mógłbym oczywiście pokusić się o autorską synapsę wraz z genezą każdego pojawiającego się weń mitu, lecz wielu zrobiło to przede mną i poza łączeniem użytych już wiele razy tez, nie byłoby tam chyba wiele nowego, świeżego spojrzenia na sprawę. Jestem zaś ogromnie ciekawy jak mój drogi Przeciwnik odniesie się do tych najpopularniejszych użytych przeze mnie argumentów, jak tym razem postara się je obalić. Tylko błagam, Aquila, czytaj ze zrozumieniem i więcej nie manipuluj tak wyraźnie!

Dziękuję za uwagę i zapraszam do komentowania w kuluarach.

Źródła:
Oryginał czy kopia? Oryginalność Jezusa
Faraon zwany Jezusem
"Zarys dziejów religii" Praca zbiorowa, Iskry, Warszawa 1988
"Judaizm" praca zbiorowa, Biblioteka Pisma Literacko - Artystycznego, Kraków 1989
Jeszu i Matka
Jezus i inni bogowie
"Tajemnica Marii Magdaleny" Laurence Gardner, Amber, Warszawa 2005
  • 0

#8

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Witam ponownie.

Na początku odniosę się do zarzutu, że przekręcam fragmenty Twojego tekstu, co wg Ciebie ma być „prymitywnymi sztuczkami” z mojej strony. Jak za chwilę się przekonasz zobaczysz, że jest to jedynie Twoja nadintepretacja.

Jednak tak jak zwykle staram się być pobłażliwy dla pewnych wymyślnych argumentów pokroju „ad personam” tym razem uderzyła mnie dwulicowość tego, co prezentujesz.

Z jednej strony piszesz w debacie, że:

Nie zależy mi na zwycięstwie w tej dyskusji, ważniejsza jest dla mnie przyjemność stąd czerpana, wiedza, którą w ten sposób przyswajam etc. Na pierwszym miejscu stawiam historyczną obiektywność i ze swoją uczciwością jestem skłonny z iście masochistyczną pasją podciąć sobie gałąź argumentu, którym mógłbym się nawet całkiem wdzięcznie posłużyć.


oraz

Nie chcę nikim manipulować. Próbuję jedynie przedstawić obiektywne dane i swoją o nich opinię, a jeśli mi to nie wychodzi, takiego postępowania nie można nazwać działaniem z premedytacją, nie jest ono zaplanowane, celowe.


Tymczasem w komentarzach, w odpowiedzi na stwierdzenie użytkownika Liquid29, że „zapiski i dowody historyczne są, mam nadzieję że Aquila nie omieszka tego wykorzystać”, odpisujesz mu:

Liquid29, tak, są dowody i na ich wytoczenie przez Aquilę niecierpliwie wyczekuję. Mam koncept, jak odwrócić kota ogonem >:-D


Czy dobrze rozumiem, że jesteś świadom istnienia dowodów na rzecz historyczności Jezusa, lecz jedynie dla zwycięstwa w debacie przemieniasz swój koncept w czyn i odwracasz kota ogonem?
Ten Twój wpis w komentarzach zauważyłem już dawno, ale nie widziałem powodu aby go tutaj prezentować. Jednak gdy zacząłeś już w debacie pisać o stawianiu obiektywności na pierwszym miejscu i o uczciwości, muszę przyznać, że zrobiło mi się po prostu przykro, bo znowu zawiodłem się na ładnie brzmiących zapewnieniach.

Wciąż mam jednak nadzieję, że źle odebrałem tę całą sytuację. Nikłą, ale jednak.

Poza tym, nie wiem co miało na celu to dramatyczne pytanie o spadanie z piedestału racjonalizmu i historycznego obiektywizmu (a co ma to całe spadanie z Twojego piedestału w związku z moim wpisem – nie mam pojęcia), to czy naprawdę masz mnie za kogoś, kto po pierwsze chce w ogóle być stawiany na jakimkolwiek piedestale a po drugie stać na nim za wszelką cenę? Otóż nie – nie zależy mi na tym, czy ktoś uważa mnie za godnego „stania na jakimś piedestale” (tfu! A fe!). Nie zależy mi też na utrzymywaniu takiego przekonania na siłę, więc jeśli uważasz, że nie powinienem tam się znajdować, to wolna wola – proszę bardzo! ;) W istocie to nawet Ci pomogę i sam z niego zejdę (skoro tam już na siłę mnie postawiłeś) – to nie w mojej ani niestety nie w Twojej mocy jest decydowanie czy moje wpisy są racjonalne i obiektywne (i tym samym czy może być mowa o jakimkolwiek piedestale). Każdy z czytelników zrobi to bez wątpienia samodzielnie.

Przejdźmy jednak do sprawy rzekomych manipulacji.


Przede wszystkim nie powinieneś brać wszystkiego co piszę w debacie bezpośrednio do siebie – moim zwyczajem jest że w debacie nie tylko staram się odpowiedzieć na argumenty przeciwnika, ale i dokładniej przybliżyć rozmaite błędne teorie i argumenty pochodzące od zwolenników danej teorii spiskowej – nawet jeżeli mój przeciwnik sam o nich nie wspomniał. Kiedy pisałem o tym, że przeciwnicy historyczności Jezusa wyciągają argumenty typu „pisarz X, który żył w 30 roku n.e. nie wspomniał nic o Chrystusie zatem Jezus nigdy nie istniał” przy czym ten pisarz X tworzył dzieła powiedzmy o botanice, to nie znaczy, że Tobie zarzucam takie nieodpowiedzialne zachowanie. Chcę po prostu przy okazji debaty w dobrze widocznym miejscu pokazać jak najwięcej różnych absurdalnych teorii które mają niby przemawiać na korzyść teorii „Jezus to mit”.

Dlatego zarzuty typu:

Zgadzam się, że brak wspomnienia o Chrystusie w księgach tematycznych jest jak najbardziej logiczny i na miejscu, toteż gdybyś mógł w następnym poście wykazać, który ze wspomnianych przeze mnie starożytnych twórców pisał takowe i weń takiego infa nie umieścił lub na odwrót, byłbym ogromnie wdzięczny.

są nie na miejscu, ponieważ moje przykłady nie odnoszą się wyłącznie do tego co pisałeś, lecz stanowią dodatkową informację dla czytelników tej debaty. Po prostu chcę, aby Ci, którzy śledzą naszą dyskusję nie tracili czasu i aby za jednym zamachem poznali jak najwięcej argumentów świadczących o perfidii tych, którzy tworzą takie kłamstwa aby „udowodnić”, że Jezus nie istniał. Kiedy piszę, że „niektórzy dowodzą, że piszący o gotowaniu, retoryce, botanice itp. nie wspomnieli o Jezusie więc on nie istniał” to nie stwierdzam, że Ty tak uważasz. Jedynie pokazuję, że niektórzy zwolennicy teorii „Jezus to mit” wyciągają tak śmieszne wnioski z tak żenujących „dowodów”.

Zresztą prześledź moje wpisy w debacie o 9/11 a zobaczysz o co mi chodzi. Ani Mike ani Snagoth nie argumentowali zapalczywie, że „dziura w Pentagonie była zbyt mała”, „terroryści mieli jedynie niewinne noże do kartonu” czy też, że ”w Pentagon uderzyła rakieta”, a jednak postanowiłem na pierwszy ogień wziąć właśnie te kłamstwa. Nie znaczyło to, że twierdzę, że Mike lub Snagoth wierzyli w to wszystko lub prezentują takie stanowisko. Jedynie starałem się przy okazji debaty wyciągnąć na światło dzienne wszystkie brudy rozmaitych teorii spiskowych, aby pokazać je czytelnikom w jednym miejscu. Na szczęście zauważyli to (mam nadzieję) i obyło się bez zarzutów o manipulację.



A teraz przejdźmy do właściwej części debaty.


Pytasz mnie dlaczego uważam, że Żydzi uwierzyli w słowa apostołów, skoro tak wielka liczba pozostała przy judaiźmie. Racja – wielu pozostało przy judaiźmie. Lecz wszyscy pierwsi chrześcijanie to nie Grecy czy Rzymianie, ale właśnie Żydzi. Pomiędzy śmiercią Jezusa a nauczaniem Greków istnieje pewna przerwa w czasie, jednak myli się ten, kto uważa, że jest ona pusta. Już Szczepan, ogłoszony świętym, jako chrześcijanin staje się w roku 36 pierwszym męczennikiem (Protomartyr). Był Żydem. W tym czasie sekta chrześcijańska składała się wyłącznie z mieszkańców Palestyny – z Żydów. To oni stworzyli pierwsze gminy chrześcijańskie i to oni z czasem zawędrowali do Antiochii Syryjskiej, gdzie zaczęli nauczać Greków. Tak właściwie to ukamienowanie Szczepana stało się przyczyną pierwszych poważniejszych prześladowań chrześcijan przez żydów (Szczepan był przeciwko Świątyni jerozolimskiej i składaniu ofiar), co spowodowało, że pierwsi chrześcijanie opuścili ziemie Izraela i udali się w miejsca, gdzie mogli żyć spokojnie.

Antiochia była właśnie takim miejscem i to tam chrześcijanie pochodzenia żydowskiego zaczęli w ogóle po raz pierwszy nawracać tych, którzy nie byli Żydami, choć nie było to dla nich łatwe (wielu pierwszych chrześcijan pochodzenia żydowskiego wciąż przestrzegało niektórych praw judaizmu, np. zabraniającego spożywania posiłków wraz z poganami - a tak wciąż nazywano nie-żydowskich chrześcijan – „poganami”, „Grekami” albo „życzliwymi ludźmi”).

Jednak jak to zawsze bywa, naiwne byłoby stwierdzenie, że wszyscy Żydzi powinni byli stać się chrześcijanami. Weźmy na ten przykład Mormonów – wyrośli oni z chrześcijaństwa i mają z nim mocne wspólne więzi, lecz są sektą. Nikt nie zaprzecza, że twórca tego ruchu był niejaki J. Smith. Nikt nie zaprzeczy, że wielu chrześcijan podążyło za jego naukami. Ale nikt nie powinien też się dziwić, że wielu chrześcijan tego nie zrobiło.
Zatem wystarczy spojrzeć na pierwszych chrześcijan jak na sektę Mormonów a wątpliwości typu „dlaczego uważasz, że pierwszymi chrześcijanami byli Żydzi, skoro tak wielu pozostało przy judaiźmie” szybko zostaną rozwiane.


Przejdźmy teraz do postaci mitologicznych (choć nie do końca), które wymieniłeś. Wg Ciebie (jeżeli dobrze zrozumiałem) mają one być przykładem tego, że ludzie potrafią uwierzyć w wymyślone postacie które rzekomo żyły w danym czasie i miejscu. To zaś ma wg Ciebie świadczyć, że tak samo Żydzi mogli uwierzyć w postać mitologiczną, nie istniejącą.

Eneasz – wg Rzymian był uciekinierem z Troi (tak, tej z Illiady). Było to ok. roku 1200 p.n.e. Jego syn miał założyć miasto Alba Longa, skąd wywodzić się miał późniejszy Romulus. Jednak założenie Rzymu legenda datuje na czasy późniejsze od Eneasza o jakieś... 500 lat. Zatem Rzymianie wierzyli, że pochodzą od człowieka, którego istnienia już nie mieli jak zweryfikować – czyli ten przykład nie działa na Twoją korzyść.

Budda – z tego co wiem, Siddhartha Gautama zwany Buddą jest postacią jak najbardziej historyczną. Zatem tu również przykład ten działa na moją korzyść.

Mojżesz – tutaj zaś nie mamy żadnego przekonującego dowodu za tym, że człowiek taki nigdy nie istniał. Z tego co wiem, historycy raczej skłaniają się do tezy, że ktoś taki istniał w historii (choć niekoniecznie dokonał wszystkich przypisywanych mu czynów). Nie wiemy też kiedy pojawiły się pierwsze wzmianki w Biblii o Mojżeszu – czy było to tak jak w przypadku Jezusa tuż po jego śmierci, czy też powiedzmy 300 – 500 lat później. To bowiem robi wielką różnicę.

Zoroaster – z tego co mi wiadomo, ta osoba również jest postacią historyczną.

Hermes Trismegistos – przyznaję, że nie znalazłem żadnej informacji o tym, żeby ludzie wierzyli że Hermes żyje, lub żył w przeciągu kilku lat wstecz, wśród nich jako bóg. Czy mógłbyś podać więcej szczegółów?

Romulus – co do Romulusa to przyznaję, że jest to legenda. Nie wydaje mi się, aby założycielem Rzymu był ten właśnie osobnik z legendy. Pytanie jakie się tutaj nasuwa jest znowu oczywiste – czy Rzymianie stworzyli tę legendę tuż po śmierci rzekomego Romulusa, czy też powstała ona dużo później, gdy już nie żył nikt, kto mógłby pamiętać tamte czasy? Ważne jestteż jeszcze jedno – w VIII wieku p.n.e. miasto w Italii nie mogło obejść się bez wodza – nierzadko wodza-założyciela. Kolejne pytanie zatem jakie się nasuwa jest takie – skoro wiemy, że za założeniem Rzymu stał jeden człowiek i jego pierwszy wódz, czemu nie przyznać, że był to Romulus? Założyciel Rzymu i jego pierwszy wódz musiał istnieć fizycznie, jako postać historyczna. Obojętne jest to, czy miał na imię Romulus i czy wykarmiła go wilczyca. Ważne, że ktoś taki musiał istnieć. Więc mamy tu doczynienia z legendą opartą na faktach.

Numa Pompiliusz – tutaj rzecz ma się podobnie – wiemy, że Rzym nie był republiką od zawsze i że miał w swoim czasie królów. Numa jest wymieniany jako drugi z nich. Pomyślmy zatem – byli królowie, więcej jak dwóch. Zatem ktoś musiał być drugim królem Rzymu (nazywamy go właśnie Numą Pompiliuszem). I znowu nie jest ważne, czy postać ta była taka, jak opisane to jest w legendzie, ani czy nawet nazywała się Numa Pompiliusz! Ważne, że osoba taka jak opisywany tu Numa Pompiliusz, drugi król Rzymu musiała istnieć w historii jako osoba fizyczna. A to, czy jej opis w legendzie odpowiada prawdzie historycznej, to już zupełnie inna bajka o której szerzej opowiem w kolejnych wpisach.

Quetzalcoatl – tutaj również nie znalazłem informacji o tym, jakoby miał on żyć wśród ludzi a współcześni (lub trochę późniejsi) mu pisarze uwiecznili to wydarzenie (jak ma to miejsce w przypadku Jezusa).

Piast i Rzepicha – tutaj sprawa ma się tak samo jak w przypadku Romulusa i Numy Pompiliusza. Wiemy, że Mieszko istniał w rzeczywistości. Uważamy, że Lestek i Siemowit również istnieli w takim samym sensie jak istnieje i Qliphoth i ja. Wg legendy Piast i Rzepicha mieli być rodzicami Siemowita. I teraz zastanówmy się – skoro uznajemy, że Siemowit istniał w rzeczywistości, to jak możemy wątpić w istnienie jego rodziców? Po raz kolejny nieważne jest jak opisuje ich legenda – jeżeli Siemowit jest postacią historyczną to i jego rodzice istnieli w rzeczywistości! Więc nie bardzo ten przykład jest dla Ciebie pomocny, ponieważ Ty próbujesz nas przekonać, że Jezus nie istniał i był jedynie mitem, zlepkiem. Jako przykład zaś podajesz osoby, które istniały (choć to, co mówi legenda o ich życiu to już niekoniecznie musi być prawdą). Legenda o Popielu i Piaście jest legendą, ale bazuje na prawdziwych postaciach, choć opisuje je w zniekształconym świetle. Podobnie jest z Libuszą.



Wracając do Filona i jego braku wzmianki o chrześcijanach – wiemy, że w 36 roku n.e. zginął pierwszy chrześcijański męczennik. Wiemy też, że chrześcijanie pochodzenia żydowskiego zmuszeni byli uciekać z Palestyny z powodu narastających prześladowań i że udali się do bardziej zhellenizowanej Syrii – do Antiochii. A jednak Filon o tym nie wspomina, mimo, że taki fakt miał miejsce a i on żył w tym czasie. To skłania nas do stwoerdzenia, że najwyraźniej Filon nie był aż tak skrupulatny jak nam się wydaje i że zwyczajnie nie przykładał uwagi do chrześcijan. Czy to jest dziwne? Próbujesz wzbudzić w czytelnikach przekonanie, że tak. Wg tego co zrozumiałem twierdzisz, że fakt, że Filon nie wspomina o chrześcijanach przemawia za tym, że Jezus nie istniał. Więc postanowiłem wykazać, że to, że Filon o kimś nie wspomniał wcale nie oznacza, że ta dana osoba nie istniała, co mam nadzieję wykazałem na podstawie Gamaliela.

Więc odpowiadając na Twoje pytanie:

Czy naiwnym jest założenie, iż jeśli kronikarz-religioznawca nie wspomina o jednym z nauczycieli prezentujących ciekawe poglądy leżące w gestii jego zainteresowań, krążącym w dodatku po okolicy, to prawdopodobieństwo istnienia tego ostatniego trochę maleje?

musze stwierdzić, że tak – trochę naiwne. O Gamalielu też nie wspomina, a jednak jest on jak najbardziej uznawaną przez wszystkich postacią historyczną, religijnym nauczycielem i filozofem żyjącym w tym samym czasie co Jezus i Filon.

Zaś na stwierdzenie:

Chyba jedynymi sensownymi wyjaśnieniami byłoby postawienie tezy o możliwości "krążenia" Jezusa w pewnym oddaleniu od domu rodziny Filona (itd.)

Również upada w konfrontacji z Gamalielem. Czy zatem jedynym sensownym wyjaśnieniem braku historycznego Gamaliela u Filona jest to, że nie mieszkał on w Jerozolimie (chociaż mieszkał) itd.?

Uparcie trwasz przy swoim, że brak wzmianki o Jezusie u Filona jest tak niesłychanie zaskakujący, że można z tego wysnuć wniosek, że Jezus (a także pierwsze gminy chrześcijańskie w Palestynie!) nie istniał. To zaś właśnie trąci takim naiwnym sposobem myślenia „skoro Filon o kimś nie napisał, to znaczy, że ta osoba nigdy nie istniała”. Nie można traktować Filona jako wszechwiedzącego pisarza – istnienie czegoś nie zależy od tego, czy dana osoba o tym czymś napisała, czy też nie.

Podobnie zresztą jest z Nazaretem – choć istnieją ślady materialne (pozostałości domu i farmy) i choć istnieją zapiski w Biblii (łącznie z pogardliwym „czyż może być co dobrego z Nazaretu”) zdajesz się prezentować stanowisko, że skoro nie ma wzmianki o Nazarecie w niechrześcijańskich zapiskach z okresu, to możemy śmiało twierdzić, że Nazaret wówczas nie istniał. Tym razem zdajesz się prezentować postawę „skoro pisma nie wspominają o jakiejś miejscowości, to znaczy, że ona nie istniała” a to znowu jest błędnym założeniem. Jeżeli Nazaret był tak mizerną miejscowością (wioską/dziurą/zad***em)to trudno wymagać, aby wszelkie pisma zawierały o sobie wzmiankę o tym miejscu. Podając lekko oderwany od tematu przykład mogę zauważyć, że starożytni i wczesnośredniowieczni geografowie choć opisywali tereny dzisiejszej Polski nie podawali nazw osad się u nas znajdujących. Ale to, że nie ma o nich niczego w ich pismach nie oznacza, że tereny Polski były jedynie pustym, niezamieszkanym lasem bez osad mających swe nazwy.

Co do Flegona i sprawy z zaćmieniem i trzęsieniem ziemi – gdy przeczytasz ponownie mój poprzedni wpis zauważysz, że wszystkie teksty niechrześcijańskie traktuję taksamo – nie jako wzmianki którym możemy przypisać 100% prawdę, nie jako pisma zawierające w 100% autentyczne wydarzenia którym możemy wierzyć (bo nie są z pierszej ręki) ale jako pisma, które traktują o wierze ludzi w dane zjawisko/postać. Tak omówiłem Flaviusza, w takim samym duchu wspomniałem o Lukianie, Tacycie i innych. I w takim samym tonie potraktowałem opisy trzęsienia ziemi i zaćmienia. Dopiero wtedy pasują one do schematu, jaki zaprezentowałem. Gdy spojrzysz na te wzmianki jak na „Flegon i Thallus zasłyszeli gdzieś opowieści o zaćmieniu i o trzęsieniu ziemi i spróbowali te historie wyjaśnić, choć nie potwierdza to nijak, że takie trzęsienie ziemi i zaćmienie miały miejsce”, to zauważysz, że trzyma się to linii jaką przyjąłem, zaś jeśli spojrzysz na to w sensie „Aquila wierzy, że Flegon i Thallus opisują prawdziwe trzęsienie ziemi i zaćmienie”, to zobaczysz, że wtedy ten ostatni przykład z Flegonem i Thallusem wybija się z toku myślenia, jaki przyjąłem i zaprezentowałem.

Zatem dla jasności – nie twierdzę wcale (nigdy nie twierdziłem), że trzęsienie i zaćmienie musiały mieć miejsce, skoro Flegon i Thallus o nim piszą. Twierdzę natomiast, że oni dwaj byli świadomi, że opowieści takie krążyły wśród chrześcijan i były częścią żywej wiary w historyczność Jezusa. Uważam zaś, że wiara tanie mogłaby przetrwać pierwszych krytycznych lat (dekad) gdyby ktoś taki jak Jezus nie istniał w istocie i gdyby ci pierwsi chrześcijanie żydowskiego pochodzenia nie widzieli go na własne oczy i nie pamiętali osobiście jego nauk.

Odnośnie Mary Bar Serapiona – w jego liście mamy następujące informacje:

- był Żydem (skoro to był ich król)
- był królem
- głosił nauki
- był mądry
- został zamordowany przez Żydów
- królestwo żydowskie upadło po jego śmierci (niby jako kara)

Otóż Jezus bez wątpienia był Żydem. Głoszono o nim, że jest królem żydowskim i tak też zapisano w Nowym Testamencie (nawet titulus zawieszony na krzyżu głosił szyderczo „król żydowski”). Nikt nie zaprzeczy też, że głosił nauki. Wyznawcy głosili, że był mądry a nawet w samej Biblii mamy wzmiankę, że Jezus był „mądrym filozofem” jak i Flaviusz pisze o jego mądrości. Nikt też nie ma wątpliwości, że wg Biblii Jezus został wydany na śmierć przez Żydów a i Jerozolima upadła niedługo później (w wyniku buntu Żydów Rzymianie w roku 70 n.e. zburzyli Jerozolimę i Świątynię, która do dzisiaj nie została odbudowana). Ten opis nie pasuje do żadnego innego prawowitego ani samozwańczego króla żydowskiego poza Jezusem i z tym zgadzają się wszyscy historycy (poza antyteistami z wiadomych powodów).



To by było tyle w tej kwestii. Zobaczmy teraz jak wygląda sprawa z Biblią.


ŹRÓDŁA CHRZEŚCIJAŃSKIE



Qliphoth zarzucił nas swoimi (?) teoriami na temat pochodzenia Biblii. Z tego co zdążyłem zauważyć, nie zawiera w nich niczego rewelacyjnego co miałoby realnie podważyć prawdziwość chrześcijańskiego świadectwa o historyczności Jezusa. Jakkolwiek będzie to odebrane przez czytelników i sędziów, nie zamierzam wdawać się w tym polu w zbędną dyskusję, gdyż byłoby to jak dyskutowanie o teorii „Bush wiedział, że terroryści uderzą 11 września w WTC, ale nie zrobił nic”. Ze strony autorów tej teorii (a tutaj ze strony Qliphotha) mamy jedynie domysły, własne wyobrażenia i naciągane argumenty. Spróbujcie kiedyś podyskutować z kimś prezentującym taką postawę, opierającym się nie na faktach a na domysłach, a zobaczycie, że jest to niesłychanie męczące. I choć może to zostać odebrane jako „ucieka z podkulonym ogonem, bo Qliphoth zapewne ma rację” (choć tak rzecz jasna nie jest), zaryzykuję i zaprezentuję bardziej trzeźwe spojrzenie na Nowy Testament.

Qliphoth chce wyraźnie podważyć wiarygodność Nowego Testamentu (jak każdy z grona „Jezus to mit!”), a co za tym idzie wykazać, że Jezus nie istniał fizycznie, a był jedynie mitem.

Zastanówmy się na początku nad tym, jak bardzo ilość kopii wpływa na poczucie „wiarygodności co do autentyczności tekstu”. Zobaczmy:

Homerowi (obojętnie czy to jedna, czy wiele osób) przypisuje się pochodzenie swoich tekstów. Pochodzą one z roku ok. 850 p.n.e. Nie mamy oryginału, ale zachowały się kopie w liczbie 643. Kopie te są zgodne ze sobą w 95%.

Herodot żył i tworzył około roku 450 p.n.e. (załóżmy). Najwcześniejsza kopia pochodzi z roku 900 n.e., co daje nam 1350 lat różnicy. Posiadamy 8 kopii jego tekstów.

Platon tworzył ok. roku 380 p.n.e. Najwcześniejsza znana nam kopia – ok. 900 n.e. Różnica czasu – ok. 1300 lat. Zachowanych kopii – 7

Arystoteles – 350 p.n.e. Kopia – 1100 n.e. Okres – ok. 1400 lat. Liczba kopii – 5

Juliusz Caesar – 50 p.n.e. Kopia – ok. 900 n.e. Okres – ok.950 lat. Liczba kopii – 10

Choć mamy tak bardzo mało informacji o dziełach tych osób traktujemy je poważnie. Cezar pisał o wojnie galijskiej i już. Herodot o Helenie i Achillesie i już. Nie krzyczymy o manipulacjach, fałszowaniu, wątpliwościach, mimo, że nie mamy oryginałów, mamy tak mało kopii a i sam czas powstania tych najwcześniejszych dostępnych kopii dzieli od napisania oryginału nierzadko ponad tysiąc (!) lat. O nie, tutaj wątpliwości nie mamy.

W przypadku Biblii pierwsze zapiski były prowadzone niedługo po śmierci Jezusa. Najwcześniejsze znane nam kopie pochodzą z początków II wieku n.e., można uznać, że od 70 do 100 lat od powstania oryginalnych, pierwszych zapisków. Liczba tych zachowanych starożytnych kopii jest zatrważająca i przytłaczająca – waha się od 6000 (wg jednych) do 14000 (wg innych). Zgodność tych kopii jest również przytłaczająca – wynosi ona ok. 98%. Co więcej, w przeciągu 300 lat po śmierci Jezusa ojcowie Kościoła przytaczają w swoich własnych pismach ok. 36 000 cytatów Nowego Testamentu. Jedynie 11 wersów z całego NT nie jest przez nikogo z nich cytowana.

Dlaczego zatem tak bardzo krytykujemy Biblię? Do innych tekstów które nie mogą się równać z NT pod tym względem jakoś nie mamy pretensji. A tutaj nagle gotowi jesteśmy rwać sobie włosy z głowy twierdząc, że NT nie jest wiarygodnym źródłem? Nie mówię tutaj o wiarygodności „skoro w NT jest napisane, że woda zmieniła się w wino, to znaczy, że naprawdę tak się stało”. Ale znaczy to, że pierwotna wiara nie była plastyczna i nie tworzyło się tysiące herezji z których potem wybierano sobie co się chce. Możemy spokojnie zaufać NT i mieć pewność, że rozmaite kopie pochodzą od wspólnego źródła jakim jest nauczanie pewnej osoby i jego uczniów. Od momentu pierwszego ustalenia zawartości nauk, tuż po śmierci Jezusa, były one skrupulatnie powielane. To, co zapisane jest w NT jest odzwierciedleniem tego, w co wierzyli ludzie niedługo po śmierci Jezusa. Ludzi, którzy pamiętali jeszcze jak chodził on po ziemi.

Zwolennicy teorii „Jezus mit” próbują nas przekonać, że NT jest na tyle niewiarygodny, że wszelkie opowieści związane z Jezusem to długo późniejsze wtrącenia. Że Jezus nie istniał, ale później postanowiono spersonalizować różne popularne mity i stworzyć w taki sposób postać Jezusa. Tymczasem pierwsze kopie pochodzą z oryginalnych zapisków stworzonych na podstawie nauczania pierwszych chrześcijan – te zapiski nie są oderwane od rzeczywistości, nie są fantasy dla współczesnych im. One są zapisem wierzeń ludu – a jak już wiemy, lud nie dałby sobie wmówić istnienia Jezusa, gdyby go w rzeczywistości nie było. Więcej o tym jednak będzie w moich późniejszych wpisach.

Wiemy już, że Nowy Testament posiada niewyobrażalną przewagę nad innymi (które traktujemy jako bezapelacyjnie wiarygodne) pismami starożytnymi. Wiemy też, że pierwszymi chrześcijanami byli Żydzi, „sąsiedzi” Jezusa, którzy nierzadko sami widywali jego samego i słuchali jego nauk, gdy przebywał w pobliżu, lub też znali tę postać od znajomych, którzy widzieli go osobiście. Wiemy także, że posługiwali się nierzadko pismami, które musiały nie kolidować z wiarą ludu (co by było, gdyby ojciec mówił synowi, że Jezus w kazaniu na górze błogosławił wytwórców nabiału i że on sam był wśród tłumu i tego słuchał, skoro syn w swym nowowydanym pierwszym egzemplarzu Nowego Testamentu czytałby, że nie było mowy o żadnych wytwórcach nabiału, ale o pokornych). Oczywiście to tylko przykład, jednak niemożliwe jest, aby lud zaznajomiony z pewnymi naukami Jezusa i jego historycznym istnieniem przyjął bezkrytycznie w tak krótkim czasie teksty Nowego Testamentu, gdyby nie odzwierciedlały one poznanych przez nich samych wydarzeń które pamiętają. Tym samym pierwsze zapiski Nowego Testamentu są dla nas wiarygodne, bo za nimi stoi wiara setek, a nawet tysięcy ludzi, którzy mieli z Jezusem fizycznym styczność.

Tak samo jak z przykładem Heraklesa i innych, tutaj znowu mamy do czynienia w innych religiach z trochę podobną sytuacją – Grecy wierzyli w Zeusa, Aresa i innych bogów, lecz nikt w roku powiedzmy 450 p.n.e. nie twierdził, że dwa lata wcześniej Zeus objawił się w samym środku Aten i rzucał piorunami.

Pomocny w zrozumieniu mojego punktu widzenia może być postać Mahometa. Stworzył on swoją religię. Powstały zapiski jego nauk. Ludzie z jego otoczenia (miast) uwierzyli jego naukom i pismom nie 100, 200 czy 1000 lat po jego śmierci, ale za jego życia i tuż po jego śmierci. Nie znaczy to wcale, że Mahomet opowiadał prawdę o raju czy o Allachu, lecz nikt nie wątpi chyba, że sam Mahomet jako postać historyczna istniał.

Ponownie wczujmy się w kogoś żyjącego w I wieku n.e. (nie, tym razem niestety nie będzie dialogu ;) choć z drugiej strony... ;) )

Jestem chrześcijaninem. Urodziłem się jako Żyd, lecz widziałem na własne oczy jedno kazanie Jezusa. Spodobało mi się to, co mówił. Razem ze swoją rodziną chodziłem słuchać nauk jego uczniów już po jego śmierci. Z zadowoleniem zauważyłem, że to, co głoszą uczniowie pasuje do tego, co widziałem i słyszałem osobiście słuchając Jezusa. Jednak niedługo potem żydzi zaczęli prześladować nas i cała nasza rodzina wyjechała z Palestyny. Ja udałem się do Antiochii. Mój brat do Egiptu, córka do Bitynii a syn do samego Rzymu. W listach dowiedziałem się, że każde z nich dołączyło do danej społeczności chrześcijańskiej w swojej okolicy i wciąż wyznaje wiarę w Jezusa. Jednak po paru miesiącach kontakt urywa się. Dopiero po kilkunastu latach nadeszła okazja, aby spotkać się razem przy jednym stole.

Mały dom w biednej dzielnicy Rzymu. Rok 58 n.e.
Stary, zgarbiony człowiek zapukał do drzwi, rozglądając się dookoła. Drzwi otworzyły się powoli i mężczyzna w średnim wieku stojący w środku spojrzał na gościa najpierw z niedowierzaniem, a później z widocznym wzruszeniem.
-Abba! Tfu, to znaczy Pater! – wykrzyknął gospodarz.
- Synu... – starzec wkuśtykał do środka. Wpadł w ramiona swojego dawno niewidzianego dziecka, a następnie wyciągnął swój kijek, spojrzał na podłogę i znieruchomiał w pewnym zakłopotaniu. Jednak po chwili machnął tym kijkiem bezskutecznie próbując porysować twardą glinianą posadzkę na podłodze.
- Ojcze? – spytał mężczyzna patrząc, jak jego biedny staruszek próbuje z uporem najwyraźniej wyżłobić coś w twardej glinie. W końcu starzec, wyraźnie zniecierpliwiony, chwycił dzban stojący na stole, umaczał bezpardonowo kijek w winie i nabazgrał nim na podłodze coś, co prawdopodobnie miało wyglądać na łuk, ale z powodu postępującego parkinsona wyszło jak czerwona zygzakowata błyskawica. Synowi łzy ponownie zalały oczy.
- Mój Boże... tak, tato... była burza, parę dni temu... ale nie bój się, wszystko będzie dobrze, zaopiekujemy się tobą gdyby...
Nie zdążył dokończyć, już po chwili kijek boleśnie uderzył go w głowę. Zdenerwowany dziadek umaczał palec w winie, ukląkł na podłodze i zaczął mazać powoli palcem w miarę gładki łuk, w czym skutecznie pomagała druga ręka, którą ściskał tę pierwszą aby nie drżała zbyt mocno. Po chwili wstał i spojrzał z nadzieją na syna, który stał patrząc na całe to przedstawienie tępym wzrokiem.
- Bardzo ładne... tato... – ukląkł obok malunku ojca, umaczał palec w winie i domalował dwie kropki, co razem z łukiem utworzyło całkiem śmieszną, uśmiechniętą buźkę.
- Też się cieszę, że jesteś. Poczekaj, moja mała Livia zaraz przyniesie trochę zwęglonego drewna z kuchni... ona narysuje ci kotka a ty dorysujesz mu wąsy, dobrze? – dokończył.
Kijek starca ponownie niebezpiecznie zawisł nad głową syna by za chwilę spaść na nią, lecz pukanie do drzwi odwróciło uwagę obojga od sprawy malunku na podłodze. Syn pobiegł do drzwi i otworzył je. Dwoje ludzi – inny staruszek i kobieta w średnim wieku weszli do środka strasznie się kłócąc.
- Malachiasz mówi, że to kogut. – argumentowała kobieta.
- Ależ skąd, kura z pewnością! – odpowiedział jej wujek.
- Przecież kura nie pieje!
- „ I rzekł Pan – zaprawdę, naprawdę powiadam wam: i kura dostanie głosu i trzy razy zapieje niczym kogut, a zwiastować to będzie osiem plag jakie spadną na...”
- Kura NIE PIEJE! KOGUT PIEJE, KURA NIE PIEJE!
- To była święta kura.
- Kura NIE... – czerwona ze złości kobieta miała ponownie wyrazić swoją dezaprobatę, lecz jej brat zdołał przerwać jej na czas.
- Siostro, wuju... witajcie!
Kobieta uspokoiła się, przywitała się z bratem a następnie machnęła kilka razy ręką w powietrzu kreśląc literę „J” w stronę każdego z mieszkańców domu z osobna i usiadła przy stole. Staruszek, będący bratem pierwszego gościa i wujem dla mężczyzny i kobiety również uściskał każdego z domowników. Małej Livii podziękował nawet za bardzo ładny rysunek łódki z dwoma kropkami-podróżnikami na pokładzie jaki namalowała na podłodze na jego powitanie. Choć łódka była trochę koślawa, dwie kropeczki z pewnością przedstawiały jego i siostrę jego ojca, jak płynęli razem od Aten do Rzymu.
- Jak bardzo się cieszę, że was widzę, moi bracia w Chrystusie. – w końcu zaczął pierwszy staruszek, gdy podano wino i chleb. – Proszę, odmówmy modlitwę- dodał. Wszyscy chwycili się za ręce i chórem zaczęli odmawiać wyuczoną modlitwę, jednak wersja każdego z gości zdawała się różnić od siebie.
- Ojcze nasz...
- Ojcze nasz i matko nasza...
- Ojcze, ojcze mój...
- Ojcze, panie nasz...
- któryś jest w niebie...
- któryś zawsze w niebie...
- ktoś zasiada w niebie...
- kto odmawia w niebie...
- święć się niebo twoje...
- święć się imię twoje...
- święć się w imię twoje...
- święć się w imię moje...
- przyjdź rydwanie twój...
- przyjdź o panie mój...
- przyjdź królestwo twoje...
- przyjdź cesarstwo twoje...
- bądź wola twoja(...)
-(...) ale nas zbaw od zła wszelkiego...
- ale nasze zbawienie od zła wszelakiego...
- ale baw nas złem wszelakim...
- i zbaw nas przez zło wszelakie...
- Amen.
- Amen.
- Amen.
- Mamba.
Wszyscy zdumieli się tym, że każda z wersji modlitwy brzmiała zupełnie inaczej. Lecz to błahostka, jak pomyśleli i wszyscy zabrali się do rozmowy, która z czasem zeszła na tematy biblijne.
- Wiecie... to niesłychane, że kiedy my ukrywaliśmy żonę tego... jak mu tam było... no tego, co chciał zmusić Rzymian do wycofania się z Judei i proklamowania niepodległości Izraela przez samotny szturm na pałac gubernatora ubrany w togę z wymalowanymi cytatami z Tory i krzycząc „śmierć Rzymianom, Bóg ze mną!” a którego posiekali na kawałki gdy przez przypadek wbiegł nie przez te drzwi co trzeba i znalazł się na placu ćwiczeń garnizonu rzymskiego w czasie ogólnolegionowego konkursu sprawności na najlepszego nabijacza głów buntowników na pilum, to w tym samym czasie Jezus nauczał na górze o błogosławionych długonosych.
- Długonosych? Tego nie słyszałam...
- Ja też nie. Zaraz, zaraz... skromni... ubodzy na duchu... sklepikarze... czystego serca...- zaczął wyliczać staruszek nr 1.
- Nie sklepikarze, szewcy. – poprawił staruszek nr 2.
- Ani sklepikarze, ani szewcy. „O dużym nosie” po prostu. – poprawił mężczyzna.
- Coś ci się pomyliło, synu, Kostraton z Cezarei uczył wyraźnie, że chodziło o szewców.
- To nie tak, ogólnie mowa była o sklepikarzach, czyli też o wytwórcach obuwia. To jest poprawna interpretacja
- Ale wytwórca obuwia niekoniecznie musi mieć długi nos przecież.
- Ani chromej nogi.
- Chromej nogi?
- Tak, Ewangelia wg św. Bartłomieja wyraźnie o nich wspomina. Uczy też o tym Euzebiusz z Trapezuntu.
- Hm... może chodzi o kulawy chód? Strabos z Kylikos mówił nam, że tylko kulawi chodzić prosto będą.
- Niemożliwe, Chrystus wyklął przecież kulawych. „I zaprawdę prawdę powiadam wam: prędzej wieloryb przepłynie przez bramę igielną, niż kulawy wejdzie do królestwa niebieskiego”.
- Wielbłąd.
- Bzdura. Wielbłąd nie potrafi pływać.
- A jak niby Jezus przebył jezioro Genezaret? No jak, hm? No? Przecież przepłynął na wielbłądzie!
- Jakim wielbłądzie? Nasz nauczyciel mówił, że pływał po wodzie jak drewno korkowe!
- Jezioro to akurat w brzuchu wieloryba przepłynął.
- Wielbłąda raczej.
- Drewno korkowe.
- Czy wyście ogłupieli? „Jezus Chrystus Boga Syn Zbawiciel” – Ichtys. Ryba. Więc wieloryb.
- Księga siódma, rozdział ósmy, wersy od piątego do trzynastego: „I Pan wyszedł na ląd, a szata jego sucha była. Jak drewno korkowe przebył Pan wodę. I radowali się jego uczniowie i pili wino i jedli ryby i chleb i oliwki i figi i sałatę i rzodkiew i myszy i jagnię i ciasto i winogrona i szyszki i koperek”...
- KOPEREK??? KOPEREK??? Bluźnierstwo! Bluźnierstwo! – wstał starzec nr 1 krzycząc donośnie i rozrywając sobie szaty na piersi. – Pan nasz, Jezus Chrystus zakazał jeść koperku! Bluźnierstwo! Opętał cię szatan, mój Boże! Synu! Szybko, wyznaj, kto jest twym Panem!!!
- JEZUS CHRYSTUS PANEM MYM NAWIEKI!- wykrzyknął syn a jego siostra na te słowa wstała i machnęła ręką „J” w powietrzu.
- Więc musisz wyprzeć się tych słów o koperku!
- Nigdy, tak uczył mnie Tumanus Sublimus w swym liście do Kwirynian!
- Mój syn bluźni!!! – zakrzyknął starzec rwąc sobie brodę.
Wówczas ktoś zapukał do drzwi. Pozostawiwszy mężczyzn samym sobie, kobieta podeszła do drzwi. Otworzyła i odebrała przesyłkę – list. Otworzyła go i zaczęła czytać, nie zważając na toczącą się tuż obok zażartą dyskusję. Po chwili zamarła i niedowierzając przeczytała po cichu pewien fragment ponownie.
- Przestańcie! Mówię wam, przestańcie! – zakrzyknęła. Wszyscy spojrzeli na nią i zauważyli szok jaki malował się na jej obliczu.
- Mów, kobieto!
- On chodził... przeszedł po wodzie. To kopia listu od św. Pawła do Rzymian. Tak zwyczajnie... po prostu przeszedł...
- Niemożliwe! A gdzie wielbłąd?
- A wieloryb? Ani słowa o wielorybie?
- Ani słowa...
- Niemożliwe, pokaż! – starzec wyszarpnął list i przez chwilę go studiował. Następnie upuścił go na ziemię i zrezygnowanym głosem wyszeptał
- Po prostu przeszedł...
Wszyscy stanęli jakby rażeni piorunem. Kobieta załamała się i zaczęła nerwowo szlochać. Jeden dziadek usiadł na krześle. Drugi stał patrząc pustym wzrokiem w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Ciszę przerwał dopiero syn.
- Przeszedł, więc drewno korkowe jest najbliżej prawdy. I koperek też!
- Bluźnisz!!!
Reszta wydarzeń potoczyła się błyskawicznie. Dziadek nr 1 rzucił się na syna. Syn broniąc się potrącił dziadka nr 2, który chwycił dzban i rzucił go w dwójkę bijących się a następnie sam dołączył do bijatyki...

Dwóch prefektów stało w drzwiach domu i od paru minut patrzyło na bójkę zmęczonych osób. Spojrzeli na siebie zniechęconym i zrezygnowanym wzrokiem i dalej obserwowali wygasającą bójkę. Gdy wszyscy padli ze zmęczenia, weszli do środka i aresztowali wszystkich.

Amfiteatr był zapełniony po brzegi. Znudzony Neron zajmował się pisaniem swego nowego filozoficznego wiersza „Apollo i jego dziesięć kochanek o nienaturalnie ogromnych piersiach nad ciałami rozszarpanych z niesłychaną brutalnością przez lwy chrześcijan” i nie zwracał nawet uwagi na dzisiejszy gwóźdź programu „Poranka dla dzieci” w Koloseum. Wśród setki spędzonych na arenę chrześcijan znajdowała się czwórka naszych znajomych – dwóch starców, mężczyzna i jego siostra.
- Nie bój się córko i bracie. Chrystus jest z nami. Szkoda tylko, że umrzemy wśród heretyków. – rzucił dziadek patrząc pogardą w stronę syna.
- Szkoda też, że nie umrzemy jak nasz Pan, pokrojony na dziewięć kawałków przez demona mieczem o dwunastu ostrzach...
- Po ukrzyżowaniu?
- Jakim ukrzyżowaniu?
- Dajcie spokój...- przerwał dziadek nr 2. Nagle z Kapitolu nadszedł odgłos gęsi, które zaczęły gęgać.
- Słyszycie??? Kura trzy razy zapiała! O Panie, dzięki ci za tę łaskę!!! Jesteśmy zbawieni! To znak!
- KURA... NIE... PIEJ...

W tym momencie kraty otworzyły się, na arenę wypadły lwy. Co stało się potem, każdy może się domyślić.


Chrześcijanie szybko zaczęli tworzyć nowe skupiska w rozmaitych miejscach imperium. W Syrii, Egipcie, Turcji, Grecji a nawet Rzymie. Co jednak ciekawe, znalezione w tych różnych miejscach kopie Nowego Testamentu są ze sobą zgodne, co oznacza, że nawet w osamotnionych enklawach dbano o czystość przekazu i nauk. Zresztą w samym NT mamy zapis:

3 Jeśli ktoś naucza inaczej i nie trzyma się zdrowych słów Pana naszego Jezusa Chrystusa oraz nauki zgodnej z pobożnością, 4 jest nadęty, niczego nie pojmuje, lecz choruje na dociekania i słowne utarczki. Z nich rodzą się: zawiść, sprzeczka, bluźnierstwa, złośliwe podejrzenia, 5 ciągłe spory ludzi o wypaczonym umyśle i którym brak prawdy - ludzi, którzy uważają, że pobożność jest źródłem zysku.

1 Tm 6, 3-5


Który wyraźnie nakazuje utrzymywanie fantazji na wodzy i trzymanie się przekazu z jak największą surowością. Takie właśnie podejście zaowocowało tym, że zapiski ewangelii znajdowane w rozmaitych miejscach imperium pochodzące z tego samego okresu są identyczne a co z tego wynika, również nauczanie w każdej gminie chrześcijańskiej było identyczne. Dlatego też nie napotkamy takich absurdów jak przytoczony i przejaskrawiony w opowiastce mojego autorstwa – gdzie czworo ludzi z różnych miejsc świata było uczonych zupełnie różnych, sprzecznych ze sobą chrześcijańskich nauk.



Podsumujmy zatem to co udało nam się właśnie poznać:

1. wiemy, że pierwszymi chrześcijanami byli Żydzi.
2. wiemy, że uwierzyli w opowieści o istnieniu Jezusa, ponieważ byli świadkami jego nauk i wędrówek widząc go i słuchając osobiście.
3. wiemy, że pierwsi chrześcijanie rozproszyli się po świecie tworząc odrębne enklawy, które jednak utrzymywały ze sobą kontakty i dbały o czystość przekazu.
4. wiemy, że Nowy Testament, spisany niedługo po śmierci Jezusa (w skali historycznej) i odpowiada temu, w co wierzyli chrześcijanie jeszcze zanim został on spisany.
5. wiemy, że Nowy Testament jest o niebo bardziej wiarygodny niż większość starożytnych tekstów, które powszechnie uznajemy za wiarygodne i autentyczne.

Sam zaś NT to nic innego jak opis życia człowieka, którego ci pierwsi chrześcijanie widzieli na własne oczy. Najbardziej obszerny, najbardziej dokładny i opisujący takie nawet rzeczy jak tępotę i tchórzostwo apostołów. Nowy Testament to wręcz kopalnia argumentów przemawiających za prawdziwością Jezusa. To przecież opis jego działalności. Gdy przyjmiemy i zrozumiemy, że NT nie jest zlepkiem bzdur w które ochoczo uwierzyli ludzie tacy sami jak my (czy my byśmy uwierzyli w Jezusa, gdyby chrześcijanie wmawiali nam, że chodził, nauczał i był sławny, podczas gdy nikt taki by nie chodził, nie nauczał i nie był sławny, bo w ogóle by nie istniał?) zrozumiemy, że Jezus jest jak najbardziej postacią historyczną a NT wybornie to potwierdza.

Powoli dochodzimy do końca tego wpisu. Choć w komentarzach ostrzegłem, że mogę nie wyrobić się z wpisem do godziny 18:58, wygląda na to, że nie będzie tak źle. Nie ucinam niczego z powodu goniącego terminu, co to, to nie. Po prostu źródła chrześcijańskie, czyli Biblię od początku postanowiłem potraktować najmniej dokładnie wiedząc, że jest ona z góry traktowana jako manipulacja i kłamstwo. I choć uważam, że NT nie jest zafałszowany, nie planowałem ani razu użyć go jako głównego argumentu za historycznością Jezusa w tej pięciowpisowej dyskusji. Chociaż przemawia to jak najbardziej za tezą, której bronię, nie miałem zamiaru przykładać do NT zbyt dużej wagi tu, w debacie. Wg mnie inna to rzecz przemawia bardziej za prawdziwością mojego stanowiska.

Zatem kończę na dzisiaj, lecz nie znaczy to, że niektóre teorie Qliphotha pozostawię bez odpowiedzi. Przeznaczyłem bowiem na ten temat swój czwarty wpis w którym przedstawię swoje stanowisko, bo ów czwarty wpis planowałem przeznaczyć na tematy bardziej oddalone od NT, a bliższe innym religiom i rozmaitym mitologiom.

Pozdrawiam i do następnego wpisu! :)
  • 0



#9

Qliffot.
  • Postów: 208
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
  • Artykułów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Witajcie Czytelnicy i Ty, Aquilo,

Mam bowiem istotny zaszczyt zaprosić Was do lektury kolejnej części debaty, jaka wyszła spod ręki mej skromnej osoby.

Na wstępie chciałbym odnieść się do zarzutów jawnie osobistych, jakie wytacza mi mój oponent. Nie mam pewności, jak moje słowa zostaną odebrane, jak osądzone. Chciałbym wierzyć, że mogę liczyć na pobłażliwość w tej kwestii, choć piszę te słowa ze świadomością, iż nie mogę wymagać powstrzymania Was w rzetelnym mnie osądzie. Okazało się bowiem, że jestem nie tylko pokręcony, lecz nieodpowiedzialny, rzucając w eter sieci Internet nierozważne słowa, przeczące samym sobie. Będę całkowicie szczery – jak zwykle.

Otóż pisząc o „obracaniu kota ogonem” nie miałem na myśli niczego „złego”, zdrożnego, sprzecznego z uczciwością, jaką generalnie preferuję. Po napisaniu powitania miałem nadzieję, iż mój czcigodny przeciwnik już w swym wstępie wytoczy jakieś argumenty. Czekałem zwłaszcza na omówienie przez niego pisarzy niechrześcijańskich, Żydów i pogan pokroju Flawiusza czy Swetoniusza. Summa summarum przyszło mi polemizować z początku z samym sobą. Potem dopiero, w poprzednim poście, w pewnym sensie, starając się deprecjonować argumenty przez Aquilę przedstawione, właśnie – jak tę myśl wyraziłem - „obracać kota ogonem”, przedstawiać jedynie, co istotne obok rzetelnej moim zdaniem historycznej wiedzy, swoją opinię, sprzeczną ze zdaniem Aquli. Na zwycięstwie w debacie mi nie zależy, jednak jeśli istnieje chociaż cień wątpliwości, że wersja, która prezentowana jest przez zwolenników tezy o rzeczywistym, historycznym istnieniu Jezusa Chrystusa, jest prawdziwa, wątpliwości takie należy wykazać, aby stosunkowo godnie wypełnić obowiązek, jakiego się podjęło było. Gdyby istniał rzeczywisty dowód… Do mnie przemawia, jeśli już, zwłaszcza zgodność ewangelii we wszystkich gminach, to dbanie o stałość przekazu, choć to – jak wszystek inne – na razie nie zmusza Czytelnika do przyjęcia danej tezy za prawdziwą. Jeśli przy braku pewności „obraca się kota ogonem”, dowodząc właśnie o kruchości postawionej uprzednio tezy, czy jest to istotnie szalbierstwo, kłamstwo, próba manipulacji? – Cóż, jeśli tak, nie zdawałem sobie sprawy z tego, co pisałem poprzednio, mimo że wciąż czuję się w zgodzie z oboma przytoczonymi przez A. cytatami. Jestem więc oszustem, manipulantem, człowiekiem zakłamanym i z gruntu fałszywym. Albo zwykłym dzieciakiem, niepisanym członkiem elitarnego grona „Dzieci Neostrady” i Trolli Internetowych, tyle tylko, że ukrytym pod postacią młodego „inteligencika”, chłopca ambitnego i w jakąś stronę w pewnym stopniu ukształtowanego. Przede wszystkim do bólu zaś prymitywnego w swej pysze, o której stara się zapomnieć, przesłaniając woalem lukrowanych słów z marcepanem.

Odpowiadając na zadane pytanie: nie jestem świadomy, że celowo przeinaczam fakty, manipulując dowodami na rzeczywiste istnienie Jezusa. Znam jedynie dowody, które na korzyść tamtej teorii wytaczają jej zwolennicy i dlatego, że wydają mi się nieprawdziwe, naciągane, staram się przedstawić argumenty, godne ich obalenia.
Dalej w swej pracy Aquila czepia się kwiecistego, homeryckiego wręcz porównania, jakim uraczyłem wagę słów jego oraz innych zasłużonych użytkowników VRP – ogromne znaczenie, jakie dla mnie posiadają. Niczym nie grożę, gdyż jest to jedynie mój problem, jakie tony wybija werbel mojej duszy, nikomu nic do tego. Tysiąckroć bardziej wolałbym, aby narzekania tego rodzaju rozumiane były niby proste stwierdzenie: moim zdaniem taki ruch był nie na miejscu.

Następnie czcigodny adwersarz daje mi rady odnośnie przyszłej polemiki, jakiej poza dniem dzisiejszym podjąć się będę zmuszony jedynie jeszcze jeden raz. Wydaje mi się, że pod względem argumentacji jesteśmy sobie trochę podobni – obaj przytaczamy przykłady sprzeczne z naszymi osobistymi poglądami; tyle tylko, iż przeciwnie do A., przytaczam również tezy, dyskredytujące mój osąd – czyliż nie tylko to, co mogłoby posłużyć jego teoretycznej obronie.

Przyznaję, że źle odebrałem przytaczane dowody – o żadnej manipulacji nie może być istotnie mowy.

Kwestia pochodzenia pierwszych chrześcijan

Oczywistym jest, iż pierwotnymi wyznawcami chrystianizmu była zhellenizowana ludność pochodzenia żydowskiego, z czym zgadzamy się obaj. Nawracanie pogan poczęło się dopiero, gdy opadła z Pawła wszelka pobożna myśl, iż dawien Naród Wybrany uda się w całości „przekabacić” na stronę owiec nazareńskiego Pasterza. Generalnie uważam, że posługiwanie się tym faktem jest niepotrzebne, gdyż w żaden sposób nie można nim udowodnić niczego związanego z istotą tematu naszej dysputy – historyczności Jezusa. Jeśli mnie pamięć nie myli, nie ja zacząłem to forsowanie. Pozwolę sobie jeno na liche wyjaśnienie, co stoi za przyczyną niechęci do wyrażenia jakiegokolwiek zdania; antagonistycznego zwłaszcza.

Mniemam przeto, iż wysiłek ten byłby niepotrzebny. Stoimy po dwu stronach barykady: staram się dowieść, iż przyczyna nawracania się na chrystianizm w całym ogóle leży w prawdach moralnych, jakie u podstaw „mów Pańskich” miałyby leżeć, oponując tym samym ku świadomości tamtych, choćby antiocheńskich Żydów, że ich zbawiciel-nauczyciel był człowiekiem z krwi i kości, przemierzającym w sandałach ze skóry region, w jakim nowa religia w wiadomych warunkach krystalizowała się z głębin osadu mnogości sekt nazareńskich.
Jeśli cokolwiek ma być tu istotne, to opór pobożnych Żydów względem tych nawróconych, niechęć i pogarda tych pierwszych. Prawdą jest, że istniała wielka liczba powodów takiego stanu rzeczy, od strachu przed podburzaniem do antyrzymskiego powstania aż ku – przytaczanej już przeze mnie kwestii wiary jako takiej. Żydzi odrzucili nauki Apostołów, a ci zwrócili się ze swą „Dobrą Nowiną” do pogan. Ich słowa uważano więc za fałszywe. Gdyby miało być inaczej, nie byłoby współcześnie raczej mowy o judaizmie, skoro zaś jest – słowa uczniów Jezusa uważano za kłamstwo, podobnie jak Chrześcijanie obecnie za błądzących uważają Mormonów, Katolicy – Ewangelików, Mahometanie – Jezydów itd. Oczywiście Żydzi mogli uznawać istnienie Jezusa, co wydaje mi się nieistotne, jako iż człowiek ten był im właściwie – a w każdym razie z początku – obojętny. Dość, że problemem były już Jego nauki i czyny uczniów – żydowskich heretyków.

Dlaczego stwierdzenie, iż wszyscy Żydzi powinni przejść na Chrześcijaństwo ma być naiwnym? Należałoby zastanowić się nad czynnikami motywującymi takie działanie oraz tymi, które je powstrzymują. Oczywiste, że Żydzi, aby dać porwać się strumieniowi wiary w mesjańską naturę charyzmatycznego nauczyciela, zaufać Jego słowom, musieliby być utwierdzeni w ich prawdziwości, co wszak nie nastąpiło. Czynnik faktyczności Jego egzystencji jest więc tutaj na tyle nieistotnym, iż nie potrafię po prostu znaleźć przeszkody, jaka uniemożliwiałaby mi odrzucenie całości argumentu, co w końcu z czystym sercem czynię.

Mesjańskie zarysy

Nie do końca rozumiem, na jakiej podstawie się część podanych prze mnie przykładów na pojawianie się podobnych motywów w historii. Moim zdaniem nie chodzi o samą winność istnienia jakiegoś króla-założyciela dynastii, lecz o konkretną postać, która poczyniła takie to a takie wysiłki, dokonała przypisywane jej zasługi, reformy bądź w inny sposób wykazała się wybitnością, dzięki której pamięć o niej przetrwała, oblekana przez kolejne powłoki legendarności, obrastająca w zbędny mistycyzm rojeń osób o niej pamiętających. Nie jest istotne, że ktoś powinien być przed pierwszym Mieszkiem – a nuż to on sam był Siemowitem i w owianych niejasnością początkach swego panowania obalił goplańskiego Popiela? Zaś ład i porządek jakim Wielkopolskę, Mazowsze i Małopolskę zastał, były zasługą Popiel idów? Tak samo jak z przykładami królów rzymskich, Mojżesza czy Buddy (jest w ogóle jakiś historyczny dowód na jego istnienie?) – ktoś taki musiał istnieć i nieistotne, jakie było jego imię i czy z rzeczywistością zgadzają się przypisywane mu czyny, cechy, atrybuty. Zapatrując się na to w taki sposób, mógłbym śmiało przerwać w tym miejscu debatę, wyznając uległość i poddanie. Zgadzając się z faktem istnienia takiego Jezusa i przyznając, jak bardzo się myliłem. Jednak nie uważam, że ten sposób myślenia jest słuszny.

Nie polemizuję, że musiał istnieć autor lub autorzy pierwotnych „mów Pańskich”. Jest to wręcz oczywiste. Twórca myśli, poglądów późniejszych Chrześcijan nie mógł być (a może jednak?) Duchem Św., schizofrenoidalnym Logos – objawem channelingów sprzed dwu tysiącleci. Za właściwe uważam przyjęcie jakiejś bardziej skonkretyzowanej postaci nauczycieli-guru, brodatych pustelników żydowskiego pochodzenia, tworzących jakiś rodzaj „opatów”, specyficznych rabbich nazareńskich „zakonów”. Ci pierwsi rabbi, wychowani na wcześniejszej tradycji i kulturze, z której całymi garściami czerpali, doprowadzili do rozwoju danej myśli, nieoczekiwanej jej ewolucji i to ich należałoby nazwać proto-Jezusami w takim samym znaczeniu, jak proto-Hermesem nazwać można byłoby egipskiego Gebera zaś nieznanych z imion władców Indian – Majów, Azteków, Tolteków, Inków – proto-Quetzalcoatlami. Są tu oryginalne poniekąd nauki, wybitni mędrcy, którzy musieli istnieć. Myśl nie rodzi się znikąd, musi mieć swojego twórcę.

Jednak czy to w jakikolwiek sposób przybliża mnie do stwierdzenia, iż Jezus Chrystus w małym choćby stopniu jest postacią historyczną? – Nie, wcale.

Sęk w tym, iż staramy się tu dowieść, iż istniała osoba zwana Jezusem, żyjąca w konkretnym, przypisywanym jej okresie i działająca w pewnym stopniu tak, jak jest napisane w Ewangeliach, a dowodzenie istnienia kogoś takiego samym obowiązkiem rozwoju myśli i czynów przez człowieka jest bezcelowe. Nie dowodzi, że myśl narodziła się wtedy, a nie wcześniej, możliwe nawet, że znacznie. Nie potwierdza, że człowiek ten musiał zachowywać się, mieć podobne poglądy, ideały – jak mistyczna postać w dziele literackim – jakim są niezaprzeczalnie Ewangelie – przedstawiona.

W moich przykładach chodziło o coś innego – istotę wiary bez dowodu, legendarności, powszechnienia i powszednienia mitów, klechd, bajań, fantazji – rojeń wyobraźni grup społeczeństwa, klas czy społeczności, diaspor. Oczywiście, że przykład Jezusa jest specyficzny – Gall Anonim opisuje Siemowita jakieś 170 lat po domniemanych wydarzeniach, Rzymianie – 500 itd. Nie wiadomo, jak słusznie zauważono, kiedy wiara w istnienie danej postaci się upowszechniła, kiedy boskość bądź heroizm zostały jej nadane – kilka czy kilkaset lat po domniemanej śmierci. Jednak w kulturze żydowskiej w czasie narodzin Chrześcijaństwa miały miejsce istotne, specyficzne przemiany społeczne, krystalizowała się nacjonalistyczna postawa oczekiwania Mesjasza pomieszana nie tylko z nadzieją na Jego przybycie czy strachem przed okupantem – lecz także pewna dualistyczna niechęć do jego przyjęcia ze względu na wiarę w możliwość czerpania korzyści z dobrych stosunków z zaborcą, jakiś separatyzm, indywidualizm „klas” żydowskiego społeczeństwa etc. Wszystko to jest na tyle istotne, iż wg mnie pozwala mniemać o teoretycznym przyspieszeniu kształtowania się legendarności, boskości czy podobnych cech. Ta dziejowa teogonia uwarunkowana jest potrzebami ludności, wśród której powstawał kult, myśl filozoficzna. Nie wskażę podobnego przykładu, chyba że spoglądać na podobieństwa w zarysie narodzin świętości – kanonizacja dość często ma miejsce na kilka lat po śmierci osoby, której przypisuje się świętość. Często wielkie postacie zostają obwołani świętymi już za swojego życia, czasem nieoficjalnie jak np. Karol Wojtyła – papież Jan Paweł II. Rozumiem niefortunność tego przykładu, toteż nie będę się chyba więcej nań powoływać. Po prostu Jezus mógłby być masowym produktem stworzonym „ku pokrzepieniu serc” uciskanego narodu i stąd należało umieścić go w epoce tak bliskiej dniu dzisiejszemu Jego twórców, teraźniejszości niemalże.

Jeszcze do Filona Aleksandryjskiego – w moim mniemaniu przykład Gamaliela jest trochę nieadekwatny. Wśród zainteresowań Filona mieścić się miały religie, sekty żydowskie. Pisał o tym, co go interesowało. Postać kapłana Świątyni mogła wydać się temu pisarzowi na tyle nieistotna, powszednia, iż uczuł, że nie warto poświęcać jej miejsca i czasu. Jeśli Gamaliel był jego przyjacielem, jak, Aquilo, piszesz, być może pisanie o nim wydawać się Filonowi mogło rzeczą zbyt próżną, pyszną. Może znał inne dzieła o Gamalielu traktujące, innych twórców o nim wspominających? Może w takim samym stopniu nieistotne wydawać się mogły Filonowi kwestie tego odłamu Nazarejczyków? Może o nich nie słyszał? A może było to już po ich wygnaniu z Jerozolimy? Może pobożni Żydzi w tym czasie nie zwracali uwagi na to, jakie poglądy konkretnie szerzą heretycy, a jedynie na ich czyny i związaną z tym szkodliwość? Może nie chcieli zaprzątać sobie tym głów, może w latach 40. I n.e. Nazarejczycy byli tematem tabu; na tyle świeżym, iż przez to w pewnym sensie zbyt bolesnym?

W każdym razie – punkt dla Ciebie. Fakt nieodnotowania Jezusa przez Filona o niczym nie świadczy. Tak samo z Nazaretem, na którego istnienie po prostu nie mamy dowodów, a więc pewności.

Dalej mój przeciwnik wymienia przykłady ilości kopii i podobieństwa zawartości danych dzieł starożytnych, na których to tle, Ewangelie mają wychodzić niesamowicie korzystnie. Jest to wspaniałe o tyle, o ile weźmiemy poprawkę, że już we wczesnym rozwoju Chrześcijaństwa duży nacisk kładziono na wykształcanie się kanonu mów objawionych i apokryfów. Chodziło o prawdę wiary, co nie było ważkim problemem. Od początku toczono ogromną ilość sporów doktrynalnych, choćby przytoczona już przeze mnie rzecz o nawracaniu pogan lub mesjanizmie uniwersalnym i nacjonalistycznym. Mimo krążenia różnorakich legend, wielu „mów Pańskich”, ewangelizacja przeprowadzana zostawała w taki a nie inny sposób, doprowadzając do czegoś, co nazwać chyba można doktrynalną jednością. Pierwotna wiara była plastyczna, wykazałem przecież na przykładzie m.in. wspomnień Papiasza z Hierapolis, lecz równolegle istniały tendencje dośrodkowe, które ostatecznie zwyciężyły.
Inną parą kaloszy jest z kolei przyczyna takowych tendencji. Jej narodziny umieścić należy prawdopodobnie na pustyni, gdzie egzystowały odłamy Nazarejczyków. Zakonom zależało na pewnym trzymaniu się zasad, ustalonej reguły, nie można było ot, tak sobie, głosić nauk niezgodnych z tymi rabbiego, herezji. Logiczne, że takie działanie kończyło się wykluczeniem z grupy, czymś, co w późniejszych czasach nazwano ekskomuniką. Dlatego też, dla jakiegoś pożądania władzy i „jedności w prawdzie”, co wydaje mi się całkiem naturalne, procesy takie, a nie inne miały i mają wciąż miejsce.

Muszę wspomnieć, iż lud wbrew słowom Aquili nie dał sobie zaś niczego wmówić – wmówił sobie sam, gdyż tego potrzebował, a efektami, które można podziwiać do dnia dzisiejszego, są m.in. ewangelie.

Ta miłość ludu do prawdy, trwania w niej w jedności, pewnego uniwersalizmu, z początku nacjonalistycznego, następnie uniwersalnego z „poganami”, narodzona zarówno dzięki hellenistycznym i wcześniejszym nawet niewolom, połączona z nadzieją na ratunek i całym szeregiem innych uczuć z pragnieniem odczuwania poczucia więzi, braterstwa na czele, o których już nie raz pisałem – wszystko to przedstawione zostało w przejaskrawionej nowelce polemizującego ze mną Aquili. Nie sądzę, że warto szerzej ją komentować: nie przedstawia sobą niczego odkrywczego (poza oryginalnymi przykładami na herezję, co nie jest jednak rzeczywiście istotne), a na pewno nie świadczy o rzeczywistym istnieniu Jezusa ani przeczy przedstawionej przeze mnie tezie o formowaniu się kanonicznych ewangelii z wielu różnych „mów Pańskich”.

Podkreślę ponownie: mowa jest tu o okresie późniejszym, na którym poza kilkoma wzmiankami się raczej nie skupiłem. Jednakowoż traktować przeto winniśmy o czasach wcześniejszych, najbliższych Jezusowi i temu, co miało miejsce tuż po jego domniemanej śmierci, narodzinach pierwszych gmin etc. Wtedy to powstała cała różnorodna przekrojowo warstwa „mów Pańskich” i herezji, apokryfów, sprzecznych z wersją sygnowaną przez największych ewangelistów i apostołów. Ocena ich wartości i przydatności nastąpiła zaś co najmniej kilkadziesiąt lat później. Uniwersalizm, jaki począł tedy kwitnąć, a także pragnienie jakiejś „wyłączności prawdy”, nawet w celu zwyczajnego bezpieczeństwa, formy obrony przed presją Żydów i rzymskiego okupanta, doprowadził dopiero wszelako do likwidacji czy potępienia pewnych nauk, niezgodnych z przyjętą oficjalnie wersją wydarzeń. Obraz kłótni, od których proces ten przypuszczalnie się rozpoczął, przedstawiony został w ciekawej formie literackiej, o jakiej przedstawienie pokusił się mój przeciwnik.

Niezależnie od tego, nie wpływa to na jakoś poszlak ku pewności przyjęcia danej tezy. I tak:

1. Wiemy, że pierwszymi Chrześcijanami byli Żydzi – jest to oczywiste i nie zamierzam, jak rzekłem, z tym polemizować.

2. Wiemy, że uwierzyli w opowieści o istnieniu Jezusa, ponieważ byli świadkami jego nauk i wędrówek, widząc go i słuchając osobiście – nie mamy żadnej przesłanki do realnego przyjęcia tej nadinterpretacji, co wielokrotnie z różnym skutkiem starałem się dowieść.

3. Wiemy, że pierwsi Chrześcijanie rozproszyli się po świecie, tworząc odrębne enklawy, które jednak utrzymywały ze sobą kontakty i dbały o czystość przekazu – dlaczego tak czyniły? Mnogość powodów w pewnym skrócie postarałem się w tym poście ukazać. Jeśli ilość przykładów okaże się niewystarczająca, postaram się wnieść coś o tym w moim kolejnym, ostatnim już poście.

4. Wiemy, że Nowy Testament, spisany niedługo po śmierci Jezusa (w skali historycznej) odpowiada temu, w co wierzyli Chrześcijanie jeszcze zanim miało to miejsce – jest to prawda, ponieważ idea wierzeń pierwszych Chrześcijan ukształtowana została jeszcze przed naszą erą – na pustyniach w jaskiniach, gdzie zamieszkiwali członkowie różnych sekt esseńskich z Nazarejczykami na czele. Stamtąd pochodzi idea chrztu, nacjonalistycznego Mesjasza, przyszłego Raju etc.

5. Wiemy, że Nowy Testament jest o niebo bardziej wiarygodny niż większość starożytnych tekstów, które powszechnie uznajemy za wiarygodne i autentyczne – gdyż o jego czystość dbano w sposób nad wyraz wyraźny, co było naturalne dla duchowych „potomków” członków gnostycznych ruchów żydowskich, dla całej żydowskiej mentalności, ukształtowanej pod presją okupacji przez inne państwa starożytne.

Suma summarum większość wniosków okazuje się moim zdaniem nieprawdziwych. Przyznaję po raz wtóry, iż w pełni, ze stuprocentową pewnością nie da się stwierdzić, czy ktoś taki jak Jezus Chrystus istotnie żył na Ziemi, lecz nie upoważnia to zarówno do twierdzeń o całkowitej pewności jego legendarności jak i realnej egzystencji. Radzę odnosić się czytelnikom z dystansem zarówno do argumentów przytaczanych przeze mnie, tak samo tych, jakie popiera Aquila, a w ocenie ich przydatności i realności posługiwać się własnym rozumem i zdrowym sceptycyzmem (co nie oznacza brania ze mnie przykładu, jako iż mogę nie być świadomy wypaczeń, jakim mój sceptycyzm może podlegać).

Zaczynam dostrzegać swoisty bezsens tego, na co się zdobyłem – jestem wciąż takiego samego zdania, jakiego byłem, gdy podejmowałem się stoczenia debaty. To, co uległo we mnie zmianie, to zdolność dostrzeżenia, jak wielka jest mglistość jakiejkolwiek oceny prawdziwości źródeł, ich niepewność, dowolność interpretacyjna. Nie twierdzę, iż mam rację. Mimo ze czeka mnie jeszcze jeden post, kończę dzisiejszy z poczuciem potrzeby małego podsumowania: że debata ta wiele mi dała – pokazała, jak winienem zważać na słowa; że nie wszystko jest czarne i białe; jak łatwo ulegać manipulacji i – znowu, któryś raz w moim życiu – jak łatwo manipulować. A do końca jeszcze trochę brakuje…

Dziękuję wszystkim za uwagę dziś i możliwość wzięcia udziału w tak edukującym doświadczeniu w ogóle.

Do następnego.
  • 0

#10

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Witam ponownie.


Jeżeli chodzi o kwestię „odwracania kota ogonem” – wyjaśnienie to pozostawia (przynajmniej wg mnie) trochę do życzenia, lecz nie zawracajmy sobie tym już głowy. Ponieważ nie ma to w sumie wpływu na wartość poszczególnych argumentów samych jako takich, przyjmuję wyjaśnienia.

Wydaje mi się, że pod względem argumentacji jesteśmy sobie trochę podobni – obaj przytaczamy przykłady sprzeczne z naszymi osobistymi poglądami


Tutaj się mylisz. Nigdy nie stoję w obronie czegokolwiek, jeśli jest to sprzeczne w jakikolwiek sposób z moimi poglądami. To, co prezentuję w tej debacie jest moim prywatnym zdaniem na kwestię historyczności Jezusa. Po to się w końcu zgłosiłem – aby zaprezentować własne zdanie, a nie po to, aby pobawić się w dyskutowanie dla samej zabawy.



Zacznę od sprawy Pawła. Z tego co mi się wydaje, prezentujesz typowe argumenty którymi posługują się wszyscy wierzący w to, że Jezus to mit stworzony ze zlepków innych wierzeń przez Pawła. Dlatego też omawiając Pawła będę się odnosił do wszystkich znanych mi przykładów jakie prezentują zwolennicy tej teorii niezależnie od tego, czy Ty je wymieniłeś, czy też nie (a czemu tak robię wyjaśniłem już w poprzednim wpisie).

Przypominając w skrócie – zwolennicy tej teorii głoszą, że Paweł, który nie potrafił „sprzedać” chrześcijaństwa Żydom (bo Żydzi w większości odrzucali tę religię) postanowił sklecić z rozmaitych pogańskich mitów postać Jezusa, która byłaby atrakcyjna dla Greków i Rzymian i która następnie miałaby być im z sukcesem (jak wszyscy widzimy) „sprzedana”.

Spróbuję omówić pokrótce ten temat w swojej ulubionej kolejności. Najpierw zajmę się potocznymi oczywistymi manipulacjami związanymi z tym tematem a następnie zajmę się tym zagadnieniem ukazując trochę bliżej pewne nieścisłości natury logicznej.

Jak więc jest naprawdę z tymi zapożyczeniami od innych religii? Jak to zazwyczaj bywa z podobnymi nowatorskimi i sensacyjnymi teoriami – nienajlepiej. Przyjrzyjmy się podstawowym manipulacjom:

Porównania do Horusa, Izydy i Ozyrysa – z tego co wiem, popularne w skądinąd bardzo krytykowanym filmie „Zeitgeist”. Nie będę się jednak opierał bezpośrednio na filmie, bo go zwyczajnie nie oglądałem (można to określić bardzo swobodną interpretacją sentencji „Aquila non captat muscas” – nie tracę swego cennego czasu na takie zakłamane pierdoły, wolę zamiast tego poczytać coś o prawdziwej historii) lecz na stwierdzeniach jakie ponoć w tym filmie padały. Zatem po kolei:

Horus nie urodził się z dziewicy. Gdy Set zabił Ozyrysa i pociął jego ciało na kawałki, Izydzie udało się je odnaleźć i poskładać. Brakowało jednak penisa, którego (wg tego, co mi wiadomo) Izyda zatem dorobiła z drewna, gliny lub złota. Wówczas to za sprawą czarów Ozyrys częściowo odżył i wystarczyło to, aby Izyda spędziła z nim upojne chwile, zaszła w ciążę i urodziła Horusa. Nie ma w tym zatem niczego w chrześcijańskim stylu – jedynie naciągając historię narodzin Horusa można snuć jakiekolwiek powiązania między nim a Jezusem, bowiem ciężko zobaczyć w tym „dziewicze poczęcie” albo „zmartwychwstanie”.

Horus nie urodził się też 25 grudnia. Jego urodziny wypadają (ponownie z tego co udało mi się znaleźć) 15 listopada, pomiędzy 24 a 28 sierpnia lub pomiędzy 30 lipca a 4 sierpnia. Która z tych trzech opcji jest prawdziwa – nie udało mi się ustalić (zresztą nie przykładałem do tego zbyt dużej wagi – czy tak czy inaczej nie był to 25 grudnia i to mi absolutnie wystarczało). Jednak z pewnością mówienie o 25 grudnia jest zwykłą propagandą.

Wszelkie opowieści o trzech przybyszach i gwieździe na wschodzie, o „nauczaniu w świątyni w wieku 12 lat” i „chrzcie w wieku 30 lat” (co miałoby nawiązywać do Jezusa) dotyczące Horusa wszyscy egiptolodzy wkładają między bajki – po prostu nie ma o tym w egipskich źródłach ani słowa. Wszystko to zostało zmyślone w ciągu ostatnich kilkunastu lat.

Horus też nigdy nie umarł, nie został ukrzyżowany (!) i nie został ożywiony po trzech dniach. Te rewelacje również nie mają więcej jak kilkanaście lat. W istocie udało mi się ustalić, że Horus nie tylko nie został ukrzyżowany (jakim cudem? Tę formę egzekucji wymyślili z tego co wiem dopiero Rzymianie), ale także nigdy nie umarł – więc nie ma też mowy o „zmartwychwstaniu”. Jedyne co udało mi się znaleźć to opowieść o tym, jak Horus został ranny w oko, które uzdrowiła Izyda lub też Thoth. Oko to stało się potem symbolem odnowy (odrodzenia?).

Horus nie miał też 12 uczniów, lecz czterech półboskich towarzyszy („heru-shemsu”), szesnastu ludzkich „sług” i nieznaną liczbę Mesniu, czyli kowali, którzy towarzyszyli mu w bitwach. Ani słowa o jakiejkolwiek dwunastce.

Przy okazji mogę też dodać, że Sobek nie rozmnożył żadnego chleba ani ryb ani nie wiadomo nic na temat tego, że chodził po wodzie. Ot pomógł jedynie synom Horusa wyławiając ich przy pomocy sieci z jeziora a także pomógł Izydzie wyławiać części Ozyrysa z wody.


Co do Attisa:

Choć narodziny można uznać za cudowne (jego matka położyła sobie owoc z magicznego drzewa na łonie itd.), nie ma żadnej wiadomości o tym, że jego matka była wówczas dziewicą. Nie możemy więc przyjąć bezkrytycznie, że nią była. Zwolennicy teorii typu „made for Zeitgeist movie” opowiadają też o nim, że zmarł, a po trzech dniach zmartwychwstał. Jednak co do tego jest kilka oficjalnych wersji. Jedna mówi, że po śmierci Attis (który między innymi popełnił samokastrację) został zamieniony w drzewo (i nic więcej), inna, że zmarł po tejże samokastracji a bogini udało się jedynie sprawić, że jego włosy wciąż stale rosły i że mógł poruszać małym palcem, a jeszcze inna, że znaleziono go konającego, ale bogini nie udało się go ożywić. Jeszcze inna, że rozgniewany Zeus zesłał na ziemię wściekłego dzika, który go zabił, a on sam został pochowany pod górą Agdistis. Ostatnia zaś, że Attis był bogiem roślinności, wzrostu lub coś w tym stylu, umierał każdej zimy i odradzał się każdej wiosny. Oczywiście nie ma ani słowa o ukrzyżowaniu, jak również okres od zimy do wiosny ciężko nazwać ”trzema dniami”.


Odnośnie Kryszny:

Wg tradycji narodziny Kryszny datuje się na 19 lub 21 lipca roku 3228 p.n.e. Był on ósmym synem księżniczki Devaki i jej męża Vasudevy (bycie ósmym synem i to zrodzonym z dziewicy to iście genialny postulat i fantastyczne posunięcie zwolenników teorii „Jezus to zapożyczenie od Kryszny”). Zmarł około roku 3100 p.n.e. W źródłach ani słowa o gwieździe podobnej do betlejemskiej ani o zmartwychwstaniu (o czym próbują przekonywać nas zwolennicy Zeigeist). Konia z rzędem temu, kto dopatrzy się tutaj nadzwyczajnych powiązań z chrześcijaństwem i samym Jezusem.

Dionizos:

Również nie urodził się z dziewicy – jego matką była kobieta, Semele, a ojcem Zeus. Poczęcie nastąpiło w sposób klasyczny bo Zeus uwielbiał wcielać się w postać śmiertelników i uwodzić kobiety :) Również tutaj nie ma ani słowa o ukrzyżowaniu lub zmartwychwstaniu w stylu chrześcijańskim.

Mitra:

Żadną niespodzianką nie będzie, jeśli powiem, że i on nie narodził się z dziewicy. Po prostu wyłonił się w swej dorosłej postaci ze skały, co ciężko nazwać dziewiczym poczęciem. Nie ma żadnej wzmianki o urodzinach 25 grudnia ani o 12 uczniach. Nie było też żadnych pasterzy, lecz dwóch ludzi z pochodniami. Nie dość, że był to kult o charakterze militarystycznym (jak to się ma do chrześcijan?), to na dodatek rozkwit następuje ponad 100 lat po Jezusie. W istocie to wyznawcy Mitry byli pod wpływem chrześcijaństwa, nie zaś na odwrót.
Z Mitrą związane jest jeszcze to, że jego wyznawcy zabijali byka, którego krew była święta, naśladując wyczyn swojego boga. Jest to poświęcenie przez boga zwierzęcia dla dobra sprawy. Ma się to nijak do koncepcji poświęcenia Boga-człowieka, siebie samego dla ludzi wyznawanego w chrześcijaństwie.

Takich przykładów kłamstw związanych z przypisywaniem przez ludzi pokroju autorów Zeitgeist starożytnym pogańskim bóstwom cech Jezusa jest o wiele więcej, lecz nie mam zamiaru tracić czasu na wymienianie i obalanie ich wszystkich – wybrałem jedynie te najbardziej perfidne.

Jak widzimy, koncepcja wiązania tych bóstw z Jezusem i chrześcijaństwem jest nieco bardziej niż naciągana. Tak jak w przypadku wszystkich podobnych sensacji (zaraz, zaraz... chwileczkę, niech sobie przypomnę... 9/11... „kosmita-wazon”... „samolot ze starożytnego Egiptu”... von Daeniken i jego sensacje o piramidzie... lądowanie na Księżycu a raczej jego rzekomy brak... „twarz na Marsie”... przekazy Lucynki Łobos... itd.) ich popularność i przetrwanie wynika jedynie z wysunięcia jak najbardziej chwytliwej i szokującej teorii a następnie zmanipulowania informacjami w celu świadomego wprowadzenia czytelnika w błąd, który na dodatek sam nie zabierze się do zweryfikowania tych rewelacji na własną rękę, przyjmie je bez problemu a następnie powieli wśród swoich kolegów i na swoim blogu. I najlepsze jest to, że choć stoją one w totalnej sprzeczności z wiedzą historyków, teorie te żyją i mają się dobrze, bo ci, którzy je rozgłaszają, a także ci, którzy je pochłaniają a następnie rozgłaszają dalej, są absolutnie bezkrytyczni i nie przejmują się tymi sprzecznościami, ponieważ uwierzyli we wmawiane im brednie o tym, że nauka kłamie lub też coś ukrywa (mój kot potrafi lewitować – naukowcy o tym wiedzą, ale to ukrywają ponieważ są w spisku i nie chcą, aby świat doznał szoku – skala naiwności jest taka sama). Na dodatek jest to przykład idealnej maszyny – takiej, która powiela sama siebie. Przetrwanie tej teorii nie wymaga solidnych podstaw, bo nikt nie ma zamiaru konfrontować jej z nauką. Tak naprawdę chodzi tu o stworzenie takiej teorii, która puszczona na podatny grunt sama będzie się replikować bez pomocy pierwotnego autora (czasem jedynie dla $$$ przyda się coś w stylu „Loose Change Final Cut aby podtrzymać zainteresowanie i zarobić parę dolarów ekstra). Tak jak z machiną von Neumanna – załóżmy, że odkryliśmy planetę bogatą w surowce materialne znajdujące się pod jej powierzchnią. Aby się do nich dobrać należy jednak „zedrzeć” całą wierzchnią warstwę skorupy na głębokość kilkuset metrów. Gdybyśmy chcieli teraz przy pomocy maszyn zebrać górną warstwę skał tej planety z całej jej powierzchni, to zbudowanie tak wielkiej ilości tych maszyn potrwałoby setki lat. Ale gdyby zbudować machinę, która sama potrafiłaby się powielać przy pomocy dostępnych jej środków, wtedy wystarczyłoby wysłać tam tylko jedną z nich i obserwować, jak w przeciągu kilkunastu lat ich liczba zaczęłaby wzrastać lawinowo. Z jednej wkrótce (powiedzmy w ciągu dnia) powstałyby dwie. Z dwóch (znowu w ciągu dnia) – cztery. Z czterech (też w ciągu jednego dnia) – osiem, z ośmiu (także wciągu 24 godzin) - szesnaście i tak aż do miliardów, a im więcej maszyn, tym większy byłby przyrost i tym więcej machin byłoby zdolnych do pracy.

Tak samo jest tutaj. Nie jedna solidna teoria, która broni się przed obowiązującą nauką, lecz jedna mizerna, ale mająca umiejętność samoreplikacji. Stworzy ją jeden pseudonaukowiec (nierzadko żądny sławy albo dumy z siebie nastolatek podobny tym, którzy tworzą łańcuszki) i zamieści w internecie. Podchwyci ją 10 osób. One zamieszczą ją gdzie indziej, a od każdej z nich podchwyci to kolejne dziesięć osób, które dalej puści wiadomość o tej sensacyjnej teorii. Z czasem wieść sama rozniesie się niesłychanie szeroko, mimo, że jest to zwyczajny pseudonaukowy bełkot. I nikt nie pokusi się o sprawdzenie tego wszystkiego – teoria podbija serca i umysły nastolatków. Cóż, witamy w świecie internetu i teorii spiskowych.

Jednak na koniec zapraszam na spostrzeżony w sieci „Przewodnik Bede’go o stworzeniu bestselleru który podminuje korzenie chrześcijaństwa”( "Bede's Guide to the Production of a Best-seller that Undermines the Roots of Christianity" – nie cierpię tłumaczyć z angielskiego na polski, bo zawsze wychodzi mi to dość nieporęcznie):

1. Pierwsze o co musisz się postarać to spraw, aby twoja sieć rozciągała się jak najszerzej. Więc powinieneś zawrzeć w swojej pracy jak najwięcej pogańskich kultów. Jeżeli chodzi już o pogaństwo – zawieraj w swoim dziele dosłownie wszystko – nie tylko greckich bogów, ale i egipskich, rzymskich i perskich. Nie żałuj też bóstw celtyckich, nordyckich i hinduskich. Teraz, skoro masz już tak szerokie pole do popisu, znalezienie kilku punktów podobnie brzmiących do chrześcijaństwa nie będzie problemem.

2. Nie ograniczaj się jedynie do religii z okresu Jezusa. Pamiętaj, że chcesz przekazać, że to chrześcijanie kopiowali wszystko, a nie odwrotnie. To będzie przydatne nawet wtedy, gdy będziesz omawiał przykłady z czasów, gdy chrześcijaństwo już było szeroko znane. Na przykład, gdy znajdziesz wizerunek ukrzyżowanego Bachusa z II wieku n.e. i tak użyj go do stwierdzenia, że to chrześcijanie skopiowali go od Greków, nigdy odwrotnie.

3. Odpowiednie słownictwo jest ważne. Chrześcijańskie zwroty takie jak „odkupienie”, „eucharystia”, „słowo stało się ciałem” itp. są dzisiaj popularne i szeroko znane. Więc tłumacząc stare teksty zawsze używaj nowoczesnego chrześcijańskiego słownictwa. Nie przejmuj się tym, że starożytni poganie go nie znali i nie używali – to nie do nich przecież przemawiasz. W ten sposób możesz powiedzieć, że np. kobieta która została zgwałcona przez dzikie zwierzęta dostąpiła „dziewiczego poczęcia”, połączenie części trupa w całość i zamienienie go w zombie jest ”zmartwychwstaniem” a każdy grecki heros jest „synem bożym”.

4. Każdy sekretny kult w starożytności tak jak chrześcijaństwo miał swoje sekretne praktyki. Spożywanie świętych potraw i rytualne ablucje są stare jak każda religia, praktykowane były praktycznie wszędzie i nie jest to niczym zaskakującym. W swojej książce spraw jednak, aby zabrzmiało to jak kompletna rewelacja.

5. Mów, że totalnie odmienne rzeczy są w istocie bardzo zbliżone do siebie. Na przykład symbolem Mitry był byk. Powiedz, że to jest to samo, co Jezus nazywany „barankiem” i pomiń, że jedno jest symbolem siły i seksualności a drugie niewinności. Koniecznie porównaj obrzęd kąpieli w krwi byka u wyznawców Mitry z chrztem wodą w chrześcijaństwie.

6. Na litość Boską, nie wspominaj o wielu interesujących rzeczach w pogańskiej religii. Na przykład, po tym jak już „udowodniłeś”, że Jezus i Bachus to ta sama osoba nie wspominaj, że Bachus chodził wiecznie pijany i uprawiał seks ze wszystkim co się ruszało (szczególnie uwielbiał kozy). W ogóle trzymaj seks z dala od tematu. W końcu był on bardzo popularnym tematem u pogan, ale nie o tym przecież chcemy rozmawiać, co nie?


Poza tym... w mitologii nordyckiej pierwsi ludzie nazywali się Askr i Embla. Pomiń to, że Askr pochodzi od nordyckiej nazwy drzewa (bodajże jesionu) a Embla od innego wybitnie nordyckiego słowa i już możesz ogłosić światu, że Biblia zerżnęła Adama i Ewę od Wikingów. Absurdalne? Nie przejmuj się, jeśli zastosujesz się do powyższych punktów sukces murowany – znajdziesz wielbicieli i bezkrytycznych wyznawców swojej teorii. Wbrew pozorom powyższy przykład wymyślony przeze mnie (bazujący na prawdziwym micie nordyckim) jest mniej głupi niż wiele innych prezentowanych przez antyteistów próbujących na siłę powiązać chrześcijaństwo z poganami.


Jak widzimy, o żadnym „ulepszaniu” Jezusa aby pasował do wyznawców innych religii albo o tworzeniu Jezusa ze zlepków innych wierzeń nie ma mowy, ponieważ to, co próbują nam wmówić ludzie pokroju autorów Zeitgeist, w ogóle nie ma prawa bytu! Bo jak można mówić, że rzekomo mit Jezusa stworzono ściągając z mitu np. o Horusie (rzekomo po to, aby chrześcijaństwo było lepsze do przełknięcia a tym samym atrakcyjniejsze dla Greków i Rzymian) skoro Horus ani nie urodził się z dziewicy, ani nie został ukrzyżowany, ani nie miał 12 uczniów, nie został ochrzczony w wieku 30 lat, ani nie przybyli do niego trzej mędrcy w żadnej formie ani też nie zmartwychwstał po trzech dniach? Gdyby starożytny Grek albo Egipcjanin usłyszał, co współcześni autorzy takich teorii chcą wmówić nam na temat ich religii na pewno najpierw wybałuszyliby oczy w zdumieniu a potem padli ze śmiechu.

Hipotetyczny przykład: przenieśmy się do roku 2985 n.e. Ludzie tamtej epoki wyznają wiarę w kosmicznego Ogo, który ma 35 strażników czuwających z karabinami laserowymi przy jego komnacie. Po kosmosie zaś lata statkiem „Zog” zbudowanym ze fragmentów podeszw, które jego słudzy odrywali astronautom, którzy zbyt daleko oddalili się od swoich statków. Ogo ma też swoją matkę – Świętą Ndnd, która wyrwała go ze swojego łona przy pomocy wiertła.

W tym samym czasie, wciąż w roku 2985, pewna grupa ludzi buntuje się przeciwko wierze w Oga. Tworzy holodysk w którym udowadnia, że Ogo i Ndnd nie istnieją i są jedynie marnymi zapożyczeniami od dawno wygasłych religii (których już nikt nie wyznaje a przeciętni ludzie nie są zaznajomieni z ich naukami), ponieważ kiedyś wierzono w takiego Chrystusa, który miał 35 apostołów, którzy wg Biblii rzucali piorunami, a karabiny laserowe to oczywiście wyraźna aluzja do tego faktu. Statek Zog to zaś oczywiste zapożyczenie od nordyckiego Naglfara, który był zbudowany z podeszw butów wojowników Einherjarów a Ndnd to zapożyczenie od Ndaryi, która Jezusa też wyrywała sobie z łona przy pomocy wiertła.

I co z tego, że Jezus miał tak naprawdę tylko 12 apostołów i nie rzucali oni piorunami, Naglfar zbudowany był z paznokci a nie fragmentów butów a Maryja (a nie Ndaryja) o żadnym wiertle nawet nie myślała. Nas to już nie interesuje. Po prostu wmawiamy ludziom, że było tak, jak my mówimy i już. I na dodatek twierdzimy, że to my mamy rację i że Ogo i Ndnd powstali właśnie z tych religii o których mówimy (mimo iż w rzeczywistości o żadnych zapożyczeniach nie może być mowy a opis z tego holodysku to jakieś brednie nijak odnoszące się do chrześcijaństwa).

W ten sposób upada teoria, jakoby Paweł tworzył mit Jezusa kopiując bezpośrednio motywy od innych religii. Podobnie ma się sprawa z zodiakiem i rzekomą literą „M”. O ile mi wiadomo współcześnie używane znaki zodiaku (a więc ten przypominający „M”) są dość młode. W średniowieczu na przykład znakiem określającym Pannę był:

Dołączona grafika

Który co prawda zbliżony jest do fenickiego „m”, lecz niepodobny jest nijak do układu gwiazd. Z kolei w sanskrycie „m” wygląda mniej więcej tak:

Dołączona grafika


Więc i tutaj nie ma mowy o jakimkolwiek podobieństwie. Dodajmy do tego jeszcze aramejskie „Maryja”:

מרים



Chociaż Żydzi w tamtym okresie znali alfabet grecki i umieli mówić po grecku, to jest jednak jawna nadintepretacja.

Ponadto Myrrha nie była dziewicą kiedy dała życie Adonisowi. Wcześniej Afrodyta sprawiła, że Myrrha przespała się z własnym ojcem. Tak samo z matką Buddy – gdy urodziła syna była już dwadzieścia lat po ślubie. Nie sądzę, aby do tego czasu pozostała dziewicą (choć to w dzisiejszych czasach panuje przekonanie, że dziewictwa należy pozbyć się jak najszybciej pod wpływem impulsu albo ciekawości (!) i nie ma ono żadnej wartości, a dawniej nie było z tym tak źle, to jednak mimo wszystko nie wierzę w dwudziestoletni post po ślubie).

Tutaj ponownie mamy do czynienia z dość jaskrawą nadinterpretacją.

Poza tym... jak już wspomniałem ukrzyżowanie było dla Greków i Rzymian haniebne i od razu z urzędu spychało kogoś ukaranego w ten sposób na margines. Taka osoba z góry stawała się największym kryminalistą, zboczeńcem, psychopatą, zdrajcą albo mordercą. Coś jak ludzie którzy dzisiaj stają przed plutonami egzekucyjnymi, wiszą na szubienicy albo siadają na krześle elektrycznym. To niezbyt dobry sposób na przekonanie kogokolwiek, że osobą taką był bóg lub wcielenie boga, nieprawdaż? Co innego opowiadać ludziom, że tak było (kiedy i oni pamiętali, że tak było naprawdę) a co innego wymyślać takie ukrzyżowanie w przypadku, gdyby Jezus nigdy nie istniał i należałoby mu jakąś formę „śmierci za winy ludzi” wymyślić.


Więc jak to jest z tymi zapożyczeniami? Cóż... jestem przekonany, że pewne zapożyczenia w Starym Testamencie istnieją. Nie mają one jednak wpływu na historyczność Jezusa. Adam i Ewa, Noe czy inne magiczne opowieści ze ST nie mają żadnego znaczenia jeśli chodzi o samego Jezusa. Co do Nowego Testamentu, to jestem przekonany, że choć pewne wpływy może i istnieją (co nie jest w sumie niczym ani złym ani nienormalnym) to zdecydowana większość z nich (a promowana przez zwolenników teorii prezentowanej przez Qliphotha) są zdecydowanie nieprawdziwe. Według mnie NT w tak nikłym stopniu zawiera prawdziwe zapożyczenia idei z innych religii, że nie wpływają one w żaden sposób na kwestię historyczności Jezusa. Np. to, że jakiś filozof z Aten wzorował się w swoich przemyśleniach na powiedzmy filozofie z Koryntu i przejął kilka jego idei wcale nie oznacza, że ani jeden, ani obaj z nich nigdy nie istnieli i są wyłącznie wymysłem.

Teraz jednak zastanówmy się nad kwestią Pawła i przerabiania chrześcijaństwa pod gust greckich i rzymskich pogan „tak na chłopski rozum”. Mamy dwa założenia jakie musiałyby wynikać z takiej teorii:

- chrześcijaństwo i wiara w istnienie Jezusa musiała powstać niedługo po śmierci Jezusa, skoro istniały już w latach trzydziestych grupy chrześcijan a nawet chrześcijańscy męczennicy a Paweł (żyjący i działający zaledwie kilka - kilkanaście lat po jego śmierci a do ok. 35/36 r. n.e. zagorzały faryzeusz i antychrześcijanin) zauważył, że nie działa ono na Żydów w zadowalającym stopniu i należy je „eksportować” do Greków i Rzymian po pewnej przeróbce.

- Paweł zebrał do kupy najlepsze i najbardziej atrakcyjne kawałki innych religii i stworzył z nich mityczną postać Jezusa.

Czy tylko dla mnie brzmi to sprzecznie? W czasie, gdy Jezus umierał Pawła nie było jeszcze na scenie. Gdy tworzyły się pierwsze grupy chrześcijan, Pawła nie było wśród nich. Gdy za wiarę w Jezusa umierał Szczepan (chrześcijański męczennik!) Paweł był w tłumie osób gdy go kamienowano. Potem prześladował jeszcze chrześcijan w Jerozolimie. Wynika z tego pewna ciekawa sprawa – zatem wg Qliphotha i innych okazuje się, że chrześcijańscy Żydzi (w tym i Szczepan) wierzyli w istnienie Jezusa, którego Paweł dopiero wymyśli za parę lat, gdy dołączy do chrześcijan i zacznie swe dzieło misyjne!

To jest problem wszystkich tych, którzy zakładają, że Jezus to mit, zlepek, stworzony przez Pawła (nie spotkałem się z teoriami, że mit Jezusa stworzył ktoś inny niż Paweł – inni apostołowie odpadają, bo nie działali tak aktywnie wśród pogan i skupiali się na Żydach. Dopiero kontrowersje wg zwolenników tej teorii budzi Paweł, który ośmielił się wyłamać i ruszyć do pogan, co dla Qliphotha i reszty wydaje się bardzo podejrzane – a czemu, tego sam już nie wiem) – otóż wielu Żydów uwierzyło w Jezusa na długo zanim Paweł pojawił się na scenie dziejów.

Wydaje mi się, że ten oczywisty i jakże prosty fakt całkowicie pozbawia nas jakichkolwiek złudzeń, że Paweł mógłby stać za jakimkolwiek fałszerstwem związanym z wykreowaniem postaci Jezusa z mitów. Okres misyjny Pawła datuje się na lata 45 (pierwsza podróż misyjna) – powiedzmy 58 (ostatnia podróż misyjna); działalności w formie korespondencji już nie będę liczył. To ok. 15 lat po śmierci Jezusa. Od czasu, gdy Jezus osobiście chodził po ziemi do czasu gdy Paweł wyruszył ze swoimi naukami minie około piętnaście lat. Ten okres nie jest pustką. To czas nauczania jedenastu uczniów Jezusa i czas pielęgnowania tego, co ludzie widzieli na własne oczy. W tym czasie wielu Żydów stało się wyznawcami Jezusa, zakładali liczne grupy i słuchali nauk. Byli prześladowani. Niektórzy ginęli za wiarę. A Pawła nie było jeszcze wśród głównych postaci tej historii! Wg Qliphotha pojawił się on kilka lat po śmierci Jezusa i nagle nie tylko stworzył jego postać z mitów (!) ale jeszcze w cudowny sposób (a raczej w absurdalny sposób – tak samo jak absurdalna jest ta teoria) sprawił, że pierwsi chrześcijanie zmienili zdanie bezkonfliktowo i zamiast wierzyć w (no właśnie... w co? Skoro w końcu to Paweł wymyślił Jezusa to jak miał zmienić wiarę pierwszych chrześcijan skoro przecież nie wierzyli oni w żadnego Jezusa, bo on nie istniał i był jedynie w głowie Pawła?) ...no swojego Jezusa uwierzyli w Jezusa wg Pawła? Nawet nie mam pojęcia jak to napisać tak, aby było jasno i wyraźnie – taki to absurd.

Dlatego dla bezpieczeństwa naszych mózgów przyjmijmy na chwilę, że Paweł nie wymyślił Jezusa z niczego i nie musiał zmieniać wiary Żydów w Jezusa nieistniejącego tak naprawdę w rzeczywistości na wiarę w Jezusa Pawłowego. Przyjmijmy, że Paweł jedynie „podrasował” jego życiorys. Że żył on w istocie (choć przecież Qliphoth nie broni tej teorii a twierdzi zupełnie odwrotnie – że Jezus nigdy nie istniał w żadnej fizycznej formie, więc nie muszę tego co teraz piszę tutaj przedstawiać, jednak lubię przejrzystość), ale nie wyglądał tak, jak mówią Ewangelie. Paweł zmienił to dodając to i owo i puścił dalej w świat – do pogan.

Cóż... po pierwsze Paweł nie mógł sklejać niczego z innych religii – bo jak już wiemy zapożyczenia od Kryszny, Bachusa, Mitry i Horusa/Izydy/Ozyrysa to stek bzdur. Jedyne zatem co mógł zrobić to samemu wymyślić coś, co brzmiałoby ciekawie. Jednak nie mógł wychodzić poza zdrowy rozsądek - po pierwsze wciąż żyli ludzie, którzy tego Jezusa pamiętali, więc zbyt duże fantazjowanie byłoby nie na miejscu, a po drugie Paweł wkraczał na scenę zdominowaną przez 11 uczniów – z Piotrem na czele. Nie mógł po prostu podejść do grona starszych od siebie i bardziej doświadczonych ludzi mających już autorytet i powiedzieć „hej, a może zaczniemy od dzisiaj nauczać tak i tak, po mojemu, wiary w mojego Jezusa?”. Wiemy, że Ewangelie były kopiowane z niesłychaną pieczołowitością i dbano o czystość przekazu. Niemożliwe jest, aby w pierwszych latach przyszedł były prześladowca chrześcijan i wymusił zmianę przekazu na swoją wizję.


-Wiecie co? Potrzeba nam nowego autorytetu moralnego. Kościół potrzebuje takich osób.
- Co masz na myśli?
- Potrzebujemy nowego świętego, kogoś, kto porwie tłumy.
- Hm... ale jak masz zamiar tego dokonać?
- Niech pomyślę... wiem! Stwórzmy go. Stwórzmy tak atrakcyjną postać, która porwie masy i da nam tysiące wiernych. Hm... on musiałby być prosty... powiedzmy... o tak, stwórzmy postać aktora z jakichś trudnych czasów... o! Powiedzmy drugiej wojny światowej, to takie ciężkie czasy były.
- ?!
- Tak... i niech ma dobry kontakt z ludźmi... i dziećmi! O tak, dzieci są ważne.
- ?!
- No i humor, dużo dobrego humoru i ciepła. Aha, przydałoby się też, aby nasza wyimaginowana postać świętego walczyła z komunizmem. Weźmy też trochę zapożyczeń od Matki Teresy – to dobra postać.
- !!??
- No i dodajmy coś dramatycznego... hm... może niech zapadnie na jakąś śmiertelną chorobę podczas wizyty w szpitalu w Ugandzie... to by było coś... albo nie! Weźmy coś od Abrahama Lincolna! Niech postrzeli go terrorysta na oczach tłumu! Już to widzę, co za spektakularne widowisko! Trafiony „BAM!” z rozkazu złych czerwonych, ale przeżył! Wyciskacz łez... o! Mam! Bomba! A potem wybaczyłby zamachowcowi podczas wizyty w szpitalu! Ale super pomysł... wszyscy pokochają tego wymyślonego przez nas człowieka!
- !!!???
- No to jak? Tworzymy taką postać?
- Ale przecież...
- Aha, jeszcze jedno, imię. Przecież nasza postać musi się jakoś nazywać. Co wy na takie coś: „Jan Paweł II”?
- ...



Poza tym Paweł nie był idealnym współpracownikiem. W pewnym późniejszym momencie swojej działalności (związanym z dyskusją na temat obowiązku obrzezania chrześcijan) postawił się i wygrał w dyskusji z Piotrem dzięki czemu połowa (statystycznie) użytkowników tego forum, choćby nawet była obecnie ateistami z wyboru, nie ma o wiele bardziej trwałego od pokropienia wodą głowy znaku przynależności do Kościoła ;)
Paweł nie był wielkim mózgiem złowrogiego planu, działającym i planującym swobodnie co mu się zechce. Nie możemy ukazywać go jako twórcy i jedynego zarządzającego chrześcijaństwem, jak by tego sobie życzyli zwolennicy teorii „Jezus to mit”. W rzeczywistości Paweł był jedynie trybem w machinie, która działała na długo zanim on wkroczył do akcji.



Tutaj jeszcze pokrótce wspomnę o słowie „chrestos”, choć tak naprawdę nie ma to znaczenia z punktu widzenia debaty, wydaje mi się, że można dodać to jako ciekawostkę. Qliphoth zarzuca niektórym źródłom w których użyte jest słowo „chrestos” to, że nie możemy ich traktować poważnie, bowiem „chrestos” to nie „christos” (Chrystus, czyli Jezus), zatem źródła te nie opowiadają o Jezusie. Z pewnego punktu widzenia może to być prawdą, ponieważ słowo „chrestos” po grecku oznacza „dobry”. W istocie to imię było popularne szczególnie wśród niewolników (czemu ktoś nie mógłby nazwać swego greckiego niewolnika dobrze wypełniającego obowiązki lub będącego po prostu porządnym człowiekiem przydomkiem „dobry”, czyli „chrestos”?). Jednak już Tertullian na początku istnienia chrześcijaństwa narzekał, że chrześcijanie wciąż mylą „chrestos” i „christos” i używają ich zamiennie. Innymi, którzy wspominają o tym, że chrześcijanie nazywali Jezusa także „dobrym”, czyli „chrestos” są między innymi Lactantius, Justyn, Klement z Aleksandrii i św. Hieronim.

Pewna inskrypcja z roku 318 n.e. głosi „Pan i Zbawca Jezus Dobry” (The Lord and Saviour Jesus the Good) – czyli właśnie „chrestos”.

W związku z tym, że „chrestos” znaczy po prostu „dobry” nic dziwnego, że możemy spotkać inskrypcje z tym słowem znacznie poprzedzające okres życia Jezusa. Jednak to, że gdzieś na kamieniu znajdziemy wyryte w powiedzmy IV wieku p.n.e. słowo „dobry” nie oznacza, że Jezus to mit. Nie dokonujmy nadinterpretacji i nie popadajmy w skrajności.



Ale przejdźmy do wg mnie najciekawszego i najbardziej zaskakującego źródła które sugeruje historyczne istnienie człowieka zwanego Jezusem i które jest pomocne dla mnie w tej debacie. A pomoc ta pochodzi od dość nieoczekiwanych sprzymierzeńców – żydów.

Co mówią żydzi o Jezusie?


Mówienie o tym, że Jezus był postacią w 100% wymyśloną przez pierwszych zarządców Kościoła miałoby sens, gdyby chrześcijaństwo narodziło się nagle w społeczeństwie ateistycznym albo gdzieś w odosobnionej wiosce na środku pustyni gdzie dookoła nie byłoby żadnej zorganizowanej religijnej społeczności. Ale jednak mamy z tym problem – chrześcijaństwo powstało w środku państwa żydowskiego, ludzi głęboko wierzących. Nie powstało znikąd – wyłamało się z judaizmu. Więc jaka była reakcja tych ludzi, prawowiernych Żydów, na sektę chrześcijan?

Jakby to ująć... niezbyt miła. Wiemy, że na początku chrześcijanie byli prześladowani i spotykali się z wrogością. Choć wszyscy pierwsi chrześcijanie byli Żydami, nie ma co się łudzić, że wszyscy Żydzi nimi zostaną. W istocie zdecydowana większość widziała w chrześcijanach zło wcielone – głosili oni rzeczy które wielu żydów wprawiało w osłupienie i fanatyczne oburzenie. Wielokrotnie chrześcijańskich nauczycieli witały kamienie i gwizdy. Wiemy też, że już w latach trzydziestych pierwszego wieku n.e. Żydzi ukamienowali pierwszego chrześcijanina za herezje jakie głosił.

Ruch chrześcijański jednak stopniowo rósł w siłę. Mimo, że nie wszyscy szli w ich ślady, stopniowo liczba Żydów, którzy przechodzili na chrześcijaństwo rosła. Żydzi zaś, którzy pozostali przy judaiźmie, zaczęli postrzegać w nich nieprzyjaciół z którymi należy walczyć, bo rozgłaszają herezje. Pamiętajmy przy tym, że to ci sami Żydzi, którzy na równi z pierwszymi chrześcijanami byli naocznymi świadkami wydarzeń które miały miejsce zaledwie parę lat temu.

Czy gdyby Jezus nigdy nie istniał, Żydzi nie wykorzystaliby tego przeciwko nowej sekcie?

Na zdrowy rozsądek należałoby przyjąć, że gdyby Jezus nigdy nie istniał fizycznie, to argument taki byłby skarbem w ręku wyznawców judaizmu. Na każdą herezję chrześcijańską odpowiadaliby ”ale ludzie, o czym wy mówicie! Nie pamiętacie, że nikt taki nigdy nie istniał? Przecież żyliśmy tu razem i też pamiętamy, że nikogo takiego jak Jezus nie było”.

A jednak żydzi nic takiego nie mówią. Choć rzecz jasna nie siedzą bezczynnie z założonymi rękami. W istocie rusza antychrześcijańska kampania której celem jest ośmieszenie chrześcijaństwa i samego Jezusa. Ośmieszenie, wyszydzenie, zmieszanie z błotem, zniszczenie, ale nigdy zaprzeczenie istnienia.

Dlaczego żydzi nie wyśmiewają chrześcijan udowadniając im, że nikt taki nigdy nie istniał a oni wierzą w zwykłe bajki? Bo sami wiedzieli, że twierdzenie, że Jezus nie istniał to zwyczajna głupota. Już w pierwszym wieku naszej ery żydzi rozumieli coś, czego do dzisiaj wielu ludzi nie przyjęło do wiadomości.

Tworzone są legendy, złośliwe historyjki i pikantne opowieści. Spisane w latach późniejszych w Toledot Yeshu (Pokolenia [dzieje] Yeshu) stanowią reakcję na chrześcijańskie prześladowania żydów. Pytani przeze mnie Żydzi przyznawali, że Toledot Yeshu to zbiór opowieści które sięgają czasów Jezusa, mających już dzisiaj 2000 lat, a które wyśmiewają Jezusa. Są rozwinięciem wzmianek o Yeshu z Talmudu, który jednak nie wszyscy żydzi zaliczają do pism mówiących o Jezusie. Pytani przeze mnie odpowiadali, że choć sam tekst Talmudu nie wystarcza do jednoznacznego stwierdzenia, że chodzi o Jezusa, tak Toledot Yeshu już opisuje tego, kogo znamy jako Chrystusa.

Także Tosefta (rozszerzenie i uzupełnienie Miszny, zredagowane w III wieku n.e.) posiada wzmiankę o tym, jak do Rabbiego Eleazara ben Damy przybył ktoś, chcący uleczyć go ze śmiertelnego ukąszenia przez żmiję w „imię Jezusa”. Rabbi Ishmael jednak zakazał mu tego. Choć ben Dama prosił aby dano mu spróbować, nie zgodzono się. Gdy ben Dama zmarł, Rabbi Ishmael stwierdził „o szczęśliwy jesteś, Eleazarze ben Damo, bo odszedłeś w pokoju i nie złamałeś Prawa”. To wyraźny zakaz „leczenia w imię Jezusa”.

Dodatkowo żydzi przekręcali nazwę „evangelion” oznaczającego ewangelię na „avengillajon” (pismo szkodliwe) lub „avongillajon” (pismo grzeszne).

Także Justyn Męczennik, żyjący w latach 100 – 165, stworzył „Dialog z żydem Tryfonem”, który był napisany w formie (a jakże by innej, niż) dialogu pomiędzy nim a pewnym wyimaginowanym żydem. Dialog ten odzwierciedla ówczesny stosunek żydów do Jezusa i chrześcijaństwa, który w skrócie wygląda tak:

„Jezus jest założycielem pewnej bezbożnej, nielegalnej sekty. Został przez nas ukrzyżowany. Uczniowie jego wykradli w nocy jego ciało z grobu i zwodzą lud głosząc zmyślone wieści, ze Jezus zmartwychwstał i wstąpił do nieba.”

Oczywiście dialog ten miał na celu wyjaśnienie i przekonanie żydów, że ich zarzuty dotyczące Jezusa i chrześcijaństwa są błędne. Ale daje nam bezcenne wskazówki co do tego, co żydzi myśleli i głosili o samym Jezusie. Głosili rzeczy antychrześcijańskie, nastawione zdecydowanie anty w stosunku do osoby Jezusa, ale nigdy jego samego nie negowali. A byli przecież we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Ciekawe, prawda? ;) Choć mi się to akurat wydaje całkiem rozsądne i jak najbardziej zrozumiałe ;)

A współcześni żydzi? Cóż, oni również nie mają pojęcia jak można negować istnienie tej osobistości (poza paroma wyjątkami, co jest jak najbardziej normalne – i u żydów zdarzają się fanatycy). Pierwszy lepszy przykład - Joseph Gedaliah Klausner (1874-1958) główny redaktor „The Hebrew Encyclopedia” i autor książek o historycznym Jezusie.


Jak więc sami widzimy, żydzi, przeciwnicy Jezusa, nagle stają się sojusznikami w dyskusji o jego historyczności.




I to by było na tyle w dzisiejszym wpisie. Mówiąc o „szybkiej debacie” przy zgłaszaniu się miałem na myśli wpisy w miarę zwięzłe i krótkie, aby debata nie zamieniła się w jakiegoś molocha. Dlatego kończę na dziś i do „zobaczenia” w ostatnim wpisie, który będzie krótkim podsumowaniem, odpowiedzią na ostatnie argumenty Qliphotha (jeśli w swym ostatnim wpisie jakieś wysunie) oraz wyjaśnieniem „dlaczego właśnie tak”.

Pozdrawiam.
  • 0



#11

Qliffot.
  • Postów: 208
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
  • Artykułów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Witam!


Mam dziś przyjemność pisać w tej debacie po raz ostatni. Jakkolwiek po podsumowaniu tematu przez mego czcigodnego przeciwnika, Aquilę, co nastąpić ma – zgodnie z zapowiedzią – w ostatniej jego w tej dyskusji wypowiedzi, a więc – najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu, czuć będę zapewne pewien niedosyt, potrzebę odpowiedzi, zdaję sobie sprawę, iż mą dzisiejszą pracą jestem zmuszony przerwać, zatamować potok argumentów i duchowych, metafizycznych zwierzeń, które targają mną – mym umysłem bądź duszą, nieważne, na tyle usilnie, iż w połowie września uczułem potrzebę wzięcia udziału w tego rodzaju inicjatywie. I o to przebrnąłem przez powitanie i dowody, subiektywne oznaki wiary, iż jest – było – tak a nie inaczej; że Jezus Chrystus jest jedynie imaginacją spragnionych pociechy, okupowanych od kilku setek lat Żydów, zwłaszcza zaś pewnego ich narodowego stronnictwa, również podzielonego w swym łonie – Esseńczyków. Wypadałoby dokonać jakiejś konkluzji, odpowiedzieć jeszcze na część argumentów, wytyczonych przeciwko bronionej przeze mnie tezie – standardowe działania. Nie będę generalnie oryginalny, nie pojawi się już chyba nic nowego. Najpierw defensywa, gdyż tego potencjalny czytelnik oczekuje.

Drogą wstępu jeszcze, jako że na zastrzeżenia Aquili odpowiadać będę generalnie w takiej samej kolejności, w jakiej pojawiały się u niego, pozwolę sobie na małe dywagacje o dowodach, sprzecznych po części z naszym osobistym mniemaniem. Obaj przytaczamy opinie o różnej merytorycznej wartości. Nie można raczej jednocześnie zgadzać się z twierdzeniami z nieszczęsnego „Ducha czasu” rodem i obstawiać, że Mitra i Odyn nie mają z Jezusem nic wspólnego, zaś Paweł z Tarsu nie pozwolił sobie nigdy na większe manipulacje tekstem „proto-ewangelii”, „mów Pańskich”, które funkcjonować miały w pierwszych gminach praktycznie niezmienne. Będąc człowiekiem racjonalnym i konsekwentnym, posiadając w tej kwestii konkretne zdanie, oparte na jakichś tam przesłankach i utożsamieniu się z nimi, naturalnie podobna umysłowa chaotyczność jest niemożliwą do zaistnienia. Toteż obaj przytaczamy opinie, z którymi nie do końca jesteśmy w zgodzie, lecz jest to w tym przypadku suma summarum nic dziwnego i większość zainteresowanych, którzy postawiliby się na naszym miejscu, czyniłaby zapewne podobnie, by ośmieszyć antagonistyczne poglądy i dodać cegiełkę kilku procent większego prawdopodobieństwa bronionej tezie. Po raz kolejny nastąpiło więc chyba niezrozumienie tego, o czym pisałem celowe wypaczenie bądź cokolwiek w tym typie – nie chcę tu nad tym dywagować. Dość, iż pozwoliłem sobie na potrzebne w mym odczuciu sprostowanie.

Przejdę teraz do problemu Pawła z Tarsu. Na pewno zgodzić nie mogę się z opinią, iż Paweł Jezusa wymyślił. To, co zostało mi zarzucone, wydaje mi się absurdem, choćby dzięki przedstawionej sprawie z Szczepanem. Byli apostołowie, był też domniemany brat Pański – kawaii. Dla mnie Jezus został wymyślony dużo wcześniej – właśnie przez któryś odłam Esseńczyków, oczekujących na przyjście wyzwolenia z jarzma rzymskiej okupacji. Sklejanie postaci Mesjasza nie nastąpiło ot, tak – „pstryk i już”. Potrzeba było lat, aby prawda stała się w jakiś sposób uniwersalna, by była na tyle elastyczna, aby zhellenizowani Żydzi utożsamili się z nią. Pierwsi apostołowie utożsamieni z tym, nie w pełni jeszcze, lecz w dużej mierze zapewne byli. Reforma Pawła polegała zaś przede wszystkim na „upublicznieniu” Jezusa, otwarciu zbawienia dla Pogan i próbie zmiany „mentalności” pierwszych, wojowniczo nastawionych Chrześcijan, czego przecież się raczej nie kwestionuje.

Zawędrowałem jednak myślami w innym kierunku – znów „chrestos” tych żydowskich bojówek, o którym wspominał Swetoniusz. Jasne, że mogli być to Chrześcijanie i mogło rozchodzić się o naszego znajomego, ale tak samo mogło o niego nie chodzić. Na ile właściwie, w jak dużym stopniu następowała w tym czasie, w I wieku n.e., identyfikacja z konkretną doktryną, właściwym nurtem danej religii bądź sekty w świecie wiecznych podziałów, sporów etc.? Na ile wyznawca mógł i potrafił zdefiniować swą religijną przynależność, stwierdzić coś więcej niż „jestem Esseńczykiem”, „jestem uczniem P. i S.”? Czy w mnogości podobnych sobie nurtów, mających wspólny pień, wspólną odnogę, lecz kiełkujących w różnych kierunkach, da się dostrzec coś, co wtedy było już Chrześcijaństwem nie zaś nazareńską gnozą? Zapewne i nie chcę tego kwestionować. Sugeruję aczkolwiek niemożność utożsamienia tamtych wyznawców Chrestosa z wyznawcami Jeszui ben Josefa ze zwyczajnego braku pewności. Miało żyć wtedy w Rzymie tyle gmin, tak wiele diaspor… Lecz skoro Aquila chce widzieć tu Chrześcijan…

Teraz czas w moim mniemaniu przejść do zapożyczeń z innych religii, z których Paweł (Esseńczycy) uformowali postać swego Mesjasza. Kolejność jak u A.

Horus. Narodzony z dziewicy? – Pozwolę sobie stosunkowo luźno przetłumaczyć fragment wypowiedzi angielskiego ateisty z przełomu XIX i XX wieku - Joseph McCabe’a, na którą powołuje się jeden z, dajmy na to, scenarzystów „Zeitgesit the Movie”, ukrywająca się pod pseudonimem Acharya S. enigmatyczna postać D. M. Murdocka.

„Cokolwiek zrobimy z oryginalną legendą, Izyda wydaje się być rzeczywiście dziewicą (lub czasem bez płci) i w późniejszej epoce egipskiej religii została ponownie zidentyfikowana jako taka bogini, wymagając wstrzemięźliwości seksualnej od swych wyznawców. Najwyraźniej to w tym okresie ukształtowało się rokroczne świętowanie w świątyniach 25 grudnia narodzin Horusa. Zarówno Makrobiusz jak i pisarze chrześcijańscy (Kronika Aleksandryjska) twierdzą, że [podobnie jak postać dzieciątka Jezus] postać dzieciątka Horus leżała w żłobie w rekonstrukcji stajenki, a obok stała Izyda. Horus oznaczać miał zbawcę ludzkości. Był jej mścicielem w walce przeciwko siłom ciemności, światłem świata. Jego narodziny były jak gdyby świętami Bożego Narodzenia przed narodzinami Chrystusa.”

Z kolei żyjący w tym samym okresie co McCabe, szkocki antropolog społeczny, filolog i historyk religii J. G. Frazer pisał w swojej „Złotej gałęzi” (The golden Bough) następująco:

„Rytuał narodzin, który winien był być obchodzonym w Syrii i Egipcie, jest ogromnie godzien uwagi. Wszedłszy we wnętrze świątyni, skąd o północy dobiegać poczyna głośny płacz >>>Panna poczęła! Światłość nastaje!<<< Egipcjanie tak przedstawiali nowonarodzonego boga słońca, którego dniem narodzin i ukazania się wyznawcom było przesilenie zimowe. Bez wątpienia dziewica, która zaszła w ciążę i poczęła 25 grudnia, była tą, którą nazwano Matką Boską”.

O charakter stosunków Horusa z dziewicami w sondażu zapytał 20 znamienitych egiptologów również teolog Ward Gasque. Dziesięciu odpowiedziało, a każdy z nich zgodził się co do braku dowodów, iż matka Horusa była dziewicą.

Czym więc jest domniemana analogia Maryi i Izydy? Wymysłem XIX-wiecznych antychrześcijańskich pseudonaukowców, plugawym kłamstwem i próbą manipulacji, odkrytej i zduszonej przez grono poważnych naukowców kilkadziesiąt lat później, a podtrzymywanej wciąż jedynie przez ludzi utożsamiających się z poglądami tamtych, pragnących znaleźć jedynie jak najwięcej dowodów, które zdyskredytują Chrześcijaństwo ku ich satysfakcji, zaspokojeniu pychy i chorych ambicji? I może jeszcze sam zaplątałem się w nieświadome utożsamianie się ze słowami tych szalbierzy, kłamców i łajdaków, głoszę obłudę i bałamucę użytkowników VRP teoriami, które w XXI-wiecznej nauce nie mają ni grama pokrycia?

Jednak proszę się jeszcze raz zastanowić nad m.in.:

- podobizny Maryi i Izydy z dzieciątkami – to prawda, że inaczej tego przedstawić raczej nie sposób, ale już sam fakt takich przedstawień, kolejność wydarzeń plus możliwość inspiracji

- przydomki Maryi „Theotokos” (Matka Boska), „Stella Maris” (Gwiazda Morza)

- zwiastowanie narodzin Jezusa przez archanioła Gabriela i Horusa przez Thota

- zapłodnienie Izydy (tak – In vitro – z Ducha św. penisa glinianego) ma miejsce w okolicach października-listopada, Maryi – jak chce np. L. Gardner – ok. września – blisko.

Poza wszystek tymi analogiami przytoczę jeszcze argument tak lubiany przez wielu przeciwników Chrześcijaństwa, że bardzo często się w ich pracach pojawiający: pochodzenie słowa przetłumaczonego na „dziewicę” i niefortunność takiego przekładu.

W starotestamentowym proroctwie Izajasza (7, 14-16) pojawia się hebr. wyraz „almah” (עלמה), który dosłownie oznaczać ma młodą kobietę, „pannę”. Zwrotem, który usprawiedliwiałby translację Mateusza na „partenos” (παρθένος) – dziewicę winien być zaś „betulah” (בתולה). Możliwe zatem, iż Maria nie musiała być dziewicą. Potwierdza to przecież Celsus (polemika Orygenesa) i żydowska Tosefta, analogię widzi także Marcello Craveri, który w swoim „La vita di Gesù” (Życiu Jezusa) z 1966 jako pierwszy formułuje tezę o ojcostwie Jezusa Tyberiusza Juliusza Abdesa Pantery, rzymskiego legionisty, którego grób odnaleziono w niem. Bingen nad Renem w 1859.

To, że podaję tego rodzaju argumenty, nie oznacza wcale, iż zgadzam się, że Jeszua naprawdę istniał; że znów zatraciłem się w sprzecznościach, które wiecznie targają mą osobą i pracą, której tak nieudolnie chyba kończę dziś tym ostatnim postem pisanie. Chodzi mi po prostu – jak zwykle – o fakt bytności gdzieś tam źródeł przeciwnych oficjalnie przyjętej doktrynie, o przyjmowanie dawniej możliwości innego biegu wypadków. Każda herezja, jaka przyszła do głowy kiedykolwiek i komukolwiek, jeżeli nie jest jawnym absurdem – ma jakieś pokrycie w rzeczywistości, ziarno prawdy w legendzie, zasadzony ząb smoka – świadczy o niepewności wydarzeń, które przyjęte zostały za prawdę. A niepewność ta pozwala na jakieś, częściowe zdyskredytowanie tych „dogmatów” i uformowanie własnej opinii.

Z drugiej strony może jest to jakiś bezsens? Może działanie takie, jak moja próba wykazania nieistnienia Jezusa Nazarejczyka, jest niepotrzebne, gdyż nie jest najprostsze, sprzeczne z zasadą ekonomii myślenia W. Ockhama? Może skro są dziury w Jezusowej egzystencji, wystarczy zapełnić je jakimiś historycznymi odkryciami, pracami badawczymi, wykopaliskami, które przynosić będą następne dowody na Jego historyczność i człowieczeństwo? Może właśnie tą szczerością, zgodą z wierzącymi wojujący ateiści – antychrześcijanie osiągną swój cel i zaspokojenie? Może bowiem nowe odkrycia obalą podwaliny Kościoła w ogóle – boskość kultowej figury Mesjasza – zwykłego człowieka, mistrza i nauczyciela. Nieudanego reformatora judaizmu, religijnego przestępcę i burzyciela społecznego ładu sprzed dwu tysięcy lat.

Czy powody na dowodzenie nieistnienia Jezusa są wystarczające, aby tworzyć i wykazywać takie założenie? Czy niejasność i dziury są dobrym uzasadnieniem? Czy może naprawdę stoi za nimi nienawiść i pycha, które napędzają bęben businessu kontrowersji ku radości zawistnych jednostek, cierpiących z powodu jakichś urazów, wyrządzonych niby przez chrześcijan – nie zaś racjonalizm i pragnienie dążenia do prawdy, z którymi się, jak mi się wydaje, utożsamiam? Jestem w błędzie? Co może przekonać mnie do tego, że wierzę w kłamstwa? Czego, jakiego dowodu, naprawdę oczekuję? Przegranej w debacie? Czy to mi coś da, kiedy z góry zakładam już, że w takim wypadku myliliby się również jurorzy? Może jest to po prostu „szaleństwo młodości” i przyjdzie czas, że zrozumiem, jaka postawa jest oznaką prawdziwego racjonalizmu, realnej szczerości – prawdy? Na dzień dzisiejszy jest jednak tak a nie inaczej i nie potrafię po prostu zmienić swego stanowiska tak nagle, gwałtownie.

Do rzeczy. Podobieństw między religią starożytnych Egipcjan a chrześcijan jest mnóstwo. W szczególny sposób, znacznie większy niż np. w Kościele Rzymskokatolickim, uwidoczniło się to zwłaszcza w społeczności Koptów, której tradycje ze względu na ekspansję Islamu w dużej mierze rozwijały się oddzielnie od reszty chrześcijańskiego społeczeństwa Europy i Azji Mniejszej, izolowane i trwałe, a spuścizna starożytnych nie została w praktyce wcale spaczona, zmieniona.

Wiele cech starożytnych bóstw, jakie przypisuje się również obiektom chrześcijańskiego kultu, zaadaptowane do swej roli zostały na przełomie III i IV w. n.e. przez św. Menesa. Wspominałem już na VRP, nie jestem pewny jednak, czy tutaj – w miejscu debaty – o Echnatonie i jego kulcie monoteistycznym. To m.in. jemu zawdzięczamy kultową symbolikę krzyża. W tym czasie miała miejsce również identyfikacja innych kultowych staroegipskich przedstawień, jak np. walk Ozyrysa-Horusa z Setem jako np. św. Jerzego bądź Menesa ze Smokiem, który ma przecież w chrześcijańskiej ikonografii odpowiadać Szatanowi. Zresztą w późniejszej tradycji Islamu po pustyni (domena Seta) mają buszować Dżinnowie – demony; w mitologii hebr. odpowiednikiem takiego władcy pustyni jest zaś łaknący ofiary z kozła Azazel, któremu to zawdzięczamy współczesne przedstawienie na odwróconym „czarnym” pentagramie i następną identyfikację z Szatanem, Lucyferem etc.

Muszę się z kolei zgodzić z datą narodzin Chrystusa i Horusa – nie był to 25 grudnia (wiem, że chodzi tu tylko o wykazanie błędności takiego twierdzenia w ogóle, ale nie mogę się powstrzymać od wytknięcia, iż opinia ta w najmniejszym nawet stopniu nie pokrywa się z moim oglądem sprawy), który był z kolei dniem urodzenia popularnego wśród rzymskich legionistów Mitry. Jednakowoż wspomnę kolejny raz, iż powiązanie takie między Horusem a Jeszuą można moim zdaniem zaobserwować: zapłodnienie jesienią – narodziny wiosną.

Horus nie zmartwychwstał, uczynił to jednak identyfikowany z nim ojciec – Ozyrys. Syn miał w tym swój udział, na tyle istotny, że można – na upartego – silić się na analogię z Łazarzem.

Co do Attisa: niech będzie, że padłem po raz wtóry ofiarą manipulacji. Nie doszukałem się żadnej informacji jakoby jego matka, Nana była dziewicą. Są to raczej kolejne manipulacje zwolenników tezy „Jezus mit”. Ze zmartwychwstaniem analogia jest już jednak faktem: zima – śmierć, wiosna – ponowne narodziny. Jak z Mitrą i innymi bóstwami solarnymi. Jezus również rodzić się ma na wiosnę, a w doktrynie współczesnego Kościoła – na wiosnę zmartwychwstaje.

Kriszna? – Mój drogi przeciwnik podczas wytykania pomyłek fałszywego „Zeitgeista” zapomina o realnych analogiach z biblijną historią Jezusa, o których przecież wspominałem – rzeź, tyran, ucieczka, podatek… Mało?
Dionizos? – Jego matka, Semele to bogini lunarna. Naturalna wydaje mi się więc pewna identyfikacja jej z Artemis, dziewiczą siostrą Apollina. Istnieje też legenda o Dionizosie - Dimetorze (z dwu matek). Jego pierworodną matką winna być Persefona. Po zabiciu „pierwszego” Zagreusa przez tytanów z polecenia zazdrosnej Hery, Dzeus podaje serce bożka - swego syna Semele do wypicia. Mamy więc tu kolejne swoiste „zapłodnienie In vitro”. U L. Gardnera kielich to vas spirituale (duchowe naczynie) - łono, przedstawiane również jako „V” („Virgo” znaczy po łac. Panna). Z kolei za symbol prącia, męskości etc. uważać można z kolei „V” odwrócone. Dwa „V” do siebie przyciągnięte dają zaś X – krzyż i gr. „Ch”, literę inicjału słowa „Chrystus” – „Mesjasz”. Wino zaś – trunek często się w kielichu pojawiający - ma być m.in. symbolem nasienia, krwi – rytuał Eucharystii ma być więc czymś w rodzaju kolejnego boskiego zapłodnienia, a w kontekście Ostatniej wieczerzy – zapowiedzią przyszłego zmartwychwstania. Panem wina, którego atrybuty – mądrość (sophia), wdzięk (charis) i inteligencja (epinoia) są rodzaju żeńskiego) był m.in. także Dionizos.

Naturalne wydają mi się także skojarzenia wina-krwi z sercem – naczyniem ją pompującym, za życie odpowiedzialnym.

Dalej mój przeciwnik zapędza się trochę w swej krytycznej recenzji. Halo, Aquilo! Jak to nie ma wzmianki o narodzinach Mitry 25 grudnia? Pisze o tym np. Martin A. Larson, a napomyka – Wikipedia. Jego narodzinami świętowano przesilenie zimowe, czas narodzin nowej nadziei, życia – noc nie będzie trwać już dłużej. Nieprawdą jest, że mitra jest jakąś „chrześcijańską inspiracją”. Jest to bóg perski, funkcjonujący równolegle wobec judaizmu już jakiś czas przed Chrystusem. Możliwa jest pewna inspiracja zoroastryzmem również na gruncie kultu solarnego, tak jak dobre tysiąc lat wcześniej miejsce miała inspiracja postacią Arymana i dualizmem w ogóle. Prawda, że rozkwit kultu Sol Invictus w Cesarstwie Rzymskim to jakieś 300 lat po Chrystusie – to jednak mitraizm wywarł znaczny wpływ na chrześcijańską dogmatykę – nie na odwrót.

Za Wikipedią stwierdzić muszę również, że jakieś tam zmartwychwstanie Mitry również jest koniecznością – obchodzono je co roku w przesilenie wiosenne.

Czy perfidia, jaką wytyka wyżej omówionym przykładom Aquila, jest istotnie tak wielka? Czy nie mamy tu do czynienia ze zwykłym wyolbrzymieniem problemu? Jasne, że nie wszystko jest prawdą. Możliwe też, że przykłady te po prostu zwyczajnie funkcjonowały równolegle do judaistycznych sekt z I w. p.n.e., trudno jest mi jednak uwierzyć, iż nie miało miejsce wywieranie żadnych nacisków, żadnych wpływów; że Żydzi niczym się nie inspirowali.

Zgadzam się, że twórcy „Ducha czasu” rzeczywiście czasem przesadzają, naginają mity do swoich potrzeb, jednak analogie do postaci Jezusa, jaka przedstawiona została na kartach czterech kanonicznych Ewangelii oraz niektórych apokryfów, można przecież dostrzec. Nie twierdzę, że koncept mesjasza jest w całości dziełem Pawła z Tarsu. Wielokrotnie wspominałem o Esseńczykach… Czy potrzeba czegoś więcej?

Podobieństwo astrologicznego symbolu „M” do sanskrytu: czy naprawdę nie istnieje?

Może i mam bujną wyobraźnię, potrafię sobie jednak wyobrazić ewolucję znaku „ma” w symbol, który dzisiaj znamy jako „Virgo”.

A co do hebr. zapisu – hebr. pochodzi od fenickiego. Sanskryt i hebr. ewoluowały równolegle. I tak: to jest nadinterpretacja :-)

O krzywym spojrzeniu Żydów słów jeszcze kilka


Prawdą jest (chyba byłem na tym samym forum co Ty, Aquilo), że Żydzi, mimo iż nastawieni do Jezusa z wielkim sceptycyzmem, parodiujący Go, uwłaczający Mu, co widać choćby na grze słów z „ewangelią” i „wkręcaniem” w Chrystusowe ojcostwo legionisty Pantery, nigdy nie zaprzeczyli Jego historycznemu istnieniu. Czy rzeczywiście, gdyby mieli świadomość z jak wielkim banałem mają do czynienia, na pewno by tą wiedzę odpowiednio wykorzystali? I czy taką wiedzę, świadomość na pewno posiadali? Czy było to dla nich istotne na tyle, aby podejmować próby zdeterminowania Jego nieistnienia, co czynią dziś obolali antychrześcijanie i dziwacy mojego pokroju? Czy kwestia ta nie była dla nich może na tyle nieważną, że pomijali ją milczeniem? Może było to dla nich zbyt delikatne, jako że, pomimo wynajdywania przez rabbich różnych „dowodów” na istnienie Boga, żydowska niepewność sprawiała ból tak dotkliwy, że lepiej było zawsze zahaczyć o coś bardziej stabilnego, jak np. Jego pochodzenie? Nie łatwiej, nie lżej? Ateiści zaś nie odczuwają tej moralnej pokory, iż „przyganiać może kocioł garnkowi”. Nie ma Boga, którego nieistnienie można wytknąć w rewanżu. Nie ma tej skazy, pięty Achillesa, która uczyni drogę na drugi brzeg Styksu łatwą i stosunkowo przyjemną, o ile zabrało się w zębach zapłatę dla Charona. Ta komfortowa sytuacja może jak gdyby rozszerzać myślowy horyzont o perspektywy, jakich wcześniej nie uczuwano. I tyle w tej kwestii.

Am Ende


Pora zatem dokonać jeszcze bardziej ogólnego podsumowania i kończyć, gdyż trudno napisać tu jeszcze cokolwiek mądrego. Mógłbym narzekać, psioczyć na swą i przeciwnika ignorancję, brak umiejętności czytania ze zrozumieniem. Mógłbym narzekać, jaki to jestem biedny, czy jaki Aquila nie jest znakomity w pisaniu humorystycznych powiastek. Nie odważyłem się iść w tej debacie w jego ślady, choć sądzę, iż literackim talentem jestem obdarzony wcale nie mniejszym. Pozwolić sobie tu na małą odmianę i zaprezentować coś czytelnikom? Jest to przecież jak na razie ostatnia szansa…

Świece dopalały się już w złotych świecznikach ustawionych po bokach ciężkiego, dębowego stołu przy którym siedziało dwu mężczyzn. Jeden, stary i pomarszczony na twarzy, z jednym okiem przesłoniętym białą błoną zaćmy, siwymi brodą i włosami, długimi i tłustymi, które zwijały się wokół ciemnego kaptura luźno wiszącego na plecach, a przyszytego do długiej tuniki, narzuconej na ramiona i przewiązanej w pasie zmurszałym plecionym sznurem oraz twarzą pokrytą zmarszczkami i starczymi, ohydnie ropiejącymi krostami; drugi – młody, o kruczoczarnych, krótko przyciętych włosach i piwnych oczach, przenikliwie wpatrujących się teraz w karty rozłożonej na stole księgi.

- Mój drogi – ciszę, która wibrowała ciężko po pomieszczeniu, zakłócana jedynie cichymi oddechami weń obecnych, przerwał cichy, lecz wyraźny głos starszego – zbliża się już świt, a zatem twą naukę można uznać za zakończoną. To, czego się w ciągu spędzonych tu ze mną nocy nauczyłeś, jest już twoje i Bóg jeden wie, cóż z tą wiedzą uczynisz. Nim jednak wypuszczę cię stąd, byś mógł realizować dalej swe zamysły i marzenia, czeka cię jeszcze końcowy test. Sprawdzenie wiedzy i umiejętności, na ile uważałeś, zagłębiając się w fantastyczne kwestie prawdziwości istnienia naszego Pana, Jezusa Chrystusa.

- Test? – zabrzmiał głos Adepta. Zdziwiony, przesunął wzrokiem z opasłego tomiska na twarz starca, tak chudą, iż cała jego postać wydawała się strasznie wiotka i z szacunkiem skinął głową.

- Dobrze – odrzekł Mentor – powiedz, kogo wśród pisarzy niechrześcijańskich najczęściej wymienia się jako tych, którzy wzmiankują o naszym Panie?

- O, to proste – ucieszył się młodzieniec – Są to m.in. Józef Flawiusz, Pliniusz Młodszy, może Mara ben Serapion…

- Dobrze – pochwalił go Mentor – a co z pisarzami chrześcijańskimi?

- No, to poza Ewangelistami i autorami Apokryfów mamy Ojców Kościoła pokroju Orygenesa…

- Tak – zgodził się starzec. Na ustach młodzieńca błąkać się począł nieśmiały uśmiech…

- Ostatecznie: powiedz, mój drogi, jak zapatrujesz się na kwestie realnej możliwości istnienia naszego Pana?

- Eee… no… - uśmiech młodzieńca znikł tak nagle, jak się pojawił. Pot wystąpił na czoło, dłonie zgięły się w pięści tak mocno, że paznokcie zaczęły wbijać się w skórę – uważam, iż są duże szanse, że nasz Pan rzeczywiście mógł chodzić po tej samej ziemi co my, Mistrzu. Jednakowoż nie istnieją racjonalne dowody, które mogą przemawiać za całkowitym potwierdzeniem którejkolwiek z tez, tak drogą logiki, posługując się metodą brzytwy Ockhama wiele mniejsze trudności nastręcza logiczne wykazanie, że Jezus naprawdę istniał.

- Tak sądzisz, mój synu? Cóż…

Nagle na zamyśloną twarz starca wstąpił diabelski uśmiech.

- Cóż, zawiodłeś mnie, synu. Nie takiej odpowiedzi się po tobie spodziewałem. Straże! – jego krzyk zabrzmiał w pomieszczeniu przeraźliwie głośno, a echo poniosło dźwięk dalej po komnacie – zabrać go!

Wtem do lochu wbiegło dwu strażników, pochwyciło wyrywającego się młodzieńca za ramiona i wywlokło go gdzieś w ciemności, które otaczały wokoło stół i świeczniki. W wierze szamotaniny księga, którą wcześniej studiowano, spadła z łoskotem na podłogę, zamykając się. Starzec przykucnął i ją podniósł z powrotem kładąc ją na miejscu. Siadł, gdzie poprzednio i jęknął przeciągle:

- Ach, następny sprawił mi zawód. Czy to zawsze musi się tak kończyć?

Czy to zawsze musi kończyć się w ten sposób? Chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle. Nie jestem usatysfakcjonowany ostatecznym kształtem mej pracy. Nie tego się do końca spodziewałem, przystępując doń we wrześniu. Choć, jak pisałem już poprzednio, debata ta wiele mi dała i na pewno nie okazała się straconym czasem, zawsze mogło być lepiej. Mogłem starać się bardziej, wysilić, zaangażować, lecz brak czasu i inne obowiązki uczyniły swoje w tak dużym stopniu, że nie mam już praktycznie wcale czasu na wysiłek dalszego udzielania się na VRP. Na razie będę więc generalnie, co nie znaczy, że w ogóle, milczeć.

Znów pojawiają się te same pytania. Czy argumenty są wystarczające? Czy dostatecznie przekonują do zabrania takiej a nie innej opinii? Czy nie wkopałem się gdzieś przypadkiem? Ale myślę znowuż…

Nie wiedząc, czego się właściwie oczekuje; bez świadomości, co jest rzeczywistym celem dążenia – bo przecież nie udowodnienie, że Jezusa nigdy nie było, bo jest to raczej niemożliwe do stuprocentowego wykazania. Są poszlaki, którymi uzasadniać można tyle różnych postaw.

Błądzę. Po prostu i zwyczajnie. Może jeśli przeczytam całą debatę za jakiś czas ponownie, znajdę drogowskaz, którego na razie nie dostrzegłem? Może zrozumiem, jaką odpowiedź pragnął usłyszeć starzec z mojej podświadomości, którego przed chwilą na moment ożywiłem? Jestem jednak wdzięczny. Za możliwość wzięcia udziału w tej debacie, za zaangażowanie – tak Aquili, jak i czytelników śledzących nasze wywody, komentujących w kuluarach, a także moderatorom, przede wszystkim tym, którym już niedługo przyjdzie nasze wypociny ocenić. Dziękuję też Administratorowi za istnienie takiego miejsca jak VRP i wprowadzenie w życie inicjatywy takiej debaty.

Więc oto następuje kres mych rozważań. Zapewne uczuję jeszcze żal i pewność, że winienem był coś napisać w inny sposób, inaczej myśl sformułować - lecz inaczej już nie będzie, w ten sposób pozostanie.

Pozdrawiam więc wszystkich,

Krystian Łukasz "Qliphoth"

Źródła:
http://www.religious...hr_jcpa5.htm#vb
http://www.al-maszrik.pl/dyfuzja.pdf
http://wikipedia.org/
L. Gardner "Tajemnice Marii Magdaleny"
  • 0

#12

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Witam po raz ostatni.


Qliphoth, po raz kolejny wydaje mi się, że sugerujesz jakoby to co piszę nie pokrywało się z moimi poglądami. Zrozumiałem to, gdy za pierwszym razem o tym napisałeś – miałeś prawo tak myśleć, czemu by nie. Ale gdy piszesz o tym ponownie pomimo mojego sprostowania nie mogę zrozumieć jaki masz w tym cel. Nawet Christof z „Truman Show” nie miał kamery w głowie Trumana, tym bardziej dziwi mnie Twój upór w kwestii opisania w co niby „naprawdę” wierzę i co jest w tym co piszę „naprawdę” zgodne z moimi poglądami a co nie.

Mówisz, że nie możesz zgodzić się z opinią, że Paweł wymyślił Jezusa. Szkoda, że nie będziesz miał już możliwości wyjaśnić nam w debacie tej kwestii, a mówiąc dokładniej możliwości rozwiania moich następujących wątpliwości:

Jak każdy zwolennik teorii „Jezus to mit” wspomniałeś o Pawle. Głównym zarzutem co do Pawła jest to, że porzucił nauczanie Żydów, bo zrozumiał, że po prostu nie kusi ich wiara w Jezusa na tyle dobrze na ile by chciał. To ma być wg zwolenników tej teorii przyczyną dla której „dorzucono” do opowieści o Jezusie trochę egzotycznych wierzeń czyniąc rzekomą ją dla Greków i Rzymian bardziej swojską”. Teraz czas na główne pytanie - kiedy miałoby to nastąpić? Wiemy już, że nie za czasu życia Pawła. Paweł nie mógł po prostu podejść do chrześcijan, którzy już istnieli i wierzyli w Jezusa i dodać od siebie to i owo albo go w ogóle „stworzyć”. Tutaj wydaje mi się, że Qlipthoth się ze mną zgadza. Aby więc obronić tę teorię Qliphoth obrał drogę „Paweł niczego nie musiał zmieniać, bo już wcześniej w to wierzono”:

Dla mnie Jezus został wymyślony dużo wcześniej – właśnie przez któryś odłam Esseńczyków, oczekujących na przyjście wyzwolenia z jarzma rzymskiej okupacji. Sklejanie postaci Mesjasza nie nastąpiło ot, tak – „pstryk i już”. Potrzeba było lat, aby prawda stała się w jakiś sposób uniwersalna, by była na tyle elastyczna, aby zhellenizowani Żydzi utożsamili się z nią.


Zatem wg tego co mi się wydaje, mój przeciwnik uważa, że mit Jezusa ze zlepków rozmaitych egzotycznych wierzeń (co jest nieprawdą jak mam nadzieję wykazałem) powstał dużo wcześniej i jedynie został przez chrześcijan przyjęty. Jednak w tym przypadku znowu mamy problem. Jezus nie został „wymyślony” na długo przed czasem apostołów – jego postać zawdzięczamy czasom 30 – 33 n.e. Nie było żadnego „przejęcia” przez chrześcijan Jezusa – wszelkie próby wmówienia tego ludziom są po prostu próbą manipulacji.

Ale mimo wszystko, czy Żydzi, tak niesamowicie religijni, wpadliby w ogóle na pomysł tworzenia sobie tak egzotycznej postaci jaką miałby być Jezus? Pamiętajmy, że Żydzi nie promowali Jezusa „dla pogan”. Oni go promowali dla siebie. Czy ludzie wierzący od dawna w jednego, dokładnie określonego boga naprawdę mieliby dać się skusić na wizję takiego, za przeproszeniem, „zlepka”? Jak to możliwe, że Żydzi w ogóle by przyjęli coś takiego? Oni nie potrzebowali niczego „zhellenizowanego”. Wymagania co do mesjasza były wyraźnie zapisane w Starym Testamencie i nie ma co się łudzić, że wymyślono „zlepek” aby przekonać ludzi do swojego zdania. Poza tym nie uciekaj do „hellenistycznych Żydów” – byli oni faktycznie zhellenizowani w pewnym stopniu, ale nie odbijało się to nijak na ich religii. Judaizm jaki był dawniej taki był i w czasach hellenistycznych. Nie potrzebowano zatem „tworzyć pasującego do hellenizmu Jezusa”, bo hellenizm nie wpływał nijak na religię żydowską. Poza tym jaki to wszystko ma w ogóle sens? Wydaje mi się, że to próba obrony tej absurdalnej teorii za wszelką cenę.

Choć i tak zresztą wszystko to upada, bo jak wykazałem (mam nadzieję) coś takiego jak zapożyczenia od innych religii w ogóle nie istnieje.

Jezus nie powstał jako mit ani za czasów Pawła (a czemu to mam nadzieję wyjaśniłem w poprzednim wpisie), ani nie powstał „wcześniej” niż 30 – 33 r. n.e. gdy ludzie własnoręcznie widywali go chodzącego po ziemi.


Przejdźmy też jeszcze raz do tych nieszczęsnych bogów pogańskich i ich rzekomych relacji z Jezusem:

Izyda i jej niedziewicze dziewictwo.


Czy to możliwe, aby jakakolwiek osoba, nie będąca zatwardziałym antyteistą, mówiła, że, nie owijając w bawełnę, zapładnianie się tradycyjną metodą przy pomocy męskiego narządu płciowego (obojętne jest w tej chwili to, że to atrapa, bo oryginał wg mitu zjadły ryby – atrapa penisa jest w tej opowieści ważna i została przez Izydę stworzona w jakimś konkretnym celu – a jakim, chyba każdy jest w stanie się domyślić) jest „dziewiczym poczęciem”? Czy naprawdę muszę przypominać czym jest utrata dziewictwa w znaczeniu związanym z przykładem Izydy - w tym przypadku pierwszym stosunkiem (a nie wiemy czy to był Izydy „pierwszy raz” czy też nie) lub też zagłębiając się w szczegóły (bez podtekstów proszę :P ) - przerwanie błony dziewiczej i jaki z tym związek miała niewątpliwie atrapa członka (która zapewne nie leżała sobie bezczynnie obok, tylko spełniła swój obowiązek do którego została z mozołem stworzona)?

Skąd drodzy panie i panowie taki bezsens? Ano stąd, że pani Acharya S. (i nie tylko, ale pozwólcie, że to na niej skupię swoją uwagę) zamierza trzymać się kurczowo swojej teorii nawet kosztem absurdu. W końcu ma w tym dużo doświadczenia – ona to bowiem naucza, że „Bóg słońca” czy też „Słońce boga” (Sun of God) to jest to samo, co „Syn boży” (Son of God). Wg niej oba te tytuły są niesamowicie wręcz ze sobą powiązane, ponieważ Sun = Son, tak wielkie jest przecież podobieństwo (przykład autentyczny)! Tak, ale tylko w języku angielskim. Np. już po łacinie nie jest tak pięknie – Sol =/= Filius albo w języku greckim (na tyle na ile mi tłumacz online powiedział) – Helios (ilios) =/= Pais (teknon/huios).

Także jak sam zauważyłeś, z dziewictwem Izydy nie zgadza się wielu egiptologów (a pozostali pewnie nawet o takiej dziewiętnasto-dwudziestowiecznej bajce dla antyteistów w ogóle nie słyszeli).

Co zaś jeszcze do 25 grudnia – faktem jest, że Horus nie urodził się 25 grudnia, ale faktem też jest (o czym wielu zapomina), że ani Jezus ani jego apostołowie nie mówili nigdzie, że to był właśnie ten dzień. To po prostu tradycja która powstała dużo później i która nie ma z zagadnieniem historyczności Jezusa nic wspólnego.

Prosisz:

Jednak proszę się jeszcze raz zastanowić nad m.in.:


Więc nie ma sprawy – pomogę!

- podobizny Maryi i Izydy z dzieciątkami – to prawda, że inaczej tego przedstawić raczej nie sposób, ale już sam fakt takich przedstawień, kolejność wydarzeń plus możliwość inspiracji


Masz rację! Kiedy chce się przedstawić matkę z dzieckiem najlepiej zrobić to w ten sposób, obojętnie czy to Izyda z Horusem, żona faraona z synem, Maryja z Jezusem, jakakolwiek matka z dzieciątkiem. Normalne jest, że matkę można przedstawić z dzieckiem przy piersi (w jej bliskości) – aby na to wpaść naprawdę nie trzeba wzorować się na innej religii – wystarczy się przyjrzeć jakiejkolwiek matce z dzieckiem.

To, że na „Ostatniej wieczerzy” postacie siedzą przy stole wcale nie oznacza, że Leonardo ściągał ten pomysł z jakiegoś innego malowidła (najlepiej z Chin albo Ameryki środkowej) na którym widać ludzi również siedzących przy stole.

- przydomki Maryi „Theotokos” (Matka Boska), „Stella Maris” (Gwiazda Morza)


A jakim cudem przydomki Maryi mają związek z historycznością Jezusa? Czy aby czasem nie zagalopowaliśmy się zbyt daleko?

- zwiastowanie narodzin Jezusa przez archanioła Gabriela i Horusa przez Thota


„Zwiastowanie przez Thotha”? Nic z tego. Thoth pomógł Izydzie ożywić Ozyrysa (ponoć podpowiedział jej odpowiednie zaklęcie). Pomógł też sporządzić atrapę wiadomo czego. A także pomógł schować się Izydzie wśród trzcin, aby mogła urodzić Horusa. Ale gdzież tu „zwiastowanie”? Poza tym, jest sens w zwiastowaniu Maryi – wszak miała ona począć bez współżycia, nie wiedząc co się dzieje, natomiast Izyda wręcz przeciwnie. Wszelka idea „zwiastowania”, w przypadku gdy samemu poszło się z mężem do łóżka chyba nie jest potrzebna ani sensowna, nieprawdaż?

- zapłodnienie Izydy (tak – In vitro – z Ducha św. penisa glinianego) ma miejsce w okolicach października-listopada, Maryi – jak chce np. L. Gardner – ok. września – blisko.


„ducha św. penisa glinianego”? – to Twoje słowa. Mam pytanie - czy sam przeczytałeś to, co napisałeś? W jaki sposób gliniany/drewniany członek wyraźnie wskazujący na tradycyjny fizyczny aspekt sposobu prokreacji można porównywać z ideą Ducha świętego? No i te „wyliczenia”...

Całe jednak szczęście, że sam odpowiadasz sobie na te „analogie”. O tutaj, bowiem te „analogie” są...

Wymysłem XIX-wiecznych antychrześcijańskich pseudonaukowców, plugawym kłamstwem i próbą manipulacji, odkrytej i zduszonej przez grono poważnych naukowców kilkadziesiąt lat później, a podtrzymywanej wciąż jedynie przez ludzi utożsamiających się z poglądami tamtych, pragnących znaleźć jedynie jak najwięcej dowodów, które zdyskredytują Chrześcijaństwo ku ich satysfakcji, zaspokojeniu pychy i chorych ambicji


Z tymi Twoimi powyższymi słowami zgadzam się całkowicie.

Tak samo jak z figurką kobiety z dzieckiem, postępujesz też z krzyżem, smokiem i demonami. Krzyż egipski (o nim chyba mowa), Ankh, nie ma absolutnie żadnego powiązania z krzyżem na którym Rzymianie upodobali sobie wieszać skazańców. Walka z Setem ma się nijak do walki Jerzego ze smokiem/szatanem – jak również to, że wierzono, że na pustyni żyją dżinowie/duchy/demony ma się nijak do Jezusa – nie można mówić, że popularne opowieści (walka dobra ze złem, duchy pustynne czy podobieństwo kształtu itp.) są wzajemnie na sobie wzorowane. To tak jakby mówić „Rzymianie chodzili w butach i Inkowie chodzili w butach - czyli jedni wzorowali się na drugich”.

Pomijam już to, że ma się to nijak do kwestii historyczności Jezusa. Nadintepretacja, która choć pochłaniająca czas i zapewne pasjonująca dla wielu nie wnosi absolutnie niczego do dyskusji o Jezusie.

Horus nie zmartwychwstał, uczynił to jednak identyfikowany z nim ojciec – Ozyrys. Syn miał w tym swój udział, na tyle istotny, że można – na upartego – silić się na analogię z Łazarzem.


Owszem, na bardzo upartego bym rzekł. Ozyrys został przywrócony do życia przed poczęciem Horusa (posiekanego Ozyrysa poskładano, dorobiono członka, spędzono upojną noc i poczęty został Horus), więc jaki udział miał w tym jego syn? Czy mi się wydaje, czy to brodzenie w coraz większe bagno?

Poza tym zatem wszelkie opowieści o umieraniu i powracaniu do życia (obojętnie czy po roku, czy od razu, czy po kilku miesiącach) mamy uważać za ściągane od siebie nawzajem? Czy naprawdę uważasz starożytnych za tak głupich, że nie potrafiliby wymyślić opowieści o śmierci i powracaniu do życia bez czyjejś pomocy? A teraz tak retorycznie – czy Łazarz był bogiem, królem Egiptu, który został pocięty na kawałki i utopiony a którego członka zjadły ryby i który po ożywieniu spędził jedną upojną noc z małżonką, aby po tym stać się zombie i władać światem umarłych?

Attis i jego nieterminowe zmartwychwstawanie.


Ze zmartwychwstaniem analogia jest już jednak faktem: zima – śmierć, wiosna – ponowne narodziny. Jak z Mitrą i innymi bóstwami solarnymi. Jezus również rodzić się ma na wiosnę, a w doktrynie współczesnego Kościoła – na wiosnę zmartwychwstaje.


Analogia? Śmierć na krzyżu, złożenie do grobu, zmartwychwstanie po trzech dniach kontra śmierć nie wiadomo jaka (sami Grecy się nie dogadali między sobą jak właściwie umarł) w zimie i odrodzenie się (to bardziej właściwe słowo w tym przypadku niż ”zmartwychwstanie”) na wiosnę i tak co roku. Ja tu nie widzę żadnej poważnej analogii która mogłaby dać jakikolwiek cień złudzenia, że jedno na drugim było wzorowane.

Ale ciekawa jest sztuczka zwolenników teorii „Jezus to zlepek mitów” która została tutaj użyta. Mianowicie przyjrzyjmy się jak brzmią następujące zdania:


„Attis zmarł w zimie i odradza się na wiosnę”.

Oraz

„Attis zmarł w zimie i zmartwychwstał na wiosnę”


Jedno słówko a od razu jak zmienia się sens wypowiedzi. Oczywiście Grecy patrzyli na to w sensie „cyklicznego odradzania się”, ale gdy użyjemy słowa „zmartwychwstanie” to jak od razu to lepiej zabrzmi dla antyteistycznych uszu (patrz „Przewodnik Bede’go” itd. w moim poprzednim poście i punkt o „używaniu właściwego słownictwa”)!

Kryszna i jego „wcale nie tak rzadkie w starożytnych opowieściach” podobieństwo.


Rzeź, tyran, ucieczka i podatek mówisz. Zobaczmy:

- rzeź. - Była? Czy ja wiem... zabicie kilkorga rodzeństwa rzezią raczej nie nazwiemy i nie porównamy tego do opowieści z NT. Choć „rzeź niewiniątek” z polecenia Heroda to najpewniej nieprawda, jednak naprawdę Żydzi nie musieli ściągać tego motywu od innych religii. Sami też by potrafili na to wpaść.
- tyran. - A czy to rzecz (przejęcie tronu siłą) wyłącznie dla Żydów i nikt nie mógł na nic takiego wpaść? Poza tym ósmy syn którym miał być Kryszna miał wg przepowiedni zabić uzurpatora.
- ucieczka – zapomniałeś dodać, że z więzienia.
- podatek – hm... nie znalazłem nic na ten temat.

Po raz kolejny zatem sugerujesz (po obaleniu mitu o dziewictwie matki Kryszny), że tematy tak niesamowicie uniwersalne i powszechne (uzurpacja tronu, proroctwo, że któryś syn danej osoby zabije tyrana, uwięzienie i ucieczka z niego) są wyjątkowe i w rzeczywistości jedni musieli kopiować je od innych, bo sami za nic na nie by nie wpadli. Wybierz kilkadziesiąt opowieści starożytnych a z pewnością uda Ci się znaleźć choć kilka punktów zaczepienia – i nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. To jak najbardziej normalne i niczego nie sugerujące.

Dionizos i jego ”co krok jakaś niesamowita analogia”


Przeczytajmy sami:

Jego matka, Semele to bogini lunarna. Naturalna wydaje mi się więc pewna identyfikacja jej z Artemis, dziewiczą siostrą Apollina.


Naturalna? Czemu naturalna? Semele – kobieta śmiertelniczka, potem bogini (bardzo pomniejsza bogini) i Artemida – bogini łowów i jedna z 12 największych bogów. Gdzie tu identyfikacja, ta na dodatek „pewna identyfikacja”?

Dalej zaś zaczyna się na całego. Co rusz jakieś sensacyjne odkrycie:

U L. Gardnera kielich to vas spirituale (duchowe naczynie) - łono, przedstawiane również jako „V” („Virgo” znaczy po łac. Panna). Z kolei za symbol prącia, męskości etc. uważać można z kolei „V” odwrócone. Dwa „V” do siebie przyciągnięte dają zaś X – krzyż i gr. „Ch”, literę inicjału słowa „Chrystus” – „Mesjasz”. Wino zaś – trunek często się w kielichu pojawiający - ma być m.in. symbolem nasienia, krwi – rytuał Eucharystii ma być więc czymś w rodzaju kolejnego boskiego zapłodnienia, a w kontekście Ostatniej wieczerzy – zapowiedzią przyszłego zmartwychwstania. Panem wina, którego atrybuty – mądrość (sophia), wdzięk (charis) i inteligencja (epinoia) są rodzaju żeńskiego) był m.in. także Dionizos.


Oto więc prosta analogia na której wzorowali się prości rybacy, Żydzi, gdy tworzyli mit Jezusa:

Semele - kielich – łono – V – panna – prącie – odwrócone V – X – Mesjasz – wino- nasienie – krew – eucharystia – zapłodnienie – zapowiedź zmartwychwstania – Dionizos.

Eureka! Jezus to Dionizos, jakie to banalnie łatwe i oczywiste!

I co tu począć z tymi szczytami nadintepretacji? Qliphoth wstawił, namieszał i poszedł nic nie wyjaśniając – ani po co, ani jak, ani jakim cudem.

Mamy tu do czynienia z punktem z „Przewodnika” odnoszącym się do „mów, że rzeczy w istocie dalece od siebie odmienne, są sobie bliskie”. Co ma kielich, V, prącie, X, nasienie i cała reszta tak naprawdę do sprawy historyczności Jezusa i pierwszych chrześcijan, którzy „uwierzyli, bo zobaczyli”?

Ano nic. Odwrócenie uwagi. Dezinformacja. Namieszanie w głowie aby ukryć bezsens całej tej niejako spiskowej opowieści.

Jednak ”rytuał Eucharystii to coś na znak zapłodnienia” bije wszystko na głowę.

Dalej mój przeciwnik zapędza się trochę w swej krytycznej recenzji. Halo, Aquilo! Jak to nie ma wzmianki o narodzinach Mitry 25 grudnia? Pisze o tym np. Martin A. Larson, a napomyka – Wikipedia. Jego narodzinami świętowano przesilenie zimowe, czas narodzin nowej nadziei, życia – noc nie będzie trwać już dłużej.


Martin A. Larson promujący teorie o tym, jakoby Jezus był zapożyczeniem od Ozyrysa i reszty (!) oraz wikipedia, którą edytować może każdy. Świetnie.

Czas przesilenia – zgoda, ujdzie. 25 grudnia – już nie do końca (jedno i drugie trochę jednak dzieli, nieprawdaż? Ja też mogę powiedzieć „świętujemy Twoje urodziny akurat w sylwestra, czyli 2 stycznia”).

Pomijając to, że ciężko przypisać Mitrze jakiś konkretny dzień urodzin (nie ma źródeł o tym), tak święta z nim związane obchodzono:
- 8 października,
- 12 – 16 września,
- 12 – 16 października.

Ale ale! Chwileczkę. Pamiętajmy o tym, że 25 grudnia nie jest datą podawaną ani w Biblii ani przez pierwszych apostołów. Data 25 grudnia pojawia się dużo później i nie ma z historycznością Jezusa nic a nic wspólnego.

I nie mówię, że Mitra to wymysł bazujący na chrześcijaństwie – ale że mitraizm już istniejący czerpał dużymi garściami z chrześcijaństwa, a to różnica.

to jednak mitraizm wywarł znaczny wpływ na chrześcijańską dogmatykę – nie na odwrót.


Mając chrześcijaństwo w początku I wieku n.e. i mitraizm który zawitał w te okolice trochę później – na podstawie czego tak uważasz? I to twierdzisz, że nawet „znaczny” wpływ. Wydaje mi się jednak, że nie może coś późniejszego wpływać na coś wcześniejszego a już tym bardziej w „znacznym stopniu”.

Po raz kolejny jednak nie ma to związku z historycznością Jezusa!.

Za Wikipedią stwierdzić muszę również, że jakieś tam zmartwychwstanie Mitry również jest koniecznością – obchodzono je co roku w przesilenie wiosenne.


Ciekawe jak, skoro Mitra nigdy nie umarł.

„Wikipedio, źródło me cudowne
wszelkie sensacje co modne
na twych stronach znajdę
nie zweryfikowane
nigdzie nie potwierdzane
gdzie każdy kto zechce
może pisać do woli
zapełniając twe karty białe.

Co tu więcej mówić:
źródło doskonałe.”





Na koniec dodam jeszcze jedno. Powinienem chylić czoło nad ogromem wiedzy tych prostych rybaków z Palestyny. Ci prości ludzie, którzy w Ewangelii często opisywani są jako tchórzliwi głupcy, nie rozumiejący w pełni tego co się dookoła dzieje mieliby być wielkimi znawcami religii – nie tylko własnej (co z pewnością nie odpowiadało prawdzie) ale wszelkich wierzeń pogańskich. Ci ludzie nie tylko musieli znać mity o Horusie, ale też i Krysznie, wszelkie mity greckie i perskie, znać wszelką zaawansowaną symbolikę różnych religii i daty. Każdy prosty i przeciętny rybak/cieśla/rolnik itp. w Palestynie zatem musiał być zatem kimś w rodzaju wielkiego znawcy rozmaitych wierzeń! Bez wielkich myślicieli, bez wielkich autorytetów powstaje nagle religia chrześcijańska. Nie ma nikogo pokroju Gamaliela albo Filona wśród pierwszych chrześcijan. A przypisuje się tym prostym twórcom tak wielką znajomość wszelkich obcych religii. Fascynujące...

Musieliby, gdyby zapożyczenia te były prawdą. Na szczęście jednak nią nie są.

Poza tym... wciąż nie mogę zrozumieć jak Żydzi, ślepo zapatrzeni w Torę i judaizm, mogliby pomyśleć, że aby uatrakcyjnić rzekomy mit Jezusa muszą sięgnąć po tak obce mity pogańskie, które na dodatek Żydom wydawały się bluźniercze. Rozumiem jeszcze jako tako sposób myślenia „Paweł stworzył mit o Jezusie z mitów pogańskich aby skusić Greków i Rzymian” – oni byliby bardziej podatni na taki zabieg. Ale nie Żydzi! Fanatyczni, bogobojni Żydzi. Ale jako że ta opcja wymagałaby zaistnienia pewnych absurdów opisanych przeze mnie w „sprawie Pawła” w poprzednim wpisie – wygląda na to, że nie dość, że same rzekome zaprezentowane tutaj zapożyczenia pogańskie to bajeczka dla naiwniaków, to na dodatek nie ma ona sensu ani w przypadku tworzenia tego pogańskiego mitu o Jezusie ani dla Żydów, ani dla pogan za czasów życia Pawła.

Z wierzchu więc ładnie, ale po bliższej inspekcji cała ta opowieść o zapożyczeniach to jedno wielkie dziewiętnasto i dwudziestowieczne oszustwo.


O żydach i ich cnotliwej acz wątpliwej wstrzemięźliwości i tajemniczym milczeniu


Czy żydzi zaś wykorzystaliby tego asa w rękawie, tej perełki, tej wisienki na torcie gdyby wiedzieli że Jezus nie istniał? Nie mam wątpliwości, że tak. Próbujesz powiedzieć, że chrześcijaństwo było im obojętne? Nieistotne? A skąd te prześladowania, kamienowania, wyganianie, przelana krew chrześcijan?
Jestem pewien, że gdyby Jezus naprawdę nigdy nie istniał, usłyszelibyśmy to od Żydów z pierwszej ręki już dawno temu. Albo nawet nie usłyszelibyśmy o nim ani razu, bowiem sekta chrześcijan by upadła i dzisiaj nie byłoby nawet o kim mówić.




O argumentach za historycznością Jezusa poruszonych w tej debacie - w skrócie



Za nami kilka wpisów pełnych argumentacji. Choć jak mi się wydaje udało nam się utrzymać w miarę krótką i dość lekkostrawną formę (w porównaniu do debaty o 9/11) i choć przeczytanie całości zajmie najwyżej kilkanaście minut, pokuszę się o krótkie streszczenie tego, co rozwinięte zostało powyżej.

Swoje stanowisko opieram na trzech filarach – pisarzach niechrześcijańskich żyjących niedługo (w skali historycznej) po Jezusie opisujących wierzenia ludzi w człowieka zwanego Jezusem, pisarzach chrześcijańskich którzy w dużej mierze widzieli na własne oczy Jezusa oraz samych Żydach, którzy żyjąc wśród pierwszych chrześcijan nie negowali historyczności Jezusa, mimo, że byli zagorzałymi przeciwnikami tej nowopowstałej sekty.

Oprócz tego spotkaliśmy się z stworzoną w dziewiętnastym i dwudziestym wieku propagandą, której jedynym zadaniem jest opluwanie tego, czego opluwać się „nie powinno”. Nie muszę chyba przypominać, jak bardzo to dla wielu ludzi jest atrakcyjne. W tym celu (jak przy każdej teorii spiskowej) promowane są kłamstwa, zmyślenia i manipulacje przy pomocy bardzo wymyślnych technik – używania odpowiedniego słownictwa zniekształcającego prawdę, wmawiania ludziom, że czerwone jest bardzo podobne do niebieskiego oraz wymyślania zdarzeń i opowieści, które nigdy nie miały miejsca ani w historii.

Zaś najważniejszym, ukrytym filarem jest wiara pierwszych chrześcijan – niezmienna, troskliwie pielęgnowana a przede wszystkim wynikająca z pamięci i spotkań zwykłych prostych ludzi z Jezusem podczas jego nauczania. Ona to powodowała, że pierwsi chrześcijanie podążyli za kontynuatorami nauczania Jezusa – jego uczniami. Ona to powodowała, że ojciec opowiadał synowi co widział i co słyszał na własne oczy, że już kilka lat po jego śmierci ludzie oddawali życie za jego nauki oraz że już za kilkanaście lat członkowie tej sekty rozeszli się po świecie pozostawiając po obie ślady w źródłach niechrześcijańskich.

To nie pisma sprawiły, że zatliła się iskra chrześcijaństwa i nie one były paliwem, które ją podsyciły. To prosty lud, który widział na własne oczy, słuchał i uwierzył.

A następnie zdecydował się podążyć.



A my musimy teraz przejść do ostatecznego wyjaśnienia.


Dlaczego właśnie tak?


Dość długą historię mojej wiary w Boga można określić w skrócie następująco: jako dziecko słuchałem opowieści rodziców, wierzyłem tak, jak to zwykle wierzy dziecko swoim rodzicom – bez wątpliwości i bez zastanawiania się nad tym wszystkim. Jako dziecko też wiele rzeczy było przede mną zakrytych – nie miałem dostępu do wiedzy lub też jej po prostu nie rozumiałem.
Tak, wtedy byłem po prostu małym grzecznym chłopczykiem który wiedział, że sprawia przyjemność rodzicom gdy grzecznie się zachowuje na mszy świętej i przynosi dobre stopnie z religii.
Jednak z czasem zaczęły napływać wątpliwości. Jak to zwykle bywa w tym wieku, zacząłem będąc przed połową „kilkunastu” lat inaczej postrzegać świat i niezwykle ciekawe prawa nim rządzące. To wtedy po raz pierwszy zacząłem w ogóle wątpić w istnienie Boga i w słuszność religii. Zaczął się okres agnostycyzmu.
Trwał kilka lat aż z czasem, niezupełnie przypadkiem, zawitałem na forum tzw. Oazy – wcześniej przedmiot drwin i głupich żartów. Zacząłem najgorzej jak mogłem – od nicku „Ateista” przez prowokacje a na wyśmiewaniu skończywszy. I tak przez wiele miesięcy. Aż z czasem, po wielu rozmowach z pewnym człowiekiem z forum uznałem, że może jednak warto dać szansę Bogu i spróbować.

Próbowałem kolejnych kilka miesięcy. Starałem się patrzeć na wszystko inaczej, ale jak się okazało – bez powodzenia. Wiedziałem, że ta wiara jest „na siłę” i że nie ma to najmniejszego sensu. Zrozumiałem, że „ja” i „wiara w Boga” po prostu do siebie nie pasują.

Od dłuższego czasu jestem antyteistą i wiem już, że to ta droga, której od wielu lat szukałem. Dopiero teraz czuję się jakbym żył w „normalnym świecie”, gdzie nie trapią mnie żadne wątpliwości ani nie czuję, że robię coś przeciwko sobie samemu.

Jednak ma to swoją cenę. Nie możemy ukrywać, że żyjemy w świecie w którym religia odgrywa bardzo wielką rolę. Nie jest to raczej świat przyjazny dla antyteistów.


Nie wierzę ani w Boga ani w jakichkolwiek bogów ani w siłę sprawczą, która stworzyła wszechświat i rządzi jego prawami. Nie wierzę w to, że Jezus był Mesjaszem. Zauważcie, że pisząc o nim zawsze używałem jego imienia „Jezus”, nigdy zaś sam z własnej woli nie nazwałem go Mesjaszem.

Jestem przeciwnikiem religii i wiary w jakiegokolwiek boga lub bogów. Z radością przyjąłbym epokę braku wiary w bogów, wymarcia jakichkolwiek kapłanów i organizacji religijnych i nadejście ery całkowitego oddania się „szkiełku i oku”.

Ale choć źle myślę o chrześcijaństwie i Kościele, nie potrafię negować historyczności Jezusa. Po prostu nie mogę, bo zdecydowana większość argumentów wskazuje na to, że on naprawdę istniał. Jaki był naprawdę tego już obiektywnie nie określimy (choć jestem praktycznie pewny, że był zwykłym człowiekiem jak my, nauczał, zmarł a jego ciało skrzętnie ukryto) – ale jedno jest pewne – istniał na pewno. A to, co mówili o nim jego uczniowie – to już zupełnie inna sprawa.
To, że kiedyś w piorunach widziano bogów i przypisywano im boskie cechy wcale nie oznacza, że ich nie było albo że faktycznie różniły się od dzisiejszych błyskawic.

Nie wierzę w zamianę wody w wino, w zmartwychwstanie, wskrzeszanie zmarłych i inne cuda – dokładnie tak samo jak zapewne wielu z was. Nie twierdzę , że one miały miejsce – w moim przekonaniu to są pewne elementy – nadprzyrodzone cuda właśnie, które dodano aby cała historia była atrakcyjna.

Przypisać Janowi Pawłowi II czy „świętym obrazom” czynienie „cudów” to rzecz jako tako normalna. Właśnie jesteśmy tego świadkami. Choć Jan Paweł II był tylko zwykłym człowiekiem i choć wszyscy go pamiętamy, wielu bezkrytycznie jest w stanie przyjąć, że faktycznie działy się za jego sprawą cuda.

Jednak twierdzić, że Jan Paweł II nigdy nie istniał jest szczytem szaleństwa – nawet bez wszystkich dokumentów i źródeł każdy z nas doskonale wie i pamięta, jaka jest prawda.

Tak samo jak jest różnica między innymi pomiędzy epizodycznym i w sumie pozbawionym wartości opisem „rzezi niewiniątek” (która zapewne nie miała nigdy miejsca) a opisem całej wędrówki Jezusa.

Tak samo wg mnie jest z Jezusem – żył, nauczał, nie czynił faktycznych cudów opisanych w Biblii, lecz lud i tak uwierzył. To normalne. Co innego, gdyby Jezus nigdy nie istniał – z przyjęciem takiej wiary przez pierwszych chrześcijan byłyby już wielkie problemy.



Na koniec mam do wszystkich prośbę.

Przeciwnicy Jezusa – wielu z was narzeka, że wierzący są ślepi i przyjmują oczywiste absurdy jako prawdy objawione przez Boga, który nie istnieje. Że są potulnymi barankami, które utraciły zdolność samodzielnego myślenia. Tymczasem sami bezkrytycznie jesteście w stanie złapać się na haczyk takiej samej propagandy, która różni się jedynie tym, że jej ostrze skierowane jest w przeciwną stronę. Uważacie się za „oświeconych”, ale nierzadko bazujecie na kłamstwach. Postrzegacie się jako „lepszych”, ale bardzo często nie ustępujecie fanatykom religijnym w niczym, jedynie stoicie w stosunku do nich na przeciwnym biegunie.

Dlatego, jeżeli uważacie, że powinnością każdego jest szukanie prawdy w celu rozwiania mgły zakłamania i manipulacji, bądźcie wierni tej idei zawsze, także w stosunku do teorii takich jak ta o „micie Jezusa”. Wierzącym po prostu podoba się ich wiara – więc w nią bezkrytycznie wierzą. Wam zaś podobają się takie opowieści – więc w nie bezkrytycznie wierzycie.

Strzeżcie się, bo wielu z was stawiając racjonalne myślenie na pierwszym miejscu popada jednak w zupełny brak tegoż racjonalizmu. Dlatego apeluję – bądźcie sceptyczni, poszukujcie prawdy, lecz róbcie to rozsądnie, rzetelnie i tak jak na to przystało – aby wasze poszukiwania realnie wzbogacały świat, zamiast go zaśmiecać.



Tymi słowami kończę moją część i de facto całą debatę. To była przyjemność móc zaprezentować swoje zdanie a przede wszystkim dyskutować z takim przeciwnikiem, jakim był Qliphoth.

Zatem pozdrawiam serdecznie i oczekuję werdyktu sędziów.

AQ
  • 0



#13

Pit.

    pies Darwina

  • Postów: 1034
  • Tematów: 28
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Dziękuję obu uczestnikom tej debaty. Temat nie był prosty, gdyż obaj uczestnicy musieli głównie opierać się na tekstach sprzed kilkunastu stuleci. Zarówno Aquila jak i Qliphoth włożyli ogrom pracy. Nie mam wątpliwości, że temat został wyczerpany. Oto jak kształtuje się punktacja:

Qliphoth
Związek: 9 (nie mam wątpliwości)
Argumentacja: 7 (odniosłem lekkie wrażenie, że czasami się gubiłeś)
Styl: 8 (Rażących błędów nie dostrzegłem, jednak styl na wskroś monotonnie "debatowy")
Perswazja: 8 (nie przekonało mnie domniemanie, iż jeśli o czymś nie napisano, to nie istnieje)
RAZEM: 32 punkty

Aquila
Związek: 9 (również nie mam wątpliwości co do wyczerpania tematu)
Argumentacja: 8 (nie dawał się wytrącić z równowagi)
Styl: 9 (Styl też "debatowy", jednak wzbogacony o smaczki w postaci rozmówek, oryginalnie)
Perswazja: 9 (dobrze dobrane i objaśnione argumenty)
RAZEM: 35 punktów
  • 0



#14

cisz.

    Realizm Magiczny

  • Postów: 832
  • Tematów: 33
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Kochani uczestnicy! (że pozwolę sobie na tak konfidencjonalny ton) Przyglądałam się Waszej debacie jako opiekun tego działu z z prawdziwą dumą i ciepłymi uczuciami do Was. Dziękuję Wam na samym początku za samodyscyplinę, wytrwałość i energię w doprowadzeniu danego słowa do finalnego rezultatu.
Pozwolę sobie na jeszcze kilka słów od siebie, może nieco subiektywnych, ale nie chcę przedstawiać suchych ocen, które wynikają z sufitu czy czegoś.
Nie mam wątpliwości co do zaangażowania i maksymalnego zgłębienia tematu przez obydwu z Was. Zrobiliście wszystko, aby wypowiedzi Wasze były jak najlepiej uargumentowane i oparte o wszelkie dostępne wiadomości. Przy okazji dowiedziałam się mnóstwa ciekawych rzeczy.

Cóż. Aquila to prawdziwy debatowy wyga. Wykazał się przymiotami godnymi najlepszego stratega i prawdziwego lidera. Do końca zachował zimną krew, pozorną słabość potrafił przekuć na własny atut. Uraczył nas naprawdę wyjątkowymi wypowiedziami, urozmaiconą i ciekawą retoryką. Wszystko to oparte było o metodę, której konsekwentnie się trzymał, a przynajmniej wywarł wrażenie iż jej się trzyma ;)

Qliphoth - ma coś co bardzo mnie przekonuje. Mianowicie energię, ideały i młodzieńczy zapał. Jest też prostolinijny i naiwnie szczery. Obnaża się ze strategią, obnaża się z wątpliwościami oraz zdarza się Mu nawet popierać Aquilę. Wg mnie to piękne cechy, życzyłabym sobie byś je w sobie pielęgnował, jednakże w debatach trzeba być i lisem i lwem.
Jesteś także niesamowicie mądry i oczytany (wszechstronny, inteligentny i wrażliwy ach och) ;)

Dobra, bo powstały jakieś panegiryki.
Dzięki za świetną debatę i życzę sobie i Wszystkim podobnych.

OCENY:

Aquila

Związek: 9
Argumentacja: 10
Styl: 10
Perswazja: 9

RAZEM: 38

Qliphoth

Związek: 10
Argumentacja: 9
Styl: 8
Perswazja: 8

RAZEM: 35
  • 0



#15

Mienso.

    Disturbed Mind

  • Postów: 268
  • Tematów: 23
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Drodzy debatujący! Przede wszystkim gratuluję, że zdecydowaliście się na udział w tak trudnej debacie. Nie jest łatwo mając do dyspozycji głównie teksty sprzed wielu wielu lat, czy opowieści z pogranicza faktów i fantazji.
Bardzo podobał mi się zarówno Qliphoth jak i Aquila, w wypowiedziach obu nie doszukałem się jakichś rażących błędów ani uchybień :) Dziękuję wam za udział, oto moje oceny:

Aquila

Związek: 9
Argumentacja: 9
Styl: 10
Perswazja: 8

Razem: 36

Qliphoth

Związek: 9
Argumentacja: 9
Styl: 8
Perswazja: 9

Razem: 35

Jak widać nieznaczne zwycięstwo odniósł Aquila, gratuluję :) Obaj panowie otrzymujecie ode mnie +1 pkt. reputacji.

Dziękuję i pozdrawiam
  • 0




 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych