Postanowiłem wrócić do trochę już przykurzonego, ale ciekawego tematu.
Jak łażę, choć może bardziej poprawie, łaziłem po tym forum, ciągle napotykałem się na sformowania w dyskusjach: "ależ żeś z socjotechniką wyjechał", "socjotechnika coś tam", tymczasem znaczną większość tego wszystkiego nazwałbym po prostu retoryką. Rozumiem że chcesz Mariuszu wierzyć i ja nie chce Ci tego zabierać, spójrz jednak do czego wierzący musi sie uciec aby ukonstytuować swoją wiarę na rzekomo racjonalnym gruncie
Zacznijmy od tego, że ja nie próbuję ukonstytuować wiary na racjonalnym gruncie – mnie to jest absolutnie niepotrzebne. Ja nie potrzebuję naukowego dowodu na istnienie Boga. Śladem ks. Michała Hellera powiem nieco przewrotnie: Dla mnie Wszechświat jako całość jest dowodem istnienia Boga. Nie szukam w jego obrębie żadnych „pomniejszych” dowodów, bo ich po prostu nie ma.
Rozumiem że oboje odnosimy to do idei Boga i przez brak dowodów winy w tym wypadku rozumiemy brak dowodów jego istnienia. Czy jednak aby argument ten nie jest trochę nieuczciwy? "Argument przyszłości" W ten sposób bronić możemy wszystko, dosłownie wszystko, od pustej ziemi po wielkie żyrafy żyjące na księżycu.
Jak już wspominałem, sądowy przykład z oskarżonym w kontekście argumentacji istnienia/nieistnienia Boga jest wg mnie najzwyczajniej nietrafiony. Już sam fakt odmienności prawideł toku postępowania sądowego od zasad naukowego procesu falsyfikacji powinien nakazywać ostrożność przy tworzeniu jakichkolwiek analogii. Jak może być to nieostrożne pokazuje poniższy przykład:
W wielu przypadkach „argument przyszłości” wcale nie jest bez znaczenia. Załóżmy, że na podstawie braku wystarczających i niezbitych dowodów winy wypuszczono człowieka oskarżonego o morderstwo kilkuletniego dziecka. Tymczasem matka dziecka jest PEWNA winy uniewinnionego – widziała na własne oczy, jak ów człowiek wypycha kilkulatka przez otwarte okno. Niestety, nie jest w stanie w żaden sposób tego udowodnić; wszelkie okoliczności zdarzenia przemawiają na niekorzyść scenariusza, który jednak mimo wszystko przedstawia prawdę.
Co zatem jest tu prawdą? Czy w tym przypadku liczenie na przyszły, nieoczekiwany rozwój wypadków jest nieuczciwe?
Od razu skojarzył mi się tu przypadek osoby będącej przekonanej o tym, że Bóg, w którego wierzy, istnieje. Owa osoba próbuje na setki sposobów przekonać innych o prawdziwości jej punktu widzenia, ale niestety nie potrafi w żaden namacalny (czyt. naukowy) sposób tego zrobić.
Wydawałoby się, że mamy analogię. Niestety sypie się ona w kilku miejscach i to nie tylko w tym konkretnym, przytaczanym przypadku.
Po pierwsze wyrok sadowy jest tylko, czy tego chcemy czy nie, wynikiem subiektywnej interpretacji zdarzeń, dowodów rzeczowych i zeznań, które same mogą być nacechowane subiektywizmem, a nawet być nieprawdziwe. Tymczasem metodologia naukowa pretenduje do bycia obiektywnym narzędziem poznawczym (czy takim jest, ba, czy może w ogóle takim być, mam wiele wątpliwości).
Po drugie, udowodnienie Boga jest niemożliwe nie tylko teraz, ale nie będzie także możliwe w przyszłości. Upływający czas może nas jedynie do Niego przybliżyć lub od Niego oddalić. Jak i z indywidualnego punktu widzenia, tak i z punktu widzenia całej ludzkości. Jak i z racjonalnej oraz materialistycznej, tak i z duchowej, opartej na wierze perspektywy. Wszystko zależy od światopoglądu, a on jest tylko swoistym zbiorem przekonań i opinii, niedającym scharakteryzować się w kategorii prawda/fałsz.
Uważam, że tylko osiągnięcie ostatecznej granicy może pozwolić ostatecznie przekonać się o tym, jak to w istocie jest. I nieważne, czym ta granica będzie: kresem ludzkiego życia, kresem rozumowych zdolności poznawczych, kresem Kosmosu ...
Zatem przejdźmy do kwestii granic.
I owa granica daje nam jakąś przesłanke na istnienie Boga? Dla królika, bakterii i małpy również istnieje granica poznania, która to przebiega o wiele bliżej niż nasza granica możliwego doświadczenia i jak wiemy Boga za nią nie było. Z tego też względu trudno jest mówić o "granicy stworzonej", nieprzekraczalnej bariery wytyczonej umyślnie. Samo istnienie takiej granicy nakreślonej ułomnością naszego postrzegania nie umieszcza za nią automatycznie Boga. Tak jak powyżej, argument odnoszący się do nieposiadania wiedzy, tymczasem racjonalna dysputa powołuje się na to co wie, a nie na to czego nie wie.
Przecież ja nie umieszczam Boga za tymi granicami. Sugeruję tylko, że nie wszystko można poznać w rozumowy sposób. Nie wnikam w to, co może kryć się za tymi granicami; interesuje mnie sam fakt ich istnienia. Nie staram się w swych racjonalnych rozważaniach sięgać w głąb czarnych dziur, czy wykroczyć przed Początek. Już samo istnienie tych czasoprzestrzennych granic rzeczywistości jest interesujące i warte dokładniejszego poznania.
Rzeczywistość ma swoje granice i nie są to ograniczenia mające podłoże biologiczne czy technologiczne. To ograniczenia bardziej fundamentalne. Przekroczenie bariery prędkości światła, to nie to samo, co pokonanie bariery dźwięku. Przekroczenie barier poznania rozumowego, to nie to samo, co pokonanie ograniczeń zmysłowych. Wrzucanie tego do jednego worka jest nieporozumieniem.
Napisałem aż na gg do mojej siostry która też jest fizykiem, czy macie tam na studiach logike opisową, wykraczającą poza działanie na wzorach. O ile w dwóch wcześniejszych argumentach powoływałeś się, dosłownie i w przenośni "na nic", to ten wynika z postawienia znaku równości między dysjunktem poznawczym a podejściem racjonalnym- święta zasada: niepotwierdzenie niepotwierdzanego nie może być potwierdzeniem - to że siedząc teraz przed komputerem nie moge wykluczyć idącego za oknem mamuta, czy mam prawo mówić że z racjonalnego punktu widzenia jego istnienie jest równie prawdopodobne co nieistnienie? Mamuta idącego główną arterią Wrocławia? Oburzasz się na marsjańską czaszkę - sam zobacz - nie możemy (jako twoje nie możemy) wykluczyć ze jest to czaszka człowieka, zatem pogląd o czaszkach ludzi na Marsie jest równie racjonalny jak pogląd że ich tam nie ma (sic!)? Popraw mnie, czy nie tak rozumujesz?
Jeśli chcesz oceniać szansę jakiegoś zdarzenia musisz posiadać informację o możliwej przestrzeni wszystkich zdarzeń (np. aby określić prawdopodobieństwo wyrzucenia szóstki, trzeba znać przestrzeń możliwych zdarzeń określonych np. przez ilość rzutów kostką czy ilość rzucanych jednocześnie kostek). Podobnie jest z szacowaniem prawdziwości jakiejś hipotezy np. dot. istnienia Boga.
Dawkins stwierdził, że istnienie Boga jest bardzo mało prawdopodobne. W jaki sposób określił ten niski poziom? Nawet jeśli przedstawił 100 konkretnych kontrargumentów przemawiających za jego nieistnieniem, to nie wiadomo jaką część całości kontrargumentacji one stanowią. 99 % a może jednak 1 %? Nie znamy przecież całej przestrzeni hipotez cząstkowych, jakie powinniśmy sprawdzić. Nauka cały czas się rozwija i trudno przewidzieć, co przyniesie przyszłość. Na początku XX wieku sądzono, że fizyka osiągnęła kres poznania, że wszystko już wiadomo, a do uściślenia zostało tylko kilka drugorzędnych szczegółów. A co się okazało? - każdy wie... Dziś jest bardzo podobnie, a szczególnie widać to w biologii – już praktycznie „wszystko wiadomo”. Wkrótce stworzymy sztuczne życie. A tak po prawdzie ( a interesuje się sprawami biogenezy i ewolucji) to jeszcze bardzo dużo nie wiadomo.
Powiesz znowu, że odwołuję się do przyszłości. Owszem, przecież nie zajmujemy się weryfikacją zwykłej, aktualnej i z reguły tymczasowej teorii naukowej, ale odwołujemy się do sprawy fundamentalnej i ostatecznej. Tu nie chodzi o przekonanie, że na dzień dzisiejszy Bóg nie ma większej racji bytu, ale o to przekonanie, że nigdy jej nie będzie miał...
Podsumowując, wolałbym nie bawić się w jakiekolwiek szacowanie prawdopodobieństwa istnienia Boga. Uważam, że w tych okolicznościach jest to trochę nie na miejscu. Zresztą sam Dawkins wyśmiał stosowanie takiej metody u Unwina, a potem ... w gruncie rzeczy sam się tego czynu dopuścił.
Dotknięcie Boga ma swoją ogromną cene. Wiara w iluzoryczną postać ma swoją zasadność tylko w tedy kiedy zaprzeczymy w doświadczalny, realny świat - musimy zwątpić we wszelką możliwość poznania i wyjaśnienia, tylko po to aby otworzyć sobie furtkę na istnienie boga. Bóg może istnieć tylko na zasadach które dopuszczają istnienie wszystkiego czego tylko sobie nie wymarzymy. Jak dla mnie na wskroś chore.
Dlaczego uważasz, że wiara w Boga automatycznie wymusza na wierzącym wiarę w jakąś egzystencjonalną absurdalność. Nie popadasz w jakąś skrajność?
Zresztą, mechanika kwantowa dopuszcza praktycznie wszystko. Nawet to, że za chwilę zmaterializuję się w innej galaktyce.