Skocz do zawartości


Zdjęcie

Miłość, A Wiedza Tajemna.


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
5 odpowiedzi w tym temacie

#1

Mentoris.
  • Postów: 225
  • Tematów: 32
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

© Teresa Lubańska

MIŁOŚĆ A WIEDZA TAJEMNA




Czas wiosny i lata sprzyja rozważaniom na temat uczuć. Zapatrzeni w kwitnące drzewa i czyjeś oczy, ogrzani ciepłem słońca i uśmiechu, otwieramy serca na miłosne porywy. Poddajemy się odwiecznej magii natury. Czy tylko? Czy w miłości nie ma czegoś mistycznego, wprost nieziemskiego? Potrafimy przecież zatracić się w namiętności, zapomnieć o świecie, żyć jak w cudownym transie.

Słyszy się o miłości aż po grób, o pośmiertnych odwiedzinach, o niezwykłej opiece z Tamtego Świata. Są to jednak wydarzenia sporadyczne, co świadczyłoby nie najlepiej o sile ziemskich uczuć. Nasuwają się jednak pytania: czy TAM też się kocha i czy tych samych ludzi? A może tu wiążemy się uczuciowo z partnerami STAMTĄD? A jak ma się do tego nasza karma? Wszystko to warte jest rozważenia, przyjmijmy więc jakąś kolejność spraw.


Ewolucja miłości w czasie

Ludzie kochali się namiętnie w każdej cywilizacji. Różne były jednak sposoby okazywania sobie uczuć, łączenia się w pary, różne też było pojmowanie miłości i namiętności. Raz widziano w nich pierwiastek boski, innym razem diabelski.

Dla przykładu: Daleki Wschód rozumiał przez miłość przyjemność fizyczną, zaś kochanie się miało rację bytu między matką i dziećmi. Małżeństwa, ustalane przez rodziny młodych, w ogóle nie uwzględniały czynnika emocjonalnego. Co więcej, wszelkie przejawy czułości miedzy małżonkami uznawano za niestosowne.

Podobna sytuacja istniała w Europie przed wiekiem oświecenia. Małżeństwa zawierano z rozsądku, kierując się korzyściami ekonomicznymi. Zdarzało się, że w stadłach tych kiełkowało uczucie, ale jakże powściągliwe, bez śladu namiętności. Tej poszukiwano w związkach pozamałżeńskich, a więc dostępnych prawie wyłącznie mężczyznom.

Ubóstwo uczuciowe wiązało się zapewne także i z brakiem intymności. Większość rodzin mieszkała w jednym pomieszczeniu, a starsi i młodsi cały czas mieli się na oku. Co ciekawsze, nie odczuwano potrzeby prywatności, bo nawet domy i pałace bogatych miały przeważnie pokoje przechodnie. Dopiero XVIII w. Wprowadził korytarze dzielące mieszkania na niekrępujące pomieszczenia.

Bardziej poetycką otoczkę otrzymała miłość w starożytnej Grecji, a zawdzięczała ją PLATONOWI. Uważał on namiętną miłość za rodzaj szału, który rodzi się z boskiej podniety i poprzez ekstazę prowadzi do zjednoczenia z boskością.

Gdy spojrzymy na stosunek ludzi do miłości w różnych epokach, uderzy nas przeciwstawność postaw. Na przykład średniowiecze długo uznawało wyłącznie miłość do Boga, odrzucając inne jej postacie jako zło. Dopiero dwunastowieczna liryka prowansalskich trubadurów wprowadziła kult świeckiej miłości i kobiety – damy dworu. Trubadurzy opiewali miłość nieszczęśliwą, pozostającą w sferze westchnień.

Denis de ROUGEMONT, francuski myśliciel XX w., stwierdza, że do dziś jeszcze zakochani czerpią z tego źródła oklepane metafory i podaje przykład utworu z trzynastego wieku: „Zabrała mi serce, zabrała mnie samego, zabrała mi świat, potem ulotniła się ode mnie, pozostawiając mi tylko moje pożądanie i moje serce wysuszone pragnieniem”. De Rougemont dochodzi do wniosku, że w kulturze Zachodu nie tyle istotne jest spełnienie miłości, ile sama namiętność, uniesienia miłosne, które, niestety, wiążą się z cierpieniem.

Miłość dworska miała przeciwstawić się wyjałowionemu z uczuć ówczesnemu małżeństwu. Zaniepokojony tym Kościół począł równolegle propagować kult Dziewicy, przeciwstawiając dworskiej etykiecie rycerskiej zakonników zwących się „rycerzami Maryi”. Nie zahamowało to jednak popularności liryki trubadurów, śpiewających o uczuciach niezależnych od legalnego małżeństwa. Ten typ miłości, charakterystyczny dla romansów dworskich, głosił apoteozę śmierci jako uwolnienia od namiętności.

Od tej pory miłość znajdowała więcej zrozumienia wśród wykształconych, jednak wiązana z doczesnymi przyjemnościami życia zawsze musiała zajmować dalsze miejsce, ustępując placu potrzebom koligacji rodowych i majątkowych. Kapłani nie szczędzili gromów rzucanych na namiętność. Której siła nie raz sprowadzała owieczki na manowce.

Radykalnie zmieniło się podejście do uczuć w romantyźmie, który sięgnął do średniowiecznego motywu nieszczęśliwej miłości. Kobietę i miłość znów wyniesiono na piedestał. Namiętność ponownie została uznana za rodzaj mistycznej ekstazy, a ogarniętych nią kochanków stawiano ponad barierami społecznymi. Te jednak często stanowiły zaporę ni e do pokonania, doprowadzając co bardziej egzaltowane jednostki do samobójstwa, a przynajmniej do jego próby.

Nie przeszkadzało to romantykom głosić, iż „związek serc” jest najwyższym prawem moralnym, a nie notarialny akt małżeństwa bez uczucia. Ceniona stała się miłość wolna, której przykładem było burzliwe życie George Sand.

Epoka ta ukształtowała romantyczny styl życia, nasączony wzniosłym erotyzmem, lansujący „magnetyzm serc” i przekonanie, że „przez miłość ludzie stają się bogom równi”.

(Schiller)

Od tego czasu miłość i namiętność coraz bardziej wrastały w kulturę społeczeństw, wpływając na ich mentalność. Swoje znaczenie miały też zmiany ogólne, gdyż zanikała coraz bardziej tradycyjna hierarchia społeczna, a zastępowały ją bardziej demokratyczne obyczaje. Kapitalizm i praca najemna w dużym stopniu rozbiły dawne wspólnoty i panującą wśród nich presję tradycyjnych zwyczajów. Tak zwane wędrówki „za chlebem” kształtowały postawy indywidualistyczne. Ta samodzielność w wyborze pracy i miejsca życia wyzwalała też poczucie swobody w wyborze partnera życiowego. Dobór z miłości nadawał życiu inny sens, wzbogacał je wewnętrznie.

Jednak małżeństwo i namiętność połączone w jedno nie sprawdzają się, nie wytrzymują próby czasu. Związkowi zbudowanemu wyłącznie na uczuciu zagraża często zburzenie przez nową namiętność, gdyż literatura romansowa rozpowszechniła przekonanie, że to namiętność jest najwyższą wartością i sednem życia. Brak jej rodzi nudę w małżeństwie i pragnienie nowych uniesień tego typu, co prowadzi do rozpadu związku.

Powiada się, że namiętność zna tylko dwa bieguny: altruizm i egoizm. W praktyce wygląda to tak, że jeden z partnerów uzależnia się w pełni od drugiego, żyje tylko nim i dla niego, drugi wykorzystuje to, by wreszcie poczuć przesyt i oddalić się emocjonalnie. Egzaltacja rodzi często idealizację ukochanej osoby, co może prowadzić do uwielbienia samego uczucia, czyli do miłości miłości.

Nasza tradycja kulturowa zna dwa modele namiętności: TRISTANA i DON JUANA. Pierwszy wiąże się z miłością rycerską, z natury niespełnioną, a więc nieszczęśliwą, drugi natomiast widzi cały urok miłości w ustawicznej zmienności obiektów emocji. Jest więc doskonałym wcieleniem egoizmu.

Denis de Rougemont uważa, że współczesny człowiek poszukuje przede wszystkim swojego typu kobiety i tylko taki chce kochać. Przy tym na jego wyobrażenia rzutuje filmowa bądź telewizyjna standardowa piękność, wykreowana przez aktualną modę. W ten sposób: Przedmiot namiętności zostaje odpersonalizowany, a małżeństwo zdyskwalifikowane, jeśli oblubienica nie przypomina typu najbardziej modnej gwiazdy filmowej. „Wolność” wyboru ma więc charakter statystyczny. Mężczyzna, który przypuszcza, że pragnie swojego typu kobiecości, jest w istocie wewnętrznie zdeterminowany przez modę lub handel i lansowanie miłości.

Autor nadmienia, że Amerykanie lansowali model „miłość plus małżeństwo”. Jednak celem małżeństwa jest trwanie, a to stanowi przeszkodę, o którą miłość przeważnie rozbija się. „Romans żywi się przeszkodami, krótkimi podnieceniami i rozłąkami. Natomiast małżeństwo buduje się z przyzwyczajeń, z codziennej bliskości”. Gdy romans znika z małżeńskiego pożycia, któreś z małżonków lub oboje szukają kolejnej miłości, by znów delektować się szczęściem. Jak widać, autor za jedną z przyczyn kryzysu małżeństwa uważa kult romansu.

Nasuwają się w tym miejscu pytania: czy rozważenia wszystkich „za” i „przeciw” dotyczących małżeństwa z daną osobą stanowi jakieś zabezpieczenie na przyszłość, gwarancję trwałości związku? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć swój dalszy rozwój, a tym bardziej partnera? Czy dzisiejsza zgodność poglądów będzie identyczna za lat pięć? Co będzie rozświetlać związek, gdy zgaśnie żar namiętności?

Nawet jasnowidz nie mógłby przepowiedzieć dalszej przyszłości, gdyż ona bywa niedookreślona. To nasze wybory są w stanie ją modyfikować na dłuższą metę, a wybór partnera życiowego jest jednym z najbardziej brzemiennych w skutki.

Związki w świetle wiedzy tajemnej

Według książek Lobsanga RAMPY, którego wydawca przedstawia jako tybetańskiego lamę, życie każdego z nas służy zbieraniu doświadczeń dla naszej Wyższej Jaźni. To powoduje jej rozwój. Człowiek jest z nią połączony tak zwanym „srebrnym sznurem”. Tą drogą mózg otrzymuje od niej przekazy, a sam odsyła wiedzę, którą posiadł. W ten sposób artyści są inspirowani, a naukowcy znajdują nagle rozwiązanie swych problemów.



Aura otaczająca nasze ciała ujawnia swą kolorystyką poziom rozwoju naszej duszy. Niestety, mało kto dostrzega aurę, gdyż w miarę rozwoju cywilizacji ludzie zatracili tę zdolność, ze szkodą dla siebie, bowiem wszystkie sympatie i antypatie są pochodnymi zharmonizowania aury danych osób. Wynika to z częstotliwości jej drgań. Im są bliższe siebie, zgodniejsze, tym większe, wprost magnetyczne, przyciąganie się. Nie należy tego wiązać jednoznacznie z siłą pociągu fizycznego, może to być również poczucie braterstwa dusz.

Odkrycie, że ktoś jest dla nas bratnią duszą, może oznaczać, że jest on częścią tej samej Wyższej Jaźni. W tej sytuacji połączenie tych dwu istot może nastąpić dopiero po powrocie w skład Wyższej Jaźni, gdy ona zakończy gromadzenie wiedzy o ziemskim cyklu.

Słyszy się też często o „partnerstwie duchowym”. B.L. WEISS poświęcił całą książkę duchowym partnerom, związanym na wieki uczuciem, powracających razem w kolejnych wcieleniach. Bohaterami jest dwoje ludzi, pacjentów autora, który jest lekarzem stosującym regresję hipnotyczną w przeszłe inkarnacje. Otóż ta dwójka pacjemtów nie znała się osobiście, lecz przychodziła na sesje w tym samym okresie. Oboje cierpieli na depresje, niemożność związania się silnie z odmienną płcią. Szukali pomocy w poznaniu wcześniejszych wydarzeń.

Z lektury dowiadujemy się sporo o partnerstwie duchowym. Okazuje się, że każdy z nas ma więcej niż jednego partnera, istnieją całe rodziny duchowe. Nie zawsze więc tworzymy parę z najsilniej z nami związanym partnerem. Bywa i tak, że łączymy się z kimś mniej bliskim, kto ma nas czegoś nauczyć lub my jego. Zdarza się też, że najsilniejsza więź łączy nas z partnerem, który pozostał po Tamtej Stronie i czuwa nad nami. Duchowy partner nie zawsze jest partnerem ziemskim w parze. Często inkarnuje się jako któryś z rodziców, rodzeństwa lub dzieci. Czują się sobie bliżsi, rozumieją się lepiej, kochają się czulej. To samo można zauważyć wśród grupy przyjaciół.

Autor zwraca uwagę na smutny fakt, że czasem partner duchowy okazuje się toksyczny. Wyjaśnia to następująco: Jeśli jedna dusz jest mniej rozwinięta i bardziej ograniczona niż druga, do związku mogą być wniesione ślady przemocy, chciwości, zazdrości, nienawiści i strachu. Te tendencje są toksyczne dla bardziej rozwiniętej duszy, nawet jeśli pochodzą od duchowego partnera. W takiej sytuacji związek nie może przetrwać, bo na ogół mniej rozwinięta osoba nie korzysta z pomocy drugiej i trwa przy swoim postępowaniu.

Tu staje przed nami problem rozwodu, który jest różnie interpretowany przez przekazy z Tamtej Strony, jak i przez mistrzów duchowych naszych czasów. I tak w chanellingowej książce E. NOWALSKIEJ , gdzie Zaświaty reprezentuje Energia zwąca się Marią, nie uważa ona za złe odejście od osoby , którą przestało się kochać. Mówi: Wy dajecie tej osobie i sobie samemu szansę, aby miała i abyście wy mieli obok siebie kogoś, kto ją, was pokocha. W innym miejscu dodaje: Partnerem na całe życie może być tylko ta osoba, która czuje podświadomie twoje wibracje, a więc nastroje, uczucia. (...) Charakteryzuje je (związki)wzajemne rozumienie się bez potrzeby mówienia do siebie.

Inny autor, Bruno MEIER, wręcz kwestionuje wyłączność związku dwojga ludzi, gdyż więzy karmiczne łączą nas z wieloma osobami, które spotykamy na drodze swego życia. Jego zdaniem, z którym trudno nie zgodzić się: Prawdziwa miłość nie opiera się na pragnieniu posiadania drugiego człowieka, nie zna pojęcia własności. (...) Zazdrość wyrasta z materialistycznego sposobu myślenia i stoi w opozycji do miłości.

Odmienne zdanie w tej kwestii ma SAI BABA. Jest przeciwny rozwodom, uważa, że pozostawiają one głębokie rany w duszy, co rzutuje na kolejne życia. Poza tym związek z danym człowiekiem jest sprawą karmiczną, nieraz ciężką, ale potrzebną do rozwoju.

L. RAMPA też wspomina, iż posiadanie niewłaściwego partnera jest zgodne z naszym wcześniejszym planem inkarnacyjnym. Być może stanowi on przeszkodę do pokonania, gdyż ów związek ma nauczyć nas czegoś. Możliwe, że we wcześniejszych wcieleniach przychodziło nam coś zbyt łatwo, więc nie docenialiśmy tego.

Rampa ciekawie interpretuje „plan” życia. Mówi, że przed narodzeniem człowiek „ustawia swe problemy bardzo podobnie jak zadanie szachowe, które zostaje zaaranżowane, a następnie pozostawione dla kogoś innego do rozwiązania.” Tym „kimś innym” jest, oczywiście, każdy z nas, bowiem z narodzinami tracimy pamięć spraw znanych nam po Tamtej Stronie. Złorzecząc na pecha czy los, wybrzydzamy tak naprawdę na swoją duszę, czyli prawdziwe JA (nie mylić z ego).

Nasza nieświadomość przeszłości przyczynia się też do popełniania tych samych błędów, których chcieliśmy uniknąć w tej inkarnacji. Są to bardzo często omyłki związane z osobą duchowego partnera. B.L.WEISS pisze: Spotkanie duchowego partnera dyktuje nam przeznaczenie. Jednakże to, co postanowimy zrobić po tym spotkaniu, zależy od naszego wyboru lub wolnej woli. Błędna decyzja czy przegapiona szansa może zaowocować nieprawdopodobną samotnością i cierpieniem. Właściwy wybór, wykorzystana okazja może zaprowadzić nas do prawdziwego szczęścia i radości.

Można z tego wnioskować, że ta piękna miłość, o której wszyscy marzymy w głębi duszy, jest warunkowana karmicznie. Jednak to czy potrafimy odnaleźć w sobie jej prawdziwy wyraz, zależy już tylko od nas. Posłużę się tu wypowiedzią energii Jurek z książki Nowalskiej, gdyż naświetla ona właściwie poprzednią myśl: Jeżeli bliska ci osoba znajduje się stale obok ciebie, a ty uznajesz to za naturalne i nie cenisz sobie zbytnio każdej spędzonej z nią chwili, to jest to może i miłość, ale w rozumieniu świata duchowego miłość nieprawdziwa. Prawdziwa miłość to nie tyle bycie z sobą, ale raczej coś, co popycha cię do podejmowania coraz to nowych przedsięwzięć, których celem jest, aby w twojej obecności ta druga osoba zawsze czuła się adorowana, kochana, doceniana i szanowana. Jak widać, fundamentem takiej miłości musi być coś więcej niż seks, który dąży tylko do zaspokojenia seksualnego głodu.

Czyż stałe dążenie człowieka do szczęścia (pojmowanego zgodnie możliwościami swej świadomości) nie jest wyrazem niedosytu duchowego w ziemskim życiu? Czy w tym kontekście miłość do drugiej istoty ludzkiej nie jest namiastką miłości boskiej? Czyż uczucie łączące odmienne płcie nie jest wyrazem przemożnej siły dążącej do pełnego połączenia się? Kochający się pragną stać się jednością na zawsze. Być może podania o tym, że człowiek był kiedyś istota dwupłciową, szczęśliwszą niż obecna, nie są tak zupełnie pozbawione sensu, ponieważ w istocie Boga, w „jedni”, pozostają w równowadze pierwiastki męski i żeński. Dążąc do połączenia z Bogiem, osiągamy najpierw połączenie ziemskie obu energii przez akt seksualny. Im jest on bogatszy w miłość dominującą nad pożądaniem fizycznym, tym doznania człowieka są bliższe mistycznej ekstazy. Może tu ma swe źródło awersja Kościoła do seksu jako zagrażającego jego roli pośrednika i przewodnika? Niektóre chanellingowe przekazy mówią o nieznanym nam jeszcze znaczeniu aktu seksualnego, który może stać się bramą do oświecenia.

Jeśli jest to droga do oświecenia, to przypomina raczej kręty labirynt pełen ślepych zaułków, do których trafiamy w pogoni za fizycznymi przyjemnościami, które - odarte z miłości - nigdy nie dają prawdziwego szczęścia, zaspokajają jedynie zmysły. Po prostu ludzie nie dają uczuciom czasu na dojrzewanie. A tymczasem, zgodnie z filozofią chińską, wszędzie potrzebna jest rozwaga. Płomiennej namiętności powinna towarzyszyć pewna powściągliwość. To pozwoliłoby rozwinąć się głębszemu uczuciu o bogatszym podłożu psychicznym i duchowym. Na nim dopiero można budować szczęśliwy związek. Oczywiście, wymaga to dojrzałości wewnętrznej partnerów, która uzewnętrznia się w odpowiedzialności za kochaną osobę, a tym samym za związek a nią. Niestety, praktyka pokazuje, że większość młodych ludzi podchodzi do miłości egoistycznie, wysuwając swoje „ja” na plan pierwszy. Tymczasem dojrzała miłość, tak zwana „prawdziwa”, chce przede wszystkim dawać radość kochanej osobie i z jej szczęścia czerpie własne.

Wiele przekazów chanellingowych, jak i nauk wszelkich nauczycieli duchowych, akcentuje, iż Ziemia jest planetą miłości. Być może, podejmujemy kolejne żywoty tak długo, aż opanujemy tę piękną i rudną sztukę. Pomocne są nam w tym lekcje, jakie pobieramy w astralu, przebywając tam między inkarnacjami. Rampa twierdzi, że w astralu również możemy mieć rodziny i to bardzo zgodne, ponieważ tam nie spotykamy ludzi, z którymi nie jesteśmy w harmonii. W swoim mniemaniu jesteśmy tam równie cieleśni jak tutaj, chociaż stanowimy zupełnie inne byty. Pozwala to na wielką miłość, o wiele bogatszą od tej, jaką znamy na Ziemi. Poza tym nie grożą nam tam miłosne zawody ani zdrady, ponieważ nie istnieje w astralu przypadkowy dobór.

Może więc zrodzić się pytanie: dlaczego wracając na Ziemię, popełniamy błędy w tej sferze życia? Sądzę, że wynika to tak z utraty pamięci o tym okresie istnienia, jak ze scenariusza, który przygotowujemy sobie na daną inkarnację. Rozmaite sytuacje życiowe są rodzajem pułapek, jakie zastawiamy sami na siebie, bądź rodzajem testu, który niekiedy musimy wielokrotnie powtarzać... Zdaniem Rampy, ludzie nie inkarnują się z powodu karmy, lecz z chęci nauczenia się czegoś nowego. Spłacać karmę można bowiem w astralu.

Wydaje się, że najwięcej bolesnych potknięć spotyka nas w dziedzinie miłości. Każdy szuka odpowiedniego partnera, odrzucając po drodze, a tym samym raniąc, sporo osób. Czy powoduje nami ukryta w podświadomości pamięć duchowego partnera? Czego szukamy? Identycznej z wyglądu osoby? Bardziej prawdopodobne jest poszukiwanie silnej, subtelnej więzi emocjonalnej, dającej specyficzny rodzaj bliskości i ciepła. Podejrzewam, że taka więź tworzy się przez szereg inkarnacji i jest rozpoznawana przez duszę czy podświadomość. Dlatego pewnie Sai Baba ostrzega, że zagubienie się partnerów niesie bardzo bolesne doświadczenia budowania wszystkiego od nowa.

Religie opowiadają się za poszanowaniem małżeństwa, widząc w nim przede wszystkim podstawę stabilności społecznej i ładu moralnego. Kościół katolicki ustanowił nawet sakrament małżeński, uświęcając tym samym ziemską miłość, która okazała się niezbędnym elementem życia. Jednak namiętność, owa niezwykła siła rwąca wszelkie więzy, zawsze była podejrzana o piekielny rodowód i konsekwentnie tępiona.

Myślę, że niemal każdy z nas spotkał ją lub spotka na swojej drodze. Towarzyszy tak głębokiej miłości, jak i seksualnym pragnieniom. Pewno dlatego utożsamiamy je tak często z wielką miłością. Tymczasem taka miłość bywa problemem nie do rozwiązania: czy podejść do niej konsumpcyjnie, czy kontemplacyjnie? Jaką miłość wybrać: tę wymarzoną, lecz niespełnioną, gdy z ukochaną osobą żyjemy tylko w świecie naszych marzeń, czy tę spełnioną, lecz potem roztrwonioną? Czy lepiej żyć z żalem, że nigdy nie poznało się , co znaczy wspólnota z kimś umiłowanym, czy ze świadomością, że to, co uważało się za najcenniejsze dla obojga, zostało przez jednego z partnerów zniszczone bezpowrotnie? I tu żal i tu żal, ale każdy z innym obliczem.

A może wielka miłość, jak rajski ptak, nie powinna być zamykana w klatce codzienności? Może księżniczka czy książę z bajki powinni w niej pozostać na zawsze? Piękne marzenia, rozmienione na drobne, wytwarzają osad goryczy, a pozostawione w planie nierealnym, zawsze świecą pięknym blaskiem.

Osobiście podejrzewam, że miłość, a szczególnie ta namiętna, jest niezastąpioną pomocą naukową w szkole życia. Dla każdego z nas jest czymś innym - raz ulotnym mirażem, raz kłodą u nogi, to krainą szczęśliwości, to bezmiarem cierpienia. Możemy sobie tworzyć długie łańcuchy przeciwieństw i zawsze któreś znajdzie swego reprezentanta wśród nas.

Patrząc więc na kołyszące się w powietrzu płatki jaśminów i kasztanów, zastanówmy się przez moment, czego uczy nas obecna miłość, czego nauczyły minione i czy naprawdę każda jest inna, czy też my dojrzewając, odkrywamy swoje nowe oblicza?

żródło: Centrum Terapii Naturalnej http://www.ctn.com.p...elnia/love.html

#2

Vivere Parvo.
  • Postów: 238
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Mam wrażenie, że to tylko zwierzęce przywiązanie ;) choć ludzie bardzo by chcieli, aby było to czymś wiecej..

#3

Mentoris.
  • Postów: 225
  • Tematów: 32
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Jeżeli miłość jest prawdziwa, oparta na duchowości a nie na seksie, to jest to coś wspaniałego

#4

Vivere Parvo.
  • Postów: 238
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Dla Ciebie, inni mogą odczuwać to inaczej ;)

#5

Dzideks.
  • Postów: 48
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

popieram cie mentoris. wystarczy spojrzec tylko na drechów przed blokiem maja swoje panienki robia z nimi niewiadomo co. a sa chociaz szczesliwi ? im sie tylko tak wydaje.

#6

może tak może nie.
  • Postów: 504
  • Tematów: 17
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Myślę, że patrzenie na miłość przez pryzmat historii literatury (i to tej z nie najwyższej półki), jest takim sobie pomysłem. Skutek tego taki, że artykuł przypomina wypracowanie z języka polskiego. Strasznie banalne stwierdzenia, dodatkowo dość bełkotliwe ujęte. W tekście nie ma słowa o koncepcjach powstania małżeństw, jednych z najżywiej komentowanych teorii XX wieku. Zupełnie pominięty został aspekt biologiczny, od którego moim zdaniem powinno się zacząć. To wszystko co autorka opisuje w sposób mistyczny, chemia opisuje jasno i wyraźnie. Zakochiwanie się - dopamina i doadrenalina; poczucie jedności z partnerem - wazopresyna (u mężczyzn) i oksytocyna (w przypadku kobiet); partner ideał - fenyloetyloamina; euforia - endorifiny itd itd. Dodając do tego nieobecność antropologii, psychologii i w tym wypadku chyba najważniejszej, socjobiologii (nazywanej "miłościologią") wychodzi nam tekst, z którego jedyne co się dowiedziałem, to to, że Pan Teresa Lubańska jest romantyczką.



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych