Skocz do zawartości


Zdjęcie

Amisze z nad Wisły


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
6 odpowiedzi w tym temacie

#1

Sante.

    Veritas odit moras

  • Postów: 305
  • Tematów: 84
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Co ich w sobie zafascynowało? Są zdziwieni pytaniem. Zakochanie? Raczej nie. - Patrzyliśmy, czy chcemy spędzić życie razem. Uczucia są płynne i kruche

Dzisiaj jest niedziela. Jakub Martin zgolił wąsy, ale brody już nie - trochę z szacunku do ojca i natury, trochę z lenistwa. Zamiast flanelowej koszuli i spodni na szelkach, założył garnitur. Anita Martin, jak zwykle w spódnicy do ziemi, bo według Pisma ubranie powinno zakrywać ciało, a nie odkrywać. Na głowie chusta i siedmioro dzieci. W starym fordzie jest akurat dziewięć miejsc. Poprzedni samochód Jakub malował na czarno, żeby nie było widać rdzy, ale ten jest w całkiem dobrym stanie. Po drodze przystanek w Wesołej, gdzie litr paliwa jest tańszy o kilkanaście groszy. Dzieci czytają, Anita przysypia.

Wiara, czyli Bóg nie ma wnuczków

Martinowie jeżdżą do zboru w Warszawie od dziesięciu lat, więc Jakub zna wszystkich, a wszyscy jego. Gdy podczas śpiewania psalmu powstaje spór o intonację, objaśnia znaczenie słów. Jest szanowany, może poprosić pastora o głos podczas nabożeństwa. Nie robi tego za często, bo ludzie tracą wtedy szacunek. Ostatnio mówił w zborze przed rokiem. Ale dzisiaj to Jakuba poproszono o głos. Zaraz po psalmach wyszedł na środek z Pismem w skórzanej oprawie. "Mówimy o Bogu - Pan, ale co to znaczy? Bóg nie chce być panem, nie potrzebuje sług i najemników. On chce osobistej relacji ojca z synem. Bóg nie ma wnuczków. Sam jestem ojcem i najbardziej lubię, gdy przychodzę po pracy do domu, a dzieci same zrobiły już obrządek - z obowiązku wobec mnie. W przypadku Boga jest podobnie".

Dzieci Martinów nie idą z innymi na szkółkę niedzielną, przez całe nabożeństwo są przy rodzicach. Po modlitwie jest coś dla ciała: herbata i ciasto. Znajomi - Jakub i Anita trzymają się tych, którzy żyją dobrze - pytają o dzieci. A może przydadzą im się kurtki, bo zostały po zimie? Dają drobne monety za sery, jajka i mleko, które Martinowie wystawili w sieni w wiklinowych koszach.

Niedziela jest dla Martinów najważniejsza, bo innych świąt nie ma, ale - mówi Anita - codziennie starają się święcie żyć.

***

Jakub - najmłodszy z siedmiu braci - dorastał wśród amiszów i menonitów w Pensylwanii. Anita - dziesiąta z jedenaściorga rodzeństwa - jest amiszką z Indiany. Do Polski przyjechali w 1993 roku aby założyć zbór. Razem z nimi były dwie inne rodziny amiszów, kilku młodych mężczyzn i ojciec Jakuba, który miał być diakonem. Amisze osiedli pod Warszawą. Wynajęli starą szkołę na zakład stolarski. Założyli nawet spółkę, która robiła meble, ale na wsi ludzie uważali to za zbytek. Dzieło ewangelizacji też nie wychodziło, bo nie znali języka ani kultury i zamknęli się we własnej społeczności. Zniechęceni po trzech latach zaczęli wyjeżdżać. Martinowie też chcieli, ale Anita była właśnie w drugiej ciąży. Tak zostali.

Szukając dla siebie zboru, trafili do zielonoświątkowców pod Hajnówką. Tam poczuli właściwą atmosferę. Spodobało im się nastawienie gospodarzy: nie znali się przecież, a przyjęto ich śniadaniem i obiadem; dzieci - wtedy jeszcze tylko Ruben i Josuha - dostały truskawki. W trakcie nabożeństwa Jakub chciał siedzieć gdzieś z tyłu, ale zaprosili go do pierwszego rzędu, jakby był szanowanym gościem - do dzisiaj nie może wyjść z podziwu. Chcieli nawet, żeby coś powiedział, ale odparł, że przyjechał słuchać. Hajnówka jest daleko, Martinowie jeżdżą tam dwa razy w roku.

Bliżej mają do Warszawy. To zbór Kościoła Zielonoświątkowego. Lepszego nie znaleźli, choć Jakub nie lubi instrumentów muzycznych przy psalmach, bo to tylko hałas - zwłaszcza gitara. Nie rozumie zmiany pastora, która się właśnie dokonuje. Dostrzega także inne sprawy pomijane nieświadomie i świadomie - jak nieuznawanie pewnych fragmentów Pisma, bo tak jest łatwiej. Jakub widzi tu, jak ludzie wprowadzają swój porządek w boskie sprawy. Diabeł też robi swoje.

***

Ich religia? Chrześcijaństwo. Odłam? Żaden. Jakub mówi, że najważniejsze jest życie w Bogu, ale chce w tym życiu zachować własną tożsamość. Boga trzeba poznać na własną rękę, nie przez księdza czy pastora.

Jakub chce prowadzić ludzi do Boga własnym przykładem. - To Bóg mówi, jak właściwie żyć. Większość ludzi przyznaje mi rację: nie dlatego, że jestem amiszem, ale dlatego, że służę Bogu - mówi. - W katolickim kraju nie powołam się przecież na tradycję sięgającą 400 lat.

Jakub zamiast mówić, stara się żyć we właściwy sposób. I tak w zborze często pytają go o rady, w domu też zdarzają się niespodziewane wizyty. Niedawno stary i samotny człowiek szukał domu Martinów po okolicznych lasach. Chciał porozmawiać - został na kilka godzin. Może kiedyś Jakub stworzy grupę, która będzie chciała żyć, jak on? Prosto, zwyczajnie. Z Bogiem.

Ufa, że jeśli jego wiara będzie jasna, przyciągnie także dzieci. Najstarszy Ruben ma 11 lat i na razie nie pytał, czemu jest tak, a nie inaczej. - Staramy się dzieciom pokazać, dlaczego tak żyjemy. Dzieci czują nastawienie rodziców: gdy są zadowoleni z życia, ich nauki są wręcz wchłaniane, a nie nauczane. Wtedy moi synowie będą nosili brody. Ale nie muszą być amiszami. Ważne, żeby wszystkie dzieci żyły dla Boga - stwierdza.

***

Do Jakuba można zadzwonić, bo ma telefon komórkowy, nawet z darmowymi minutami. Jeździ samochodem, nie tylko w niedzielę do zboru. To go odróżnia od ortodoksyjnych amiszów, ale im - według Jakuba - tradycja pomieszała się z wiarą. - Można wierzyć w tradycję, a nie w Boga. Telefon komórkowy i samochód ułatwiają życie w lesie za miastem, a najwięcej zła i tak przychodzi z serca człowieka - opowiada.

Nadzieja, czyli życie na ziemi

Drogowskazu na Cięciwę nie ma. Nieliczne domy rozrzucone są po lesie jak grzyby. Amisze? Spotkana kobieta macha ręką - gdzieś tam jest ten brzydki dom z blachy.

Od początku byli obcy, bo wyglądali inaczej. Jakuba, kiedyś jeszcze w kapeluszu, brano za Żyda. Anitę za zakonnicę. Zastanawiała tylko rosnąca gromada dzieci. Jakub nie zawsze rozumiał, co mówią w sklepie, ale wystarczyło, żeby wyczuć dystans i niechęć. Kiedyś w autobusie komuś nie spodobała się wystrzyżona broda. W Stanisławowie na targu bydła usłyszał syk: "bin Laden". Jakub mówi, że to ludzkie. Zresztą podobnie było we wsi. Amisze chodzili na śluby i pogrzeby, choć nie przekraczali progu kościoła. Gdy sami nie mieli jeszcze nic, kupowali od miejscowych indyki na Święto Dziękczynienia lub mleko na co dzień, prosili o podwiezienie węgla. Sąsiedzi stosunek do Martinów zmienili dopiero, gdy Jakub zaczął u nich pracować.

Najlepszym przyjacielem rodziny został sąsiad zza płotu. Jak Martinów nie ma, zapyta o co chodzi. Jak droga błotna, przejedzie na skróty przez ich ziemię. Jakub mówi o nim ciepło, sąsiad o Jakubie też. Sąsiad należy do LPR i chce zorganizować nawet spotkanie z Jakubem, chociaż ten narzeka, że interesuje ich tylko strona społeczna, którą trudno odłączyć od wiary. Zresztą cała polityka jest niechrześcijańska, bo polityk musi kłamać; czy jest różnica między Tuskiem i Kaczyńskim? Jakub nie głosuje, bo nie ma polskiego obywatelstwa, tylko kartę stałego pobytu. Mógłby wybierać sołtysa, ale w Cięciwie jest ten sam od 20 lat, więc po co go zmieniać.

Martinowie nie mają w domu telewizora, radia ani Internetu. Informacji o świecie dostarczają im przyjaciele. Ostatnio dzwonili z powodu tragedii w Pensylwanii, gdzie szaleniec zabił dzieci w szkole amiszów - pytali, czy to był ktoś z rodziny. Jakub świetnie się orientuje w wielu kwestiach, doskonale zna historię Polski. Język ćwiczył na Mickiewiczu i Sienkiewiczu. Podoba mu się Prus, bo szybko rozwija akcję. Teraz czyta "Lorda Jima", ale - jak mówi - Conrad za dużo pisze o smaku kawy, zamiast jej się napić. Najczęściej Jakub otwiera jednak Biblię.

***

Dom widać z daleka. Jakub obił go blachą falistą, więc płonie w wiosennym słońcu. Przed domem leżą w nieładzie zabawki i narzędzia, stary rower. Nieco porządku wprowadzą niebawem grządki ziemniaków, kapusty i fasoli. Martinowie zasadzili trochę buraków i marchewki, bo dobrze rosną. W szklarni są już pomidory i ogórki, a Anita znowu ma nadzieję na paprykę: sadzonki na parapecie łapią słońce, które zdoła przebić się przez drzewa. Zbiory wystarczają na własne potrzeby, a czasem także na sprzedaż. Jakub mówi, że ziemia umożliwia tanie życie.

Do tego krowa daje więcej mleka, niż mogą wypić - tak powstają sery na niedzielę. Martinowie sprzedają też jajka, bo są za drogie, żeby je jeść. W listopadzie sąsiad pomógł zabić byka: w zamrażalniku leży jeszcze kilkadziesiąt kilogramów - drugie tyle kaczek, bo likwidowali hodowlę. Z boku upchane bochenki, które dostali, bo zwykle Anita sama piecze chleb na patelni. Zresztą zamrażalnik też dostali, podobnie lodówkę i komputer. Góry ubrań wznoszą się na piętrze w domu. - Ludzie oddają dobre rzeczy, bo wyszły z mody. Można z tego żyć, jeśli się nie jest wybrednym - mówi Jakub.

Czasem Jakub pracuje na budowie, zabiera wtedy synów. Wychodzi z tego kilkaset złotych na wydatki. Najwięcej kosztuje samochód, a trzeba jeszcze opłacić prąd. Raz w miesiącu zakupy w hipermarkecie: papier toaletowy, proszek do prania, cukier. Mąka nie biała, a razowa. Smalec zamiast oleju. Anita uśmiecha się, że nawet urodzenie dziecka kosztuje, to wydatek pięciu tysięcy złotych: za poród w szpitalu i opłaty paszportowe w ambasadzie. Martinowie mają siedmioro. - Nie rozumiem, jak można nie mieć dzieci albo tylko dwoje i nie chcieć więcej - mówi Anita.

***

Nigdy nie żałowali, że zostali. Jakub i Anita mówią, że decyzję podjął wtedy Bóg i mieli obowiązek zostać. Mieli nadzieję, że wszystko się uda.

Ich rodzice wciąż w to nie wierzą. Choć mają im za złe współpracę z innymi zborami i odstępstwa od tradycyjnego sposobu ubierania, a osiem lat temu ojciec Jakuba wyrzucił go z amerykańskiego zboru - dostrzegają dzisiaj u dzieci wierność ich naukom. Rodzice Jakuba są biedni, ale rodzice Anity mają wielkie gospodarstwo - silosy, maszyny rolnicze, tysiące indyków. Ani jedni, ani drudzy nie posyłają im pieniędzy, bo chcą, żeby Martinowie wrócili. Mają już obiecane pieniądze na podróż powrotną. To dzięki nim cztery razy byli w Ameryce, bo dziadkowie chcieli zobaczyć wnuki. Po tygodniu pytały, kiedy wrócą do siebie.

Miłość, czyli ciasto z mlekiem

Jakub najpierw pytał o zgodę ojca Anity, potem przekazał dla niej list. W liście napisał, że w przeszłości miał narzeczoną, a w przyszłości wybiera się do Polski. Wyczuli w sobie to samo zdecydowanie. Po pół roku wzięli ślub. Jakub miał wtedy 24 lata, Anita - 26. Sześć tygodni później przyjechali do Polski.

Co ich w sobie zafascynowało? Są zdziwieni pytaniem. Zakochanie? Raczej nie. - Patrzyliśmy, czy chcemy spędzić życie razem. Uczucia są płynne i kruche. Szybko gasną - wystarczy, że przyjdą choroby. Małżeństwo nie może być budowane tylko na uczuciach. To musi być stabilny związek na prostych zasadach. Małżeństwo z rozsądku, praktyczna sprawa - mówi Jakub. Dlatego zamiast kochać woli słowo miłować, bo oznacza, że będzie się miłym niezależnie do uczucia. A skoro Jakub jest mężczyzną, a Anita kobietą - pojawia się także namiętność.

Gdy rok temu Anita pojechała na tydzień do Ameryki na pogrzeb ojca, dzwonili kilka razy do siebie, choć to kosztuje. Byli wtedy najdłużej bez siebie od czasu ślubu. - Nasza zażyłość rośnie codziennie - mówi Anita. Jakub dodaje, że wszystko starają się robić razem, bo tak trzeba.

- Szczęście to akceptacja tego, co jest - mówi Anita.

***

Życie toczy się w kuchni, stąd ten rozgardiasz. Jak okiem sięgnąć, ubrania, zabawki, książki i papiery, głównie na podłodze. Większość mebli Jakub zrobił sam, w tym wielki stół, na którym dzieci w zgiełku rozkładają właśnie talerze i sztućce. Obiad. - Pomódlmy się - mówi Jakub i dzieci milkną. Na stole misa z ziemniakami i garnuszki z mięsnym sosem; do tego kapusta z cukrem. Jedzą w milczeniu. Na deser kawa z mlekiem od krowy. Dla dzieci samo mleko, w którym maczają kawałki ciasta.

Anita rozczesuje blond włosy Ilonie i Zofii, po czym wiąże im warkoczyki. Potem jest strzyżenie - najpierw Jakub strzyże synów, potem Anita jego. Fryzury są proste, wystarczy kilka ruchów maszynką. Żaden z chłopców nie patrzy późnej w lustro. Krzyś wciąż chodzi po ściętych włosach, roznosząc je po podłodze. Anita upomina go, ale w końcu podnosi za rękę i sadza na drewnianym zydelku. Ma siedzieć, dopóki nie skończy się strzyżenie. U Martinów istnieje porządek domowy, do którego dzieci muszą się dopasować. Przy jednym można zrobić wyjątek, ale nie przy siedmiorgu. Przede wszystkim nie wolno kłamać, to fundament. Nie wolno bić i kraść. Wspólne posiłki są o stałych porach, wtedy wszyscy są jeszcze bardziej razem.

Jakub chciałby wychowywać nawet ostrzej: za grzech ukarać raz, a dobrze, ale być bardziej wyrozumiałym w przypadku mniejszych występków. Anita stara się ganić za wszystkie: spojrzeniem, głosem (mówi wtedy bardzo szybko po angielsku) albo klapsem. To ona potem przez całe dnie czuwa nad dziećmi. Gdy bawią się na podwórku, wcale nie siedzi w oknie. Widzi wszystko, nawet stojąc przy kuchni. W kuchni wisi też tablica, przy której zwykle odbywa się nauka (angielski, matematyka i trochę geografii - dzieci Martinów jako cudzoziemcy nie podlegają obowiązkowi szkolnemu). Ale sobotnie popołudnie można spędzić na zabawie.

***

Z czasem zapada zmrok, czas obrządku: Jakub doi krowę, Ruben i Josuha dorzucają jej siana, Waldemar i Krzyś zaganiają kaczki do komórki. Anita szykuje kolację: rosół z chlebem. Potem Ilona i Zofia zmywają naczynia. Josuha trzęsie słojem z mlekiem, żeby ubić masło. Ruben wycina kółka z papieru, będzie z tego jakaś gra. W tekturowym pudle kura z kurczętami, które wylęgły się rano - wszyscy zaglądają z ciekawości. Jakub wyciąga stary magnetofon. Po chwili w powietrze unoszą się psalmy amiszów śpiewane, tak jak lubi, bez akompaniamentu. Zasłuchany nawet nie czuje, jak najmłodszy Stefan szarpie go za brodę. Anita gotuje kakao.

źródło
  • 0



#2

apo5.
  • Postów: 773
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Bez obrazy, ale jednym słowem - ciemnogród. Ich wybór, ja bym nie potrafił żyć w taki sposób - nie widzę w tym głębszego sensu. Po drugie uważam, że robią krzywdę tym dzieciom, którym potem cieżko będzie odnaleźć się w społeczeństwie. Zobaczy taki jedne z drugim kawałek gołych pleców u jakiejś dziewczyny i od razu kara Boska...Amisze kojarzą mi się z ludźmi, którzy w tych swoich długich ciuchach sex uprawiają - i to nie dla przyjemności tylko z przymusu, żeby pokolenie utrzymać. Zresztą sam ten koleś powiedział, że nie są ze sobą z uczucia tylko z rozsądku...pogratulować.

Szczęście to akceptacja tego, co jest - mówi Anita


Szczęście to to co można w życiu osiągnąć a nie akceptacja tego co jest - płytkie rozumowanie Amiszów. Gdyby wszyscy tak myśleli to byśmy w jaskiniach dzisiaj siedzieli - Amiszom by oczywiscie to jak najbardziej pasowało.

A oto rodzinka Amiszów z artykułu...

Dołączona grafika
  • 0

#3

Alyna.
  • Postów: 328
  • Tematów: 14
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

A ja ich widziałam w Rozmowach w Toku i byli bardzo fajni. Mają swoje przekonania, których sie trzymają, ale wydają się też być bardzo otwarci. Pamiętam, że Drzyzga zadała im pytanie, a co jeśli jedno z dzieci będzie chciało zasmakować naszego świata? Odpowiedzieli, że niech spróbuje i porówna sobie, które życie bardziej im pasuje. Amisze to nie jest jakaś sekta, tylko zwykłe wyznanie. Tam nikt siłą nikogo nie trzyma, a skoro ludzie chcą tak żyć to czemu nie? W wielu aspektach żyją lepiej niż my, bez pośpiechu, tylu stresów i wyścigu szczurów jaki panuje u nas.
U nich można iść do sąsiada o pomoc, a ja nawet nie wiem kto mieszka w moim bloku choć mieszkam tam 10 lat.
  • 0

#4

Sante.

    Veritas odit moras

  • Postów: 305
  • Tematów: 84
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Ale czy ich życie jest gorsze? Żyją zgodnie ze sobą i ze swoją naturą. Nie kradną, nie zabijają. Ich moralność jest godna pochwały. Odizolowali się od tego wszystkiego co nas otacza. Zrezygnowali z dobra doczesnego. Za to im pochwała. chciał bym tak umieć wyrzec się tego wszystkiego. Dla siebie ....
  • 0



#5

limonka.
  • Postów: 920
  • Tematów: 29
  • Płeć:Kobieta
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Czytałam kiedyś o nich artykuł i przyznam szczerze, zainteresowało mnie do, bo do tamtego momentu nie słyszałam nigdy o amiszach. Wydają się być bardzo szczęśliwi, żyjąc minimalistycznie, jest w tym coś fajnego. :)
  • 0

#6

apo5.
  • Postów: 773
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Szybko by Ci się znudziło ;) To tak jak z wyjazdem ze zgiełku dużych miast na wieś...fajnie się tam odpoczywa tydzień, dwa, ale po trzech zaczyna być nudno. Trzeba być dzieckiem amiszowym, żeby będąc dorosłym i mając w głowie wpojone pewne zasady czerpać przyjemność z tego minimalizmu - ciekawe czy te dzieci czerpią przyjemność z dzieciństwa amiszowego. Pewnie tak, bo nie znają "fajnych" nie drewnianych/szmacianych zabawek, gier, telewizji, bajek animowanych. Ich rodzice mówią, że dzieci będą mogły zasmakować "innego" niż amiszowy, świata - pytanie tylko czy takie dzieci wypuszczone na zasadzie "idz zobacz czy Ci dobrze, najwyzej wrocisz" odnajdą się w takim świecie. Przeciez wychowywały się "na prerii" a nagle są wypuszczane do 21 wieku. Oni mówią, że dadzą dziecku wolną wolę (po 18 latach bycia amiszem - zakladajac ze w wieku 18 lat ich dziecko bedzie mialo wolną drogę do wyboru), ale doskonale wiedzą że takie dziecko vel. już jako dorosła osoba, ma 85% szans na to ze jej się tamten swiat nie spodoba - a dlaczego? Ano dlatego, że świat je przerośnie - jego ogrom - świat inny niż ich własny.
Zresztą amisze nie lubią jak ktoś opuszcza ich szeregi - własnie dlatego rodzice zarowno tego gościa jak i tej kobietki z artykułu nie chcą im pomagać finansowo - żeby tamci wrócili do Ameryki.
  • 0

#7

limonka.
  • Postów: 920
  • Tematów: 29
  • Płeć:Kobieta
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Apo, nie napisałam, że chciałabym żyć tak jak oni, po prostu uważam za niesamowite to, że potrafią rezygnować z tylu przyjemności świata i odnajdywać radość w przebywaniu ze sobą. :)
Ciężko w 'normalnym' świecie o to, jak powiedziała moja pani doktor od Nauk Pomocnicznych Historii - 'ludzie ze sobą nie rozmawiają, ludzie do siebie piszą'. I coś w tym jest.
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych