Lata prosperity w trzech krajach bałtyckich kończą się
wysoką inflacją i widmem kryzysu gospodarczego.
Gospodarka rosnąca po 10 proc. rocznie, płace w górę co roku o jedną trzecią. Kto by nie chciał takiego dobrobytu? Jednak co za dużo, to niezdrowo. Dobrodziejstwa płynące z szybko rozwijającej się gospodarki przynoszą krajom nadbałtyckim nie lada problemy.
Taką prosperity mamy obecnie w trzech krajach bałtyckich. Ekonomiści jednak nazywają to nieco innym słowem: przegrzanie. Wzrost gospodarczy szaleje, a to nieuchronnie prowadzi do wzrostu cen.
W sierpniu na Łotwie inflacja wyniosła 10,1 proc., na Litwie - 5,5 proc., w Estonii - 5,7 proc. Czy bałtyckim tygrysom uda się wylądować na cztery łapy, czy nieuniknione jest tam głębokie spowolnienie w gospodarce?
- Najlepszym scenariuszem byłoby nieznaczne wyhamowanie wzrostu do 6-7 proc. - mówi "Gazecie" Mikael Johansson, ekonomista szwedzkiego banku SEB, jednego z największych inwestorów w krajach bałtyckich. Ale dodaje, że takiego scenariusza wcale nie można być pewnym.
A jeszcze całkiem niedawno kraje bałtyckie były stawiane za wzór. Litwa, Łotwa i Estonia w ostatnich latach przeprowadziły wiele reform: otworzyły swoje gospodarki, znacząco ułatwiły dopływ inwestycji zagranicznych, przeprowadziły reformy podatkowe. W rezultacie pięły się w górę w różnych rankingach konkurencyjności i wolności gospodarczej.
Wydawały się pierwszymi w kolejce do wejścia do strefy euro. Litwie prawie udało się wprowadzić euro razem ze Słowenią na początku tego roku. Miała jednak wówczas minimalnie za wysoką inflację. Teraz ma dużo za wysoką i, podobnie jak Estonia i Łotwa, na wprowadzenie wspólnej waluty będzie musiała poczekać jeszcze kilka lat.
Co za dużo, to niezdrowo
Sytuacja we wszystkich trzech krajach nadbałtyckich jest podobna - szybki wzrost gospodarczy napędzany przez konsumpcję i kredyty wpływa na szybki wzrost importu. Niskie bezrobocie sprawia, że na rynku brakuje pracowników, a to zmusza pracodawców do podnoszenia pensji. To idzie w parze z szybkim wzrostem cen.
Ekonomiści Hansabanku zwracają jednak uwagę, że gospodarki trzech krajów bałtyckich są w różnych stadiach cyklu koniunkturalnego. "Wzrost gospodarczy Estonii już wyraźnie zwalnia, Łotwa dopiero rozpoczyna hamowanie, a Litwa dopiero zmierza ku apogeum wzrostu" - pisali niedawno w swoim raporcie.
W Estonii tempo wzrostu spadło w drugim kwartale 2007 r. do 7,6 proc. z 9,8 proc. w pierwszym kwartale (w stosunku do tego samego okresu poprzedniego roku). - Ważne, że dynamika udzielania kredytów zaczęła tam nieco spadać. To niezbędne, by przełamać silny trend wzrostowy - mówi Johansson.
Na Litwie z kolei wzrost gospodarczy w ostatnich kwartałach przyspieszył do ok. 8 proc.
Największy niepokój budzi sytuacja na Łotwie, której gospodarka pędzi w tempie powyżej 11 proc. w skali roku. Ze względu na brak rąk do pracy pracodawcy muszą podnosić pensje w średnim tempie 30 proc. rocznie! Rozbuchana konsumpcja napędzana przez kredyty powoduje wzrost cen, który w sierpniu osiągnął 10,1 proc. w skali roku. W zeszłym tygodniu ekonomiści Banku Światowego w raporcie na temat krajów naszego regionu stwierdzili, że łotewska gospodarka wykazuje poważne oznaki przegrzania.
- Nierównowagę w łotewskiej gospodarce zwiększa rosnący import, który wpływa na wzrost deficytu na rachunku bieżącym - mówi Mikael Johansson.
W ubiegłym roku deficyt na rachunku obrotów bieżących na Łotwie osiągnął rekordowe 21 proc. PKB, a w pierwszym kwartale tego roku wzrósł do ponad 26 proc., głównie z powodu silnie rosnącego importu (dla porównania Polska ma deficyt na poziomie nieco wyższym niż 3 proc. PKB). Drugi kwartał przyniósł lekkie uspokojenie - deficyt spadł do 23,5 proc. PKB.
Co oznacza tak duży deficyt? Że z Łotwy wypływa znacznie więcej kapitału, niż do niej wpływa. Tych ubytków nie jest w stanie sfinansować dopływ inwestycji zagranicznych, deficyt w dużej mierze pokrywają więc pożyczki od banków zagranicznych.
Taka sytuacja nie jest bezpieczna. Nierównowaga finansowa może bowiem doprowadzić do utraty zaufania rynków finansowych, wycofywania kapitałów, a co za tym idzie - gwałtownego spowolnienia wzrostu gospodarczego.
Na zaognioną sytuację na Łotwie zwracają baczną uwagę nie tylko ekonomiści i inwestorzy, ale także politycy w sąsiednich krajach. Niedawno litewski premier Gediminas Kirkilas powiedział, że ewentualny kryzys na Łotwie mógłby spowodować reperkusje na Litwie i w Estonii. Łotwa to jeden z głównych litewskich rynków eksportowych, dodatkowo zdaniem Kirkilasa kryzys w jednym kraju mógłby spowodować ucieczkę inwestorów także z sąsiednich państw.
Zresztą kraje bałtyckie już tracą wiarygodność w oczach zagranicznych inwestorów. Całkiem niedawno agencja ratingowa Moody's obniżyła perspektywę ratingu dla długu w walucie zagranicznej i lokalnej Estonii i Łotwy z pozytywnej do stabilnej.
Źródło to Gazeta Wyborcza.