Gwiezdne wojny nad Wisłą.Pod koniec lutego zeszłego roku nasz rząd oficjalnie przyjął amerykańską propozycję rozmów o ewentualnej budowie elementów tarczy antyrakietowej w Polsce. "Wszelkie porozumienia z nią związane powinny przyczynić się do wzmocnienia bezpieczeństwa Polski, Stanów Zjednoczonych Ameryki oraz bezpieczeństwa międzynarodowego" - można było przeczytać w stosownym komunikacie naszego MSZ. W każdym z tych trzech przypadków pozytywne konsekwencje forsowanej przez USA koncepcji wydają się być jednak co najmniej dyskusyjne.Pod często pojawiającym się w mediach terminem "tarcza antyrakietowa", kryje się amerykański projekt systemu umożliwiającego zestrzeliwanie za pomocą pocisków, rakiet z głowicami jądrowymi, chemicznymi lub biologicznymi. Ostateczna wersja tarczy, która zgodnie z planami będzie gotowa w latach 2030-2035, ma być zdolna do śledzenia i niszczenia kilkudziesięciu rakiet jednocześnie. W tym celu wykorzystywane będą cztery zintegrowane ze sobą systemy - lądowy, wodny, powietrzny i kosmiczny. Na lądzie rozlokowane zostaną radary namierzające wystrzelone rakiety balistyczne oraz wyrzutnie przechwytujących je pocisków. Rakiety zestrzeliwać będą mogły również pociski odpalane z okrętów, a także - w nieokreślonej przyszłości - z samolotów i satelitów.
Według oficjalnych deklaracji, tarcza zabezpieczyć ma USA i ich sojuszników przed ewentualnym atakiem rakietowym ze strony któregoś z tzw. państw zbójeckich, w tym zwłaszcza Iranu lub Korei Północnej. Do obrony przed rakietami wystrzelonymi z tego ostatniego kraju wykorzystywane mają być jedyne powstałe do tej pory wyrzutnie: w Vandenberg w Kalifornii i w Forcie Greely na Alasce. Aby antyrakietowy parasol był szczelny, niezbędne jest uzupełnienie go o bazę z pociskami zdolnymi przechwytywać rakiety wystrzelone z terytorium Bliskiego i Środkowego Wschodu. Idealną lokalizację dla takiej wyrzutni stanowi Europa Środkowa, nad którą przechodzi najkrótsza trajektoria irańskiej rakiety międzykontynentalnej, wymierzonej w cel na wschodnim wybrzeżu USA. Rozmowy dotyczące powstania europejskiej części tarczy Amerykanie zaproponowali Czechom i Polsce - w pierwszym z tych krajów miałaby zostać zainstalowana stacja radarowa, w drugim - wyrzutnia pocisków antyrakietowych. Przy wyborze takiej lokalizacji tarczy Waszyngton - poza kwestiami czysto militarnym - bez wątpienia kierował się również tradycyjnie proamerykańską polityką Warszawy.
Imperium kontratakujeChoć idea powrotu do znanej jeszcze z okresu prezydentury Reagana koncepcji "Gwiezdnych wojen" pojawiła się już za administracji Clintona, dopiero George W. Bush podjął w maju 2001 roku decyzję o stworzeniu National Missile Defense - antyrakietowego parasola chroniącego USA. Zainteresowanie programem, którego łączna wartość może wynieść setki miliardów dolarów, bardzo szybko wyraziły amerykańskie ośrodki badawcze i przemysł zbrojeniowy.
Argumenty "jastrzębi" z Białego Domu i Pentagonu na pierwszy rzut okaz wydają się być przekonujące. Zamiast zapowiadanego przez znanego politologa Francisa Fukuyamę "końca historii" i narodzin ujednoliconego i statycznego porządku międzynarodowego, wciąż żyjemy w świecie rozdartym lokalnymi konfliktami, stanowiącymi potencjalne zagrożenie dla globalnego bezpieczeństwa. W ostatniej dekadzie zwiększyła się liczba państw, które mniej lub bardziej oficjalnie dążyły do uzyskania broni masowego rażenia, bądź broń też taką uzyskały. Wśród nich znalazły się również nieprzewidywalne politycznie reżimy, określane przez Waszyngton mianem "państw zbójeckich".
"Największym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych jest budujący nuklearny arsenał Iran" - głosi strategia bezpieczeństwa opublikowana przez Biały Dom w połowie marca 2006 roku. W podobnym tonie administracja Busha wypowiada się także o Korei Północnej. Choć irańskie rakiety Shahab-3 nie zagrażają jeszcze Nowemu Jorkowi, już dziś w ich zasięgu jest południowa Europa. Z kolei północnokoreańskie pociski Taepodong o zasięgu ponad 3 tys. km mogą bez problemu uderzyć w bazy amerykańskie na Pacyfiku. Oba reżimy pracują obecnie intensywnie nad udoskonaleniem swojej broni, tak aby mogła ona dosięgnąć wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Po cichu mówi się też o potencjalnym zagrożeniu ze strony rosnącej potęgi militarnej komunistycznych Chin, których rakiety DF-31 już teraz są w stanie dolecieć do terytorium USA. Wprawdzie w obecnej sytuacji groźba takiego ataku wydaje się bardzo mało prawdopodobna, to jednak nie można całkowicie wykluczyć tego scenariusza w przypadku ewentualnego konfliktu o Tajwan.
Zwolennicy tarczy przekonują bowiem, że na jej budowę trzeba spojrzeć nie z perspektywy obecnych zagrożeń, lecz wyzwań które mogą pojawić się za 20-25 lat. Podobny pogląd prezentują również entuzjaści tarczy znad Wisły. - Obrona antyrakietowa należy do świata przyszłości, będą coraz groźniejsze rakiety, musimy się w tę sprawę włączyć, by - jak ostrzegał klasyk Clausewitz - nie stać się niepilnowanym gościńcem, na którym grasują zbójcy - tłumaczył w "Polityce" generał Stanisław Koziej, były wiceminister obrony narodowej i profesor Akademii Obrony Narodowej.
Tarcza antyterrorystyczna?Podstawowy problem z tarczą polega na tym, że jej idea wywodzi się ze środka zimnej wojny, kiedy to problem bezpieczeństwa międzynarodowego zdominowany był przez rywalizację dwóch wrogich sobie ideologicznie bloków państw. Obecnie żyjemy jednak w epoce nowych niebezpieczeństw, której nadejście zapowiedział atak na WTC i Pentagon z 11 września 2001 roku, a potwierdziły późniejsze zamachy w Madrycie i Londynie. Wraz z nastaniem XXI wieku głównym źródłem zagrożenia dla szeroko pojętego Zachodu przestały być armie konkretnych państw, nawet te dysponujące bronią masowego rażenia. Trudno wyobrazić sobie bowiem, by zaliczane do "osi zła" Korea Północna czy Iran, zdecydowały się na użycie balistycznych głowic nuklearnych przeciwko USA lub któremuś z ich sojuszników. W warunkach niekwestionowanego prymatu militarnego Stanów Zjednoczonych, każda próba takiego uderzenia byłaby bowiem równoznaczna z podpisaniem na siebie wyroku śmierci. Dla Phenianu czy Teheranu uzyskanie nuklearnego arsenału ma raczej stanowić polisę bezpieczeństwa, chroniącą przed amerykańską interwencją na podobieństwo tej z Iraku.
Znacznie bardziej realna jest niewątpliwie groźba ataku ze strony zdecentralizowanych, mobilnych i trudnych do wytropienia sieci terrorystycznych w rodzaju Al-Kaidy, których członkowie nierzadko rekrutują się z obywateli państwa - celu. Przed tego rodzaju wrogiem nie ochroni nas jednak nawet najdoskonalej funkcjonująca tarcza antyrakietowa, co potwierdził przeprowadzony w 2002 roku zamach na teatr w Moskwie - jedynym mieście na świecie bronionym przed dwa pierścienie antyrakietowych wyrzutni i stacji radiolokacyjnych. W tej sytuacji włączenie przez prezydenta Busha programu tarczy do "wojny z terroryzmem" jest równie efektowne, co nieuzasadnione.
Co więcej, polskie władze muszą być świadome, że konsekwencją włączenia się w budowę amerykańskiej tarczy będzie nie spadek, ale wręcz zdecydowany wzrost zagrożenia terrorystycznego w naszym kraju. Polska mimo zaangażowania się u boku Amerykanów w interwencje w Iraku i Afganistanie, nie stanowi obecnie "atrakcyjnego" celu dla islamskich radykałów. Decyduje o tym przede wszystkim nasz ograniczony potencjał polityczno-militarny, brak licznej i sfrustrowanej mniejszości muzułmańskiej oraz fakt, że atak np. na warszawski Pałac Kultury czy metro raczej trudno byłoby potraktować jako symboliczne uderzenie w cały zachodni świat. Zainstalowanie nad Wisłą elementów amerykańskiej tarczy z pewnością zmieniłoby tą sytuację, przesuwają Polskę na zdecydowanie wyższą pozycję na liście potencjalnych celów ataku terrorystycznego.
Polska przedmurzem USAZdaniem Romana Kuźniara, politologa UW i byłego dyrektora Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, amerykański program antyrakietowy nie dość, że nie odpowiada na rzeczywiste problemy bezpieczeństwa międzynarodowego, to wręcz je destabilizuje. Wbrew zapewnieniom Waszyngtonu, tarczę w obecnych warunkach trudno uznać za system defensywny. W docelowej formie ma ona bowiem przyjąć postać ruchomego globalnego parasola, rozpinanego na potrzeby amerykańskich operacji w dowolnej części globu. Uniewrażliwienie USA na ewentualne kontruderzenia rakietowe może zachęcić Waszyngton do podejmowania w różnych regionach świata interwencji zgodnych z budzącą wiele kontrowersji doktryną "wojny prewencyjnej". Ponieważ tarcza będzie systemem amerykańskim, a nie natowskim, decyzję o jej użyciu będzie podejmował samodzielnie Biały Dom, bez oglądania się na kolektywne organy Sojuszu. Nie ma też jak na razie żadnej pewności, czy Warszawa miałaby jakikolwiek wpływ na użycie rozmieszczonych w naszym kraju wyrzutni pocisków antyrakietowych, zwłaszcza, że Amerykanie będą naciskać by teren ich bazy został uznany za terytorium eksterytorialne. - Teoretycznie polski prezydent może się dowiedzieć pewnego dnia z CNN, że właśnie z naszego terytorium zostały wystrzelone pociski i jesteśmy w stanie wojny z jakimś krajem poza naszą wiedzą i bez naszej woli - ostrzega Kuźniar w rozmowie z "Życiem Warszawy".
Przy analizie wpływu tarczy na bezpieczeństwo Polski warto zwrócić również uwagę na dwie rzadko podnoszone przez media istotne kwestie techniczne związane z funkcjonowaniem tego systemu. Głównym celem zlokalizowanej w naszym kraju wyrzutni ma być neutralizacja rakiet wystrzelonych w kierunku wschodniego wybrzeża USA w momencie, gdy będą się znajdowały w środkowej fazie ich lotu. Jak do tej pory nie ma jakiejkolwiek pewności, czy system będzie miał technologiczną możliwość zestrzelenia pocisków, których celem byłby nie Waszyngton, ale np. Warszawa. Niewykluczone więc, że chroniąc potężnego sojusznika przed rakietowym atakiem jakiegoś państwa, pozostaniemy bezbronni wobec odwetowego uderzenia wymierzonego w nasze własne terytorium.
Drugim problemem jest fakt, że ze względu na ogromne prędkości lotu rakiet, to co postanie po ich zestrzeleniu spadnie na ogromnym terytorium. Jeden z możliwych scenariuszy jest więc taki, że wystrzelony z Polski pocisk zniszczy wrogą rakietę nad Ukrainą, po czym niespalone w atmosferze resztki np. głowicy jądrowej spadną w postaci radioaktywnego opadu od Lublina po Bałtyk. Nie wiadomo też, kto miałby ponieść niewyobrażalne wręcz konsekwencje polityczne i gospodarcze ewentualnego zestrzelenia wrogiej rakiety nad Rosją i skażenia części jej terytorium.
Co na to NATO?W dalekosiężnych planach Sojusz Północnoatlantycki nie odrzuca samej koncepcji budowy defensywnego systemu antyrakietowego, uruchamianego na podstawie kolektywnej decyzji państw członkowskich. W jego sprawie NATO zamówiło już nawet "studium wykonalności". Nie zmienia to jednak faktu, że wielu członków Paktu, w tym Niemcy i Francja, sceptycznie podchodzą do amerykańskiego projektu. Krytykę budzi zwłaszcza prawdopodobieństwo wykorzystywania tarczy do prowadzenia przez Waszyngton operacji ofensywnych, a także możliwość jej użycia w wyniku jednostronnej decyzji USA.
Niepokój europejskich sojuszników związany jest również z planami rozmieszczenia elementów tarczy na terytorium Czech i Polski na podstawie dwustronnych umów tych krajów ze Stanami Zjednoczonymi. Krok taki, stwarzający różne standardy bezpieczeństwa wewnątrz Sojuszu, stanowić będzie cios wymierzony w integralność NATO. Reakcją Paryża i Berlina może być powrót do koncepcji ścisłej militarnej współpracy wybranych państw europejskich, niezależnej od struktur NATO i UE. Taki scenariusz, prowadzący do osłabienia spójności transatlantyckiego systemu bezpieczeństwa, z perspektywy Polski trzeba uznać za zdecydowanie niekorzystny.
Tymczasem polska dyplomacja robi bardzo mało, by osłabić wrażenie, że nasze zainteresowanie budową amerykańskiej tarczy jest swoistym wotum nieufności wobec możliwości obronnych Paktu. Wręcz przeciwnie, na początku marca wiceminister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski stwierdził, że "NATO, do którego weszliśmy w 1999 roku, nie jest sojusznikiem naszych marzeń" i przyznał, iż trzeba szukać dodatkowych gwarancji bezpieczeństwa.
Chłopiec do biciaAnalizując konsekwencje powstania tarczy, trzeba również uwzględnić znaczącą zmianę w globalnym środowisku strategicznym, sprowadzającą się do umocnienia amerykańskiej hegemonii na świecie. Żadne z liczących się w globalnej polityce państw nie będzie mogło wobec takiej sytuacji pozostać obojętne. Władimir Putin na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium już zapowiedział intensyfikację rosyjskich programów zbrojeniowych, podobnej reakcji można się też spodziewać ze strony Chin.
Oczywiście trudno oczekiwać, by Rosja w najbliższym czasie podjęła zdecydowane kroki odwetowe w stosunku do USA. Wobec wypowiedzi Kremla z ostatnich tygodni, nie można mieć jednak złudzeń, że polskie zaangażowanie w budowę tarczy spotka się ze stanowczą reakcją ze strony Moskwy. Rosjanie sięgną po wypróbowany arsenał represji gospodarczych, co - biorąc pod uwagę uzależnienie naszego kraju od ich gazu i ropy oraz znaczenie wschodniego rynku dla naszej gospodarki - będzie dla nas miało bardzo bolesne skutki. Polska jako w pełni suwerenny kraj może oczywiście postąpić wbrew woli Kremla, tak jak to zrobiła w latach 90-tych wstępując do NATO. W tamtym przypadku chodziło jednak o związanie naszego kraju z najpotężniejszym wojskowym sojuszem obronnym świata. Kwestią dyskusyjną pozostaje to, czy korzyści wynikające z zaangażowania się w budowę amerykańskiej tarczy i tym razem zrekompensują nam pojawienie się kolejnego czynnika powodującego trwały wzrost napięcia na linii Warszawa-Moskwa.
Druga BrytaniaGłównym argumentem wysuwanym przez zwolenników rozmieszczenia w naszym kraju elementów tarczy antyrakietowej, jest możliwość zacieśnienia współpracy militarnej ze Stanami Zjednoczonymi. Włączenie się Warszawy w realizację amerykańskiego programu przekształciłoby nasz kraj w istotny element globalnej struktury obronnej jedynego dziś supermocarstwa, gwarantując jego trwałe i aktywne zaangażowanie w bezpieczeństwo tak samej Polski, jak i całej Europy Środkowej. Grzegorz Kostrzewa-Zorbas z Instytutu Studiów Politycznych PAN jest nawet przekonany, że Polska stanęłaby przed szansą zbudowania ze Stanami Zjednoczonymi, wzorem Wielkiej Brytanii, dwustronnego sojuszu strategicznego. W ewentualnych negocjacjach na ten temat, brak potencjału ekonomicznego i skromne możliwości militarne naszego kraju, mogłyby zostać skutecznie zrekompensowane przez cenne z punktu widzenia USA położenie geostrategiczne Polski na granicy europejskiego Zachodu i Wschodu.
Wszystko wskazuje na to, że takim rozwiązaniem bardzo zainteresowane są obecne polskie władze. Zwolennikiem dwustronnej umowy polityczno-wojskowej jest wiceminister Waszczykowski, w podobnym tonie wypowiedział się też dla "Rzeczpospolitej" były szef MON Radosław Sikorski - Tarcza to przedsięwzięcie dwustronne. Podpisanie dwustronnej umowy wojskowej byłoby więc jak najbardziej naturalne.
Koncert życzeńInstalacja nad Wisłą wyrzutni pocisków antyrakietowych niewątpliwie mogłaby otworzyć polskiej armii i przemysłowi zbrojeniowemu dostęp do najnowocześniejszych militarnych technologii XXI wieku. Dzięki współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, przed szczególną szansą stanęliby rodzimi producenci systemów radiolokacyjnych i zautomatyzowanych układów dowodzenia obroną powietrzną. W zasięgu naszych możliwości z pewnością znalazłoby się też wzmocnienie polskiego systemu obrony powietrznej, chociażby poprzez pozyskanie od Amerykanów rakiet ziemia-powietrze typu Patriot.
Militarne zbliżenie z USA powinno się także przełożyć na zwiększenie siły przebicia naszych decydentów na waszyngtońskich salonach, również w sprawach o charakterze czysto politycznym. Oczekiwać należałoby chociażby przyśpieszenia przedłużających się rozmów o zniesieniu obowiązku wizowego dla Polaków podróżujących za Atlantyk. Budowa w naszym kraju tarczy antyrakietowej mogłaby również przynieść wymierną korzyść ekonomiczną, i to niekoniecznie wyłącznie w postaci opłat za użytkowanie bazy. Polskie firmy z sektora budowlanego miałyby szansę zawarcia intratnych kontraktów na budowę amerykańskich instalacji. Funkcjonująca już baza otworzyłaby z kolei nowe perspektywy przed kooperującymi z nią rodzimymi podmiotami gospodarczymi.
Kompleks młodszego brataZanim zaczniemy liczyć korzyści, jakie otrzymamy w zamian za zgodę na budowę tarczy w naszym kraju, nasze militarne, ekonomiczne i polityczne oczekiwania trzeba będzie jednak przekuć w negocjacjach z Amerykanami w konkretne gwarancje i umowy. To, co ostatecznie uda się nam uzyskać, będzie w praktyce zależało od skuteczności polskich polityków w rozmowach z trudnym, wymagającym i przewyższającym nas pod każdym względem partnerem.
O tym, że nie będzie łatwo świadczą chociażby mizerne osiągnięcia Warszawy na tym polu w ostatnich latach. Wielu obserwatorów polskiej polityki zagranicznej ironicznie podkreśla, że nasi politycy przyjeżdżając do Waszyngtonu są tak uszczęśliwi tym faktem, że nie są już w stanie zaprezentować i zrealizować naszych postulatów. Warto przypomnieć chociażby sytuację z przetargu na samoloty wielozadaniowe, kiedy to polski rząd negocjował warunki offsetu już po podjęciu decyzji o zakupie myśliwców F-16. W efekcie do dzisiaj trudno powiedzieć w jakim stopniu Amerykanie wywiązali się ze swoich zobowiązań inwestycyjnych, zaś szczegóły zakupu samych samolotów nadal budzą bardzo duże kontrowersje. Co najmniej skromnie prezentuje się również bilans naszego zaangażowania w amerykańską interwencję w Iraku. Większość z otrzymanej z USA pomocy i tak pochłonęły koszty utrzymania misji naszych żołnierzy nad Eufratem, zaś o szumnie zapowiadanych kontraktach na odbudowę Iraku dziś już się praktycznie nie mówi. Głośnym echem odbiło się za to złe przyjęcie przez byłego już Sekretarza Obrony USA Donalda Rumsfelda listy polskich postulatów, jaką Radosław Sikorski wręczył mu wkrótce po swojej nominacji.
Dyplomatyczny falstartTymczasem w sprawie tarczy antyrakietowej Warszawa jeszcze przed rozpoczęciem oficjalnych rozmów z Waszyngtonem popełniła kilka poważnych błędów. W dołączonym do exposé premiera Marcinkiewicza dokumencie "Solidarne państwo" znalazła się deklaracja o tym, że polski rząd będzie zabiegał o udział w amerykańskim projekcie. Wywołanie wrażenia, że to nam, a nie Waszyngtonowi bardziej zależy na zainstalowaniu wyrzutni pocisków antyrakietowych nad Wisłą, z pewnością trzeba uznać za pogorszenie naszej pozycji negocjacyjnej. Dziwić mogą również niedawne deklaracje prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zapewniającego, że Polska na tarczę "prawdopodobnie się zgodzi", w sytuacji, kiedy nie ma jeszcze przygotowanej listy naszych warunków, ani też nie jest znane stanowisko Białego Domu wobec polskich oczekiwań.
Większa powściągliwość w wypowiedziach polskich decydentów jest tym bardziej zalecana, że nawet za Atlantykiem projekt tarczy wywołuje bardzo duże kontrowersje i to nie tylko ze względu na jego gigantyczne koszty, które pogłębiły i tak już rekordowe zadłużenie USA. Wątpliwości budzi nawet to, czy system będzie w ogóle kiedykolwiek w stanie spełniać swoją funkcję. Wielu wybitnych fizyków jest bowiem przekonanych, że nigdy nie uzyska się akceptowalnego prawdopodobieństwa trafienia w rurę o średnicy 2-3 m, lecącą na bardzo dużej wysokości i z zawrotną prędkością.
Nie można też ignorować faktu, że składającą nam ofertę tarczy administrację Busha, trudno uznać w dziedzinie międzynarodowego bezpieczeństwa za wiarygodnego partnera, zaś jej poczynania w polityce zagranicznej budzą opór nawet tradycyjnych sojuszników USA. Warto też pamiętać, że już za niecałe dwa lata w Białym Domu pojawi się nowy gospodarz, zaś jego poglądy wobec systemu antyrakietowego mogą być zgoła odmienne niż urzędującego prezydenta. Polska w sprawie tarczy naprawdę nie ma więc powodu do jakiegokolwiek pośpiechu, tym bardziej, że dyplomatyczna gra i tak toczy się o system, który miałby osiągnąć pełną sprawność dopiero za ćwierć wieku.
Jakub Parnes
Polska.pl